Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
To tylko skok w bok
Wini ma żonę, dziecko, kancelarię prawniczą i głębokie przekonanie, że świat kręci się wokół niego. Jest królem życia, a impreza właśnie trwa. Realizuje wszystkie swoje zachcianki, począwszy od wypasionego białego bmw, na młodych kochankach kończąc.
Wszystko z czarującym uśmiechem na ustach.
Zmiana następuje, gdy zaczyna flirt z kobietą przypadkowo poznaną w nocnym klubie. Nie wiedzą o sobie nic. Znają tylko swoje ciała i swoje imiona. Dokąd zaprowadzi ich żądza? Romans ubarwi życie Winiego czy zmieni je w koszmar?
Autor bestsellerowego Pokolenia Ikea pokazuje, jak potrafią zdradzać mężczyźni w mieście pełnym czarnego humoru, seksu i przemocy.
Piotr C. – jeden z najpopularniejszych polskich pisarzy. Autor pięciu powieści, sprzedanych w łącznym nakładzie blisko pół miliona egzemplarzy. Sławę przyniosła mu debiutancka powieść Pokolenie Ikea. Nominowany dwukrotnie w konkursie Bestsellery Empiku: za Brud w 2016 oraz za Gwiazdora w 2020 roku. Nigdy nie ujawnił swojej tożsamości.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 370
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Obrońca
Och, zupełnie o niej zapomniałem. Łotr ze mnie.
Przewodniczący
Łotr? Nie rozumiem, o czym pan mówi.
Obrońca
Toga… Na pewno pan to wie. W 1726 roku Fryderyk Wilhelm I zarządził, by adwokaci chodzili w ciemnych togach. Uzasadnił tę decyzję dosłownie tak: żeby móc rozpoznać tych łotrów z daleka i omijać szerokim łukiem.
Przewodniczący
Aha.
Terror, Ferdinand von Schirach
Dwudziestego czwartego września o siedemnastej czterdzieści siedem furgonetka marki Mercedes Sprinter z dużą literą S w kółku na budzie (kółko czerwone, litera S również czerwona, nazywana przez lekarzy i sanitariuszy eską od „specjalistyczna karetka do przeprowadzenia reanimacji”) zwolniła gwałtownie, zjechała z ulicy Żurawiej, skręciła w Książęcą, po czym kierowca znów wcisnął gaz do dechy.
Pasażerami, poza leżącym na noszach mężczyzną, zatrzęsło niczym workiem ziemniaków.
Syrena karetki wyła, lekarkę medycyny Kamilę Lej (zwaną przez koleżanki i kolegów Pyskaczem) uwierał stanik, a facet na materacu w kolorze hiszpańskiej pomarańczy właśnie miał zawał.
– Mężczyzna, lat czterdzieści, nieleczony przewlekle, brak historii choroby. Przytomny, w pełnym kontakcie, zorientowany. Pieczenie w klatce piersiowej, ból lewego barku i kończyny górnej, ostatni posiłek wczoraj wieczorem. Kod dwa: „ból w klatce piersiowej”, czas dojazdu, Mario? – zapytała.
– Jeszcze pięć minut – odpowiedział gruby sanitariusz.
– Pięć minut – powtórzyła i westchnęła ciężko.
Nie tak miał wyglądać ten dzień. Nie tak miał wyglądać cały tydzień. O tej porze powinna być już w Alpach, już od ładnych paru godzin. Marzyła o tym, aby spakować sprzęt i pójść w góry, gdzie niebo jest błękitne, a powietrze świeże. W miejsce, w którym przez kilka dni nikt nie zawracałby jej dupy. Kupiła sobie nawet nowy plecak i nową parę butów. Tysiąc pięćset złotych wyrzucone w błoto.
Wakacyjne plany rozwiały się w ciągu pięciu minut rozmowy telefonicznej z ordynatorem.
– Cześć, Kami, dzwonię do ciebie ze słabą informacją. Muszę odwołać twój urlop. Bartek złamał rękę. Bardzo mi przykro, ale tylko ty nie masz dzieci…
I co z tego, że nie ma dzieci? Czy to znaczy, że jest pozbawiona prawa do odpoczynku??? Niezrażony ordynator ciągnął, że Bartek poszedł z jakąś dziewczyną poskakać na trampolinach, tam debil się popisywał i spadł na ryj. Ryj podrapał, rękę złamał, dziewczyny nie zaliczył, a Kamila została w Warszawie. Kurwa jego mać.
Spojrzała na pacjenta.
W sumie, jakby się zastanowić, to facet na noszach wyglądał na całkiem przystojnego. Przypominał tego gościa z boysbandu, którego słuchała piętnaście lat temu, w pierwszej klasie liceum. Jak on się nazywał? Matko Boska, zaczęły się dziury w pamięci.
No, przystojny – przyznała po namyśle. – Ale wygląda jak aktor z serialu na TVN–ie. Kamila lubiła mężczyzn, którzy wyglądali jak mężczyźni, którzy – jak by to powiedziała jej babka – śmierdzieli koniem i potem. Ten śmierdział co najwyżej ledwo przetrawionym alkoholem i drogimi perfumami.
Monitor z EKG nagle oszalał.
– Migocze. Mario, dawaj elektrody! – ryknęła. Zaczęła rytmicznie uciskać klatkę piersiową leżącego. W tym samym czasie Mario oklejał go miękkimi elektrodami.
– Defibrylacja dwieście dżuli – zakomenderowała.
Pacjentem leżącym na noszach targnął tw.
xxx
Przed oczami zamajaczyła mi bardzo ładna twarz kobiety o jasnorudych włosach, które przypominały aureolę.
Anioł?
Piękny anioł.
– A więc tak wygląda zawał serca. Hmm… Myślałem, że inaczej.
Stanął mi. Zaskakujące.
– On odchodzi! Odchodzi! – krzyknął anioł.
Nareszcie, kurwa. Nareszcie to wszystko się kończy.
Flatline.
Kilka miesięcy wcześniej
– Pamiętaj, to jednorazowe tango. Mam chłopaka – powiedziała stanowczo blondynka.
Nie odpowiedziałem. Nie byłem w stanie.
Pierwsza myśl: Mój Boże!!!
Natychmiast się skarciłem: Nie jesteś religijny, farfoclu.
Ale: MÓJ BOŻE, ojczenaszktóryśjestwniebie, DZIĘKUJĘ CI!!!
Pełne biodra, wąska talia, obłędne piersiska, blond włosy jak splątane węże, trochę lampucera, trochę git falbana, czego chcieć więcej?
Zamrugałem powiekami i niczym szarżujący byk przycisnąłem ją mocno do ściany.
Jęknęła.
Dłonią złapałem ją za szczękę i podniosłem.
Rozchyliła usta. Były duże, były wilgotne, ciepłe, mokre…
Położyłem dłonie na jej piersiach, skrytych pod czymś w rodzaju czarnej halki sięgającej do połowy uda. Nie zdołałem pomieścić ich w dłoniach. Ścisnąłem je tylko.
Jęknęła.
Prawdziwe! Te cyce były prawdziwe! Niewiarygodne! Czułem się, jakbym wyjechał na wieś do ekogospodarstwa. Mleko prosto od krowy, stogi siana i życie w małej holenderce. Nigdy nie byłem tak podniecony. No, nigdy w ciągu ostatniego roku.
Dziewczę chwyciło za mój pasek od spodni i zaczęło go pośpiesznie rozpinać. Nie protestowałem, nie przeszkadza się kobiecie. To byłoby niegrzeczne. Spodnie spadły na podłogę. Ja wręcz przeciwnie. Poszedłem do góry.
Wsadziła mi drobną dłoń w slipy, po czym chwyciła mocno za przyrodzenie.
Gdyby ktoś mnie pytał o zdanie, to zdecydowanie za mocno. Ale nie narzekajmy, są gorsze sytuacje.
– Rany, co my tu mamy – mruknęła z uznaniem. – Wyruchaj mnie, Wini. Proszę. Mocno… – jęknęła spektakularnie.
Po czym ugryzła mnie suka w ucho i ścisnęła za jaja.
Teraz jęknąłem ja. Z bólu.
Co dalej, Wini?
Myśl!
Przy ścianie? Od tyłu?
Eee, banalnie.
Na podłodze? Zerknąłem w dół. Niestety, ceramika. Wielkie, lśniące, białe płytki oznaczały, że prędzej niż orgazmu dorobię się rozwalonych kolan, które będą się goić przez tydzień.
Jakby nie mogła położyć tu jakiegoś dywanu.
Trzeba iść do sypialni.
Dziewczę jakby bezbłędnie odczytało mój tok rozumowania, bo zaplotło nogi dookoła moich pośladków.
Pokiwałem głową z uznaniem nad zmyślnością młodej kobiety, po czym podreptałem w prawo. Ups, nie. To kuchnia. Idziemy w lewo.
JEST!!!
Łóżko.
Rzuciłem ją na łóżko, a później, niczym rączy jeleń, skoczyłem za nią.
Bądź jak Lewandowski, Wini. Pięć goli w jednym meczu przeciwko VfL Wolfsburg.
Z drugiej strony on to zrobił w dziewięć minut… Cóż, wyzwanie! Pokażesz jej, że jesteś najlepszy. Teraz do ciebie będzie porównywać każdego następnego typa.
Twój penis wyląduje w alei chwały…
Zanurzyłem dłonie w jej włosach.
– Zerżniesz mnie w końcu, czy nie? – zniecierpliwiła się blondynka.
– Kobieto, erekcja już jest – fuknąłem. – Ja teraz pracuję nad atmosferą!
Może muzyka? Tak, dajcie tu jakąś dobrą muzyczkę. Taką, aby za każdym razem, kiedy ją usłyszy, była mokra niczym listopad. Pogalopowałem rączo do przedpokoju i wyjąłem z kieszeni spodni komórkę.
Odpaliłem utwór ukraińskiej wokalistki Maruv, której każdy kawałek brzmiał jak podkład dla tancerek gibających się w klubach go-go, czyli był jak najbardziej na miejscu.
Chciałem położyć telefon na nocnej szafce, ale z napięcia aparat wyślizgnął mi się z ręki, zatoczył zgrabny łuk i jak nie walnął ekranem o podłogę! Miał na nim lekką rysę, ale poza tym wydawało się, że wszystko w porządku. Nic to. To jest wojna, muszą być ofiary w ludziach i sprzęcie.
Teraz, postanowiłem, wjeżdżam jak dzik w żołędzie! Tak, że filmy na Pornhubie będą przy tym jak kreskówki o Cześku Hydrauliku.
Blondynka spojrzała na mnie bystro, po czym seksownie zakołysała nogami.
– Wyliż mnie – zmieniła zdanie.
Zawiesiłem się. Moje plany, jak by to ująć, były zgoła… inne.
– Daję ci szansę na zostanie superbohaterem! – dodała, widząc moją minę.
W sumie czemu nie? Skoro kobieta prosi. Klęknąłem przed nią i rozłożyłem jej uda. Jednym zdecydowanym ruchem zdarłem z niej majteczki.
Podniosła pośpiesznie biodra, aby mi to ułatwić. Pokiwałem z uznaniem dla widoku, po czym zanurkowałem głową między jej udami.
Miała ładnie wygoloną waginę. Zostawiła, tak jak lubię, jedynie wąski pasek włosów. Może jestem konserwatystą, ale całkowita łysina w tym miejscu wydaje mi się przesadą. No, nie bądźmy skinami. Dziki busz też był jednak nie do przyjęcia. Nie bądźmy Aborygenami.
Dotknąłem końcem języka jej pachwiny. Czułem teraz jej puls. Wsadziłem delikatnie język.
– Mocniej! – syknęła i szarpnęła mnie za włosy. – Na tyle cię stać?
Aua. O, ty suko!!! Wbiłem w nią język i poprawiłem palcem.
– Ooooo… Taaaaak!!! – jęknęła nagle. Zacisnęła uda na mojej głowie, miażdżąc mi uszy. – Masz większego kutasa niż on – wyjęczała.
Z grzeczności nie zaprzeczyłem.
– W ubiegłym roku byliśmy w Chorwacji. Byłeś kiedyś w Chorwacji?
Przerwałem na moment.
– Jakoś nie było okazji. Wolę Włochy – odpowiedziałem grzecznie i wróciłem do przerwanej roboty.
Nie było mi za wygodnie i kark mi zdrętwiał. Ale może to tak samo jak z wyciskaniem na ławeczce? Jak kiedyś mi powiedział trener: pozycja powinna być zawsze niewygodna, nie jesteś tu w końcu dla przyjemności, tylko po to, żeby pchnąć.
Ssałem ją z pełnym zaangażowaniem, pomagając sobie teraz już dwoma palcami.
– Tak… tak… TAK mi rób! – jęknęła.
Na wszelki wypadek do dwóch palców dołożyłem trzeci, co zostało powitane gwałtownym ruchem dłoni kurczowo ściągających prześcieradło.
Zaczęła odlatywać. Przechyliła głowę w bok, purpura zalała jej policzki.
Tak, tak, wujek Wini potrafi jeszcze zaryczeć niczym stary tygrys!
Nagle zacisnęła kurczowo uda i wypchnęła biodra do góry.
Otarłem usta przedramieniem. Byłem zaśliniony jak pies Pluto.
– Już? Nie dałaś mi się wykazać – zauważyłem złośliwie. – No, mała, nie bądź samolubna, teraz ja – powiedziałem, wskazując na swojego penisa.
Dziewczę uśmiechnęło się złowieszczo, po czym, siedząc na łóżku, zsunęło lekko moje slipy i spojrzało mi bezczelnie w oczy.
– Mam robić tak?
Przejechała językiem od jąder po sam czubek.
– Gdybyś była tak uprzejma. – Pokiwałem głową z uznaniem.
– A może tak?
Jej usta zacisnęły się na końcówce. Mimowolnie jęknąłem. Tak, mordo, zasłużyłeś na to. Życie bywa piękne. Po prostu nie należy oczekiwać zbyt wiele. Trochę kasy, trochę dobrego alkoholu, jedzenie, przyjaciele, odrobina wolnego czasu, cieszenie się pięknem natury. I żeby jakaś ładna blondynka pobawiła się twoim ptaszkiem.
Położyłem jej rękę na głowie i uprzejmie nadałem nieco szybszy rytm.
– Księżniczko!!! Jestem wcześniej!! Przyjechałem po ciebie swoim rumakiem! – dobiegło z przedpokoju.
Blondynka zamarła. Przerwała wykonywaną czynność i otarła dłonią usta. Do pokoju wparował Seba w dresie Adidasa. Taki cham z ryja, że ja pierdolę.
– Co to za burdel?! – wydarł gębę.
Podciągnąłem slipy, a następnie, w samych gaciach i białej koszuli, podniosłem pokojowo ręce.
– Nic się przecież nie stało, nie róbmy tu żadnego dramatu – stwierdziłem, jak mi się wydawało, uspokajająco.
Seba się nie uspokoił.
– Ty piździelcu! – ryknął.
I jak się na mnie nie rzucił! Ludzie to są jednak strasznie niekulturalni. Zrobiłem skok w bok za łóżko, po czym chwyciłem stojącą obok nocną lampkę oraz komórkę.
– Miki, dałbyś spokój – powiedziało dziewczę, zakrywając od niechcenia swoje nagie atrybuty.
Wyglądała na zrelaksowaną.
Przełknąłem ślinę.
– Panie Miki, po co ta agresja? – zaprotestowałem z urazą. – Artykuł dwieście siedemnasty Kodeksu karnego, paragraf pierwszy. „Kto uderza człowieka lub w inny sposób narusza jego nietykalność cielesną, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku”!
Miki chyba nie był gotów na korepetycje z kodeksu, bo znowu obrzucił mnie wściekłym spojrzeniem.
Moje spodnie zostały w przedpokoju. Jednak aby tam dotrzeć, musiałbym przebiec tuż przed tym troglodytą. Ale Wini, myśl pozytywnie, nie ma sytuacji bez wyjścia.
– Masz wpierdol! – obiecał dresiarz z ponurym zacięciem w głosie.
Nie uwierzyłem mu. Doświadczenie życiowe podpowiadało mi, że osoba, która faktycznie chciałaby wywalić komuś w beret, nie marnowałaby czasu na próżne gadanie, tylko od razu przystąpiłaby do akcji.
Na wszelki wypadek uniosłem jednak lampę i zacisnąłem na niej dłonie.
– Weź się, Miki, nie denerwuj, bo znowu dostaniesz zgagi – przemówiła uspokajająco kobieta.
– Zapłacisz mi za to! – ryknął Miki. – Ty też, jebana chorągiewo! – Spojrzał na nią.
– Jestem kobietą, mam swoje potrzeby – odpowiedziała rezolutnie blondyna i obejrzała swoje paznokcie.
Spojrzałem do tyłu. Błysnęła we mnie iskra inwencji. Balkon. To tylko pierwsze piętro, Wini. Dasz radę.
– To nie jej wina. Musiał ją pan zaniedbywać – dodałem.
Dresiarz zzuł ze stopy czarny, sportowy but, zakolebał się jak rezus, po czym wściekle rzucił obuwiem w moim kierunku. Pocisk odbił mi się od ramienia.
– Aua!! – zawołałem z oburzeniem. Kroki do tyłu. Jeden ruch, klamka. – Poza tym ona nie zdradza. Ona przeżywa przygodę – stwierdziłem. Drugi but. Tym razem spodziewałem się ataku i zbiłem go trzymaną w jednej dłoni lampą. – Do widzenia, o piękna! – ryknąłem.
Nie czekałem na odpowiedź, upuściłem lampę, chwyciłem za klamkę i wbiegłem na balkon. Towarzyszył mi dziki ryk za plecami.
Zeskoczyłem ostrożnie z balkonu na jakiś daszek, a później, już ostrożnie, zsunąłem się na trawnik. Ledwo moje stopy go dotknęły, a pogalopowałem ze czterdzieści metrów. Obejrzałem się przez ramię.
Miki mnie nie gonił.
Odetchnąłem z ulgą. Z gołą dupą, w środku miasta, na ulicy Żelaznej, rzut beretem od Śliskiej, ale było pięknie. Bez spodni można żyć. Bez butów również. W koszuli rękawy miałem już podwinięte. Będzie nowoczesny styl miejski.
Minęła mnie kobieta po pięćdziesiątce, o rubensowskich kształtach, ciągnąca na smyczy małego pekińczyka.
Puściłem do niej oko.
– Dobry tyłek! – skomentowała, patrząc bez przypału na moje pośladki.
– A dziękuję bardzo szanownej pani.
Uśmiechnąłem się do niej szeroko.
Zatrzymałem przejeżdżającą taksówkę i wszedłem do środka. Taksiarz – na oko trzydziestoletni – się nie zdziwił. Widać, był przyzwyczajony do gorszych rzeczy.
xxx
– O, jego wysokość pan Winicjusz raczył przyjść do biura. I to tym razem jeszcze przed trzynastą. Cuda, prawdziwe cuda – zdziwił się teatralnie mój wspólnik Jaco, zwany w kancelarii również Stokila, od imponującej masy ciała. Wyciągnął w moim kierunku palec wskazujący. – Pozwól, że zgadnę… Ratowałeś staruszkę na ulicy czy przeprowadzałeś ją na pasach? Wymieniałeś instalację elektryczną sąsiadce, sanitariuszce AK? Wypadek samochodowy? Ratowałeś jakieś zbłąkane dziecko? Co się stało tym razem, Wini??
– Miałem bardzo ważne spotkanie służbowe – chrząknąłem.
– Jassssne. Tylko dlaczego jesteś bez gaci? – zapytał podejrzliwie. – Wiesz, to my zdzieramy do ostatniego łacha, a nie z nas zdzierają. To wbrew etyce zawodowej.
– Spodnie oddałem bezdomnemu – powiedziałem z determinacją. – Bardziej ich potrzebował. Miał tylko parę starych dresów, biedaczysko, i to jeszcze od Adidasa. Musiałem się nad nim ulitować.
– A buty? – dociekał.
– Też. Musiał mieć do kompletu, nie? No przecież do formalnych spodni sportowe buty nie pasują. Wiesz, to taki sympatyczny młody człowiek. Trochę zbuntowany. Pogubił się w życiu. Narkotyki, sterydy. Ale chce się zmienić, zrobić coś ze swoim życiem, ustabilizować się. Ma bardzo fajną narzeczoną, cudowna kobieta… Zaraz miał rozmowę o pracę. Żal mi się go zrobiło. To jego jedyna życiowa szansa… – odparłem niedbale.
– Co ty mi tutaj, kurwa, pierdolisz, Wini?! – oburzył się Jacek. – Piłeś wodę z kałuży pod Centralnym i się naćpałeś?
Otworzyłem szafę, w której trzymałem zapasowy garnitur, i pośpiesznie zacząłem naciągać spodnie.
– Ja? – stwierdziłem urażony. – Ja jestem święty.
– Kurwa, Wini, popierdalasz tu z gołą dupą, z fiutem na wierzchu i wmawiasz mi, że jesteś Matką Teresą! – zniecierpliwił się mój wspólnik. – No, nie rób mi tu kota ze Shreka! Jutro ma być normalnie, tak? Żadnych takich akcji, zrozumiano?
– Wiem, wiem.
– Cztery lata na to czekaliśmy.
– WIEM!
Obejrzałem koszulę. Była wymazana na beżowo. Podkład zawsze cholernie ciężko schodzi z białego. To jakaś pułapka na mężczyzn. Trzeba było ją zdjąć przed.
– Co to za dupa? – spytał z zainteresowaniem Stokila.
– Jacuś, żadna dupa, mówiłem ci, człowiek w potrzebie. Poza tym to bardzo porządna dziewczyna jest, nie rozumiem, o co ci chodzi – zaburczałem.
– A jak ma na imię? – zapytał podstępnie.
Zastanowiłem się. To było trudne pytanie.
– Yyy, coś na B – strzeliłem. – Beata? Barbara? – Zmarszczeniem brwi podkreśliłem intensywny wysiłek.
– Skąd ty ją wziąłeś?? – drążył.
– Pamiętasz, jak miesiąc temu byliśmy w tej knajpie, no wiesz, w tej przy Ząbkowskiej, gdzie wódkę do jedzenia dobieraliśmy? Tam nas obsługiwała taka fajna kelnerka, taka krótko obcięta. Płaska, ale fajnie się uśmiechała, miała takie dołeczki w ustach. Pamiętasz?
Stokila przyjrzał mi się nieufnie.
– I to ona?
– Nie. To jej koleżanka – powiedziałem triumfalnie. – Po prostu dostałem pozytywną rekomendację. I tamta też chciała spróbować.
– Ale jak??? – Mój przyjaciel i partner spojrzał na mnie krytycznie. Mimo, a może właśnie z powodu ponad dwudziestoletniej znajomości nie mógł uwierzyć, że jakakolwiek przedstawicielka płci pięknej jest w stanie ściągnąć majtki na mój widok.
– Jacuś, tym, co napędza kobietę, są emocje. Dasz jej emocje, masz kobietę – westchnąłem ciężko, po czym zacząłem podwijać rękawy świeżej koszuli.
xxx
– Co to?
Spojrzałem na bukiet tulipanów, które kupiłem piętnaście minut temu w ulubionej kwiaciarni koło pracy.
– Kwiaty? – strzeliłem.
Zuzeł patrzył podejrzliwie, jakbym właśnie trzymał w dłoniach co najmniej węża boa, który aktualnie przymierzał się do duszenia.
– Przecież widzę, że nie burger z frytkami. Po co kupiłeś te ucięte genitalia rośliny cebulowej?
– Czy ja nie mogę dać mojej ukochanej żonie kwiatów bez powodu? – powiedziałem przymilnie.
– Coś kombinujesz… – stwierdziła lodowato.
– Zuzeł, ja miałbym coś kombinować? W życiu! – zaparłem się.
– Piłeś? – zapytała, najwyraźniej mi nie wierząc.
– Gdzie tam! – Zaprzeczyłem.
– Chuchnij!
Chuchnąłem.
Popatrzyła na mnie badawczo. CBŚ i ABW mogłyby do niej przychodzić na korepetycje.
– Czy ty myślisz, że jak zjesz dropsa, to się nie domyślę, że piłeś?
– Jeden kieliszek tylko był. Kiedyś uśmiechałaś się na mój widok.
Zuzka skrzywiła się potwornie i zrobiła zeza.
– Nie tak. Szerzej. Nie, nie aż tak szeroko.
Parsknęła lekkim śmiechem. Odetchnąłem dyskretnie.
– Jest coś do jedzenia? – zmieniłem pośpiesznie temat.
– Mielone w lodówce są – fuknęła. – Tylko sobie odgrzej. I nie bierz tych świeżych bułek, to dla Adasia do szkoły.
Poszliśmy do kuchni. Zuza nalała wody do wazonu, po czym przycięła końcówki łodyg kwiatów i wkładała je do flakonu. Otworzyłem lodówkę i spojrzałem tępo do wnętrza.
– Sałatkę weź – zarządziła Zuza.
Wstrząsnęło mną obrzydzenie.
– Nie chcę sałatki.
– Ona jest bardzo dobra.
– Nie chcę sałatki.
– Weź, bo się zaraz zepsuje i trzeba będzie wyrzucić.
Mąż. Ostatnie ogniwo przed śmietnikiem.
Wyciągnąłem mielone oraz resztki sałatki w plastikowym pojemniku.
Z chlebaka wyjąłem dwa kawałki całkiem przyzwoitego, bo jedynie lekko podeschniętego chleba. Posmarowałem masłem. Do środka włożyłem dwa mielone. Dołożyłem jednego kiszonego oraz pół pomidora. Ugryzłem potężny kęs. Całkiem niezłe.
– Jak było w pracy? – zapytała.
Kiedy nie wiesz, o co zapytać dziecko, bo nie macie żadnych tematów wspólnych, pytasz, jak było w szkole. Męża pytasz, jak było w pracy. Proste.
Przełknąłem z trudem.
– Wszyscy podenerwowani. Wiesz, jutro mamy ważny dzień…
Zuza odstawiła kwiaty na wyspę w kuchni, w jasny sposób niezainteresowana, co będzie jutro. Wyciągnąłem jakiś stary magazyn ze sterty czasopism, które czekały na lepsze czasy. Siadłem na niewygodnym, za to ponoć dobrze wyglądającym krześle, otworzyłem na chybił trafił i przeczytałem: „Za trzydzieści lat dwa miliony Polaków będą chorować na alzheimera”. Tyle tylko zdążyłem.
– Kiedy pojedziemy na wakacje?
– Wkrótce – odpowiedziałem i wróciłem do magazynu.
„Za trzydzieści lat dwa miliony Polaków…”
– Tylko nie znowu do Włoch, błagam, ty byś chciał tylko cały czas do tych Włoch jeździć, jakby nie było żadnych lepszych miejsc na świecie.
Odłożyłem pismo zniechęcony.
– Słyszałem, że Chorwacja jest niezła.
Nie. Intuicja mówiła mi, że to nie koniec.
– Pieniędzy na koncie nie ma. Zostało sto szesnaście złotych.
– Aha. Trochę krucho u mnie z kasą.
– Umawialiśmy się, Wini.
A to akurat był fakt. Zawarliśmy z Zuzłem pakt: jej nie interesuje, ile pracuję, o której wracam, ale co miesiąc dziesięć koła ma być na koncie.
– Dobra, już dobra. Wrzucę zaraz na konto jakąś trójkę, a później resztę. Dobrze będzie?
– Wini – powiedziała złowieszczo.
– Dobra, nie krzycz, masz moją kartę. – Wyciągnąłem z portfela swoją kartę kredytową.
Najgorsze jest ponoć pierwsze piętnaście lat. Później się przyzwyczajasz.
xxx
Młody leżał już w łóżku i czytał. Miał minę, jakby go zęby bolały. Usiadłem obok niego i zajrzałem mu przez ramię. W pustyni i w puszczy. Tak, cierp, jak żeśmy wszyscy cierpieli.
– Cześć, młody.
– Cześć, tato – stęknął.
– Myłeś zęby?
– Jasne.
– Chuchnij!
– Tato! Mam dwanaście lat! – oburzył się.
– Chuchnij, powiedziałem.
Chuchnął. Ku memu zdumieniu chyba faktycznie mył.
– A kąpałeś się?
– Kąpałem. Też chcesz powąchać? – Łypnął złośliwie okiem.
– Wierzę ci – uciąłem.
Cisza.
– A jak tam w szkole? – zagaiłem.
– Może być.
Znowu cisza.
– Tato?
– No?
– A dasz mi na pejsejfkarda w Żabce?
Przez moment zacząłem się zastanawiać, czy może faktycznie coś jest w teorii, że antysemityzm polskie dzieci wysysają z mlekiem matki. Ale z Żabki???
– Na co? – zapytałem dla pewności.
– Na pejsejfkarda przecież, mówię wyraźnie, nie? Potrzebuję na majnkrafta.
– Na co????
– Tato, gdzie ty się urodziłeś? – Młody wyraźnie się zniecierpliwił. – W piwnicy? Na majnkrafta, przecież mówię, taka gra, nie? Instaluje się i się gra.
Westchnąłem ciężko.
– To ile chcesz?
– Stówkę? – spróbował młody, ale sam chyba nie wierzył, że mu się uda.
– Pięć zeta? – zaproponowałem łaskawie.
– No, tato, nie ma takich niskich pejsejfkardów – prychnął.
– A jaki jest najniższy?
– Dwie dychy – powiedział pośpiesznie.
Pogmerałem w portfelu, wyciągnąłem dwie dziesiątki i położyłem na szafce.
– Kocham cię, tato!
– Ja ciebie też. Dobranoc.
xxx
Dopiero początek czerwca, ale noc była gorąca i parna jak w lipcu. Położyłem się obok Zuzła nagi i jeszcze mokry po prysznicu. Sprawdziłem na komórce. Za trzynaście pierwsza.
Nie chciało mi się spać. Jutro miała być ta pieprzona rozprawa. Niby zrobiłem wszystko tak jak trzeba, ale w tym fachu zawsze była jakaś niepewność.
Co, jeśli przegramy?
Lekki skurcz w żołądku.
To się odwołamy.
Musi się udać. Masz łeb i chuj, to kombinuj.
Przekręciłem się na bok. Przypomniał mi się poranek i epickie ciało blondynki. Mój penis stwardniał.
Spojrzałem na Zuzkę.
W wielkiej szufladzie, w komodzie leżały całe sterty seksownej bielizny. Mimo to latem sypiała w moim starym, sporo na nią za dużym T-shircie, który teraz lekko się zwinął. Jej pośladki interesująco zarysowały się w półmroku.
Hmm…
Położyłem dłoń na jej biodrze. Pogłaskałem ją po tyłeczku. Może był trochę za duży. Może nieco za nisko osadzony.
Zamruczała coś w odpowiedzi.
– Chodź na górę – powiedziałem.
– Śpię, Wini.
– No chodź – zachęciłem.
– Weź mnie od tyłu.
Facetom wydaje się wiele rzeczy, a jedną z nich jest to, że kobiety szczególnie lubią pozycje na pieska i pochodne. Doświadczenie życiowe mówiło mi jednak, że kobieta, jak chce, aby facet szybko przestał jej zawracać gitarę, bo dajmy na to jest zmęczona po całym dniu i ma ochotę głównie na serial albo makijaż przed wyjściem chce jeszcze zrobić, to nadstawia się od tyłu i zaciska uda. Nie ma takiego zawodnika, który poskakałby dłużej niż trzy, no, pięć minut. I ma się spokój.
Byłem jednak za stary na takie triki.
– Chodź na górę i ciesz się tym.
Zawahała się, ale w końcu, lekko zaspana, usiadła na mnie okrakiem. Powoli się opuściła. Do końca. Całe siedemnaście i pół centymetra.
Nie przeszkadzałem jej. Patrzyłem, jak jej piersi pod koszulką poruszają się we wszystkich kierunkach.
Ciągle ma fantastyczne cycki, pomyślałem. Nadal mnie to ruszało. Nachyliła się nade mną. Zatkałem jej dłonią usta, czułem, jak jęczy i wzdycha.
Całkiem niedawno w noce takie jak te pieprzyliśmy się prawie do rana. Leżeliśmy w wannie, piliśmy zimne białe wino, jej skóra była wrząca. Lizałem i gryzłem jej sutki.
Lubiłem po pierwszym mocnym i szybkim razie, kiedy nie miała już siły dalej galopować, kłaść się na nią, twarzą w twarz, i ruszać się powoli przez godzinę. Raniła mi plecy paznokciami. Szamotała się. Szukała łapczywie moich ust. Miała wtedy trzy albo cztery orgazmy.
Chwila przerwy, kolejny kieliszek wina i zaczynaliśmy od nowa. A teraz? Dwudziestominutówki.
Zuzka przyspieszyła, uderzając ciężko tyłkiem o moje biodra. Gryzła mnie w palce. Zaraz dojdzie, pomyślałem. No, Wini, czas i na ciebie. Dołączyłem się do galopu. Nie trzeba było zbyt wiele. Jak japońska kolej Shinkansen. Zawsze o czasie.
Sturlała się ze mnie, ciężko dysząc. Jej ciałem wstrząsnął jeszcze skurcz. Zacisnęła mocno uda. Wypchnęła biodra lekko do góry.
Leżeliśmy obok siebie bez słowa. Stygliśmy.
– Idę do łazienki – powiedziała.
Dałem jej lekkiego klapsa w pośladek.
– Ależ ty masz fantastyczną dupę! – skomentowałem z uznaniem.
– Podoba ci się? – zapytała, wypinając ją mocniej.
Potwierdziłem. Zuzka wstała, a po chwili z łazienki przy naszej sypialni zaczął dochodzić odgłos prysznica. Telefon zadygotał na nocnym stoliku jak w febrze. Sprawdziłem. Wiadomość od:
Jacula Prywatny:
Przepraszam. Nie jesteś na mnie zły, prawda?
Podstawą spokojnego życia jest przezorność. W telefonie miałem dwie karty SIM.
Jeden numer był tylko do takiej korespondencji, podłączony pod WhatsAppa. Na wszelki wypadek kolejne kochanki wpisywałem do książki telefonicznej pod nazwiskiem mojego Bogu ducha winnego wspólnika, który o niczym nie miał pojęcia. Ewentualnie pod imionami kolegów z pracy.
Do każdej kobiety mówiłem per kotku, bo imiona mogą się mylić.
– Czy jestem za gruba?
– Nie, kotku.
– Czy wpadniesz dzisiaj do mnie?
– Oczywiście, kotku.
Do wiadomości dołączony był filmik z blondynką w roli głównej. Cóż, jak widać, przyzwyczajenie zawodowe. Dzieło – jeśli można je tak górnolotnie nazwać – było krótkie.
Panna była na nim w czarnej koszuli, czarnych samonośnych pończochach i bordowych majtkach.
Zademonstrowała nogi i kawałek uda (zgrabne). Później rozchyliła koszulę, odsłaniając najpierw połowę jednej piersi, której dotykałem dziś rano, a później prawie całą drugą. Wzięła ją do ręki. Sutek był twardy.
Uśmiechnęła się i wyłączyła aparat.
Nieźle, nieźle.
Odpisałem:
Cóż, kotku, będziesz mi to musiała jakoś wynagrodzić. Jeszcze się nerwicy nabawię. Negocjacje w tym temacie zaczniemy od pozycji, w której skończyliśmy.
Następnie, zadowolony z siebie, ustawiłem w telefonie tryb samolotowy.
Zuzka wróciła do łóżka, po czym przytuliła się do mojego boku.
Małżeństwo to naprawdę fajna sprawa. Trzeba nad nim tylko od czasu do czasu odrobinę popracować.
xxx
– Chrapiesz, Wini!!!
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
Nakładem wydawnictwa Novae Res ukazały się również:
Solista, czyli on, ona i jego żona
Wydanie pierwsze
ISBN: 978-83-8219-600-9
© Piotr C. i Wydawnictwo Novae Res 2021
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt
jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu
wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.
Redakcja: Wioletta Cyrulik
Korekta: Emilia Kapłan, Emil Melerski
Ilustracja okładkowa: Joanna Mudrowska / MAD Illustrators
Okładka: Katarzyna Gołąb
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek