37,50 zł
Daniela Krien subtelnie dotyka spraw egzystencjalnych, nie emanując patosem. „Neue Zürcher Zeitung” Rahel i Peter są małżeństwem od prawie trzydziestu lat. Sporo w swoim życiu osiągnęli, cenią się i szanują, wychowali dwójkę dzieci. Z początku cicho i niezauważenie, potem z narastającym impetem miłość porzuciła ich związek. Wspólne wakacje mają uratować to, co z niego zostało, i odpowiedzieć na pytanie, jak i z kim chcą spędzić resztę życia. Być może na tym właśnie polega artyzm Danieli Krien, na pozbawionej dystansu autentyczności jej bohaterów, na ich wzruszającej intymności. „Stern”
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 191
Rok wydania: 2023
Der Brand
Copyright © 2021 by Diogenes Verlag AG, Zurich
All rights reserved
Copyright © 2023 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga
Copyright © 2023 for the Polish translation by Dariusz Guzik
(under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)
Projekt graficzny okładki: Mariusz Banachowicz
Redakcja: Marzena Kwietniewska-Talarczyk
Korekta: Joanna Habiera, Iwona Wyrwisz, Marta Chmarzyńska
Tłumaczenie niniejszej pozycji otrzymało wsparcie finansowe Instytutu Goethego.
ISBN: 978-83-8230-596-8
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Szanujmy cudzą własność i prawo!
Polska Izba Książki
Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl
WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.
ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice
tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28
e-mail:[email protected]
www.soniadraga.pl
www.facebook.com/WydawnictwoSoniaDraga
E-wydanie 2023
Rahel wstaje krótko przed ósmą. Musiała wyłączyć budzik, ale tego nie pamięta. Długo nie pospała. Dopiero około pierwszej w nocy Simon jej odpisał.
Hej, Mamo, naprawdę mi przykro, że Bawaria nie wypaliła. Na pewno bym wpadł i pokazał Wam kilka fajnych tras. Cóż, może innym razem! U mnie wszystko dobrze. Obecnie trenuję w górach Karwendel. Pozdrów wszystkich ode mnie!
Simon
Na razie odetchnęła z ulgą, choć oczywiście wiedziała, że ryzyko zawsze będzie mu towarzyszyć. Nocne demony strachu wciąż podsuwały jej obraz jego pogruchotanego ciała.
Co pewien czas zjawiają się w jej gabinecie. Matka, której jedyne dziecko zostało potrącone przy przechodzeniu przez jezdnię, albo ojciec, który widział, jak jego córka tonie w odmętach Bałtyku. Siedzą przed nią jak zgaszone światła, zbyt bezradni, by żyć, zbyt bezsilni, by się zabić.
Rahel wstaje, człapie do łazienki i wyjmuje z ust szynę relaksacyjną. Ona także przemieniłaby się w jedno z tych zagasłych istnień, gdyby któreś z jej dzieci umarło. Otrząsa się z tej myśli, czyści szynę, wkłada ją do plastikowego pudełka i pije wodę z kranu. Potem wraca do pokoju, zamienia koszulę nocną na czarną lnianą sukienkę i wygląda przez okno. Jakaś postać znika w lesie od strony jeziora. Rahel sięga po leżące na nocnej szafce okulary i ponownie patrzy w dal. Człowiek zniknął, tylko bocian z opuszczoną głową przechadza się za domem.
– Węże, myszy, krety. Oczywiście żywe. – Ruth z kamienną twarzą wyjaśniła im nawyki żywieniowe bociana. Gdy już nacieszyła się ich osłupiałymi minami, na jej twarzy zagościł uśmiech. – Możecie też wziąć rybki z lodówki. Albo kurczęta i myszy z zamrażarki. A jeśli znów będzie padać, zbierajcie ślimaki z łubinów i funkii – bocian wam za to podziękuje.
Ptak nie ma imienia.
Rahel idzie boso długim korytarzem do pokoju Petera. Puka do drzwi, czeka, ponownie puka, wchodzi. Okna są otwarte na oścież, wróble awanturują się w krzewie czarnego bzu, którego gałęzie niemal sięgają do wnętrza pokoju, łóżko jest puste, koc starannie złożony. Siada na brzegu i wsuwa rękę pod posłanie, by poczuć jego ciepło. Jednak prześcieradło jest gładkie i chłodne w dotyku.
Na biurku widnieje stos książek, które Peter zamierza przeczytać: Propaganda Steffena Kopetzky’ego, pierwszy tom Im alten Reich. Lebensbilder deutscher Städte Ricardy Huch, zbiór esejów Montaigne’a, Sämtliche Gedichte Tomasa Tranströmera, Freibeuterschriften Piera Paola Pasoliniego oraz Der Waldgang Ernsta Jüngera.
Na środku blatu, na nowym zeszycie, leży świeżo zatemperowany ołówek, za nim okulary i paczka chusteczek. Z jakiegoś powodu ta staranna aranżacja wyzwala w niej głębokie emocje. Wychodzi z pokoju, nie pozostawiając po sobie śladu, i zbiega po schodach.
Nieco bezradna wchodzi do kuchni. Ile by teraz dała za cappuccino z własnego ekspresu, z kremową mleczną pianką i szczyptą brązowego cukru. Krąży dokoła, otwiera kolejne szafki i powoli zaczyna rozumieć porządek kryjący się za pozornym chaosem kuchni Ruth. Nie ma ekspresu do kawy, jest tylko zaparzacz. Ruth i Viktor są miłośnikami zielonej herbaty. Po przyjeździe Peter z zadowoleniem zauważył duży wybór dzbanków, herbat i miseczek.
Gorącą wodą płucze zaparzacz, w czarnej puszce znajduje mieloną kawę. Wącha, wydaje się świeża. Słyszy trzask zamka w drzwiach wejściowych, zaraz potem odgłos kroków Petera w sieni. Staje w progu i w dobrym nastroju opowiada o kąpieli w jeziorze.
– Ach, to ty byłeś tym człowiekiem w lesie.
Przytakuje.
– Pływałem całkiem sam w tym ogromnym jeziorze.
– Zaparzyć ci herbatę? – pyta, kładąc dłoń na jego ramieniu.
– Nie, sam to zrobię.
Peter z entuzjazmem odkrywa, że czajnik jest wyposażony w regulację temperatury, dzięki czemu herbatę można parzyć w temperaturze siedemdziesięciu stopni, Rahel natomiast gotuje owsiankę. Przy okazji dzielą się obowiązkami. Peter, który nigdy nie darzył zwierząt szczególną sympatią, a słysząc prośby i błagania dzieci o domowego zwierzaka, zawsze reagował stanowczą odmową, ku jej zaskoczeniu oznajmia:
– Zajmę się trzódką.
Ucieszyło to Rahel. Woli pielęgnować ogród.
Peter śpiesznie wstaje od stołu. Rahel patrzy, jak podąża w stronę stajni, skąd wkrótce wraca, trzymając za uzdę konia.
To dwudziestotrzyletnia kasztanka o imieniu Baila. Od pięciu lat żyje tu na łaskawym chlebie po kontuzji, która zmusiła ją do wycofania się z zawodów hipicznych. Drepcze za Peterem i nie wygląda na zadowoloną z wyjścia na padok. Co chwila przystaje, kładzie uszy i wbija kopyta w ziemię. Szarpanie za uzdę ani namawianie nie przynoszą efektu. Nagle Peter chwyta za wodze, skręca je w bicz i uderza upartą Bailę w zad, a wtedy klacz rusza potulnie naprzód.
Chwilę później obserwuje Petera przy karmieniu bociana. Ptak dostaje rybę w plastikowej misce, łapczywie się nią objada. Ruth przed wyjazdem wypuściła kury i je nakarmiła, również koty wydają się syte i zadowolone. Wylegują się w słońcu, wałęsają po podwórku albo wślizgują przez klapkę do domu i znikają w piwnicy.
Rahel zostawia naczynia i wychodzi z kuchni. Bierze konewkę, ale zbiorniki na deszczówkę są puste. Także w tych okolicach letnie miesiące są coraz gorętsze, suchsze i bardziej zapylone. W lasach obumierają świerki i buki, już w sierpniu widać pierwsze oznaki jesieni. Odkręca kurek obok drzwi wejściowych, rozwija umocowany do niego wąż i zaczyna podlewać te rośliny, które jej zdaniem mają największe szanse na przetrwanie. Ogrodowe hibiskusy, malwy, rododendrony, rozmaite hortensje, nagietki i funkie chylą się ku ziemi, lecz po chwili zaczynają się prostować. Tylko lawenda wspaniale się pleni, tworząc cudownie pachnące wyspy. Pozostaje zagadką, w jaki sposób niemal siedemdziesięcioletnia Ruth oraz jej starszy o dziesięć lat mąż radzą sobie z prowadzeniem domu i gospodarstwa, trudno też sobie wyobrazić, co się stanie, jeśli Viktor nie wróci do zdrowia.
Peter jest zajęty aż do obiadu. Rahel rozłożyła na stole zawartość pojemnika z warzywami, wyrzuciła zgniłe sztuki, a z reszty postanowiła ugotować zupę. Chleba jest jeszcze pod dostatkiem. Nakrywa stół przed domem, rozkłada parasol, nalewa wody do glinianej chłodziarki na wino, aż się zabarwi na ciemno, po czym z przywiezionych win wybiera weißburgunder.
W lodówce znajduje jeszcze dwa serdelki jagnięce, z westchnieniem zostawia oba Peterowi. Od jakiegoś czasu je mniej, by zachować figurę.
Podczas obiadu Peter oznajmia, że po południu zamierza zabrać Bailę na długi spacer. Ruth poleciła mu wyprowadzać klacz na co najmniej godzinę dziennie. Nie patrzy przy tym na Rahel, nie pyta też, czy chciałaby mu towarzyszyć.
Podczas uprzątania naczyń kieliszek wypada mu z rąk. Rozbija się na kamieniach przed drzwiami. Peter zastyga w bezruchu, jego wzrok pada na rozsypane odłamki szkła. Przez kilka sekund patrzy przed siebie, spojrzenie to powstrzymuje ją przed udzieleniem mu pomocy. Rahel się odwraca. Promień słońca oświetla jej twarz, zamyka oczy. Kiedy ponownie je otwiera, Peter kuca, zamiatając szklane okruchy.
Peter wyrusza razem z Bailą, Rahel wałęsa się po domu. Stoi tu od ponad stu pięćdziesięciu lat, niczym organizm rządzący się własnymi prawami przyjmuje wciąż nowych ludzi, otula ich, wchłania, przenika, działa najpierw w nich, a w końcu i przez nich.
W jasnym drewnie podłóg widnieją głębokie rysy, terakota w kuchni jest po części spękana, po części wyszczerbiona, brakuje pustych powierzchni. Wszystko, co poziome, jest zastawione – na każdym parapecie, każdej komodzie, każdym stole piętrzą się stosy artykułów prasowych, katalogów wystawowych, książek, zdjęć, płyt CD, notatek, szkiców oraz całe legiony rzeźbionych figurek dla dzieci, których Ruth nigdy nie urodziła.
Rahel rozpoznaje te, które Viktor wykonał ongiś dla niej. Jedną z nich – elfa – zabiera z sobą.
Kiedy w korytarzu dzwoni telefon, waha się. Ruth nie zostawiła żadnych instrukcji dotyczących ewentualnych rozmów telefonicznych. Aparat jest nowy. Obok leży instrukcja obsługi oraz paragon. Odbiera, zanim włączy się automatyczna sekretarka.
– Witaj Rahel – mówi Ruth. – Dotarłam bezpiecznie do Viktora, przesyła ci serdeczne pozdrowienia. Powtarzał mi to trzy razy, widocznie to dla niego bardzo ważne.
– Dziękuję! Jak on się czuje?
– Zważywszy na okoliczności… Słuchaj, przepraszam, ale muszę kończyć, bo za chwilę przyjdzie lekarz, by ustalić plan terapii. Powiedz tylko, jak się mają zwierzęta?
– Dobrze! Bardzo dobrze! Nie martw się, nad wszystkim panujemy.
– Cieszę się. Zadzwonię ponownie. Żegnaj, moja droga, i pozdrów Petera.
– Oczywiście.
Kiedy Ruth odłożyła słuchawkę, Rahel przypomina sobie wszystkie pytania, które powinna była zadać.
Gdzie jest odkurzacz? Kiedy wywożą śmieci? Czy mam ci przesyłać pocztę?
Zastyga na chwilę przed aparatem, po czym wkłada elfa do kieszeni sukienki, wychodzi z domu, przemierza podwórko i otwiera drzwi do pracowni Viktora.
Daleko w głębi pomieszczenia, gdzie nie dociera światło słoneczne, stoi na postumencie rzeźba naturalnej wielkości. Naga kobieta, nogi lekko rozstawione, górna część ciała oraz ramiona wygięte do tyłu. Poza tancerki albo wyraz potwornego bólu. Rahel podchodzi bliżej. Widok ją zaskakuje: między nogami, tuż poniżej łona, duży pająk utkał swoją sieć. Z odrazą i zarazem fascynacją Rahel obserwuje czmychające zwierzę.
Przysuwa sobie krzesło, by przyjrzeć się wyrzeźbionej twarzy. Bez wątpienia to Ruth. Nie ta dzisiejsza, ale Ruth młodzieńcza, Ruth przed ślubem, tancerka, muza artysty Viktora Kolbego.
Na ścianie po prawej stronie wiszą starannie ułożone dłuta. Jest ich bodaj setka. Na stole warsztatowym stoi otwarta skrzynka z rzeźbiarskimi nożami, a obok kilka zaczętych prac, prawie wszystkie o charakterze religijnym. Leży też książka Opowieści pielgrzyma. Jedna z kartek jest zapisana zamaszystym pismem Viktora: Módlcie się bez ustanku! oraz:Panie Jezu Chryste, zmiłuj się nade mną.
Zaskoczona, przerzuca kilka kart księgi pielgrzyma. O ile jej wiadomo, Viktor nie jest wierzący.
Odkłada ją na miejsce i wychodzi z pracowni w dziwnie ponurym nastroju.
Bierze z pokoju ręcznik, zarzuca go na ramiona i rusza w stronę jeziora. Głosy nastolatków dochodzą z kąpieliska na przeciwległym brzegu, po tej stronie jest sama. Zawsze kąpie się nago. Chłodna, czysta woda otula jej ciało, uwielbia ów moment zanurzenia, kiedy ziemskie odgłosy nikną i spowija ją grobowa cisza.
W drodze powrotnej próbuje sobie wyobrazić, co robiliby teraz w Bawarii. Nic jednak nie przychodzi jej do głowy.
Peter siedzi na podwórku na zacienionej ławce. Kapelusz nasunął na twarz, skrzyżował ramiona, chyba drzemał. Kiedy podeszła, podniósł głowę.
Siedzą obok siebie, nie dotykając się. Swoją opowieścią o spacerze z Bailą Peter rozśmiesza Rahel. Z początku klacz udawała, że kuleje. Raz za razem przystawała, zarzucała łbem albo próbowała skubać trawę przy ścieżce. W drodze powrotnej natomiast nagle zaczęła biec kłusem, i Peter z trudem dotrzymywał jej kroku.
Akurat w chwili, gdy Rahel chce mu opowiedzieć o znalezisku w pracowni, wstaje i oznajmia:
– Położę się na chwilę.
– Dobrze – odpowiada, nie to mając na myśli.
***
Przed kolacją Rahel nadziewa goździkami dwie połówki cytryny i kładzie je na stole, by pozbyć się os. W lodówce znajduje resztki szynki wołowej, nieco koziego sera oraz kilka oliwek. Nazajutrz muszą pojechać na zakupy.
Ma ochotę na czerwone wino, ale perspektywa kiepskiego snu niweczy jej zachciankę.
Wynosi tacę z naczyniami, nakrywa do stołu, dostrzega wychodzącego z domu Petera. Niesie trzy duże puszki kociej karmy i rozdziela ją do kilku misek. Potem siada na ziemi w odległości kilku metrów i obserwuje posilającą się gromadkę. Mały kot o czerwonobrunatnym futerku i pozbawiony jednego ucha bezskutecznie próbuje dopchać się do jedzenia. Peter odpędza pozostałe, sięga po jedną z misek, chwyta rudzielca i odchodzi z nim na bok, by mały pod jego czujnym okiem mógł się bez przeszkód najeść.
– Podważasz społeczną hierarchię! – woła do niego Rahel. On przytakuje i wygląda na zadowolonego.
Po posiłku odsuwa swój talerz na środek stołu, pociąga spory łyk piwa, odstawia butelkę, prostuje nogi, a ręce krzyżuje za głową – pozę tę Rahel widziała już u wielu mężczyzn, ale jeszcze nigdy u Petera.
– Właściwie to dobrze, że Bawaria nie wypaliła, nie sądzisz? – zauważa.
Chociaż podobna myśl jej także zaświtała w głowie, odpowiada:
– Nie. Nie widzę w tym nic dobrego.
Patrzy na nią z powagą w oczach. Potem prostuje się, łapczywie dopija piwo i zabiera się do sprzątania naczyń.
Rahel pozostaje na dworze, póki jej wzrok nie przywyknie do ciemności. Rozświetlający podwórko blask księżyca pozwala dostrzec kontury przedmiotów oraz liczne przemykające nietoperze. Dziś i przez najbliższe kilka dni potrwa maksimum roju Perseidów. Jakże chciałaby popatrzeć z Peterem w niebo, a później, być może, pójść z nim do łóżka.
Jego odmowa jest dla niej udręką.
Jeszcze przed wydarzeniami na uniwersytecie Rahel stała się wyczulona. Chodziło o sposób, w jaki uprawiali seks, oraz fakt, że inicjatywa niemal zawsze wychodziła od niej. Znała symptomy. Pacjenci wielokrotnie opowiadali jej o tym, jak zatracili gdzieś swoją seksualność. Miłość przeradzała się w przyjaźń, nierzadko bezpowrotnie.
Zdarzało się, że Peter zaraz po osiągnięciu orgazmu zaczynał roztrząsać temat, który akurat zaprzątał mu głowę. Znów patrzył na nią z osobliwą łagodnością w oczach. Pod wpływem wyzutych z pożądania spojrzeń jej ciało wiotczało. Kiedy pojawiły się u niej pierwsze oznaki klimakterium, wręcz podręcznikowo wpadała w wir zmiennych nastrojów. Bywało, że przepełniona żądzą wydzwaniała na uczelnię i wabiła Petera do domu. W inne dni jego dotyk stawał się dla niej nie do zniesienia. Nierzadko pragnęła go po kilka razy dziennie, a kiedy umykał przed jej pożądaniem, z niepokojem wypytywała go o romans.
– Na litość boską, Rahel! Po pierwsze, nie uważam, by natarczywość, z jaką zwierzyna pcha się pod lufę karabinu, była nader podniecająca, a po drugie, istnieją ludzie, dla których seks nie ma aż tak istotnego znaczenia!
Mocne słowa. Dąsała się przez kilka tygodni, rozważała nawet przyjmowanie preparatu hormonalnego, który złagodziłby gwałtowną huśtawkę emocji. W głębi serca przyznała jednak, że chce to wszystko poczuć. Łzy napływające znikąd, zmęczenie i oblewające ją fale potu, euforię zwykłego życia oraz pragnienie seksu z własnym mężem.
Czasem nie pożądała własnego męża, ale jakiegokolwiek mężczyzny.
Wnosząc z pozycji słońca, musi być późne przedpołudnie. Znowu za długo spała, ma wrażenie, jakby skradziono jej kawałek życia.
Wkłada wczorajszą, czarną lnianą sukienkę, podejrzewając, że będzie ją nosić przez kilka następnych dni. Elf wypada przy tym z kieszeni i ląduje na podłodze. Odłamuje się jedno ze skrzydeł. Ostrożnie kładzie je na nocnej szafce, obok stawia figurkę, myśli o Viktorze. Zainteresowanie, jakim darzył Rahel, było nader widoczne, jej siostrę Tamarę traktował raczej obojętnie. Zagadnięty o to przez Ruth, wyjaśnił krótko, że Tamara ma ojca, a Rahel nie.
W kuchni stoi zimna herbata. Po Peterze ani śladu, akurat w tej chwili czuje z tego powodu ulgę. Parzy kawę, smaruje połowę bułki dżemem, je na stojąco. Bez szczególnego powodu znów ciągnie ją do pracowni Viktora. Z pełną filiżanką kawy w dłoni przechodzi w poprzek podwórko i kieruje się prosto do stołu, na którym leży książka. Panie Jezu Chryste, zmiłuj się nade mną. Kilkakrotnie powtarza modlitwę, za każdym razem inaczej rozkłada akcenty, aż w końcu odnajduje rytm. Panie Jezu Chryste, zmiłuj się nade mną, Panie Jezu Chryste, zmiłuj się nade mną, Panie Jezu Chryste, zmiłuj się nade mną, Panie Jezu Chryste, zmiłuj się nade mną, Panie Jezu Chryste, zmiłuj się nade mną.
Nic się nie dzieje.
Obok stołu znajduje się szafka na grafiki. W górnej szufladzie leżą rysunki węglem z wizerunkami zwierząt, zwłaszcza koni i kotów. W drugiej Rahel odkrywa rozmaite ołówki, kartonowe pudełko z kredkami, szkicowniki, paczkę tytoniu z filtrem i bibułką, świece i zapalniczki. Tytoń wciąż jest wilgotny, nie może być stary. Czy Ruth o tym wie?
Otwiera kolejną szufladę: kilka rysunków kobiecego torsu w różnych pozach. Przegląda je po kolei. Większość to pobieżne szkice, tylko nieliczne wydają się dopracowane. Ostatni przedstawia także głowę i twarz: to Edith, matka Rahel.
Obok niego kolejny stos kartek. Widać na nich dziecko, to ona.
Przez kilka minut wpatruje się w rysunki. Zawartość tej szuflady nie była przeznaczona dla niczyich oczu. Czuje się jak złodziejka, a zarazem jak osoba, której odebrano jej własność.
Drżącymi dłońmi wyjmuje tytoń z drugiej przegródki. Bierze z paczki bibułkę i skręca swojego pierwszego od ponad dwudziestu lat papierosa. Zanim jednak zdąży go zapalić, słyszy stukot kopyt o bruk podwórka. Zerka przez okno i dostrzega Bailę. Klacz przystaje, prawym przednim kopytem uderza kilka razy w ziemię i prycha. Wodze zwisają swobodnie, nie widać Petera. Rahel odkłada papierosa i w pośpiechu wychodzi na dwór.
Jakieś pięć minut później zjawia się Peter. Człapie, kręcąc z rozbawieniem głową.
– Musiałem zasznurować but, wtedy dała drapaka.
Chwyta za wodze i zaczyna pouczać Bailę.
Gdyby choć w połowie tak ze mną rozmawiał, myśli sobie Rahel, odprowadzając go wzrokiem w stronę padoku.
Po krótkiej kąpieli w jeziorze Rahel wraca do domu. Ma nadzieję, że zastanie Petera w pokoju. Głowę wciąż zaprząta jej odkrycie w pracowni, rodzące się pytania nie dają jej spokoju, a jedyna osoba, która może na nie odpowiedzieć, leży pod troskliwą opieką żony w klinice rehabilitacyjnej nad Bałtykiem.
Z Peterem chce jednak porozmawiać o czymś innym.
Upina włosy w lubiany przez niego sposób, wyciąga po bokach kilka luźnych kosmyków, nakłada na usta odrobinę szminki, maluje tuszem rzęsy i przez chwilę przygląda się sobie w lustrze. W dobre dni wcale nie widać, że ma czterdzieści dziewięć lat.
Każdy kolejny krok stawia ostrożniej. Stare deski podłogowe skrzypią, już ma zapukać, gdy słyszy:
– Wejdź.
Peter siedzi przy biurku przed otwartą książką, odwraca się w jej stronę i zdejmuje okulary.
– Peterze, co z nami?
Wskazuje na stojące obok łóżka krzesło.
– Usiądź.
Zimne kropelki potu spływają jej po plecach, uważnie przygląda się jego twarzy. Widzi, jak mocuje się z każdym słowem.
– Peterze, proszę!
– Zbiłaś mnie z tropu, Rahel. Nie chcę powiedzieć nic niewłaściwego, ja… Możemy porozmawiać później? Dziś po południu?
Z pełnym godności spokojem podnosi się i idzie ku drzwiom. Zdobywa się jeszcze na nikły uśmiech, po czym rusza długim korytarzem do swojego pokoju.
Od roku i czterech miesięcy Peter większość czasu spędza samotnie. Idzie mu całkiem dobrze. Czyta różne przekłady danego dzieła, ogląda filmy dokumentalne o zwierzętach, programy o postaciach historycznych albo relacje z podróży, urządza długie wycieczki rowerowe do poddrezdeńskich winnic, całe tygodnie poświęca starannie wybranym tematom, które analizuje z literackiego, artystycznego i naukowego punktu widzenia. Jego zamiłowanie do dokładności ociera się o pedanterię, krytyczny dystans przemienił w oderwanie od świata.
W tamten czwartek, w dniu, w którym zachwiała się jego krucha równowaga, wrócił do domu nieco wcześniej. Nie spodziewała się go o tej porze. Kiedy wyszła spod prysznica ubrana tylko w ręcznik, stał w korytarzu bez ruchu. Na poły nieobecne, na poły przerażone spojrzenie nie wróżyło nic dobrego, od razu stało się jasne, że wieczór potoczy się inaczej, niżby sobie tego życzyła. A była to rocznica ich ślubu. Dwudziesta ósma.
– Co się stało? – zapytała, nie mogąc ukryć lekkiej irytacji w głosie. Ostatnio nader często coś się działo, gdy wracał do domu. Niemal każdego dnia oburzał się, jak wielu studentów jest na bakier z ortografią i gramatyką, jak mało są oczytani i jak historycznie niezorientowani.
Słysząc te narzekania, Rahel przewracała tylko oczami. Jej pragmatyzm nie dopuszczał tak bezużytecznego buntu. Choć zdawała sobie sprawę, że ludzie pokroju Petera cierpią, to jednak jej cierpliwość miała swoje granice.
– Chodź, otworzę dla nas butelkę wina – przerwała jego milczenie.
Potrząsnął głową. W kuchni nalał sobie wody do szklanki i wypił.
– To już nie jest mój świat, Rahel – stwierdził, spoglądając przez okno.
Następne pół godziny spędziła przy kuchennym stole, z mokrymi włosami i zimnymi stopami. Z wyczerpującą dokładnością opowiedział jej o całym zdarzeniu. Słuchała go, siedząc na krześle z podkurczonymi nogami.
Na seminarium „Rola płci w literaturze dziewiętnastowiecznej” Peter podał obszerną listę lektur. Kilku uczestników zaprotestowało przeciwko jej objętości, uzasadniając swój sprzeciw tym, że wynikną z tego wyłącznie męskie i kobiece klisze. Binarne klasyfikacje, w które i tak nikt już nie wierzy. Wystarczyłoby przeczytać jedną z tych książek albo kilka fragmentów i już miałoby się rozeznanie. Peter argumentował, że opieranie się jedynie na fragmentach lub pojedynczych przykładach jest sprzeczne z wymogami kształcenia uniwersyteckiego. A nawet gdyby po całościowej lekturze okazało się, że przeważają tradycyjne stereotypy, to i tak pojawiłyby się pasjonujące kwestie. Można by zadać sobie pytanie, czy w banałach tkwi ziarno prawdy. Można by rozwinąć hipotezy i je przedyskutować. Wysunął tezę, że kobiety niejednokrotnie przywiązują w życiu wagę do innych wartości i celów niż mężczyźni. Na przykład samo dążenie do władzy jest im nierzadko odrażająco obce, to niezwykle sympatyczna różnica w stosunku do licznych męskich narcyzów na szczytach władzy. Wówczas niewielką grupę seminarzystów ogarnęło wzburzenie, jakiego nigdy wcześniej nie doświadczył przez wszystkie lata nauczania.
Zwłaszcza jedna osoba głośno go zaatakowała: Olivia P.
Szczególnie perfidny z niego szowinista, ponieważ chwali kobiety za to, że nie są żądne władzy, zamiast zachęcać je do jej zdobycia. Peter niezwłocznie zareagował, zwracając się do niej per pani P., a wtedy usłyszał rzucone wściekle: Jestem osobą niebinarną! – Przez chwilę naprawdę zaniemówił, potem spojrzał na listę uczestników i zauważył, że widnieje na niej jako pani Olivia P. Olivia P. wybuchła. Czyżby wzbraniał się uznać, że nie przynależy do żadnej płci? Wcale nie, odparł, stwierdził tylko, że na seminarium jest zapisana jako kobieta… Reszta wyjaśnień utonęła wśród wrzasków i krzyków.
Peter opisał te wydarzenia w najdrobniejszych szczegółach.
– Dobry Boże! – przerwała mu w końcu Rahel. – Ależ z ciebie czasem… – Omal nie nazwała go upierdliwcem, ale w porę się opamiętała. – Kto wie, przez co ta biedaczyna przeszła. Nazywaj ją po prostu tak, jak tego chce!
Spojrzał na nią obcym wzrokiem. Na twarzy drgnął mu nerw. Potem wstał i zaszył się w swoim pokoju, cicho zamykając za sobą drzwi.
Od tej pory nastała między nimi cisza. Nie poznała dalszego ciągu. Dopiero kiedy pewnego ranka w jednym z dużych krajowych dzienników natknęła się na artykuł, zdała sobie sprawę z powagi sytuacji: „Wieczni obskuranci. Profesor germanistyki z TU Dresden odmawia osobie transpłciowej uznania jej niebinarnej tożsamości”. Po czym następowało rozliczenie ze Wschodem. Niegdyś indoktrynowani, wciąż nie nauczyli się otwartego i wolnego myślenia. Ich deficyty doskonale widać na przykładzie profesora Wunderlicha i tak dalej, i tak dalej. Wszystkie te okropne brednie, których nie mogli już słuchać.
Odwołała poranne wizyty i pojechała na uczelnię.