Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Dlaczego poddawać w wątpliwość dom? To miejscu na ziemi, która daje oparcie i bezpieczeństwo i do którego tęskni tylu ludzi pozbawionych choćby namiastki własnej siedziby? Może właśnie ze względu na nich. Kiedy w czterech ścianach celebrujemy kolejne, coraz mniej święte święto, kiedy rodzinne romanse, mariaże i rytuały odbierają nam siły, powagę i poczucie rzeczywistości, dom staje się figurą dwuznaczną, a oferowany przez niego komfort sąsiaduje ze strachem innych. Wiersz w domu i wiersz po domu. Budowa na poklatkowym filmie i powrót budowniczego po własnych śladach. Nowy sens tych śladów i nowy początek.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 22
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Jeśli budowniczy
Jeśli budowniczy wybudował komuś dom,
a dzieła swego nie wykonał trwale
i dom, który wybudował,
zawali się i zabije właściciela,
budowniczy poniesie karę śmierci.
A zatem stąpaj ostrożnie, mieszkańcu
nade mną,
i stąpaj ostrożnie, mieszkańcu
pode mną,
mieszkańcu obok z jednej strony
i z drugiej,
nie tylko po dwudziestej drugiej.
Stąpaj ostrożnie, pomyśl o budowniczym,
który dom buduje po domu,
to trudny projekt,
nader nieoczywista konstrukcja,
może nie ustać.
W wielopokoleniowej rodzinie
Mowa jest matką, nie służącą myśli,
ale nawet najlepsza matka jest bezradna,
gdy przychodzi jej rodzić w wielopokoleniowej rodzinie,
gdzie traktuje się ją jak służącą
i gdzie każdy ma coś do powiedzenia,
nawet jeśli jego łono już wyschło,
nawet jeśli jest mężczyzną, a nawet
byłym mężczyzną, którym nigdy nie był.
A im mniej pamięta, tym więcej mówi,
i te niewinne zgłoski, te korale,
jeśli nie perły jej słów wypadają z jej perłowych,
jeśli nie koralowych ust i toczą się po stole
jak kamienie, chciałoby się powiedzieć,
ale korale nie są przecież kamieniami,
perły kiedyś były, ale też już nie są,
teraz są co najwyżej kryształkami cukru.
Senior spuszczony z oka ślini palec
i wyczha, wypuszcza go na łowy,
i zanim pełnosprawna część rodziny
siłą wyjaśni nieporozumienie,
oblizuje go, bierze do ust, ciamka.
Mowa jest matką, nie służącą myśli,
ale jednak niepotrzebnie otwierała usta,
przyjdzie na to czas,
lepiej by starła stół.
Cicho
Życie płynie wąską strużką
pomiędzy kępami szczawiu,
omija łysą oponę, but
wołający jeść, dziurawy garnek.
Jest niebieskawe i szemrze.
Szumią zielone drzewa,
lis kopie norę za dnia
w podworskim parku. Na ławce
brat i ojciec, ramię w ramię,
dupska na oparciu,
buciory na siedzeniu.
Opowiadają, jak było.
Kto dostał większy wycisk,
kto miał ładniejszą chustę
(zwykła jednostka,
a tylu zdolnych chłopaków),
do kogo przychodziła
ładniejsza dziewczyna
z okolicznej wioski.
Wrócili,
przestała przychodzić.
Raz im mignęła, chyba ona,
nie widzieli twarzy.
Zerwali się, chcieli za nią biec,
ale nogi mieli jak z waty,
kręciło im się w głowie,
zrobiło im się niedobrze.
Położyli się spać
pod płotem,
w rowie, w krzakach.
Wszystko jedno.
Pomiędzy kępami szczawiu
lodówka z urwanymi drzwiami,
błotnik zaporożca, grabie
ze złamanym trzonkiem.
Cicho, jakby się wszyscy objedli
makiełkami z wczoraj.
Domki kanadyjskie
Tam, za białym parkanem,
w równo przyciętej trawie,
na fosforycznej grządce,
pod niebem pełnym
bezbłędnych
figur, wzorów i konstelacji,
co wcale nie potrzebują bata,
by nie osunąć się
w płomienny nierząd,
otóż tam zdajemy wreszcie
do następnej klasy.
A jest to klasa niezłych nominałów,
leniwych, ale zdolnych
do podziału i do syntezy,
na pierwiastki, na elementy,
w leśne, górzyste krajobrazy.
Mniszek
Z błotnistej ziemi,
którą przecinał kamienny rynsztok,
wyrastał mniszek.
Był zielony, zakwitał na żółto.
Nie mógł mieć siwej głowy,
nie miał nawet zarostu.
Sporo korzonków
po sąsiedzku,
trochę doskwierał brak pustelni.
Z ksiąg kilka atlasów,
raczej fauny niż flory,
wszystkie z biblioteki,