Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
30 osób interesuje się tą książką
Przetrwała spotkanie z szalonym królem… ale koszmar trwa.
Syrena Callypso Lillis nadal nosi fizyczne ślady po torturach z rąk Karnona, mimo że udało się jej powrócić do swojego mistycznego partnera Desmonda Flynna, Króla Nocy. W dodatku piętrzą się dowody, że Złodziej Dusz – który odpowiada za zniknięcia niezliczonych elfich wojowników – wciąż z ukrycia pociąga za sznurki.
Callie i Des, zaproszeni na coroczne święto Przesilenia, udają się do Królestwa Flory, by kontynuować swoje śledztwo. Lecz w jaskrawym słońcu i wśród olśniewających kwiatów tej krainy pojawiają się zupełnie nowe trudności… których nie sposób rozwiązać żadnym paktem. Żołnierze znikają, a część fae zaczyna podejrzewać, że właśnie Des za tym stoi. W oczach Callie nikt nie jest tym, za kogo się podaje. Nawet jej bratnia dusza.
Elfy toczą niebezpieczne gry. Niektóre pragną miłości, inne zemsty albo cielesnych rozkoszy, a jeszcze inne – niewypowiedzianych okrucieństw. W Krainie Wszystkiego, Co Wzrasta narasta tajemnicza siła, a jeśli Callie nie będzie ostrożna, siła ta pochłonie wszystko, co syrena kocha… a nawet ją samą.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 387
Astrid – Tobie cały wszechświat
Potężny Nyx przybył,
Świat przetrząsł na wskroś
Bo zgłębić chciał
Swój mroczny los.
W odmętach nocy,
Królestwo swe wzniósł.
Strzeż się, wszechmocny,
Tych, co zdolni są róść.
Łatwo zwyciężyć
I koronę włożyć,
Lecz nawet mocarza
Śmierć może zmorzyć.
Zrodzone wśród cieni,
I chowane nocą,
Dziecię twe przyjdzie
I zwycięży mocą.
A ty, uśmiercony,
Przekonasz się sam,
Jak różne oblicza
Dusza czasem ma.
Ciało, by przekląć,
Ciało na żer,
Ciała nie oddać
W najczarniejszy ziem.
Strzeż się śmiertelnych
Pod twym nieba sklepieniem
Zmiażdż ludzką istotę,
Bo niesie zgładzenie.
Dwakroć powstaniesz,
Dwakroć upadniesz,
Chyba że zdołasz
Wywołać przemianę.
Bądź zgiń w świetle dnia,
Zgiń i o świcie.
Wierzy już świat,
Żeś postradał życie.
Więc serce swe czerń,
Mój królu cienisty,
I pokaż nam wszem
Wojny dar czysty.
Proroctwo Galleghara Nyxa
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Skrzydła.
Mam skrzydła.
Tęczowo opalizujące czarne pióra migoczą w przyćmionym świetle królewskiej komnaty Desa: to na czarno, to na zielono, to na niebiesko.
Skrzydła.
Stoję przed jednym ze złoconych luster Desa, a to, co widzę, zarówno napawa mnie zgrozą, jak i fascynuje. Nawet gdy skrzydła są złożone, ich wierzchołki unoszą się sporo nad moją głową, a końcówki muskają mnie w gołe łydki.
Oczywiście, skrzydła to nie jedyna zmiana, jaka we mnie zaszła. Po wyjątkowo paskudnej utarczce z Karnonem, szalonym królem Fauny, moje przedramiona pokryły się łuskami, a palce wieńczą szpony.
A to tylko widoczne zmiany. Nic – poza zgnębionym wyrazem oczu – nie świadczy o tych aspektach mnie, które przeistoczyły się pod innymi, bardziej fundamentalnymi względami.
Poświęciłam prawie dziesięć lat na walkę z przeświadczeniem, że jestem ofiarą. I muszę przyznać, że dobrze mi poszło – zanim trafiłam do Zaświata. A potem do Karnona. Nawet teraz, na samo wspomnienie, przeszywa mnie lekki dreszcz.
Wszystkie zmyślnie stworzone warstwy ochronne, które nosiłam, zdjął ze mnie tydzień uwięzienia. Nie jestem całkiem pewna, co z tym fantem zrobić.
Szczerze powiem – nie chcę nic z tym robić.
Ale chociaż mam za sobą okropne przeżycia, Król Zwierząt miał gorzej. Des ewaporował typa tak doszczętnie, że ostała się po nim tylko krwawa plama w sali tronowej.
Najwyraźniej nie należy zadzierać z partnerką Króla Nocy.
Partnerką.
To również nabyłam niedawno – mianowicie mistycznego partnera. Jestem związana z Desmondem Flynnem, Negocjatorem, który na ziemi zalicza się do najbardziej poszukiwanych przestępców, a tu w Zaświecie jest jednym z najpotężniejszych elfów.
Ale nawet mistyczne partnerstwo jest bardziej skomplikowane niż można sądzić na pierwszy rzut oka.
Nadal nurtuje mnie mnóstwo pytań na temat naszej więzi, na przykład to, że dopiero parę tygodni temu dowiedziałam się, że mam bratnią duszę. Inni nadprzyrodzeni odkrywają takie rzeczy, kiedy mają naście lat, a ich magia się przebudza.
Dlaczego więc ja się wtedy nie dowiedziałam?
Do tego większość bratnich dusz odczuwa więź z partnerem jak coś fizycznego.
Kładę sobie rękę na sercu.
Ja nic takiego nie poczułam.
Mam tylko zapewnienie Desa, że jesteśmy partnerami… i ten słodki ból w kościach, który łaknie jego i tylko jego.
Opuszczam dłoń.
Za moim odbiciem skrzą się gwiazdy pod łukowymi oknami apartamentów Desa w Zaświecie. Wiszące lampiony kołyszą się niezapalone, a migoczące światełka zamknięte w kinkietach na ścianach już dawno przygasły.
Utknęłam tu, w Królestwie Nocy.
Szczerze wątpię, czy wiele istot nadprzyrodzonych skarżyłoby się w mojej sytuacji: partner jest królem, trzeba mieszkać w pałacu – ale prosta, przyziemna prawda jest taka, że dziewczyna taka jak ja, nie może wmaszerować z powrotem na ziemię z parą gigantycznych skrzydeł sterczących z pleców.
Słabo by to wyszło.
No więc utknęłam z dala od przyjaciół… okej, jednej przyjaciółki, ale trzeba uczciwie zaznaczyć, że Temper ma siłę i charakterek co najmniej za dwie… w miejscu, gdzie moja zdolność olśniewania aurą, czyli uwodzenia innych głosem, jest właściwie psu na budę. Jak się przekonałam, elfów nie da się omotać aurą – moja magia jest zbyt odmienna od ich magii.
Gwoli ścisłości, nie działa to w obie strony. Elfy mogą używać swoich mocy na mnie, dobitnie o tym świadczy bransoletka na moim nadgarstku.
Przenoszę wzrok z powrotem na moje skrzydła – osobliwe, nieziemskie skrzydła.
– Wiesz, nie znikną od tego, że będziesz się na nie gapić.
Podskakuję, słysząc jedwabisty głos Desa.
Opiera się o ścianę w zacienionym kącie swojej ciemnej sypialni z bezczelną, jak zwykle, miną. Twarz okalają białe blond włosy i nawet teraz, gdy czuję się speszona, obnażona i dziwnie zawstydzona własną skórą, palce mnie świerzbią, by wpleść je w te jego miękkie włosy i przyciągnąć go do siebie.
Ma na sobie wyłącznie spodnie, które zsuwają mu się z bioder, więc widać jego muskularny tors i w całości pokrytą tatuażami rękę. Serce bije mi szybciej, gdy to widzę. Patrzymy na siebie przez moment. On nie podchodzi, chociaż daję głowę, że chciałby. Mogę to wyczytać z jego srebrnych oczu.
– Nie chciałam cię obudzić – odzywam się cicho.
– Nie przeszkadza mi to, że mnie obudziłaś – odpowiada z błyszczącymi oczami. Nie rusza się z miejsca.
– Jak długo tam stoisz? – pytam.
Krzyżuje ramiona na gołej piersi, zasłaniając muskuły.
– Mam lepsze pytanie: jak długo ty tam stoisz?
Cały Des – odpowiadać pytaniem na pytanie.
Odwracam się z powrotem do lustra.
– Nie mogę spać.
Naprawdę nie mogę. Problemem nie jest łóżko, a już na pewno nie mężczyzna, z którym je dzielę. Ilekroć próbuję się obrócić na brzuch albo na plecy, nieodmiennie przygniatam sobie skrzydło i się budzę.
Dochodzi do tego taka drobna kwestia, że tutaj nigdy nie wschodzi słońce. Królestwo Nocy wiecznie zasnuwa ciemność, jako że ciągnie ono noc po nieboskłonie. Słońce nigdy nie zajrzy do tej komnaty, więc nie wiem, kiedy dokładnie mam się obudzić.
Des znika z miejsca, w którym stał przy ścianie. W ułamku sekundy pojawia się za moimi plecami.
Muska wargami moje ucho.
– Długie bezsenne wieczory można spędzać ciekawiej – mówi cicho, przesuwając dłonią po moim ramieniu.
Jego słowa budzą we mnie syrenę, a moja skóra zaczyna delikatnie lśnić.
Nagle jednak zahaczam okiem o swoje odbicie i widzę skrzydła. Blask skóry natychmiast gaśnie.
Des zauważa chwilę, w której zanika moje zainteresowanie, i odsuwa się, jakby w ogóle nie podchodził. A ja tego nie znoszę. Czuję dystans między nami. Ale ja wcale nie chcę, by szanował moją przestrzeń – chcę, żeby przyciągnął mnie do siebie bliżej, pocałował mnie głębiej, zmusił, bym zgasiła ten nowy kompleks.
– Te skrzydła…
Des podchodzi do mnie od przodu.
– Co z nimi? – pyta, zasłaniając sobą lustro.
Unoszę podbródek.
– Przeszkadzałyby.
Zadziera brew.
– W czym by przeszkadzały?
Jak gdyby nie zdawał sobie doskonale sprawy, z jakim tematem się cackamy.
– W grze w szachy – rzucam sarkastycznie. – W… bliskości.
Des wpatruje się we mnie kilka sekund, a potem jego wargi powoli wykrzywia uśmiech. Uśmiech przewrotny i pełen filuterii.
Zbliża się do mnie tak, że nasze twarze znajdują się od siebie o włos.
– Cherubinko, zapewniam, twoje skrzydła nie nastręczą trudności. – Spuszcza oczy na moje usta. – Ale może twoje wątpliwości skuteczniej rozwieje demonstracja?
Gdy pada jego sugestia, pod moją skórą rozżarza się światło – moja syrena jest natychmiast gotowa do akcji. Mniejsza o mój brak pewności siebie. Ona go nie podziela.
Oglądam się przez ramię na skrzydła, a wątpliwości powracają z pełną mocą.
– A one cię nie zniechęcają?
Gdy tylko słowa padają z moich ust, zaczynam żałować, że nie mogę ich złapać i wepchnąć sobie z powrotem do gardła.
Bardziej niż czuć się jak ofiara nienawidzę wyłącznie epatować swoimi kompleksami. Na ogół przywdziewam kompletną emocjonalną zbroję, która je skrywa – niekiedy tak głęboko, że w ogóle zapominam o ich istnieniu – lecz po katuszach z Karnonem zbroja leży rozrzucona pod nogami, a ja nie miałam na razie czasu, ani siły woli, by wykuć sobie nową. Czuję się potwornie obnażona i dojmująco bezradna.
Des unosi brew. Jego własne skrzydła, których do tej pory nie zauważyłam, rozkładają się z jego pleców. Rozciągają się po jego bokach, naprężoną, srebrzystą skórą zasłaniając większość pomieszczenia.
– Zdajesz sobie chyba sprawę, że większość fae ma skrzydła.
Wiem o tym. Ale ja nigdy skrzydeł nie miałam.
Unoszę ramię. W półmroku złote łuski, pokrywające moją rękę jak plecionka, od nadgarstka aż po łokieć, migoczą jak biżuteria. Na końcach palców błyskają czarne paznokcie. W tej chwili nie są ostre (bo je skrupulatnie spiłowałam), ale gdy tylko moja syrena trochę się zezłości, wyrosną z powrotem i zakrzywią się jak szpony.
– A to? – dopytuję. – Większość fae ma coś takiego?
Ściska moją rękę.
– Nie ma to znaczenia. Jesteś moja. – Des całuje mnie w wierzch dłoni i jakimś cudem sprawia, że moje kompleksy zdają się nieistotne i małostkowe.
Nie puszcza mojej dłoni, a ja wpatruję się w łuski.
– Czy one kiedyś znikną? – pytam.
Zaciska palce mocniej.
– Chciałabyś, aby zniknęły?
Powinnam już być wyczulona na ten ton głosu. Słyszeć ostrzegawcze nuty, niebezpieczny tembr. Ale tak nie jest, bo zanadto pochłania mnie użalanie się nad sobą.
Patrzę mu w oczy.
– Tak.
Wiem, że zachowuję się jak cielę. Zamiast skupić się na plusach, zafiksowałam się na minusach i zasadniczo podcinam sobie nimi żyły.
Puls mi przyśpiesza, gdy Des dotyka opuszkiem palca jednego z setek koralików otaczających mój nadgarstek. Każdy z nich to oblig za przysługę, z której skorzystałam dawno temu.
Patrzy mi w oczy.
– Prawda czy wyzwanie?
Oczy mu się śmieją, gdy bawi się koralikiem na nadgarstku i czeka na moją odpowiedź.
Prawda czy wyzwanie?
Uwielbia zmieniać mój plan spłat w taką gierkę. Z mojej perspektywy nie przypomina to zabawy dziesięciolatek na nocowance, lecz rosyjską ruletkę z naładowaną bronią.
Świdruję Negocjatora wzrokiem. Jego srebrne oczy są zarówno obce, jak i znajome.
Zbyt wolno udzielam odpowiedzi.
Ściska leciutko mój nadgarstek.
– Wyzwanie – odpowiada za mnie.
Ta cząstka mnie, która delektuje się seksem i przemocą, dygocze z podniecenia, bo pragnie wszystkiego, co Des oferuje. Reszta mojej osoby zaczyna przypuszczać, że powinna srać ze strachu. To mężczyzna, którego nazywa się tutaj Królem Chaosu. Co z tego, że jesteśmy partnerami – to nie znaczy, że potraktuje mnie ulgowo. To wciąż ten sam przewrotny typ, którego poznałam osiem lat temu.
Des uśmiecha się nieomal złowróżbnie. Zaraz na posadzkę obok mnie pada sterta skórzanej odzieży. Wpatruję się w nią tępo. Nie rozumiem, na czym polega jego wyzwanie.
Podejrzewam, że właśnie koncertowo dałam się wydymać.
Właściwie to jestem prawie pewna, że tak się stało.
– Ubieraj się – mówi Des, puszczając moją rękę. – Pora zacząć twoje szkolenie.
ROZDZIAŁ DRUGI
Jak trudno jest walczyć z królem-wojownikiem bez użycia aury?
Zajebiście trudno.
Gnój mnie wyzwał, bym z nim trenowała. Brzmi to mgliście, bo tak brzmieć miało.
Nie wiem, co robię, po co to robię, ani jak długo będę to robić. Wiem jedynie, że kilka godzin temu Des dał mi skórzane ubrania oraz miecz i od tamtej pory systematycznie nacina odzież i wytrąca mi broń z ręki.
Nad naszymi głowami drobne kuleczki światła migoczą na drzewach, zamykających arkadą królewski dziedziniec, który pełni funkcję naszej sali treningowej. Światełka unoszą się nad bulgoczącą fontanną i pstrzą otaczające nas żywopłoty. Jeszcze wyżej gwiazdy lśnią jak brylanty, jaśniej i gęściej niż konstelacje, które widywałam na Ziemi.
– Łokieć wyżej – powtarza Des po raz milionowy, przykuwając z powrotem moją uwagę. Kolejna z wielu wytycznych…
„Uderzenie musisz wyprowadzić z barku. Ramię to zaledwie dopełnienie”.
„Stabilizuj ośrodek ciężkości. Wyłącznie śmiertelny cios powinien wytrącić cię z równowagi”.
„Zwinnie, Callie. Braki w obwodzie musisz nadrobić szybkością”.
„Skrzydła to atut, a nie słaby punkt. Niech cię nie spowalniają”.
Des znów na mnie naciera, a choćby nie onieśmielało mnie już jego doświadczenie, to wystarczyłby drapieżny błysk w jego oku. Pasuje mu taki wyraz twarzy tylko wtedy, gdy zamierza mnie pohańbić. W innych okolicznościach mina jest po prostu przerażająca.
Blokuję słabo jeden z jego ciosów i odskakuję. Negocjator podąża za mną z lekkim uśmieszkiem – jakby sprawiało mu to przyjemność.
Uch, trening to chała.
Chała jak skała.
– Po… po co właściwie to robimy? – sapię.
– Sama wiesz. – Obraca nadgarstek, kręcąc mieczem.
Tymczasem ja stoję i dyszę jak pies.
– To… żadne wyjaśnienie.
– Twoja jedyna broń – aura – tu w Zaświecie nie działa – mówi, nieustannie prąc naprzód. – Moja partnerka nie będzie bezbronna.
Nareszcie jakaś odpowiedź, do tego, cholera jasna, właściwa odpowiedź. Ja też nie chcę być bezradna. Gdybym tylko na treningu tyle nie obrywała – na ciele i na ego.
– Ile… będzie… trwać to zadanie? – pytam zziajana, odsuwając się od niego. Zdaje mi się, jakbyśmy zaczęli parę dni temu.
– Mówiłaś, że chcesz się stać czyimś koszmarem – wyjaśnia Des. – Skończę cię trenować, kiedy uznasz, że nim zostałaś.
„Naucz mnie jeszcze raz, jak być czyimś koszmarem”. Pamiętam, jak raptem parę dni temu wypowiadałam te słowa. Nie wyobrażałam sobie, że doprowadzą do czegoś takiego.
A potem dociera do mnie pełny sens jego słów.
– Chwileczkę. – Przestaję się cofać. – Chcesz powiedzieć, że to zadanie się nie skończy, kiedy dziś przestaniemy trenować?
Des atakuje mnie i wali ostrzem w mój miecz jak kowadłem. Setny raz mój oręż pada na ziemię.
I znów mnie pobił.
Negocjator w okamgnieniu przykłada krawędź klingi do mojego gardła. Patrzymy znad niej na siebie.
– Nie, cherubinko. To dopiero dzień pierwszy zadania.
A niech to wszyscy diabli wezmą.
– Nienawidzę trenować. – Gdy się odzywam, skóra na mojej szyi muska brzeg klingi Desa. Nie wiem, czy magicznie stępił ostrze, ale, tak czy owak, nie kaleczy mnie.
– Gdyby treningi były przyjemne, więcej osób by je podejmowało – odpowiada.
Unoszę brwi.
– Celibat też nie należy do najprzyjemniejszych, ale może tobie dobrze by zrobił – rzucam cierpko.
Jego twarz rozjaśnia się z ekscytacji. Tylko ten pomylony elf uznałby groźbę za podniecającą.
– Czy to…
Za moimi plecami ktoś odchrząkuje.
– Czy to nieodpowiednia chwila, by się przedstawić?
Wzdrygam się, słysząc nowy głos, i tylko dzięki szybkim ruchom Desa nie kaleczę sobie szyi o jego broń. Opuszcza miecz i niechętnie odrywa ode mnie spojrzenie.
Obracam się jak fryga i widzę sylwetkę mężczyzny stojącego obok nas, w większości skąpanego w cieniu.
Negocjator wsuwa miecz do pochwy.
– Wyczucie czasu masz jak zawsze należyte, Malaki.
Elf wychodzi z cienia.
Moją uwagę zwraca najpierw ogromna postura mężczyzny. Dorównuje on niemal wzrostem Desowi i, podobnie jak on, wygląda, jakby składał się w stu procentach z mięśni.
Serio, czym oni tu karmią tych gości? Sądziłam, że elfy są smukłe.
W drugiej kolejności spostrzegam przepaskę zakrywającą lewe oko. Po prostu na Ziemi rzadko widuje się coś takiego. Spod przepaski wystają krawędzie cienkiej, głębokiej blizny, która przecina jego brew i żłobi policzek. Mężczyzna ma ciemnooliwkową karnację, szczególnie uderzającą w zestawieniu z jego ciemnobrązowymi włosami.
– Myślałem, że może przeszkadzam… przynajmniej do chwili, gdy dama napomknęła o celibacie. – Mężczyzna, Malaki, zbliża się ze śmiechem, a Desowi drgają usta. – Potężny król nareszcie został rzucony na kolana.
Malaki przenosi wzrok z Desa na mnie. Widzę, jak gubi krok, obrzucając mnie spojrzeniem.
– Nic dziwnego, że ją ukrywałeś – stwierdza, stając przed nami.
Zerkam na jednego i drugiego – nie jestem pewna, czy powinnam się poczuć urażona. Nagle dotkliwie czuję swoje skrzydła. Skóry do ćwiczeń, które przepacam, także nie podnoszą mi morale.
– Wcale mnie nie ukrywał – odpowiadam.
Nieważne, czy się speszyłam, czy nie: dotarłam aż tutaj i nie pozwolę, by ktoś podważał moją samoocenę.
Lecz gdy analizuję, jak Malaki mi się przygląda – nie jak dziwadłu, lecz jak fascynującemu malowidłu olejnemu – uświadamiam sobie, że może dałam się ponieść własnym kompleksom. Może typ w przepasce nie pomyślał od razu o poniżaniu innych za wygląd.
Może jego słowa to komplement. Szokujące.
– Callie – mówi Negocjator – to Malaki, Władca Snów, mój najstarszy przyjaciel.
Przyjaciel? Przenoszę uwagę na Desa, który ma nieprzeniknioną minę. Jakim cudem nie zdawałam sobie sprawy, że Des ma przyjaciół? Każdy ich ma. Ja po prostu nigdy nie słyszałam o jego przyjaciołach.
Nie pierwszy raz zdaje mi się, że mężczyzna stojący obok mnie to fatamorgana. Byłam przekonana, że cały ten czas wyraźnie go widzę, lecz im bliżej podchodzę, tym mniej oczywiste się to staje.
– Malaki – ciągnie Des, przypatrując mi się sekundę dłużej, jakby wyraźnie słyszał, co sobie myślę – to Calypso, moja partnerka.
Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że Malaki chciałby mnie uściskać, ale podaje mi tylko rękę.
– Wieki się naczekałem, by cię poznać – odzywa się i kłania tak nisko, by przycisnąć czoło do wierzchu mojej dłoni.
Jego słowa przerywają mętlik w mojej głowie.
Patrzę na niego pytająco, gdy stoi już prosto.
– Wieki?
Malaki zerka na Negocjatora.
– Nie mówiłeś jej…?
– Malaki – wchodzi mu w słowo Des. – Cóż to za pilna sprawa spowodowała, że przeszkodziłeś nam w treningu?
– Czego mi nie mówił? – pytam Malakiego.
Malaki obrzuca Desa szelmowskim uśmiechem.
– O, będzie fajnie, już to widzę. – Elf zaczyna się wycofywać. – Desmondzie, pilna sprawa w sali tronowej.
Król Nocy kiwa głową i skupia się na mnie.
– Zaraz przyjdę – zapewnia, patrząc mi w oczy. – Przynieście fotel dla Calypso. Przyłączy się do nas.
Przyłączę się do Desa? W jego sali tronowej? Na oczach innych elfów?
W życiu.
Unoszę ręce na znak protestu.
– Chwileczkę, chwileczkę…
Drugi raz tego dnia osiada na mnie magia, a ja nie muszę sprawdzać, bo wiem, że Negocjator odjął kolejny koralik.
– Koniec ukrywania się.
ROZDZIAŁ TRZECI
Strzelam z kłykci nerwowo, gdy Des prowadzi mnie korytarzami pałacu, trzymając mi dłoń na plecach. Nad naszymi głowami wznoszą się łukowe sklepienia wyłożone malowanymi kaflami, a świetliste glorie iskrzą się w kinkietach wzdłuż ścian.
Głowę Desa zdobi obecnie prosta obręcz z brązu, którą nosi w charakterze korony, a na ramieniu widać wojenne dystynkcje – trzy opaski świadczące o męstwie na polu walki. Podobnie jak ja, ma na sobie skórzaną odzież do treningów, a ja staram się nie gapić przesadnie, bo wygląda w niej doskonale.
Zamiast tego zerkam przez ramię na skrzydła Desa. Cały dzień ich nie chował. Właściwie to, odkąd uwolnił mnie z sali tronowej Karnona, niemal cały czas widać było jego skrzydła. Ponad tydzień temu Temper powiedziała mi, że elfy płci męskiej chętnie prezentują je w obecności partnerek.
Łapie mnie na tym, jak się w nie wpatruję i oczy mu lśnią.
Samo to spojrzenie inicjuje przeróżne niestosowne reakcje, więc muszę sobie przypomnieć, że ten typ zmusił moje tchórzliwe serce, by zmierzyło się dziś z aż dwoma wyzwaniami: treningiem, a teraz jeszcze tym.
Przed nami stoi grupka złożona z Malakiego oraz zespołu królewskich doradców i odzianych na czarno strażników. Czekają na nas pod niepozornymi drzwiami.
– Jak sytuacja? – pyta Des, gdy dołączamy do grupki.
– Ostatni z przywódców Fauny przysłał posłańca – odpowiada jeden z doradców. – Nie chce przekazać wiadomości nikomu poza tobą.
Sama wzmianka o fae Fauny mrozi mi krew w żyłach. Wiem, że nie fair jest oceniać całą grupę fae wyłącznie na podstawie poczynań ich wynaturzonego przywódcy, ale, prawdę mówiąc, nie tylko Karnon zadał mi cierpienie. Każdy fae Fauny, który zaciągał mnie do swojego króla albo z powrotem, każdy, który mijał moją celę, nie zatrzymując się, by pomóc, każdy, kto wspomagał szaleńca, ponosił winę.
– Dobrze – odzywa się stojący obok mnie Negocjator głosem jak zwykle jedwabistym – porozmawiajmy z posłańcem.
Zaczynam się cofać, bo naprawdę nie jestem w tej chwili gotowa na spotkanie z fae Fauny, ale stanowcza dłoń Desa na moich plecach mi na to nie pozwala.
Jeden z elfów przemyka do środka i anonsuje Desa, a potem – ku mojemu rosnącemu przerażeniu – ogłasza także mnie.
Nie jestem pewna, czy to celowe, ale skrzydła Desa rozpościerają się i otulają mnie, a potem składają się z powrotem.
Jest mi słabo, gdy wchodzimy we dwójkę do sali tronowej.
Gdyby nie pochłaniały mnie własne emocje, zapewne olśniłaby mnie sama sala. Łukowe sklepienie zaczarowano tak, by wyglądało jak nocne niebo. Komnatę oświetlają dwa olbrzymie żyrandole z brązu oraz liczne kinkiety, jaśniejące światłem. Jasne kamienne ściany są misternie żłobione, pokryte maleńkimi, kolorowymi kafelkami, dzięki którym sala wygląda jak ogromna mozaika.
W sali tronowej Desa tłoczą się obecnie dziesiątki elfów, stojących pod ścianami albo spoglądających z balkonu na górnym poziomie. Gdy tylko nas zauważają, urządzają owację, która jeszcze bardziej mnie stresuje. Gdy się denerwuję, unoszą się moje skrzydła, więc oddycham głęboko, by się uspokoić.
Tron Desa jest wykonany z kutego brązu i wyściełany ciemnobłękitnymi, aksamitnymi poduszkami. Obok niego ktoś ustawił mniejsze siedzisko z takich samych materiałów.
Z zaskoczeniem uświadamiam sobie, że to miejsce dla mnie.
Siadam machinalnie, a moje skrzydła wznoszą się łukowato nad oparciem.
Komnata jest diametralnie różna od sali tronowej Króla Fauny, a mimo to, gdy patrzę na tę rozległą przestrzeń, wracają niechciane wspomnienia. Nie mówiąc już nawet o tym, że tę wypełnia widownia.
Dopiero gdy Des i ja siadamy, aplauz milknie. Zapada cisza, a jeden z elfów z dworu staje przed tronem i składa głęboki pokłon.
Powtarza w gruncie rzeczy to, co już słyszeliśmy:
– Mój królu, poseł od Fauny pragnie się z tobą zobaczyć.
– Wprowadzić – odzywa się Des gromkim głosem.
Patrzę kątem oka na swojego partnera. Jeszcze w liceum fantazjowałam o przeróżnych żywotach, które wiedzie, kiedy nie ma go przy mnie, lecz czegoś takiego sobie nie wyobrażałam. Nawet gdy już wiedziałam, że jest królem, po prostu zbyt trudno było mi wyobrazić sobie szczwanego Negocjatora jako jakiegoś dobrotliwego władcę. Lecz w tej chwili ta rola pasuje do niego jak ulał.
Zalewa mnie osobliwe połączenie nabożnego podziwu i lęku. Zachwyca mnie, że po raz pierwszy w ciągu ośmiu długich lat zyskuję dostęp do świata Desa. W przeszłości błagałam go, by pokazał mi takie aspekty siebie.
Lecz zachwytowi towarzyszy strach. O swoim partnerze wiem na pewno tylko tyle, że jest to osoba złożona z sekretów. I chyba pierwszy raz ogarnia mnie niejaka obawa, co to właściwie są za tajemnice.
Łukowe podwójne wrota na przeciwległym krańcu sali stają otworem, odrywając moją uwagę od Desa. Słudzy wprowadzają do środka mężczyznę z lwią grzywą i ogonem.
Na sam widok fae Fauny ściskam podłokietniki. Jeden z moich klawiszy wyglądał podobnie, przez co mimo woli wracam myślami do więzienia w jaskini i wszystkich tamtejszych potworności.
Ciepła dłoń ujmuje moje palce. Kiedy zerkam na Negocjatora, świdruje on wzrokiem naszego gościa z nieprzejednaną miną, mimo że jednocześnie ściska mnie za rękę. Nie chciałabym, żeby patrzył na mnie z takim wyrazem twarzy.
Rozluźniam się odrobinę. Niezależnie od tego, co się tu wydarzy, Des nie pozwoli temu fae Fauny mnie tknąć. Mimo że dzieli nas dystans, czuję, jak od Negocjatora bije bezkompromisowe oddanie.
Fae Fauny maszeruje środkiem sali z dużą skórzaną sakwą. Des go chyba nie onieśmiela. Wręcz przeciwnie: elf buzuje tłumioną agresją i macha ogonem w tę i we w tę ze wzburzeniem.
– Królestwo Fauny przynosi wiadomość Królowi Nocy – obwieszcza. Nawet głos ma agresywny.
Przypuszczałabym, że to mnie przerazi. Wszystko inne, co się w tej chwili dzieje, napawa mnie strachem. Ale gdy widzę, jak ten fae Fauny idzie w kierunku Desa – w moim kierunku – pełen gniewu, a nie skruchy…
Paznokcie wyginają mi się z powrotem w szpony.
Czuję, jak wzbiera się we mnie żądza krwi, a syrena sączy posępne podszepty.
Przypomnij sobie, co tacy jak on nam zrobili. Co zrobili tym kobietom.
Zasługuje na śmierć.
Wystarczyłoby raz, szybko poderżnąć mu gardło…
Odpycham te myśli jak najdalej od siebie.
Fae Fauny staje na skraju przejścia między zgromadzonymi nieopodal podium, na którym siedzimy z Desem. Zamaszystym gestem ciska sakwę przed siebie na posadzkę. Ląduje ona z głuchym, mokrym dudnieniem i wytaczają się z niej cztery obcięte, zakrwawione głowy.
Prawie spadam z siedzenia.
– Cholera jasna! – Moje skrzydła się rozpościerają i niechcący powalam żołnierza, który stoi zbyt blisko.
Serio, co to za piekielnie porąbany świat?
Wszędzie dookoła poddani Desa wciągają powietrze z sykiem, wbijając oczy w obcięte głowy.
A zmarli… zmarli wyglądają, jakby nadal krzyczeli. Oczy mają okrągłe, a usta rozwarte.
Westchnienia przechodzą w okrzyki domagające się odwetu, a żołnierze sięgają po broń. Jestem dojmująco świadoma, że zebrani na sali są o włos od tego, by skasować tego typa od Fauny.
Nie zareagował wyłącznie Des, a to powinno głęboko mnie zmartwić. Patrzy na urżnięte głowy niemal z wyrazem znudzenia.
Unosi rękę i na sali zapada cisza. Rozpiera się na tronie i przenosi spojrzenie na fae Fauny, który patrzy wyzywająco przed siebie.
– Kto to? – pyta Des głosem, który odbija się echem od ścian.
– Ostatki dyplomatów Królestwa Nocy, którzy pozostawali na naszym terytorium – odpowiada lwio-ogoniasty emisariusz. – Nasz lud żąda sprawiedliwości za zabójstwo naszego króla, zniszczenie pałacu i śmierć wszystkich fae Fauny, którzy uwięzieni byli w gmachu, gdy ty go zburzyłeś.
Negocjator uśmiecha się na te słowa.
Jasny gwint, na miejscu tego posłańca zlałabym się właśnie w gacie.
– Jeżeli nam odmówisz, ocalali fae Fauny nie spoczną, dopóki doszczętnie nie uporamy się z każdym fae Nocy w naszym królestwie – mówi posłaniec.
Zgromadzeni syczą z niezadowoleniem, a po sali rozchodzi się fala – czegoś mroczniejszego i bardziej podstępnego niż noc.
– Jakiej sprawiedliwości żądacie? – pyta Des, pochylając się naprzód i wspierając brodę na pięści.
– Domagamy się, by Królestwo Nocy zapłaciło za budowę nowego pałacu i by obecny król abdykował.
No dobra, gość ma jaja ze stali, skoro wparował tutaj i prosto w oczy żąda od Króla Nocy, by ustąpił.
Chyba zdaje sobie sprawę, że nikt nie potraktuje jego postulatów poważnie?
Des wstaje. Na sali panuje cisza jak makiem zasiał. Schodzi po schodkach, a jego kroki dudnią echem po sali.
Czy przed chwilą wydawało mi się, że wygląda jak najprawdziwszy król?
Głęboko się myliłam.
Białe włosy sczesane z twarzy, czarna skórzana zbroja opinająca wyraziste muskuły, zwieńczone szponami skrzydła równiutko ułożone za plecami sprawiają, że wygląda jak jakiś mroczny książę piekieł.
Złowrogie kroki cichną dopiero, gdy Des przystaje pośród jatki. Trąca zakrwawiony łeb stopą.
Przez kilka sekund cała sala czeka, wstrzymując oddech, i słychać jedynie wilgotne mlaskanie martwego ciała, gdy obcięta głowa toczy się pod butem Negocjatora.
– Przedstawiasz sugestywną propozycję – odzywa się w końcu Des, nadal wpatrując się w pozostałości po swoich dyplomatach.
Posłaniec nie traci rezonu, jedynie jego ogon przestał chodzić tam i z powrotem. Nie umiem sobie wyobrazić, o czym w tej chwili myśli.
– Lecz będę zmuszony ją odrzucić.
Głos Desa przypomina łyk johnniego walkera po długim dniu. Jest tak gładki, że prawie nie czuć, jak pali.
Fae Fauny zaciska zęby.
– Przygotuj się w takim razie…
– Nie. – Od Desa bije potęga. Poseł błyskawicznie pada na kolana. – Przybywasz tu i kładziesz mi u stóp obcięte głowy moich dyplomatów – mówi Des. Od mocy jego słów falują mu lekko włosy. – A potem żądasz sprawiedliwości za szalonego króla, który porwał, torturował i uwięził żołnierki… kogoś, kto porwał, torturował i uwięził moją partnerkę.
Nagle wszystkie oczy kierują się na mnie. Skóra mnie świerzbi od tej powszechnej uwagi.
– W dodatku – ciągnie Des, patrząc z góry na elfa – grozisz, że pozabijasz moich poddanych, jeśli nie spełnię twoich żądań.
Wysłannik usiłuje coś powiedzieć, ale magia Desa sznuruje mu usta.
Negocjator zaczyna krążyć wokół fae Fauny.
– Czy ty w ogóle znasz moich poddanych? Władam potworami z twoich najdzikszych fantazji, stworami zrodzonymi z najgłębszych elfich lęków. I cieszę się ich poważaniem. – Des przystaje nad plecami mężczyzny i pochyla się, by szepnąć mu do ucha: – Wiesz, w jaki sposób zaskarbiłem sobie ich szacunek?
Posłaniec zerka na niego przez ramię. Nadal nie może się odezwać.
Serce bije mi coraz szybciej. Zaraz wydarzy się coś złego.
– Pozwalam im sycić się moimi wrogami.
Wysłannik wydaje się wstrząśnięty, ale nie wpada w popłoch.
Des staje prosto.
– Wprowadzić zmora.
Rozkaz wzbudza szmer lękliwych szeptów. Zgromadzone elfy poruszają się nerwowo.
Po chwili otwierają się boczne drzwi do sali tronowej.
Na początku nic się nie dzieje. Potem od drzwi po ścianie ślizga się cień. Elfy stojące najbliżej krzyczą i rozpierzchają się. Cień rośnie, zwiększa się coraz bardziej – rysuje się potężna, rogata sylwetka.
Niech mi niebo dopomoże, ale z samego konturu wygląda to jak zmutowany kuzyn Karnona.
Czekam, aż pojawi się potwór rzucający ten cień, lecz uzmysławiam sobie, że to właśnie on. To cień, nic więcej. Tyle, że im dłużej się w niego wpatruję, tym makabryczniejszy się wydaje. Nie ma wprawdzie fizycznej postaci, ale w głęboki, atawistyczny sposób budzi we mnie przerażenie.
Sunie po ścianie i traci kształt, zbierając się na podłodze. Stojący najbliżej praktycznie tratują się nawzajem, by się odsunąć, ale on nie zwraca na nich w ogóle uwagi. Pełznie za to w stronę posłańca.
Gdy zmor się zbliża, fae Fauny szamocze się, próbuje wstać, ale magiczne pęta, które narzucił na niego Desmond, trzymają go w miejscu.
Teraz posłaniec zdradza pierwsze oznaki paniki. Domyślam się, że niezależnie od tego, czym ten zmor jest, owiewa go zła sława.
Des odsuwa się od elfa.
– Zaraz, zaraz… – rzuca emisariusz, kiedy stwór się do niego zbliża. – Nie odchodź.
Na te słowa Desowi drgają wargi, choć oczy ma twarde jak nigdy.
Des okrutny. Des mroczny. Miga mi ulotna wizja bestii skrytej za mężczyzną.
Fae Fauny nadal usiłuje się poruszyć, ale można odnieść wrażenie, że dolna część jego nóg jest przyklejona do podłoża.
– Zawrę układ – mówi, nie spuszczając oczu z cienistej kreatury, która zmierza w jego stronę.
Zawrę układ.
Des tężeje, słysząc kuszące słowa, lecz ignoruje elfa.
Od posłańca dzieli stwora raptem metr.
– Proszę, co tylko chcesz!
Jak na elfa, któremu nie zabrakło odwagi, by grozić królowi fae na jego własnym dworze, szybko się złamał. Nie wiem, czego się spodziewał. Des nie podporządkowuje się woli innych. On jest siłą, która innych wykrzywia i miażdży. Widywałam to wiele razy w stosunku do jego klientów.
Negocjator zwraca się ku tronowi z nieprzejednaną miną. Patrzy mi w oczy i drga mu powieka. Może właśnie poczuł coś na kształt żalu. A potem wyraz ten znika i znów jest twardy jak kamień.
W tym mężczyźnie kryje się otchłań mroku, której ja jeszcze nie zgłębiłam.
Cień pokonuje ostatni odcinek do elfa Fauny i wpełza na jego stopy. Kostki posłańca nikną, następnie łydki.
I wtedy zaczyna się wrzask.
Des wchodzi po schodkach do tronu i siada obok mnie, podczas gdy zmor pochłania elfa.
Wbijam paznokcie w siedzenie, słuchając krzyków mężczyzny. Mam wszelkie powody, by napawać się chwilą sprawiedliwości, ale w tym momencie, gdy fae Fauny bardziej przypomina ofiarę niż złoczyńcę, nie potrafię.
Nie chcę tu siedzieć i na to patrzeć. To zbyt nieludzkie, zbyt fae, zbyt nikczemne. Nagle okazuje się, że to zbyt wiele.
Wstaję i pośród wrzasków i spojrzeń, opuszczam salę.
Nikt mnie nie powstrzymuje.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Tytuł oryginału: A Strange Hymn
Copyright © 2017. A STRANGE HYMN by Laura Thalassa
All rights reserved
Published by arrangement of Brower Literary & Management Inc., USA and Book/Lab Literary Agency, Poland.
Translation copyright © 2025 by Grupa Wydawnicza FILIA
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2025
Projekt okładki: Amanda Hudson/Faceout Studio
Zdjęcia na okładce: © Visoot Uthairam/Getty Images, Studiotan/Shutterstock, arigato/Shutterstock, Brais Seara/Shutterstock
Redakcja, korekta, skład i łamanie: Editio
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8402-018-0
Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
SERIA: HYPE