Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Płyn Lugola to autorski wybór wierszy jednego z najważniejszych polskich poetów drugiej połowy XX i XXI wieku. Bohdan Zadura znany jest od lat jako wybitny poeta (debiutował w 1962 roku), prozaik, krytyk literacki i tłumacz (przekłada prozę i poezję z języka angielskiego, węgierskiego i ukraińskiego), od 2004 roku jest redaktorem naczelnym najstarszego pisma literackiego w Polsce „Twórczości”. Wielokrotnie wyróżniany i nagradzany ostatnio (w 2018 rok) otrzymał Wrocławską Nagrodę Poetycką „Silesius” za całokształt twórczości. Niniejszy wybór zawiera utwory pochodzące z całej twórczości Zadury, wręcz półwiecza działalności artystycznej, od debiutu poetyckiego (W krajobrazie amfor, 1968) po wiersze ostatnie (Po szkodzie, 2018), wśród nich dawno nie wznawiany, legendarny poemat Cisza (napisany w stanie wojennym), opatrzony został również odautorskim posłowiem.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 100
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
redaktor prowadzący
Paweł Orzeł
projekt okładki
Anna Sztwiertnia
korekta
Marcin Sendecki
© Copyright by Bohdan Zadura
© Copyright for this edition Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2020
Wydanie pierwsze
Warszawa 2020
Państwowy Instytut Wydawniczy
ul. Foksal 17, 00–372 Warszawa
tel. 22 826 02 01
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa www.piw.pl
www.fb.com/panstwowyinstytutwydawniczy
ISBN 978-83-8196-086-1
kiedy mnie wiedzie wiersz na pokuszenie
— nieistniejący czy też nieodkryty —
mam być uległy czy też niezdobyty
słowa mam wybrać czy wybrać milczenie
bo chociaż wszystko już dawno się stało
ludzie i ptaki trawy i kamienie
chociaż nie nicość ale byt jest w cenie
nie wiem czy lepiej by nic nie istniało
czy lepiej raczej by cokolwiek było
tak samo nie wiem czy jest taka miłość
co nas wynosi i co nas wybawia
a jeśli nawet — to znów nie wiem która
czy ta co głogi z czerwieni okrada
czy ta co blednie w płonących nasturcjach
poemat pomyślany jako sześć sonetów
in memoriam Samuela Przypkowskiego
Sonet I
Jak poprzez werble bębny w głuchy szloch kamieni
Opadał głos wysoki w trzaskaniu płomieni
W skowycie psów płonących i w lamencie dzwonów
Zataczał się wśród dymów i z głuchego tonu
Pękających kamieni nadaremnie wracał
W niebo płowe falsetem jak ognista raca
Widziałem jak upadłaś jak runęła wieża
W gruzach zegar strzaskany czasu nie odmierzał
I czas wstrzymany nagle schwycił nas za gardła
Bulgotał w krtani pluł krwią i Ostenda padła
Widzieliśmy Ostendę i prawie na poły
Widzieliśmy jej ze krwią zmieszane popioły
Oślepłem biały popiół w gorącym popiele
Stygną miłości nasze zanim łza spleśnieje
Sonet II
Tupot nóg świst oddechu chrzęst łamanych mieczy
Co było nie wiem cisza teraz klęsce przeczy
Cykady świerszczy w trawach szorstkich i wysokich
Gdy piach wilgotny tłumi pierzchające kroki
Białe i ostre światło świtu czystej Hostii
Kości bielsze niż popiół z białych ostów Ostii
Złom żelazny i małży strzaskane skorupy
Rośny zapach jaśminów i w jaśminach trupy
Daleki huk przyboju słony wiatr od morza
I niby drzazgi smolne spłonie ranna zorza
Nim szorstki język soli znów oszroni plaże
Wszystkie drogi odcięte Czas patrzy nam w twarze
Nie wierzmy horoskopom nadciągają sępy
Sczernieją kości białe i sztandarów strzępy
Sonet III
Dokąd poszły ich dusze widziałem ich ciała
Jak je śmierć pośród bitwy w swe władanie brała
Czarna chmura zawisła pod gradem gołębim
Padały niby zboże Hiszpan nas pognębił
Zostając między nami tyleż jest zwycięzców
Co stratowanych tyleż zwyciężonych jeźdźców
Co koni padłych białą pianą oszronionych
Tyleż studni zatrutych co i ust spragnionych
Pęka w gorączce kurzem słonym się pokrywa
Tyleż jest i Ostendy ile w zgliszczach bywa
I w nas co jeszcze żywi a już oglądamy
Miasto przez oczy tamtych i w nicość zdążamy
Co nam tedy sądzone widziałem ich ciała
Jak je fala odpływu w morze porywała
Sonet IV
Płynęli ku północy zamiast masztu z nożem
Wbitym w plecy lub w piersi pogodzeni z morzem
Z grzebieniem zamiast steru z włosami miast żagli
Mężczyźni którzy w bitwie ci co we śnie padli
Ślepi żeglarze w brzuchach wzdętych białych kobiet
Którzy w łonie swych matek grób znaleźli sobie
I brzuchy sine które w brzuchach ryb ginęły
Nim do brzegów wilgotnych kości dopłynęły
Pod okiem zimnej gwiazdy w fosforze planktonu
Płynęły żagle włosów świecące zielono
I wiatr w żagle kredowych paznokci chwytając
Uciekłem stamtąd rybom oczy zostawiając
Powtarzam co pamiętam z ziemią pogodzeni
Korytarzami płyną wiosennych korzeni
Sonet V
Glina tłusta skrwawiona Ostenda kwitnąca
Gaśnie gwiazda Ostendy w popiele stygnąca
Popiół w ziemię powraca wystrzela płomieniem
Byliśmy tutaj mówią zeszli między cienie
Wieje wiatr rozwiewa sny wloką się zegary
Na molo patrzą w morze zakochane pary
Kochaliśmy tej wiosny w tamtym karnawale
Mówiłem kiedy szliśmy przez balową salę
O sezonach minionych szczęściu co nas czeka
Wiatr rozwiewa twe włosy srebro śniedź powleka
Byliśmy tutaj mówią dogasają głownie
Wieje wiatr dymi popiół przemknęłaś koło mnie
Jak tamci którzy we mnie przeminęli ze mną
Ostenda zapomniana osuwa się w ciemność
Sonet VI
Herbata nam już stygnie czas światło zapalić
Czas by kwiaty te zmienić czas by listy spalić
Czas by kurze pościerać czas wyjść do ogrodu
Czas przyjaciół wspominać i piękno zachodu
Czas aby psa już kupić i wosk w świecach zmienić
Czas by się zdrzemnąć w cichym mruczeniu płomieni
Czas by miłość uprawiać czas słuchać muzyki
Czas okno w noc otworzyć gdzie dźwięczne słowiki
Czas aby się wykąpać czas adresy sprawdzić
Czas ciszę kontemplować i czas śmiercią gardzić
Czas o sztuce rozprawiać niżąc metafory
Czas krawaty przymierzać dobierać kolory
Jeszcze horyzont pusty czas uprawiać ogród
Jeszcze nie czas Ostendy jeszcze czas na powrót
W lipcowym słońcu na balkonie
Herbata w szklankach stygnąć nie chce
Rozmowa trwa o Calderonie
O Izabeli i kimś jeszcze
Jeśli nie było snem co było
I obłąkana szałwii czerwień —
To czemu nagle się prześniło
Uczony wywód ktoś nam przerwie
Pod jabłoniami starzec z chłopcem
Rozgrywa wieczną partię szachów
Obłoki pasą się jak owce
A czas ich obu trzyma w szachu
Królówka krową jest królewską
Mówi poeta czasów treser
Na Ewę patrząc swą niebieską
Gdy jego kości w Czarnolesie
Na szachownicy zaś ta sama
Toczy się wojna od stuleci
Owadów polnych cała gama
W powietrzu drżącym hałas nieci
Wśród żaru który jest bo pali
Ktoś mnie przez zaspy śnieżne goni
Aby mnie zgubić lub ocalić
I chłodem wieje od jabłoni
l chmury stroszą swoje grzywy
I szerszeń w jabłku śpi nażarty
Jeżeli przeszły czas jest żywy
To czemu teraźniejszy martwy?
To śpiewające towarzystwo jakiego boga ma?
Jest sam Wśród kategorii które nazwał Kant
Sam przeciw sobie W Tebach było siedmiu
Gdy wiosny dźwięczą słowicze epitety
Jest sam Na przekór wszystkim fletu trelom
Przypływom morza Pieśniom poematów
Zdarta płyta Na oklep poprzez szpalty gazet
Jadą tytuły zgodne z linią życzeń
Nawet lepiej że wkrótce nikt ich nie pamięta
Rzeczywistość w początkach lojalna
Uprzedza Zastanów się masz czas
Zniszczę cię choćbym nie pragnęła tego
Być może w taką chwilę umysł stać na wiele
Gdy niczego się po nim spodziewać nie można
Nic nie ma do stracenia Prócz więzów
Oto pora gdy wyobraźnia bierze odwet
Za wszystkie nawyki Przyzwyczajenia
Pozbawione podłoża stają się nieważkie
Lotne dmuchawce którym sprosta dziecka
Oddech lub wiatr najlżejszy Wiatr prawie bezruch
Oko z przyzwyczajenia jeszcze dostrzega przemiany
W tej chwili najbardziej śmiertelny
Gotów ogłosić swoja nieśmiertelność
O śmieszne formy którym ulegamy
Ślepi po trzykroć Biedni Ślimakowie
Broniący tego co nas ogranicza Tej ręki
Tej nogi W tym miejscu w tym czasie
Więc gotów w tej w chwili w tym czasie
Pomyśleć Jestem wszędzie gdziekolwiek bywałem
I kiedykolwiek Więcej nawet
Tym jestem gdzie byłem i wtedy gdzie byłem
Tamtą sosną powietrzem leżakiem motylem
Wtedy i teraz I zawsze i wszędzie
W noc głęboką gdy gorączka toczy
Jednookich luster szklane oczy
Na tym placu gdy go mrok ogarnął
Wszystkie flagi mają barwę czarną
Na tym placu teraz szałwia płonie
Czarnym ogniem jak nadzieja w schronie
Późną nocą gorączka je trawi
Bo obiecał że przyjdzie wybawi
Od tych samych potwierdzeń zaprzeczeń
I od próśb raz na zawsze uleczy
Widzą nierealne wozy z sianem
U wylotu dróg poustawiane
Jak kochanków ciała chłód ogarnia
Widzą te które wiszą w sypialniach
Jednookich luster szare oczy
Matowieją i rozpacz je toczy
Bo pan Godot znowu nie przybywa
I
Małe muzea jak małe kraje
są a przecież mogłoby ich nie być
i my pracownicy małych muzeów
moglibyśmy nie być
pracownikami małych muzeów
Moglibyśmy mierzyć obwód
biustu Venus z Milo Opisywać
paletę starych mistrzów
Odczytywać ukryty sens
zawarty w mądrych płótnach
Słuchać bicia zegarów
umarłych epok które
odmierzają i nasz czas
Jesteśmy jednak pracownikami
małych muzeów Kilkadziesiąt
przeciętnych pejzaży
które nie trafią nigdy
do leksykonów historii
sztuki Trochę starych monet
Banknoty opowiadające
o inflacji
Skamieliny Zżarta przez mole
czapeczka którą nosił
miejscowy architekt
Warsztat tkacki
parę garnków
globus
To wszystko
co znalazło się
w inwentarzu
Ci z wielkich miast z wielkich krajów
którzy zazdroszczą nam naszych małych
muzeów nie wiedzą że wbrew pozorom
musimy się znać na wszystkim
Od historii wojen po techniki graficzne
Od haftu po garncarstwo i tkactwo
Lecz może może trzeba
tak samo dociekać kiedy
powstały nasze obrazy
bez których ludzkość nie byłaby
biedniejsza Dochodzić daty
zrobienia garnka jakich
co tydzień setki sprzedają
na jarmarkach
Obowiązują nas te same
wzory kart katalogów naukowych
kartotek
Nie budujemy sejfów
w ścianach Alarmowych sygnalizacji
automatycznych schronów
bo nas na nie nie stać
Lecz przepisy są jedne dla dużych
i małych muzeów
I od niczego nie jesteśmy zwolnieni
II
W małych muzeach
mówi się szeptem Zimą
gdy pod butami skrzypi śnieg
cisza rozsadza małe muzea
Oparte o kaflowy piec
przy stoliku na którym
leżą bilety stoją chude
piegowate dziewczyny
myślą o swoich dolegliwościach
o kłopotach w domu
ojcu który się upił
bracie który kogoś pobił
Pachną kwaśno potem
W szklance grzałką gotują herbatę
Wierzą w sny
lecz nie wiedzą co mogą znaczyć
te dwie czaszki
wypełnione krwią
mówiące wypij nas
i po spełnieniu rozkazu
napełniające się
znowu
Co mogą znaczyć
te dwie czaszki
z ostatniej nocy
Nie słyszały o Yoricku
Jest zima Stojąc pod piecem
czekają aż wskazówki na zegarku
wskażą trzecią Czekają
na lato Każdego lata
wychodzą za mąż
Jedno lato interesowały się
żużlem Ale chłopak
nie jest już w kadrze
narodowej Jeszcze
łaskoczą je pod nosem
i na szyi wąsy malarza
który przysiadł się do nich
w zeszłym sezonie
Latem słychać czasami
w małych muzeach
tupot nóg i dziewczęcy
pisk
Któregoś dnia ktoś wpisuje się
do księgi pamiątkowej w obcym
języku Któraś z nich
wyjeżdża do obcego kraju
i przez przypadek zostaje panią
van der Weyden lub Wassenhove
III
Muzea dzielą się na
duże i małe muzea
małe muzea podlegają
dużym muzeom
Małe muzea dzielą się na
małe muzea z przeszłością
i małe muzea z przyszłością
W lepszej sytuacji
wbrew pozorom
znajdują się te drugie
Niekiedy małe muzea
z przyszłością
stają się muzeami z przeszłością
a bez przyszłości
Pogląd że w małych muzeach
można czytać dużo książek
z zakresu literatury pięknej
słuszny jest tylko częściowo
IV
1.
Małe muzeum z przyszłością
kupuje duży zamek
z przeszłością
Na dziedzińcu
wśród ruin
które nigdy nie będą
odbudowane
bankiet finansowany przez
telewizję
Pod płóciennym parasolem
ostatni prywatny
właściciel
w pastelowym
przyciasnym
garniturze
Słabym głosem
opowiada skróconą
historię zamku
w którą od kilkudziesięciu lat
— co roku wzbogacając ją o nowe
szczegóły —
sam wierzy
Miejscowa ludność
— mówi towarzyszka
sekretarz w imieniu
władz społeczeństwa
i swoim własnym —
darząc dotychczasowego właściciela
szacunkiem i sympatią
nazywała go nawet
księciem
Książę jak go pamiętam
chodził zawsze w podartej
kapocie No co tam
złocieńka kochanieńka
mówił i wyciągał z kieszeni
irysy
2.
Książę
przekazuje klucze
dyrektorowi małego
muzeum
Dyrektor małego muzeum
wznosi toast winem
sfinansowanym
przez telewizję
Operator
kieruje kamerę