Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
123 osoby interesują się tą książką
JAK CZAS SPĘDZONY W ODCIĘTYM OD ŚWIATA MIEJSCU WPŁYNIE NA GRUPĘ PRZYJACIÓŁ? CZY TA WYPRAWA W GÓRY ZMIENI ŻYCIE MONIKI?
Monika po stracie ukochanego narzeczonego postanawia spędzić święta Bożego Narodzenia
w Samotni – schronisku górskim, które szczególnie ukochał sobie Michał.
Aleksander wciąż czuje się winny śmierci najlepszego przyjaciela. Wyrzuca sobie, że odpuścił wyprawę
w góry, z której Michał już nie wrócił. Wraz z czwórką znajomych dołącza do Moniki, aby w górach uczcić pamięć po zmarłym przyjacielu.
Monikę zachwyca zimowy krajobraz polskich gór, ale nieumiejętnie poruszając się po oblodzonym szlaku, skręca kostkę. Grupa przyjaciół postanawia szukać pomocy w starym schronisku, które na pierwszy rzut oka wydaje się opuszczone. Na szczęście okazuje się, że w starej chacie ktoś mieszka. I mimo że Rafał, właściciel, nie jest skory do pomocy grupie młodych osób, ostatecznie proponuje im nocleg.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 305
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Rozdział 1
Mimo wczesnej pory Dworzec Główny opanował pospieszny gwar. Pod tablicą przyjazdów i odjazdów roiło się od zabieganych podróżnych. Niektórzy z nich ciągnęli za sobą pokaźnych rozmiarów walizki, inni zdecydowali się na wypchane po brzegi torby podręczne.
Drobna blondynka, spoglądając na tablicę, przydepnęła swój przydługi płaszcz w odcieniu ciemnej zieleni. Nerwowo przesuwała wzrokiem po kolejnych linijkach wyświetlanych na ekranie, poszukując numeru właściwego peronu.
Zbliżały się święta Bożego Narodzenia, dla większości najpiękniejszy okres w roku. Jedyny taki czas, kiedy ludzie jak za dotknięciem magicznej różdżki uśmiechają się szerzej, sprzątają dokładniej i wydają więcej pieniędzy bez grama wyrzutów sumienia.
Monika Rowińska wpatrywała się w ogromną gwiazdę, która błyszczała z samego czubka sztucznej choiny ustawionej w centralnym punkcie dworca, a z jej ust wydobyło się ciche westchnięcie. Była tu chyba jedyną osobą, która pragnęła uciec od świąt Bożego Narodzenia. Odwróciła wzrok od drzewka i dostrzegła znajomą sylwetkę zbliżającą się w jej stronę.
– Właśnie otworzyli kawiarnię, zamówiłem kawę dla wszystkich – powiedział Filip, ostrożnie niosąc tacę pożyczoną z lokalu.
– Dziękuję. – Monika odebrała od niego pokaźnych rozmiarów kubek, a chłopak uśmiechnął się łagodnie, po czym zaczął rozdawać kawę pozostałym towarzyszom.
Od świąt dzielił ich tydzień, ale już w połowie listopada dworzec ozdobiono girlandami, które mieniły się ciepłym światłem lampek, a z głośników Chris Rea jak co roku śpiewał o tym, że pragnie wrócić do domu na święta.
Monika zerknęła w stronę kawiarni, o której mówił Filip. Dwie dziewczyny ubrane w stroje elfów przygotowywały miejsce pracy na rozpoczynający się dzień. Miesiąc temu, kiedy Monika tu przyszła, by kupić bilety na pociąg do Szklarskiej Poręby, nie paradowały jeszcze w zielonych przebraniach. Teraz, przyglądając się im, pomyślała, że świąteczny nastrój atakuje na każdym kroku, jest za każdym zakrętem, i chyba tylko ona nie może się w ten magiczny czas wczuć. Ostrożnie wypiła pierwszy łyk kawy, a cynamonowy posmak przyjemnie rozlał się po jej języku.
Już od pierwszych dni października telefon Moniki wręcz urywał się od nieustających połączeń, które niestrudzenie wykonywała matka. Gabriela z początku tylko dyskretnie podpytywała, czy Monika ma zamiar spędzić święta w rodzinnym Leśku. Z czasem jednak jej namowy stały się natrętne, a Monikę znużyło używanie w kółko tych samych argumentów, które i tak nie trafiały do uszu matki. Słowa dziewczyny odbijały się od Gabrieli jak od ściany, a Monika naprawdę nie wyobrażała sobie zasiąść przy wigilijnym stole z rodziną i przez cały ten czas udawać, że wszystko jest w porządku.
Zacisnęła powieki, pod którymi nieprzyjemnie ją zapiekło. Nic nie było w porządku, odkąd Michała zabrakło przy jej boku.
Zachodziła w głowę, jakim cudem życie rodziny mogło tak po prostu toczyć się dalej, kiedy jej własne wypadło z właściwych torów. Nie miała ochoty przybierać żadnej maski, nie potrafiła odnaleźć w sobie choćby odrobiny siły, by udawać. I chociaż pomysł ten nie przypadł rodzinie do gustu, to gdzieś pod skórą czuła, że nie mogłaby spędzić nadchodzących świąt w żadnym innym miejscu niż tam, gdzie miał ją zabrać pociąg zbliżający się do peronu czwartego.
Znów zerknęła w stronę dworcowej kawiarni. Baristka przebrana za pomocnika Świętego Mikołaja miała już pełne ręce roboty, obsługując ciągnącą się w nieskończoność kolejkę.
– Spakowałaś chociaż trekkingi? – zapytał z kpiną w głosie Piotr, zwracając się do stojącej obok Weroniki i tym samym skupiając na sobie uwagę Moniki.
– Oczywiście. Spakowałam też kompas, mam zainstalowaną w telefonie aplikację Ratunek, a w plecaku koc termiczny, jeśli tak cię to interesuje – odgryzła mu się Weronika. – Ale na czas podróży pociągiem chyba mogę mieć na sobie swój ulubiony płaszcz i pasujące do niego botki? – dodała, biorąc się pod boki.
Monika kątem oka zerkała w ich stronę. Rzeczywiście, strój Weroniki bardziej nadawał się na wyjście do galerii handlowej niż na wycieczkę w góry i kilkugodzinną wędrówkę do schroniska położonego wysoko nad poziomem morza. Zbyt wysoko, by dotrzeć tam w skórzanych botkach na płaskiej podeszwie. Monika wzruszyła jednak ramionami i odwróciła głowę od tej dwójki.
– Proszę państwa, pociąg wjechał na stację! – odezwał się Aleks, najlepszy przyjaciel Michała. – Wycieczka, za mną! – zawołał żartobliwie, siłując się z ciężkim plecakiem, więc i Monika podniosła się z ziemi. Na jasne włosy naciągnęła czapkę zakończoną puchatym pomponem. Kiedyś lubiła swoje długie, proste włosy, dziś tęskniła do momentów, kiedy Michał przytykał do nich czubek swojego nosa, biorąc głęboki wdech. Szeptał wtedy w jej ucho, że pachną rześko jak czysty górski potok. Nakładała na włosy drogeryjny kosmetyk o zapachu zielonego ogórka, ale mężczyzna mówił to w taki sposób, że kiedy zatapiał palce w jej jasnych kosmykach, to niemal słyszała ten rwący nurt odbijający się chłodnym powiewem na jej policzkach.
Monika dawno nie używała tej odżywki, a jej włosy wyglądem i w dotyku zaczęły przypominać pole wysuszonego zboża. Zwinęła więc niedbale kosmyki na palcu i szczelnie schowała pod wełnianą czapką.
Z początku planowała samotną podróż, ale kiedy tylko napomknęła o swoich planach Aleksowi, już następnego dnia zarezerwował bilet na ten sam pociąg, a niedługo po nim zrobiła to reszta znajomych Michała. Na samo wspomnienie cień uśmiechu przemknął przez usta Moniki. Aleksander Ciesielski był najlepszym przyjacielem jej narzeczonego. Jak oboje mawiali – od czasów bójki na szkolnym korytarzu z parą piątoklasistów, kiedy oni sami byli w pierwszej klasie. Monika nie pamiętała, o co im wtedy poszło. Zdaje się, że ci starsi podkradli kolekcjonerskie karty tym młodszym. Ale nie dałaby uciąć sobie za to ręki.
Spojrzała w stronę Aleksandra, który zasunął zamek w swojej kurtce pod samą brodę, a ciemne loki schował pod grubą neonową czapką. Ona nie pamiętała, co wtedy poróżniło chłopców, ale miała pewność, że Aleks pamiętał. Była też przekonana, że gdyby Michał wciąż żył, dalej byliby nierozłączni. Uśmiechnęła się w duchu do tej myśli.
– Dwudziestego siódmego wybieramy się na szlak prosto z Samotni? – spytał Piotr, patrząc w stronę Filipa.
Monika wyprostowała się jak struna, słysząc to pytanie.
– Dwudziestego ósmego – włączyła się w końcu do rozmowy, ściągając na siebie spojrzenia wszystkich członków wyprawy. – Dwudziestego ósmego. Dokładnie, jak wtedy Michał – dodała lodowatym tonem.
Jak mógł nie pamiętać?
Zmroziła go chłodnym spojrzeniem, a widocznie zmieszany Piotr podrapał się w kark i uciekł wzrokiem w stronę pociągu, który wjechał na peron z głośnym piskiem.
– Spoko. Chciałem się tylko upewnić – odezwał się w końcu, wzruszając przy tym lekceważąco ramionami.
– Upewnić?! – powtórzyła wściekle, robiąc krok w jego kierunku. – Jeśli nie pamiętasz, to po co w ogóle z nami jedziesz?!
Nie wytrzymała. Złość przyspieszyła jej tętno, sapnęła więc poirytowana. Wtedy też poczuła czyjeś dłonie na swoich ramionach. Odwróciła się w stronę Aleksandra.
– Po co on z nami jedzie? – spytała, patrząc mu w oczy. – Palant – mruknęła pod nosem.
Aleks w milczeniu wzrokiem prześledził jej twarz, a jego szczęki zacisnęły się mocno.
– Wszyscy byliśmy przyjaciółmi Michała – odparł spokojnie. – Ten palant też – dodał po krótkiej pauzie lekko rozbawionym głosem.
Monika spojrzała w bok, na pozostałych znajomych Michała. Dwóch kolegów spod trzepaka, jeden poznany na korytarzu w podstawówce. Ramiona Moniki uniosły się i opadły, gdy westchnięcie wymsknęło się przez jej rozchylone usta. Choć nie każdego z nich darzyła sympatią, to wszyscy byli przyjaciółmi jej zmarłego narzeczonego. No, prawie, pomyślała, patrząc w stronę Weroniki. Ona dołączyła do ich grupy w połowie tego roku akademickiego. Oczywiste było, że nigdy nie poznała Michała, lecz Monika wiedziała, że dziewczyna miała powód, by w tę podróż wybrać się razem z nimi.
Na dworcu przebywali niespełna godzinę, ale Monika zdążyła wyłapać wzrok Weroniki, co rusz uciekający w stronę Aleksa. To, jak bezwiednie poprawiała włosy, ilekroć odwzajemnił spojrzenie, i jak czerwieniły jej się policzki po każdej wymianie słów między nimi. Przyjaciel narzeczonego Moniki wpadł tej dziewczynie w oko. Monika miała tę pewność, bo lata temu ona podobnie zachowywała się w obecności Michała. Nie przeszkadzało jej, że Weronika zechciała wybrać się w góry razem z nimi. Bolało jedynie to, że kiedy ona wybierała się w nie, by uczcić pamięć Michała, jego kumpel Piotrek traktował ten wyjazd jak okazję do imprezowania.
– Nieważne – burknęła pod nosem i zarzuciła ciężki plecak na łopatki. Nie czekając na resztę, ruszyła w kierunku pociągu.
* * *
Ze Szklarskiej Poręby czekał ich przejazd autobusem w kierunku Karpacza, a stamtąd piesza wędrówka do schroniska, w którym niespełna dwa lata temu zatrzymał się Michał. Monika zmarszczyła brwi, patrząc na narty, które Piotr wcisnął w niewielką szczelinę między fotelem a przesuwnymi drzwiami przedziału.
Ich wyjazd w głównej mierze miał się opierać na wędrówce po ulubionych schroniskach Michała. Po co ten gamoń zabrał ze sobą narty? Mocniej zmarszczyła brwi, patrząc w jego stronę.
– Pewnie zastanawiasz się, co ja tutaj w ogóle robię, skoro nie znałam Michała. – Przez myśli Moniki przedarł się głos Weroniki. W przedziale siedziały obok siebie, ale od momentu, kiedy pociąg ruszył ze stacji, nie zamieniły jeszcze ani słowa.
– Słucham? – Monika spojrzała w jej stronę, nie kryjąc zdziwienia. – Nie, w ogóle się nad tym nie zastanawiałam – odparła zgodnie z prawdą. – Przepraszam, tylko się zamyśliłam.
Weronika przechyliła lekko głowę, przez chwilę przyglądając się Monice uważniej. Ale najwidoczniej uwierzyła jej słowom, bo po chwili jej usta rozciągnęły się w przyjaznym uśmiechu.
– Jeszcze raz się przedstawię, mam na imię Weronika. – Wysunęła dłoń w kierunku Moniki. – Jestem na jednym roku z Aleksem i Piotrem.
Monika uścisnęła jej dłoń szybko, tłumacząc, że dobrze zapamiętała imię, bo już wcześniej słyszała o niej parę słów.
– Słyszałaś? – Weronika uniosła brwi wyraźnie zaskoczona.
– Tak. Aleks mi o tobie opowiadał.
– Naprawdę?
Monika przytaknęła, a Weronika aż podskoczyła w fotelu i cała obróciła się w jej stronę. Zebrała ciemne włosy na jedno ramię, a w jej oczach błysnęło podekscytowanie.
– Mówił, że studiujecie razem – wyjaśniła Monika, bo głównie to wiedziała o Weronice.
Kiedy Aleks wymienił osoby, które dołączą do ich zimowej wyprawy, pokrótce opowiedział o dziewczynie, która w połowie roku akademickiego pojawiła się na zajęciach. Z rozbawieniem w głosie wspomniał, jaka to z niej straszna gaduła, ale uznał, że towarzystwo osoby, która dużo mówi, dobrze zrobi Monice. Pamiętała, że chwilę później w jego głos wkradła się niepewność, kiedy dodał, że bez zastanowienia zaproponował, by w góry wybrała się razem z nimi. Jednak Monika szybko rozwiała jego wątpliwości, bo z uśmiechem przyjęła tę wiadomość do siebie.
– Och… Tylko tyle? – Jej entuzjazm widocznie przygasł, a ramiona opadły.
– Coś nie w porządku?
Teraz to Monika pochyliła się w jej stronę, zmartwiona nagłą zmianą jej nastroju.
– Nie – odparła, uciekając wzrokiem w bok. – Byliśmy na paru randkach, to znaczy… Tak mi się wydaje, że to były randki – wyznała cicho. – Kiedy wspomniałaś, że o mnie mówił, miałam nadzieję, że powiedział coś więcej… – Wróciła wzrokiem do twarzy Moniki, jakby z jej wyrazu chciała odczytać to, co dziewczyna mogła zachować dla siebie. Ale niestety, patrząc na Monikę, Weronika nic takiego wyczytać nie mogła. Bo Aleksander Ciesielski z niczego jej się nie zwierzył.
– Wiesz, Aleks nie spowiada mi się ze swojego życia – odpowiedziała szybko, chcąc go usprawiedliwić. – Był najlepszym przyjacielem mojego narzeczonego. Co prawda odkąd Michał… – urwała na moment, unosząc wzrok. Minęły prawie dwa lata, a jej wciąż ciężko było wypowiadać te słowa bez zająknięcia. Powoli wypuściła powietrze z płuc, by móc kontynuować. – Odkąd Michał odszedł, rozmawiamy z Aleksem częściej, ale…
– Tak, wiem, mówił mi o tym. – Weronika znów jej przerwała, lecz tym razem to brwi Moniki poszybowały do góry.
– Tak?
– To znaczy, opowiadał mi o tobie i o tym, że jesteście dobrymi przyjaciółmi – wyjaśniła.
Monika zaskoczona zerknęła w stronę Aleksa. Siedział przy oknie, zaczytany bez reszty w kryminale, którego kartki szeleściły pod jego palcami. Owszem kiedyś zdarzało się im spotkać w trójkę, ale ani ona, tym bardziej Aleksander nie próbowali nawiązać głębszej relacji. Lubili się, lecz zawsze wiedzieli, że on był najlepszym przyjacielem Michała, a Monika jego narzeczoną. Nie próbowali na siłę udawać Trzech Muszkieterów. Całej trójce pasował układ, który wypracowali przez lata.
Z Aleksandrem zdarzyło jej się współpracować tylko raz. Kiedy w tajemnicy organizowali przyjęcie urodzinowe dla Michała. Lubiła go, tak po prostu. Ale nigdy nie nazywali siebie przyjaciółmi. Przez cały ten czas myślała, że są znajomymi. Nie zwierzali się sobie ze swoich problemów, nie dzielili sekretów, nie spotykali się co weekend i nie wypłakiwała się w jego ramię.
Chwila.
To akurat jej się zdarzyło…
Mocno zacisnęła powieki, wracając do bolesnych wspomnień.
Po pogrzebie Michała nastał najdłuższy tydzień w jej życiu.
Na środku podłogi w salonie postawiła pusty karton i wpatrywała się w niego godzinami. Pewnie siedziałaby tak bezwiednie kolejnych parę godzin, być może odrętwiała siedziałaby przez całą noc, ale z letargu wyrwało ją ciche pukanie do drzwi. Chwilę trwało, nim zwlekła się z podłogi. Tego samego dnia, skoro świt, wróciła do swojego mieszkania, po całym tygodniu spędzonym u rodziców, gdzie sztucznie wywoływane uśmiechy znikały z jej twarzy, gdy tylko zamykała za sobą drzwi łazienki i mocniej odkręcała wodę. Wizyta kogokolwiek z rodziny była ostatnią rzeczą, na którą miała ochotę. Jednak kiedy przez wizjer dojrzała znajomą burzę loków, przez jej poszarzałą twarz przemknęło coś na kształt uśmiechu. Przekręciła zamek i otworzyła drzwi, a Aleksander wszedł bez słowa, niepewnie rozglądając się po mieszkaniu, jakby miał nadzieję gdzieś tam napotkać znajomą twarz. Monika zamknęła drzwi, wzdychając cicho. Rano z taką samą nadzieją w spojrzeniu zaglądała do każdego pomieszczenia, jakby naprawdę Michał miał gdzieś tam na nią czekać. Skarciła się w duchu na samo wspomnienie. Jakież było niedorzeczne takie myślenie. Pokręciła wówczas lekko głową i ruszyła za chłopakiem w głąb mieszkania. Aleksander niespiesznie stawiał kolejne kroki. Zatrzymał się przy obrazie przedstawiającym Golden Bridge. Chwilę przyglądał się dobrze mu znanemu ujęciu wiszącego mostu skąpanego w promieniach zachodzącego słońca nad cieśniną Golden Gate. Zaśmiał się wtedy krótko pod nosem. Być może odpłynął na moment do wspomnienia, kiedy przyjaciel zadzwonił, prosząc o pomoc w powieszeniu obrazu, którego tak naprawdę powiesić nie chciał, a na który uparła się Monika. Dużo czasu upłynęło, nim Michał w końcu chwycił w dłoń wiertarkę. W trójkę dywagowali na temat tego, czy przedpokój jest odpowiednim miejscem na obraz tego typu, skoro wcześniej (przez parę lat) ścianę zdobiły mapy szlaków górskich niechlujnie przyklejonych taśmą. Aleksander i Monika zgodnie twierdzili, że obraz odświeży pomieszczenie, Michał nie był do tego pomysłu przekonany. Głosowanie, które lubił stosować w kwestiach spornych, nie miało sensu, bo i bez niego wiedział, że jest jeden do dwóch na korzyść tej dwójki, konspiracyjnie wymieniającej uśmiechy.
Wywiercił więc niewielki otwór i zabrali się z Aleksandrem do wieszania obrazu, a kiedy zawisł w centralnym miejscu na ścianie, Michał niechętnie przyznał, że oboje mieli rację i zmiana wystroju okazała się bardzo na plus.
Monika obserwowała, jak Aleksander zwiesił na moment głowę.
Było to zwyczajne wspomnienie, jakich wiele im pozostało. Nie chciała myśleć o tym, jak bardzo teraz było bolesne.
– Po co ci ten karton? – spytał ochrypłym głosem, już w salonie. Przyjrzał się jej uważnie. Monika również w milczeniu prześledziła jego twarz. Miał tak samo podkrążone oczy, jego policzki były równie mocno zapadnięte. Pomyślała wtedy, że też zarwał wszystkie te noce.
– Chciałam schować nasze wspólne zdjęcia – odezwała się w końcu, powoli spuszczając wzrok.
– Dlaczego?
Zaskakująco twardy ton głosu Aleksandra spiął mięśnie w ciele Moniki.
– Bo ciężko mi na nie patrzeć – odparła, czując napływ złości.
Aleks nic nie odpowiedział. Powolnym krokiem podszedł do komody i chwycił jedną z ramek.
– Myślisz, że jak pochowasz wasze wspólne zdjęcia, to będzie ci łatwiej? – Odwrócił się w stronę Moniki i zmroził ją spojrzeniem. – Ja nie mam jego zdjęć powieszonych na ścianach, a i tak nie mogę pozbyć się jego twarzy sprzed oczu – dodał, stawiając ramkę na miejsce. Jego wzrok przesunął się po pozostałych fotografiach, zatrzymał go na tej, na której uwieczniono ich pierwszy, wspólnie zdobyty szczyt, kiedy mieli po niespełna siedem lat. Jego oczy się zaszkliły. Wspominanie Michała boleśnie łamało jego serce, tak jak raniło serce Moniki. Nie musiała o to pytać. Widziała, jak przez jego twarz przetoczyło się wiele emocji. Na ułamek sekundy wygiął usta w coś na kształt uśmiechu, by po chwili zacisnąć je mocno.
Aleksander uniósł głowę i ciężko wypuścił z płuc powietrze. Stał tak dłuższy moment, próbując opanować targające nim uczucia. W końcu spojrzał w stronę Moniki.
– Nie chowaj tych zdjęć, proszę – wyszeptał zduszonym głosem.
– Dlaczego? – spytała szybko w obawie, że i jej głos się załamie.
Aleks obrócił się do niej całym sobą i zacisnął mocno szczęki, a grdyka podskoczyła mu, kiedy przełknął ślinę.
– Bo nie chodzi o to, by o nim zapomnieć, tylko o to, by on wciąż żył w naszych wspomnieniach – odpowiedział cicho, a ona, nie myśląc zbyt wiele, rzuciła się w jego ramiona i rozpłakała.
Wyła z całej siły, wypłakiwała wszystkie łzy. On pewnie myślał, że płakała z rozpaczy, z tęsknoty za Michałem, może z cholernej bezsilności. Pewnie nie przyszło mu do głowy, że wówczas płakała z wdzięczności. Bo wcale nie chciała chować tych pięknych chwil uwiecznionych na fotografiach i nie potrafiła pozbyć się rzeczy, które należały do Michała. Pragnęła, żeby on był wciąż obecny w ich wspólnym mieszkaniu, chciała o nim myśleć i chodzić w jego ulubionych swetrach. W głębi duszy potrzebowała płakać, a zaraz potem śmiać się przez łzy, wspominając wszystko to, co było im dane wspólnie przeżyć.
On jeden jej na to pozwolił.
Matka tuż przed pogrzebem wcisnęła w jej dłoń tabletki i podała szklankę wody.
– No już – wymamrotała, chusteczką wycierając mokre od łez policzki Moniki. – Płacz tu nic nie pomoże, a tylko ludzie będą się na ciebie gapić i gadać za plecami. – Złapała spojrzenie córki, by upewnić się, że słucha. – Niepotrzebne nam to – dodała, wzdychając obojętnie. – Weź te tabletki i idź na górę się przebrać. Przygotowałam ci ubranie – powiedziała łagodnie, choć brzmiało to jak rozkaz. Kiedy nie doczekała się żadnej odpowiedzi ze strony córki, zniecierpliwiona wskazała na schody prowadzące na piętro rodzinnego domu.
Monika z trudem zwlekła się z sofy w salonie i poczłapała w stronę korytarza. Jednak nim zamknęła za sobą drzwi pokoju, usłyszała podniesiony ton głosu rodzicielki częściowo zagłuszony trzaskiem wyciąganych ze zmywarki talerzy.
– Dobrze, że stało się to przed ślubem. Jaka tragedia by ją spotkała, gdyby w wieku dwudziestu paru lat została wdową i nie daj Boże sama… z dziećmi? – snuła rozważania.
– Narzeczony naszej córki zginął, a ty gdybasz?! – warknął Jerzy, ojciec Moniki. – To, co się stało, nie jest dla ciebie wystarczającą tragedią?!
Rozległ się głośny huk, Monika podejrzewała, że to ojciec z niekontrolowaną siłą odłożył czyste naczynie na blat kuchenny.
– Nie bocz się na mnie – wymamrotała pod nosem Gabriela. – Przecież mówię o tym tobie, Jurek, nie powiedziałam tego naszej córce – dodała, próbując ściszyć głos.
– Oburza mnie sam fakt, że w ogóle snujesz takie przemyślenia – wycedził ojciec.
Nie chcąc usłyszeć więcej słów, które mogłyby przeszyć na wskroś jej i tak już boleśnie rozerwane serce, Monika zamknęła za sobą drzwi pokoju i szybko łyknęła tabletki, które przez cały czas kurczowo trzymała zaciśnięte w dłoni. I pewnie za ich sprawą z pogrzebu pamiętała tak niewiele… Przez matkę pamiętała tak niewiele… Nieobecnym wzrokiem wpatrywała się w ukochaną twarz posyłającą jej krzepiący uśmiech z czarno-białego zdjęcia. Nie odrywała wzroku od fotografii, bo widok lakierowanej czarnej trumny był ponad jej siły. W uszach Moniki jakby gdzieś z oddali dudnił szloch bliskich Michała. Ktoś nieporadnie próbował złożyć jej kondolencje. Usta Moniki drgały, policzki smagał mroźny wiatr, a myśli spowalniały, by po chwili znów przyspieszyć.
Początek roku dawał wszystkim nadzieję na lepsze zmiany, na wypracowanie zdrowych nawyków, na spełnienie postanowień noworocznych. Dla niej początek nowego roku był początkiem końca wszystkiego, co znała, czego pragnęła i co kochała. Nagle serce przestało kołatać w jej piersi, ciało rozdygotało się jak liść ostatkiem sił trzymający się gałęzi, nim porwie go podmuch. Róża swym kolcem zraniła jej skórę, kiedy matka wyrwała ją z dłoni Moniki i rzuciła w kierunku trumny.
Dość!
Spanikowana wstrzymała potok przykrych myśli. Znów znajdowała się w pociągu mknącym po torach w kierunku Szklarskiej Poręby, w towarzystwie przyjaciół swojego zmarłego narzeczonego. Nie mogła na ich oczach rozpaść się na milion kawałków, jak potłuczone szkło. Nie w tej chwili.
Zacisnęła mocno powieki i odetchnęła głęboko, chcąc w ten sposób uspokoić galopujące w jej piersi serce.
Jednak… Podczas pogrzebu nie uroniła ani jednej łzy, jej twarz nie wyrażała żadnych emocji, a tamtego dnia Aleks, trzymając jej drżące od szlochu ciało, pozwolił jej na to, na co nie pozwolili najbliżsi. I za to była mu wdzięczna… Oczywiście później widywali się, lecz sporadycznie, i nie sądziła, że zostali przyjaciółmi.
Dlatego więc, gdy usłyszała słowa z ust Weroniki, zrobiło jej się ciepło gdzieś w okolicy serca. Aleksander w końcu spojrzał w jej stronę, a ona uśmiechnęła się do niego przyjaźnie.
– Chyba rzeczywiście można tak powiedzieć – odezwała się po dłuższej chwili. – Jesteśmy z Aleksem przyjaciółmi. – Wróciła wzrokiem do twarzy Weroniki, nie przestając się uśmiechać.
* * *
– Wiedzieliście, że Śnieżka to bardzo kapryśna dama? – zagadnął Bartek. Całą grupą stali pod wiatą na przystanku autobusowym i od dwóch kwadransów czekali na swój środek transportu. – Będziemy wielkimi szczęściarzami, jeśli w ogóle coś zobaczymy. Czy już wam mówiłem, że przez niemal trzysta dni w roku chowa się za chmurami?
– Tak, mówiłeś… – jęknął Filip.
– Zawsze o tym wspominasz, ilekroć wysiadamy z pociągu – dodał Aleksander bez cienia entuzjazmu. – Wszyscy znamy te twoje ciekawostki na pamięć.
Reszta grupy kiwnęła na potwierdzenie.
– Ja akurat o tym nie wiedziałam! – wypaliła Weronika, unosząc rękę obleczoną w skórzaną rękawiczkę.
Aleksander energicznie obrócił się w jej stronę i zgromił ją spojrzeniem, choć w jego wydaniu wyglądało to niegroźnie, a zdezorientowana dziewczyna w odpowiedzi ułożyła usta, jakby chciała zapytać: no co zrobiłam?
– Dziękuję! – odezwał się Bartek z triumfem w głosie i klasnął w dłonie. – Dziękuję! – powtórzył, ruszając się z miejsca – Jest wśród nas chociaż jedna osoba zainteresowana moimi ciekawostkami! – dodał wyraźnie z siebie zadowolony, kiedy wymijał Aleksa. Stanął obok Weroniki i rozłożył przed nią swoją mapę szlaków turystycznych w Sudetach.
– Nie łatwiej byłoby zamówić ubera? – jęknął Piotr, energicznie pocierając zmarznięte dłonie.
Monika oderwała wzrok od długich sopli lodu zwisających z wiaty przystanku.
– Myślisz, że działa w tej okolicy? – Jej brwi poszybowały do góry. – Poza tym, dla twoich nart potrzebowalibyśmy osobnego pojazdu – dodała kąśliwie.
– Właśnie, stary, po co ci te narty? – podłapał temat Filip, odwracając się od tabliczki z rozkładem jazdy.
– Jak to po co? – Teraz Piotr uniósł wysoko brwi. – Przecież jesteśmy w górach.
Piotr patrzył na Filipa z wytrzeszczonymi oczami, natomiast Monika nie dowierzała w to, co słyszy.
– Ale nie po to, byś śmigał na stokach, ośle. Z choinki się urwałeś?! – warknęła, nie mogąc się powstrzymać.
– Ej, ej! Każdy spędzi ten czas, jak chce – odgryzł się Piotr. – Ja ci nie mówię, co masz robić. – Pogroził palcem przed jej nosem, a Monika już miała jego dłoń odtrącić, kiedy Aleks stanął między nimi.
– Wystarczy! – powiedział stanowczo. – Za pięć minut mamy autobus. – Nieznacznie zszedł z tonu. – Do tego czasu może jednak posłuchamy anegdotek, które z pewnością ma do opowiedzenia Bartek… – dodał, spoglądając błagalnie w stronę przyjaciela.
– To nie żadne anegdoty! – oburzył się Bartek, składając mapę.
– Stary, nie łap za słówka – wycedził przez zęby Aleks, wymownie zerkając w stronę Moniki i Piotra. – I opowiedz coś… – dodał przez zaciśnięte zęby, patrząc na niego znacząco.
– To może opowiem wam, jak powstało Skalne Miasto?
Grupa jęknęła w odpowiedzi.
– Świetnie! Widzę duże zainteresowanie i zero sprzeciwu – rzucił sarkastycznie i odchrząknął w zaciśniętą pięść. – W takim razie mogę zaczynać.
Rozdział 2
Monikę zachwycił Karpacz niemal w całości ukryty pod śniegiem. Wszystkie dachy, płotki bez wyjątku i każda uliczka tego miasteczka tonęły w nieskazitelnej bieli. Skoro świt opuścili Poznań, w którym śnieg szybko zamieniał się w szarą pluchę i nieprzyjemnie rozpryskiwał się pod butami i kołami samochodów. Tutaj mogli podziwiać prawdziwie zimowy krajobraz polskich gór w postaci ośnieżonych szczytów na tle czystego nieba, zasp sięgających głów i puszystego śnieżnego puchu zebranego na zielonych gałęziach. Wszystko to sprawiało, że Monika czuła się, jakby trafiła do baśniowej krainy, nie na południowy kraniec Polski. Zapewne uroku dodawał też wyjątkowy czas, w którym przyszło im się znaleźć w Karpaczu. Migoczące światło lampek rozwieszonych pod dachami pokrytymi gontem rozlewało się po zasypanych uliczkach, podobnie jak ciepłe płomienie świec rozstawionych na parapetach w oknach karczm i restauracji. Idąc wzdłuż deptaka w tłumie turystów, nie tylko Monika nie potrafiła oderwać od nich wzroku. Przez chwilę przeraziła się, myśląc, że w tej okolicy nie znajdzie miejsca, które nie będzie oblężone przez przyjezdnych. Lecz jej obawy szybko się rozwiały, bo kiedy słońce chyliło się ku zachodowi, przyjezdni zebrali się w karczmach, a szlak, na który właśnie wraz z grupą znajomych wkroczyli, opustoszał.
Monika spojrzała przed siebie, wciągnęła w płuca czyste, choć mroźne powietrze i chłonęła widok, który rozpościerał się przed nią. Wzdłuż szlaku dumnie prężyły się wysokie choiny w całości pokryte grubą warstwą śniegu, który muskany ostatnimi promieniami zachodzącego słońca przybrał różowy odcień, a z tabliczki kierującej na niebieski szlak zwisała rodzina lodowych sopli. Monika maszerowała przed siebie, patrząc z zachwytem, i pomyślała, że taki widok nie może się znudzić, kiedy nagle straciła równowagę i nim się zorientowała, z impetem wylądowała na twardym lodzie, ukrytym pod warstwą śniegu. Momentalnie poczuła promieniujący ból w łokciu, ale jeszcze bardziej rozbolała ją kostka prawej nogi. Jęknęła głośno z bólu, a jej twarz wykrzywił grymas.
– Nic ci nie jest?
Aleks podbiegł do niej jako pierwszy i pomógł wyswobodzić się z pasków ciężkiego plecaka. Przez jego głos przemawiała troska, a wzrok miał szczerze zaniepokojony.
– Nie, chyba nie – odpowiedziała Monika, siadając na śniegu. Czuła, jak ból ogarnia całą jej nogę i nieprzyjemnie mrowi pod skórą. – Poślizgnęłam się, to nic takiego – dodała, próbując podciągnąć nogę do siebie. Jednak kiedy to zrobiła, znów poczuła dyskomfort w okolicy kostki. Odruchowo chwyciła się za nią.
Aleksander prześledził wzrokiem jej wykrzywioną w bólu twarz, potem spojrzał na oblodzoną ścieżkę, aż w końcu utkwił go w trekkingach, które miała na stopach.
– A gdzie są twoje raki? – Wrócił wzrokiem do jej twarzy i zmarszczył brwi.
– Moje co? – spytała Monika, nic nie rozumiejąc, bo jego słowa z trudnością przebiły się przez dudniącą krew w jej uszach.
– Kolce na buty – wyjaśnił poważnym tonem. – Myślałem, że zakładałaś razem ze wszystkimi przed wejściem na szlak – dodał karcąco.
Monika spuściła wzrok na swoje buty i z powrotem spojrzała na niego. Zrobiła wielkie oczy.
– Niczego takiego nie zabrałam… – urwała na moment, kiedy Aleks ściągnął grube rękawice i rzucił je na śnieg. – Nie przyszło mi to do głowy – dodała niepewnie. – Auć, zostaw. – Odepchnęła dłoń Aleksa, który zaczął majstrować przy sznurówkach jej buta.
– Muszę obejrzeć twoją kostkę – powiedział spokojnie, po czym ponownie chwycił za sznurówkę.
– Zostaw, nic mi nie jest. – Monika znów odtrąciła jego dłoń.
Aleks westchnął zniecierpliwiony i odgarnął z czoła ciemny lok, który wyswobodził się spod jego czapki.
– Przed chwilą jęknęłaś z bólu, a teraz mówisz, że nic ci nie jest? – spytał, zawieszając na niej wzrok. – Kiepsko udajesz.
Monika nic nie odpowiedziała. Miał rację, kiepsko udawała. Kostka bolała ją jak cholera, ale nie chciała sprawiać jemu ani reszcie znajomych kłopotu. Poza tym poczuła się, delikatnie mówiąc, zażenowana. Zachodziła w głowę, jak, przeglądając internet, mogła przeoczyć informacje o tym, że powinna zabrać ze sobą te całe raki?
I wtedy jak żywy przed jej oczami stanął Michał.
Wiele razy opowiadał jej o swoich wyprawach, na głos komentował wybrany szlak. Nieraz obserwowała go, kiedy pakował na wycieczkę swój ekwipunek i razem z nim wybierała się na zakupy po suchy prowiant. Problem w tym, że o ile szczerze kochała swojego narzeczonego, uwielbiała spędzać z nim czas i w pełni akceptowała jego hobby, o tyle niestety tej pasji z nim nie dzieliła. Prawdę mówiąc, kiedy on opowiadał jej o górach albo o tym, co danego dnia wydarzyło się na ściance wspinaczkowej, ona po paru minutach odpływała myślami. A teraz proszę, zakpiła w myśli, unosząc wysoko wzrok. Narzeczona góromaniaka znalazła się pośrodku górskiego szlaku i do cholery, gdzie są jej kolce?!
– Nie wygląda to dobrze, puchnie ci cała kostka. – Przez potok jej myśli przedarł się głos Aleksandra, który ze skupieniem na twarzy przyglądał się jej nodze. – Możliwe, że pękła ci torebka stawowa – dodał szczerze zmartwiony.
Monika utkwiła wzrok w odsłoniętym kawałku swojej nogi. Czuła, jak cała stopa boleśnie pulsuje, tylko na krótki moment przychodziła ulga, kiedy po nagiej skórze przebiegał mroźny wiatr.
– Oj, to nic takiego. – Lekceważąco machnęła ręką. – Możemy ruszać dalej – dodała beztrosko i związała sznurówkę swojego buta, zaciskając przy tym szczęki. Z trudem podniosła się do pionu, stając na jednej nodze, i otrzepała ze śniegu czapkę.
– Zapomnij. – Aleksander podniósł się z ziemi równie szybko. – Nie ruszamy dalej, schodzimy do Karpacza, założę się, że sama nie zrobisz nawet kroku. – Aleks złapał jej spojrzenie, rzucając tym samym wyzwanie.
Monika przez chwilę piorunowała go wściekłym wzrokiem, co w zaistniałych okolicznościach wyglądało dość kuriozalnie. Aleksander myślał racjonalnie. Polskie góry nie należą do najwyższych na świecie, ale góry to góry, bez wyjątku. Nie maszeruje się po szlakach z żadną kontuzją. Zwłaszcza zimą, kiedy warunki nie są najlepsze, a pogoda zmienia się jak w kalejdoskopie. Zamiecie śnieżne, porywiste wiatry, oblodzenia – to tylko niektóre z czyhających na nich niebezpieczeństw, a przecież było tego znacznie więcej. Nawet taki laik jak ona o tym wiedział. Więc dlaczego tak się upierała?
Monika zacisnęła powieki i wciągnęła w płuca lodowate powietrze.
W gruncie rzeczy chodziło tylko o jedno…
Przez cały miniony rok, w domu, w parku po drugiej stronie ulicy, nawet w ulubionej kawiarni, szukała miejsca, gdzie mogłaby choć przez chwilę poczuć obecność Michała. Ale ani w ich sypialni, ani na ławce pod rajską jabłonką, ani przy stoliku obok okna, który zawsze zajmowali razem, nie czuła nic. Wydawać by się mogło, że te miejsca i wspomnienia z nimi związane z marszu powinny ogrzać jej serce. Jednak tak się nie działo. Kiedy wkładała jego ulubiony golf i w płuca wciągała piżmowy zapach, którym Michał spryskiwał swoją szyję, nie otulało jej to w żaden sposób. Kiedy sięgała do gałązki, by zerwać jeden z różowych kwiatów, które często on dla niej zrywał, nie wywoływało to uśmiechu na jej twarzy, a kawa nie smakowała nigdy tak samo jak wtedy, kiedy pili ją razem. Nic nie zaspokoiło tej zaciśniętej wokół serca potrzeby. A później w jej głowie pojawiła się myśl, która rozgościła się w niej na dobre. Wymyśliła sobie, że to właśnie w jego ukochanych górach, w ulubionym schronisku, z którego wyruszył tamtego feralnego wieczoru, być może zdoła go poczuć. Choć przez chwilę, nawet jeśli miałoby to trwać ułamek sekundy. Trzymała się kurczowo tej myśli od kilku miesięcy i w zasadzie tylko ona sprawiała, że kawałki jej popękanego serca wciąż się nie rozpadły. Żadna zwichnięta kostka nie zniweczy tego planu!
Zacisnęła zęby i zrobiła krok do przodu, lecz gdyby nie wyciągnięte ramię Aleksa, którego się w ostatniej chwili złapała, znów z impetem wylądowałaby na ziemi.
– Widzisz! – zagrzmiał, przytrzymując ją za ramiona. – Nie zrobisz nawet kroku, a chcesz ponad godzinę maszerować do Samotni.
– Aleks, nie przesadzaj. – Monika spojrzała na niego błagalnie. Nigdy nie mówiła mu o tym, że choć ciało Michała wróciło z gór, ona pragnęła odnaleźć w nich jego duszę. Ale, cholera, musiał przecież wiedzieć, jak ważny dla niej był ten wyjazd!
Zajrzała w jego oczy, Aleks zdawał się jednak nieugięty.
Patrzył na nią z napięciem w ciemnych tęczówkach i mocno zaciskał szczęki.
– Może w tym schronisku zapytamy o pomoc? – Do rozmowy wtrąciła się Weronika, wskazując dłonią w kierunku starej chaty ukrytej między wysokimi choinami.
– Wątpię, by ktokolwiek ci tam odpowiedział. – Aleks odchrząknął, puszczając ramię Moniki. – To schronisko jest nieczynne – dodał, patrząc już na Weronikę, a wyraz jego twarzy złagodniał.
– Zgadza się. Nieczynne od lat, a konkretnie od tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego siódmego roku – wtrącił Bartek, a wszyscy skierowali spojrzenia w jego stronę.
Monikę co rusz zaskakiwało, jaką ten chłopak miał rozległą wiedzę na temat Karkonoszy. Ona, zanim poznała Michała, nie potrafiła powiązać z tymi górami żadnego hasła oprócz Śnieżki. Dziś wiedziała o nich nieco więcej, Bartek natomiast wszystko.
– A to ciekawe, bo z komina leci dym. – Weronika wskazała ponad czubki świerków, na wąską smużkę dymu. – Ktoś więc tam jednak mieszka – dodała, krzyżując ręce na wysokości piersi.
Reszta dostrzegła dym w niedużej odległości i teraz to Bartek wyglądał na najbardziej zaskoczonego z całej grupy.
– Rzeczywiście – powiedział tylko i zamilkł, wpatrując się w mglisty ślad nad czubkami drzew.
– Nie pytamy o żadną pomoc! Przestańcie się wygłupiać! – krzyknęła nagle Monika. – Widzicie? – Urwała, by zrobić krok do przodu. – Chodzę – dodała i szybko zacisnęła zęby, by nie dać po sobie poznać, jak bolesny był dla niej ten jeden mały krok. – Możemy iść – skwitowała, sięgając po swój plecak.
– Mówiłem ci już, że nie umiesz udawać – odpowiedział jej Aleksander, wysuwając ramiączko plecaka z dłoni dziewczyny. – Filip, idźcie zapytać, czy ktoś mógłby pomóc nam dostać się do Dolnego Karpacza – zwrócił się do przyjaciela, zarzucając sobie na jedno ramię plecak Moniki.
Filip razem z Bartkiem od razu ruszyli w stronę starej chaty. Filip zdawał się naprawdę zmartwiony stanem zdrowia koleżanki, Bartek nawet nie próbował ukryć ekscytacji, z jaką skierował się w stronę chałupy.
Monika spojrzała na Aleksa pochmurnie.
– To naprawdę nie jest konieczne – odezwała się posępnie.
Aleks odwzajemnił jej spojrzenie.
– Michał nawet słówkiem nie pisnął, że jesteś tak strasznie uparta – odparł bez zająknięcia.
Monika, słysząc imię swojego narzeczonego wypowiedziane z taką łatwością, niemal straciła równowagę. Poczuła nieprzyjemny skurcz w żołądku, a jej wzrok spowiły ciemne chmury, lecz nabrała wody w usta. Nie była w stanie nic na to odpowiedzieć. I chyba Aleks, jeszcze zanim użył tych słów, wiedział o tym doskonale, bo bez pytania chwycił ją pod ramię i zaczął prowadzić za resztą grupy.
Gdy podchodzili bliżej chaty, do uszu Moniki dobiegały skrawki zdań wypowiadane przez Weronikę, która – gestykulując energicznie – opowiadała swojemu rozmówcy o sytuacji, w jakiej się znaleźli. Dopiero kiedy Aleks się zatrzymał, Monika puściła jego ramię i mogła skupić się na czymś więcej niż kuśtykaniu na jednej nodze. Mężczyzna, który stał na małym ganku, w kraciastych spodniach dresowych i puchowej kurtce niedbale narzuconej na poplamiony T-shirt, był wyraźnie zaskoczony nagłym najściem. Zerknął ponad ramię Weroniki wprost na kuśtykającą dziewczynę, zbliżającą się w stronę jego domu.
– Nie mam samochodu – wszedł w słowo Weronice, z powrotem skupiając na niej swój wzrok. – Nie możecie zadzwonić na numer GOPR-u? – zaproponował, drapiąc się w tył głowy, po czym nerwowo odchrząknął i poprawił okulary na nosie. Przy jego nodze pokazał się sporych rozmiarów owczarek niemiecki. Z zaciekawieniem wystawił pysk zza drzwi, poruszając spiczastymi uszami.
Weronika już nie kontynuowała. Skutecznie wybita z rytmu, odwróciła się w stronę pozostałych, szukając u nich odrobiny wsparcia.
– Myślę, że takim błahym wypadkiem nie ma co zawracać im głowy – odpowiedziała posępnie Monika i odwróciła się w stronę Aleksandra. – Zgoda, Aleks – zwróciła się do niego. – Zejdźmy na dół, do Karpacza, znajdziemy jakiś inny nocleg, a jutro pomyślimy, co dalej – dodała z rezygnacją w głosie. – Nie będziemy zawracać panu głowy. – Odwróciła się z powrotem do właściciela chaty. – Dziękujemy i przepraszamy za najście – dodała, siląc się na uśmiech. Chwyciła za rękaw Bartka i pociągnęła go w swoją stronę, bo od dłuższego czasu stawał na palcach i wyciągał szyję, by wewnątrz domostwa dojrzeć coś więcej, niż właściciel byłby skory pokazać.
Chłopak spojrzał na nią zdezorientowany, po czym ostatni raz objął wzrokiem stare schronisko.
W promieniach zachodzącego słońca lodowe sople, które zwisały z jego dachu, mieniły się jak kryształy, wiatr zdmuchnął odrobinę śniegu z gałęzi choin.
Bartek wziął głęboki oddech. Budynek wybudowano wiele lat temu, tuż obok miejsca, gdzie dwa szlaki przecinały się ze sobą. Z przodu przed światem chowały go wysokie świerki, natomiast za schroniskiem rozpościerał się widok na karkonoskie wzniesienia. Bartek był pewien, że gdyby tylko słońce nie było już tak nisko, dojrzałby znacznie więcej. Na szczęście Karkonosze znał jak własną kieszeń. Nawet z zamkniętymi oczami wiedział, że za tym wzniesieniem krył się Kocioł Wielkiego i Małego Stawu. Jeśli tylko zdołaliby tam dotrzeć, ich oczom ukazałaby się nie tylko Samotnia, lecz także droga do Strzechy Akademickiej, a w oddali Śnieżka.
Westchnął zrezygnowany, zapinając pas biodrowy swojego plecaka. Widział to wszystko oczami wyobraźni i samo to wyobrażenie zaparło mu dech w piersi.
Miłością do gór zaraził go dziadek. Jeszcze nim nauczył się liczyć, bez zająknięcia potrafił wymienić najwyższe szczyty Polski. Już jako pięciolatek przeszedł z dziadkiem całą Drogę Przyjaźni Polsko-Czeskiej. Szlak prowadzący wzdłuż samych szczytów serwował niezapomniane widoki, które rozkochały w sobie małego chłopca, i dziś dorosły już mężczyzna był nimi równie mocno zauroczony. W towarzystwie znajomych szczycił się swoją rozległą wiedzą na temat gór. Uwielbiał dzielić się ciekawostkami z nimi związanymi, ilekroć nadarzyła się ku temu okazja. Nieskromnie uważał, że o górach wiedział znacznie więcej od pozostałych. Dlatego zdębiał, kiedy Weronika zauważyła dym na niebie. Zachodził w głowę, jak mogło mu umknąć, że ulubione schronisko dziadka, które od wielu lat było nieczynne, ktoś zamieszkiwał!
– Zaczekajcie! – zawołał mężczyzna za oddalającą się grupą, a jego pies energicznie uniósł pysk. – Śnieg mocniej prószy i zapada zmrok – dodał, kiedy i ich oczy zwróciły się w jego stronę. – Wasza wędrówka znacznie się wydłuży. – Wskazał palcem na stopę Moniki, po czym znów podrapał się nerwowo w tył głowy, sprawiając przy tym wrażenie, jakby bił się z myślami, czy w ogóle chce kontynuować podjęty przez siebie temat. Na krótki moment opuścił głowę, a kiedy ją podniósł, poprawił okulary, które zsunęły się z jego nosa. – Przenocujcie u mnie.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Copyright © by Julia Furmaniak, 2024
Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2024
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiekformie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to takżefotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwemnośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2024
Projekt okładki: Michał Grosicki
Redakcja: Katarzyna Wojtas
Korekta: Joanna Pawłowska, „DARKHART”
Skład i łamanie: „DARKHART”
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8357-875-0
Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.