24,90 zł
Alfred pragnie się ożenić, a jego wybranką jest piękna Julia, z którą jest już po słowie. Nie jest jednak pewien tego ożenku, ponieważ Julia jest wdową. Postanawia więc poślubić pierwszą lepszą kobiete, jaką zobaczy w ogrodzie, a tam napotyka się na budzącego grozę babsztyla.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 27
Aleksander Fredro
Pierwsza lepsza, czyli Nauka zbawienna
Komedia w jednym akcie wierszem
Warszawa 2017
[Motto]
Nie puszczaj się w studnię, aż wprzód opatrzysz, jako z niej wyleźć.
And. Maks. Fredro
Osoby
JULIA
ELWIRA
ALFRED
ZDZISŁAW
ZOSIA
PANNA MARTA
Scena pierwsza
Scena w mieście, w ogrodzie.
Alfred, Zdzisław.
Na przodzie sceny altana, w głębi ulica; stoły, z obu stron ławki.
ZDZISŁAW
Jak to? młodą czy starą – czy brzydką, czy ładną?
ALFRED
Tak jest, starą czy młodą, piękną czy szkaradną,
Pierwszą, którą tu spotkam, obieram za żonę;
Wszystkie więc twoje słowa w tej mierze stracone.
ZDZISŁAW
Co za myśl!
ALFRED
Jak najnowsza; szczytna, doskonała!
Równej dotąd natura jeszcze me wydała.
ZDZISŁAW
Nie wątpię.
ALFRED
Od sześciu lat chcę nudy odmienić,
Chcę się ożywić, wskrzesić, słowem – chcę się żenić
I przez rady, rozsądek, słabość, punkt honoru
Nie mogę się odważyć uczynić wyboru.
Ta przyjemna, powabna, ale nadto płocha;
Ta znowu zimna, mądra, siebie tylko kocha;
Tu jest dobroć bez kształtu, tu kształt bez dobroci;
Tam wszystko liche wewnątrz, posag tylko złoci;
Tu zaś wszystko anielskie, lecz majątku nie ma;
Z tej słowa nie wycedzisz, ta strzela oczyma;
Tu strach ojca, tu matki, tam złe wychowanie;
Dość, że każda swe ale ode mnie dostanie.
ZDZISŁAW
Czemuż się żenić?
ALFRED
Wolę – jak sobie w łeb strzelić.
Kto wie, ten krok mnie jeszcze może rozweselić.
Wszystkiegom już próbował, wszystko mnie znudziło,
I zawsze zyskam, byle tak, jak jest, nie było.
Dlatego się ożenię, dzisiaj się ożenię,
I nie mogąc w tym działać, zdam na przeznaczenie.
Wzniosło
Krocie wieków upłynie za stu wieków śladem,
A ja będę w tym razie jedynym przykładem.
ZDZISŁAW
Nawet potomność temu szaleństwu bez miary
I nie uwierzy.
ALFRED
Jak to? czemu nie da wiary?
Każdy twór ludzkiej myśli, w podobieństwa rzędzie,
Albo był wykonanym, albo z czasem będzie.
ZDZISŁAW
Wszystko być może, ale, jedyny Alfredzie,
Wiesz, ta oryginalność dokąd cię zawiedzie?
ALFRED
To wiem, wiem, mój Zdzisławie; lecz co bym rad wiedział:
Czemu o to się pytasz, na com odpowiedział?
Od wczoraj ci jest znanym mój zamiar dokładnie.
ZDZISŁAW
Próbuję, czy rozsądek na myśl ci nie wpadnie.
ALFRED
Kiedy wiec ty powtarzasz, i ja ci powtórzę.
Że już zamiar zmienionym dzisiaj być nie może.
Zapis posłany, którym majątku dział robię,
Jeśli jakiej bądź żony nie znajdę w tej dobie –
Słowo dane po dwakroć znajomej młodzieży,
Która się dziwi, wielbi, lecz jednak nie wierzy –
I ty, świadek wybrany, stróż mego honoru,
Ze pierwszą lepszą wezmę, nie czyniąc wyboru –
Wszystko mi do cofnienia zagradza już drogę.
ZDZISŁAW
Wszystko – prawda; lecz jednak ratować cię mogę:
Powróć się do Juliji, tak godna osoba,
Kocha cię niezawodnie, tobie się podoba.
ALFRED
Wprawdzie z wszystkich Juliją najwięcej ja cenię,
Lecz sześć lat stracę, jeszcze się z nianie ożenię.
Piękna, dobra, bogata i kocha mnie stale,
Ale coś mnie wstrzymuje, ale...
ZDZISŁAW
Ale, ale?...
ALFRED
Ale Julija wdowa.
ZDZISŁAW
Wiem.
ALFRED
A każda wdowa
Cnoty męża pamięta, a wady z nim chowa;
Zawsze przeszłość i przeszłość wspomina ze żalem
I mąż świętej pamięci jest wiecznym rywalem.
Jednak wszystko to fraszki.
ZDZISŁAW
Albo żarty raczej
ALFRED
Miłość jest szczęściem, mówią; ja myślę inaczej:
Miłość szczęścia zasadą, lecz nie wszystkim jeszcze;
W powabach, wdziękach duszy także wiele mieszczę,
Bez nich i rozum przykry, i miłość natrętna,
Bez nich srogiego nudów nie unikniesz piętna.
Julija, jak powiadasz, kocha mnie – to wiele;
Świat ją szanuje, wielbi – ja to zdanie dzielę;
Ma rozum, cnoty, stałość, rozsądek – przyznaję;
Lecz zawsze w jednym kształcie to wszystko zostaje.
Nie, nie; tego Julija jeszcze ma za mało,
Co by do rozważnego wyboru skłaniało.
O, jak drogą jest w żonie ta pociągu władza,
Która nas w coraz nowe rozkosze wprowadza,
To źródło nieprzebrane czucia, przymilenia,
Co zawsze jednym będąc, zawsze się odmienia;
Ten dowcip, wdzięk pomysłów, lecz zawsze w przelocie
Co ozdoby dodaje nawet skromnej cnocie,
Co ciągle upragniony, nigdy dość nie znany,
Samą stałość ustala powabem odmiany.
ZDZISŁAW
Nie jesteś, mój Alfredzie, widzę, z sobą w zgodzie;
Takiejże żony szukasz – w publicznym ogrodzie?
ALFRED
Gdybym wybierał, taką chciałbym mieć koniecznie;
Ale nie chcę wybierać, bobym szukał wiecznie;
I gdy nie dla swobody, lecz zmiany się żenię,
Przyjmę dość obojętnie, co da przeznaczenie.
ZDZISŁAW
Zobaczę... ale kiedy tak zważasz małżeństwo,
Kiedy gwałtem chcesz skończyć zaczęte szaleństwo,
Czemuż jakich warunków nie kładziesz w tym względzie?
Z pozoru pojąć żonę – dość szaleństwa będzie.
ALFRED
Gdybym jeden warunek z mej strony położył,
Ten jeden by sto innych w ten moment pomnożył,
I już kłótnie, procesa lub dawne wahanie.
Nie... Raz, dwa, trzy! mam żonę! niech się, co chce, stanie!
ZDZISŁAW
Pewnie ta czynność twoja zadziwienie sprawi,
I choć pochwał nie zyska, cały świat ubawi.
Głosić ją będą listy, opiewać gazety,
Ale gorzko ten zaszczyt opłacisz, niestety!...
Cóż tam znowu rysujesz?
ALFRED
laską kreskę robiąc
Granicę.
ZDZISŁAW
Granicę?
ALFRED
Bo nuż ku nam się zbliżą dwie razem dziewice
Lub trzy; którąż wziąć? Więc patrz – kreska wyciągniona
Tamtędy pójdzie, kto chce, tędy – moja żona.
ZDZISŁAW
Alfredzie, wszystkom robił, co było w mej mocy;
Śmiałeś się z mojej rady, nie chciałeś pomocy.
Zatem już teraz, jako świadek ci dodany,
Strzec cię muszę: każdy krok będzie zapisany.
Dotrzymasz słowa czy nie – opis będzie szczery.
ALFRED
dając papiery
Masz, panie sekretarzu, potrzebne papiery –
Stan mojego majątku.
ZDZISŁAW
Dokument potrzebny.
ALFRED
dając drugi papier
Jakim jestem, co umiem,
ZDZISŁAW
Dokument chwalebny.
ALFRED
dając trzeci papier
To kontrakt – podpisany, przez świadków stwierdzony,
I jedynie brakuje podpisu mej żony.
Dając czwarty papier
To zaś cały mój zamiar i prośba ode mnie...
Bo każdą trzeba prosić...
ZDZISŁAW
I czasem daremnie.
Potem – łatwiej na piśmie ofiarować siebie.
ALFRED
dając papiery
Weźże to wszystko, proszę, i użyj w potrzebie.
Ach!
Elwira idzie ulicą, czytając książkę, w głębi czasem stając.
ZDZISŁAW
oglądając się
Co tam?
ALFRED
patrząc na Elwirę
Lekkość w chodzie, wspaniałość w postawie.
Tu pójdzie... Nie – tam... Nie – tu, tu! A co, Zdzisławie?
Przypatrzże się dokładnie – moją idzie stroną...
Jakiżem mąż szczęśliwy! o, kochana żono!
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.