Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
43 osoby interesują się tą książką
Zostanę królową Luce… albo stracę życie, próbując nią zostać.
Niewiele jest osób, do których żywiłabym większą nienawiść niż do Dantego Regio. Na mojej liście najbardziej odrażających istot obok króla Fae znalazła się jeszcze moja ciotka Bronwen, były dziadek Justus oraz shabbińska babka Meriam – zwłaszcza po tym, jak pomogli władcy o szpiczastych uszach w porwaniu mnie.
Zamknięta w obsydianowych podziemiach, gdzie Wrony, a nawet ich król, nie mają wstępu, odkrywam, jak bardzo pozory potrafią mylić. Nadal próbuję pogodzić fakty z tym, co opowiadano mi przez lata.
Moi nowi sojusznicy mają plan, lecz ja posiadam własny. W jednym punkcie się zgadzamy – Dante musi umrzeć. Jednak najbardziej pragnę powrócić do Lore’a, zanim zrówna z ziemią królestwo, by mnie odnaleźć.
Perspektywa noszenia korony jest bardziej kusząca od spoczywania w trumnie, ale nie chcę żyć w świecie, gdzie mój przeznaczony już na zawsze pozostanie ptakiem.
W książce znajduje się dodatek w postaci nowelki „Dom wznoszących się piasków”. Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia. Opis pochodzi od wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 712
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuły oryginałów
House of Striking Oaths i House of Rising Sands
Copyright © 2023 by Olivia Wildenstein
All rights reserved
Copyright © for Polish edition
Wydawnictwo Nowe Strony
Oświęcim 2024
Wszelkie prawa zastrzeżone
Redakcja:
Alicja Chybińska
Korekta:
Sandra Pętecka
Joanna Boguszewska
Maria Klimek
Redakcja techniczna:
Michał Swędrowski
Projekt okładki:
Paulina Klimek
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Numer ISBN: 978-83-8362-500-3
Altezza – Wasza Wysokość
basta – dosyć
bibbina(o) – dziecko, maleństwo
buondia – dzień dobry / dobrego dnia
buonotte – dobranoc
buonsera – dobry wieczór
Caldrone – Cauldron
carina – złotko, kochanie
castagnole – racuchy obtaczane w cukrze
corvo – wrona
cuggo – kuzyn
cuori – serce
dolcca – miód
dolto/a – głupiec
furia – furia
generali – generał
Goccolina – Kropelka
grazi – dziękuję
-ina/o – przyrostek dodawany do imienia, wyrażający czułość
Maezza – Wasza Królewska Mość
mamma – mama
mare – morze
mareserpens – wąż morski
merda – (przekleństwo) cholera
micaro/a – mój drogi/ moja droga
mi cuori – moje serduszko, serdeńko, kochanie
moyo/a – mąż/żona
nipota – wnuczka
nonna – babcia
nonno – dziadek
pappa – tata
pefavare – proszę
perdone – przepraszam
picolino/a – maleństwo
piccolo – mały/mała
princci/sa – książę/księżniczka
santo/a – święty/święta
scazzo/a – łobuz/ladaco/ladacznica
scusa – przepraszam
sergente – sierżant
serpens – wąż
strega – wiedźma
soldato/i – żołnierz/e
tare – kraina
tiuamo – kocham cię
tiudevo – jestem twoim dłużnikiem
zia – ciotka
ab’waile (o-ualia) – dom
adh (ał) – niebo
ah’khar (u-kar) – ukochany/ukochana
ag – i
àlo – dzień dobry
annos dòfain (aunos duffen) – kupa gówna
bahdéach (bahdok) – piękny/piękna
bántata – ziemniaki
beinnfrhal (benfrol) – górska jagoda
behach (bej-ok) – mały
bilbh (bilb) – głupi
bìdh (bie) – jedzenie
chréach (krejok) – wrona
cúoco (kuoko) – orzech kokosowy
dachrich – niesamowite, niezwykłe
Dádhi (dadżi) – tata
dalich (dale) – przepraszam
dréasich (dreesse) – sukienka
dihna (deena) – nie
éan (een) – ptak
fallon – kropla
fás – jeszcze nie
fihladh (fijlau) – wyjechać, odejść
fìn (fion) – wino
fios – wiedzieć
focá – (przekleństwo) kurwa
guhlaèr (guler) – okej
ha – ja
ha’rovh béhya an ha théach’thu, ha’raì béih (haroff beia an ha tkok thu, harai bei) – Dopóki cię nie spotkałem, Ptaszyno, byłem żywy, lecz nie żyłem
ha’khrá thu (hakrau tu) – kocham cię
Ionnh (jon) – Panna (tytuł)
ínon (ijnon) – córka
khrà (krał) – miłość / kochać
khroí (kri) – serce
leath’cinn (leiken) – pół-Wrona
Mádhi (madżi) – mama
mars’adh (marsau) – proszę
mo bahdéach moannan (mo badock mijnan) – moja piękna przeznaczona
moannan (monan) – przeznaczony
Mórrgaht (morr-got) – wasza królewska mość
mo – mój/moja/moje
moath (mof) – północ
murgadh (murrgał) – rynek, targ
né (nei) – nie
o ach thati – Ależ oczywiście, że tak
ríkhda gos m’hádr og matáeich lé – Zaraz nie wytrzymam i go zamorduję
ri – król
rahnach (rałnok) – królestwo
rih bi’adh (rijbjo) – Król Nieba
si – ona
siorkahd (szurkau) – krąg (tu: rada)
siér (siur) – siostra
sé’bhédha (szehveia) – nie ma za co / proszę bardzo
tá (tał) – tak
tàin (tawhhn) – tył
tach (tok) – ten
Tach ahd a’feithahm thu, mo Chráach (tok ad a fajtam thu, mo krejok) – Niebo na was czeka, moje Wrony
tapath (tapof) – dziękuję
thábhain (hauben) – tawerna
thu (tu) – ty
thu leámsa (tu le-ułmsa) – jesteś mój/moja
thu thňrt mo focčn ánach (tu turt mo foken anok) – zapierasz mi, kurwa, dech w piersiach
tuiladh (tuilał) – więcej
uhlbheist (ulbijhaist) – potwór
MAGNABELLUM
Wielka Wojna, która rozegrała się 522 lata temu, pomiędzy Królestwem Luce a Królestwem Shabbe.
Wojnę wygrywa Costa Regio i zostaje pierwszym Królem Luce z ludu Fae.
PRIMANIVI
Bitwa stoczona 22 lata temu pomiędzy Wronami a Fae.
Syn Costy, Andrea, który panował w Luce przez ostatnie stulecie, ginie. Choć jego śmierć zostaje przypisana Wronom, zginął z rąk swojego syna, Marco.
Marco grozi zabiciem ludzi, by zmusić Lore’a do poddania się i w ten sposób wygrywa bitwę.
Zostaje koronowany na króla Luce.
Lore
Cathal zamaszystym ruchem stawia szklaną fiolkę na mapie w kolorze ochry, rozwiniętej na moim biurku.
– Mattia znalazł to w gruzach.
Biorę w palce skórzany rzemyk owinięty wokół buteleczki nie większej niż kciuk i podnoszę na wysokość oczu. Fiolka kołysze się w szarym świetle drugiego świtu bez mojej przeznaczonej.
– Krwi jest niewiele, ale może Bronwen zdoła narysować sigil? – Cathal przeciąga placami po czarnych włosach.
– Sigil? Ona nie potrafi używać magii krwi, Cathal.
Białka oczu mojego generała są karmazynowe, co czyni jego spojrzenie równie demonicznym, jak stan ducha.
– Co, kurwa, szkodzi spróbować?
Ja straciłem swoją przeznaczoną. On stracił i przeznaczoną, i córkę.
Nie. Nie straciłem jej.
Drę to słowo na strzępy.
Odebrano nam nasze kobiety.
Zmuszono do życia bez nich.
Odwracam wzrok od fiolki.
– Masz rację. Warto spróbować. Pamiętasz kształt sigilu, którego używała Daya, by przenikać przez ściany?
Zaciska zęby, zauważam to mimo coraz gęstszej brody porastającej jego twarz, dostrzegam też, jak bardzo wyostrzają się rysy jego kwadratowej szczęki na wspomnienie jego przeznaczonej.
– Ja nie, ale Bronwen może pamiętać. Meriam kiedyś ją uczyła.
I pomyśleć, że shabbińska czarodziejka była kiedyś dla Bronwen jak matka.
– Czy miała jeszcze jakieś… – wpatruję się w mapę z taką intensywnością, że obraz się rozmywa – …wizje?
– O żadnych mi nie wspominała. – Cathal zaciska place na grzbiecie nosa i zamyka oczy. – Jeśli Dante nie zmienił jeszcze Aoife w wieczną wronę, ja to zrobię.
To Connor zasugerował, że Fallon musiała polecieć z kimś do doliny, bo wyszła z tawerny wczesnym popołudniem. Podróż konno w dół góry zajęłaby jej dużo więcej czasu, więc wyszło na to, że pomogła jej Aoife, bo tylko jej, poza Imogen, nigdzie nie można znaleźć.
Choć Cian jest przekonany, że Aoife zabrała Fallon do doliny na jej prośbę, Cathal uważa, że Wrona pomogła jej ze zwykłego egoizmu. Nadal nie mam zdania na temat jej prawdziwych intencji. Aoife jest bardzo związana z siostrą i mogła próbować ją uwolnić, ale jest także wręcz chorobliwie lojalna i darzy Fallon szczerą przyjaźnią.
A Fallon… Kocham ją ponad wszystko, ale nie da się ukryć, że jest porywcza i impulsywna. I słucha przede wszystkim własnego serca.
Potrafię sobie wyobrazić, jak błaga Aoife, by zabrała ją do Dantego.
Zaciskam palce na skórzanym rzemyku fiolki. Nim rzucę nią o ścianę, pozbawiając nas ostatniej szansy na przedostanie się do obsydianowych tuneli, odstawiam ją na stół.
– Czy Garbiele nadal zaprzecza, że zdradził Fallon kryjówkę Regio?
Cathal potakuje ruchem głowy.
– Daj mu więcej soli. Może się nią udławić, ale ma, kurwa, powiedzieć prawdę!
I pomyśleć, że sam wpuściłem Faeryjczyka do mojego królestwa… Może Bronwen widziała w swojej wizji, jak ten ginie z rąk Tavo, ale prędzej ja go zamorduję.
Nim zmienię się w cień i wybiorę z wizytą do uwięzionego przyjaciela Dantego, z rękami splecionymi z tyłu głowy podchodzę do okna z widokiem na Shabbe.
– A Lazarus?
– Przysięga, że nie dał Fallon obsydianowego proszku.
– Przeszukajcie jego pokój.
– Już to zrobiliśmy.
– Przeszukajcie jeszcze raz! – Zerkam przez ramię i wbijam wzrok w Cathala. – Obaj dobrze wiemy, że to jedyny sposób, by wyciszyć mentalną więź.
– W jej pokoju są książki, Lore. Jesteś pewien, że w żadnej z nich nie ma wzmianki o obsydianowym proszku?
Obracam się i choć Cathal najmniej ze wszystkich zasługuje na mój gniew, to właśnie w niego uderzam.
– Więc może powiesz mi łaskawie, gdzie miałaby go zdobyć?
Na dźwięk mojego napastliwego tonu jego nozdrza zaczynają falować.
– Może na ziemiach Fae, na które pozwoliłeś jej wrócić!
Ta sprzeczka tylko dodatkowo podgrzewa atmosferę i nasze emocje. Już mam na niego nawrzeszczeć, żeby przesłuchał każdą Wronę w tych murach, kiedy obok nas pojawia się cień – Cian.
Wygląda na jeszcze bardziej udręczonego niż Cathal i ja razem wzięci, choć jego przeznaczona jest bezpieczna w naszych murach.
– Lore? – Wbija spojrzenie ciemnych oczu w swoje zabłocone buty. Przestępuje z nogi na nogę.
– Jakie to złe wieści przynosisz, Cian? – Kiedy zamyka oczy, przechodzą mnie ciarki.
– Bronwen chce z tobą mówić.
– Miała wizję? – pyta jego brat.
Cian kładzie rękę na karku i przygryza wargę. Kiedy nadal unika mojego wzroku, czuję, że chłód przeszywa całe moje ciało aż po koniuszki palców.
– O wielka Mórrígan! To ona – szepcze Cathal. – To ona dała mojej córce obsydianowy proszek.
– Przykro mi, Lore – mówi chrapliwie Cian. – Właśnie się dowiedziałem.
Zmieniam się w dym i przenikam przez ciemne korytarze do komnat zamieszkiwanych przez kobietę, którą zamierzam zmieść z powierzchni ziemi. Gdy się tam zjawiam, siedzi przy trzaskającym ogniu, bujając się w fotelu przytaszczonym przez Ciana na plecach z walącej się leśnej chaty, którą przez pięć wieków nazywała swoim domem.
Choć Bronwen jest drobna, drewno skrzypi, kiedy się w nim buja.
– Zanim zaczniesz na mnie wrzeszczeć, Mórrgaht, lepiej, żebyś mnie wysłuchał.
Nie podoba mi się, że tytułuje mnie „wasza wysokość”; to przywołuje wspomnienie czasów, kiedy jej ojciec był moim generałem, a my nie zostaliśmy jeszcze przyjaciółmi. Zresztą, czy w ogóle kiedykolwiek nimi zostaliśmy? Gdyby tak się stało, nie podałaby trucizny mojej przeznaczonej i nie zaprowadziła jej prosto do mojego wroga.
Moje serce jest jak kawałek pirytu pocierany o krzemień.
– Mów – mamroczę ze złością.
Odwraca spojrzenie białych oczu w moim kierunku. Stoję z rękami splecionymi na przesiąkniętym krwią napierśniku, którego nie zdjąłem od rzezi w dolinie. Zresztą nie było potrzeby go zdejmować, bo nie spałem, nie myłem się, nie jadłem, nawet, kurwa, nie usiadłem. Chodzę tylko po kamiennych posadzkach albo wzbijam się w targane grzmotami powietrze.
Drzwi sypialni otwierają się gwałtownie.
– Lore… proszę. – Pióra jeszcze nie do końca zniknęły z ramion Ciana zmierzającego w stronę swojej przeznaczonej, by chronić ją przed moim oczywistym gniewem.
Choć każda Wrona potrafi zamieniać się w dym, tylko ja potrafię pozostawać w tej postaci przez dłuższy czas.
Cathal zjawia się zaraz po swoim bracie; na jego twarzy widać ledwo wstrzymywany gniew – taki sam, jaki płonie w moich żyłach.
– Jak śmiesz działać za naszymi plecami, Bronwen!
– Pamiętasz, Lore, jak mówiłam, że Shabbini patrzą? – Kładzie dłoń na swoich kolanach, na kwadratowym zawiniątku w fałdach czerwonej sukni. Kołysząc się w fotelu, zaczyna odwijać owijający je materiał. – Tego dnia, gdy Antonio i jego przyjaciele opuścili Podniebny Zamek.
– Ja niczego nie zapominam – cedzę przez zaciśnięte zęby.
Cian ściska jej bark. By ją ponaglić czy zapewnić, że jest przy niej? O czym ja mówię, przecież mentalna więź między nimi nie jest przerwana, nie tak ja w przypadku nas, biedaków, którzy utracili swoje przeznaczone.
– Powiedziałam Fallon, że nie potrafię wyczuć, kto używa moich oczu.
Cian opuszcza powieki; w ich kącikach robią się zmarszczki – nie umiem powiedzieć, czy to ze wstydu, czy z troski.
– Kto? – Mój głos jest równie ulotny jak dym, ale przeszywa rześkie powietrze niczym błyskawica.
Odwija na bok jedną stronę materiału, później drugą.
– Meriam.
Gwałtownie przenoszę wzrok na jej twarz, usłyszawszy to przeklęte imię.
Cisza. Szumi. Pęcznieje. Wzmaga się.
– Patrzy już od dawna. Używała moich oczu, odkąd Fallon była niemowlęciem. Obserwowała, jak rośnie. Jej uwaga wzbudziła mój niepokój i nieufność, choć wiedziałam, że pozostaje zamknięta w lochach Regio. Zwłaszcza po tym, jak Zendaya… – Jej oczy błyszczą niczym lód na Monteluce w środku zimy. – Po tym, jak Daya przestała patrzeć.
Odwija kolejne warstwy materiału, co przyciąga mój wzrok z powrotem na jej kolana. Co, u licha, tam ma?
– Wiele razy przez te lata prosiłam Cauldrona, by zdradził mi, czy Meriam może przeszkodzić w dopełnieniu się przeznaczenia Fallon, ale jej przeznaczenie pozostało niezmienne i choć nadal pozostawałam nieufna, przestałam zadręczać się wizją przyszłości, w której Wrony nie odzyskają Luce.
Płuca bolą mnie od wstrzymywania kolejnych oddechów.
– Nawet Cauldron czasem się myli!
– Może w kwestii podróży, ale nigdy, jeśli chodzi o przeznaczenie. Błędem byłoby przestać słuchać jego wskazówek.
– Chcesz mi powiedzieć, że Cauldron kazał ci podać moje dziecko Dantemu na tacy?
Cathal stoi z opuszczonymi wzdłuż ciała ramionami i pięściami zaciśniętymi tak mocno, że kostki na wierzchu jego rąk zrobiły się białe.
– Nie, Cathalu. – Ostatni kawałek materiału opada i odsłania zawartość zawiniątka. Jest to kawałek szarego kamienia wyglądający, jakby był odłupany z mojej góry. – Meriam kazała mi to zrobić.
Oczy Cathala robią się tak wielkie, że jego źrenice przypominają drobinki kurzu zatopione w zaróżowionych jeziorach bieli.
– Meriam potrzebowała Fallon. – Brązowe palce Bronwen muskają nierówne krawędzie nagryzionej zębem czasu skały z taką nabożnością, że zaczynam się zastanawiać, czy Cauldron nie odebrał jej rozumu. – Tak jak Fallon potrzebowała jej.
Nie jestem ptakiem – w każdym razie jeszcze nie – a i tak Dante zamknął mnie w cholernej klatce.
Zaciskam palce na złotych prętach mojej obecnej kwatery – piwniczki na wino wyższej niż dwupiętrowy dom w Tarelexo – i na całe gardło wykrzykuję najgorsze znane sobie przekleństwa. Okazuje się, że mam zaskakująco bogaty zasób słownictwa. Pomyśleć, że Sybille i Phoebus mieli mnie za takie niewiniątko. Szczęki moich przyjaciół opadłyby na ziemię, gdyby słyszeli, jakimi obelgami obrzucam tych, którzy mnie uwięzili, odkąd wybudziłam się z wywołanego magią snu.
A Lore… ależ by się oburzał, wiedząc, jakiego języka używam.
Dałabym wszystko, by móc słyszeć teraz jego gderanie.
Dałabym wszystko, by móc usłyszeć jego oddech.
Przyciskam rękę do klatki piersiowej i ugniatam bolący mięsień w jej wnętrzu.
Ból między żebrami staje się tak ostry, że zagłusza tępe pulsowanie z tyłu głowy, w miejscu, którym uderzyłam o skałę, a później o kość.
Kiedy rozpacz zaczyna zastępować wściekłość, zaciskam palce na kratach mojego więzienia i znów daję upust furii. Moje krzyki odbijają się echem od szklanych denek zakurzonych butelek starych win, piętrzących się przy każdej ścianie obsydianowej piwnicy.
Próbuję sobie przypomnieć, ile to już trwa, ale w głowie mam tylko obraz Dantego popychającego mnie ciemnym obsydianowym tunelem w stronę kolejnej obsydianowej ściany, przy której czekał Justus; ani śladu żołnierzy czy Aoife.
Pamiętam, jak zatopiłam zęby w dłoni Dantego i jak król Fae wył z bólu – to dość satysfakcjonujące wspomnienie – ale zaraz po tym niestety mocniej ścisnął mnie za kark.
Pamiętam, jak Justus przeciągnął kciukami po moich powiekach, wypełniając mroczne powietrze miedzianym zapachem, i jak żołądek podszedł mi do gardła na widok szkarłatnej strużki na palcu faeryjskiego generała.
Pamiętam, że tuż przed utratą świadomości zastanawiałam się, jakim cudem Fae, do tego mężczyzna, był w stanie użyć magii krwi, którą posługiwać umieją się tylko shabbińskie kobiety.
– Hej, Fae! – wołam do żołnierzy stojących niczym kamienne posągi pod ścianami mojego więzienia – Zdradźcie mi, proszę, gdzie się podział ten rozpieszczony gryzoń i jego zaufany kret? Kopią gdzieś kolejne tunele, żeby ukryć się przed Wronami?
Czterej ubrani w mundury podpieracze ścian uparcie próbują się w nie wtopić.
Tak, czterej. Choć zostałam zamknięta w klatce zawieszonej nad podłogą, najwyraźniej nadal potrzeba kilku czystej krwi Fae, bym nie uciekła. Powinno mi to schlebiać, ale tylko wzmaga moją wściekłość. Tym bardziej że minęły godziny – nawet dni – tymczasem ani Justus, ani Dante się do mnie nie pofatygowali.
Wyciągam szyję, by przyjrzeć się solidnemu łańcuchowi podtrzymującemu w górze moja klatkę. Zastanawiam się, czy jest dość długi, by móc ją rozhuśtać i uderzyć w ścianę, żeby wywołać pęknięcie? Czy metal może roztrzaskać obsydian?
W najgorszym razie przynajmniej zwróciłabym na siebie uwagę. A może od siły uderzenia nawet otworzyłyby się drzwiczki do mojej wiszącej celi.
Ponieważ spróbowanie nie kosztuje mnie nic poza energią, a tej mam aż w nadmiarze, zginam kolana i wciskam stopy w podłogę. Klatka zaczyna się kołysać, a łańcuch, na którym wisi, skrzypieć. Rozprostowuję nogi i znów przykucam, powtarzając ruch, aż mój złoty kojec kołysze się niczym wahadło w zegarze z kukułką.
Rachityczne łóżko i cienki koc – jedyne wyposażenie mojej klatki – przesuwają się po podłodze, obijając się o kostki moich nóg, by po chwili powrócić niczym fala i odbić się od przeciwległej ściany. Gdybym zamknęła oczy, mogłabym udawać, że siedzę na jednej z tych drewnianych huśtawek zawieszonych na potężnych konarach dębów w szkolnym ogrodzie Scola Curori. Ale nie zamykam oczu. Mam je szeroko otwarte i skupione na żołnierzach pode mną. Wszyscy czterej patrzą w górę. W zasadzie trzej.
Czwarty pewnie poszedł zawiadomić swojego przełożonego o moim dziwnym zachowaniu.
Kiedy wreszcie klatka muska kamienną ścianę, jestem już tak spocona, że kołnierz koszuli przykleja mi się do karku. Od uderzenia czuję wibracje rozchodzące się po nogach, które zginam i prostuję z jeszcze większą determinacją.
– Natychmiast skończ te wygłupy, scazza! – woła gniewnie żołnierz o bursztynowych oczach, a dłonie przygotowuje do użycia magicznego ognia.
– Ależ proszę bardzo – burczę – roztop moją klatkę!
Kiedy ściana piwnicy zbliża się nieco szybciej, niż się spodziewałam, a metalowe dno rozbija cały rząd butelek wina, odwracam się i zaciskam powieki, by odłamki szkła nie wpadły mi do oczu. Na szczęście dolatują do mnie tylko krople wina.
– Lastra, opuść klatkę! – wrzeszczy ten sam Fae do swojego zielonookiego towarzysza.
Otwieram oczy w chwili, gdy klatka rozbija kolejny rząd butelek, zapewne cennego trunku. Metal skrzypi, kiedy pręty wyginają się i nadwyrężają zawiasy. Odnoszę wrażenie, że jeszcze parę uderzeń i uda mi się otworzyć te cholerne drzwiczki.
Z otwartej dłoni żołnierza wyrasta zielony pęd i owija się wokół mojego więzienia. Najwyraźniej nie docenił siły, z jaką się huśtam, bo nagle sam zawisa w powietrzu. Gdyby nie przepełniała mnie tak ogromna wściekłość, pewnie uznałabym to za zabawne.
Okrzyk zaskoczenia wyrywa się z ust żołnierza, lecz zaraz cichnie, bo głupiec uderza o ścianę, zrzucając z półek kolejne stare butelki. Przez kilka chwil jego bezwładne, zalane winem ciało zwisa na magicznym pnączu, niczym przedstawiciel plemienia dzikusów o czarnych zębach, które napadło mnie w odległych ostępach Tarespagii. Wraz z przytomnością traci niestety możliwość kontrolowania swojej magicznej mocy i po chwili jego pnącze znika, a on ląduje na posadzce.
Kiedy podbiega do niego żołnierz o bursztynowych oczach, tym razem Fae powietrza uderza w klatkę potężnym podmuchem. Zamiast powstrzymać szalone bujanie, do jakiego udało mi się doprowadzić klatkę, jego magiczny podmuch sprawia, że cela zaczyna wirować. Żołądek podchodzi mi do gardła, po czym opada na dno brzucha, kiedy sufit nade mną zaczyna trzeszczeć.
Zaciskam palce na prętach i patrzę w górę.
Mimo włosów wpychanych podmuchami wiatru do szeroko otwartych oczu i wirującym wraz z klatką powietrzem, widzę pęknięcia rozchodzące się po suficie niczym pajęczyna.
Klatka zaraz spadnie.
Ponieważ moja magia nadal pozostaje zaklęta, a uszy okrągłe, upadek z tej wysokości może oznaczać śmierć. Cytując Lore’a – focá.
Sufit przecina głębsze pęknięcie, z którego na moją zadartą twarz sypią się okruchy skały. Chcę krzyczeć na Fae powietrza, żeby przestał dmuchać w wirująca klatkę, ale z drugiej strony, jeśli zapadnie się sufit, to może także ziemia nad nim. Chyba że tunele wiodą naprawdę głęboko… oby się okazało, że Fae nie przyłożyli się szczególnie do swoich wielkich wykopalisk.
Obracam się, z całej siły przyciskam plecy do prętów klatki i przyglądam się pryczy. Kiedy przesuwając się, muska czubki moich butów, rzucam się na nią. Trzcinowy siennik jest jak miecz obosieczny – pozbawia tchu, ale można się w niego zawinąć.
Otoczona kokonem jak jedwabnik, nabieram w płuca wielki haust powietrza i czekam na nieuchronne zderzenie z posadzką. Gdy następuje, moje oddechy stają się krótkie i świszczące.
Klatka spada z taką prędkością, że moje owinięte w siennik ciało unosi się niczym płatek na wietrze, by po chwili runąć na pryczę. Zaciskam powieki i staram się jak najbardziej skurczyć w swojej skorupie.
Wokół wybuchają krzyki. Hałas przenosi mnie z powrotem do nocy w jaskini. Gdybym tamtego dnia postarała się odnaleźć Lorcana, nim opuściłam jego górską fortecę. Gdybym odczytała wrogie zamiary Bronwen z jej białych oczu. Gdybym przeszyła mieczem Dantego zamiast Dargento.
Ale nie zrobiłam żadnej z tych rzeczy, bo byłam łatwowierna i głupia.
Klatka upada na posadzkę, ale jakiś cudem… jakiś cudem ja nie. Unoszę się, jakby jakaś skrzydlata istota mnie złapała.
Lore?, odzywam się chrapliwym głosem przez naszą mentalną więź.
Kiedy nie dobiega mnie jego słodki głos ani krakanie, muszę zaakceptować fakt, że nie ocaliła mnie Wrona tylko Fae powietrza, który wolał nie dopuścić do pogruchotania kości cennego więźnia króla.
Zamykam oczy na dłuższą chwilę i oddycham spokojnie mimo ogarniającej mnie rozpaczy.
Nienawidzę cię, Bronwen. Nienawidzę cię jak licho. Mam nadzieję, że Lore dowiedział się, co zrobiłaś, i rozdzielił cię z twoim przeznaczonym, tak jak ty rozdzieliłaś nas.
– Co, na cholernego Cauldrona, się tu dzieje?
No proszę. Oto i osoba, którą chciałam zobaczyć. I zabić.
Głos Dantego ożywia mój apatyczny puls i nastrój.
– Opuść ją, Cato!
Cato?
Moje serce rusza i zatrzymuje się, znów rusza i ponownie się zatrzymuje, kiedy powoli opadam na podłogę.
Mój Cato? To znaczy nie mój, tylko Nonny?
Szok sprawia, że puszczam materac, który rozwija się jak słabo związany manuskrypt. Siadam tak gwałtownie, że krew huczy między moimi skroniami. Przed powyginanymi kratami klatki stoi mężczyzna o długich siwych włosach zaplecionych w warkocz, u boku którego wyobrażałam sobie Nonnę.
Ale Cato Brambilla nie stanął u jej boku. Wybrał Regio.
Wpatruję się w sierżanta w białym mundurze, a on wpatruje się we mnie. Moja romantyczna dusza łudziła się, że w dniu, w którym Marco zginął, Cato wyruszył do Shabbe, by odnaleźć moją babkę. Najwyraźniej jednak bardziej obchodzi go jego stanowisko niż porywy serca, skoro został w służbie faeryjskiej Korony.
Ambicje polityczne wyzwalają w ludziach najgorsze instynkty. Tak samo było ze mną, gdy szukałam żelaznych ptaków dla choćby okrucha uczucia i uwagi Dantego. Choć żałuję metod, jakimi zdobyłam wrony Lore’a, nie żałuję efektu swoich działań, bo życie bez Lore’a nie miałoby sensu.
Podnoszę wzrok na kamienny sufit, na pęknięcia rozchodzące się niczym pajęczyna wokół metalowego uchwytu, skąd zwisała moja klatka. Czy są wystarczające, by przeniknęły przez nie moje słowa?
Lore?, szepczę w stronę nieba, którego jest panem.
Gdyby nie żołnierze stojący wokół mnie, może spróbowałabym przenieść umysł do mojego przeznaczonego, ale nie pozostawię swojego ciała na ich pastwę. Zresztą, jeśli mój głos nie potrafi się wydostać z tego podziemnego więzienia, świadomość tym bardziej nie zdoła tego dokonać.
– Duszki, sprawdzić sufit. – Na dźwięk głosu Dantego, odwracam wzrok z powrotem w jego stronę. – Jeśli znajdziecie jakieś dziury, zaklejcie je obsydianową zaprawą.
Jego wzrok jest równie zimny i surowy, jak noszona przez niego złota zbroja. Nie ma śladu po delikatnym chłopcu o oczach błyszczących jak klejnoty, który skradł mi pierwszy pocałunek w zaułku Tarelexo.
– Odbiło ci? Mogłaś zginąć!
Jakby cię to w ogóle obchodziło, Dante Regio.
Choć pewnie obchodzi, bo chce mnie poślubić, żeby zawrzeć sojusz z Shabbe.
– Trzeba było pomyśleć o tym, że jestem śmiertelna, zanim zamknąłeś mnie w tej pieprzonej klatce, Dante.
Wpatruje się zmrużonymi niebieskimi oczami w moje, fiołkowe. Nie podoba mu się to, co widzi, tak samo jak mnie nie podoba się to, kim się stał.
– Otwórzcie klatkę – rzuca szorstkim głosem.
– Już się robi, Maezza – odpowiadają jego sługusy i ruszają w stronę mojego więzienia.
Kiedy zaczynają rozplątywać łańcuch, wracam myślami do dnia, kiedy Phoebus otworzył skarbiec rodzinny. Nie mieliśmy wtedy pojęcia, jak bardzo to, co kryje się za zbrojonymi drzwiami, na zawsze odmieni nasze życie.
– Uwalniasz mnie? – Przeciągam palcami po brzegu pryczy, na której siedzę.
Dante wpatruje się w taniec palców swoich żołnierzy.
– Twoją magię, nie ciebie.
Moje serce zamiera, a później zaczyna dudnić niczym kopyta koni całej kawalerii o bruk, zagłuszając głośne szczęknięcie zamka w drzwiach prowadzących do klatki.
Moją magię?
To znaczy…
To znaczy, że spotkam się z Zendaya, z kobietą, która mnie stworzyła, która urodziłaby mnie, gdyby nie wpadła w zasadzkę Marco.
O Bogowie! Poznam moją matkę!
Zawiasy trzeszczą jak moje walące serce. Choć nadal przeklinam noc, kiedy Bronwen podała mnie Dantemu na tacy, czuję ekscytację. Cholerną ekscytację.
– Wstawaj – komenderuje.
Podnoszę wzrok na króla Fae, którego postać wypełnia drzwi mojego więzienia niczym portret olejny.
– Trzeba ci pomóc? – pyta.
Mrużę oczy, przelewając w swoje spojrzenie wszystko to, co myślę o jego propozycji. Jeśli znów mnie tknie – ponownie go ugryzę.
Wspomnienie zębów zatapianych w jego ciele kieruje mój wzrok na jego dłoń. Nie spodziewam się rany – w końcu jest Fae czystej krwi, a ich rany szybko się goją, a jednak widzę opatrunek. Albo upłynęło mniej czasu, niż myślałam, albo Dante Regio wolno zdrowieje.
– Jak długo mnie więzisz? – pytam, kiedy wreszcie wstaję.
Oczy Dante płoną jak świece, z których blady wosk spływa na uchwyty w kształcie rożków zamocowanych na obsydianowych ścianach.
– Meriam musi odprawić czar podczas pełni. – Odwraca się na pięcie i rusza w stronę wąskiego otworu w czarnej skale. – Chodź.
– Meriam uwolni moją magię? – Jestem gotowa na spotkanie z moją matką, ale zupełnie nieprzygotowana na spotkanie z wiedźmą odpowiadającą za cały ten koszmar będący udziałem mojego przeznaczonego, moich rodziców i mój.
W wejściu do tunelu Dante zerka na mnie przez ramię.
– Myślałaś, że ja to zrobię?
– Oczywiście, że nie, ale – oblizuję usta – myślałam, że zrobi to moja matka, skoro to ona zaklęła moją magię.
– Twoja matka nie żyje, Fal. Zmarła niedługo po tym, jak Meriam wyjęła cię z jej łona i umieściła w faeryjskim ciele.
Mam ochotę krzyknąć: „To faeryjskie ciało ma imię!”, ale odnoszę wrażenie, jakby język przyrósł mi do podniebienia. Jedyne, co udaje mi się z siebie wydusić, to ściszone: „Co?”.
– Zendaya. Nie. Żyje. Meriam wykrwawiła ją i wrzuciła ciało do Mareluce.
Słowa Dantego niemal zwalają mnie z nóg. Wyciągam gwałtownie rękę i chwytam za najbliższy pręt klatki, żeby nie upaść.
– To niemożliwe.
Przecież mój ojciec ją wyczuwał, tak? Na Cauldrona… Nie pamiętam.
– Myślałaś, że Shabbini są niezwyciężeni, Fal? Każda żywa istota może przestać istnieć, choć niektórych trudniej jest zabić.
– Nie. Ale… ale… – Po plecach przebiega mi dreszcz i rozlewa się na całe ciało. Wierzyłam, że moja matka żyje.
Kiedy próbuję poukładać sobie w głowie wszystko, co usłyszałam, Dante wchodzi do tunelu.
– Idziemy. Nie chcę ryzykować czekania do kolejnej pełni, żeby przywrócić ci twoją moc.
Nawet gdybym chciała iść za nim, nie jestem w stanie. Sparaliżował mnie szok.
Moja matka nie żyje. Serce pęka mi na myśl o moim ojcu. Och, Dádhi.
Lore mówił, że trudno jest przeznaczonym żyć bez siebie. Czy Cathal Báeinach będzie dalej żył swoim życiem, czy postanowi zostać wieczną Wroną? Samolubnie chcę, by wybrał życie, bo bardzo pragnę, by stał się częścią mojego. Nagle czuję wdzięczność wobec losu, że dzięki obsydianowym ścianom ten sekret jeszcze przez jakiś czas nie dotrze do umysłu Lore’a.
Do mojej klatki wchodzi Cato.
– Fallon?
Nie mówi nic więcej. Nie pyta, czy wszystko ze mną w porządku, czy potrzebuję pomocy, ale w jego szarych oczach widzę twardy blask, przez który mam wrażenie, że jednak go to obchodzi. To pewnie tylko moja wyobraźnia. Nawet gdyby serce sierżanta było złote, jak ozdoby na jego uszach, nie zmienia to faktu, że stanął po stronie Regio.
On nie jest twoim przyjacielem, powtarzam sobie, nim znów uczepię się kogoś, kto nie zasługuje na zaufanie.
– Nie chcesz swojej magii? Nie ma sprawy. – Ton Dantego wskazuje, że wręcz przeciwnie, sprawa jest. – Posiedzimy tu sobie pod ziemią przez kolejny miesiąc. Myślałem, że ucieszysz się, że nie musisz już spać w klatce.
Czuję pieczenie pod powiekami. Mrugam, ale napływająca do oczu wilgoć nie znika.
– Na bogów! Właśnie mi powiedziałeś, że moja matka nie żyje. Daj mi chwilę, żebym ochłonęła, ty bezduszny dzbanie.
– Coś ty powiedziała? – Choć mówi ściszonym głosem, doskonale go słyszę.
Nie mam zamiaru powtarzać. Bynajmniej nie dlatego, że boję się konsekwencji. Po prostu wiem, że doskonale mnie słyszał. W końcu jest czystej krwi.
– Puszczę tę zniewagę płazem. Nawet pomogę ci wydobyć jej ciało z Filiaserpens – Dante wykonuje nieokreślony gest skaleczoną dłonią, jakby wskazywał na podwodne zapadlisko ciągnące się między Isolacuori a Tarecuori – i pozwolę, żebyś urządziła jej należyty pochówek, jeśli teraz ze mną pójdziesz.
Przypominają mi się słowa Gabriela, kiedy eskortował mnie z obiadu u Dantego, i uderzają prosto w serce. Wspomniał, że moja matka leży na dnie Filiaserpens. Pomyśleć, że nie były to czyste spekulacje.
Wbijam spojrzenie gorących od łez oczu w tego bubka.
– Jakże szlachetnie z twojej strony, Maezza.
Choć jest w cieniu, dostrzegam drgnięcie jego szczęki.
– Fallon – wtrąca się delikatnie Cato.
Mam wrażenie, że chce mnie zbesztać, ale się mylę. Zgina łokieć i skinieniem głowy wskazuje na swoje ramię.
Nie mam zamiaru już nigdy więcej wspierać się na mężczyźnie. Może zbyt pochopnie osądzam Cato. Może mieć jakiś ważny powód, by popierać Regio, ale teraz nie mam do tego głowy. Nie zamierzam dociekać, komu naprawdę sprzyja, kiedy wokół nas kręci się tylu żołnierzy.
Mijam zarówno jego, jak i pozostałych strażników.
– Czegoś tu nie rozumiem.
Król Fae z nieprzeniknionym wyrazem twarzy patrzy, jak się zbliżam.
– A mianowicie?
– Po co chcesz uwolnić moją magię? Musisz przecież zdawać sobie sprawę, że w chwili, gdy ją uwolnisz, namaluję sigil śmierci na twoim sercu.
Na jego ustach pojawia się wyniosły uśmiech, gdy krzyżuje ramiona na piersi.
– To nie są czcze pogróżki, Dante.
Jego wyjątkowo krzykliwie zdobione buty dzwonią, kiedy robi krok w moją stronę. Zastanawiam się, jak ostre są metalowe ostrogi przy nich. Dość ostre, by przeciąć skórę? Na pewno nie są z żelaza, ale gdyby wbić mu je w gardło, narobiłyby trochę szkody.
– Nie mam wątpliwości, że to będzie pierwszy sigil, jakiego zechcesz nauczyć się od Meriam, ale widzisz, Fallon, mój dziadek był nie tylko królem potężnym, ale także bardzo przewidującym.
– Costa Regio był zwykłym śmieciem. Tak jak wszyscy z jego rodu.
Dante przyciska dłoń do złotego plastronu na swojej piersi – w miejscu, gdzie powinno bić jego serce.
– Ranisz mnie, Fal.
– Przestań mnie tak nazywać.
– Dobrze, będę cię więc nazywał „moya”. Wiem, że nie jesteśmy jeszcze oficjalnie małżeństwem, ale to kwestia godzin. Ty możesz mnie nazywać „moyo”.
– Nigdy nie nazwę cię „mężem” – cedzę przez zaciśnięte zęby. – A ty, kurwa, nie waż się nazywać mnie „żoną”. – Mój szorstki ton wreszcie gasi jego uśmiech.
Dante mruży oczy.
– Taka jesteś nieustraszona, co? Kiedyś podziwiałem to w tobie, ale teraz widzę, o czym to tak naprawdę świadczy: jesteś po prostu dziecinna.
Ta obelga sprawia, że jeszcze mocniej przyciskam do piersi skrzyżowane ręce.
– A jednak nadal chcesz mnie poślubić… Wiedziałam, że straciłeś kompas moralny w dniu, gdy założyłeś na swoje skronie koronę splamioną krwią własnego brata, ale nie wiedziałam, że razem z nim straciłeś też rozum. Mogę zaakceptować uwolnienie magii, ale na ślub się nie zgodzę.
Kości twarzy Dantego wydają się układać na nowo pod skórą, wyostrzając jego rysy.
– Zgodzisz się.
– Czyżby Bronwen ci to przepowiedziała? Bo jeśli tak, ja mam inną przepowiednię. I nie kończy się ona dla ciebie najlepiej, za to doskonale dla mnie.
– Przepowiednie są dla głupców.
Co za niewdzięcznik. Dlaczego, na Cauldrona, nadal oczekuję od niego wdzięczności? Zwłaszcza teraz, kiedy ze wszystkich sił chcę pozbawić go tej słonecznej korony.
– Dzięki przepowiedni zyskałeś tron.
– Tron zyskałem dzięki słabości Lore’a do jego małej „łamaczki klątwy”. Pozostałby królem-cieniem, gdybym przebił cię ostrzem w zagajniku Xemy Rossi.
– Więc to był twój plan?
Przesuwa szczęką z prawej strony na lewą, jakby coś przeżuwał – pewnie odpowiedź na moje pytanie. Chyba czuje, że jestem o milisekundę od chwycenia za jego miecz i odcięcia mu głowy, bo cofa się o krok.
– Myślałem, że pobierzecie się w dniu śmierci Marco, ale Ríhbiadh to mistrz manipulacji, prawda?
– Nie zmieniaj tematu.
– Zawarł sojusz z królem Vladimirem z Glacji, udając przy tym, że zamierza poślubić jego córkę Alyonę, abyś w dniu, w którym wreszcie wyciągnął rękę po ciebie, nie miała świadomości jego prawdziwych intencji.
Jeszcze mocniej splatam ręce.
– Prawdziwych intencji?
– Chce ożenić się z tobą dla twojej magii. – Dante parska. – Wrony są takie przebiegłe.
Jedyna myśl, jaka kołacze się w mojej głowie po tym potoku słów tego złamasa, to ta, że Bronwen nie raczyła go poinformować, że Lore jest moim przeznaczonym. W przeciwnym razie wiedziałby, że królowi Wron nie chodzi o moja magiczną moc.
Ciekawe, dlaczego zachowałaś tę informację dla siebie, Bronwen.
– A może Lore ma dość własnej magii i nie potrzebuje korzystać z mojej? – rzucam słodkim tonem sugestię, która nią bynajmniej nie jest.
Moja próba podrażnienia ego Dantego okazuje się niewypałem. Król Fae się uśmiecha. Uśmiecha, kurwa.
– A ja myślałem, że tylko zgrywasz pierwszą naiwną, żeby zwodzić ludzi, ale to nie gra.
Marszczę czoło.
– A to niby co ma znaczyć?
– To znaczy, że Szkarłatna Wrona dużo przed tobą ukrywa. – Dante przeciąga językiem po zębach, jakby delektował się tą chwilą.
Na pewno tak jest.
– Może mnie więc oświecisz, Maezza?
– Z przyjemnościom, Fal.
Mam ochotę wrzasnąć, by przestał mnie tak nazywać, ale milczę, żeby usłyszeć te jego rewelacje.
– Mężowie, obojętnie, czy są ludźmi, czy istotami innego gatunku, mogą używać magii krwi swoich shabbińskich żon.
Mężowie mogą używać magii krwi swoich shabbińskich żon?
Słowa Dantego przetaczają się w mojej głowie jak małe kamyki po brzegu morza. Ich ostre krawędzie drapią moją czaszkę od wewnątrz, pozostawiając rany. Ufam Lore’owi i żadne rewelacje tego przebiegłego mężczyzny tego nie zmienią. A jednak jestem trochę zła i bardzo zraniona, że musiałam poznać tę wielką tajemnicę z ust króla Fae.
Dlaczego, Lore? Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś?
Z drugiej strony, czemu nie powiedziałby mi o tym mój ojciec? Przecież musi to wiedzieć. Nawet jeśli przeżył z Dayą tylko kilka miesięcy, na pewno o tym rozmawiali. Czy Wrony mogą nie mieć takiej świadomości?
Chyba że… Chyba że to nieprawda!
– Czy to od Meriam masz tę informację?
Dante mruży oczy.
– Słyszałem o tym nie raz, zanim Rossi mi to uświadomił.
– Rossi?
– Justus Rossi. Twój dziadek.
Przewracam oczami.
Chyba mu się wydaje, że od jego środka nasennego zupełnie straciłam rozum.
– Ten człowiek nie jest moim dziadkiem.
– Interesujące.
– Co?
– Że Ceres i Agrippinę uważasz za swoich bliskich, a Justusa nie.
– Nie jest to coś ani interesującego, ani istotnego, ani nowego.
W czasach, kiedy przyjaźniliśmy się z Dantem, zanim popłynął do Glacji, często rozmawialiśmy. Zapomniał nasze rozmowy czy nigdy specjalnie się na nich nie skupiał? Przeganiam te myśli, bo jakie to ma teraz znaczenie?
– A skąd Justus ma tę informację? Kiedy Meriam wznosiła strażnice, nawet jeszcze nie żył, więc nie mógł się tego dowiedzieć od Shabbinów.
Dante przygląda mi się, czekając, aż sama połączę kropki.
Justus użył magii krwi, żeby wprowadzić nas do tych tuneli.
A to znaczy… Biorę gwałtowny wdech.
– Nonna jest Shabbinką?
Na twarzy Dantego pojawia się wyraz samozadowolenia.
– Nie ta Nonna, o której myślisz.
Mrugam tyle razy, że na policzkach z pewnością mam ślady od rzęs.
– Justus jest mężem Meriam?
Kiedy potakuje ruchem głowy, czuję, jak krew odpływa z moich członków. Przeszywa mnie dreszcz.
– Po tym, jak popłynął z powrotem do Isolacuori i wywiózł Meriam z lochów, żeby… – Urywa tak gwałtownie, że aż mój puls przyspiesza.
– Żeby? – poganiam go w nadziei, że wymsknie mu się, w której części Luce się teraz znajdujemy. Pod górą Lore’a? Pod Tarecuori?
Dante opuszcza głowę.
– Gdy się nad tym zastanowić, przez małżeństwo z Meriam jest twoim dziadkiem bardziej niż kiedykolwiek.
Choć wiem, że tylko próbuje uniknąć odpowiedzi na moje pytanie, nie mogę powstrzymać reakcji.
– Ten człowiek nigdy nie będzie moim dziadkiem. Tak jak nigdy nie uznam tej podłej wiedźmy za członka swojej rodziny.
Tak samo jak nigdy nie nazwę ciebie mężem. Tego już nie mówię na głos, bo zacisnęłam zęby tak mocno, że szczęki mi się zaklinowały, ale najwyraźniej uczucia mam wypisane na twarzy, bo mina Dantego z rozluźnionej zmienia się w zaciętą.
Odwraca się i rusza w głąb tunelu. Kamyki wplecione w jego długie brązowe warkoczyki dzwonią w tym samym rytmie co jego ostrogi.
Podczas gdy sala, którą opuściliśmy, była niewiarygodnie wysoka, sufit tunelu jest tak niski, że Dante ociera się o niego czubkiem głowy. Mam wrażenie, jakby ściany i sufit napierały na moją skórę i drogi oddechowe, rozrzedzając powietrze. Jak szybko i głęboko bym nie oddychała, nie jestem w stanie nabrać dość powietrza w płuca.
– Zaczekaj, Dante!
Nie reaguje.
– Mam dla ciebie propozycję układu! – wołam z miejsca, w którym uparcie stoję, czując na karku oddech faeryjskich żołnierzy.
– Układy nie zostawiają śladu na twojej skórze – prycha.
Merda. Zapomniałam, że o tym wie.
Jednak w końcu przerywa swój szaleńczy pęd i odwraca się do mnie.
– Jednakowoż chętnie zawrę z tobą układ, kiedy już twoja magia…
– Moc wiedźmy umiera razem z nią! – Przez walące serce mój głos brzmi, jakbym nie mogła złapać tchu.
– Planujesz zakończyć swoje życie, moya?
Gwałtownie odchylam głowę w tył. Nie. Jedyne życie, jakie planuje zakończyć, to jego. I Meriam. To właśnie przez to się tu znalazłam. Ta idiotyczna uwaga Dantego pomaga mi przynajmniej przestać myśleć o ciasnocie wokół, a to sprawia, że moje skurczone płuca odrobinę się rozluźniają.
– Skoro to Meriam uwięziła moją magię, wystarczy ją zabić i moja magia będzie wolna. Żadne dodatkowe zaklęcia czy pełnia księżyca nie będą już potrzebne.
– Jeśli umrze, upadną strażnice i zaklęcie, które chroni linię krwi Regio, straci moc. Więc to nie wchodzi w grę.
Mój puls tak galopuje, że czuję jego wibracje na języku.
– Jakie zaklęcie?
– No tak. Przerwałaś mi, nim zdążyłem ci wyjaśnić, na czym polegał geniusz mojego dziadka – wymawia te słowa z pełnym samozadowolenia uśmiechem.
Język świerzbi mnie, żeby powiedzieć „mów dalej”, ale wiem, że nie potrzebuje ponaglania, bo moja niewiedza sprawia mu ogromną radość.
– Nonno Costa przekonał Meriam, by uodporniła krew Regio na shabbińskie zaklęcia, dlatego nie boję się uwolnienia twojej magii.
W takim razie zginiesz od żelaznej ostrogi lub ostrza.
– A czy po uwolnieniu mojej magii, moja krew nie zaciągnie mnie na drugą stronę strażnic?
– Należysz do linii krwi Meriam, więc czar jej strażnic na ciebie nie działa.
Co? Szczęka mi opada tak gwałtownie, że zawiasy aż skrzypią.
– Ale moja matka … Moja matka nie była w stanie ich przejść, dopóki nie osłabły dwie dekady temu. A moja prababka, królowa, nadal nie może ich przekroczyć. – Chyba że… – Może?
– Nie. Ale gdyby znajdowały się po tej stronie strażnic, kiedy Meriam rzucała zaklęcie, mogłyby tu zostać.
Po dłuższej chwili ciszy zaczynam zbierać szczękę z podłogi, ale na usta ciśnie mi się kolejne pytanie.
– Jeśli jestem odporna na działanie strażnic, czy to znaczy, że jestem także odporna na magię Meriam?
– Nie. Tylko ród Regio. Czyli ja.
– A Bronwen? – zauważam. – Nie możemy zapomnieć o prawowitej królowej Luce – i zdradliwej suce – prawda?
– Zrzekła się swoich roszczeń do tronu w zamian za spotkanie ze swoją przyrodnią matką.
– Słucham?
– Z przyrodnią matką. Meriam – oznajmia, a po chwili dodaje: – Czy to nie dziwne, że mamy wspólnego wujka i ciotkę…
Choć mam ochotę syknąć, że może zatrzymać Bronwen dla siebie, pytam:
– Od jak dawna wiesz, że jest twoją ciotką?
– Meriam zdradziła mi tożsamość Bronwen, kiedy spotkaliśmy się po mojej koronacji. – Przesuwa kciukiem po bandażu na dłoni, jakby chciał ukoić ból rany pod spodem. – Wiedźma okazała się potężną bronią w moim arsenale.
– Szkoda, że Justus cię wyprzedził. Z drugiej strony, możesz przecież unieważnić ich ślub i sam się z nią ożenić.
– Tylko śmierć może rozdzielić więzy krwi.
– To da się załatwić. Zabij Justusa.
Przechyla głowę.
– To byłby twój szczęśliwy dzień, co?
– Uszczęśliwiłoby mnie to na cały rok. Na całe życie. Byłabym ci wdzięczna po wsze czasy.
– Tyle że twój dziadek jeszcze mi się przyda. I nie potrzebuję twojej wdzięczności.
– Za to potrzebujesz mojej zgody. Bez niej nie możesz mnie poślubić, prawda?
– Jak powiedziała Bronwen, będziemy mieć jeszcze mnóstwo czasu na pogawędki. Ostatecznie musimy poczekać, aż reszta wron Lore’a nie powróci…
– Reszta? – Mój głos jest cichy, niewiele głośniejszy od drżących oddechów.
Dante przechyla głowę.
– Zapomniałem wspomnieć, że jedna z jego pięciu wron jest obecnie blokiem żelaza?
Odrętwienie.
Zapadam w odrętwienie.
W uszach dudni mi krew, sprawiając, że przerażony oddech staje się jeszcze głośniejszy.
Żelazo, krzyczy mój umysł. Ale jeśli Lore zamienił się w żelazo, to znaczy, że nie stał się wieczną wroną.
– Czyżby twój żołnierz zapomniał skropić ostrze krwią? – pytam skrzeczącym głosem.
Dante patrzy na mnie oczami przypominającym dwie błotniste kałuże.
– To nie mój żołnierz przeszył obsydianowym ostrzem Karmazynową Wronę, tylko mój komendant.
Przeszywa mnie dreszcz.
– Twój… – Szybko wyciągam dłoń i opieram się o zimną, kamienną ścianę. – Dargento żyje?
– Dargento? – Dante wydaje się szczerze zaskoczony. – Nie. On nie przeżył twojego ataku furii.
– W takim razie… – Moje serce gubi rytm.
Chyba nie mówi tego, co myślę.
To niemożliwe, żeby…
– Naprawdę uwierzyłaś, że Gabriel szukał schronienia w Podniebnym Królestwie, Fal? Że wystawił do wiatru swojego najlepszego przyjaciela? Swojego króla?
Staję się tak bezwładna, że krztuszę się przy kolejnym wdechu.
– W przeciwieństwie do ciebie moi przyjaciele mnie nie zdradzają. – Dante zawraca w moją stronę. Idzie niespiesznym krokiem, jakby był na przechadzce. – Tacy dobrzy przyjaciele jak Catriona?
Nie jestem w stanie skupić myśli na jego potępieniu dla biednej kurtyzany, którą wplątano w wendetę Dargento. Zbyt mocno jestem przybita faktem, że dałam się zwieść Gabrielowi, że sprowadziłam to wszystko na Lore’a swoim błaganiem, by dał Faeryjczykowi szansę.
Kolana miękną mi z przerażenia i zaczynam się osuwać na ziemię. Kiedy podłoże pędzi na spotkanie z moją pobladłą twarzą, zaciskam powieki. Zamiast zderzyć się z obsydianem, czuję, że moje ciało opada na powietrzną poduszkę, powstrzymującą upadek, a później jakieś ręce podtrzymują mnie za ramiona i delikatnie prostują.
Otwieram oczy i widzę przed sobą Cato – smugę bieli na tle mroku. Nawet jego oczy wydają się dziwnie blade – przypominają oczy, których nienawidzę, które mnie tutaj przywiodły – do tego podziemnego świata i samego diabła.
– Dopilnuj, żeby moja narzeczona dotarła do komnaty Meriam cała i zdrowa, i to przed świtem! – Głos Dantego rozbija głęboką ciszę i wyrywa mnie ze stuporu, w który popadłam.
Cato puszcza jedno moje ramię, ale przytrzymuje drugie. Chciałabym się wyrwać, ale nie mam siły z nim walczyć. Z drugiej strony, jeśli ktoś ma mnie podtrzymywać, wolę, żeby to był on.
– Jak to zrobił? – pytam Dantego, próbując znaleźć jakieś nieścisłości w jego historii. – Gabriel nie mógł przemycić do Podniebnego Królestwa obsydianu niezauważony przez Wrony.
– Przeceniasz swoich małych drapieżników. – Głos mężczyzny rozbrzmiewa tak blisko, że wykręcam szyję.
Powoli jego brązowa skóra i mahoniowe pukle włosów zastępują jaśniejszą twarz Cato.
Zamiast mnie zdenerwować, jego małostkowość działa na mnie kojąco, bo już zdążyłam się nauczyć, że ludzie są małostkowi tylko wtedy, kiedy czują się niepewnie.
– Jak? – powtarzam.
– Naprawdę chcesz wiedzieć?
– Nie, pytam tylko po to, żeby podtrzymać konwersację – odpowiadam obojętnym tonem.
Jego rysy się wyostrzają.
– Połknął obsydianowe ostrze, a później je wysrał.
Wpatruję się w Dantego, próbując dostrzec na jego twarzy oznaki kłamstwa, ale nauczył się przybierać maskę, z której nie sposób niczego wyczytać.
– Gabriele przejdzie do historii jako wielki bohater.
Nie, jeśli to Wrony zwyciężą. A tak właśnie będzie. Bronwen to przewidziała.
– Zapominasz, że historię piszą zwycięzcy, Dante Regio. – Słowa, które usłyszałam kiedyś od Lore’a, wywołują głęboką bruzdę między brwiami króla bubka.
– Powiedz mi jeszcze jedno. Połknął też fiolkę z krwią Meriam, żeby ją wysrać i skropić swoją broń?
– To nie miałoby większego sensu, zważywszy że mury Podniebnego Królestwa blokują wszelką magię poza tą, która pozwala Wronom zmieniać postać. Czyż nie?
Dzięki niech będą wielkiemu Cauldronowi czy komukolwiek, kto zaczarował Królestwo Lore’a. Ogarnia mnie ogromne poczucie ulgi. Krew, która odpłynęła z moich organów, teraz powraca, wzmacniając moje członki i morale.
– Miał za zadanie osłabić Ríhbiadha i to mu się udało.
Szorstki głos Dantego działa na mnie irytująco.
– Zostały jeszcze cztery wrony, a fiolki z krwią Meriam krążą po całym Luce i są dostępne dla każdego, żołnierza czy cywila.
Ta groźba powinna mnie zaniepokoić, ale jestem zbyt zajęta cieszeniem się, że mój przeznaczony nie stracił swojego człowieczeństwa, by się tym przejmować.
– Kiedy opuścimy naszą twierdzę, zmiennokształtni staną się wymarłym gatunkiem istot nadprzyrodzonych.
Mówi, że przeceniam Wrony. Cóż, najwyraźniej on ich nie docenia.
– Nie myślałam, że byłbyś zdolny posłać najlepszego przyjaciela na śmierć.
Żyła na jego skroni drga.
– Gabriel zgłosił się do tej misji na ochotnika.
– Nie powstrzymałeś go, Dante, co czyni cię odpowiedzialnym za jego śmierć – zauważam opanowanym głosem.
– Musieliby go najpierw zabić.
– Spodziewasz się, że ujdzie z Podniebnego Królestwa żywy? – pytam, gdy przepowiednia Bronwen przemyka mi przez moją głowę, jak duszek-złodziej. „Nie zginiesz z naszych rąk, Gabrielu. Zginiesz z rąk swojego faeryjskiego generała”. Przeganiam z głowy jej głos. Może widzieć przyszłość i próbować na nią wpływać, ale na pewno nie ma nad nią kontroli.
– Znając tych barbarzyńców, nie – przyznaje niechętnie.
– W takim razie ty ponosisz winę za jego śmierć – oświadczam ostro.
Unosi gwałtownie zabandażowaną dłoń i chwyta mnie za szyję. Uścisk jest równie bolesny jak tamtej nocy, kiedy wciągnął mnie do obsydianowej jaskini.
– Nie zachowuj się jak zdzira, Fal. To do ciebie nie pasuje.
Wykrzywiam ubrudzone policzki w szaleńczym uśmiechu. Bogowie! To musi być przerażający widok. Szkoda, że Fae nie mogą umrzeć ze strachu.
– Postaram się, żeby jak najczęściej się tak zachowywać – warczę.
Zaciska palce jeszcze mocniej.
– Teraz planujesz zamordować również mnie?
Podnosi mnie, a jego kciuk wpija się w moją krtań.
– Nie. Zamordowałem. Gabriela.
– Maezza, proszę. Nie mamy tu uzdrowiciela. – W tonie Cato słychać niepokój.
Czy to możliwe, że szczerze się o mnie troszczy, czy raczej próbuje przypomnieć swojemu władcy, by delikatnie obchodził się z kobietą, której krew chce wykorzystać?
Dante prostuje palce. Posiniałą od uścisku skórę owiewa podmuch powietrza, wywołując silne pieczenie. Chwytam się za szyję i próbuję rozmasować obolałe miejsce. W moich oczach jest tyle nienawiści, że król Fae robi krok w tył. A może cofa się, bo nie ufa sobie. Może boi się, że wyciśnie ze mnie życie?
– Masz szczęście, że jesteś nam potrzebna – cedzi przez zęby.
Najwyraźniej zupełnie inaczej pojmujemy szczęście.
– A teraz rusz się. – Odwraca się na pięcie i maszeruje w ciemność.
Mija kilka minut, a my nadal idziemy jak mrówki wąskim tunelem. Do duszącej ciemności, przytłaczającej bliskości ścian i piekącego gardła dochodzą skurcze płuc. Pocieram klatkę piersiową, próbując pozbyć się nieprzyjemnego uczucia.
– Myślałam, że będziesz w Shabbe – mruczę pod nosem.
Cato patrzy na mnie z boku i zatrzymuje wzrok na czerwonych plamach na mojej szyi.
– Składałem przysięgę wierności luceńskiej koronie.
Czy mówiąc o przysiędze, ma na myśli zawarcie układu? A jeśli tak, to z kim go zawarł? Z Justusem czy z Dantem? A może obaj trzymają go tu siłą?
– To wielki zaszczyt służyć królowi, a jeszcze większym będzie służyć królowej. – Choć mówi cicho, jego głos wydaje się odbijać echem od ciemnych ścian.
– Eponine z Nebby jest doprawdy urocza. – I sprytna… Chyba zasłużyłam sobie na jej kłamliwą odpowiedź. W końcu próbowałam z niej wyciągnąć informacje na temat Meriam. Na jej miejscu też starałabym się wyprowadzić się w pole.
– Miałem na myśli ciebie, Fallon – odpowiada łagodnym głosem.
Przestaję uciskać bolącą klatkę piersiową.
– Czyżby coś zmieniło się w ślubnych zwyczajach? Nie jest już potrzebna zgoda obu stron?
– Owszem, jest.
Za kolejnym zakrętem zadaję kolejne pytanie:
– Więc dlaczego, na Cauldrona, wszyscy są przekonani, że zgodzę się na małżeństwo z królem pozbawionym kręgosłupa moralnego?
Dante zatrzymuje się przede mną. Mimo jego szerokich ramion – jeszcze szerszych, gdy ma na sobie tę zbroję – dostrzegam rozległość komnaty znajdującej się za nim.
– Ponieważ ten pozbawiony skrupułów król – źrenice Dantego są zwężone z nienawiści – przebije stalowym ostrzem twojego półkrwi przyjaciela, jeśli mu odmówisz.
Po tych słowach odsuwa się na bok, odsłaniając widok, od którego moje serce zamiera.
Pośrodku kolejnej wielkiej obsydianowej sali siedzi zakneblowany Antonio. Spomiędzy jasnobrązowych loków wyglądają niebieskie oczy przepełnione wściekłością. Kiedy nasze spojrzenia się spotykają, mój puls eksploduje. Wyrywam rękę z uścisku Cato i sięgam po miecz przypięty do jego pendentu. Nim zdołam wyciągnąć ostrze i pozbawić faeryjskiego króla głowy, Cato chwyta mnie za nadgarstek i nerwowym szeptem próbuje mnie uspokoić, jednak jego głos nie przebija się przez dudnienie w moich uszach.
Patrząc gniewnie na sierżanta, wyrywam mu rękę, obracam się i wymierzam Dantemu policzek.
– Ty draniu! Ty pieprzony draniu!
– Przestań, Fallon! – Krzyk Cato dosięga mnie równocześnie z pnączami wyrastającymi z dłoni Fae ziemi.
Liany zaciskają się wokół moich ramion, brzucha i szyi, aż jestem spętana jak dziki, które Marcelo piecze na rożnie. Szarpię się i miotam, ale od tego więzy zaciskają się jeszcze mocniej. Kiedy pnącza oplatają moje kostki, tracę równowagę i wpadam twarzą w złoty napierśnik Dantego.
Pieprzona faeryjska magia.
Dante kładzie jedną dłoń u dołu moich pleców, podtrzymując mnie w pionie, a drugą chwyta mnie za włosy i odchyla mi głowę w tył.
– Pożałujesz tego policzka, moya.
– Jedyną rzeczą, której nigdy nie przestanę żałować, to popołudnie, które spędziłam z tobą na Wyspie Koszar. – Ponieważ nikt nie zasłonił mi jeszcze ust, pluję mu prosto w twarz i z ogromnym zadowoleniem patrzę, jak ślina spływa po jego orlim nosie.
Ogień w jego oczach jest przerażający, ale się nie boję.
– Wyrwać marynarzowi paznokcie!
– Co? – Krztuszę się. – Nie! – Odwracam głowę w stronę Antonia, choć Dante nadal trzyma mnie za włosy. – NIE! Antonio nic nie zawinił. – O bogowie, bogowie. Co ja narobiłam! – Wyrwijcie paznokcie mnie! Zróbcie to mnie!
– Królowa potrzebuje paznokci, więzień nie. – Dante patrzy, jak dwóch żołnierzy zbliża się do Antonia, którego oczy błyszczą z przerażenia.
– Jedyne, do czego ich potrzebuję, to żeby podrapać twoją twarz, więc lepiej mnie ich pozbaw, Dante.
Posyła mi znudzone spojrzenie.
– Proszę, nie krzywdź go. – Nie chcę błagać, ale nie mam wyboru. – Dante, proszę.
Patrzy uważnie w moje oczy. Jego są tak zimne, że zamieniają moją krew w lód.
Spod mojej powieki wypływa pierwsza łza.
– Proszę, każ im przestać.
Milczy.
Kiedy jęk Antonia zamienia się w krzyk, fala gorących łez zalewa moje policzki.
Płaczę nad nim.
Płaczę z nim.
Tortura wydaje się trwać w nieskończoność. Kiedy lament cichnie, odwracam wzrok w kierunku przyjaciela.
Antonio leży na boku, z włosami rozrzuconymi po zlanej potem twarzy. Powieki ma zaciśnięte. Końce palców – karmazynowe. Spod związanych rąk wypływa gęsta kałuża. Spoglądam na jego pierś, wpatruję się w nią, aż dostrzegam delikatne falowanie.
Żyje. Antonio żyje. Wiem, że to nie odpędzi przerażenia i poczucia winy, ale pomszczę cię, Antonio. Przyrzekam.
Odwracam przepełnione gniewem oczy w stronę Dantego.
– Co zmieniło cię w takiego potwora?
– Ty, Fallon. Ty mnie takim uczyniłaś. Nie pragnąłem tronu mojego brata, dopóki nie zbudziłaś zmiennokształtnych.
– Przepłynąłeś Filiaserpens?
– No i co z tego?
– To rytuał przejścia luceńskich królów! To znaczy, że pragnąłeś tego tronu, zanim ci go podarowałam, więc jak, kurwa, śmiesz obwiniać mnie o to, jak bezduszny się stałeś?!
Dante prycha w odpowiedzi.
– Jeśli ja jestem bezduszny, jak nazwiesz swojego drapieżnego króla? Masz pojęcie, ile trupów zostawił, by zgniły na mojej ziemi?
Doskonale zdaję sobie sprawę, że mój przeznaczony potrafi zabijać i nieraz przelewał cudzą krew. Tak jak doskonale zdaję sobie sprawę, że uważa się z tego powodu za potwora. Ale nikt nie dorównuje potwornością mężczyźnie, który nadal przyciska mnie do swojego ciała.
– Lore przynajmniej chroni swoich przyjaciół! Wątpię, by tobie jakiś pozostał, kiedy już skończysz swoją wendetę przeciwko Wronom.
Usta Dantego zamieniają się w cienką linię wyrażającą nieustępliwość.
– To nie jest żadna wendeta. To pieprzona wojna. Wojna, którą sama wywołałaś.
– Prawdziwy z ciebie mężczyzna. O wszystko obwiniasz innych – mamroczę pod nosem.
– Co powiedziałaś?
Jego źrenice rozszerzają się tak, że oczy stają się czarne od oburzenia, bo oczywiście doskonale mnie słyszał. Nasze twarze są przecież tak blisko, że czuję na policzkach jego śmierdzący oddech.
– Lepiej, żebyś przestała mnie obrażać, bo zapłaci za to twój mały marynarz.
Zaciskam usta, bo nie chcę sprowadzić na Antonia kolejnych cierpień.
– Tak lepiej – syczy, gdy przez pełną minutę nie odzywam się słowem.
Znów zatyka mnie od jego obrzydliwego oddechu. Rozchylam usta, żeby dać odpocząć nosowi. Czy jego oddech zawsze śmierdział zatęchłymi glonami i gnijącymi dziąsłami? A może to efekt uboczny nebbańskiej mikstury, którą zażywa?
Dla bezpieczeństwa Antonia postanawiam go o to nie pytać.
– Mam cię związać czy zaczniesz się zachowywać, jak należy?
– Będę się zachowywać, jak należy – mamroczę, bo kto przy zdrowych zmysłach doradzałby swojemu prześladowcy, by trzymał go spętanego.
W chwili kiedy Dante puszcza moje włosy, pnącza znikają z moich nóg. Czuję mrowienie, kiedy krew powraca w miejsca, które jeszcze przed chwilą pozostawały spętane.
– Justus, otwórz skarbiec!
Oczywiście, że generał tu jest. Nawet jestem zdziwiona, że nie brał udziału w procesji żołnierzy, z którą tu przyszłam.
A po drugie…
– Dlaczego wchodzimy do skarbca?
Wreszcie zabiera dłoń z moich pleców, ale tylko po to, by zacisnąć ją na moim przedramieniu.
– Bo tam właśnie trzymam mój nowy skarb.
Ma na myśli, Meriam?
Ciągnie mnie do wnętrza kolejnej komnaty bez okien. Choć większość powierzchni pokrywa obsydian, na jednej ze ścian znajduje się złoty panel, a na nim wielka litera „R” ułożona ze szlifowanego onyksu, pełna zawijasów i zakrętasów.
Dante popycha mnie w stronę miejsca, gdzie plecami do nas stoi Justus. Zupełnie nie podoba mi się takie traktowanie, ale wystarczy jedno spojrzenie na nieruchome ciało Antonia, bym powstrzymała się od wszelkiego narzekania.
Patrząc na przyjaciela, przypominam sobie Imogen i pewnego człowieka o imieniu Vance – przywódcę rebeliantów, który razem z nią szukał Antonia i razem z nią zaginął. Są tutaj? Czy może obawy Aoife, że jej siostra stała się wieczną Wroną, okażą się uzasadnione? Nie pytam, na wypadek gdyby Dante nie wiedział, że próbowali dostać się do tuneli. Podobnie jak moja klatka i wejście do skarbca Acoltich złota ściana zostaje otwarta przy pomocy magii. Justus wypuszcza wodę ze swoich dłoni na szlifowane kamienie. Nie na wszystkie. Uwalnia krótkie strumienie, uderzając najpierw w dolny kamień, a później w ten powyżej.
Nawet nie próbuję zapamiętać sekwencji, bo nie mam ani magii wody, ani żadnej tyczki, którą mogłabym wciskać kamienie – gdyby to w ogóle miało szansę zadziałać. W którymś momencie metal szczęka i od podłogi do sufitu pojawia się szczelina.
Justus kieruje w to miejsce swoje magiczne strumienie, poszerzając szparę, aż jest w stanie przejść przez nią dorosła osoba. Dopiero wtedy odwraca się i wbija spojrzenie we mnie – spojrzenie, które myślałam, że odziedziczyłam po nim.
– Meriam, przybyła nasza wnuczka.
Wzdragam się, słysząc te słowa. Być może płynie w moich żyłach krew tej kobiety, ale na pewno nie jest moją babką, tak jak Justus na pewno nie jest moim dziadkiem.
Justus patrzy na dłoń zaciśniętą na moim bicepsie.
– Meriam musi spotkać się z nią sama.
– Nie ma mowy, Rossi.
– Dotykanie Fallon w chwili, kiedy zostanie uwolniona jej magia, może okazać się dla ciebie niebezpieczne, Maezza.
– Dobrze, nie będę jej dotykał, ale pójdę tam, gdzie ona. Ty możesz ufać tej wiedźmie, Justus, ale ja nie.
Na szczęce generała pojawia się nerwowe drganie.
– Jak sobie życzysz.
Wskazuje głową na wąskie przejście, które powstało dzięki jego magii. Gestem pokazuje mi, bym weszła do środka.
– Twoja magia czeka, Fallon.
Jego słowa ledwie do mnie docierają. Jestem zbyt skupiona na dwóch splecionych okręgach wytatuowanych na jego dłoni. Luceńczycy się nie tatuują, a generał luceńskiej armii tak? I dlaczego nigdy wcześniej nie zauważyłam tego wzoru? Pewnie dlatego, że zawsze trzyma rękę zaciśniętą na swoim mieczu. No i spotkałam go tylko dwa razy w życiu. A jednak odnoszę wrażenie, że trzeba by być ślepym, by nie zauważyć tak dużych i ciemnych okręgów.
Dante rozluźnia uchwyt na moim ramieniu, aż wreszcie całkiem je puszcza.
– Idziemy.
Serce wali mi o żebra, kiedy tak stoję, jakbym zmieniła się w kamień.
– No, Fallon, dopóki księżyc jest w pełni.
Przełykam raz za razem, a w uszach dzwoni mi od galopującego pulsu. Przerażenie miesza się z ekscytacją.
Będę mieć magiczną moc. A z tego, co słyszałam, jest ona niezwykła.
Palce mi drżą i dostaję gęsiej skórki, jakby moja krew miała za chwilę wytrysnąć z mojego ciała. Zaciskam dłonie w pięści. Kiedy robię pierwszy krok w stronę kobiety, która na zawsze odmieni moje życie, żołądek podchodzi mi do gardła.
Uznaję, że to będzie jednak zmiana na lepsze. Nie stałam się jeszcze kompletną pesymistką. Może nie będę mogła wykorzystać mojej magicznej mocy przeciwko Dantemu ze względu na pradawne zaklęcie Meriam, ale zyskam możliwość, by użyć jej przeciw reszcie świata.
Podchodząc do Meriam, patrzę na Justusa. Choć twarz mężczyzny wydaje się napięta, kąciki jego ust lekko opadają, a gardło podskakuje od kolejnych przełknięć. Czyżby wielki luceński generał się denerwował? Chcę, żeby tak było. Chcę, żeby czuł, że drugą najważniejszą rzeczą, jaką mam do zrobienia, jest zabicie jego. Chyba że on także uodpornił się na shabbińską magię.
Nie byłoby to szczególnie zaskakujące, bo jest bardzo przebiegły – niczym feniks, który powstał z wodnego grobu. Chociaż nie, feniks to zbyt piękne stworzenie, by porównywać do niego brutala, który okaleczył własną córkę. Justus Rossi jest jak plaga, jak zakaźna choroba, która toczy wszystko, czego dotknie.
Mój wzrok znów pada na wewnętrzną stronę jego ręki. Nagle zaczynam się zastanawiać, czy te dwa splecione ze sobą okręgi namalowane tuszem nie są jakimś shabbińskim sigilem, rodzajem tarczy ochronnej. Na miejscu Justusa postarałabym się o zapas magicznych tarcz. Ostatecznie jest w towarzystwie bardzo mściwej kobiety, która za chwilę uzyska dostęp do magicznej mocy.
Kiedy docieram do szczeliny prowadzącej do wnętrza skarbca, zatrzymuję się gwałtownie. Wprawdzie Dante nalegał, by wejść do gigantycznego sejfu razem ze mną, ale jeśli to pułapka? Co jeśli Meriam wcale nie planuje uwolnić mojej magii? Co jeśli planuje mnie zabić? Skoro moja matka nie żyje, jestem jedyną Shabbinką pozostałą w Luce. Jedyną osobą, która jest w stanie obudzić Wrony.
Wpatruję się w mrok, aż dostrzegam błyszczące spojrzenie. Cofam się o krok i wpadam na potężne ciało. Odwracam głowę i widzę Dantego stojącego tuż za mną, ze wzrokiem skupionym na ciemnym wnętrzu przede mną.
– Ja… – oblizuję usta – nie lubię ciasnych pomieszczeń. – Próbuję się cofnąć, ale mężczyzna blokuje przejście.
– Zapewniam cię, że skarbiec jest ogromny. – Głos Justusa brzmi, jakby Fae mówił z drugiego końca tunelu, którym właśnie szliśmy. – Moja matka gromadziła swoje skarby od bardzo młodego wieku. I z niczym się nie rozstaje. Ani z chęci zysku, ani tym bardziej w celach dobroczynnych.
Spoglądam na Justusa, który wpatruje się w prostokątną komnatę, i znów nieruchomieję, ale teraz z zupełnie innego powodu.
– Twoja matka?
– Xema Rossi.
Xema Rossi mieszka w Tarespagii, co znaczy…
Co znaczy…
O, Bogowie! Eponine nie kłamała. Lore się mylił. Ona nie kłamała!
Objawienie uderza we mnie z taką siłą, że mój puls gwałtownie przyspiesza. Wzrok generała powraca na moją twarz i zatrzymuje się na niej. Czy widzi, że dzięki jego nieostrożnym słowom właśnie połączyłam kropki? Czy go to w ogóle obchodzi?
– Dlaczego nie możemy spotkać się tutaj? – Wskazuję ręką na wyglądającą jak loch przestrzeń wokół nas.
– Bo moja żona jest wewnątrz i nie może przyjść.
Jego żona… Kiedy słyszę, że tak ją nazywa, moje serce gubi rytm. Prawdę mówiąc, Justus i Meriam doskonale do siebie pasują, oboje są przebiegli i przepełnieni złymi intencjami.
– Jakim cudem przekonałeś ją do małżeństwa?
Justus się uśmiecha, ale ten uśmiech wydaje mi się odrażający.
– Bardzo prosto. Dałem jej do wyboru małżeństwo albo śmierć; wybrała małżeństwo.
Serio, psychopato?
– Jakie to romantyczne. Czy w taki sam sposób przekonałeś do małżeństwa Nonnę, świrnięty dupku? – Nagle moje oczy robią się wielkie, bo dociera do mnie, że właśnie nazwałam jednego z moich oprawców „dupkiem”. A do tego jeszcze „świrniętym”. To szczera, prawda, ale… merda… Co jeśli on też postanowi odegrać się za swoje zranione ego na Antonio?
Zaczynam myśleć z całych sił, jak szybko rozładować napięcie, zanim Justus wybuchnie, ale nic nie przychodzi mi do głowy.
– Krew z mojej krwi, owoc łona mojej córki… – Upiornie zawodzący głos przeszywa gęstniejące napięcie. Odwracam wzrok w stronę skarbca. – Podejdź, żebym wreszcie mogła cię zobaczyć.
Meriam jest prawdziwa. Naprawdę prawdziwa.
– Co ta wiedźma powiedziała, Justusie? – Ochrypły głos Dantego uderza w moje ucho o okrągłej małżowinie.
Marszczę czoło. Po pierwsze, to irytujące wezwanie Meriam nie zostało wypowiedziane szeptem, a po drugie, Justus stoi w takiej samej odległości od Meriam, jak my. Czyżby nebbańska mikstura miała jeszcze inne skutki uboczne niż tylko popsucie oddechu zarozumiałego króla?
– Jeszcze nie znam zbyt dobrze shabbińskiego, Maezza, ale zdaje się, że wspomniała coś o krwi.
Co jest, kurwa? Całe moje ciało obsypuje gęsia skórka – jest jak łuski pokrywające ciało węża.
– Mów po luceńsku, strega! – Dante wymawia słowo „wiedźma” z nieskrywanym obrzydzeniem.
Chwilę później w ciemności rozlega się głos.
– Dobrze. Dziecko Shabbe i Podniebnego Królestwa i ty, wnuku Costy Regio, podejdźcie, bym mogła połączyć waszą krew i złamać klątwę Fallon.