Ostatnie tango - Piotr C. - ebook + książka
BESTSELLER

Ostatnie tango ebook

C Piotr

4,2

Opis

Najlepsze chwile w życiu to te, kiedy zaczynasz odliczanie dni do śmierci.

Trzy kobiety.

Narkotyki.

Wielka wygrana.

I zdrada.

Kiedy Drwalu, dawny zawodnik, kibol i gangster, kończy odsiadkę i zostaje taksówkarzem, jego życie staje się mierne i nudne. Nie dodają mu barw ani drobna dealerka narkotykami, ani kobiety, które bierze do łóżka, ani tabletki, które losuje ze słoika. W końcu czterdziestoczteroletni Drwalu ma dość. Postanawia znaleźć sposób, by zadać sobie śmierć szybko i skutecznie. Wyznacza datę rozstania ze światem i wtedy wszystko się komplikuje: wygrywa los na loterii i postanawia ostatni raz przed śmiercią zaszaleć w Warszawie.

A jeśli musisz żyć w Kombinacie,
A jeśli musisz jeździć taksówką,
A jeśli handlujesz narkotykami,
A jeśli zostało ci osiem dni życia,
I wszyscy na ciebie polują…
Co robisz?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 275

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (192 oceny)
105
47
22
11
7
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Mazaga29

Nie oderwiesz się od lektury

Mógłby wrocic
10
MonikaMielczarek

Nie oderwiesz się od lektury

super
00
RSRealEstate

Całkiem niezła

jak to Piotr c, grubo...
00
krtaes

Nie oderwiesz się od lektury

Piotr C jest Kozakiem ! Kolejna świetna książka ! To się nazywa talent ! W trakcie lektury wiele razy śmiałem się tak, że aż leciały mi łzy. Nie mogłem oderwać się od czytania( tak samo jak przy poprzednich tytułach tego autora). Z niecierpliwością będę czekał na kolejne dzieło !
00
Lyzan

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
00

Popularność




Piotr C.

Ostatnie tango

PROLOG

Czas do śmierci: 1514 dni

Więzienie gnije.

Siedzę na swojej koi. I trochę się zastanawiam, co tu dalej robić. Podłoga z szarych dużych płytek. Piętrowe łóżka. Niebieskie koce. Osiem stołków.

Trzy stoły. Zakratowane okna.

Kibel przesłonięty zasłonką.

W celi oprócz mnie jest pięć osób.

Później już się nauczę.

Że jest:

Chory,

Kurak,

Śledziu,

Kocioł,

Mario.

Siedzę i czuję, jak wszystko śmierdzi. Wszyscy się pocą. Wszyscy leżą. Okna pozamykane. Siedzę i nic mi nie pasuje.

Ten, który do mnie podszedł jako pierwszy, to był Chory. Sylwetką i wzrostem przypomina szczura kanałowego. Ma podobne wąsy. Wąska twarz cwanego gryzonia. Jest zgarbiony, chudy i podziarany.

Na klacie ma kata trzymającego w jednej ręce topór, a w drugiej uciętą głowę. Na ręku napis. PSM. Dopiero później dowiedziałem się, że nie ma to nic wspólnego z okresem, za to znaczy „Pomszczę swoją młodość”. Jeszcze później zobaczę, że na ramionach ma pagony z frędzlami.

– A ty za co garujesz? – pyta Szczurowaty.

– Jak wszyscy – odpowiadam.

– Czyli za niewinność – mówi Szczurowaty.

– Ty też? – pytam.

Szczurowaty, czyli Chory, się krzywi, pokazując resztki poczerniałych zębów. I dygocze jak auto z rozwalonymi cylindrami. Po chwili dociera do mnie, że to śmiech.

– Nie – mówi w końcu. – Ja zajebałem swoją starą tłuczkiem. Straszny z niej był kawał kurewny. I waliła mnie w łeb rondlem, jak spałem. Jednego wieczora się ociupinkę za dużo napiliśmy, a ona ociupinkę za dużo mnie wkurwiła. To wziąłem tłuczek, żeby ją uspokoić…

– I uspokoiłeś – mówię.

– Taaa. Tyle że później było jej nawet żal. Kotlety mi robiła. I pranie.

– Tu też ci robią – mówi mężczyzna leżący na łóżku przy samym oknie.

To Śledziu.

Śledziu potrafi sprawić, że giną rzeczy.

– Nikt, zapamiętaj sobie, nikt nie robi lepszego kotleta mielonego niż moja Beatka. Rozumisz?

Ktoś włącza telewizor. Puszcza film. Jest Jean-Claude Van Damme i Krwawy sport. Wyjmuję stary „Przegląd” i czytam długo, powoli i spokojnie o przygotowaniach polskiej reprezentacji do eliminacji mistrzostw Europy. I tylko czasami zaczynam się zastanawiać, dlaczego moje życie rozleciało się na kawałki.

***

Koło południa wrzucają następnego.

– Macie nowego kolegę – kpi strażnik.

Patrzę na tego nowego. Ma krótkie czoło, łysy łeb i małe oczka. Płaski nos. Później Chory da mu ksywę Łyssy. Ale w tym konkretnym momencie Łyssy ma minę człowieka, który musi sobie dodawać odwagi i wzbudzać strach. Zdejmuje koszulkę. Pokazuje nabite na siłowni i na bombie mięśnie. Jest duży. Jak automat od Coca-Coli.

Napina się.

– Ktoś ma jakiś problem? – pyta. – Ktoś chciałby coś wyjaśnić? Jeśli tak, to zapraszam do tańca. Będziemy się napierdalać. To kto pierwszy? – pyta.

Nikt się nie zgłasza.

***

Śpię zawinięty w kawałek za krótkiego koca. Zwinięty w kłębek. O ile w moim przypadku można mówić o jakimkolwiek kłębku. Śni mi się, jak jadę swoim subaru STI po autostradzie. Musiałem go sprzedać, aby zapłacić za papugę. I nic się nie sprawdziło z tego, co gadał.

Budzę się. Nie wiem, o której.

– Jedzą? Piją? Nie jeść, nie pić! Na ostro otwieram! – krzyczy Sczurowaty[1].

Wiele razy słyszałem później ten komunikat. Wiele razy sam go wygłaszałem. Ale wtedy jeszcze nie wiedziałem, o co chodzi.

Że jak otwieranie na ostro, to dwójka.

Jak tylko lanie, to wtedy się mówiło: „Jedzą? Piją? Nie jeść, nie pić! Na krótko otwieram”. A jak się już skończyło to, co się miało zrobić, to krzyczało się: „Plomba!”. Czyli z powrotem można jeść. Można pić.

I najważniejsze: pod celą obowiązuje kolejka do srania. Kto jest najważniejszy, ten robi to pierwszy. Reszta czeka.

– Ja pierwszy sram – mówi powoli Łyssy.

– W porządku. – Szczurowaty podnosi ręce, jakby właśnie się poddawał. – Niech szanowny pan sra pierwszy! Ja ze sraniem poczekam. Dodaje to arystokratycznego wymiaru naszemu spotkaniu!!!

Łyssy zasłania się zasłonką i pierdzi straszliwie. Kiedy wychodzi, Sczurowaty krzyczy jeszcze raz:

– Jedzą? Piją? Nie jeść, nie pić! Na ostro otwieram.

Wchodzi do kibla.

Słychać odkręcany kran w umywalce i w toalecie. Dziesięć minut później wychodzi, bardzo z siebie zadowolony.

– Plomba – mówi.

***

Łyssy od razu opowiedział, za co siedzi. Jakiś student w okularkach nie miał ani fajek, aby ich poczęstować, ani – jak sprawdzili mu po kieszeniach – pieniędzy, aby ich poratować, nawet zegarka nie miał.

Stwierdzili więc, że zażyją z jego udziałem trochę rozrywki. Rzucili go na kolana i kazali ssać.

Student ponoć się rzucał i protestował.

Ustawili go więc do pionu, co prokurator zarejestrował jako ciężkie uszkodzenie ciała w wyniku pobicia. Wielokrotne połamanie wszystkich żeber, złamanie żuchwy, wybicie zębów i takie tam.

W sumie nic, co nie mogłoby się zrosnąć.

Ale temu młodemu wypadło oko. A nowego wstawić jakoś nijak.

I Łyssy dostał artykuł 158 paragraf 2, czyli pobicie z ciężkim uszczerbkiem ciała. I sześć lat.

– Teraz tu się zmieni – mówi Łyssy. – Musicie wiedzieć, że to ja rządzę pod tą celą. I będzie tak, jak chcę, żeby było.

I żeby ustanowić ten nowy porządek, Łyssy podchodzi i jednym klepnięciem wytrąca mi z ręki gazetę.

Patrzy wyzywająco, czekając, co zrobię.

– Przynieś mi stołek – żąda.

Wstaję. Jest prawie tak samo wysoki jak ja. Robi pół kroku do przodu i się wykrzywia. Chyba myśli, że to MMA.

– A kim ty, kurwa, jesteś? – mówię i spoglądam mu prosto w oczy.

– A kim ty jesteś? – Przekrzywia głowę.

– Wybierz cegłę. – Chory zaczyna chichotać.

– Od dzisiaj ja będę jadł twoje śniadanie – mówi Łyssy.

Wiem, że za ułamek sekundy uderzy. Nie czekam i uderzam go raz. Biję najbardziej paskudnie, jak potrafię.

I trafiam.

Nie w przeponę, ale idealnie w wątrobę. To rzadko się udaje. Ale tym razem wyszło. Wątroba jest sama w sobie bardzo wrażliwa. Ale pod wpływem ciosu dochodzi do zmiany ciśnień, podrażnienia nerwów i spada tętno.

To boli.

To boli tak, że człowiek traci nad sobą kontrolę.

Łyssy pada na kolana.

– Ktoś w końcu wyniósł śmieci – mówi wydziarany na górnej koi koło okna. Śledziu.

– Dobra, weźcie mu wsadźcie łeb do kibla – zarządza Chory.

Mario i Kocioł podchodzą do leżącego typa i robią mu regularny oklep. Kopią go w brzuch. Kopią go w twarz. Kopią go twardo. Tak, aby bolało. Szczurowaty (Chory) patrzy. Znam to spojrzenie. Widziałem je już wiele razy w swoim życiu. Szczurowaty jest jak głodny, wściekły pies. Niosą Łyssego w okolice kibla. Jeden trzyma go za głowę. Drugi za nogi. Metodycznie wsadzają mu łeb do sracza. Mężczyzna coś bulgocze. Chyba nie podoba mu się ta sytuacja i ma coś przeciwko.

Ale tych dwóch trzyma go naprawdę mocno.

– Może go wyruchać? – mówi Szczurowaty. – Ty, Nowy, chcesz?

Kręcę głową.

– Nie chcesz? To ja się może skuszę?? Jeszcze nie miałem takiego wielkiego chabeciarza. Szkoda tylko, że łysy, nie ma go jak za włosy przytrzymać.

Szczurowaty zdejmuje gacie. Kocioł wyciąga z kieszeni sznurek i zaciska Łyssemu na gardle, żeby nogami nie wierzgał. Łyssy napina się. Charczy. Szczurowaty pochyla się bardziej. I mówi półgłosem:

– Chcesz, świnko, z poślizgiem czy bez poślizgu?

Mężczyzna z głową w kiblu wciąż wyje i się rzuca.

– Lubię takich ostrych – mówi Szczurowaty i pochyla się bardziej. I chwyta Łyssego za biodra. Tak jak chwyta się kobietę.

Później już regularnie przytyka do szyi Łyssego więzienny nóż, pordzewiały kawałek blachy, i każe mu wykonywać usługi ustami. A jeszcze później dowiedziałem się, że rodzina studenta za tę usługę zapłaciła Choremu dwadzieścia tysięcy.

– Wiesz, co jest najważniejsze w miłości? – pyta mnie Szczurowaty i wbija się w Łyssego.

Kręcę głową.

– Spuścić się.

CZĘŚĆ PIERWSZA

KOMBINAT

Czytam.

Nieznośne dlań było dalsze wahanie się między obawą a nadzieją. Nie pozbawił się jednak życia w sposób nagły; kazał sobie przeciąć żyły, lecz według upodobania je podwiązywał, potem znów otwierał i przemawiał do przyjaciół, nie mówiąc nic poważnego ani takiego, czym by mógł sobie sławę stateczności pozyskać[2].

Nie.

Śmierć podobną do Petroniusza zaserwował sobie Seneka Młodszy: otworzył żyły, połknął cykutę, a wreszcie najprawdopodobniej zginął od oparów pary wodnej. Najbardziej znane ówcześnie samobójstwo – Lukrecji, zhańbionej żony Tarkwiniusza Kallatinusa – to również sztylet; najdziwniejszą drogę wybrała ponoć żona Brutusa – Porcja, która połknęła rozżarzone węgle.

W liście Seneka wspomina germańskiego jeńca, który popełnił samobójstwo poprzez wepchnięcie do gardła szczotki od czyszczenia kloaki z kału[3].

Ni chuja. Trzeba wykombinować coś innego.

Czas do śmierci: 8 dni

Tyle pamiętam z tego wieczoru.

Drzewo czy tir?

Pędź.

Pędź.

Pędź.

Spory ruch. Nie wiem, może ludzie jadą właśnie nad morze. Albo w góry. Czy gdzie tam się jedzie, kiedy ma się wakacje.

Zaraz zawiążę sobie pętlę na kutasie.

Drwalu. Ty nieszczęsny menelu.

Kupuję kawę na stacji. Piję. Smakuje, jakby ktoś ją zaparzył w starej, przepoconej skarpecie. Przez plastikowe głośniki i szum wiatru przebija się wykastrowany wokal:

Pozostaje tylko moment, chwila, zanim ściągniesz to.

Świecisz jak miliony monet, spłoniesz nim odpalę lont[4].

Muzyka na stypę. Jest złota godzina. Słońce zaczyna zachodzić. To już ostatni raz. Nie będę musiał wstawać rano, znosić tego, jak mnie napierdalają plecy, siadać za kółkiem, jeździć po nocy.

Gaz.

Nie będę się dusił. Nie będę musiał nic robić. Nie będzie żadnych braków, żadnej pustki, żadnej parady upiorów nocami.

Mówią, że nie ma wyjścia. A tu proszę: jest. I jedna wielka ulga. Trzeba tylko wybrać. Drzewo czy tir?

Droga przez najbliższe dwadzieścia kilometrów jest przez las. A później… Później już tylko Kombinat. Muszę tylko być bardzo szybki.

Wciskam pedał gazu, tak jak gniecie się puszkę po coli. Wskazówka prędkościomierza idzie w górę: sto czterdzieści, sto pięćdziesiąt, sto sześćdziesiąt.

Superb nieprzyjemnie wyje. Skoda. Pamiątka po czasach, kiedy wiodło mi się nieco lepiej. Szkoda.

Samochód podskakuje na nierównościach drogi. Las wydaje mi się nagle ciepły i przytulny. Jestem znieczulony. Nie boję się. Niczego się nie boję. To kwestia walnięcia odpowiedniej dawki propranolu, który blokuje nerwy.

Lubię leki.

Ostatni raz czułem się tak dobrze jakieś pięć lat temu. Tuż przed. Wtedy jeszcze zdarzało się pić bimber na działce i szampana w towarzystwie dziwek – ładnych, ale dziwek – ciągnąć wąsa na Kanarach, iść w tango na kilka dni albo kilka tygodni, nikomu to w końcu nie przeszkadzało. Nawet jeśli koleżanki były dwie. Albo trzy.

Iść ramię w ramię z chłopakami, aby się napierdalać. Dziesięciu na dziesięciu. Albo piętnastu na piętnastu. W jakimś lesie, na jakiejś polance, gdzie można schować jakąś rzecz. Masz ustawkę, a naprzeciwko siebie bandę dildoboys. I czujesz, że obok ciebie jest twój brat. Z innej matki, z innego ojca, ale brat.

I dasz się za niego zajebać. A on da się zajebać za ciebie.

Wozić towar, mając za sobą radiowóz.

Czuć w kieszeni ciężar kastetu. Żeby komuś zęby wybić, żeby kopnąć w drzwi tak mocno, żeby rozwalić zamek, zrobić wjazd komuś na wesele albo kopnąć kogoś w łeb, tak jak się piłkę kopie.

Duma.

Poczucie siły.

Charakter.

Musisz kogoś uderzyć. I uderzasz.

Lubiłem to.

Gaz.

Sto siedemdziesiąt na godzinę. Kierownica drży. Nie powinno tak być. Samochód trzeba oddać do warsztatu.

Powinni go obejrzeć.

Ale to już nie mój problem.

Drzewo czy tir? Wystarczy jeden ruch kierownicą. Wszyscy uznają, że to wypadek. Zasnął za kółkiem. Nie pierwszy, nie ostatni, zdarza się, szkoda chłopa, napijmy się.

Zresztą jacy wszyscy? Po prostu Rysiek i Boczek pogadają o tym dwa dni, pijąc kawę na stacji. A pamiętasz jak…? A pamiętasz…? Dobry był z niego herbatnik. No, napijmy się.

Otwieram okno. Świat wiruje. Ciepły wiatr uderza w moją twarz.

Otwieram usta.

Modlę się o szybką śmierć.

Moje usta wypluwają słowa. Krzyczę. Z flaków. Uderzam rękami w kierownicę. Czekam, aż mnie zaboli.

Białe albo czarne. Życie albo śmierć.

Głos w głowie budzi się i mruczy: „Ale, ale… Wiesz, że możesz uderzyć w drzewo i przeżyć? To się zdarza”.

Samochód na poboczu. Stłuczone szkło reflektorów, pogięta blacha. Krew na asfalcie. Moje ciało bez nóg. Albo z przetrąconym kręgosłupem. A może jednak nie. Może jednak nie kusić losu? Może tir?

Taki jak ten. Wielka scania. Widzę, jak świeci. Z tirem sprawa jest pewniejsza, nikt nie jest w stanie przeżyć uderzenia z tirem przy tej prędkości.

Czyli co? Jestem skupiony. Jeden ruch kierownicą. Światła i ciemność. I koniec.

Superb zaczyna zjeżdżać na lewy pas. Jakby ktoś nim sterował. Nie ja.

Ktoś trąbi. Nie ja.

Nie słyszę.

Ktoś miga światłami.

Nie widzę.

Ktoś jest za kierownicą. Ma żonę, dziecko albo dwójkę, grilla co sobotę na działce u teściów, żonę, która mówi: „Może tobie wystarczają dwa numerki na miesiąc, ale mnie nie. Wolisz pieprzyć te swoje tirówki niż mnie”.

I ja miałbym go tego wszystkiego pozbawić?

NIE WCIĄGAJ W TO INNYCH.

Coś mi nagle wyje w środku, jakby wszystkie zawory trzymające mnie do kupy wpadły w dygot.

Jadę.

Jęczę.

Jeszcze jedno trąbnięcie.

Jeden ruch i zjeżdżam na prawo. Koła piszczą. Kierownica się wyrywa. Kontrolki na tablicy rozdzielczej wpadają w amok. Zjeżdżam na prawo, żwir odbija się od kół, bijąc w karoserię.

Słyszę, jak tirowiec dalej ciśnie po klaksonie. Zwalniam.

Jestem sobą rozczarowany. Jestem, kurwa, zniesmaczony. Niczego nie potrafię porządnie zrobić. Spluwam przez okno mokrą gulą. Flegma. Z trzewi. Chce mi się rzygać. Zwalniam do czterdziestu.

I co? Co dalej?

Dokładnie wtedy, dokładnie w tym momencie widzę, jak ktoś rozpaczliwie macha ręką na poboczu. Kobieta.

Wciskam hamulec i cofam auto. Nie wiem, dlaczego to robię.

***

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Nakładem wydawnictwa Novae Res ukazało się również:

Pożądanie. Czułość. Wariacka miłość. I książę na białym koniu!

O TYM MARZĄ KOBIETY, PRAWDA?

A co gdyby książę okazał się zatwardziałym singlem, który uważa, że dzisiejsze randki noszą znamiona łamania praw człowieka?

Roman emocje czuje głównie wtedy, gdy otwiera arkusz Excela, kroi steka albo patrzy na Pałac Kultury ze swojego apartamentu na 29 piętrze.

Eldorado trwa do momentu, aż jego szef, Chemiczny Ali, wysyła go na przymusowy urlop. W styczniu! Roman walczy, ale nikomu nie udało się jeszcze wygrać z lisicami z działu HR. Rezerwuje więc bilety na Jamajkę.

Jeden telefon sprawia, że zamiast na wyspę z lazurową wodą trafia na zabitą dechami, skutą lodem pomorską wieś. Zamiast luksusu czeka na niego zrujnowana chałupa, w której musi zamieszkać.

Kogo tam spotka?

CZY NAJWIĘKSZA MIŁOŚĆ TWOJEGO ŻYCIA MOŻE TRWAĆ TYLKO CZTERY TYGODNIE?

[1]Z pozdrowieniem, Zasady dotyczące korzystania z toalety w zakładzie karnym i areszcie śledczym! Brak autora. https://www.zpozdrowieniem.pl/blog/zasady-dotyczace-korzystania-z-toalety-w-zakladzie-karnym-i-areszcie-sledczym; dostęp: 01.12.2023.

[2] Jakub Jasiński, Samobójstwo w świecie Rzymian, https://imperiumromanum.pl/ustroj/prawo-rzymskie/samobojstwo-w-swiecie-rzymian/

[3] Tamże.

[4] Mrozu, Miliony monet, sł. Łukasz Błażej Mróz.

Spis treści:

Okładka
Strona tytułowa
PROLOG
CZĘŚĆ PIERWSZA
KOMBINAT
CZĘŚĆ DRUGA

Ostatnie tango

ISBN: 978-83-8313-966-1

© Piotr C. i Wydawnictwo Novae Res 2024

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.

REDAKCJA: Wioletta Cyrulik

KOREKTA: Emilia Kapłan

OKŁADKA: Izabela Surdykowska-Jurek

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Grupa Zaczytani sp. z o.o.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek