Pod naporem fal - Jadwiga Korzeniewska - ebook
PROMOCJA

Pod naporem fal ebook

Jadwiga Korzeniewska

5,0
49,00 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 49,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Tuż przed tym, gdy Karol ma powiedzieć „tak”, jego przyjaciółka Joanna wybucha w kościele głośnym „NIE”. Czy ten desperacki akt może odwrócić bieg wydarzeń?

W tętniącej życiem Warszawie rozgrywa się złożona historia wieloletniej przyjaźni, pełna niewypowiedzianych słów i przelotnych chwil bliskości, które mogłyby zmienić wszystko… gdyby tylko Joanna i Karol odważyli się zmierzyć z falami tłumionych przez lata emocji.

Pod naporem fal to opowieść o potrzebie bliskości oraz lęku przed samotnością i stratą, z którymi zmaga się wielu współczesnych trzydziestolatków. Przepisy na wzorcowy związek i karierę zdają się nie działać, a bohaterowie gubią się w swoich oczekiwaniach. Zapominają, że za ryzykiem może stać nie tylko rozczarowanie, ale także szansa na szczęśliwe zakończenie.

debiutanckiej powieści Jadwigi Korzeniewskiej cierpkość zawodu miesza się z gorącym romansem i inteligentnym humorem. Bohaterowie bywają nieporadni, z trudnością przychodzą im rozmowy o tym, co ważne. Starają się zachować pozory poukładanego życia. Jednak czy prawdziwe życie nie zaczyna się właśnie wtedy, kiedy wszystko wymyka się spod kontroli

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 333

Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie i/lub kopiowanie całości bądź części publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, kopiowanie na nośniki filmowe, magnetyczne lub inne, a także rozpowszechnianie za pomocą nośników elektronicznych, stanowi naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.

Wydawca

Bez zadyszki

Kartaginy 1/178, 02-762 Warszawa

jadwigakorzeniewska.pl

[email protected]

Redakcja

Projektowanie i edycja treści Julita Paprotna

Korekta

Work With Words Joanna Krystyna Radosz

Korekta po składzie

Projektowanie i edycja treści Julita Paprotna

Projekt okładki

Jan Gadomski

Skład i łamanie

Wielogłoska Katarzyna Mróz-Jaskuła

Druk

Totem

Materiały graficzne na okładce zostały wykorzystane za zgodą Shutterstock.

ISBN: 978-83-971412-1-6

Copyright © Jadwiga Korzeniewska

Wydanie I

Warszawa 2024

Jankowi, z miłością

PROLOG

To był moment. Dźwięk słów, które przebiły się przez ciszę, wibrował pomiędzy zgromadzonymi. Goście skonsternowani patrzyli po sobie, a Joanna Domaradzka wbijała wzrok w jeden punkt. Miała wrażenie, że serce za chwilę wyskoczy jej z piersi – nie w przenośni, ale naprawdę. W dłoniach czuła przyjemne mrowienie zwiastujące początek jakiejś przygody. Za to nogi sprawiały wrażenie przytwierdzonych śrubami do zimnej posadzki. Nawet gdyby chciała, nie mogła się ruszyć.

Nie była do końca pewna, czy naprawdę to zrobiła. Omiotła spojrzeniem zebranych. Bartuś, wzorowy jak dotąd świadek, stał z rozdziawionymi ustami. Joanna przełknęła gulę w gardle. Zatem to zrobiła. Przed paroma sekundami, w kościele pełnym ludzi, krzyknęła jedno krótkie acz donośne „Nie!”. Nie żeby ktoś pytał, to nie była scena z amerykańskiego filmu. Czuła natomiast, że tylko to jej jeszcze zostało. A teraz stała jak sparaliżowana, oddychając zbyt szybko, podczas gdy świat wokół zdawał się nieco wirować. Zamrugała raptownie, po czym wbiła szeroko otwarte oczy w stojącą przy ołtarzu młodą parę. Mężczyzna wyglądał na zmęczonego, a oniemiała kobieta zerkała raz po raz to na swego wybranka, to na Joannę, jakby oczekiwała natychmiastowych wyjaśnień od obydwojga.

Joanna chciała wrócić do tej chwili sprzed „Nie!” i zasznurować sobie usta. Jednocześnie pragnęła krzyczeć to „Nie!” do utraty tchu, aż do wszystkich zebranych dotarłoby, że ten ślub nie może się odbyć. Nie może, bo to ostatecznie złamie jej z trudem posklejane serce. Najbardziej chciała jednak móc cofnąć czas do tak wielu chwil, w których albo ona, albo cudzy teraz pan młody zaprzepaszczali kolejne szanse na wspólną przyszłość. Teraz wszystko było w jego rękach. Joanna stała więc, przytwierdzona do posadzki niczym rzeźba, czekając na jego ruch.

Ten tymczasem nie nadchodził. Karol Grzęda, niedoszły, a może przyszły pan młody, stał przed ołtarzem niczym słup soli. Miał zwieszone ramiona i nawet nie podniósł wzroku. Po prostu tkwił tam, zupełnie jakby ceremonia nie została zakłócona, a on czekał na ciąg dalszy. Przyjemne mrowienie, jakie jeszcze chwilę temu Joanna czuła w dłoniach, zostało wyparte przez odrętwienie. Nogi nadal zdawały się przytwierdzone do posadzki, więc kobieta sterczała w swojej ławce nieruchomo. Chyba nieruchomo, bo równocześnie miała dojmujące wrażenie, że trzęsie się jak osika. Nie była pewna, czy nie jest to tylko urojenie jej zmęczonego umysłu. Choć spała nieźle, to i tak obudziła się wyczerpana, a teraz resztki sił zużyła na swoje „Nie!”. Bezowocne, jak się właśnie okazywało. Ile czasu mogło minąć, odkąd je wykrzyknęła? Godzina? Boże, to chyba niemożliwe… To musiały być zaledwie sekundy, choć w jej głowie czas przyspieszył. Gnał na oślep, podczas gdy ona czekała na jakąkolwiek reakcję pana młodego.

– Co to za wariatka? – Usłyszała za plecami czyjś szept, ale nawet się nie obejrzała.

Zamiast tego przeniosła wzrok na Justynę Bach, która wyglądała olśniewająco w białej sukni. Wciąż piękna, ale już niezbyt szczęśliwa, przeleciało Joannie przez głowę. Justyna wpatrywała się w nią teraz z czystą nienawiścią. Gdyby spojrzenie potrafiło zabijać, ciało Joanny już mogłoby czekać na odbiór przez zakład pogrzebowy.

Kobieta spróbowała ponownie przełknąć ślinę, przygnieciona spojrzeniem niedoszłej panny młodej. No właśnie, czy na pewno niedoszłej? Karol wciąż stało nieporuszony, jakby nic, co tu się właśnie wydarzyło, w najmniejszym stopniu go nie dotyczyło. Chryste, to się nie dzieje… Zrobiłam z siebie idiotkę, a to wszystko i tak na nic. Muszę stąd iść, muszę iść! Za późno, już za późno… Bezładne myśli pędziły przez głowę Joanny niczym spłoszone konie. Rusz się, do cholery, pomyślała na koniec, niepewna, czy to polecenie skierowane do siebie samej, czy do Karola. Zacisnęła mocno powieki, policzyła do pięciu i otworzyła oczy. Pan młody patrzył prosto na nią.

ROZDZIAŁ I

Joanna założyła za ucho kosmyk kasztanowych włosów i weszła na Facebooka. By odciąć się od codzienności, scrollowała tablicę. Nie wiedziała, ile czasu minęło, gdy poczuła, że zdrętwiała. Kark bolał ją tak, jakby znajdował się w metalowym uścisku. Poruszyła głową na boki, czując, jak bardzo zesztywniałe ma barki. Zamierzała właśnie odłożyć telefon na bok, kiedy pojawiło się nowe powiadomienie. Tylko na to spojrzę i już naprawdę odkładam to dziadostwo, przyrzekła sobie w duchu. Kliknęła.

Karol Grzęda został oznaczony na zdjęciu przez Justynę Bach.

Uśmiechnęła się kącikiem ust. Ileż żartów słownych powstało w towarzystwie, kiedy Karol, najlepszy przyjaciel Joanny, zaczął się spotykać z Justyną. Prawdziwym hitem było: „Bach na grzędę!”. Joanna nie brała udziału w zabawie. A przynajmniej nie robiła tego jawnie.

Wciąż wpatrując się w powiadomienie, westchnęła. Próbowała sobie przypomnieć, od jak dawna się nie widzieli. Miesiąc? Dwa? W rzeczywistości były to trzy miesiące, podczas których wymienili się tylko SMS–ami.

Stęsknionam! Może kawa i spacer? – napisała wtedy.

Nim kliknęła powiadomienie, zdążyła jeszcze pomyśleć o tym, jak rozczarowała ją dorosłość. Czas i zdrowie – to jedyne czym za czasów szkoły średniej dysponowali ona i jej znajomi. Teraz, gdy Joanna z Karolem byli w wieku chrystusowym, mieli i pieniądze, i luz, których tak pragnęli jako nastolatkowie. Tyle tylko, że często nie mieli już ani czasu, ani sił, by z nich korzystać. Tak jakby jeden skarbiec z życiodajnymi zasobami opróżniał się wtedy, gdy zapełniał się drugi. Gdyby Joanna miała świadomość, że tak wygląda dorosłość, znalazłaby sposób na to, by zatrzymać wtedy czas. A przynajmniej tak lubiła myśleć.

Ja też stęsknionym! Straszny zapierdol przy nowym projekcie… Odezwę się, jak ogarnę kuwetę! Buziaki! – odpisał na tamtego SMS–a z propozycją spotkania.

I tak ogarniał tę kuwetę już trzeci miesiąc. Przez lata ich przyjaźni przyzwyczaił ją do swojej stałej obecności i wsparcia. Jak w tym dowcipie, w którym gość dzwoni do przyjaciela i mówi: „Stary, jestem w więzieniu w Meksyku”, a kumpel odpowiada: „Nic się nie martw, zaraz tam będę”. Na Karola mogła liczyć zawsze i sądziła, że ich przyjaźń nigdy się nie zmieni. Dałaby głowę za to, że zawsze będą ze sobą blisko. Coś się jednak zmieniło niespełna rok temu. Teraz jej przyjaciel był jak kot – chodził swoimi ścieżkami i pojawiał się tylko wtedy, gdy sam naprawdę tego chciał. Liczyła na to, że jeśli tylko da mu czas i przestrzeń, w końcu umówią spotkanie. Wyczekiwała tego jak pierwszej gwiazdki w wigilijny wieczór. A teraz nie umiała sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz się widzieli albo chociaż rozmawiali inaczej niż przez ten durny komunikator czy SMS–y. Był taki moment, gdy można było to wszystko inaczej poukładać. Obecnie wydawało się jej to tak odległym wspomnieniem, jakby w ogóle się nie wydarzyło.

Odsunęła od siebie te myśli i spojrzała na ekran iPhone’a, który zdążył się już wygasić. Odblokowała telefon i kliknęła powiadomienie, które przekierowało ją do zdjęcia. Na fotografii Karol stał za Justyną i czule obejmował ją od tyłu. Jego ciemna czupryna i jej jasne jak pszenica loki pięknie się razem komponowały. Obydwoje patrzyli w obiektyw. Mieli zaróżowione policzki, muśnięte mrozem, który wysyłał wiośnie jasny sygnał, że w tym roku końcówka marca należy się zimie. Usta obojga rozciągały się w leniwych uśmiechach. Ten widok sprawił, że Joannę zakłuło w sercu. Nie wiedziała, co bardziej ją zdenerwowało. Zdjęcie czy fakt, że tak bardzo zabolało. W tle widać było… Nie, to chyba niemożliwe, pomyślała, mrużąc oczy ze zdumienia. Tymczasem niezależnie od tego, pod jakim kątem przyglądała się zdjęciu, w tle nadal majaczyła wieża Eiffla. Co oni robią w Paryżu?, zdążyło przemknąć jej przez głowę, nim w końcu zawiesiła wzrok na wyciągniętej w stronę obiektywu dłoni Justyny. Dłoni, na której połyskiwał pierścionek z niemałym kamieniem.

Przez chwilę Joanna miała wrażenie, że świat się zatrzymał. Wpatrywała się w zdjęcie i czuła, jak drętwieją jej policzki. Niezawodny sygnał, że wydarzyło się coś, co znajduje się poza jej kontrolą. Zamrugała prędko, jakby miało to sprawić, że zdjęcie zniknie, a wraz z nim i całe wydarzenie, które symbolizowało.

– O kurwa… – Pomyślała, a w zasadzie sądziła, że tylko pomyślała.

– Co jest? – rzucił zza jej pleców Michał, wchodząc właśnie do salonu. Wpatrując się w nią, dodał: – Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha.

Nagłe pojawienie się narzeczonego w pokoju wyrwało ją z odrętwienia. Oderwała wzrok od telefonu i spojrzała na niego.

– Karol się zaręczył – odparła sztywno.

– O! Fajnie! – odpowiedział, a jego usta rozciągnęły się w uśmiechu, w którym, mogłaby przysiąc, było coś, co przypominało triumf.

– Mhm – bąknęła i spojrzała z powrotem na zdjęcie. Zacisnęła szczęki tak mocno, że aż usłyszała zgrzytnięcie zębów. Otworzyła okno wiadomości, wpisała jego imię i nazwisko. Wystukała:

Co jest kurwa??????????

Chciała, nie, żądała wyjaśnień. Należały się jej. Po tylu latach, po tym wszystkim… To nie mogło się tak odbywać. Nie miał prawa wystawiać jej poza nawias swojego życia. Prawda?… Zawahała się. Czuła bolesne dudnienie krwi w uszach. Skasowała tekst i zaczęła pisać raz jeszcze.

Gratulacje! Choć nie powiem, trochę słabo dowiedzieć się z Fejsa o zaręczynach najlepszego przyjaciela…

Dodała smutną buźkę, a po chwili zamieniła ją na emotkę wystrzelającego szampana, i wysłała wiadomość. Przygryzła kciuk, skubiąc skórkę wokół paznokcia. Na ekranie niemal od razu pojawiły się trzy pulsujące kropki, zwiastujące rychłe nadejście odpowiedzi.

Wiem… Justynę trochę poniosły emocje i wrzuciła fotkę, zanim zdążyłem komukolwiek powiedzieć osobiście. Sorry. To nie miało tak być.

No raczej kurwa, że nie miało tak być, pomyślała i z trzaskiem odłożyła telefon na stół. Nie miała pojęcia, że zamierzał się oświadczyć Justynie. Nawet nie przyszło jej to do głowy. Przecież znali się zaledwie pół roku. To za mało, żeby stwierdzić, czy chcesz z kimś spędzić resztę życia. Czyż nie?…

Objęła się ramionami i spojrzała na Michała. Leżał na kanapie i oglądał konkurs skoków narciarskich wieńczący sezon zimowy.Ryōyū Kobayashi właśnie wygrał turniej Planica 7, przypieczętowując zwycięstwo w Pucharze Świata. Japoński skoczek z pewnością odczuwał inne emocje niż Joanna. Kobieta przez chwilę wpatrywała się w telewizor, zastanawiając się, dlaczego jest taka wkurwiona. Dlaczego informacja o zaręczynach Karola wprawiła ją aż w takie rozedrganie? Nie chciała dopuścić do siebie myśli o możliwej prawdzie. Nie była w stanie tego zrobić, bo wtedy musiałaby przyznać, że jej życie z Michałem może być tylko przedstawieniem odgrywanym dla tego jednego widza. Widza, który właśnie opuszczał teatr.

ROZDZIAŁ II

Wszystko było przygotowane tak jak należy. Niczego nie brakowało na planie zdjęciowym, każdy z ekipy wiedział, co ma robić, i nawet catering dojechał na czas. Pomimo tego Karol nie mógł się skupić na pracy. Jego myśli krążyły wokół minionego weekendu i zaręczyn. On, Karol Grzęda, oświadczył się kobiecie. I to nie byle jakiej! Uśmiechnął się mimowolnie na wspomnienie zdumionego wyrazu twarzy Justyny. Może i byli ze sobą krótko, ale wydawało mu się, że ona oczekuje od niego jasnej deklaracji. Rozmawiali zresztą na ten temat: o założeniu rodziny, o tym, ile chcieliby mieć dzieci i kiedy. Skoro łączyło ich wyobrażenie wspólnej przyszłości, to na co tu czekać?

A jednak wydawała się zaskoczona, gdy na wieży Eiffla wyjął ozdobne pudełko i je otworzył. Nie klęknął, ten zwyczaj wydawał mu się głupi, tylko po prostu spytał, czy zostanie jego żoną. Mimo że był przejęty jak diabli, kątem oka dostrzegł uśmiechnięte twarze turystów. Jedna z kobiet szturchnęła łokciem swojego towarzysza i obsztorcowała go, pewnie mówiąc coś w rodzaju: „Widzisz, Stefan, to mogliśmy być my!”. Tak obstawiał Karol, choć nie miał zielonego pojęcia, co i w jakim języku mówiła tamta kobieta.

– Podobno jest pan samoukiem? – Z rozmyślań wyrwał Karola wysoki męski głos.

Oderwał wzrok od obiektywu, który od kilku minut bezowocnie próbował ustawić, i spojrzał na nowoprzybyłą postać. Stał przed nim wysoki chłopak, o patykowatych rękach. Wyglądem przypominał wychudzonego szczeniaka.

– W ekipie wszyscy jesteśmy po imieniu. Karol – powiedział i wyciągnął do chłopaka dłoń.

– Marcin – odparł w odpowiedzi.

Ile lat ma ten młokos? Pewnie jest młodszy ode mnie, gdy zaczynałem, przeszło Karolowi przez myśl, gdy Marcin energicznie i nieco zbyt długo potrząsał jego ręką.

– A więc podobno jesteś samoukiem, Karolu – Chłopak podjął wątek, widocznie podekscytowany faktem, że przeszli na „ty”.

– Kto mnie wydał? No, kto puścił farbę, że jestem samoukiem? – Karol krzyknął, rozglądając się wokół z udawaną groźną miną.

– Zapytaj go, co studiował – rzuciła rudowłosa dziewczyna, która właśnie podeszła do szwedzkiego stołu, i chwyciła jagodową babeczkę.

Marcinowi aż rozbłysły oczy i w oczekiwaniu na odpowiedź cały zamienił się w znak zapytania. Karol posłał dziewczynie spojrzenie, które miało wyrażać znużenie, na co ona tylko wzruszyła ramionami.

– Dobra, ja ci powiem, bo pan skromny oczywiście chwali się jedynie przed kobietami – Ruda zachichotała, a Karol poczuł, że przespanie się z nią było naprawdę złym pomysłem.

– No więc nasz tu Karolek, wyobraź sobie, studiował prawo, a został kim? Fotografem… I co nam to mówi o życiu? Że studia są do dupy! – Sama odpowiedziała na swoje pytanie.

Marcin pokiwał głową z takim przekonaniem, jakby to zdanie już dawno wybrał sobie na epitafium.

– I wszystkiego uczył się na własną rękę, zupełnie od podstaw. A wiesz, Marcinku, to nie były takie wspaniałe czasy jak teraz, jak za lat naszej młodości… – podkreśliła, wskazując najpierw na siebie, a potem na chłopaka, najwyraźniej dając do zrozumienia, że Karol jest według niej starym piernikiem – …że wszystko sobie znajdziesz w necie, że wystarczy wyguglać i masz na pęczki filmików, kursów czy czego tam potrzebujesz. Dlatego nasz Karolek postawił na praktykę i po prostu zdobywał tyle doświadczenia, ile wlezie – zakończyła dziewczyna, puszczając do Karola oczko, po czym wgryzła się w trzymaną wciąż w dłoni babeczkę.

Dwuznaczność ostatniego zdania naprawdę zirytowała Karola. Do czego ona piła? Przecież uzgodnili, że seks to miała być jednorazowa sprawa.

– W działaniu można się najwięcej nauczyć. Nic tak nie uczy jak własne błędy – rzekł Marcin „Coelho”.

Karol pokiwał w zamyśleniu głową, wciąż mocując się z obiektywem.

– O tak, o tym Karolek też coś wie… – rzuciła dziewczyna nieco niewyraźnie, bo wciąż przeżuwała spory kęs.

Tego już było za wiele. Za kogo ona się uważała, żeby czynić takie uwagi? Wyprostował się i już miał odpłacić pięknym za nadobne, gdy usłyszał aksamitny głos Maszy.

– Patrycjo, jesteś potrzebna w make-up roomie. Ania czeka na ciebie dobre dziesięć minut, a zaraz wchodzi na plan. Marcinie, potrzebujemy cię przy światłach.

Nikt nie potrafił tak rugać ludzi jak Masza. Niby nie zostało się ochrzanionym, ale człowiek czuł w samych końcach pięt, jak mocno dostał. Chłopak tylko skinął głową i pędem, potykając się o kable, które wiły się po całej podłodze, ruszył na wyznaczoną mu pozycję. Policzki dziewczyny zapłonęły, tworząc idealną całość z włosami. Nic nie powiedziała, tylko leniwym krokiem ruszyła w stronę make-up roomu.

– Musisz przestać to robić – szepnęła Masza do Karola, gdy zostali sami.

– Kiedy ja nic… – zaczął z miną niewiniątka, ale nie dała mu dojść do słowa.

– Karolu… – kontynuowała, a on znów wyprostował się jak struna, bo tylko Masza wypowiadała jego imię w ten sam musztrujący sposób, w jaki robiła to jego matka – …musisz przestać sypiać z makijażystkami. W ogóle z dziewczynami ze staffu – dodała szybko, by nie zostawiać mu żadnej furtki. – To się zawsze kończy tak samo. One są rozżalone, a ty nie rozumiesz czemu. Twoje łóżkowe podboje mają wpływ na pracę całego zespołu. Musisz z tym skończyć.

– Przecież skończyłem! – odparł rozżalony, na co Masza tylko przewróciła oczami. – Skończyłem! – powtórzył dla wzmocnienia przekazu, ale nie osiągnął zamierzonego efektu. Postanowił więc uderzyć z grubej rury:

– Oświadczyłem się Justynie w ten weekend.

Masza wyglądała zabawnie, stojąc tak z rozdziawionymi ustami. Pierwszy raz widział, żeby dosłownie zabrakło jej słów.

– A więc to na poważnie? – spytała w końcu, odgarniając z czoła za długą już grzywkę.

– No jasne, że na poważnie.

– Aha.

Tylko tyle? Aha?, pomyślał zirytowany.

– No dobrze, to tylko proszę cię, przestań sypiać z dziewczynami ze staffu – rzuciła Masza na odchodnym i poszła robić to, co do niej należało, czyli zarządzać wszystkimi oraz wszystkim.

Karol stał przez chwilę osłupiały. Wychodziło na to, że jak dotąd najlepiej na wieść o jego zaręczynach zareagowała Joanna. A to po niej spodziewał się jakichś scen czy sceptycyzmu. W końcu mieli swoją historię. Tymczasem, co było zrozumiałe, miała tylko żal o to, że dowiedziała się z Fejsa. Chryste, nawet jego własna matka dowiedziała się z Fejsa! Co za głupia moda, wrzucać takie rzeczy do internetu… Matce to też się nie spodobało. Ale u niej było to odczucie holistyczne, bo nie spodobał się jej także sam fakt oświadczyn.

– Synek, nie za szybko to wszystko? – spytała zatroskana, gdy zdzwonili się wczoraj.

– Mamo, jestem już po trzydziestce i uwaga: nie młodnieję! – rzucił żartem, którym chciał rozładować wyczuwalne napięcie.

Matka westchnęła, wprowadzając jedną z tych pauz, które mają dać dziecku do zrozumienia, że jest głupiutkie, ale rodzice i tak je kochają. Karol zmienił więc temat na Paryż, na urocze kafejki, na drogie jedzenie w knajpach, ale za to tanią kawę, i na syf na ulicach, bo akurat strajkowali śmieciarze. Matka musiała wyczuć jego minorowy nastrój, bo już nie drążyła. Wiedział, że ta rozmowa została jedynie zawieszona, a nie skończona.

Teraz jednak musiał się skupić na robocie. Był dobry w swoim fachu, wiedział o tym, ale i tak trzeba było zachowywać czujność. Dbać o detale, o relacje i o swoją renomę. Masza trafiła w punkt, musiał przestać to robić. I przecież przestał. Ostatni raz był właśnie z Patrycją, ale to było tuż po tym, jak poznał Justynę. Wtedy jeszcze nie wiedział, do czego zaprowadzi go ta znajomość, choć przeczuwał, że dzieje się coś innego. Coś wyjątkowego. Karolu Grzędo i psie Sabo, nie idźcie tą drogą, nakazał sobie w myślach, cytując jakiegoś polityka. Żenisz się z Justyną i nie ma powrotu do tego, co było.

Od początku sesji Karol rzucił się w wir pracy, szybko łapiąc stan flow. Na realizacjach czas zawsze zwalniał, a jednocześnie pędził do przodu. To paradoks, którego nie potrafił wyjaśnić. Był tylko on i model lub modelka. Żywe tworzywo, czekające na to, aż ktoś nada mu odpowiedni kształt. Wszystko inne przestawało mieć znaczenie. Zapominał o głodzie, pragnieniu, a czasem nawet o tym, że inni ludzie mogą potrzebować przerwy. Wtedy na szczęście wkraczała Masza. Karol był przekonany, że gdyby nie ona, już dawno by zatonął. To ona trzymała rękę na pulsie jego firmy.

– Aniu, teraz patrz przed siebie, no tak na mnie trochę, ale wzrok lekko ponad moje ramię. O, właśnie tak! – instruował modelkę na tyle głośno, by przekrzyczeć zarówno dźwięk migawki, jak i muzyki. Tym razem w tle leciała Mela Koteluk.

Podpatrzył to w jakimś serialu, który kiedyś namiętnie oglądali z Joanną. To było chyba wtedy, gdy przez jakiś czas u niego pomieszkiwała. Stare dzieje, bardzo stare dzieje, kiedy jeszcze wszystko, czego pragnął, wydawało się być w zasięgu ręki. Karol poczuł, ze traci koncentrację, więc zmusił się do powrotu do głównego wątku swoich przemyśleń. No więc tamten serial co prawda był o lekarzach, ale podobało mu się, że sala operacyjna wypełniała się dźwiękami muzyki, która nadawała rytm temu, co działo się przy stole operacyjnym.

Pochłonięty myślami Karol nie mógł widzieć Maszy, która patrzyła na całą tę scenę z lekkim rozrzewnieniem. Uwielbiała obserwować Karola przy pracy. To, jak zatapiał się w kontakcie z osobą, która pozowała. To, jak wydobywał z ludzi wszystko, co pływało tuż pod powierzchnią. Trzeba go było jednak trzymać krótko, bo inaczej wariował. Zupełnie jakby jego zajęcie było przykrywką, czymś w rodzaju castingu na kolejne kochanki. Może zmądrzał? Skoro się żeni, to może zmądrzał?, zastanawiała się, do końca nie wierząc w to, że ktoś taki jak Karol faktycznie może się zmienić.

– OK, kochani, piętnaście minut przerwy! – rzuciła Masza, klaszcząc w dłonie. – Patrycjo, podaj Ani szlafrok, żeby nam nie zmarzła – zakomenderowała. Niech nie myśli, że jest lepsza od kogokolwiek, bo przespała się z szefem, fuknęła w myślach i podeszła do Karola.

– I co myślisz o tym nowym?

Mężczyzna spojrzał na chłopaka, który krzątał się przy oświetleniu. W ogóle nie po to tu był. Dali mu to zajęcie na zastępstwo za gościa, który złapał jelitówkę. Spytali, czy ogarnie, a on po prostu zakasał rękawy i wziął się do roboty. Może czuł, że nie warto odmówić, a może po prostu był w porządku gościem.

– Obejrzałem jego portfolio i sam nie wiem. Brakuje mu trochę… duszy – zakończył lapidarnie.

Masza też widziała portfolio Marcina i doskonale rozumiała, co Karol ma na myśli. Duże umiejętności w obróbce, ale mało „czutki”, jak nazywał to jej szef.

– To co z nim robimy? – spytała, choć wiedziała, co usłyszy.

Karol raz jeszcze zawiesił wzrok na patykowatym chłopaku. Masza niemal słyszała, jak pracują trybiki w jego głowie.

– Daj mu ją – odparł i odszedł, dając na migi znak, że idzie napić się wody.

Za dużo emocji by cię to kosztowało, co, twardzielu?, pomyślała z przekąsem Masza i pokręciła głową.

Podeszła do rogu pomieszczenia, gdzie Karol trzymał swój sprzęt. Z całej sterty rzeczy wygrzebała podniszczoną torbę na sprzęt fotograficzny. Rogi były powycierane, kolor z gorzkiej czekolady przeszedł w mleczną. Pogłaskała ją jak najcenniejszy skarb i zawołała chłopaka po imieniu. Podbiegł do niej zgrabnie niczym sarenka.

– Marcinie, posłuchaj mnie teraz bardzo uważnie.

– Jasne! – rzucił, poniewczasie orientując się, że „bardzo uważnie” oznaczało tyle, co „stul dziób i słuchaj”.

– Myślę, że nie muszę ci przedstawiać dorobku Karola. Gdyby nie nazwisko Grzęda, pewnie by cię tu dziś nie było, bo, jak się domyślam, chcesz pracować z najlepszymi. A on jest najlepszy – powiedziała, brodą wskazując Karola, który zamiast korzystać z przerwy, znów majstrował coś przy aparacie.

– Wiesz, że na pierwszą lustrzankę odłożył, pracując jako recepcjonista w hotelu? No, tak było – dodała, widząc zaskoczoną minę chłopaka, na którym pieniądze dosłownie wisiały. Masza była pewna, że z kolei on swój pierwszy aparat dostał od rodziców na piąte urodziny. I nawet nie musiał być grzeczny, choć na takiego jej wyglądał.

– To był używany Hasselblad H1 z 2003 roku, bo tylko na taki było go stać, a i tak musiał na niego odkładać przez wiele miesięcy. On studiował wtedy prawo, wiesz? Nigdy go nie skończył, bo jak widać poszedł w fotografię, ale wtedy rodzice byli przekonani, że to fanaberia. Wściekli się, że płacą mu za dobre przyszłościowe studia, a on chodzi i cyka fotki. No więc choć było ich stać na to, by kupić mu aparat, stanęli okoniem. Ale on się zawziął. – Masza uśmiechnęła się i raz jeszcze zerknęła w stronę Karola. – Zawziął się, poszedł do tej marnej roboty i uskładał pieniądze.

– Słyszałem, że najpierw w wolnym czasie po prostu robił zdjęcia znajomym. – Marcin przerwał ten monolog, a teraz czekał na potwierdzenie swojej informacji.

Masza przyjrzała mu się uważnie, nim odpowiedziała.

– To prawda. Najczęściej były to pozowane sesje rodzinne czy narzeczeńskie. Znajomi polecali go dalej i tak krąg klientów samoistnie się powiększał.

Chłopak z namaszczeniem pokiwał głową. Była pewna, że Marcin i tak niewiele zrozumie z tej historii, to były inne czasy. Mimo tego ciągnęła opowieść dalej.

– No i teraz możemy sobie postawić pytanie: jak, do diaska, ten oto facet przeszedł od sesji rodzinnych i narzeczeńskich do bycia wziętym fotografem w branży reklamowej? – Masza zawiesiła głos, czekając na odpowiedź chłopaka.

– Yyy… – zaczął Marcin, na co Masza wykonała gest, który miał mówić: kontynuuj.

– Z tego, co wiem, to robił sesje produktowe dla małych firemek. – Marcin w końcu odzyskał głos.

A więc mały faktycznie odrobił pracę domową, poczytał to i owo, pomyślała Masza, w duchu przyznając chłopakowi pierwszy punkt.

– Otóż to! Tak wyglądał początek drogi wielkiego Karola Grzędy! – zakończyła Masza, rozkładając ręce na boki, co miało znaczyć „a oto jego królestwo!”.

Jej zdaniem chłopak nie był gotowy na poznanie niuansów tej historii. Być może nigdy nie będzie. Bo w praktyce było tak: kiedy Karol zwierzył się Bartusiowi, swojemu najlepszemu przyjacielowi, że czuje się uwięziony w niszy, którą sam sobie wymyślił, ten przedstawił mu propozycję:

– Słuchaj, jest do zrobienia sesyjka produktowa dla mojej siostry. Basia robi po godzinach takie dziergane zabawki. Nic wielkiego, proste foty do wrzucenia na serwis aukcyjny.

Karolowi na te słowa zaświeciły się oczy.

– Mówiąc nic wielkiego, miałem też na myśli budżet – dopowiedział Bartuś, widząc minę kumpla.

Masza wiedziała z opowieści, że Karolowi to jednak nie przeszkadzało. Widział w tym szansę na złowienie grubszej ryby. Ryby, która pomogłaby mu dotrzeć do całej ławicy.

Basia była tak zadowolona ze zdjęć, że poleciła Karola na fejsbukowych grupach, które skupiały rękodzielniczki. Stamtąd przyszło kilka nowych zleceń. One także były niskopłatne w stosunku do tego, co zarabiał wcześniej. Łączył więc jedne zlecenia z drugimi, cierpliwie poszerzając swoją ofertę o sesje produktowe i reklamowe. Wpadł tymczasem z deszczu pod rynnę, a dokładniej mówiąc w kolejną niszę. Zaczął być kojarzony jako fotograf malutkich biznesów, a te rzadko miały budżety na to, by zrobienie zdjęć zlecić profesjonaliście. Nagle każdy, kto miał smartfon i umiał użyć filtrów, stawał się fotografem. Ta część historii nie była jednak, jak to mówią, sexy, więc Masza postanowiła ją pominąć i przejść do sedna.

– Karol widzi w tobie potencjał – skłamała, ale tylko trochę, bo przecież gdyby nie zobaczył w tym chłopaku czegoś wartego uwagi, Marcin po prostu zajmowałby się dziś oświetleniem, a następnie został odprawiony z kwitkiem. – Obserwuj go dziś przy pracy. Spróbuj uchwycić to, jak pracuje z drugim człowiekiem, jak pracuje sobą. Ania zostanie dziś pół godziny dłużej, żeby zapozować dla ciebie. – Masza zawahała się, widząc że w chłopaku miesza się ekscytacja z przerażeniem i nie wiadomo, co wygra. Westchnęła.

– To jego pierwsza lustrzanka. – Podała chłopakowi torbę. – Poustawiaj ją sobie tak, jak uważasz, że powinno to być zrobione. Karol chce, żebyś zrobił zdjęcia Ani właśnie tym aparatem. Potem wrzucicie to na bęben, pogadacie i zobaczymy, co dalej.

Marcin nie umiał ukryć poruszenia, a może wcale nie próbował, Masza nie potrafiła tego ocenić. Przez krótką chwilę zobaczyła w tym chłopaku to, co zdaje się dostrzegał w nim Karol. Potencjał, który czekał na odkrycie. Mimowolnie uśmiechnęła się, a gdy chłopak wrócił na swoje miejsce, pokazała Karolowi uniesiony kciuk.

Na ten gest mężczyzna poczuł to samo, co przed chwilą Marcin: uczucie niepokoju pomieszane z podnieceniem. Może na jego własnej piersi miała lada moment zacząć wyrastać konkurencja. Może Marcin kiedyś go prześcignie i zagarnie jego klientów. Może.

Karol pamiętał swoje początki i to, że zanim on uwierzył w siebie, ktoś inny uwierzył w niego. Wrócił myślami do chwili, kiedy pierwszy raz odważył się pokazać Joannie wywołaną kliszę. Jej reakcja dodała mu siły.

– Te zdjęcia są niesamowite, Karol! – szczebiotała wówczas Joanna, z roziskrzonymi oczami oglądając fotografie, które zrobił. Wszystkie kadry pochodziły z ich spaceru do Łazienek.

– Powinieneś w to pójść. Zmarnujesz się jako prawnik. To – wskazała na odbitki – jest twój żywioł, twoje powołanie. Ludzie żyją latami, nie wiedząc w czym są dobrzy, a ty jesteś ledwo po dwudziestce i masz to jak na dłoni. Karol, ty masz talent, wiesz o tym, prawda?

Patrzył na nią z dobrotliwym uśmiechem, jak na kogoś, kto zupełnie nic nie rozumie. I wtedy to palnął, zupełnie bez namysłu:

– To nie talent, ja po prostu cię kocham… – a widząc, co odmalowało się na jej twarzy, szybko się poprawił – …fotografować, kocham cię fotografować.

Joanna uśmiechnęła się słabo i odgarnęła za ucho kosmyk włosów. Wróciła do przeglądania zdjęć, a Karol odwrócił wzrok. Krew dudniła mu w uszach i miał wrażenie, że ma jej w ciele za dużo. Czuł, jak napiera na jego ręce, na nogi, na głowę. Tyle razy wyobrażał sobie, jak wypowiada te słowa, a teraz gdy naprawdę wybrzmiały, nie spodobało mu się to, co zobaczył na twarzy Joanny. Szok? Strach? Co to było? Nic dobrego.

Ale choć swoją reakcją Joanna odebrała mu wtedy odwagę, dała w zamian coś innego – zalążek wiary w siebie i swoje możliwości jako fotografa. A potem nie pozwoliła, by ta wiara kiedykolwiek zgasła. Dmuchała w jego żagle za każdym razem, gdy chciał rzucić wszystko w diabły, skończyć studia po myśli rodziców, a później „trzepać hajs na znajomości paragrafów”, jak zwykł mawiać.

– Jesteś na to za mądry, Karolu Grzędo. Słyszysz mnie? Jesteś na to za mądry! – napominała go wtedy, z tą swoją śmiertelnie poważną miną, jakby właśnie ważyły się losy ludzkości.

Karol pamiętał też, że gdyby nie wyciągnięte w jego stronę pomocne dłonie, dalej cykałby te same zdjęcia albo realizował wyłącznie niskopłatne zlecenia. Jedna z tych rąk okazała się przepustką do świata poważnych zleceń za duże pieniądze. Była tą rybą, która w końcu zaprowadziła go do całej ławicy. Z czasem Karol wyrobił sobie taką pozycję, że zlecenia zaczęły przychodzić bezpośrednio do niego. Później często także on sam mógł dzielić się swoimi zleceniami z innymi. Czuł, że w ten sposób spłaca dawny dług.

Co roku brał pod swoje skrzydła jedną osobę. Czasem to wychodziło, czasem nie. Niekiedy ludziom nie wystarczało samodyscypliny albo pokory. Niektórzy uważali, że jeśli potrafią obrobić materiał w programie graficznym, to nie muszą umieć robić zdjęć. A przez „robienie zdjęć” Karol rozumiał: uchwycić to, co wydaje się nieuchwytne.

Czy jesteś naszą perłą?, zadumał się Karol, patrząc w stronę chłopaka, który z wypiekami na twarzy oglądał powierzony mu aparat. Było coś świeżego i kojącego w tym widoku. Niepokój w sercu Karola zelżał. Miejsca na rynku jest mnóstwo. Pomieścimy się wszyscy, mężczyzna wrócił do swojej ulubionej myśli o konkurencji. Wiedział, że jego wyróżnikiem było oko do detali, otwartość na najbardziej szalone pomysły klientów, a także pełne szacunku podejście do drugiego człowieka. Emanował tego typu charyzmą, która sprawiała, że ludzie dobrze czuli się w jego towarzystwie. Dotyczyło to także modeli i modelek, którzy cenili sobie komfort pracy z człowiekiem, który nie wrzeszczał, nie rzucał w nich przedmiotami i nie kazał nikomu przechodzić na dietę.

– Wracamy do pracy, kochani! – Znów rozległo się rytmiczne klaskanie Maszy.

Karol zdążył jeszcze tylko zerknąć na ekran swojego nowiutkiego Samsunga Galaxy S9+.

To kiedy się widzimy? Chcę poznać wszystkie szczegóły! – brzmiała wiadomość od Joanny. Uśmiechnął się gorzko, czując ukłucie w sercu i schował telefon do kieszeni. Odpisze później. W końcu to nie było nic pilnego.