Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Narratorką tej przezabawnej opowieści jest zatroskana pani domu, której nieustanną przyczynę zmartwień stanowi posiadanie sześciu córek, a tylko jednego syna. Rzecz dzieje się w latach 30. XX wieku w niewielkim miasteczku w Kornwalii. Rodzina Brooke’ów żyje szczęśliwie i bez codziennych kłopotów, prowadzą dom na dość wysokim poziomie, a pan Brooke jest dyrektorem fabryki porcelany, jednak jego żona nieustannie zamartwia się przyszłością swoich dzieci płci żeńskiej: Celii, Nancy, Marty, Heli, Jane… no, z martwieniem się o Sally można jeszcze poczekać, bo dziewczynka ma dopiero dziesięć lat, ale pozostałe… Trzeba przyznać, że różne kuzynki i sąsiadki nie uspokajają Elżbiety Brooke, a dając kolejne złote rady, tylko pogłębiają wrażenie, że jej rodzina znalazła się w sytuacji bez wyjścia. A jednak ten pozorny węzeł gordyjski powoli zaczyna się rozplątywać…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 265
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
I
Na imię mi Elżbieta i jestem od dwudziestu pięciu lat żoną Mikołaja Brooke’a. Mamy siedmioro dzieci, w tym sześć córek. Trudno uwierzyć! Celia, Anna, Marta, Hela, Joanna i Salcia. Chłopiec urodził się ostatni i daliśmy mu na imię Antoni. Mam znajomą, która uchodzi za wzór zaradności; ma sześciu synów i jedną córkę, najmłodszą z rodzeństwa, nie ulega więc wątpliwości, że wyda ją za mąż bardzo młodo. Gdy sześciu młodych ludzi sprowadza do domu swoich kolegów, dziewczyna może póty przebierać, póki nie wybierze. Poza tym o ile chłopcy są zdrowi i rozumni, to zawsze mogą dojść do czegoś. Ale sześć córek i ani grosza posagu! Nie sypiam po nocach, tylko myślę, co je czeka. I w takich chwilach dochodzę do przekonania, że w ogóle nie powinny były się urodzić. Dużo się teraz mówi o takich samych możliwościach dla kobiet, jak dla mężczyzn, lecz żadna z moich córek, prócz Anny, nie chce obrać męskiego zawodu. Jest im dobrze w domu, są starannie wychowane i raczej przeciętne. Wszystko to pogarsza sprawę. Salcia ma dziesięć lat, więc na razie o niej nie myślę, a Anna jest studentką medycyny. Mówi, że będzie niedługo zarabiać na swoje utrzymanie, i że jeżeli zdobędzie opinię znakomitego chirurga, to jej dochody wynosić będą przeszło tysiąc funtów rocznie. Przed kilkoma dniami wycięła komuś ślepą kiszkę i Mikołaj jest z tego bardzo dumny. Ja również jestem dumna, ale nie opowiadam o tym na lewo i prawo, tak jak Mikołaj. Mój mąż uwielbia swoje dzieci i uważa nasz obdrapany dom za raj, ale Mikołaj ma anielskie usposobienie, czego ja o sobie powiedzieć nie mogę. Gdy pytam go, co by się stało z nami, gdyby on umarł, to mówi, że jeszcze nie umarł; ale to nie jest argument. Tego się nigdy nie wie. Nagła śmierć przychodzi niespodziewanie, zdarzają się też wypadki. Poza tym ma już pięćdziesiąt pięć lat, a jak długo jeszcze może pracować mężczyzna pięćdziesięciopięcioletni? Jest wysoko ubezpieczony, a ja mam własnych przychodów dwieście funtów rocznie, ale gdyby umarł i żadna z naszych córek nie byłaby zamężna, to pozostałoby nas ośmioro; a osiem osób w domu, które trzeba ubrać i nakarmić prawie za nic, to nie żarty... Mikołaj nie był w stanie odłożyć większej sumy pieniędzy, bo gdy się ma siedmioro dzieci, to trzeba ciągle sięgać do kieszeni. Żadna z naszych córek nie wyszła dotąd za mąż, a wszystkie prócz Salci mogłyby już śmiało zostać mężatkami. Nie muszę zaprzątać sobie głowy Anną, ponieważ mówi, że woli zostać słynnym chirurgiem niż żoną i matką. W każdym razie mieszka w Londynie i tam może znaleźć kandydata na męża. Ale Celia, Marta, Joanna i Hela są w domu, i mam wrażenie, że nie opuszczą go tak prędko.
Mieszkamy w Porthlew w Kornwalii, gdzie Mikołaj jest dyrektorem fabryki porcelany należącej do Clevelandów. Już od lat powinien być wspólnikiem, ale chociaż Mikołaj jest dzielny i rozumny w pracy, do takich rozwiązań należałoby go popchać. To oczywiście moje zdanie, ale prawie nigdy nie poruszam z nim tego tematu, bo mogłoby to zranić jego uczucia. Pan Cleveland umarł przed dwoma laty, pozostawiając majątek, znakomicie prosperującą fabrykę, wdowę i jedynaka. Syn stoi na czele fabryki, ale właściwie prowadzi ją mój mąż. Młody Cleveland nie jest głupi, lecz młody i niedoświadczony, a do tego niestety pod wpływem matki.
Pani Cleveland życzy sobie, żeby ożenił się on z Izabelą Godolphin, on jednak pragnie ożenić się z naszą Celią, więc raz orzeł, raz reszka, i nikt nie wie, co się stanie. Obawiam się, że Celia nie ma widoków... Pani Cleveland jest władczą kobietą o ostrym języku. Dawała sobie radę z mężem i nie wątpię, że da sobie radę z synem. Bill Cleveland ożeni się z Izabelą, a Celia wypłacze sobie oczy.
Starałam się wpoić w moje dzieci zasady uczciwości, szlachetności i altruizmu. To może brzmi nieco staromodnie, ale moim zdaniem moda zmienia się łącznie z pokoleniem, lecz zalety, które cenimy u innych, są niezmienne. Moje córki ukończyły średnie szkoły naukowe i licea, ale żadna z nich nie ma tylu sukien i nie chodzi na tyle zabaw, na ile miałaby ochotę. Jak już powiedziałam, wszystkie są przeciętnie inteligentne i to samo dałoby się powiedzieć o ich urodzie, prócz jednej Celii, która jest niezwykle piękna. Anna nie jest tak urodziwa jak jej siostry i może właśnie dlatego już od najwcześniejszych lat uśmiechała się jej kariera lekarska. Chociaż muszę powiedzieć, że wyprzystojniała ostatnio, jednak jest zanadto podobna do ojca, żeby być ładną. Ma stanowczy wyraz twarzy, ciemne oczy i wąskie usta. Naprawdę bardzo przypomina Mikołaja i kocham ją za to. Ale w porównaniu z Celią jest wręcz brzydka. Mówią, że Celia to najpiękniejsza panna w Porthlew, ale to nie potrwa długo, jeżeli będzie się zamartwiać z powodu Billa.
Wiele rzeczy zdarzyło się w dniu naszego srebrnego wesela, niektóre były przyjemne, niektóre zaś przykre. Noc poprzedzającą tę uroczystość spędziłam niemal bezsennie, gdyż dzieci uparły się, żeby urządzić przyjęcie i miałam wiele spraw do przemyślenia. Nie wyprawialiśmy przyjęcia w domu, zaprosiliśmy jednak kilka zaprzyjaźnionych osób na kolację i zerwałam się z łóżka po północy, żeby sprawdzić, czy drzwi do spiżarki są zamknięte, gdyż w zeszłym tygodniu nasza kucharka Alberta zapomniała je zamknąć i foksterier Toby dobrał się do szynki. Posiadam niestety ten rodzaj umysłowości, że myślę na przemian o ogólnoludzkich zagadnieniach i o szynce, więc nie mam za wiele spokoju. Mikołaj nie troszczy się nigdy o nic. Śpi całą noc, pracuje lub bawi się cały dzień i zawsze jest w dobrym humorze – a ja nie. Drzwi do spiżarni były zamknięte, więc uspokoiłam się i zasnęłam.
O godzinie siódmej wszyscy domownicy łącznie z kucharką Albertą, pokojówką Melindą i foksterierem Tobym wtargnęli do naszego pokoju, śmiejąc się, śpiewając, krzycząc i wlokąc za sobą wielką ciężką paczkę. Antoni i Toby wpadli pierwsi, Toby wskoczył do łóżka, na przemian liżąc mnie po twarzy i szczekając. Mam niewielkie wymagania w stosunku do mojego domu, ale żądam stanowczo, żeby nikt z rana nie wchodził do naszej sypialni, prócz Melindy z herbatą. Ale był to dzień naszego srebrnego wesela, zjawili się więc wszyscy, z wyjątkiem Anny, która niestety nie mogła się zwolnić z pracy. Antoni, mój jedynak, jest rudy i piegowaty. Nie jest podobny do nikogo z nas, ale Mikołaj mówi, że miał rudego wujka, którego nazywano „Marchewką” i który pojechał nad morze i utonął. Postanowiłam, że Antoni nigdy nie pojedzie nad morze. Salcia również ma rdzawe włosy, zielone oczy i śmiesznie chude nogi. Jest samotnym dzieckiem, ponieważ ma dorosłe siostry, a Antoni przyjaźni się tylko z chłopcami. Poza tym pięć starszych sióstr używa jej na posyłki i ciągle zwraca uwagę: „Salcia zrób to”, „Salcia nie rób tego” – i tak od rana do wieczora, póki ja nie zrobię z tym porządku, a później mówi się, że ją rozpieszczam.
Przy pomocy Melindy rozpakowali wielką podłużną paczkę i starali się ją rozprostować. Uniosłam się i zobaczyłam piękny perski dywan.
– Prezent od tatusia!
– Anna go wybrała.
– Bietko, to jest cudo.
Hela nazywa mnie zawsze Bietką, chociaż sprzeciwiam się temu stanowczo; lecz Hela jest uparta i mam wrażenie, że jeżeli nawet reszta nie wyjdzie za mąż, to jej uda się zdobyć chłopca.
Marta i Joanna klęczały i rozkładały dywan. Joanna ma najpiękniejsze oczy z nich wszystkich: promienne i wierne. Musisz ją kochać, gdy spogląda na ciebie. Kocham ją, ale wątpię, czy jakiś mężczyzna pójdzie za moim przykładem. Marta, trzecia z rzędu, posiada urok młodości i miłe usposobienie. Mam nadzieję, że nie zajmie się dobroczynnością, a w każdym razie jeszcze nie tak prędko. Jeżeli nikt jej się nie nadarzy, to może później znaleźć w tym pocieszenie.
– Spójrz, mamo! – zawołała jedna z moich córek, pokazując dywan rozpostarty na posadzce.
– Co za zbytki! – zawołałam, wyrzucając wszystkich z pokoju, gdyż sama chciałam podziękować Mikołajowi i była najwyższa pora, żeby wstać i zabrać się do ubierania.
– Wiesz, że nie możemy sobie na to pozwolić – rzekłam mu.
– Pani Cleveland przyszła do pani – oznajmiła Melinda kilka godzin później – zamknęłam ją.
– Zamknęłaś ją!?
– W salonie, jak pani kazała. Kwiaty są zwiędłe i nie wytarłam tam jeszcze kurzu. Może wypisać swoje imię na fortepianie.
Tego rodzaju rzeczy zdarzają się zawsze, gdy przychodzi pani Cleveland. Gdy ma się w domu cztery dorosłe córki i dwie służące, to kurz powinien być wytarty we wszystkich pokojach, a zwiędłe kwiaty wyrzucone, ale dziewczęta poszły udekorować Zimowy Ogród, gdzie wyprawiamy przyjęcie, ja byłam zajęta oglądaniem upominków, czytaniem telegramów i pilnowaniem Alberty, na której majonezach nie można polegać, gdy jest podekscytowana.
– Należy kręcić wolno i nie śpieszyć się, Alberto – mówiłam i właśnie w tym momencie pani Cleveland stanęła w drzwiach kuchennych. Ktoś powie, że to niemożliwe. Dobrze wychowani ludzie nie wchodzą nieproszeni do cudzej kuchni. Zamknięto ją w salonie i gdyby wiedziała, jak się należy zachowywać, to nie ruszyłaby się stamtąd. Ale pani Cleveland nie liczy się z nikim i niczym.
– Sądziłam, że pani nie wie, że przyszłam – rzekła, obrzucając kuchnię bystrym spojrzeniem.
Moja kuchnia jest niewielka i z powodu srebrnego wesela panował w niej straszny nieład, a w dodatku Alberta, jak zwykle, powiesiła dwie sprane szmaty nad samym kominem.
– Przecież pani przyszła przed chwilą – powiedziałam, wracając z nią do salonu, który wyglądał okropnie. Wszędzie kurz i wazony ze zwiędłymi bzami, a przy kominku ogryziona kość. Pokój niewietrzony, klamki nieoczyszczone, a Toby z jakimś rannym pantoflem w zębach spał pośrodku dywanu.
Wprawdzie mój dom jest skromny, ale na ogół panuje w nim ład; tylko w tym dniu wszyscy potracili głowy. Melinda, której robiłam gorzkie wyrzuty, powiedziała, że zapomniała posprzątać w salonie z racji srebrnego wesela. Trudno, musiałam znosić z prawdziwym bohaterstwem współczujący uśmiech pani Cleveland. Przyniosła nam w prezencie własną fotografię w srebrnej ramie. Taki upominek może wprowadzić w największe zakłopotanie, a pani Cleveland jest ostatnią osobą, której wizerunek chciałabym mieć zawsze przed oczami. Mimo to podziękowałam uprzejmie, pokazałam kilka innych upominków i zaprowadziłam ją do ogródka, na moją ulubioną ławkę. Dała mi kilka rad, jak naprawić mur i oznajmiła, że niestety, będzie mogła spędzić zaledwie kilka chwil na naszym przyjęciu; zapytała o Annę i udzieliła kilka wskazówek, jak wychowywać Antoniego; wyrwała trochę chwastów i upomniała mnie, żebym była bardziej wymagająca w stosunku do Alberty i Melindy. W rzeczy samej była przez kwadrans zupełnie nie do zniesienia, a po kwadransie poznałam istotny cel jej odwiedzin.
– Trochę mi żal wyjeżdżać – rzekła – ale konieczna jest pewna odmiana.
– Pani wyjeżdża?
– Nie słyszała pani o tym? Wybieram się z Williamem w podróż dookoła świata i Izabela Godolphin jedzie razem z nami.
Mam już niestety takie usposobienie, że wszystko od razu pojmuję. Mikołaj jest inny pod tym względem, spostrzega tylko to, co chce widzieć i nie przejmuje się nawet panią Cleveland, która do równych sobie mówi o swoim synu Bill, a przy ludziach pośledniego gatunku nazywa go Williamem. Ostatnio mówiła przy nas „William”, z czego wywnioskowałam, że nie chce, by jej syn ożenił się z Celią. Nie zależałoby mi wcale na tym małżeństwie, gdybym nie wiedziała, że od tego zależy szczęście Celii. Sama myśl bliskiego powinowactwa z panią Cleveland nie uśmiecha mi się wcale i nie życzę sobie, żeby moje córki wdzierały się do rodzin, które ich nie pragną.
– Podróż dookoła świata musi trwać bardzo długo – rzekłam obojętnie.
– Zamierzamy być poza krajem przez rok. Chcę zapomnieć, że jest na świecie takie miejsce jak Porthlew. Tak mi się tu wszystko znudziło! William mówi to samo. Młody mężczyzna na jego stanowisku nie powinien zasklepiać się w małym prowincjonalnym miasteczku. Nie muszę mu tego powtarzać, bo sam jest tego zdania.
Co miałam jej na to powiedzieć? Zatem nic nie powiedziałam. Zapytałam tylko, czy może mi podać adres jakiegoś taniego murarza, który by mi naprawił ogrodzenie.