Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
19 osób interesuje się tą książką
To miała być szybka misja. Jednak jedynym, co nadeszło szybko, okazała się moja porażka.
Mając zaledwie miesiąc na zarobienie brakujących piór, dwudziestoletnia Leigh wyrusza do Paryża, by zająć się swoim nowym projektem: dwudziestopięcioletnim Jarodem Adlerem, szefem paryskiej mafii i najgorszego rodzaju grzesznikiem - Potrójnym.
Jeżeli uda jej się skłonić Jaroda do jednego dobrego uczynku, otrzyma setkę piór. Dzięki temu skompletuje swoje skrzydła i będzie mogła wstąpić do Elizjum, krainy aniołów.
Jarod okazuje się absolutnie niezainteresowany perspektywą nawrócenia, czego Leigh mogła się spodziewać. Nie przewidziała jednak, że jego mroczny urok będzie kosztował ją pióra, ani że podczas walki o duszę grzesznika napotka inną przeszkodę niż jego opór: tajemnicę skrywaną przez jej własny rodzaj.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 500
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
HIERARCHIA ANIELSKA
Słowniczek francuski
Prolog - Jarod
1 - Leigh
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
36
37
38
39
40
41
42
43
44
45
46
47
48
49
50
51
52
53
54
55
56
57
58
59
60
61
62
63
64
65
66
67
Epilog - Asher
Podziękowania
O autorce
SERIA ANIOŁOWIE ELIZJUM
tom 1 PIÓRO
Znani też jako archaniołowie, niebiańskie istoty najwyższej rangi. Jest ich siedmioro. Veritianie (aniołowie czystej krwi).
Pasterze dusz. Veritianie.
Sędziowie. To oni ustalają wyniki grzeszników. Veritianie.
Niebiańscy strażnicy. Veritianie i hybrydy.
Pracownicy gildii: nauczyciele i opiekunowie. Przeważnie hybrydy, chociaż pozycja jest dostępna także dla veritian.
Młodzi aniołowie, którzy jeszcze nie skompletowali skrzydeł. Veritianie i hybrydy.
Upadłe anioły, okryte hańbą, nieposiadające dusz, śmiertelne, pozbawione skrzydeł.
À la tienne – Na zdrowie.
Absolument pas – Absolutnie nie.
Adieu – Żegnaj.
Allez-y – Śmiało.
Au revoir – Do widzenia.
Bon, tu viens ou pas? – Idziesz?
Bonjour – Dzień dobry.
Bonsoir – Dobry wieczór.
Celle-là parle le Français – Ta mówi po francusku.
C’est elle, non? – To ona, prawda?
Elle est mignonne, celle-là – Ta jest śliczna.
Elles sont peut-être des putes – Pewnie to kurwy.
Flûte – Kurczę.
Hé-oh. Derrière – Hej. Wracajcie do kolejki.
Il y a bien trop de merde dans ce monde – Na tym świecie jest zdecydowanie za dużo gówna.
Incroyable – Niebywałe.
Jamais de la vie – Mowy nie ma.
Je me la ferais bien, celle-là – Zaliczyłbym ją.
Je n’arrive pas à croire qu’elle a réussi – Nie mogę uwierzyć, że jej się udało.
L’amie – Dziewczyna (w znaczeniu „ukochana”, zależne od kontekstu).
La bouteille – Butelka.
La petite est un peu jeune pour se prostituer, non? – Ta mała jest trochę za młoda na prostytutkę, nie sądzisz?
La Cour des Démons – Dwór Demonów.
Le culot de celles-là – Co za tupet.
L’enculé – Dupek.
Les bons coups – Dochodowe interesy lub ktoś dobry w łóżku.
Loge – Loża teatralna.
Ma chérie – Kochanie.
Ma petite – Moja mała.
Ma plume – Moje pióro.
Magnifique – Pięknie.
Merci – Dziękuję.
Mon amour – Kochanie.
Mon argent – Moje pieniądze.
Non – Nie.
On va chez vous? – Jedziemy do twojego domu?
Où à Saint-Germain? – Gdzie w Saint-Germain?
Oui – Tak.
Pains au chocolat – Ciastko czekoladowe (podobne do croissanta z czekoladą, gdyż jest zrobione z tego samego rodzaju ciasta, ale w odróżnieniu od niego jest prostokątne, a nie zwinięte i uformowane w trójkąt).
Pardon – Przepraszam.
Pardonne-moi – Wybacz mi.
Praliné – Praline (pasta z orzechów laskowych).
Putain, lâches la meuf – Kurwa, puść dziewczynę.
Sablés – Kruche ciasteczka.
Salaud – Sukinsyn
S’il vous plaît – Proszę (formalnie).
Suis-moi – Za mną.
T’es drôle – Zabawny jesteś.
T’es un ange – Jesteś aniołem.
Tu peux aller lui chercher quelque chose à se mettre? Et un pansement – Możesz znaleźć dla niej jakieś ubranie? I plaster.
Tu t’occupes d’elle? – Możesz ją przygotować?
Une vraie merveille – Pyszne (dosłownie: „prawdziwy cud”).
Viens, ma chérie – Chodź, kochanie.
Vous êtes perdue? – Zgubiłaś się?
Vous êtes si beaux – Wyglądacie tak pięknie.
Siedemnaście lat temu
Tego dnia, w którym pochowano moją matkę, śnieg prószył ze stalowoszarego nieba, pstrząc nagrobki i mauzolea na cmentarzu Montparnasse. Kilkoro ludzi zwlekło się dziś z łóżek, by do nas dołączyć, lecz stali u naszego boku z egoistycznych pobudek – albo pracowali dla mojej rodziny, albo mieli nadzieję przypodobać się wujowi.
– Jarodzie.
Odwróciłem głowę na dźwięk swojego imienia. Płatki śniegu wpadały mi w suche oczy, topniały i spływały po policzkach, jak substytut nieobecnych łez.
Wuj skinął głową w stronę pracownika zakładu pogrzebowego, który trzymał pod pachą misę. Zesztywniałem, przez jedną straszną chwilę przekonany, że znajdują się w niej prochy matki.
– To tylko ziemia, synu. – Zimny wiatr przyniósł mi jego słowa. – Wrzuć ją do grobu.
Mimi mocniej zacisnęła dłonie na moich ramionach, a potem pocałowała mnie w czubek głowy i puściła, żebym mógł wypełnić synowski obowiązek wobec kobiety, która zaniedbała swój matczyny. Wyprostowałem się jak struna, podszedłem do mężczyzny i wziąłem łyżkę z jego grubych, owłosionych palców. Przez dłuższą chwilę przyglądałem się grudkom ziemi, po czym nabrałem ich trochę i wsypałem do ciemnego dołu, z którego matka miała już nigdy nie powstać.
Dołu, do którego sam ją wysłałem, choć wuj się upierał, że jej serce zatrzymała śmierć ojca, nie nóż do kopert.
Obecnie
Nigdy nie straciłam pióra.
Nigdy.
Co wcale nie oznaczało, że byłam idealna. Idealni aniołowie nie wykazywali się niepohamowaną słabością do słodyczy ani nie byli uzależnieni od książkowych romansów. Po prostu nie straciłam piór, bo żadna z moich niedoskonałości nie zaliczała się do prawdziwych grzechów, niechaj chwała będzie Elizjum. Inaczej miałabym skrzydła nagie jak tyłek cherubina. Wśród szumu niesłabnącego deszczu i ustawicznego trąbienia samochodów, które utknęły w popołudniowym korku, usłyszałam przeciągły jęk Eve.
– To Ben, znowu.
Nie zachęcano nas do randkowania, ale moja najlepsza przyjaciółka i ja za kilka miesięcy miałyśmy skończyć dwadzieścia jeden lat, więc nigdy tak naprawdę nie przestawałyśmy myśleć o chłopcach – podobnie jak o pomaganiu ludziom i wstąpieniu do Elizjum, naszego przyszłego domu.
Żółta taksówka, której jakimś cudem udało się przyspieszyć na zakorkowanej ulicy, obryzgała wodą z rynsztoka moją granatową sukienkę i buty na obcasach. Straciłam dech, gdy zimne brązowe strużki ściekły mi po łydkach do cholewek.
– Nie jest to aż tak szokujące. Wydzwania do mnie bez przerwy, odkąd… – Eve podniosła wzrok znad telefonu. Kiedy zobaczyła, co się stało, odwróciła głowę w kierunku taksówki z takim impetem, że jej wilgotne włosy chlasnęły mnie w ramię, i wykrzyczała słowa, które brzmiały jak przekleństwa, ale nimi nie były.
Za niewybredne epitety płaciło się piórami, a Eve zbliżała się do ukończenia swoich skrzydeł, więc bardzo uważała, by używać stosownego dla aniołów słownictwa.
– No doprawdy – prychnęła, podając mi papierową serwetkę zabraną z lodziarni, którą odwiedziłyśmy po drodze do gildii. Wpadłyśmy do środka, żeby schronić się przed ulewą, lecz słodki mleczny zapach zwabił mnie do lady, gdzie Eve zamówiła kawę – czarną – a ja wielkiego shake’a malinowego.
Zmierzyła złowrogim wzrokiem tył taksówki.
– Niektórzy ludzie są tacy nieuprzejmi.
Balansując niepewnie na jednej nodze, starłam z kostki podejrzaną brązową grudkę.
Eve warknęła, gdy jej telefon znowu się rozdzwonił.
– Raz zatańczyłam z tym kolesiem na Wiosennym Balu, a on teraz non stop zawraca mi głowę. Uch.
– Powiedziałaś mu, że nie jesteś zainteresowana?
– Nie w tylu słowach.
– To może powinnaś użyć ich więcej? Szczerość to najlepsza taktyka – zaproponowałam z uśmiechem.
– W porządku. – Pacnęła palcem ekran telefonu, wymamrotała: „Daj mi chwilkę” i zawołała: – Hej, Ben!
Przewróciłam oczami na dźwięk jej głosu, który nagle zabrzmiał uwodzicielsko.
Gdyby aniołowie zwykli się zakładać, obstawiałabym, że Eve planuje spotkać się z Benem jeszcze w tym tygodniu. Choć ten biedny chłopak wyraźnie ją irytował, przyjaciółka lubiła być w centrum zainteresowania – zwłaszcza mężczyzn.
Przeszłam przez ulicę, zmierzając w stronę budynku, w którym mieścił się mój anielski dom na Ziemi. Przez pierwszy rok, odkąd pozwolono mi odwiedzać ludzki świat – czyli w dojrzałym wieku lat dwunastu – wchodziłam do środka tylko wtedy, kiedy po chodniku nie kręcili się żadni przechodnie. Co było głupie, wziąwszy pod uwagę, że ludzie nie mogli zobaczyć okazałej kwarcowej rezydencji, która rozciągała się za nijakimi zielonymi drzwiami.
Pociągnęłam za klamkę, słysząc mlaskanie w butach. Obrzydliwość.
W odróżnieniu od mokrego chaosu Nowego Jorku gildia jak zawsze była ciepła i słoneczna. Niebo rozciągające się nad kopulastymi dachowymi oknami osłaniającymi każde pomieszczenie i korytarz należało do Elizjum, nie do Ziemi, a w krainie aniołów nigdy nie padało.
Kiedy omijałam fontanny w atrium, wróbel o tęczowych skrzydłach zanurkował w moim kierunku, a potem odbił w prawo, najpewniej zniechęcony bijącym ode mnie odorem miasta.
– Zrobiłabym to samo – westchnęłam w tej samej chwili, w której ktoś pisnął:
– On ma przyjść dzisiaj.
Skręciwszy w korytarz prowadzący do mojego pokoju, zauważyłam znikające za rogiem koniuszki pomarańczowych piór i usłyszałam wizg gumowych podeszew na podłodze z białego kwarcu.
Naszą żeńską gildię rzadko odwiedzali mężczyźni, więc kim mógł być ten tajemniczy „on”?
Zmaterializowałam swoje skrzydła, mając wrażenie, że też są przemoczone i zasługują na odrobinę słonecznego światła, choć w rzeczywistości pióra nie przepuszczały wody i ważyły nie więcej niż garść cukru pudru. Siorbiąc różowego shake’a, zaczęłam szukać w torbie kolejnej serwetki, ale zamiast niej wyciągnęłam książkę z pozaginanymi rogami i właśnie wtedy wpadłam na coś wielkiego.
– Patrz, gdzie idziesz, Podlotku! – zaskrzeczał ostry głos, który znałam aż za dobrze z niekończących się lekcji historii niebiańskiej.
Pod wpływem zderzenia słomka wyleciała mi z zębów, a napój chlusnął prosto na tors, który okazał się należeć do…
Do…
Głośno przełknęłam ślinę, przenosząc wzrok z okrytej skórzaną tuniką piersi na twarz wyrzeźbioną tak perfekcyjnie, że wydawała się stworzona ze szlachetnego kruszcu.
Pospiesznie zamknęłam usta, zanim zdążyłam opluć się shakiem, i dopiero wtedy przypomniałam sobie, że ofierze należą się przeprosiny.
– P-przepraszam.
– Co za niezdara. Pozwól, Serafinie, że to wyczyszczę.
Ofanima Mira sprawiła, że całą jej dłoń spowiły złote płomienie, a potem przesunęła nią nad brązową tuniką archanioła, wypalając różowe bryzgi, które osadziły się na materiale.
Zbladłam. Serafin? Znalazłam się przed obliczem jednego z Siedmiorga?
Och, na święte dzieciątka.
Ogień musiał uszczuplić zapas tlenu w kamiennym korytarzu, bo nagle ledwo mogłam zaczerpnąć tchu.
– Dziękuję, Ofanimo. – Archanioł miał miękki głos, zupełnie jak wszystkie moje wyimaginowane obiekty westchnień z książek.
– Jak ci na imię, Podlotku?
– N-na imię? – zająknęłam się.
Archaniołowie stali na samym szczycie niebiańskiej hierarchii, Podlotki zaś zajmowały najniższą pozycję. Nigdy nie słyszałam, by którykolwiek z nich się nami interesował. Zwłaszcza że rzadko odwiedzali Ziemię, zbyt zajęci sprawowaniem rządów w Elizjum, do którego co sekundę przybywała grupka nowych mieszkańców.
– To Leigh – odparła nauczycielka historii, najwyraźniej uważając mnie za niezdolną do sklecenia zdania.
– „Lei”, nie „Li” – poprawiłam. Ile razy mówiłam Ofanimie Mirze o moich preferencjach co do wymowy? Choć z drugiej strony i tak wolała używać określenia „Podlotek”.
– Leigh – powtórzył za mną Archanioł głosem przywodzącym na myśl płynny miód i przyjrzał się moim skrzydłom.
Schowałam je za plecy, mimo że wyglądały przepięknie. Ze względu na swoje pochodzenie aniołowie mogli mieć dwa rodzaje piór: kolorowe – w przypadku anielsko-ludzkich mieszańców zwanych kolokwialnie hybrydami – oraz kolorowe i metaliczne u czystej krwi aniołów znanych także jako veritianie.
No i byłam jeszcze ja.
– Veritianka. Czysta veritianka – mruknął z podziwem. – Co za rzadkość.
Wszelkie braki w pigmencie moje pióra nadrabiały blaskiem.
– Nie wiedziałem nawet, że czyści veritianie wciąż przychodzą na świat – dodał, sunąc wzrokiem w dół srebrzystych skrzydeł.
– Ile piór dzieli cię od dołączenia do nas w Elizjum, Leigh?
– Uhm… – Zwilżyłam wargi. – Eee… – Spojrzenie archanioła sprawiało, że używanie mózgu przychodziło mi z trudem.
Słyszałam wiele opowieści o złotym chłopcu Elizjum, przeważnie od Eve. Miał dopiero sto dwadzieścia kilka lat, a już zapracował sobie na zaszczytne miejsce w Radzie Siedmiorga dzięki licznym bohaterskim czynom – głównie w świecie ludzi, ale jednego z nich dokonał także w niebiańskim wymiarze. To właśnie ten czyn zapewnił mu awans. Nie dotarły do nas żadne szczegóły tego wydarzenia – wiedzieliśmy tylko, że działo się to w Abaddonie, dokąd Serafin w swoich młodzieńczych latach udał się na ochotnika jako strażnik, choć większość nowych aniołów trzymała się z dala od tego mrocznego miejsca pełnego wysokiej rangi grzeszników.
Ktoś szturchnął mnie łokciem w żebra.
– Leigh brakuje osiemdziesięciu jeden piór, Serafinie.
Archanioł uniósł brew z zaskoczenia.
– Osiemdziesięciu jeden?
Posłałam Eve mordercze spojrzenie, zła, że podała dokładną liczbę. Nie mogłabym skłamać – kłamstwo kosztowało pióra – ale być może udałoby mi się uniknąć pytania archanioła poprzez zadanie własnego. Zrobiłabym wszystko, byleby tylko odwrócić jego uwagę od moich wybrakowanych skrzydeł.
Skóra przyjaciółki zaczęła pulsować światłem, więc na szczęście przeniósł spojrzenie na nią. Eve była bezwstydna. Gdybym to ja tak jawnie okazała zauroczenie, czułabym się upokorzona. Dyskretnie zerknęłam na swoje odsłonięte ręce w nadziei, że nie wyglądam jak świetlik. Na szczęście zobaczyłam normalną, bladą skórę, tylko bardziej mokrą niż zwykle.
Archanioł pochylił się, a jego miedziano-turkusowe skrzydła odbijały każdą drobinkę spowijającego nas słońca. Poczułam nagłą ochotę, by przesunąć dłonią po jego piórach, lecz dotykanie cudzych skrzydeł stanowiło poważne faux pas. Dopiero poślubieni aniołowie mogli obmacywać się po nich do woli.
Kiedy muskularny serafin się wyprostował, spojrzałam mu w oczy – turkusowe, z brązową obwódką wokół źrenic. Tęczówki aniołów rzadko miały ten sam kolor co skrzydła, lecz u niego tak właśnie było.
– Ja posiadam dziewięćset osiemdziesiąt siedem – zaszczebiotała Eve, mimo że wcale nie zapytał. Prawdopodobnie zauważył, że jej skrzydła są już praktycznie kompletne. – Zostało mi jeszcze tylko trzynaście.
– Jesteś prawie gotowa do wstąpienia. – Posłał dziewczynie olśniewający uśmiech, po czym przeniósł wzrok na książkę, którą ściskałam w dłoni. Wziął ją do ręki, przyglądał się przez chwilę okładce, po czym oddał mi ją bez komentarza.
Prawdopodobnie uznał powieść za tandetną. Aniołowie nie byli zwolennikami romansów. Uważali je za rzecz ludzką, czyli – innymi słowy – za ułomność.
Przeczesałam palcami brzoskwiniowe włosy, czując, że płoną mi policzki. Oczywiście nie dosłownie. Anielski ogień dostanę dopiero kilka lat po wstąpieniu do Elizjum, kiedy już dowiodę swojej wartości.
Ofanima Mira wcisnęła się między nas.
– Proszę o wybaczenie, Serafinie Asherze, ale ofanimy oczekują cię niecierpliwie.
Cofnęłam się, gdy jej skrzydła połaskotały mnie w nos.
– Przepraszam, Ofanimo – powiedział Asher, posyłając mi porozumiewawcze spojrzenie nad ramieniem nauczycielki.
Rozprostował skrzydła, jakby się przeciągał, aniołowie robili to jednak tylko wtedy, gdy chcieli odlecieć lub podkreślić swoją dominację. Ponieważ jego buty nie oderwały się od kwarcowej podłogi, uznałam, że pragnął w ten sposób przypomnieć mi, gdzie moje miejsce, bo nie odwróciłam wzroku – a zwyczaj nakazywał tak uczynić w obecności potężnej istoty.
Uśmiechnął się nieznacznie, chowając skrzydła za siebie. Kiedy przechodził obok, koniuszki jego piór musnęły moje przedramię, budząc gęsią skórkę.
Gdy oboje zniknęli za rogiem, Eve odwróciła mnie twarzą do siebie. Orzechowe oczy miała otwarte tak szeroko, że jej rzęsy niemal dotykały łuków brwiowych.
– Tak strasznie ci teraz zazdroszczę, Leigh.
– Czego?
– Uhm? Halo! Archanioł właśnie cię oskrzydlił.
– Oskrzydlił?
Przewróciła oczami, zirytowana moją ignorancją, po czym złapała mnie za rękę i pociągnęła w kierunku dormitoriów.
– Gdybyś choć połowę uwagi, którą poświęcasz tym ziemskim romansidłom – wskazała głową na książkę – skupiła na lekcjach etykiety Ofanimy Greer, wiedziałabyś, że oskrzydlenie znaczy, że mężczyzna jest zainteresowany zalotami. My się tlimy, oni oskrzydlają.
– Myślałam, że zrobił to, bo zachowałam się niestosownie.
Czy to możliwe? Nigdy dotąd nie zostałam oskrzydlona, nawet przez innego podlotka. Może oskrzydlał Ofanimę Mirę?
Zanim Eve zdążyła wylać mi więcej shake’a, wyrwałam nadgarstek z jej kurczowego uścisku.
– Skoro już mowa o tleniu się, to nieźle się świeciłaś.
Wyszczerzyła się.
– Ty marzysz, by zostać malakimą, ja chciałabym być serafiną. A ponieważ wszystkie siedem miejsc w Radzie jest aktualnie zajęte, zadowolę się statusem żony któregoś z jej członków. Jeżeli będę musiała przysmażyć źrenice Serafinowi Asherowi, żeby mnie zauważył, uczynię to. A właśnie, widziałaś jego oczy?
Podczas gdy Eve rozwodziła się nad oszałamiającymi tęczówkami archanioła, moje serce biło coraz szybciej, a krew tętniła w uszach, zagłuszając głośne arie ćwierkane przez latające nad nami wróble i odgłosy kroków rówieśników spieszących do dormitoriów, żeby przebrać się przed wieczornymi uroczystościami.
– Myślałam, że zstąpił na Ziemię, żeby odwiedzić gildie i porozmawiać z ofanimami – powiedziałam, kiedy Eve otworzyła drzwi do naszego dwuosobowego pokoju, jednej z największych sypialni w gildii, długiej i szerokiej na około piętnaście metrów oraz zbudowanej niemal w całości z białego kwarcu, nie licząc kopulastego sufitu ze szkła. Jednak umeblowanie tej dużej przestrzeni było skromne: tylko dwa królewskie łóżka, dwa stoliki nocne i długa, wyściełana ława z pikowanym jedwabnym siedziskiem. Aniołowie nie lubili zagraconych pomieszczeń, wystarczały im podstawowe przedmioty.
– Jesteś pewna, że on w ogóle szuka żony?
– Leigh, Leigh, Leigh – westchnęła Eve, po czym przycisnęła dłoń do ściany, z której wyskoczyły drzwi szafy. Gdy pociągnęła za klamkę, ukazało się mnóstwo jedwabi, satyny i cekinów o barwach przywodzących na myśl kamienie szlachetne.
– Co? – zapytałam, ciskając książkę na łóżko.
– A jak mój ojciec poznał moją matkę? – Wieszaki brzęczały, kiedy przeglądała stroje.
Zmarszczyłam brwi, ale po kilku sekundach zrozumiałam, co ma na myśli.
– Gdy odwiedziła męską gildię po tym, jak powołano ją na stanowisko archanioła.
Przyjaciółka klasnęła w dłonie nieco dramatycznie.
– No proszę, jednak mnie słuchasz!
Eve opowiadała tę historię już jakiś trylion razy. Założyłabym się, że wszystkie amerykańskie gildie wiedziały o zalotach pomiędzy pierwszym w historii archaniołem płci żeńskiej oraz podlotkiem znanym jako Sześćdziesiąt Pięć, bo właśnie tylu piór brakowało mu tamtego dnia, w którym poznał matkę mojej przyjaciółki.
Ambicja, by zostać uznanym za potencjalnego adoratora, kazała mu skompletować skrzydła w ciągu miesiąca, gdyż tylko tyle miał czasu do zakończenia okresu zalotów. To osiągnięcie uczyniło go legendą, jako że żaden inny podlotek nigdy nie zdobył więcej niż dwudziestu piór w tak krótkim czasie. Moje najlepsze wyniki oscylowały w okolicach dziesięciu, ale tylko podczas wyjątkowo pracowitych miesięcy.
Z drugiej strony rzadko trafiały się podlotki wybierające Potrójnych – grzeszników wartych sto piór. Już łatwiej byłoby nauczyć biedronkę, jak magicznie pozbyć się kropek, niż skłonić Potrójnego do odpokutowania za swoje grzechy.
Eve zdjęła z wieszaka błyszczącą suknię zdobioną perłami hodowanymi w Morzu Nirvany w Elizjum – prezent urodzinowy od matki.
– Powinnaś włożyć suknię ode mnie.
Wysiorbałam resztę shake’a, wyrzuciłam kubek do pieca z anielskim ogniem, mieszczącego się w naszej łazience, po czym wróciłam do sypialni. Suknia w kolorze kości słoniowej, którą kupiła mi Eve, rzucała się w oczy na tle głównie szarych, czarnych i granatowych ubrań, jakie nosiłam. Jedyny barwny element mojej garderoby stanowiła cenna kolekcja szpilek.
Zaklęciem pozbyłam się skrzydeł, rozpięłam przemoczoną sukienkę, zdjęłam botki i wrzuciłam wszystko do kosza. Pojemnik wessał rzeczy do środka i się zamknął, a potem rozgrzał go anielski ogień, który wypali brud. Przynajmniej pranie odbywało się bezboleśnie.
– Myślałam raczej o czymś czarnym – odparłam, wracając do łazienki.
Weszłam pod prysznic, w którym woda zawsze miała idealną temperaturę. Czas spędzony w świecie ludzi nauczył mnie, by nigdy nie brać tych wygód za coś oczywistego. Namydliłam się więcej niż raz, po czym osuszyłam pachnące po kąpieli ciało. Eve weszła do łazienki, dzierżąc w dłoniach kremową suknię.
– Zawsze ubierasz się na czarno. Włożysz dzisiaj tę? Proszę.
Westchnęłam, ale ustąpiłam. Kiedy chłodny jedwab otulił moje krągłości, spojrzałam na swoje odbicie w łazienkowym lustrze. Materiał pasował do odcienia cery lepiej niż jakikolwiek podkład, który kupiłam.
– Nie uważasz, że za mocno się z nią zlewam?
Eve pojawiła się za mną, wiążąc przetykaną paciorkami szarfę wokół wąskiej talii.
– Wręcz przeciwnie. Twoje włosy i oczy bardzo się od niej odznaczają.
One zawsze się odznaczały. Przeczesałam palcami długie fale i przerzuciłam je przez ramię. Istniało tyle kolorów, więc dlaczego musiałam zostać obarczona akurat pomarańczowym?
Eve wyjęła czarną kredkę z organizera na kosmetyki i podkreśliła nią orzechowe oczy. Artystycznie rozmazała kreski, by uzyskać efekt przydymionego makijażu, po czym obróciła się, a złoty materiał sukni zawirował wokół jej smukłego ciała. Poczułam ukłucie zazdrości na myśl o tym, jak nieanielsko prezentuje się przy niej moja figura. Jasne, miałam wcięcie w talii, ale piersi i biodra były takie… Uch.
„Oskrzydlił cię archanioł, Leigh”, przypomniałam sobie. Zakładając, że Eve się nie myliła, a on po prostu nie popisywał się skrzydłami.
Zacisnęła wargi, wyrównując czerwoną pomadkę.
– Obiecujesz, że szybko wypełnisz swoje skrzydła? Nie chcę, żebyśmy były osobno zbyt długo.
– Zostało mi jedynie czternaście miesięcy, więc muszę się streszczać – mruknęłam.
Gdyby mi się nie udało…
Zadrżałam.
Nie, porażka nie wchodziła w grę.
Po gildii poniósł się głos Ofanimy Miry wzywającej nas do atrium.
Zastanawiałam się, czy w ogóle brać udział w uroczystości, skoro i tak nie zostanę wzięta pod uwagę – brakowało mi zbyt wielu piór. Poza tym wcale nie chciałam zostać żoną archanioła… jeżeli faktycznie w takim celu przybył tu Serafin Asher. Mimo że partnerki archaniołów były kluczowymi postaciami w społeczności Elizjum, odpowiednikami Pierwszych Dam, nie mogły podróżować na Ziemię. Ja natomiast miałam ambicje wstąpić w szeregi malakimów, by przeprowadzać dusze z jednego ciała do następnego.
Głos Ofanimy Miry ponownie popłynął z systemu komunikacyjnego gildii:
– Podlotki, które nie zjawią się, by powitać naszego honorowego gościa, stracą pióro.
Z jękiem zamknęłam książkę i zwlekłam się z łóżka. Wsunęłam stopy w szkarłatne szpilki, po czym przemierzyłam oświetlony blaskiem gwiazd labirynt z kwarcu. Dotarłszy do atrium, przystanęłam obok porastających ściany pnączy wiciokrzewu.
Przecinające kamień żyłki anielskich płomieni sprawiały, że drobne kwiaty świeciły równie jasno jak dziewczyny, które tliły się na widok archanioła.
– Myślisz, że Serafin Asher pociąga je ze względu na status czy wygląd?
Głos należał do Celeste, młodziutkiej, piętnastoletniej zaledwie dziewczyny o włosach tej samej orzechowej barwy co jej oczy w kształcie migdałów i piegi.
Przyjrzałam się naszemu honorowemu gościowi, który właśnie odrzucił głowę do tyłu, śmiejąc się z czegoś, co powiedziała mu jedna z moich rówieśniczek.
– Władza czyni ludzi atrakcyjnymi, czyż nie?
Choć Celeste i mnie dzieliło pięć lat, czasami czułam, że mam z nią więcej wspólnego niż z Eve.
– Leigh, dlaczego stoisz pod ścianą?
– Z tego samego powodu co ty.
– Wątpię.
Zmarszczyłam brwi.
– Ja stoję tutaj przez nie. – Wskazała głową na swoje purpurowe skrzydełka.
Mimo że kości skrzydeł wyrosły jej, gdy miała dziesięć lat, czyli rok albo nawet dwa lata wcześniej niż u większości dziewcząt w gildii, uzbierała na nich dopiero nieco ponad setkę piór. Celeste z reguły trzymała je w ukryciu, bo nienawidziła wzbudzanych przez nie współczujących spojrzeń innych piętnastolatek ze znacznie pełniejszym upierzeniem. Przeniosłam wzrok z powrotem na świecący, rozszczebiotany tłum podlotków.
– Brakuje mi osiemdziesięciu jeden piór, Celeste.
– Mogłabyś wybrać Potrójnego.
Jęknęłam.
– Po pierwsze nie jestem zainteresowana spędzaniem czasu z mordercą. – Wszyscy Potrójni mieli krew na rękach. Rangi najgorszego grzesznika nie zdobywało się przez popełnianie drobnych kradzieży. – A po drugie chcę zostać malakimą, a nie partnerką archanioła.
Westchnęła ciężko.
– Ja też chciałabym zostać pasterką dusz. Albo sędzią.
Przygryzłam wargę, zasmucona, że pozycja malakimy lub ishimy znajduje się poza zasięgiem Celeste.
– Wiesz, gdybyś została partnerką archanioła, mogłabyś zmienić tę głupią, archaiczną zasadę.
Uniosłam brwi i dopiero po chwili dotarło do mnie, że to bardziej pobożne życzenie niż realna perspektywa.
– Czworo z Siedmiorga musiałoby zagłosować za, by hybrydom pozwolono pełnić funkcję malakimów oraz ishimów. Kiedy ostatni raz znowelizowano jakieś prawo? Przed dwustu laty?
– Trzysta sześćdziesiąt jeden lat temu. Było to prawo zezwalające aniołom na wyrzeczenie się skrzydeł.
I, co za tym idzie, nieśmiertelności. Nim prawo zostało zmodyfikowane, aniołom, którzy pragnęli zrezygnować z wiecznego życia, w ramach kary przydzielano najpodlejsze prace lub zamykano ich w Abaddonie za rozważanie tak bluźnierczych pomysłów.
– Szanse na zrewidowanie jakichś zasad są raczej marne.
– Lepsze marne niż żadne.
Miała rację, lecz i tak wydawało mi się to nieprawdopodobne. Poza tym nie chciałam wyjść za mąż dla wpływów politycznych, tylko z miłości. Czy to aż tak oburzające?
– Słyszałam, że cię oskrzydlił – powiedziała Celeste, odrywając moją uwagę od opalizujących lilii wodnych, które zakwitały o zmierzchu, by ponownie zamknąć pąki o świcie.
Moje policzki zrobiły się równie gorące jak ściana za naszymi plecami.
– Nie wydaje mi się, żeby o to mu chodziło…
Spojrzała na mnie z ukosa.
– Pokazał ci rozpiętość swoich skrzydeł czy nie?
Odwróciłam wzrok od jej wszystkowidzących oczu i przeniosłam go na posąg anioła tryskającego wodą z uniesionej w uroczystym geście ręki.
– Nie pamiętam.
Celeste parsknęła, po czym zamyśliła się na moment.
– Zostań jednym i drugim – stwierdziła po chwili.
– Co?
– I jego żoną, i malakimą.
– Nie mogę, Celeste. Małżonki archaniołów nie podróżują na Ziemię.
– Przyszło ci do głowy, że być może nie robią tego, bo po prostu nie chcą?
– Dlaczego miałyby nie chcieć tu wracać?
Celeste prychnęła cicho.
– A myślisz, że twoja najlepsza przyjaciółka wróci na Ziemię po wstąpieniu?
– Nie, ale Eve po prostu nie lubi tego miejsca.
– Eve nie lubi ludzi. Zresztą hybryd też nie.
Skrzyżowałam ręce na piersi.
– Eve nie ma nic przeciwko hybrydom.
– Podziwiam cię, Leigh, bo jesteś najmilszym aniołem, jakiego znam, lecz ta dziewczyna kompletnie cię zaślepiła. To wąż ze skrzydłami.
– Celeste! – zawołałam z wyrzutem. W tym samym momencie jej twarz skrzywiła się w grymasie, a na ziemię spadło purpurowe pióro.
Patrzyła na nie przez kilka uderzeń serca, a potem kucnęła ze zmarszczonym nosem, podniosła je i zamknęła oczy, by dowiedzieć się, w jaki sposób wcześniej zdobyła pióro. Pokazało jej wspomnienie, po czym rozsypało się w połyskujący pył. – Ten koleś był cholernie uparty. Myślałam, że oszaleję – wyznała, unosząc powieki.
Wstrzymałam oddech i przyjrzałam się skromnym skrzydłom Celeste, modląc się, by nie musiała przypłacić wyznania o zatwardziałym grzeszniku kolejnym piórem. Kiedy żadne nie wypadło, odetchnęłam z ulgą.
– Mogłabyś być ostrożniejsza ze swoimi skrzydłami? Proszę.
– Znaczy mam przestać mówić, co myślę? Mój umysł jest dosyć głośny.
– No to powiedz mu, żeby zamilkł.
Od chwili pojawienia się kości skrzydeł mieliśmy dziesięć lat, by zapracować na pióra. Jeśli nam się nie udało, odpadały od naszych pleców, a my stawaliśmy się śmiertelnikami… a właściwie czymś gorszym: nefilimami. Nie było dla nich życia po życiu – ani w Elizjum, ani w Abaddonie. Nie czekała ich też reinkarnacja, gdyż nefilimowie nie mieli dusz.
Cztery wróble przeleciały nad naszymi głowami, ćwierkając radośnie. Gdy tylko te elizejskie ptaki znalazły publiczność, wypełniały wysoko sklepione kamienne atrium niebiańską melodią, dzięki czemu gildia nie potrzebowała żadnej innej muzyki. Celeste wzruszyła kościstymi ramionami.
– Nieśmiertelność jest przereklamowana.
– Nie mów tak.
Zacisnęła usta.
– Poza tym umieranie jest egoistyczne – dodałam. – Nie bądź egoistką.
– Bo akurat ktoś by się przejął, gdyby mnie zabrakło.
– Ja bym się przejęła, Celeste!
– Ja również – rozległ się czyjś głęboki głos, na dźwięk którego obróciłam się jak fryga.
Celeste uniosła głowę, by spojrzeć na Ashera. Wyraz jej twarzy mówił, że mu nie wierzy.
Archanioł przeczesał smukłymi palcami złote, sięgające ramion włosy.
– Dlaczego dyskutujecie o śmierci?
– Bo chcę dołączyć do malakimów, tak jak Leigh – powiedziała Celeste – ale nie jestem veritianką.
Asher przyjrzał się mojej drobnej przyjaciółce.
– Masz rację. To niesprawiedliwe, że hybrydom nie wolno zostać malakimami.
– Dostatecznie niesprawiedliwe, żeby przedstawić te sprawę wszechmocnej-i-och-tak-bardzo-postępowej-Radzie?
– Celeste – syknęłam, zerkając na jej skrzydła. Tak jak się obawiałam, wypadło z nich kolejne pióro.
Tym razem nie kucnęła, by je podnieść, lecz zrobił to Asher. Zmarszczył brwi, gdy w jego umyśle ukazało się wspomnienie. Kiedy pióro zniknęło, powiedział:
– Szkoda byłoby stracić kogoś tak empatycznego.
Celeste rozluźniła spięte ramiona. Ja również odprężyłam się na dźwięk słów Ashera. Nie uważałam archaniołów za egoistyczne istoty, ale też nie sądziłam, żeby jakoś szczególnie przejmowali się podlotkami.
– Leigh. – Sposób, w jaki wypowiedział moje imię, sprawił, że ogień zapłonął mi w sercu. – Nie zdążyłem wspomnieć o tym wcześniej, ale twoje skrzydła są zachwycające.
Przełknęłam rozczarowanie. Komplement powinien mnie ucieszyć, lecz wolałabym usłyszeć pochwałę na temat osobowości – nie żeby Asher ją znał.
– Dziękuję – odparłam tak cicho, że zostałam zagłuszona przez szum siedmiu fontann.
Archanioł uniósł brwi. Liczył na to, że się zatlę, bo pochwalił moje skrzydła?
– Prawda? – Eve, która zauważyła, że stoję pod ścianą, weszła pomiędzy mnie a Ashera. – Ciągle to powtarzam, ale ponieważ jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami, Leigh myśli, że kłamię.
Mój puls zwolnił. Naprawdę sądziła, że jej nie wierzę?
– Są piękne, bo odzwierciedlają serce Leigh. – Celeste wskazała na mnie. – I resztę jej osoby. Wiesz, że utrzymuje kontakt ze wszystkimi ludźmi, których ocaliła? Chodzi na ich śluby. Wręcza im prezenty na urodziny. Oddaje swoje kieszonkowe, kiedy źle im się wiedzie.
– To nieprawda – zaprzeczyłam, rumieniąc się. – Wydaję dużo na książki i buty.
Celeste przewróciła oczami.
– Kupujesz je tylko w księgarni prowadzonej przez kolesia, którego uratowałaś trzy lata temu. Wcześniej miałaś kartę biblioteczną.
Rozdziawiłam usta. Wspomniałam jej o tym mimochodem i w życiu nie pomyślałabym, że zapamięta taką informację.
– Leigh jest uzależniona od romansów – oznajmiła Eve.
Celeste zrobiła krok naprzód.
– Takie uzależnienie to nie grzech.
Mimo że w oczach Eve błysnęło rozdrażnienie, jej rubinowe usta ułożyły się w szeroki uśmiech.
– Nie, zakładam, że nie.
– Zaschło mi w gardle – powiedziałam. – Ktoś jeszcze ma ochotę na coś do picia?
Krztusząc się zapachem wiciokrzewu, odepchnęłam się od ściany i uciekłam od trojga otaczających mnie aniołów. Nie lubiłam zwracać na siebie uwagi i rzadko mnie nią obdarzano, jako że byłam dość niepozorna. Zwłaszcza gdy nie pokazywałam skrzydeł. Moich pięknych srebrzystych skrzydeł.
Zdematerializowałam je, odchodząc w poszukiwaniu wody, i wtopiłam się w tłum smukłych ciał.
– Jak zapewne doszły was słuchy… – Głos Ashera poniósł się ponad szumem fontann i świergotem wróbli – moja wizyta w waszej gildii nie jest całkowicie bezinteresowna. Przybywam w poszukiwaniu małżonki. – Omiótł wzrokiem liczne wielbicielki, obdarzając każdą z nich taką samą uwagą. – Być może zastanawiacie się, dlaczego nie wybrałem kogoś, kto wstąpienie ma już za sobą. Szczerze powiedziawszy, chciałem dać wam wszystkim równe szanse. Nie dlatego, że uważam się za najlepszego kandydata dla was, lecz dlatego, że pragnę znaleźć małżonkę podzielającą moje przekonania, a jeszcze nie trafiłem na taką w Elizjum.
Uśmiechnął się szeroko, ukazując olśniewająco białe zęby. Próbowałam przypomnieć sobie, czy to cecha wszystkich serafinów – czy ich uzębienie w jakiś sposób emanowało anielskim ogniem. Jedynym znanym mi archaniołem oprócz Ashera była matka Eve, która odwiedziła córkę z okazji jej ceremonii kości skrzydłowych. Nie wydawało mi się, żeby uśmiech Serafiny Claire świecił. Choć z drugiej strony nie pamiętam, bym w ogóle widziała ją uśmiechniętą.
Zerknęłam na stojącą obok mnie przyjaciółkę, bo w głowie wciąż kłębiły mi się insynuacje Celeste. Eve nie była podła. Mieszkałyśmy razem przez ostatnich piętnaście lat. Gdyby miała złe intencje, straciłaby pióra – złośliwość stanowiła grzech – a ja jakoś sobie nie przypominałam, by utraciła choć jedno. Zupełnie jakby wyczuła, że o niej myślę, rozprostowała skrzydła o żółtych piórach ze złotymi końcówkami.
– Rada dała mi zwyczajowy miesiąc na sfinalizowanie zaręczyn. Mam jeszcze dziesięć gildii do odwiedzenia, więc za tyle właśnie dni rozpocznie się odliczanie. Niestety oznacza to, że wielu z was nie mogę wziąć pod uwagę, jako że ceremonia musi się odbyć w Elizjum. Co jednak nie zmienia faktu, że chciałbym poznać was wszystkie.
Zamaszystym gestem wskazał na siedemdziesiąt podlotków przed sobą.
Eve zatrzepotała skrzydłami, przyciągając do nich spojrzenie turkusowych oczu Ashera. Dwie dziewczyny, którym brakowało tylko kilku piór do ukończenia własnych, przysunęły się do niej. Spośród wszystkich podlotków z kośćmi skrzydeł zaledwie pięć mogłoby kandydować do roli jego żony, czyli te, którym zostało do zdobycia najwyżej trzydzieści piór. I tak będą musiały się pospieszyć, lecz miały chociaż realną szansę na pokonanie bariery między światami.
Asher odwrócił się powoli, żeby spojrzeć na pozostałe podlotki – te bez perspektyw na wstąpienie. Te, wśród których powinnam stać i ja.
– Kiedy byłem podlotkiem, marzyłem o tym, by wysłuchano mojego głosu w Elizjum, ale nie znalazłem nikogo, kto zechciałby słuchać. Dlatego po zaprzysiężeniu przez Radę oznajmiłem, że pragnę stać się waszym głosem, łącznikiem między tym światem a naszym.
Przekrzywiłam głowę. Czy to możliwe, by mężczyzna był atrakcyjny, potężny i współczujący jednocześnie? Do tej pory nie spotkałam nikogo, kto łączyłby w sobie wszystkie te cechy, a jednak Asher wydawał się kimś takim, co nie tylko mnie zaskoczyło, lecz także zaintrygowało.
– W każdym razie chciałem powiedzieć, że od teraz często będziecie mnie widywać. – Posłał nam kolejny uśmiech. – Z pewnością jesteście już zmęczone słuchaniem i chętnie rozpoczęłybyście tę wspaniałą ucztę, którą ofanimy zorganizowały z okazji mojej wizyty, ale chciałbym dodać jeszcze jedną rzecz. Wspomnieć o jednym, szczególnie dla mnie ważnym kryterium. Te słowa kieruję do kandydatek na moją małżonkę.
Znów spojrzał w kierunku Eve, jako że wszystkie dostatecznie dojrzałe podlotki stłoczyły się wokół niej.
– Chcę, by moja partnerka podróżowała ze mną. Wszędzie mi towarzyszyła. Pracowała u mego boku. Pragnę połączyć jej głos ze swoim – ponownie omiótł wzrokiem zebrane – i z głosami was wszystkich.
Nagle zapragnęłam, żeby albo moje skrzydła były pełniejsze, albo zaślubiny Ashera miały odbyć się za rok, nie za miesiąc. – Czyli zniesiesz zakaz powrotu na Ziemię przez pierwszych sto lat? – rozległ się głos Celeste.
Asher odszukał ją wzrokiem w tłumie, a ja zrobiłam to samo. Nadal stała w tylnej części atrium, oparta o ścianę ze zgiętą jedną nogą, tak że jej czarny but miażdżył kwiaty wiciokrzewu.
– Chodziło mi o podróżowanie po upływie zwyczajowego stulecia – wyjaśnił Asher.
Dziedziniec wypełniły szepty.
– Czy on istnieje naprawdę? – dziwiła się Megan, jedna z pięciu kandydatek, która zwróciła się do Eve. Położyła dłoń na sercu, a skórę miała tak rozjarzoną, że wyglądała jak świetlik.
Trzy pozostałe zademonstrowały rozłożone skrzydła, prawdopodobnie po to, by zwrócić uwagę Ashera. Tego samego, który wciąż nie odrywał wzroku od małej Celeste.
– Muszę sobie wybrać następnego grzesznika – oświadczyła Eve. – Pomożesz mi zdecydować, kogo mam uratować, Leigh?
Odwróciłam się do niej.
– Myślałam, że nie zamierzasz wracać na Ziemię.
Eve uniosła długie czarne włosy, przyciągnęła skrzydła do siebie, a potem opuściła na nie jedwabiste pasma, które jak tusz rozlały się po żółtych piórach.
– Chcę zostać żoną archanioła. Jeżeli w tym celu muszę zaakceptować podróże na Ziemię, to niech tak będzie. Megan ujęła Eve pod ramię.
– Pójdę z tobą do Sali Rankingowej – zaoferowała.
Eve odwróciła się tak, że ręka Megan się zsunęła.
– Bez urazy, Megan, ale nasze cele nie są już zbieżne. A raczej są zbieżne aż za bardzo. To samo dotyczy waszej trójki. – Spojrzała spod przymrużonych powiek na Phoebe. – Znaczy dwójki, bo Phoebe nie może z nami rywalizować.
Mimo że długa jasna grzywka zakrywała pół twarzy Phoebe, zauważyłam, że jej oczy zrobiły się okrągłe.
– Dlaczego nie mogę? Brakuje mi tylko dwudziestu jeden piór – wyjęczała.
– Skarbie, jesteś hybrydą – odparła Eve rzeczowym tonem. – Rada serafinów nie przyjmuje hybryd, a archaniołowie nie wybierają ich na swoje małżonki.
Phoebe nastroszyła pomarańczowe pióra.
– Asher z pewnością ma bardziej współczesne poglądy.
– Serafin Asher. – Eve chwyciła ją za brodę. – Okaż trochę szacunku.
Na policzki Phoebe wpełzł rumieniec.
– Serafinie Asherze? – Głos Eve poniósł się ponad gwarem rozmów, które wypełniały upstrzony gwiazdami dziedziniec. – Czy stanowisko jest dostępne dla hybryd?
Asher zmarszczył brwi.
– Stanowisko?
– Małżonki – dodała Eve z opanowaniem godnym osoby, której przeznaczone były najwyższe szczeble w hierarchii.
– Niestety, tylko veritianki są akceptowane.
Uśmiech zniknął z twarzy Phoebe i mojej. Dlaczego nasz świat musiał być taki surowy?
Może Celeste miała rację. Może powinnam spróbować. Nasze spojrzenia spotkały się ponad skrzydłami Eve. Wiedziałam, że veritianie często wyśmiewali hybrydy i traktowali je z pogardą. Straciłam już rachubę, ile razy musiałam przywołać do porządku kogoś, kto natrząsał się z nijakiego upierzenia hybrydy lub jej podrzędnego statusu.
– Leigh? Idziesz?
Pytanie Eve odciągnęło moje myśli od Celeste.
Kiwnęłam głową.
Zamierzałam nie tylko towarzyszyć przyjaciółce, ale także wybrać kolejnego grzesznika dla siebie, gdyż hybrydy zasługiwały na ten sam szacunek i szanse, jakimi cieszyli się veritianie. I kto wie, może mój głos mógł im to zapewnić.
Holograficzny obraz nastolatki z włosami związanymi w kucyk i lizakiem w ustach oświetlił profil Eve.
– Idealna, prawda?
Przerwałam przeglądanie potencjalnych grzeszników, by przeczytać opis pod ruchomym obrazem licealistki w spódniczce tak krótkiej, aż zaskoczyło mnie, że sam fakt noszenia czegoś takiego nie jest grzechem.
PENELOPE MOREL
(11 dni)
Skłonność do znęcania się
2
Eve obróciła się na stołku, jej złota suknia zamigotała.
– W sam raz dla mnie.
Rozległ się stukot obcasów na jasnej kamiennej podłodze, a potem łukowate szklane drzwi Sali Rankingowej się otworzyły. Megan i Lana usiadły naprzeciwko nas przy kwarcowym kontuarze ciągnącym się wzdłuż ścian okrągłej komnaty, po czym przycisnęły dłonie do szklanych paneli umieszczonych w kamieniu, by włączyć swoje holorankingi.
Kiedy promienie światła trysnęły z kwadratowych okienek, Eve też uderzyła dłonią w ranking. Obrazy przesuwające się przed Penelope znieruchomiały, a potem blat zaczął buczeć, skanując dłoń Eve. Sekundę później urządzenie piknęło i nad trójwymiarowym obrazem pojawiła się pieczęć z napisem: „PRZYPISANO DO EVE Z GILDII 24”.
Miałam wrażenie, że jej oddech nieco się uspokoił. Nachyliła się do mnie, by zobaczyć holograf, który wywołałam.
– Fuj. Dzięki, ale nie.
– Co? – Przeniosłam wzrok z powrotem na ruchomy obraz muskularnego, wytatuowanego skazańca, który zarobił osiemdziesiąt sześć punktów za napaść na cztery kobiety.
– Nigdy. – Zadrżała. – Tego typu grzeszników zostawiam chłopcom. Są lepiej przystosowani do radzenia sobie z nimi niż my.
– Ja nie chciałam… On nie miał być…
Nie miał być dla niej.
– Spróbuj znaleźć mi kogoś, kto nie wygląda jak chodzący koszmar, dobrze? – powiedziała Eve.
To głupie – wciąż potrzebowałam tak wielu piór – ale wspomnienie desperacji w oczach Celeste nie pozwalało mi zrezygnować.
– On nie jest dla ciebie – przyznałam.
Prawdę powiedziawszy, nie był nawet dla mnie. Choć zależało mi na szybkim skompletowaniu skrzydeł, nie miałam dość odwagi, by pomóc takiemu człowiekowi w obniżeniu wyniku grzesznika. Poza tym w głębi duszy wierzyłam, że naprawdę potworni zbrodniarze zasługują na Abaddon i lata tortur, na które zapracowali sobie ohydnymi czynami.
Program wyświetlił imię i nazwisko mężczyzny, jego aktualny adres oraz czas, przez jaki znajdował się w systemie rankingowym: sto dwadzieścia cztery miesiące. Pokazywał też, ile punktów grzesznik odpracował w tym okresie – jeden – oraz ile podlotków zgłosiło się, by mu pomóc – troje. Nie zdradzał jednak ich imion. Ponieważ wynik mężczyzny zmalał o jeden punkt, zakładałam, że któremuś z naszych rówieśników musiało się powieść.
Eve przeniosła wzrok na moją twarz.
– Chciałaś go wziąć?
Położyłam dłonie na kolanach okrytych jedwabną suknią.
– Nie wiem. Może.
Poprawiła się na siedzeniu z groszkowej skóry.
– Myślałam, że chcesz zostać malakimą, Leigh.
Nadal miałam nadzieję stać się pasterką dusz, ale kierowały mną egoistyczne pobudki. Gdybym mogła pomóc Celeste i innym hybrydom w zdobyciu tych samych praw, które przysługują veritianom…
Kolejne piknięcie odbiło się echem od zaokrąglonych ścian i kopulastego sufitu ze szkła. Jedna z dziewczyn wybrała grzesznika. Nie obejrzałam się za siebie, by sprawdzić, kto znalazł swoją następną misję. Wciąż wpatrywałam się w nieruchome oczy przyjaciółki.
Eve pochyliła się do mnie.
– No cóż, w takim razie pomogę ci znaleźć kogoś, kto nie będzie stanowił zagrożenia dla twojej cnoty.
Na kilka sekund serce przestało mi bić. Eve ujęła moją dłoń i ścisnęła ją.
– Nie chcę, żebyś została skrzywdzona.
Zalała mnie fala ulgi. Celeste myliła się co do Eve. Przyjaciółka naprawdę się o mnie troszczyła.
Zaczęła przeglądać katalog, aż nagle ze świstem nabrała powietrza i palcem napisała nazwisko na moim szklanym panelu. – Mam idealnego grzesznika dla ciebie!
Holograficzny wyświetlacz zamigotał i przede mną pojawiła się twarz mężczyzny z wyrazistą szczęką, niesfornymi ciemnymi włosami i oczyma, które wydawały się stworzone z grzechu.
Żołądek podjechał mi do gardła, opadł z powrotem, a potem skręcił się na widok tego pięknego, groźnego oblicza.
Przesunęłam palcami po szklanym panelu, żeby przejść do opisu.
JAROD ADLER
(201 miesięcy)
Przywódca La Cour des Démons
Dwieście jeden miesięcy? Był w systemie od niemal siedemnastu lat? Jak to możliwe, że wyglądał na niewiele starszego ode mnie? Dotknęłam wyświetlacza, by zobaczyć wynik mężczyzny.
100
Mój żołądek przerwał dziwne wygibasy.
– To Potrójny?
Eve nieznacznie uniosła brwi, studiując jego profil. Sama go wywołała, więc zakładałam, że widziała tego grzesznika nie po raz pierwszy.
– La Cour des Démons? Co to?
– Dwór Demonów – przetłumaczyła.
– Rozumiem po francusku, Eve. – Do anielskich umiejętności należała znajomość wszystkich języków. – Chodziło mi o to, czym się zajmuje ten Dwór Demonów. Atakami terrorystycznymi? Masowymi mordami?
– To po prostu ładniejsze określenie paryskiej mafii – odparła, przyglądając się przymrużonym oczom Potrójnego.
Rozdziawiłam usta.
– Jest przywódcą gangsterów? Jakim cudem ten człowiek ma być mniej niebezpieczny od gwałciciela?
– Bo gwałt to jedyny grzech, którego nie popełnił.
– Ale z pewnością zabijał, Eve! Albo kazał zabijać.
Poczułam czyjś kłujący wzrok na karku. Eve posłała twarde spojrzenie dwóm veritiankom za mną.
– Nie niewinnych.
Zmuszając się, by zachować spokój, wymamrotałam:
– W ogóle to skąd tyle wiesz o tym człowieku?
– Podczas jednej ze swoich misji poznałam kogoś, kto się nim zajmował, więc go sprawdziłam. Jest Potrójnym, bo przewodzi Dworowi Demonów. Musisz skłonić tego grzesznika do odwołania tylko jednej operacji. Na przykład sprawić, żeby zrezygnował z szantażowania jakiegoś bogatego biznesmena albo do pomocy jednej osobie. Dostaniesz za to sto piór. I tyle. Czy to takie trudne?
– I tyle? – parsknęłam. – Eve, on widnieje w systemie od siedemnastu lat.
Machnęłam ręką na liczbę podlotków pod wynikiem Jaroda z takim impetem, że palce przecięły trójwymiarową projekcję. – Sto trzydzieści jeden osób próbowało go nawrócić. Sto trzydzieści jeden, Eve. A jego wynik nie zmienił się ani razu, co oznacza, że żadnej się nie powiodło. Jeszcze nigdy nie widziałam takiego profilu. Z tym mężczyzną coś jest mocno nie tak, to jasne.
– Tylko ty byłabyś w stanie podołać temu zadaniu, Leigh – oświadczyła Eve, niewzruszona moim wybuchem. – Podlotek, który nie zawodzi.
Owszem, ani razu nie zawiodłam grzesznika, ale też nie wzięłam na siebie Potrójnego, którego nie udało się zreformować stu trzydziestu jeden innym aniołom.
Znowu spojrzałam na holograficzny portret Jaroda Adlera o ciemnych oczach okolonych rzęsami tak gęstymi i tak mocno wywiniętymi, że wydawały się wręcz przyklejone. Czy naprawdę mogłabym zmienić tego człowieka?
Miękka dłoń Eve ponownie otoczyła moją.
– Przynajmniej spróbuj. Jeśli już ktoś ma zabrać mi Ashera, wolałabym, żebyś to była ty – głową wskazała na drugą stronę pomieszczenia – a nie któraś z nich.
Przygryzłam wargę.
– Poza tym co masz do stracenia, Leigh? Jeżeli nie uda ci się go nawrócić, po prostu wybierzesz kogoś innego. Nic się nie stanie.
Nic się nie stanie, ale zmarnuję czas. W dodatku ten człowiek mieszkał we Francji. Musiałabym się przeprowadzić do paryskiej gildii.
– Skoro mojemu tacie się udało, tobie też może się powieść – powiedziała Eve, a ja spojrzałam na nią z ukosa. – Poza tym we Francji mają najlepsze jedzenie.
– Będę tam pracować, nie testować kuchnię.
– Ale będziesz musiała jeść, by mieć energię na wykonanie misji. W ogóle odwiedziłaś kiedyś Paryż? Jest cudowny wiosną. Zmarszczyłam brwi.
– A ty kiedy tam byłaś?
Przeniosła wzrok z powrotem na Jaroda.
– Dwa lata temu. Wtedy, kiedy ty pomagałaś tej narkomance wyjść z nałogu.
– Ta narkomanka ma imię. To Abigail. – Kobieta upadła tak nisko, że straciła dwójkę dzieci, mieszkanie i pracę. Ledwo kontaktowała tamtej nocy, gdy znalazłam ją zwiniętą w kłębek w Alphabet City. Minęły miesiące, zanim zdołałam ją z tego wyciągnąć, lecz udało się i choć nie odzyskała dzieci, dostała przynajmniej stabilną pracę, która zapewniła jej dach nad głową.
Eve machnęła ręką.
– Wszyscy je mają.
Czy pamiętała imię jakiejkolwiek osoby, której pomogła?
– Jeśli nie chcesz tego faceta, przejrzymy inne profile.
Nim zdrowy rozsądek zdążył trzasnąć mnie w czoło, wyrwałam dłoń z uścisku Eve i położyłam ją na panelu. Dam Jarodowi trzy dni, a jeżeli niczego przez ten czas nie osiągnę, zrezygnuję z misji i przypłacę to utratą dwóch piór.
Maszyna ożyła z brzęczeniem, przeskanowała dłoń, po czym zapiszczała donośnie i zapisała moje imię na imieniu Jaroda, scementowując nasze losy.
Świadomość, że biorę na siebie Potrójnego, uderzyła we mnie jak gwałtowna, zimna ulewa, której chłód przeszywał do szpiku kości. Zadrżałam.
Eve zeskoczyła ze stołka.
– Ta sytuacja aż się prosi o trochę anielskich bąbelków. Pod tą fantazyjną nazwą kryła się po prostu musująca woda z kwiatami pomarańczy. Alkohol był zakazany zarówno na terenie gildii, jak i poza jej obrębem. Spożywanie substancji, które zaburzały działanie umysłu lub ciała, spotykało się z poważną dezaprobatą i kosztowało pióra.
Wyłączyłam holoranking, zsunęłam się ze stołka i stanęłam na miękkich nogach. Zachwiałam się i chwyciłam siedzenia zwolnionego przed chwilą przez Eve. Zanim zdążyłam zabrać rękę, Sala Rankingowa zniknęła, a ja znalazłam się naprzeciwko małej dziewczynki, po której twarzy ściekały łzy.
– O-o-oddam ją – wyjąkała.
– Już wyjęłaś masę plastyczną z opakowania, Amy. Nie możesz jej oddać. – Głos Eve brzmiał teraz inaczej, młodziej, odrobinę nosowo.
Oglądałam jedną z jej misji.
– A-ale ona dostała tyle p-p-prezentów.
– Które należały do niej, nie do ciebie. A teraz napisz ten list i razem pójdziemy go jej zanieść.
– Po-powie wszystkim w szkole.
– Trzeba było pomyśleć o tym wcześniej.
Dziewczynka potarła wilgotne od łez oczy, a Eve jęknęła z irytacją.
– Chodź. Nie mam całego dnia.
Obraz rozpłynął się i przeszedł w inny, tym razem ukazując mi gwarny korytarz szkoły podstawowej. Patrzyłam, jak Amy niesie list innej dziewczynce w jej wieku, a papier drży w maleńkich dłoniach. Kiedy go przekazała, zacisnęła pięści i uciekła. Pobiegłam za nią – a raczej Eve to zrobiła. Znalazłyśmy ją zamkniętą w łazience.
– Koniec z kradzieżami, okej? Bo inaczej będę musiała wrócić. Nie chcesz, żebym wracała, prawda?
– N-nie. Nigdy więcej niczego nie ukradnę.
– Grzeczna dziewczynka.
Obłażąca szarą farbą ściana łazienki rozpłynęła się.
– Eve! – wykrztusiłam, zabierając dłoń z jej rozpadającego się pióra.
– Co?
Wskazałam głową na błyszczący pył.
– Straciłaś pióro.
Patrzyła na unoszące się w powietrzu drobinki, dopóki nie zniknęły.
– Owszem.
– Jak? Dlaczego?
Podniosła na mnie wzrok.
– Pierwszy raz pragnę czegoś, czego mogę nie dostać.
Serce ścisnęło mi się z poczucia winy. Nie chciałam stracić przyjaciółki z powodu mężczyzny – ani serafina, ani żadnego innego.
– Nie wiedziałam, że zazdrość jest grzechem – usłyszałam własne słowa.
– Dlatego że nigdy nie byłaś naprawdę zazdrosna.
Przecież nie lubiłam pomarańczowego odcienia swoich włosów i zazdrościłam Eve jej smukłej figury.
Czy to nie było to samo?
Po opuszczeniu Sali Rankingowej nie wróciłam na uroczystość, żeby się napić anielskich bąbelków. Nie byłam w nastroju do świętowania, wręcz przeciwnie: na samą myśl o nadchodzącej misji żołądek zwijał mi się w przyprawiający o mdłości supeł. Wyczuwając mój niepokój, Eve odprowadziła mnie do sypialni i pomogła mi spakować do torby ubrania na trzy dni.
– Kto powiedział ci o Jarodzie?
Pasek, który Eve właśnie zwijała, rozwinął się z powrotem.
– Dlaczego pytasz?
– Myślałam, że mogłabym się od niego dowiedzieć, dlaczego nie zdołał wypełnić misji.
Ponownie zwinęła pasek i umieściła go w torbie.
– Stwierdził, że Jarod Adler był opryskliwy i uparty.
Zmarszczyłam brwi.
– Większość grzeszników jest taka z początku. Może jednak zdradzisz mi imię tej osoby?
Pokręciła głową.
– Przepraszam, ale w ten sposób złamałabym zasadę poufności. Nikt sobie nie życzy, by rozpowiadać o jego porażkach.
Usiadłam na łóżku tuż przy przepełnionej torbie.
– Czy jestem szalona? Czuję się tak, jakbym była.
Eve przysiadła obok i objęła mnie.
– Jesteś ambitna, nie szalona.
Oparłam policzek na jej ramieniu.
– Nie wstępuj do Elizjum, dopóki nie wrócę, dobrze?
– Brakuje mi trzynastu… Czternastu piór – zauważyła. – Będę tu jeszcze przez jakiś czas.
– Idzie ci tak dobrze, że zdobędziesz je w ciągu tygodnia.
– Wątpię.
Obie zamilkłyśmy na moment, aż w końcu Eve dodała:
– Jeżeli jednak skompletuję skrzydła, zanim zdążysz wrócić, to obiecuję, że przed wstąpieniem wpadnę do miasta świateł.
– Albo też mogłabyś wybrać sobie francuskiego grzesznika.
– Mogłabym.
Zaciągnęłam się lekko bijącym od jej skóry zapachem neroli. Odkąd odkryła te perfumy podczas swojego pierwszego roku w ludzkim świecie, non stop ich używała.
– Potrójny… – szepnęłam, bo wciąż nie wydawało mi się to prawdziwe.
Chwilę ciszy przerwały słowa Eve:
– Cokolwiek się wydarzy, pamiętaj, że cię kocham, dobrze?
„Cokolwiek się wydarzy?”
– Znaczy jeśli mnie pokonasz?
Spięła się nieznacznie.
– Mhm.
To był bardzo prawdopodobny scenariusz. Pomodliłam się szybko do Elizjum, prosząc o to, by Jarod zechciał współpracować. Albo żeby przynajmniej nie okazał się zbyt nieokrzesany.
W końcu wstałam, po czym przebrałam się w purpurową suknię, która nieco maskowała kształty. Poza gildią czułam się normalnie, ale wśród niebiańskich ścian z kwarcu odnosiłam wrażenie, że moje ciało jest za ciężkie, piersi za duże, biodra za szerokie, a brzuch zbyt miękki.
– Teraz albo nigdy – mruknęłam, wychodząc za Eve z sypialni i wracając do atrium, by znaleźć ofanimę, która przeniesie mnie przez kanał. Dopóki miałam niepełne skrzydła, nie mogłam podróżować przez portale gildii bez asysty.
Podlotki wciąż kręciły się po dziedzińcu, ucztując i pijąc na bankiecie zorganizowanym na cześć Ashera, który nadal rozmawiał z ofanimami. Przypuszczałam, że opuści nas po wygłoszeniu swojego oświadczenia.
Z Eve u boku podeszłam do naszych przełożonych.
– Przepraszam, że przeszkadzam w rozmowie, ale potrzebuję transportu do gildii w Paryżu.
– Greer? – odezwała się Ofanima Mira. – Mogłabyś przeprowadzić Leigh przez kanał?
– Oczywiście. – Nauczycielka etykiety wygładziła dłonią dopasowaną szarą suknię. Podobnie jak ja znajdowała się po cięższej stronie anielskiego spektrum. Eve zażartowała kiedyś, że podczas lotu pewnie nadwyręża sobie skrzydła. Uwaga kosztowała moją przyjaciółkę pióro, choć Eve upierała się, że nie miała na myśli niczego obraźliwego.
– Właśnie zamierzałem ruszać w drogę – poinformował Asher. – Mogę ją zabrać.
Gorąco zalało mi twarz. Na słodkie cherubiny, archanioł będzie eskortował mnie przez kanał?
Greer odsunęła dłonie od sukni.
– Jesteś pewien, Serafinie?
Zerknęłam na Eve, której skrzydła zdawały się zajmować nieco więcej miejsca niż zwykle. Gdybym tylko mogła się za nimi schować…
– Tak. – Asher przeniósł wzrok na moją torbę. – Widzę, że się już spakowałaś.
Przycisnęłam ją do siebie, mając nadzieję, że wepchnęłam bieliznę na dno. Jeśli coś będzie z niej wystawało, umrę.
Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że upodobałam sobie koronki i jedwabie.
Podczas gdy Asher chwalił ofanimy za ich imponującą pracę, Eve zamknęła mnie w miażdżącym uścisku.
– Idź i zdobądź tę setkę piór.
W tym momencie zapomniałam o całym wstydzie, skupiona wyłącznie na Jarodzie Adlerze i jego Dworze Demonów. Uspokoiłam się myślą, że w rzeczywistości nie czaiły się tam żadne demony.
A przynajmniej nie prawdziwe.
Demony, jakie wyobrażali sobie ludzie – rogate bestie, które wysysały dusze pełnymi kłów paszczami i rozdzierały ciała szponami – na szczęście nie istniały.
– Ruszamy? – zapytał Asher.
Usiłując wyrzucić z głowy wizję zakrwawionych pazurów, odsunęłam przyjaciółkę od siebie.
– Kocham cię, skarbie.
Jej oczy zamigotały jak anielskie lilie wodne dryfujące w fontannach.
– Ja ciebie też.
„Zbiera jej się na płacz?”
– Hej. – Chwyciłam Eve za dłonie, które wydawały się zimne pomimo ognia płynącego w ścianach atrium i przez cały rok utrzymującego temperaturę na przyjemnym poziomie dwudziestu dwóch stopni. – Za chwilę znowu się zobaczymy.
Uśmiechnęła się, ale jej czerwone wargi drżały. Ponownie ją przytuliłam, a potem odwróciłam się i podążyłam za Asherem do kanału.
Archanioł splótł dłonie za plecami.
– Jesteście ze sobą blisko?
– Przyjaźnimy się, odkąd skończyłyśmy pięć lat i przypisano nas do tej samej sypialni. Możesz wierzyć albo nie, ale żadna z nas nigdy się z niej nie wyprowadziła.
Niedługo miało się to zmienić.
Podobnie jak wiele innych rzeczy.
– Czyli Paryż, co? – zagadnął Asher, gdy skręciliśmy w kolejny jasny korytarz skąpany w migoczących światłach nocy. – Kto jest twoim grzesznikiem, Leigh?
Podniosłam na niego wzrok.
– Nazywa się Jarod Adler.
Zatrzymał się tak nagle, że z zaskoczenia serce obiło mi się o żebra.
– O co chodzi, Serafinie?
Wziął głęboki oddech, tunika opięła mu się na piersi.
– On jest Potrójnym.
Czyżby przypuszczał, że zamierzam zdobyć wspomnianą przez Eve setkę piór na raty?
– Zgadza się.
Spoglądał na mnie tak długo i intensywnie, że nie wiedziałam, co ze sobą począć, więc poprawiłam torbę na ramieniu.
– Dlaczego wybrałaś Potrójnego?
Miejsce wypełniającego moje żyły chłodu zajęło gorąco.
– Och. Uhm. – Przygryzłam wargę. – Bo brakuje mi osiemdziesięciu jeden piór.
Wyraz jego twarzy złagodniał, kąciki ust uniosły się w łagodnym uśmiechu.
– Jestem zaszczycony.
Zacisnęłam palce na pasku torby.
– Naprawdę?
– Naprawdę.
Nie dotknął mnie, ale poczułam żar bijący od jego ciała. Zdawał się przenikać każdy kawałek mojej osoby i cementować determinację.
Cofnęłam się, zanim zdążyłam zrobić coś karygodnego – na przykład pogładzić wspaniałe skrzydła Ashera, które ten prezentował znowu w całej okazałości. Romantyczka we mnie miała nadzieję, że rozprostował je, by mi zaimponować.
Realistka wyczuwała jednak, że uczynił to, bo zbliżaliśmy się do kanału, a Asher potrzebował skrzydeł, żeby zabrać nas z gildii.
– Nie trać zbyt wiele czasu na próby nawrócenia Potrójnego – powiedział w końcu. – Ci ludzie nie stają się nimi bez powodu.
Przełknęłam ślinę.
– Wiem.
Posłał mi takie spojrzenie, jakby wątpił, że naprawdę rozumiem, w co się pakuję. Zdawałam sobie sprawę, że to głupie, lecz i tak się zjeżyłam.
– Nigdy nie zrezygnowałam z misji.
Przechwałki nie były w moim stylu, ale chciałam, by przestał patrzeć na mnie jak na najbardziej naiwnego anioła w świecie ludzi. Wyprzedziłam go i weszłam do kwadratowego, wypełnionego białym światłem pomieszczenia. Gdy stanął obok, przestrzeń nie większa niż szyb windy wydała mi się nagle jeszcze ciaśniejsza niż pudełko po butach.
Wyciągnął ręce, a ja położyłam na nich swoje. Ogień bijący od jego skóry sączył się w moje dłonie, napełniając je piekącym żarem. Wymamrotał słowa w niebiańskim języku, które sprawiły, że spowiły nas kłęby liliowego dymu. Mocniej zacisnął palce, uderzył skrzydłami i pomknęliśmy w górę strumieniem elizejskiego światła.
Kiedy dotarliśmy do Gildii 7, idealnej kopii tej, którą właśnie opuściłam, dwie kobiety czekały już na nas na końcu kanału, prawdopodobnie uprzedzone przez Ofanimę Mirę o naszym rychłym przybyciu. Przywitały mnie krótko, po czym przeniosły całą uwagę na Ashera. Ewidentnie były tutaj ze względu na Serafina, nie na nieznaczącego podlotka.
„Czekajcie tylko, aż zostanę jego żoną…”
Wow, ta myśl sprawiła, że o mało nie potknęłam się o własne nogi. Skąd wzięła się ta pewność siebie?
Asher zerknął na mnie zza zasłony złotych włosów.
– Wszystko w porządku, Leigh?
Spojrzałam na niego szeroko otwartymi oczyma, modląc się, by nie odkrył moich niedorzecznych myśli.
– Nic się nie stało. Dziękuję, Serafinie. – Po tych słowach zwróciłam się do blondynki z jasnozielonymi skrzydłami. – Ofanimo Pauline, zechciałabyś zaprowadzić mnie do wolnej sypialni, żebym mogła zostawić swoje rzeczy?
– Biensûr. Suis-moi. – Choć mówiła po francusku, mój mózg od razu przetłumaczył jej słowa. „Oczywiście. Chodź ze mną”. – Pamiętaj, by używać naszego języka, kiedy tutaj jesteś. Dzięki temu paryżanie będą ci dużo bardziej przychylni.
Postanowiłam to zapamiętać. Przed odejściem odwróciłam się do Ashera.
– Dziękuję za podwózkę, Serafinie.
– Cała przyjemność po mojej stronie, Leigh. – Promienny uśmiech zajął miejsce niepokoju, który pojawił się na jego twarzy, gdy powiedziałam mu o Jarodzie.
Idąc za Ofanimą Pauline przez sieć pogrążonych w ciszy korytarzy, zerkałam od czasu do czasu w górę, na pasmo rozpalonego gwiazdami elizejskiego nieba, które stanowiło jedyne źródło światła oprócz kwarcu poprzecinanego żyłkami ognia.
Zaprowadziła mnie do sypialni o podobnym układzie jak moja, tyle że mniejszej: cztery kwarcowe ściany, kopulaste okno dachowe, łazienka i dwa królewskie łóżka zasłane białą pościelą.
– Jak długo przewidujesz zostać z nami?
– To zależy od tego, jak potoczy się moja misja.
Nacisnęła na jedną ze ścian, a wtedy otworzyły się w niej drzwi szafy.
– Myriam wstąpiła w zeszłym miesiącu, więc ten pokój jest twój na tak długo, jak będziesz tego potrzebować.
– Dziękuję. – Podeszłam do łóżka i położyłam na nim torbę, czując na plecach spojrzenie ofanimy. Zerknęłam przez ramię, zastanawiając się, czym zasłużyłam sobie na tę uwagę, gdyż moje skrzydła były w tej chwili niewidzialne.
– Twoje włosy mają bardzo… oryginalny kolor.
Słowo „oryginalny” nigdy nie jest komplementem.
– Tak jak moje skrzydła – westchnęłam.
– Jakie są?
– Srebrzyste.
– I?
– Po prostu srebrzyste.
Zrobiła okrągłe oczy.
– Mogę je zobaczyć?
Zmaterializowałam skrzydła.
Ofanima okrążyła mnie, przyglądając im się z uwagą. Miałam nadzieję, że ich kolor – czy raczej jego brak – odwróci jej uwagę od niedoboru w upierzeniu.
– Incroyable. Nigdy nie widziałam podlotka ze skrzydłami prawdziwej veritianki. Musisz być niezwykle czystej krwi. – Albo aniołowie, którzy powołali mnie do życia, zużyli cały kolor na moje włosy.
Uśmiechnęła się.
– Twoi rodzice mają skrzydła czystych veritian?
– Nie wiem.
– Nigdy nie widziałaś ich skrzydeł?
– Nigdy nie poznałam rodziców.
– Nie odwiedzili cię ani razu?
– Nie.
Nie było niczym dziwnym, że rodzice nie utrzymywali kontaktu z dziećmi do czasu ich wstąpienia. Niektórzy nie chcieli się przywiązywać, na wypadek gdyby ich potomstwu nie udało się zyskać dostępu do niebiańskiego miasta. Choć ciekawiło mnie, kim są moi rodzice, z tą ciekawością mieszał się ból, który tłumił pragnienie, by ich poznać.
Jeśli kiedyś zostanę matką, zamieszkam w gildii ze swoim podlotkiem. A przynajmniej spróbuję. Nie pozwalano na to, lecz może gdybym została żoną serafina… No i proszę, moja wybujała wyobraźnia znów podsuwała mi nierealne marzenia.
– Powinnam wracać do naszego honorowego gościa, ale miło było cię poznać. Leigh, correct?
– Oui.
– Jeśli będziesz czegoś potrzebować, przyjdź do mnie.
– Dziękuję, Ofanimo.
Kiedy wyszła, odwiesiłam ubrania, wzięłam prysznic i stanęłam przed szafą, niezdecydowana, czy powinnam iść spać, czy może ubrać się już na nadchodzący dzień. Przed oczami stanęła mi twarz Jaroda. Kogo ja chciałam oszukać? Nie ma mowy, żeby udało mi się zasnąć. Spojrzałam na rozjaśniające się kobaltowe niebo, szacując, że świt jest blisko. Jarod prawdopodobnie jeszcze nie wstał, ale jeśli wyjdę wcześniej, zdążę zbadać teren. Nie wiedziałam, jak daleko od gildii znajduje się jego dom.
Włożyłam czarną spódnicę do kolan i tego samego koloru bluzkę z długim rękawem, czyszczoną tak często, że materiał trochę się rozciągnął i spadał mi z jednego ramienia. Poprawiłam go, ale kiedy założyłam czarne buty na obcasach i chwyciłam torbę, zjechał znowu. No cóż. Może Francuzi uznają, że to stylowe.
Starając się nie narobić hałasu, ruszyłam w kierunku, z którego płynął szum wody. Szpilki cicho stukały o kamień. Tak jak w naszej gildii, również tutaj ściany atrium były pokryte bujnymi kwiatami. Zamiast wiciokrzewu kwitły tu różowe róże, nadając przestrzeni nieco innego zapachu i atmosfery. Różnicę podkreślały także posągi otoczone siedmioma fontannami. Kiedy tak przyglądałam się wyrzeźbionym w kwarcu niebiańskim istotom, intensywna woń w połączeniu z brakiem snu i buzującą w żyłach adrenaliną przyprawiła mnie o zawroty głowy. Poznawanie nowych osób i przeżywanie przygód wraz z nimi zwykle budziło moją ekscytację, podobnie jak zaczynanie nowej książki. Tego ranka jednak dreszczyk emocji wyparła groza na myśl o tym, jak wiele ryzykuję.
Przez chwilę patrzyłam na posąg anioła ze złotą tarczą, żałując, że nie może użyczyć mi swojej odwagi, a potem przecięłam atrium i weszłam do foyer w kształcie półksiężyca. Zbliżyłam się do ściany z szafkami i zeskanowałam odcisk palca, odblokowując szklaną komorę. Wewnątrz znajdował się niewielki plik banknotów. Aniołowie mogli w ten sposób pobierać środki, które później uzupełniano, o ile ktoś nie zabrał skandalicznie wysokiej kwoty.
Schowałam pieniądze do torby, a potem po raz ostatni odetchnęłam niebiańskim powietrzem, otworzyłam drzwi i ruszyłam w nieznane.
Kiedy drzwi gildii zamknęły się z trzaskiem, okręciłam się i rozejrzałam po okolicy. Niebo nadal było dość ciemne, ale ulica – nie. Bruk ciągnący się pomiędzy zbyt wąskimi dla pieszych chodnikami lśnił w blasku roztaczanym przez rząd starych żelaznych latarni, przytwierdzonych do wapiennych fasad piętrowych budynków.
Mężczyzna z papierosem w ustach polewał wodą z węża chodnik przed swoją piekarnią i zdawało się, że tylko on jeden nie śpi o – sprawdziłam godzinę na telefonie – czwartej piętnaście rano.
Uśmiechnęłam się do niego, a w odpowiedzi usłyszałam:
– Bonjour, mademoiselle.
Zapach topionego masła napłynął z wnętrza oświetlonej piekarni, w której kobieta z krągłymi rumianymi policzkami rozwałkowywała długi pas białego ciasta. Na widok mojego zafascynowanego spojrzenia mężczyzna wyjaśnił szybką francuszczyzną:
– Pieczemy najlepsze croissanty w całym Paryżu. Będą gotowe za dwie godziny.
Zaburczało mi w brzuchu.
– Wrócę później – powiedziałam, ruszając przed siebie wijącą się brukowaną uliczką.
– Wszystko wyprzedajemy już przed ósmą.
Obejrzałam się przez ramię.
– W takim razie wrócę przed ósmą.
Otworzyłam w telefonie aplikację z mapą, żeby sprawdzić, gdzie jestem – Cour du Commerce Saint-André – a potem wpisałam miejsce, do którego chciałam się udać: Place des Vosges. Okazało się, że czeka mnie półgodzinny spacer przez dzielnicę zwaną Saint-Germain, a przecinający ją labirynt urokliwych uliczek przypominał mi East Village.
Kiedy w końcu wydostałam się z niego na nabrzeże rzeki, rozdziawiłam usta. Rzeźbione wapienie były zwieńczone łupkowymi dachami, które lśniły w blasku latarni. Nagle pożałowałam, że tak mi spieszno do zakończenia misji. Ta myśl zdawała się ujmować uroku otaczającemu mnie miastu, a widok dwóch bezdomnych zasłoniętych kartonami przypomniał mi, że nie wszystko w świecie ludzi jest piękne.
Przeszłam przez most nad rzeką, która rozwidlała się i opływała l’Île de la Cité. Maleńka wyspa była jeszcze cichsza niż okolica, którą właśnie opuściłam. Jednak gdy dotarłam na drugi brzeg, powitał mnie hałas. Początkowo niewielki – ot, przejeżdżający raz po raz samochód – ale potem dotarłam do większej ulicy Rivoli, gdzie wśród dźwięków muzyki z lokali wylewały się małe grupki nietrzeźwych gości. Ominęłam ich, idąc bliżej placyku porośniętego drzewami z soczyście zielonymi liśćmi. Przyjrzałam się budynkom otaczającym miejski ogród, aż zlokalizowałam posiadłość, w poszukiwaniu której przyleciałam tu aż z Nowego Jorku w środku nocy. Wejście było wprawdzie ukryte pod arkadą biegnącą wzdłuż sennej uliczki, ale moja cyfrowa mapa mówiła, że to właśnie tutaj znajduje się kwatera główna Jaroda.
Przeszłam przez ulicę, a potem pod gotyckimi łukami w kierunku ogromnych krwistoczerwonych drzwi. Gdyby nie mieściła się za nimi rezydencja gangstera, mogłabym uznać ten kolor za ładny. Teraz jednak sprawiał wrażenie złowieszczego.
Wrota otworzyły się i na zewnątrz wyszli dwaj mężczyźni w garniturach. Zastygłam w bezruchu, usiłując się wtopić w cień kamiennej kolumny, ale zauważyli mnie. O tej porze samotna dziewczyna na mieście z pewnością zwracała uwagę. Choć jeden z nich szybko stracił zainteresowanie, to drugi nadal patrzył. Włosy miał przetykane siwizną, ale cerę gładką.
– Vous êtes perdue?
Mój umysł przetłumaczył jego słowa: „Zgubiłaś się?”.
– Nie.
Zmrużył błękitne oczy.
– Tristan! – zawołał jego kolega, otwierając bramę przed czarnym, prowadzonym przez szofera sedanem.
– Szukam Jaroda Adlera – powiedziałam szybko w nadziei, że niebieskooki mężczyzna może mi jakoś pomóc.
– Czego od niego chcesz? – zapytał po francusku.
– Muszę przedyskutować z nim pewien… projekt.
Uśmiechnął się krzywo.
– Cóż za interesujący dobór słów.
„Naprawdę?”