Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ona była mózgiem. On posłusznym wykonawcą. Razem – parą brutalnych bestii.
Gdy Germanida Szykowicz, zwana Piekielną Mańką, do spółki ze Stanisławem Zbońskim zabijali pierwszą ze swoich kilkudziesięciu ofiar, słynna para amerykańskich przestępców Bonnie Parker i Clyde Barrow nie miała nawet dziesięciu lat.
Niewiele pewnego wiadomo o zbrodniczej dwójce znad Wisły, a raczej znad Niemna czy Bugu, która w czasach II Rzeczpospolitej sterroryzowała Kresy Wschodnie. W prasie pojawiały się różne wersje ich nazwisk.
Do końca nie wiadomo, ile osób zamordowali – ponad 30, 50, 80? Ale jedno jest pewne: gdyby mieszkali w Stanach Zjednoczonych albo w Wielkiej Brytanii, w swoich ojczyznach mieliby pewnie fan cluby, a na podstawie ich życiorysów nakręcono by film albo przynajmniej serial, który zyskałby miano kultowego.
Przerażająca historia ludzi, którzy za nic mieli sobie cierpienie innych.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 288
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
„Bestia najgorsza zna nieco litości, lecz ja jej nie znam, więc nie jestem bestią”.
William Shakespeare, Ryszard III
Od autora
Ze względu na skąpe materiały procesowe, gdyż do naszych czasów dotrwały jedynie „Akta Sądu Okręgowego w Suwałkach w sprawie [karnej] Stanisława Zbońskiego i Janiny Zbońskiej [zam. Warszawa], oskarżonych z art. 51 i 455 ust. 11 i 12 Kod. Karn. [o zamordowanie Anny i Teodora Wasilewskich i kradzież ich rzeczy]”[1*], nie udało mi się zrekonstruować dokładnej chronologii wydarzeń. Ustalenia kolejności popełnianych zbrodni nie ułatwiały też chaos w relacjach prasowych, wynikający z dość swobodnego podejścia do przedstawianych faktów, oraz sprzeczne zeznania samych oskarżonych.
Wstęp
Gdy Europa z grozą rozczytywała się w relacjach o potworach z Weimaru[2*], na rubieżach II Rzeczypospolitej grasowała w niczym nieustępująca im para. Gdyby mieszkali w Stanach Zjednoczonych albo w Wielkiej Brytanii, w swoich ojczyznach mieliby pewnie fan cluby, a na podstawie ich życiorysów nakręcono by film albo przynajmniej serial, który zyskałby miano kultowego.
W dobie wielkiego kryzysu, panującego w międzywojennej Polsce, nie brakowało ludzi, których warunki bytowe z dnia na dzień dramatycznie się pogarszały. Wielu z nich nie mogło się z tym pogodzić i zamiast biernie czekać na swój upadek, postanawiało działać, nawet jeśli oznaczało to wstąpienie na drogę bezprawia.
Zbrodnia przestała być domeną wyłącznie mężczyzn samotnie polujących na swoje ofiary. Drogą występku łatwiej było bowiem podążać z ukochaną osobą jako wspólnikiem. Miłość przecież uskrzydla i sprawia, że wszystko wydaje się możliwe – na przykład uniknięcie kary albo popełnienie okrutnego morderstwa, nawet jeśli dotąd się takich rzeczy nie próbowało[1].
Nie bez znaczenia była także postępująca emancypacja kobiet, które nie chciały już spokojnie czekać w domu na męża lub kochanka, aż ten wróci „z roboty”, lecz pragnęły być pełnoprawnymi wspólniczkami, członkiniami gangów, a czasem nawet mózgami nielegalnych operacji. Prasa międzywojenna zwała je „królowymi apaszy”. Ich symbolem pozostaje unieśmiertelniona w felietonach Wiecha oraz piosence Stanisława Grzesiuka Czarna Mańka.
Szczepan i Józefa Paśnik – szkic z prasy międzywojennej
Tuż po I wojnie światowej status takich pierwszych „gwiazd” zyskali Józefa i Szczepan Paśnikowie, małżeństwo prawdziwych „urodzonych morderców” II Rzeczpospolitej. Nie wiadomo, kto pierwszy zasłużył na miano seryjnego mordercy i gwałciciela w odrodzonej Polsce, ale Szczepan Paśnik był z pewnością pierwszym zbrodniarzem, którego „kariera” wzbudziła taką sensację. Tym bardziej że jego wierną popleczniczką w zbrodni okazała się połowica, czego chyba nikt się nie spodziewał w przypadku przestępstwa na tle seksualnym. Opinia publiczna była w szoku, nakłady gazet opisujące przebieg procesu szybowały w górę.
Szczepan kobiety traktował z okrucieństwem, ale dbał o to, aby nie zabrudzić ich ubrań, które Paśnikowa zdejmowała z zamordowanych kobiet i sprzedawała na warszawskim placu Kercelego. Widziała więc na własne oczy, co jej mąż robił swoim ofiarom. Okazała się jedną z niewielu kobiet w historii Polski, które zostały wspólniczkami seryjnego mordercy, i to mordercy kobiet. Drugą był nie kto inny jak Germanida Szykowicz.
Germanida Szykowicz i Stanisław Zboński – fot. Archiwum Państwowe w Suwałkach
Jeszcze 100 lat przed opisywanymi w książce wydarzeniami pokutował pogląd, że kobieca natura sprawia, iż są one niemal niezdolne do przemocy. Popełniane przez kobiety czyny zabronione ograniczały się do przerywania ciąży, dzieciobójstwa, paserstwa czy składania fałszywych zeznań. Jak zauważają Agnieszka Haska i Jerzy Stachowicz, autorzy opracowania Bezlitosne. Najokrutniejsze kobiety dwudziestolecia międzywojennego, nawet gdy kobieta dokonała zabójstwa, nie zaliczano jej do grona podejrzanych, ponieważ wychodzono z założenia, że do morderstwa (oprócz otrucia) są zdolni tylko mężczyźni.
Wraz z rozwojem kryminalistyki wzrastało jednak znaczenie dowodów przestępstwa innych niż zeznania. Kiedy udowodniono kobiecie dany czyn, zwykle tłumaczono ją wynaturzeniem, stanem psychicznym czy deprawacją. Jednak takie wyjaśnienia w żaden sposób nie powstrzymywały dziennikarzy. Zabójstwa dokonane przez kobiety stawały się tematem wielu artykułów, a sprawczynie zyskiwały status ówczesnych celebrytek. Jeszcze chętniej opisywano w polskiej prasie brukowej tak zwane zbrodnicze pary, nawet jeśli ich zbrodnie były tylko drobnymi oszustwami – miłość i zbrodnia także wtedy najlepiej przyciągały masowego czytelnika.
Niewiele pewnego wiadomo o zbrodniczej dwójce znad Wisły (a raczej znad Niemna czy Bugu), która w okresie międzywojennym siała postrach na terenie Polski. W prasie pojawiały się różne wersje ich nazwisk. Ona występowała jako Janina Zbońska vel Zbłońska vel Zboińska (a nawet Eugenja Zbańska) vel Marja Sapieha vel Klementyna Tadecka vel Janina Karasińska vel Germanida Rykowin vel Eustachja lub Germanida Szykowicz. W niektórych kręgach nazywano ją Piekielną Mańką. Prasa podawała rozbieżne informacje także co do imienia jej partnera, Stanisława Zbońskiego, który funkcjonował na przykład jako Władysław Zboiński[2] czy Stanisław/Władysław Karasiński.
Do końca nie wiadomo, ile osób zamordowali – 30, 50, 80? Z pewnością kilkadziesiąt. Postrach siali przez parę lat. Gdy w końcu zostali schwytani, początkowo Zboński brał całą winę na siebie, więc żądna zbrodniczych sensacji prasa skoncentrowała się na nim.
„Jest on szczupłym mężczyzną – nie mógł nadziwić się jeden z dziennikarzy, jednak chyba niezbyt dobrze poinformowany, by nie powiedzieć blagier – a mordował osoby o herkulesowej sile. Rzucał się on na swe ofiary znienacka i zębami wpijał im się w szyję. W dokonywaniu licznych morderstw pomocną mu była również jego żona, Germanika (sic!), która podobno imponowała urodą”[3].
Dopiero podczas przeprowadzonego po aresztowaniu śledztwa na jaw wyszło, że inicjatorką zbrodni była Szykowicz, a Stanisław stanowił jedynie bezwolne narzędzie w jej rękach. Germanida była niezwykle utalentowaną manipulatorką, skoro potrafiła nakłonić swojego partnera do najobrzydliwszych występków.
Traktat brzeski z 1918 roku – fot. Politisches Archiv des Auswärtigen Amts
Mąż jej – pił krew ludzką, którą wysysał ze swych ofiar – takimi sensacyjnymi tytułami gazety anonsowały opisy zbrodni Zbońskich, których krwawy szlak wiódł – by wymienić tylko te największe miasta – od Wilna przez Grodno, Lwów, Białystok po Kraków, Częstochowę, Poznań i Warszawę.
W powszechnej świadomości Kresy Wschodnie często uchodzą za rodzaj arkadii. Panuje przekonanie, że właśnie stamtąd brało się wszystko, co w Polsce najlepsze. Przed wojną jednak postrzegano te ziemie jako pełne niebezpieczeństw, a wydarzenia lat dwudziestych tylko w tym przekonaniu utwierdzały. Kresy były miejscem niebezpiecznym nie tylko ze względu na przyrodę, ale również, a może przede wszystkim, ze względu na panującą tam sytuację społeczno-polityczną.
Podpisanie traktatu ryskiego z 1921 roku – fot. Adam Szelągowski, Wiek XX, Warszawa 1938
W latach 1917–1918 w Brześciu, w Białym Pałacu (na terenie twierdzy) odbyły się pokojowe rozmowy między przedstawicielami Rosji radzieckiej a delegatami Niemiec i ich sojusznikami: Austro-Węgrami, Turcją i Bułgarią. W wyniku tych rozmów 3 marca 1918 roku został podpisany traktat brzeski, który przyczynił się do zakończenia I wojny światowej. Współcześni Polacy, których wówczas pominięto, nazywali podpisane (jeszcze w lutym) przez państwa centralne porozumienie z Ukrainą „IV rozbiorem Polski”[4].
Jak zauważa Mateusz Rodak, profesor w Instytucie Historii PAN, owo otwarcie, jakim były pierwsze lata II Rzeczpospolitej, oznaczało początek trudu organizowania społeczeństwa, któremu dane było żyć w niepodległym państwie. „Niewiele było takich dziedzin życia – konstatuje badacz – które nie wymagały naprawy. Pozbawione wyraźnych norm moralnych społeczeństwo, po ponad stu latach zaborów i trwającej nadal na obszarach odradzającego się państwa wojnie, miało ogromne kłopoty z przestrzeganiem norm społecznych.
Chaos dyspozycyjny, prawny (trzy różne kodeksy prawne), nieufność, często połączona z lekceważeniem, w stosunku do przecież już polskiej policji, spadek po zaborach – łapownictwo i wiele innych przyczyn skutecznie uniemożliwiało osiągnięcie celu, jakim był kontrolowalny ład społeczny. Jednym z objawów wspomnianych wyżej zjawisk stał się gwałtowny wzrost przestępczości po I wojnie światowej. Ogromne znaczenie miała miniona wojna światowa, której poniekąd swoistym epilogiem na ziemiach polskich była wojna polsko-bolszewicka”[5].
W popularnej wizji historii Polski międzywojennej okres walk o granice Rzeczpospolitej zakończył się w 1921 roku, po podpisaniu przez Polskę i Rosję bolszewicką 18 marca traktatu ryskiego, kończącego wojnę między oboma państwami, albo po zakończeniu III powstania śląskiego 5 lipca tegoż roku. Później miał nastąpić spokój, trwający aż do wybuchu II wojny światowej.
Jest to oczywiście obraz całkowicie fałszywy, gdyż wschodnie, północno-wschodnie i południowo-wschodnie granice II Rzeczypospolitej nigdy nie były ani w pełni bezpieczne, ani w pełni kontrolowane. Szczególnie krytycznymi pod tym względem okazały się lata 1921–1925, gdy na polskich Kresach Wschodnich trwała niemal niewypowiedziana wojna. Z tego faktu korzystali przestępcy, którym ten chaos bardzo sprzyjał.
„Bieda – dowodził dziennikarz „Piasta” – jest często powodem do zbrodni, ludzie się przemieniają w drapieżne zwierzęta, jak czują u kogoś grosz. Złodziejstwa, napady w nocy, morderstwa, wymuszanie, oto zjawiska smutne, wytwarzające się na gruncie straszliwego ubóstwa. Ci, którzy odczuwają wstręt do mordów i przelania krwi, z nędzy przykradają z cudzych pól, biorą cudze snopy, wykopują ziemniaki, zmuszają gospodarzy do pilnowania kur i obory. Nawet nad biedakiem, taki nędzarz również nie ma litości i też go okrada”[6].
W latach 1921–1925 na samym tylko terenie Polesia dochodziło rocznie nawet do 150 napadów z przeciętną liczbą zabójstw rzędu około 40 rocznie. Tylko w 1924 roku liczba napaści wyniosła prawie 200. Część z nich była organizowana przez komunistów, inne były zwykłymi rabunkami. W przypadku większości z nich trudno stwierdzić, czy stanowiły element walki z polskim imperializmem, czy też motywowała je zwykła chęć wzbogacenia się. Obiektem napaści bandytów były zazwyczaj majątki ziemskie, gospodarstwa bogatych rolników oraz plebanie.
Władze centralne, nie radząc sobie z procederem z racji skromnego stanu służb mundurowych, w 1924 roku powołały do życia Korpus Ochrony Pogranicza. Jego zadaniem miało być zarówno uszczelnienie granicy, obrona jej przed atakami z zewnątrz, jak i walka z zagrożeniem wewnętrznym. Jednakże główna przyczyna panoszącego się bezprawia nie leżała w braku służb porządkowych, a w nędzy mieszkańców tych terenów, którzy – nie mając innego wyjścia – aby przeżyć, musieli często łamać prawo.
Przestępcy próbowali wykorzystać powojenny chaos na Kresach Wschodnich – fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe, sygn. 3/22/0-112/1/1/145218
„Jak się dowiadujemy – donosił warszawski dziennik – przedsięwzięta z inicjatywy departamentu bezpieczeństwa min. spr. wewn. w listopadzie r. ubiegłego w wykonaniu uchwały rady ministrów specjalna akcja celem zwalczania bandytyzmu dała już dodatnie wyniki. W szczególności bandytyzm został w znacznej mierze opanowany w następujących powiatach uznanych przedtem za zagrożone: zamojskim i janowskim (woj. lubelskiego), gdzie ujęto niebezpiecznych bandytów Kurzębskiego, Dubla, Koszę i zabito podczas obławy Kurka; w pow. Garwolińskim ujęto 8 bandytów, a w warszawskim 15 bandytów. W woj. lwowskiem: pow. Nisko aresztowano bandę składającą się z 10 osób, w pow. Bobrka bandę w skład której wchodzili Kalienic, Iwanoczka Tęcza Moda i Dulanowicz z Hryńką Rossem jako hersztem i pomocnikiem jego Michałkowem na czele. Jednakże Ross zdołał zbiedz z więzienia w Brzeżanach, gdzie był posadzony.
W powiatach lubomlskim i kowelskim województwa wołyńskiego z 2 grasujących tam band jedną zupełnie wytępiono, a drugą rozbito, przyczem 4 bandyci zostali zabici w walce z policją, 8 zaś rozstrzelały sądy doraźne. W konsekwencji ilość wypadków bandytyzmu w grudniu zmalała. Jednakże bardziej skutecznemu prowadzeniu akcji staje na przeszkodzie niedostateczny stan liczebny policji, co jednomyślnie stwierdzają czynniki administracji lokalnej (wojewodowie i starostowie). Brak policji wynikły skutkiem znacznej redukcji etatów oraz wysłania większej ilości do ochrony granicy wschodniej (3500 policjantów) wysoce utrudnia formowanie rezerwowych lotnych oddziałów potrzebnych do ścigania band, jak również należytego patrolowania zagrożonych przez bandy miejscowości.
Jak doświadczenie ostatniej akcji wykazało, ludność, nie czując stałej możności szybkiego uzyskiwania interwencji policji, często ulega presji bandytów do tego stopnia, że z obawy przed ich późniejszą zemstą współdziała w ich ukrywaniu przed ścigającym ją oddziałem policji. Za to podczas obław na Wołyniu niektóre jednostki z pośród ludności musiały być pociągnięte do odpowiedzialności”[7].
Okazało się, że nowa formacja spełniła oczekiwania, i od roku 1925 sytuacja stawała się coraz stabilniejsza. Gęsto rozmieszczone strażnice i sprawność działania pozwoliły nieco uspokoić sytuację na Kresach, a z czasem wyeliminować najpoważniejsze problemy, takie jak na przykład silna aktywność Komunistycznej Partii Zachodniej Białorusi. Dane mówią zresztą same za siebie: liczba napadów na Polesiu spadła do 67 w roku 1925, a następnie do 21 w roku 1926.
Jednak zanim to nastąpiło, Germanida Szykowicz i Stanisław Zboński ustanowili swoisty rekord – pół setki morderstw. To znaczy: do tylu się przyznali. W ciągu kilku lat działalności zabijali rocznie średnio 10 osób, a więc statystycznie mniej więcej jedną osobę w miesiącu. A zdarzało się, że mordowali dwie osoby w ciągu dnia.
Przypisy
Wstęp