Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ania Brzęcka wraz z mamą i babcią prowadzą pensjonat „Na drugim brzegu jeziora”. Niestety w pobliżu powstaje hotel, który sprawia, że pensjonat pustoszeje. Kobiety, by ratować rodzinne przedsięwzięcie, postanawiają organizować w ogrodzie rodzinne uroczystości.
Ania – świeżo upieczona maturzystka – jest bardzo przywiązana do pensjonatu i z dużym zaangażowaniem uczestniczy w pierwszym od lat urządzanym tu weselu. Kiedy po wielogodzinnej pracy postanawia odpocząć na swojej ulubionej ławce nad jeziorem, zauważa, że jest ona zajęta. Kamil – kuzyn panny młodej – niedawno rozstał się z dziewczyną i dom weselny to ostatnie miejsce na ziemi, w którym chciałby się znaleźć. Wybiera się więc na spacer, by w samotności posiedzieć nad wodą.
Tych dwoje spotyka się ponownie po czterech latach, znów przy okazji wesela. Ale są już zupełnie innymi ludźmi. Czy potrafią odnaleźć do siebie drogę? Czy pamiętają jeszcze, co połączyło ich tamtego wieczoru? I jak poukładać wszystko na nowo, gdy życie się tak skomplikowało?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 277
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Anna
Październik 2011 r.
Pensjonat babci Teresy był niewielki. Drewnianą, seledynową elewację nadgryzł już ząb czasu, gdzieniegdzie wyblakła farba. Niektóre deski leciwego ganku spróchniały, lecz zniszczenia sprytnie kryły się pod fioletowymi astrami, którymi staruszka ozdabiała wejście do pensjonatu, gdy tylko za rogiem czaiła się jesień.
Wystrój czternastu gościnnych pokoi był już dawno niemodny. Kraciasta pościel sprana, a lniane zasłonki wiekowe, ale Ania wiedziała, że ten maleńki pensjonat miał w sobie coś wyjątkowego. Coś, dzięki czemu mimo upływu lat wciąż funkcjonował. Może był to dostęp do niewielkiej plaży przy jeziorze, a może to okoliczny las przyciągał gości. Ania uśmiechnęła się do swojego odbicia i związała ciemne loki w luźny koński ogon tuż nad karkiem.
Nie znała odpowiedzi na pytanie, co tak naprawdę pozwalało temu miejscu przetrwać, ale w głębi duszy cieszyła się, że tak właśnie było.
„Na drugim brzegu jeziora” miało za sobą wiele lat działalności. Urokliwie miejsce przyciągało ludzi zmęczonych miejskim zgiełkiem. Spacery w cieniu wysokich drzew relaksowały najbardziej zestresowanych, a obłędna kuchnia babci Teresy zadowalała nawet tych najwybredniejszych. W Sadówku miesiące mijały swym spokojnym rytmem, uciekały lata. Lecz każdego dnia słońce zaglądało w okna niewielkiego pensjonatu, wypełniając jego pokoje przyjemnym ciepłym światłem. Zdawać by się mogło, że tak będzie wyglądał każdy kolejny dzień. Wtedy właśnie niebo spowiły chmury, a słońce jakby zmieniło zdanie, bo wychodząc z cienia obłoków, już oszczędniej posyłało swoje promienie w stronę pensjonatu.
Kiedy swoją działalność rozpoczął duży, nowoczesny hotel na drugim brzegu jeziora, w seledynowym pensjonacie z tygodnia na tydzień ubywało rezerwacji, by w końcu w kalendarzu babci nie widniała ani jedna.
Ania przepasała w pasie czarny fartuch i wyjrzała za okno, z którego widziała, jak przy odległym brzegu zza koron dębów wyłaniał się biały kolos z ciemnoszarą dachówką. To tam goście pensjonatu babci przebukowali swoje rezerwacje.
Choć babcia starała się ukryć to, jak bardzo martwił ją i dotykał każdy kolejny telefon, w którym ktoś rezygnował z pobytu w jej pensjonacie, Ania wiedziała, że zawsze wtedy łamało się jej serce. Doskonale pamiętała dzień, w którym matka podsumowała wakacyjny sezon i ze smutkiem stwierdziła, że był najsłabszy od czterdziestu lat funkcjonowania domu gościnnego. Wtedy babcia, słysząc te słowa, położyła na stole drżącą dłoń i, chwiejąc się, wstała. Zostawiła za sobą niedopitą herbatę i wyszła bez słowa. Ania miała wrażenie, że tamtego wieczoru na twarzy ukochanej kobiety smutek i zmartwienie odcisnęły się siateczką głębokich zmarszczek.
Dziś jednak twarz babci Teresy była promienna, a leciwe usta wygięły się w serdecznym uśmiechu na widok wnuczki przekraczającej próg kuchni w pensjonacie. Ania uniosła wzrok i odwzajemniła uśmiech. Dopiero świtało, a pierwsze promienie jesiennego słońca wpadały do kuchni przez szerokie oczka w firance.
W pensjonacie panowała cisza, lecz przez uchylone okno do kuchni dobiegały poranne ćwierki wróbelków, które upodobały sobie gałązkę jabłoni rosnącej tuż przy domu.
Było wcześnie rano, ale babcia Teresa zdążyła przygotować herbatę dla siebie i kubki z kawą. Ania zajęła krzesło po przeciwnej stronie stołu i chwyciła ucho kubka, by przysunąć go bliżej siebie. Uśmiech nie schodził z jej twarzy na widok babci, wyraźnie podekscytowanej rozpoczynającym się dniem.
– To dziś, babciu – odezwała się Ania, podsuwając kubek z parującą kawą bliżej ust. Choć podzielała entuzjazm starszej kobiety, to jednak żołądek skręcał się jej ze stresu na myśl, że tego dnia w ich pensjonacie będą gościć aż czterdzieści osób.
Ania doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak wiele zależało od wesela, które odbędzie się w ogrodzie.
– Wiem, kochanie – odparła cicho starsza kobieta. – Wciąż nie mogę uwierzyć, że Sadowska poleciła swojej wnuczce nasz pensjonat na organizację wesela – dodała i wygładziła dłonią kraciastą ceratę osłaniającą blat stołu.
– Jest twoją przyjaciółką, i chciała ci pomóc – trafnie spostrzegła Ania. – Poza tym „Na drugim brzegu jeziora” jest idealnym miejscem na taką uroczystość! – dodała, nachylając się nad stołem. Sięgnęła po dłoń babci i ścisnęła ją lekko. – Zobaczysz, będzie cudownie. Czuję, że ten wieczór zmieni nasze życie.
– Zmieni z pewnością! – wtrąciła się matka Ani, energicznym krokiem przekraczając próg kuchni. – I tylko na lepsze – dodała już ciszej, jednak wciąż z szerokim uśmiechem na twarzy. Ania obserwowała przez chwilę, jak matka mocowała się z zapięciem perłowego kolczyka w uchu. Obie z babcią włożyły tego dnia swoje najładniejsze sukienki, choć Ewa Brzęcka pokusiła się też o szpilki na niewielkim obcasie. Teraz uśmiechnęła się szeroko do córki i nachyliła się nad matką, by ucałować jej policzek.
– Dzień dobry, mamo. Pięknie dziś wyglądasz – powiedziała, kładąc dłonie na ramionach staruszki.
– Dzień dobry, córeczko – odparła Teresa, przykrywając swoją dłonią dłoń kobiety. – Obyście miały rację – dodała i westchnęła.
– Mamo, nie przejmuj się – odpowiedziała jej Ewa, podchodząc do wiszącej szafki, w której mieściły się kubki i filiżanki. – Wszystko jest zaplanowane w najdrobniejszym szczególe. Mam rozpisaną każdą minutę tego dnia – dodała, zaglądając w głąb szafki. – Wszystko pójdzie zgodnie z planem! Po prostu nie może nie wyjść! – Wyciągnęła bladoróżowy kubek, nie przerywając mówienia. Z górnej półki wyjęła słoik z sypaną kawą.
– Mamo, kawa stoi już na stole – odezwała się Ania, nim matka zdążyła wsypać zmielone ziarna do kubka. Ewa odwróciła się, szybko obrzucając zaskoczonym spojrzeniem domowniczki i blat stołu.
– Och rzeczywiście! – odparła zaskoczona i zaśmiała się krótko. Zajęła wolne krzesło przy stole i jeszcze raz spojrzała w oczy starszej kobiety. – Mamo… – Sięgnęła po jej dłoń. – Naprawdę będzie idealne. Zaplanowałam wszystko zgodnie z życzeniami wnuczki Sadowskiej. – Ton jej głosu był pewny, a uśmiech na twarzy szczery.
Ania obserwowała matkę i wiedziała, że jest pewna tego, o czym mówi. Ewa Brzęcka rzeczywiście zaplanowała uroczystość w najdrobniejszym szczególe. Zadbała o każdy detal. Począwszy od odpowiedniego momentu wysiewu trawnika, by w październiku trawa była jeszcze soczyście zielona i idealnie przycięta, po weselny namiot przystrojony według życzeń pary młodej.
– Babciu, będzie cudownie – powiedziała Ania kolejny raz. Doskonale rozumiała przejęcie babci. W końcu kobieta prowadziła to miejsce od ponad czterdziestu lat, stworzyła je jeszcze z dziadkiem. Oczywiste było, że darzyła ten pensjonat uczuciem i sentymentem. A od kiedy Ania zamieszkała w nim z matką, stał się szczególnie bliski i ich sercom. Ewa zebrała krótkie kosmyki jasnych włosów za ucho i zerknęła w stronę starego, ściennego zegara w kuchni.
– Za pół godziny zjawią się tu kucharze, których zatrudniłam do pomocy – odezwała się, upijając łyk kawy. – Mamo, pamiętaj, że to oni mają gotować, ty tylko będziesz wszystkiego doglądać. – Ewa upomniała babcię Teresę łagodnym tonem głosu, a kiedy starsza kobieta kiwnęła głową, kącik jej ust powędrował ku górze.
Ania obserwowała, jak matka odstawia kubek z kawą na blat i splata palce na ciepłej od naparu porcelanie. Widziała, jak Ewa wypuściła powoli powietrze przez rozchylone usta. Zawsze tak robiła, by zebrać kotłujące się myśli, a tego dnia miała ich w głowie wiele. Nie pomagała też świadomość, że od organizacji tego wesela zależała dalsza przyszłość pensjonatu.
W ciągu ostatnich tygodni Ewa Brzęcka ciężko pracowała, by ten dzień wypadł idealnie i nie dopuszczała do siebie myśli, by mogło być inaczej. Kolejny raz wypuściła powietrze z płuc, najwyraźniej odhaczając w myślach listę zadań, którą przecież znała na pamięć. Kwiaciarnia przywiezie wiązanki z wrzosu o dziewiątej. Zespół ma próbę nagłośnienia o dziesiątej trzydzieści. Tort weselny do odbioru o jedenastej, a paszteciki powinny wylądować w piecu najpóźniej o czternastej, żeby były idealnie wypieczone w porze obiadowej. Ania nie musiała pytać, by wiedzieć, że Ewa w ostatnim czasie nie myślała o niczym innym, i choć była zmęczona organizacją tego wesela, to w jej oku pojawił się błysk ekscytacji. Młoda para wyraziła zgodę, by zdjęcia przystrojonego namiotu i elegancko zastawionych stołów trafiły na odświeżoną stronę internetową pensjonatu „Na drugim brzegu jeziora”, który organizację wesel i innych uroczystości rodzinnych włączy do swojej oferty. Jeśli wszystko pójdzie po myśli matki, pensjonat babci Teresy dostanie realną szansę na przetrwanie.
Dróżka wyłożona plastrami drewna sosnowego, która prowadziła prosto do namiotu weselnego, okazała się świetnym pomysłem. Przyjaciel babci Teresy, pan Jurek, zaproponował to rozwiązanie przy niedzielnej herbacie, kilka tygodni temu. Choć babcia upierała się, by zapłacić za wykonanie tej dróżki, pan Jurek stanowczo odmówił, twierdząc, że znalazł w końcu powód, który zmobilizował go, by ściąć stare drzewo.
Wzdłuż dróżki Ania z matką ustawiły szereg białych lampionów, które rozpalone wieczorową porą delikatnie oświetlą ścieżkę i nadadzą otoczeniu romantyczny nastrój. Ania umieściła białą świecę w ostatnim lampionie i podniosła się, otrzepując kolana z drobnych ziarenek piasku. Rozejrzała się wokół siebie. W ogrodzie kręciło się już sporo osób. Zespół muzyczny odbył krótką próbę, kelnerki układały ostatnie pozłacane widelce obok porcelanowych talerzy, a matka Ani z kwiaciarką umieściły pokaźną wiązankę z wrzosów na okrągłym stole. Wszystko było gotowe na przyjazd pary młodej i ich gości. Ewa zadbała również o odpowiednie przystrojenie małego pomostu i drewnianych ławek tuż przy plaży.
Godzina przyjazdu gości weselnych zbliżała się nieuchronnie. Babcia Teresa zaszyła się w kuchni, by wraz z kucharzami przygotować potrawy. Matka dbała o odpowiedni przebieg tego dnia, Ani natomiast przypadła obsługa gości razem z zatrudnionymi kelnerkami. Zacisnęła mocniej czarny fartuszek w pasie i weszła do namiotu, ogarniając wzrokiem całe pomieszczenie. Namiot wydawał się gotowy. Wzdłuż białego szkieletu konstrukcji zawieszono puchate lampiony wyglądające jak chmurki, wilgotny jeszcze od mycia podest z ciemnego drewna błyszczał się przy ostatniej próbie oświetlenia. Kelnerka o dużych niebieskich oczach i końskim ogonie sięgającym łopatek ostrożnie ustawiła tacę z wypolerowanymi kieliszkami do szampana na specjalnie do tego przygotowanym podeście, tuż przy dużej białej tablicy ze złotym napisem: „Witamy! Tutaj zaczyna się nasza historia…”. Ania zatrzymała na chwilę wzrok na ozdobnych literach i zerknęła niżej, gdzie dopisano: „Herzlich willkommen! Hier beginnt unsere Geschichte…”.
Tego dnia w ogrodzie odbędzie się wesele pary mieszanej, a większość gości przybędzie z Niemiec. Ania nerwowo przełknęła ślinę. Młoda para ustaliła typowo polskie menu.
Oby zagranicznym gościom przypadło do gustu, pomyślała, odrobinę przesuwając ozdobną dynię z inicjałami pary młodej.
Kamil
Kamil Zaigler poprawił niewygodny kołnierz białej koszuli. Podrapał się po podrażnionej skórze na karku, kolejny raz żałując, że jednak nie wyciął szorstkiej metki. Zdążył już przewiesić czarną marynarkę od swojego garnituru na krześle. W namiocie, w którym jego kuzynka postanowiła zorganizować swoje wesele, było nieznośnie duszno i gorąco. Chwilę temu zauważył dwa duże wiatraki rozstawione po przeciwnych stronach, ale jak widać, na nic się zdawały. Postanowił jednak pokryć grymas na swojej twarzy bladym uśmiechem. Chwycił w dwa palce winietkę, która stała obok pustego kieliszka, po jego prawej stronie. Podniósł wzrok na pozostałych gości, przy swoim stole. Wszyscy kierowali rozczulone spojrzenia w stronę pary młodej, która kolejny już raz w odpowiedzi na „Gorzko, gorzko!” całowała się w czułym uścisku. Zgniótł w palcach winietkę, z nazwiskiem jego byłej już dziewczyny i schował w zamkniętej pięści. Wiedział, że wyrzuci papierek przy pierwszej lepszej okazji, gdy tylko wyjdzie z tego dusznego namiotu.
Zespół zaczął wygrywać pierwsze nuty kolejnej romantycznej piosenki, a część gości razem z Laurą i Louisem ruszyła na podwyższony podest. Kamil podniósł znudzony wzrok w górę i utkwił go na chwilę w puszystych lampionach. Nie miał zamiaru skrzyżować spojrzenia z żadną z obecnych tam kobiet. Ostatnią rzeczą, na którą miał ochotę, to tańczyć do piosenki opowiadającej o wiecznej miłości. Zaśmiał się w duchu. Miłość nie istnieje. Przekonał się o tym na własnej skórze. Lecz nie był do tego stopnia nierozważny, by dzielić się swoimi przemyśleniami z kimkolwiek. Wszyscy przecież świętowali wraz z Laurą i jej mężem początek ich wspólnej drogi przez życie.
Kelnerki dyskretnie manewrowały pomiędzy stolikami, zbierając brudne talerze. Z pewnością na stołach miały pojawić się lada moment kolejne polskie przysmaki, za którymi – na co dzień mieszkając w Dortmundzie – czasem tęsknił. Jednak w tej chwili kompletnie nie miał na nie ochoty. Właściwie to w ogóle nie chciał tu być – w przepełnionej sali, w której z każdej strony do jego uszu dobiegały szepty zachwyconych gości. A co drugie słowo wpadające w jego ucho to „miłość”.
Miłość, miłość, wszędzie miłość.
Nawet w tym dusznym powietrzu czuć jej nieznośny zapach.
Kamil wiedział, że musi szybko stamtąd wyjść, inaczej zabraknie mu tlenu.
To dopiero połowa wieczoru. Nie miał pojęcia, jak przebrnie przez dalszą jego część, nie myśląc o Melissie w ramionach tego palanta, który przecież miał być Adrianą.
Rzekomo umówiły się na wspólne oglądanie ostatniego odcinka serialu, którego tytułu nie pamiętał. Jednak Adriana okazała się Mathiasem. A z nim Melissa z pewnością nie miała zamiaru oglądać perypetii filmowych bohaterów. Pewnie nawet nie chwyciłaby w dłoń pilota do telewizora. Już przed budynkiem, w którym mieściło się jej mieszkanie, jej palce za bardzo zajęte były przeczesywaniem jego włosów, kiedy usta Mathiasa najpierw trafiły na jej szyję, a później sięgnęły jej warg.
Dość. Kamil jeszcze mocniej ścisnął winietkę w pięści.
Chwila zmiany nakrycia stołu wydała się mu dobrym momentem na opuszczenie weselnego namiotu. Niewiele myśląc, chwycił ze stołu butelkę ze schłodzonym w coolerze szampanem i wyszedł z namiotu wprost na dróżkę wyłożoną plastrami drewna.
Na zewnątrz jego rozgrzane policzki owiał przyjemny wietrzyk, a płuca wypełniły się świeżym powietrzem. W końcu mógł odetchnąć. Rozejrzał się wkoło. Dróżka prowadziła do pensjonatu gościnnego, a tam Kamil nie miał ochoty się udać. Wszyscy goście kierowali się w tę stronę, kiedy zamierzali skorzystać z toalety, a nie chciał spotkać kogoś, kto zaciągnie go z powrotem na dalszą część weselnej zabawy.
To na pewno nie wchodziło w grę. Rozejrzał się po ogrodzie. Za namiotem rozciągał się widok na jezioro. Kamil postanowił pójść właśnie w tę stronę. Trzymając za szyjkę pełną butelkę szampana, zszedł z wyłożonej drewnem dróżki na trawę i udał się nad brzeg. Przy wąskiej, piaszczystej plaży dostrzegł wejście na niewielki pomost uroczo przyozdobiony lampionami i białymi dyniami, jednak zdecydował się zająć ławkę tuż przy wysoko rosnących pałkach szerokolistnych. Choć daleko było mu do myśliciela, postanowił resztę wieczoru spędzić w towarzystwie szampana i rodziny kaczek, którą dojrzał pomiędzy wysokimi zaroślami. Usłyszał też cichy rechot żab.
Doborowe towarzystwo, pomyślał z przekąsem, otwierając z hukiem szampana.
Weselna muzyka i wesoły gwar dobiegał nawet nad spokojne jezioro, lecz po opróżnieniu niemal całej butelki szampana nie wydawały się Kamilowi już tak denerwujące. Oparł łopatki o drewnianą ławkę i odchylił głowę w tył. Spojrzał w niebo. Mieniło się niezliczoną ilością gwiazd. Kamil nie mógł oderwać wzroku od migoczącego nieba.
W centrum Dortmundu nocne światła miasta skutecznie odbierały mu ten widok. A tu, w jakiejś małej wsi, w Polsce niebo było niesamowicie piękne. Na chwilę zapomniał nawet o Melissie i o tym, jak skończył się ich związek. Przez chwilę był po prostu… Spokojny. Nie myślał o niczym innym, tylko o tym, że widok ten nie mógłby mu się nigdy znudzić.
Szelest szybkich kroków i trzask złamanego pod naciskiem patyka zmusiły go, by oderwał wzrok od gwieździstego nieba. Kamil chwycił się dłonią za ścierpnięty kark i rozmasował obolałe miejsce. Spojrzał przed siebie. W słabym świetle rozstawionych w ogrodzie i na pomoście lampionów dostrzegł drobną postać. Parę metrów przed sobą. Dziewczyna wbiegła na plażę, a kiedy się na niej znalazła, przyłożyła dłonie do policzków. Po chwili przeniosła je na włosy, zbierając niesforne kosmyki, które wyswobodziły się z końskiego ogona.
– Niech to się już skończy – wymamrotała do siebie, lecz na tyle głośno, by Kamil zdołał ją usłyszeć. Uśmiechnął się do siebie na myśl, że nie jest jedyną osobą, która wyczekiwała końca tego wesela.
– Masz już dość? – odezwał się nagle, nim zdążył ugryźć się w język. Dziewczyna odwróciła się energicznie w jego stronę i zmrużyła oczy.
– Słucham? – Poprawiła fartuszek, który miała przewiązany w pasie. Była z obsługi. – Och, przepraszam. Nie zauważyłam pana – dodała wyraźnie zmieszana, kiedy go dostrzegła.
– Spokojnie. Nic nie szkodzi – odpowiedział szybko. Nie chciał wprowadzić jej w zakłopotanie. – Chcesz, żeby to wesele dobiegło już końca? No to jest nas dwoje – dodał, a potem się uśmiechnął.
– Nie o to mi chodziło – odparła wymijająco. – Myślę, że wesele jest bardzo udane – dodała i nabrała powietrza w płuca. – Ja po prostu jestem już bardzo zmęczona – wyznała ciszej.
Kamil uśmiechnął się blado. Nie musiał pracować w gastronomii, by rozumieć, że obsługa przyjęcia weselnego to wyczerpujące zajęcie.
– W takim razie chyba potrzebujesz chwili przerwy – odparł, odrywając plecy od oparcia ławki. Plaża przy jeziorze była naprawdę bardzo wąska, wystarczyło, że dziewczyna zrobiła dwa kroki i już znalazła się praktycznie przed nim. – Siadaj – zaproponował i poklepał miejsce po swojej prawej stronie. – Spokojnie. Nie powiem nikomu, że urwałaś się z pracy, jeśli ty nie powiesz nikomu, że się tu zaszyłem – dodał żartobliwie. Dziewczyna zaśmiała się krótko, słysząc jego słowa, i przyjęła zaproszenie.
– Ale bolą mnie nogi – wymamrotała, nie patrząc w jego stronę, i cicho westchnęła. Kamil obserwował, jak nachyliła się, by rozmasować obolałą łydkę.
– Pewnie jesteś w pracy od samego rana? – zagadnął.
– Jeśli chodzi o to wesele, jestem w pracy od kilku tygodni. – Dziewczyna spojrzała na niego i zaśmiała się krótko. – To pensjonat mojej babci i mamy – wyjaśniła, prostując się. – Pomagałam im w organizacji wszystkiego, a dziś obsługuję gości.
Kamil machnął dłonią w powietrzu, chcąc odgonić natrętnego komara, który pojawił się między nimi, irytująco bzycząc. Aż dziwne, że na początku października wciąż latały.
– Pięknie tu macie. Bardzo zielono i… spokojnie.
– Jak to na wsi. – Wzruszyła ramionami i znów się zaśmiała. – Ale cieszę się, że się panu podoba.
Kamil lustrował dziewczynę przez chwilę w milczeniu, szacując w głowie jej wiek. Ciemne kręcone włosy związała w koński ogon, policzki miała mocno zaczerwienione od zmęczenia, a rzęsy starannie wytuszowane. Nos pokrywały nieliczne piegi. Może miała ich więcej, lecz w słabym świetle nie był w stanie tego stwierdzić. Była młoda, lecz rysy jej twarzy nie pozwalały mu myśleć, by miała mniej niż osiemnaście lat. A jeśli szacował poprawnie, była niewiele od niego młodsza.
– Mam na imię Kamil – odezwał się w końcu. Podejrzewał, że i ona dostrzegła niewielką różnicę wieku między nimi, lecz z racji tego, iż była w pracy, zwracała się do niego oficjalnie. Teraz jednak wyciągnęła dłoń.
– Ania, miło mi.
Kamil znów się uśmiechnął, uścisnął jej rękę, po czym oderwał wzrok od jej twarzy i spojrzał w stronę jeziora.
– Mnie zachwyca ten widok – wrócił do rozpoczętego tematu. – W Dortmundzie tego nie mam. – Wskazał na gwieździste niebo, a potem zatrzymał wzrok na rozłożystej wierzbie płaczącej, której długie gałązki sięgały tafli jeziora.
– Ale z pewnością Dortmund ma wiele do zaoferowania – odparła Ania.
Kamil zamyślił się chwilę nad tym, co powiedziała.
Tak, duże miasto dawało wiele możliwości i z pewnością nie brakowało w nim atrakcji. A jednak musiał stwierdzić, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia i zawsze zachwycać będzie to, czego nie ma się na co dzień. W Dortmundzie uwagę Ani z pewnością skradłoby Westfalenhalle, tam zawsze coś się dzieje. Jak nie koncert, to tłumne wydarzenie sportowe. Melissa lubiła robić tam zakupy… Kamil potrząsnął głową. Nie chciał myśleć o byłej dziewczynie. Ale co mógł poradzić na to, że wszystko w Dortmundzie sprowadzało jego myśli właśnie do jej osoby? Może dlatego tak zachwycił się prostotą tego miejsca? Bo szelest smaganych pierwszym jesiennym wiatrem trzcin uspokajał go i nie pchał myśli w niepożądaną stronę?
– Znalazłoby się parę ciekawych miejsc – odparł po chwili. – Co nie zmienia faktu, że jest tu naprawdę uroczo.
– Okej. Nie będę się sprzeczać. Tak naprawdę ja też lubię tu przychodzić, kiedy muszę coś przemyśleć.
Jego brew sama powędrowała ku górze, a kiedy ich spojrzenia skrzyżowały się, znów się uśmiechnął.
– Czyli zająłem twoją miejscówkę?
– Nie. Spokojnie. Możesz tu siedzieć, ile potrzebujesz. – Wzruszyła ramionami, już na niego nie patrząc. – Ale za chwilę może cię ktoś szukać – dodała i zerknęła na niego ukradkiem. Lecz kiedy zmarszczył mocno brwi, znów uciekła gdzieś wzrokiem.
– Kto niby?
– Rodzina? Goście weselni? Osoba towarzysząca?
– To ostatnie na pewno nie – odparł z przekąsem i zmrużył oczy. Nie chciał ciągnąć niewygodnego tematu. Szczęśliwie dla niego dziewczyna nie drążyła. Przygryzła delikatnie dolną wargę i umilkła.
– Bardzo dobrze mówisz po polsku – odezwała się po chwili.
– Dzięki. Moi rodzice są Polakami, ale ja urodziłem się już w Niemczech. W Polsce mamy bliską rodzinę.
– Czyli jesteś gościem weselnym ze strony panny młodej?
– Matka Laury i mój ojciec są rodzeństwem. Jestem kuzynem Laury – odpowiedział, dyskretnie potrząsając butelką szampana, którą trzymał tuż przy ziemi. Była niemal pusta. W tej samej chwili w namiocie rozległo się głośne: „Gorzko, gorzko!”, więc oboje zwrócili głowy w jego stronę.
– Zbieram się już – odezwała się Ania i wstała. – Powinnam wracać do pracy.
– Ja też pójdę na chwilę do namiotu. – Kamil podniósł się z ławki. Nie zrobił jednak kroku, dopóki nie upewnił się, że szampan nie zawładnął w całości jego błędnikiem. – Zorganizuję sobie kolejną butelkę, oczywiście jeśli mnie nie wydasz – dodał i puścił oczko do dziewczyny.
Ania uśmiechnęła się i wzruszyła ramionami.
– Spędzisz cały wieczór na tej ławce?
– Taki mam plan – przytaknął. – Jeśli znowu będziesz potrzebowała przerwy, zapraszam.
Ania kolejny raz się zaśmiała i założyła za ucho ciemny lok, który wydostał się z jej końskiego ogona.
– Zapamiętam.
Wyprawa do weselnego namiotu okazała się nie lada wyzwaniem. Aby dostać się do małego baru z alkoholami, zatoczył dwa pełne koła z kuzynką w rytm tanecznej muzyki. Na szczęście w polu widzenia miał wujka Staszka, króla parkietu rodzinnych imprez. Tanecznym krokiem zbliżył się do niego i zręcznie wsunął w jego rękę dłoń kuzynki. Przeciskając się między tańczącymi parami, obrócił się za siebie i rzucił okiem w stronę kuzynki. Uśmiech na twarzy Elizy świadczył o tym, że nie miała mu za złe tej małej ucieczki. Odetchnął z ulgą, a wtedy z impetem na kogoś wpadł. Spojrzał przed siebie i w ostatniej chwili przytrzymał za ramiona drobną blondynkę, by nie upadła. Dziewczyna zmrużyła kilka razy powieki i instynktownie zacisnęła palce na jego przedramionach.
– Przepraszam! – Kamil nachylił się i niemal krzyknął tuż przy jej uchu, by przedrzeć się głosem przez głośną muzykę.
– Keine Sorgen[1] – odparła i uśmiechnęła się lekko.
Piosenka dobiegła końca i zespół zaczął grać jakiś wolny kawałek, a ona wciąż trzymała dłonie na jego przedramionach. Kamil nie miał ochoty na tańce, a tym bardziej na taniec w rytm powolnej piosenki opowiadającej o miłości. Przełknął ciężko ślinę. Dziewczyna wpatrywała się w niego, a jej oczy wciąż się śmiały. Jasne blond włosy ułożone w fale spływały kaskadą po jej ramionach, mimowolnie ściągając wzrok na głęboko wycięty dekolt w kwiecistej sukience. Pomyślał gorzko, że Melissa lubiła układać swoje jasne włosy w ten sposób. Wrócił wzrokiem do twarzy dziewczyny i otworzył usta, by grzecznie ją przeprosić, a potem zejść z parkietu. Wtedy ktoś mocno trącił go w ramię.
– Odbijany!
Usłyszał przy swoim uchu niewyraźny bełkot. Obrócił się i dojrzał brata znacząco unoszącego brwi ku górze. Miał zaczerwienione od alkoholu i tanecznych pląsów policzki. Zdążył też odpiąć dwa guziki koszuli. Wyglądało na to, że świetnie się bawił tego wieczoru i… Nieświadomie zrobił Kamilowi przysługę. Daniel zręcznie przejął blondynkę w ramiona i oddalił się z nią na parkiecie. Choć brat szybko zniknął z pola widzenia Kamila, ten zdążył uchwycić wzrokiem jego figlarny uśmieszek. Znał brata na tyle dobrze, by wiedzieć, że dziewczyna wpadła mu w oko. W normalnych okolicznościach, jemu na złość, ostrzegłby ją i rzucił jakimś zabawnym żartem, by zniechęcić nowo poznaną dziewczynę do brata. Dziś jednak dziękował w duchu Danielowi za jego towarzyski temperament.
Odetchnął z ulgą, kiedy dotarł do baru ustawionego w rogu namiotu. Rzucił okiem na butelki z polską wódką przyozdobione na szyjkach wstążkami z malutkimi jabłuszkami i serduszkami. Mimo iż butelki z alkoholem chłodziły się w coolerach, Kamil skrzywił się na ich widok. Nie miał ochoty na wódkę. Jeśli chodzi o alkohole, zdecydowanie nie płynęła w nim polska krew. Preferował inne trunki. Przesunął wzrokiem po kolejnym rzędzie butelek i dojrzał to, czego szukał. Niebieska butelka ginu Bombay Sapphire wylądowała w jego dłoni. Z cieniem uśmiechu na ustach oddalił się od baru, nim ktoś z rodziny zdążyłby go zaczepić i namówić do wspólnej zabawy. Przechodząc obok jednego z pustych stolików, chwycił jeszcze butelkę toniku. Przez myśl przebiegło mu, że w końcu szczęście tego wieczoru zaczęło dopisywać i jemu. Podniósł wzrok na bawiących się razem członków rodziny. Wszyscy w szampańskich nastrojach tańczyli w koło, trzymając się za ręce, a w środku okręgu, w ramionach męża tańczyła roześmiana Laura w przepięknej koronkowej sukni.
Poczuł ukłucie w sercu. Miał żal do siebie o to, że nie potrafił tak po prostu zapomnieć na ten jeden wieczór o Melissie i świętować razem z kuzynką w najważniejszym dla niej dniu. A potem przeniósł wzrok w głąb sali i dojrzał Anię. Układała na wózku kelnerskim brudne talerze, które podawała jej koleżanka. Nim się zorientował, kąciki jego ust uniosły się ku górze.
Może stało się tak, dlatego że – choć nie znali się wcale – połączyła ich mała tajemnica? Albo z tego powodu, że patrząc na nią, nie doszukiwał się w jej wyglądzie Melissy? Ciemne loki Ani nie przypominały długich jasnych fal jego byłej dziewczyny. Była też drobniejsza. Melissa ociekała seksapilem i wiedziała, jak to podkreślać. Swego czasu jak głupi wodził wzrokiem za jej nęcąco kołyszącymi się biodrami. Ania swoje skryła pod ciemnym fartuszkiem. Nawet białą koszulę miała zapiętą pod samą szyję. Nie musiał jej znać, by wiedzieć, że była skromna. Pewnie też nieśmiała, a to kolejna cecha, która odróżniała ją od Melissy, pomyślał.
Wtedy właśnie Ania uniosła wzrok znad wózka i spojrzała wprost w jego oczy. Kamil nie odwrócił wzroku, wpatrywał się w nią przez chwilę i kolejny raz się uśmiechnął, gdy dojrzał uśmiech na jej ustach. Obserwował, jak Ania przesuwa wzrok na butelkę ginu, którą trzymał w dłoni, a potem kręci głową z wyraźną dezaprobatą. Kamil nie wiedział dlaczego, ale jej udawana sroga mina rozbawiła go. Kolejny raz uśmiechnął się do niej i wzruszył ramionami, udając, że nie rozumie, co tak naprawdę próbują mu powiedzieć te zielone oczy.
Tak jak Kamil przypuszczał, butelka ginu okazała się dobrym pomysłem, by przetrwać resztę wieczoru. Październikowy wiatr przywiewał chłód jesieni, szeleszcząc pożółkłymi liśćmi pobliskich drzew. Noc – mimo iż usłana tysiącem gwiazd na niebie – zapowiadała się na chłodną i Kamil żałował, że zostawił swoją marynarkę przewieszoną na krześle przy stole. Zegarek, który dostał w prezencie od Melissy, dawno schował na dnie szuflady w mieszkaniu, w Dortmundzie. Nie wiedział więc, która była godzina, ale słysząc cichnące odgłosy dochodzące z namiotu, szacował, że było dawno po północy. Może druga w nocy? Być może wesele w końcu miało się ku końcowi?
– Przyniosłam ci coś do jedzenia.
Usłyszał za plecami jej głos. Odwrócił się energicznie, lecz Ania zdążyła już obejść ławkę i stanęła tuż przed nim z tacą w dłoniach.
– Nie jestem głodny – odpowiedział automatycznie, choć tak naprawdę skręcał się mu żołądek. Kamil miał świadomość tego, że wlewanie w siebie alkoholu na pusty żołądek nie było dobrym pomysłem, ale przestał się tym martwić już po drugiej wypitej szklance ginu z tonikiem.
– Nie wygłupiaj się – skarciła go Ania. – Zbierałam cały wieczór twoje czyste talerze. Nic nie zjadłeś. Tylko piłeś – dodała.
– Nic mi nie będzie.
– Mam pierogi z mięsem mojej babci. I…
– Mogłaś mówić tak od razu – wpadł jej nagle w słowo, poprawiając się na ławce. – Uwielbiam pierogi – dodał, a potem się uśmiechnął.
Ania stłumiła śmiech i usiadła obok niego, stawiając tacę między nimi. Pierogi, które przyniosła, były jeszcze ciepłe i pachniały tak, że ślinka sama napływała do ust. Ania przyniosła też krem z dyni w kubeczku i małe paszteciki z grzybami. Kamil, widząc, co przygotowano na ostatni ciepły posiłek dla gości weselnych, aż bał się pomyśleć, jakie pyszności ominęły go w ciągu całego dnia. Był szczerze wdzięczny Ani, że pomyślała o nim.
– No spróbuj! – ponagliła go, kiedy tak siedział i tylko patrzył. – Zacznij właśnie od pierogów. To moje ulubione – dodała i uśmiechnęła się szeroko, gdy Kamil podniósł wzrok na nią, a on pomyślał nagle, że Ania przepięknie się uśmiecha. Sposób, w jaki to robiła, nie był niczym podszyty. Był naturalny, szczery. Nie kokieteryjny, jak często u Melissy.
– Więc zjedz ze mną – odpowiedział.
Choć zaskoczyła go ta myśl, wypowiedziana na głos, to wiedział, dlaczego tak właśnie się stało. Przez cały dzień tylko przy tej nowo poznanej dziewczynie nie czuł się przybity. To, jak bardzo różniła się od Melissy, pozwalało mu odetchnąć. Chciał, by po prostu została z nim chwilę dłużej. Obserwował, jak jej zielone oczy robią się duże i nerwowo zakłada ciemny lok za ucho.
Wprawił ją w zakłopotanie? Wcale tego nie chciał. Już miał jej powiedzieć, że nic nie szkodzi, jeśli chce po prostu pójść. W końcu kiedy on ukrywał się na ławce przed światem, ona była cały dzień w pracy. Ale nim zdążył się odezwać, Ania usiadła bokiem na drewnianej ławce i chwyciła w palce pasztecik, odpowiadając, że chętnie z nim zje.
[1] Keine Sorgen (niem.) – bez obaw.
Anna
– Naprawdę Polak jest wschodzącą gwiazdą niemieckiego klubu piłkarskiego? – spytała chwilę później Ania, nie kryjąc nutki zaskoczenia w głosie.
– Naprawdę! Jestem zdziwiony, że o tym nie wiedziałaś – odparł jej Kamil, wycierając dłonie w serwetkę. Ania ledwo powstrzymała wybuch śmiechu, widząc jego naburmuszoną minę. Właśnie zjedli ostatnie paszteciki babci.
Kamil, zajadając się pierogami, opowiedział jej o minionych wakacjach, które spędził ze znajomymi na Majorce, o agencji nieruchomości ojca, w której zaczął pracę, a kiedy zabrał się do pasztecików, wspomniał o ulubionym klubie piłkarskim.
– Nie wiedziałam! Nie mam pojęcia, kim jest cały ten Lewandowski.
Ania nie miała zamiaru udawać, że jest inaczej. Nigdy nie śledziła nowinek ze świata sportu i kłamanie w tej kwestii wydawało jej się niedorzeczne.
– Niemożliwe. Przecież grał w klubie w Poznaniu. – Kamil nie dawał za wygraną.
– Szczerze mówiąc, o Borussii Dortmund też pierwsze słyszę – wyznała, wzruszając ramionami na pozór swobodnie. Oparła policzek na dłoni i kątem oka zerknęła w stronę weselnego namiotu. Przygaszono część lampek, a muzyka ucichła już jakiś czas temu. Słychać było już tylko brzdęk sprzątanych naczyń.
– Nie mów tego przy mnie – odparł Kamil i zmrużył oczy. Ania znów spojrzała w jego stronę i mimowolnie uśmiechnęła się na widok jego zabawnie ściągniętych brwi i przymrużonych powiek.
– No co? Nie interesuję się piłką nożną!
– A czym się interesujesz?
Teraz Kamil położył łokieć na oparciu ławki, a skroń oparł na zaciśniętej pięści. Otworzył szeroko oczy i nie spuszczał z niej wzroku, w skupieniu wyczekując odpowiedzi. Ania zamyśliła się chwilę nad jego pytaniem. Czym się interesowała? Ostatnio nie miała czasu na swoje zainteresowania. Będąc dzieckiem, mocno przeżyła długi i wyczerpujący emocjonalnie rozwód rodziców. Potem zamieszkały z matką w Sadówku i oswajała się z nową codziennością, a w tym roku zdawała też maturę. W wolnych chwilach pomagała babci i mamie w pensjonacie. Wieczory spędzały, gorączkowo poszukując sposobu na przetrwanie pensjonatu, przez co Ania niemal zapomniała o tym, co tak naprawdę lubiła robić.
Uniosła wzrok. Przeszywające spojrzenie Kamila było na wysokości jej oczu. Jego duże szare tęczówki, swą barwą przypominały okruchy lodu… I nagle odpowiedź nasunęła się sama.
– Lubię malować.
Wyznała to tak cicho, że nie była pewna, czy w ogóle ją usłyszał i niemal od razu spuściła wzrok na dłonie, w których obracała serwetką. Malowanie sprawiało jej kiedyś ogromną przyjemność. Lubiła pierwszy ruch pędzla na czystym płótnie i to ostatnie dołożenie koloru, by w końcu móc stwierdzić, że obraz jest gotowy.
– Wspaniale. – Kamil pokiwał głową i obrócił się w stronę jeziora. – Mając takie widoki za oknem, chyba sam bym zaczął – dodał i popatrzył na dziewczynę.
– Odkąd mieszkam tu z babcią, nie namalowałam jeszcze nic – westchnęła. Nie zdołała ukryć nutki smutku w głosie, jednak liczyła na to, że Kamilowi, którego przecież dopiero poznała, umknie ten drobny szczegół. Szare oczy chłopaka zdawały się jednak wpatrywać w nią jeszcze uważniej niż chwilę temu.
– Dlaczego? – spytał. Był szczerze zaciekawiony.
– Sama nie wiem…
Wzruszyła ramionami, utkwiwszy wzrok w wodzie tuż przy brzegu.
– Wschód słońca w tym miejscu musi robić wrażenie – odparł, patrząc w tę samą stronę, co ona. – Zresztą… Chyba za chwilę się o tym przekonamy. Ocenię, czy nadaje się na twój obraz. – Puścił do niej oczko, a jej policzek zalał się rumieńcem.
– Przestań. Nawet nie powiedziałam, że jestem w tym dobra – powiedziała. – Szczerze mówiąc, chyba należę do początkujących. Pewnie nie udałoby mi się oddać tego piękna.
– Nie wierzę.
– Dlaczego?
– Po prostu… Czuję, że jest inaczej.
Ania wbiła w niego zaskoczone spojrzenie.
– A ty dlaczego cały wieczór spędziłeś tu, a nie z rodziną? – Zmrużyła oczy i odbiła piłeczkę.
– Nie miałem ochoty na weselne tańce – odparł krótko i ściągnął usta w wąską linię.
– Nie wierzę.
– Dlaczego?
– Po prostu… Czuję, że jest inaczej. – Pozwoliła sobie na powtórzenie jego słów i uśmiechnęła się niemal w tym samym momencie, w którym kąciki ust Kamila powędrowały ku górze.
– Bardzo zabawne – odparł. – Wiesz… – przerwał na moment, by spojrzeć na pustą szklankę, którą trzymał w palcach. – Zaproponowałbym ci drinka, ale skończył mi się tonik. Skoro jesteś wnuczką gospodyni… Zapewne wiesz, gdzie znajdę butelkę.
– Nie ma mowy, że pokażę ci, gdzie jest tonik! – odmówiła, krzyżując dłonie na wysokości piersi, choć wyraz jej twarzy zdradzał, że nie była pewna, czy mówi poważnie. – Wypiłeś już zdecydowanie za dużo.
– A ty zdecydowanie za mało – odpowiedział szybko, unosząc wzrok.
– I to ma mnie przekonać?
Jej brew uniosła się.
– Na lepszy argument w tej chwili mnie nie stać – odparł i się uśmiechnął, ona natomiast zmrużyła oczy i nie spuszczała z niego badawczego spojrzenia. Lecz im bardziej jego uśmiech się pogłębiał, tym bardziej jej spojrzenie łagodniało.
– W namiocie już dawno wszystko posprzątali. Jeśli gdzieś mają być jeszcze jakieś butelki, to tylko w kuchni – odpuściła z cichym westchnięciem.
Kamil, nic nie odpowiadając, podniósł się z ławki i wyciągnął dłoń do dziewczyny, a w jego oku zatańczył łobuzerski błysk. Ania zawahała się przez moment, czy powinna z nim iść? W zasadzie ledwo go znała. Nie była też pewna, czy wypada po skończonym weselu oprowadzać jednego z gości po kuchni pensjonatu babci. Wydawało jej się to wysoce nie na miejscu. Jednak musiała przyznać sama przed sobą, że w jego sposobie mówienia, w tym, jak na nią patrzył, w głębokim tembrze jego głosu, było coś przyciągającego. Coś, co wysunęło jej dłoń ku górze i wsunęło ją w jego rękę.
Bezszelestnie zakradli się do pustej już kuchni w pensjonacie. Ania odszukała na regale ustawionym przy oknie całą butelkę toniku, a Kamil sięgnął po bazylię i cytrynę. Napotkawszy pytające spojrzenie Ani, zapewnił ją, że wpadł na zdecydowanie lepszy pomysł. Ania otworzyła jedną z szafek wiszących nad sosnowym blatem, by wyjąć szklankę. Musiała się wspiąć na palce, by sięgnąć do najwyższej półki, lecz Kamil był szybszy. Stając tuż za nią, sięgnął po szeroką szklankę i spuścił wzrok w tym samym momencie, w którym ona uniosła oczy ku górze. W półmroku, który panował na zewnątrz, jego szare oczy zdawały się chłodne, tajemnicze, teraz wyglądały jak mieniący się w promieniach słońca lód i wpatrywały się w nią uważnie. Kamil chwycił szklankę z górnej półki i nieznacznie odsunął się od dziewczyny z uśmiechem na ustach.
W progu kuchni stały wrzosy w ozdobnych doniczkach, na stole w wazonie ustawiono część bukietów, które otrzymała młoda para, jednak w tym ciasnym pomieszczeniu Ania czuła, że to perfumy Kamila pachniały najintensywniej.
Dlaczego nagle zaczęła zwracać uwagę na takie szczegóły?
Domknęła ostrożnie szafkę, nie chcąc, by wydała jakikolwiek dźwięk. Pensjonat już dawno pogrążył się we śnie. Goście weselni przebywali w swoich pokojach. Matka i babcia również padły w objęcia Morfeusza po ciężkim dniu. A ona? Przełknęła ciężko ślinę. Ona zamyśliła się nad tym, jak ciepłe mogą być ramiona Kamila. I pewnie skarciłaby samą siebie za tę myśl, gdyby chłopak nie zdążył spytać szeptem:
– Idziemy?
– Tak. – Odchrząknęła, czuła, że jeśli teraz się wycofa, wyjdzie na tchórza. – Ale myślę, że nad jeziorem może być już bardzo chłodno.
Kamil zamilkł na moment. Podrapał się po skroni i wyjrzał za okno na skąpane w bladym świetle księżyca jezioro.
– W takim razie chodźmy do mojego pokoju – odezwał się po chwili wyraźnie zadowolony ze swojego pomysłu.
– Chyba nie powinnam – odparła wymijająco.
– Dlaczego?
– Jesteś gościem naszego pensjonatu – wyjaśniła krótko.
– Aniu… – Kamil urwał swoją myśl i odchrząknął. – Proponuję ci drinka, nie noc poślubną – dodał, a potem zaśmiał się krótko.
Rzeczywiście nie proponował jej nocy poślubnej. Jej policzek oblał się wstydliwym rumieńcem. Jak w ogóle mogła o tym pomyśleć? Co gorsza, zrobiło jej się głupio, kiedy zrozumiała, że on przejrzał, w którą stronę pobiegły jej myśli.
– Chodź, nie myśl za dużo – powiedział i bez namysłu chwycił jej dłoń. Pociągnął ją delikatnie za sobą i ruszył w stronę drewnianych schodów prowadzących na piętro pensjonatu. Ania nie miała pojęcia, gdzie babcia go ulokowała, chciała zapytać, czy w ogóle wiedział, dokąd się kieruje. Kamil wciąż trzymał jej dłoń w ciepłym uścisku i pewnym krokiem wszedł na schody, najwyraźniej więc wiedział, który pokój mu przydzielono.
Schody pod ich stopami skrzypiały nieznośnie. Pewnie w ciągu dnia żadne z nich nie zwróciłoby na to uwagi, jednak w środku nocy każdy dźwięk pracującego drewna niósł się po szerokiej klatce schodowej i towarzyszył im przez wszystkie trzy piętra, które mieli do pokonania.
Pokój Kamila, jak trzynaście pozostałych, był skromnie urządzony. Na sosnowej podłodze leżał błękitny dywanik z frędzlami, a łóżko zasłano pościelą w tym samym odcieniu, ale Kamil nie mógł tego zauważyć. Kiedy zamknął za Anią drzwi swojego pokoju, postanowił nie zapalać światła. Jedynym oświetleniem tego pomieszczenia był blask księżyca wpadający do pokoju przez dachowe okno. Ania zaśmiała się cicho, kiedy w wąskiej stróżce nocnego światła chłopak ostrożnie nalewał alkohol do szklanek, uprzednio rozgniatając widelcem bazylię z sokiem z cytryny.
Podobało jej się to, jak swobodnie toczyła się rozmowa między nimi. Rozmawiali, jakby znali się znacznie dłużej niż zaledwie kilka godzin. Może to alkohol, który zaczął krążyć we krwi, rozwiązał im języki? A może po prostu trafiła na kogoś, z kim od początku potrafiła nadawać na tych samych falach? Anię zasmuciła ta myśl. Nie była osobą, która łatwo nawiązywała kontakty. W zasadzie miała niewiele koleżanek. Teraz, kiedy skończyła liceum, była prawie pewna, że i te relacje nie przetrwają. Jej pierwszy i jak dotąd jedyny związek również przeszedł do historii parę miesięcy temu. W małej miejscowości przy jeziorze z jej rówieśników został tylko chłopak, który pomagał starszym rodzicom w gospodarstwie. Cała reszta wybrała życie w dużym mieście i z początkiem października ruszyli na pierwsze zajęcia w salach wykładowych uczelni wyższych. Psotny los sprawił, że Kamil pojawił się w jej życiu i w ciągu zaledwie jednego wieczoru rozgościł się w nim na dobre. Ania odebrała od niego szklankę i ostrożnie ujęła ją w obie dłonie. Są takie osoby, które od pierwszych zamienionych zdań stają się nam bliskie. Ten chłopak był zupełnie inny od tych, których znała. Miał ciekawsze zainteresowania, zwiedził wiele odległych miejsc, mieszkał w dużym mieście. Zdecydowanie wyróżniał się na tle innych znanych jej chłopaków.
Nawet drink, który dla niej zrobił, był czymś nowym. W życiu nie wrzuciłaby liści bazylii do ginu, a to zaskakujące połączenie smakowało wyśmienicie. Tak samo zaskakujący był Kamil. Nieczęsto zdarzało jej się pomyśleć, że jakiś chłopak jej się podoba, a myśl, że Kamil jest przystojny, zdążyła już przesiąknąć jej skórę. Podobnie jak jego perfumy.
To, co stało się chwilę później, z pewnością nie było snem, ale Ania nie wiedziała, czy naprawdę może uwierzyć, że działo się naprawdę. Kamil najpierw odstawił swoją szklankę, a potem zbliżył się do niej. Czule wsunął rękę w jej włosy i odważnie przysunął jej twarz do swojej. Był na tyle blisko, że łaskotał swoim oddechem jej policzek. Druga jego dłoń powoli powędrowała w dół, wzdłuż jej talii. Wstrzymała oddech, kiedy poczuła ciepłą rękę na biodrze.
Dlaczego nie powstrzymała jego dłoni? Dlaczego odpowiedziała pocałunkiem na miękki ruch jego warg?
Należała do nieśmiałych osób, zamiast iść środkiem korytarza, raczej przemykała gdzieś pod ścianą. Miała niewielu znajomych, przyjaciół jeszcze mniej. Nie była duszą towarzystwa, a już z pewnością nie była jedną z „tych” dziewczyn.
Więc co się działo z nią tej nocy?
Nawet jeśli chciała, to nie była w stanie dłużej się nad tym zastanawiać.
Wsunęła palce w pasma jego jasnych włosów, ustami błądząc po twarzy chłopaka, jakby chciała w ten sposób zapamiętać jej rysy. Musnęła wargami szorstki policzek, trąciła delikatnie czubek nosa, odebrała kolejny idealny pocałunek z jego pełnych ust. Oplotła drobnym ramieniem jego kark i zagryzła dolną wargę, wstrzymując powietrze, kiedy jego palce swobodnie wędrowały po skórze jej pleców, a haftki jej koronkowego biustonosza rozpięły tak, jakby robiły to nie pierwszy raz. Jakby już wiele razy byli razem w tej najintymniejszej chwili.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Copyright © by Julia Furmaniak, 2021
Copyright © by Wydawnictwo FILIA, 2022
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2022
Projekt okładki: PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN
Zdjęcie na okładce: © jacoblund/iStock
© ROMAOSLO/iStock
Redakcja: Katarzyna Wojtas
Korekta: Marta Akuszewska, „DARKHART”
Skład i łamanie: „DARKHART”
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8195-918-6
Wydawnictwo FILIA
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.