Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czy nie byłoby lepiej, gdyby pewne tajemnice nigdy nie zostały odkryte?
Jason „Grizz” Talbot prawomocnym wyrokiem sądu został stracony w więzieniu. Od czasu jego aresztowania przez piętnaście lat Ginny starała się żyć bez niego. Wymuszone na niej małżeństwo z Tommym „Gruntem” Dillonem, byłym członkiem gangu Grizza, okazało się bardzo udane i dało jej rodzinę, której zawsze tak pragnęła.
Zmęczeni ciągłymi kłamstwami Ginny i Tommy mają nadzieję, że wraz ze śmiercią Grizza uda im się na zawsze pogrzebać mroczną przeszłość. Niestety nowo odkryte informacje zaczynają zagrażać ich małżeństwu. Gdy spada na nich niespodziewana tragedia, Ginny musi zajrzeć w głąb swego serca i ostatecznie zdecydować, czego tak naprawdę chce.
W Podarunku czasu, ostatnim tomie serii Dziewięć minut razem z Ginny odwiedzamy tętniące życiem miasta południowej Florydy oraz dzikie ostępy w Karolinie Północnej u podnóża Pasma Błękitnego, by odnaleźć odpowiedzi na najtrudniejsze w jej życiu pytania. Czy Ginny znajdzie odwagę i siłę, aby stawić czoła prawdzie… oraz swojemu sercu?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 580
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
PROLOG
ROZDZIAŁ 1
ROZDZIAŁ 2
ROZDZIAŁ 3
ROZDZIAŁ 4
ROZDZIAŁ 5
ROZDZIAŁ 6
ROZDZIAŁ 7
ROZDZIAŁ 8
ROZDZIAŁ 9
ROZDZIAŁ 10
ROZDZIAŁ 11
ROZDZIAŁ 12
ROZDZIAŁ 13
ROZDZIAŁ 14
ROZDZIAŁ 15
ROZDZIAŁ 16
ROZDZIAŁ 17
ROZDZIAŁ 18
ROZDZIAŁ 19
ROZDZIAŁ 20
ROZDZIAŁ 21
ROZDZIAŁ 22
ROZDZIAŁ 23
ROZDZIAŁ 24
ROZDZIAŁ 25
ROZDZIAŁ 26
ROZDZIAŁ 27
ROZDZIAŁ 28
ROZDZIAŁ 29
ROZDZIAŁ 30
ROZDZIAŁ 31
ROZDZIAŁ 32
ROZDZIAŁ 33
ROZDZIAŁ 34
ROZDZIAŁ 35
ROZDZIAŁ 36
ROZDZIAŁ 37
ROZDZIAŁ 38
ROZDZIAŁ 39
ROZDZIAŁ 40
ROZDZIAŁ 41
ROZDZIAŁ 42
ROZDZIAŁ 43
ROZDZIAŁ 44
ROZDZIAŁ 45
ROZDZIAŁ 46
ROZDZIAŁ 47
ROZDZIAŁ 48
ROZDZIAŁ 49
ROZDZIAŁ 50
ROZDZIAŁ 51
ROZDZIAŁ 52
ROZDZIAŁ 53
ROZDZIAŁ 54
ROZDZIAŁ 55
ROZDZIAŁ 56
ROZDZIAŁ 57
ROZDZIAŁ 58
ROZDZIAŁ 59
ROZDZIAŁ 60
ROZDZIAŁ 61
ROZDZIAŁ 62
ROZDZIAŁ 63
ROZDZIAŁ 64
ROZDZIAŁ 65
ROZDZIAŁ 66
ROZDZIAŁ 67
ROZDZIAŁ 68
ROZDZIAŁ 69
ROZDZIAŁ 70
ROZDZIAŁ 71
EPILOG
OD AUTORKI (Uwaga! Zawiera spoilery!)
LISTA UTWORÓW
PODZIĘKOWANIA
Książkę tę z miłością dedykuję fanom „Dziewięciu minut”. Nie ma dnia, bym nie czuła Waszej bezwarunkowej miłości i wsparcia dla mnie oraz moich powieści.
Dziękuję z głębi serca.
Oraz małemu chłopcu, którego poznałam w 1974 roku – prawdziwemu Tommy’emu.
SERIA DZIEWIĘĆ MINUT
TOM 1 - DZIEWIĘĆ MINUT
TOM 2 - POZA CZASEM
TOM 3 - PODARUNEK CZASU
Oś czasu:
1975 – porwanie Ginny
1985 – aresztowanie Grizza; ślub Ginny i Tommy’ego; narodziny Mimi, córki Ginny i Grizza
1990 – narodziny Jasona, syna Ginny i Tommy’ego
1999 – odnalezienie szczątków Moe
2000 – egzekucja Grizza
Rok 2007, Karolina Północna
„Stary i bardzo mądry przyjaciel powiedział mi kiedyś, że nie przez przypadek wszystko zatacza koło, by powrócić na właściwe sobie miejsce”.
Pamiętam, jak trzymałam jej kościste, pomarszczone dłonie. Silny chwyt, jakim mnie obdarzyła, zaprzeczał podeszłemu wiekowi. W błękitnych, nieco wyblakłych oczach dostrzegłam wyzwanie, bym spróbowała zaprzeczyć lub chociażby nie dowierzać tym słowom.
Z perspektywy sześciu lat, które od tamtego czasu minęły, muszę przyznać, że miała rację. Siedziałam na chłodnej murawie i z przyjemnością wdychałam zapach świeżo skoszonej trawy. Od zawsze lubiłam ten nieco ostry aromat. Tak pachniały parne noce na Florydzie. Tam właśnie dorastałam i tam spędziłam większość swojego życia. Lecz teraz byłam daleko od Fortu Lauderdale.
Słońce przyjemnie grzało, aż na moment przymknęłam oczy, tak błogo się poczułam. Zaraz jednak potoczyłam wzrokiem po niewielkim cmentarzu i westchnęłam. Niektóre kamienne tablice sterczały dumnie, inne – te nieco starsze – chyliły się ku ziemi, jakby próbowały w ten sposób oddać cześć zmarłym. Każdy grób był zadbany. Wszędzie widziałam kwiaty, niewielkie flagi, zdjęcia i prywatne pamiątki.
Moją uwagę przyciągnął nagrobek dwa rzędy dalej. Pod dużym napisem: „Nasze dzieci” wyryto siedem imion z datami narodzin i śmierci. Żadne dziecko nie dożyło dwóch lat, a ostatnie umarło w 1932 roku. Ten grób fascynował mnie, odkąd się tu przenieśliśmy, postanowiłam więc przeprowadzić małe dochodzenie, tym bardziej że mój mąż był spokrewniony z tamtą rodziną.
Powróciłam spojrzeniem do nagrobka z ciemnego granitu, przy którym siedziałam, i musiałam mocno zacisnąć powieki, żeby się nie rozpłakać. Kolejna bolesna drzazga w moim sercu. Taka, która pozostanie tam na zawsze. Wraz z bólem przyszła jednak akceptacja i zrozumienie dla daru, który otrzymaliśmy i nazywamy życiem, ze wszystkim, co nam przynosi. Wliczając w to śmierć. Jego śmierć. Nigdy nawet nie przypuszczałam, że będę mogła siedzieć tak daleko od wrzawy i zgiełku Fortu Lauderdale. Tak daleko od oceanu i rozgrzanego słońcem piasku. Od wszystkiego, co przez lata znałam i uważałam za swoje. Ale odrzuciłam to wszystko, by móc zacząć od nowa, i absolutnie niczego nie żałuję.
Delikatnie dotknęłam liter wyrytych w kamieniu, układających się w jego imię. Mimo ciepła, które dawało słońce, granit pod moimi palcami był chłodny. Mimowolnie spojrzałam na obrączki na serdecznym palcu – jedną złotą, a drugą wytatuowaną. Niewiele kobiet dozna kiedykolwiek błogosławieństwa bycia tak mocno kochaną przez więcej niż jednego mężczyznę. Błogosławieństwa, by wciąż mieć jednego z nich w swoim życiu.
Właśnie wtedy ich usłyszałam. Odwróciłam się w stronę niewielkiego białego kościółka stojącego na pagórku nieopodal. W oddali na horyzoncie majaczyły łagodnie wzniesienia Pasma Błękitnego, a mój mąż schodził właśnie po drewnianych stopniach, trzymając za ręce dwoje naszych szkrabów. Ruthie przystanęła nagle i wyciągnęła rączki.
– Tata, do góly! Podnieś mnie do góly! – domagała się.
Patrzyłam, jak mój kochany mąż z uśmiechem na ustach i bez najmniejszego wysiłku podnosi ją z ziemi, a zaraz potem jęczy cicho, bo mała niechcący kopnęła go w miejsce, gdzie kilka lat temu doznał bardzo poważnych obrażeń. To było świadectwo naszego poprzedniego życia. Rozdziału, który wreszcie udało nam się zamknąć.
Tymczasem brat bliźniak Ruthie przybiegł do mnie i z ciężkim klapnięciem usiadł mi na kolanach.
Przytuliłam go mocno do siebie i uśmiechnęłam się z czułością. Pamiętam, jak panikowałam, gdy okazało się, że znów zaszłam w ciążę. „Jestem na to za stara!”, powtarzałam, rwąc sobie włosy z głowy, a mąż śmiał się ze mnie i przypominał, że przecież sama ciągle mówię o niespodziewanych błogosławieństwach, nowych początkach i kolejnych wyzwaniach. Z ręką na sercu przyznaję, że posiadanie bliźniaków w naszym wieku jest wyzwaniem. A jednocześnie nigdy nie czułam się równie zmotywowana, pełna sił i optymistycznie nastawiona do przyszłości. Nawet pomimo tego, czego się dowiedziałam. Kocham każdą minutę swojego nowego życia. Może nie do końca jestem zachwycona rozstępami, jakie pojawiły się na moim brzuchu podczas ciąży bliźniaczej, ale i one mają w sobie pewne piękno. Czuję, jakby do mnie mówiły: „Zobacz, jakie piękne dzieci urodziłaś! Dobra robota, Ginny!”.
Patrzyłam, jak synek dotyka nagrobka dokładnie tak samo, jak jeszcze przed momentem ja to robiłam, i powoli odczytuje litery, by złożyć je w słowa. Kiedy skończył, popatrzył na mnie zdziwiony i powiedział:
– To jest moje imię. Ten pan nazywa się tak samo jak ja.
– Tak, kochanie. Dokładnie tak samo – odparłam, uśmiechając się do niego z miłością.
Nie możesz rozpocząć nowego rozdziału w swoim życiu, jeśli ciągle czytasz poprzedni.
autor nieznany
Rok 2000, Fort Lauderdale, trzy miesiące po egzekucji Grizza
Nie pamiętam, jak długo siedziałam na rozgrzanym asfalcie podjazdu Carter, tępo wpatrując się w beton. List od mojej matki ujawnił wiele bolesnych faktów dotyczących jej i mojej przeszłości. Dowiedziałam się, że miałam siostrę bliźniaczkę, która zmarła w szpitalu po tym, jak matka ją porzuciła, oraz że jestem starsza, niż zawsze myślałam. Kiedy na dodatek odkryłam brak motocykla Grizza, a Carter potwierdziła, że on żyje, uszły ze mnie wszystkie siły. Tego było po prostu za wiele.
Zerknęłam za siebie, by sprawdzić, czy Carter nadal tu jest. Na szczęście nigdzie jej nie dostrzegłam. Dłużej nie mogłam się powstrzymywać. Wtuliłam twarz w błękitną bandanę Grizza i rozpłakałam się jak dziecko. Do tej pory nie miałam pojęcia, że płacz może tak bardzo boleć. Każdy spazm niemal rozsadzał mi serce, szarpał trzewiami, sprawiał, że kolejne próby zduszenia go powodowały trudny do zniesienia fizyczny ból. Tak mocno nie płakałam nawet po jego egzekucji.
Próbowałam zrozumieć, dlaczego tak się działo. Może świadomość, że odejście Grizza jest definitywne i nieodwracalne, pomogła mi pogodzić się z przytłaczającym żalem po jego stracie? Może dzięki temu zamknęłam miłość do niego w maleńkim pudełeczku i ukryłam je na dnie mojego serca za drzwiami z napisem „przeszłość”? Tylko skąd w takim razie pojawił się ten nowy ból? Co w ogóle teraz czułam? Zdradę? Nadzieję? Rozczarowanie?
A może miłość?
Nie! Nie powinnam sobie tego robić. Nie mogłam nawet na chwilę dopuścić do siebie myśli, że wciąż coś do niego czułam. Przecież z całego serca kochałam Tommy’ego. Nasza miłość była prawdziwa. Nie stanowiła pocieszenia po aresztowaniu, uwięzieniu i śmierci Grizza. A jednak… czym była?
Nie pozwoliłam sobie na skończenie tej myśli.
Musiałam włożyć ogromną siłę, by zwalczyć chęć wymuszenia na Carter opowiedzenia całej historii. Z trudem powstrzymywałam pragnienie poznania odpowiedzi. Coś podpowiadało mi, że nie należy drążyć tematu. Że tajemnice Grizza są na tyle poważne, by za odkrycie ich groziły poważne konsekwencje. Nie było łatwo, ale rozum podpowiadał, żebym odpuściła. Skoro tak wygląda cała sprawa, zrobię dokładnie to, czego Grizz najwyraźniej ode mnie chciał. Zepchnę do podświadomości wiedzę, że gdzieś tam jest, i nadal będę wiodła takie życie, jakie chciał, żebym wiodła.
Wyprostowałam się nieco, aby postawą dodać sobie siły i umocnić się w podjętej decyzji. „Chcesz, żebym ruszyła dalej, Grizz? Nie ma problemu”, pomyślałam, podnosząc się z betonu i chowając bandanę do tylnej kieszeni spodni. Ominęłam wzrokiem puste miejsce w garażu, gdzie jeszcze niedawno stał jego motor, i ruszyłam w stronę schodów prowadzących na górę do mieszkania dla gości. Z całych sił wmawiałam sobie, że podjęłam ostateczną decyzję, choć wcale nie miałam co do tego pewności. Chwilę trwało, zanim przypomniałam sobie, że przecież jestem mistrzynią iluzji. Będę się zachowywać zupełnie normalnie, dokładnie tak, jakby dzisiejsze rewelacje nie miały na mnie najmniejszego wpływu – aż w końcu w to uwierzę. Najwyższy czas przekonać samą siebie, że Grizz definitywnie odszedł. Na zawsze.
Z rozmachem wpadłam do mieszkanka na piętrze. Zastałe powietrze zmusiło mnie do otwarcia okien. Chwilę mocowałam się z nieoliwionymi od lat zamkami, aż wreszcie mi się udało, a gorący powiew pachnący nagrzaną ziemią wpadł do środka. Ciekawe, czy klimatyzacja nadal działa.
Przez moment rozglądałam się dokoła, oceniając, ile czeka mnie pracy. Miejsce wyglądało przyzwoicie, choć umeblowanie było dość przypadkowe i raczej minimalistyczne. W szafkach aneksu kuchennego znalazłam jedynie absolutne minimum – talerze, kubki i sztućce. W sumie to dobrze, im mniej rzeczy do sprawdzenia, tym lepiej. Zajrzałam do niewielkiej sypialni. Mimo przytłumionego roletami światła nie mogłam nie zauważyć niewielkiego kartonu na środku łóżka. Wpatrywałam się w niego jak zaczarowana, aż zaczął rosnąć w moich oczach i wreszcie przysłonił mi całe pomieszczenie.
Od początku wymawiałam sobie, że posprzątanie garażu oraz domku gościnnego to cała masa roboty, lecz prawda była całkiem inna. Wcale nie czekało mnie dzikie szorowanie ani noszenie nie wiadomo jak ciężkich kartonów. Tak naprawdę wszelkie „zbędne” przedmioty mieściły się w tym jednym kartonie stojącym teraz na łóżku, na którym tak wiele razy się z Grizzem kochaliśmy.
„Nie wchodź tam, Ginny”, jęknęłam w duchu.
Na łóżku nie było pościeli. Po obu jego stronach stały szafki nocne z niewielkimi lampkami. Czasy świetności miały już za sobą, ale wciąż były w dobrym stanie. Zdecydowanie je zostawię. W rogu pokoju stał teleskop, który podarowałam Grizzowi. Udałam, że go nie zauważam.
Carter powinna korzystać z tych pomieszczeń, kiedy znajomi spoza miasta odwiedzali Billa. Najwyższy czas, by domek gościnny zaczął służyć do tego, do czego został wybudowany. Nie miałam najmniejszego zamiaru stosować się do zasad, jakie próbował narzucać Grizz.
Podeszłam do łóżka. To nie ja kilkanaście lat temu spakowałam jego rzeczy, tylko Carter, i to ona pierwsza zasugerowała, że powinnam zrobić z nimi porządek. Zaraz po aresztowaniu Grizza bardzo się przed tym wzbraniałam, ale w końcu on sam przekonał mnie, że właśnie to powinnam zrobić.
Nagle mnie olśniło. Potrząsnęłam głową z niedowierzaniem. No jasne! To Carter, która przecież była w kontakcie z Grizzem, musiała mu powiedzieć, że wciąż kurczowo trzymam się przeszłości. Kiedy oświadczyłam jej, że nie pozbędę się jego rzeczy, niespodziewanie zadzwonił do mnie Grizz z taką samą propozycją. Ależ byłam głupia! Że też wtedy nie skojarzyłam tych dwóch wydarzeń!
Zacisnęłam pięści na to wspomnienie.
Aresztowanie Grizza pozostawiło mnie w stanie zupełnej rozsypki. Nigdy nawet przez myśl mi nie przeszło, że mogło go zabraknąć. Obecność jego rzeczy dawała mi złudną nadzieję, że lada chwila wróci. Że całe to aresztowanie jest jakąś kosmiczną pomyłką, z której łatwo się wywinie, jak to miał do tej pory w zwyczaju, i wróci do mnie, zanim urodzi się nasze dziecko. Nie potrafiłam zabrać się za przegląd rzeczy Grizza, dlatego zrobiła to za mnie Carter, a tymczasem ja wyjechałam z domu.
Wiedziałam, że odzież oddała na cele dobroczynne, więc karton stojący teraz przede mną musiał zawierać jakieś osobiste przedmioty. Pamiątki, które ona lub Grizz uznali za na tyle ważne, aby je zachować. Nie mogłam winić ani jej, ani tym bardziej jego za to, co tam znajdę. W końcu nie tylko nie umiałam sama posegregować tych rzeczy, ale wręcz uciekłam od nich z domu. Zupełnie niespodziewanie przypomniałam sobie, jak po śmierci Moe poprosiłam Chicky, by zajęła się posprzątaniem jej pokoju. Nie mogłam znieść patrzenia na rzeczy, które tak bardzo przypominały mi o bólu tamtych wydarzeń.
Dziś jednak nie było ucieczki.
Z trudem przełknęłam ślinę i drżącymi dłońmi dotknęłam pudełka. Wieczko z początku stawiało opór, ale w końcu ustąpiło. Zajrzałam do środka i z wrażenia głośno wciągnęłam powietrze na widok płyty w kartonowej koszulce. To był mój album Barry’ego White’a. Wspomnienia zalały mnie gwałtowną falą. Niemal poczułam na dłoniach gorącą wodę lejącą się z kranu motelowej kuchni, kiedy myłam talerze. Zapachniał cytrusowy płyn do naczyń. Na suszarce obok zlewu dostrzegłam zrobiony przez Chowdera durszlak. Delikatny pocałunek Grizza musnął moją skroń. Wzięłam go za rękę i poprowadziłam do sypialni przy akompaniamencie niskiego, melodyjnego głosu Barry’ego White’a śpiewającego Never Gonna Give Ya Up!
– Zachowałeś ją – usłyszałam swój własny głos, a serce ścisnęło mi się boleśnie.
„Nie, Ginny, przestań! Nie rób sobie tego!”, krzyczałam w duchu. Odłożyłam album na bok, przysiadłam na brzegu łóżka i znów sięgnęłam do kartonu. Przez chwilę nie mogłam odgadnąć, na co trafiły moje ręce. To coś było miękkie i miłe w dotyku jak pluszowa maskotka. Tylko czy Grizz miał jakąś przytulankę?
Przez moment przyglądałam się małemu gorylowi, który wywołał kolejną falę miłych wspomnień. Tamtego dnia Grizz zabrał mnie na randkę do zoo. Jeden z pracowników miał u niego dług i wpuścił nas na teren ogrodu przed otwarciem go dla gości. Przechadzaliśmy się alejkami, aż dotarliśmy do wybiegu goryli. Na tablicy informacyjnej znajdowały się historie opisujące każdego z członków gorylej rodziny. Jedna szczególnie zapadła mi w pamięć. Okazało się, że przywódcą grupy jest samiec o wrednej osobowości noszący imię Grizz. Pamiętam, że jeszcze długo po tej randce dogryzałam na ten temat Grizzowi. Kiedy już mieliśmy opuszczać teren zoo, Grizz przeskoczył przez barierkę jakiegoś klombu wprost w krzaki przepięknie pachnących róż. Zerwał kilka, kompletnie ignorując ostre kolce, które rozorały mu skórę aż do krwi. Zanim wręczył mi kwiaty, ściągnął z siebie koszulkę i owinął nią łodyżki. Pamiętam niesamowity zapach unoszący się w samochodzie podczas drogi powrotnej do motelu. Wspomnienie to wydawało mi się tak świeże, że prawie czułam tamten cudny aromat.
Otrząsnęłam się ze wspomnień i uważniej popatrzyłam na pluszaka. Z jego łapki zwisał bilecik z obrazkiem goryla tulącego czarnego kotka.
Rozchyliłam go i przeczytałam szeptem:
– Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, kociaku.
Poniżej widniał podpis: „Grizz”. Trzymałam w rękach prezent urodzinowy, którego Grizz nie zdążył mi dać, bo został aresztowany. Serce ścisnęło mi się boleśnie. Pod spodem znajdował się jeszcze jakiś dopisek, ale litery były tak maleńkie, że chwilę zajęło mi ich rozczytanie: „Dziś zabieram cię do naszego specjalnego miejsca. Proszę, załóż je dla mnie”.
„Załóż” co?
Oczywiście wiedziałam, jakie miejsce miał na myśli, ale co niby chciał, żebym założyła? Ponownie spojrzałam na goryla i dopiero wtedy je zobaczyłam. Pluszak miał w uszach diamentowe kolczyki. Na początku zupełnie je przeoczyłam, bo ukryły się w futerku maskotki.
„Och, Grizz, dlaczego mi to robiłeś? Albo inaczej. Dlaczego ci na to pozwalałam?”
Powoli odłożyłam zabawkę na łóżko, z trudem powstrzymując łzy. Nie chciałam znów się rozpłakać, dlatego zamknęłam oczy i po omacku sięgnęłam do kartonu. Złapałam pierwszą rzecz, jaka wpadła mi w ręce. Okazało się, że to proca. Wyglądała na ręcznie wykonaną z gałązki i grubej przemysłowej gumy. Miałam okazję widzieć, jak Grizz uczył dzieciaki strzelać z procy. Wiedziałam też od Tommy’ego, że polował na wiewiórki w dniu, w którym zmarła jego siostrzyczka. Czy ta, którą właśnie trzymałam, należała do niego? Dlaczego nigdy wcześniej jej nie widziałam?
Delikatnie odłożyłam procę obok płyty i maskotki. Na dnie pudełka leżała jeszcze jedna rzecz – niewielka czarna saszetka z przyborami do golenia. Własnoręcznie skompletowałam jej zawartość i ofiarowałam Grizzowi na święta Bożego Narodzenia. Zaczęłam powoli rozsuwać zamek, ale zaraz zamarłam w bezruchu. A co, jeśli w środku jest woda kolońska, której zawsze używał? Co się stanie, gdy przypomnę sobie jego zapach? Czy będę w stanie to znieść?
„Nie otwieraj!”
Bałam się otworzyć, a jednocześnie wiedziałam, że powinnam. Powoli nabrałam powietrza, a potem wypuściłam je z cichym westchnieniem i rozsunęłam zamek. W środku znajdowało się samotne pudełeczko po plastrach opatrunkowych. Było bardzo stare – pożółkłe i lekko zgniecione. Doskonale pamiętałam, w jakich okolicznościach trafiło do rąk Grizza. Dałam mu je w 1966 roku.
Rok 1988, północna Floryda, więzienie o zaostrzonym rygorze
Dochodziła druga w nocy. Grizz z dumnie wypiętą piersią przemierzał skąpo oświetlone korytarze więzienia. Był jedynym więźniem, który mógł, nie niepokojony przez nikogo, kręcić się po więzieniu o dowolnej porze. Za dnia rzadko korzystał z tego przywileju, nie lubił zwracać na siebie zbytniej uwagi. Lecz w nocy nie mógł wysiedzieć w celi. Musiał wyjść, rozprostować nogi i chociaż w taki sposób poczuć odrobinę normalności. Bardzo szybko przekonał się o tym, że za kratkami jego wybawieniem jest biblioteka. Z zaskoczeniem odkrył w sobie miłość do słowa pisanego. No ale niby co jeszcze mógł tu robić? Został pozbawiony jakiegokolwiek zajęcia, przez co w jego życie wdarła się nuda. Jedynie książki go przed nią ratowały. Poza więzieniem wszystkimi sprawami kierował Blue i tylko okazjonalnie wpadał na widzenie, żeby zdać sprawozdanie z postępów lub poradzić się w jakiejś sprawie. Przekazywanie mu rozkazów tak, by nikt nie zauważył, stawało się coraz trudniejsze nawet dla kogoś tak wpływowego jak Grizz. Dlatego cieszył się w głębi duszy, że kilkanaście lat wcześniej pomógł przyjaciółce Kit. Wtedy chodziło o drobną przysługę w postaci przegonienia kolesia, który naprzykrzał się Carter. Teraz zaś owa znajomość zaprocentowała stworzeniem kanału informacyjnego, dzięki któremu już niedługo będzie mógł bez problemu komunikować się ze światem. Carter dogadywała właśnie ostatnie szczegóły z władzami więzienia odnośnie do swojego programu dogoterapii. Grizz uśmiechnął się na myśl, że za tydzień, może dwa zacznie wykorzystywać jej psy jako kurierów. Dobre uczynki jednak popłacają.
Po cichu wszedł do biblioteki i od razu zauważył, że nie jest sam. Nie dając nic po sobie poznać, ukrył się między regałami, a potem przekradł bliżej kantorka bibliotekarza. W środku ewidentnie ktoś korzystał z komputera. Grizz wyraźnie słyszał stukanie klawiszy, a gdy wyjrzał zza książkowych półek, dostrzegł twarz oświetloną blaskiem niewielkiego monitora. Od razu rozpoznał dzieciaka, którego nieraz widział pomagającego na stołówce. Nie znał jego imienia, ale pamiętał, że więźniowie nazywają go „Pretty1”. W sumie rozumiał dlaczego. Chłopak cechował się delikatną, niemal kobiecą twarzą. Owszem, był wysoki, ale w ogóle nieumięśniony, praktycznie nie miał zarostu, a burza brązowych loków nadawała jego rysom jeszcze łagodniejszego wyrazu. Można śmiało powiedzieć, że Pretty uchodził za prawdziwą piękność.
Jednym z zadań Pretty’ego było stanie w stołówce przy koszach na śmieci, gdzie odbierał tace od więźniów, którzy już zjedli, i segregował odpadki. Do nikogo się nie odzywał ani nie patrzył ludziom w oczy. Grizz zaczął się zastanawiać, z jakiego powodu taki młody człowiek wylądował w więzieniu o zaostrzonym rygorze, a co ważniejsze, jakim, u licha, sposobem znalazł się w bibliotece w środku nocy.
Odruchowo przeciągnął dłonią po głowie i westchnął z żalem, zamiast długich włosów czując pod palcami krótko przystrzyżonego jeżyka. Nie pomagał fakt, że sam zdecydował się na tę zmianę. Żeby czymś zająć ręce, zaczął skubać brodę. Cóż, w sumie nie miało znaczenia, czemu młody siedział w bibliotece. Od jutra i tak będzie należał do niego.
Grizz wyszedł z biblioteki równie cicho, jak do niej wszedł, i wrócił do swojej celi, zaś następnego ranka udał się na stołówkę w porze śniadania. Jedzenie z resztą więźniów nie należało do jego zwyczajów, ale istniały pewne sytuacje, które tego wymagały. To było jego więzienie i czasami po prostu lubił manifestować swoją obecność. Nie potrzebował zbyt wiele czasu, by stanąć na szczycie więziennej hierarchii.
Specjalnie zajął miejsce w pobliżu koszy na śmieci, by znaleźć się blisko Pretty’ego. Miał go praktycznie tuż za plecami. Powolnym ruchem łyżki przegrzebywał porcję jajecznicy, przysłuchując się komentarzom, jakie więźniowie kierowali do chłopaka. Większość nie zwracała na niego uwagi, ale znaleźli się i tacy, którzy wykorzystywali tę chwilę, żeby młodemu dogryźć.
Grizz kątem oka zarejestrował, że kolejka do śmietników znacznie się wydłużyła. Nadszedł czas na przedstawienie, a do tego potrzebował publiczności. Zgarnął ze stołu swoją tacę, z premedytacją zajął pozycję na końcu kolejki, po czym brutalnie zaczął przepychać się do przodu. Większość mężczyzn posłusznie schodziła mu z drogi, lecz dwójka na samym początku była tak pochłonięta nabijaniem się z Pretty’ego, że go nie zauważyła.
– Nadal opiekujesz się tym gryzoniem, którego nazywasz Ziomek? – zapytał czarnowłosy grubas.
Chłopak nic nie odpowiedział, więc mężczyzna kontynuował z obłudnym uśmiechem:
– Ojej, nasz Pretty się zawstydził, bo nie ma żadnych przyjaciół. Psycho, on jest jak wariat z tego filmu. No wiesz, tego o dzieciaku, który zakochuje się w szczurze.
Psycho skrzyżował ręce na piersi i obrzucił młodego pogardliwym spojrzeniem.
– Ben. Film miał tytuł Ben. Ej, Pretty, śpiewasz swojemu szczurkowi kołysanki tak jak Michael Jackson? – warknął, pochylając się w stronę chłopaka. – Może i mnie je zaśpiewasz, kiedy cię dorwę pod prysznicem.
Pretty wciąż milczał, ale Grizz doszedł do wniosku, że usłyszał już dosyć, dlatego z całej siły pchnął grubasa i warknął:
– Spieprzaj, dziadu.
Potem rzucił młodemu swoją tacę i zaczął lustrować go od góry do dołu. Na etykietce przypiętej do więziennej koszuli widniało nazwisko „Pretty”. Nic dziwnego, że przy swojej urodzie chłopak dostał taką ksywę.
– Od teraz on jest mój – powiedział wreszcie głosem nieznoszącym sprzeciwu, po czym ruszył do wyjścia.
Twarz Pretty’ego straciła cały kolor.
Rok 1997, Fort Lauderdale
– Gotowe! – zawołała Mimi oparta o górę poduszek. Właśnie skończyła poprawiać wiersz, który napisała dla rodziców. Zbliżała się ich rocznica ślubu, a ona chciała przygotować dla nich jakiś zaskakujący prezent. Niedawno odkryła, że pisanie sprawia jej wielką frajdę i że nieźle sobie z tym radzi, a pełne entuzjazmu słowa nauczycielki angielskiego jeszcze bardziej ją do tego zachęciły. Po przeczytaniu wzruszającego opowiadania na temat rodziny imigrantów pani Horan była pod wielkim wrażeniem głębokich przemyśleń oraz wszelkich szczegółów zawartych w pracy Mimi i zasugerowała, że może dziewczynka powinna w przyszłości rozważyć karierę dziennikarską: „Oczywiście jesteś jeszcze bardzo młoda i możesz wiele razy zmienić zdanie, ale podchodzisz z pasją do tego, co robisz, a to bardzo ważne w dorosłym życiu”.
Mimi schowała kartkę z wierszem do szuflady nocnej szafki, a potem zsunęła się z łóżka i wsadziła rękę pod materac, by wydostać „tajemny dziennik”, kolejny pomysł nauczycielki. Na początku roku szkolnego zdecydowała się posłuchać jej rady i założyć zeszyt, w którym będzie zapisywać myśli i sny. Z czasem pojawiły się tam również krótkie opowiadania. Choć Mimi robiła duże postępy, wciąż bała się pokazać swoją twórczość mamie i tacie. Pomyślała jednak, że rocznica rodziców to dobry czas, by wybadać ich nastawienie do jej pasji. Z jednej strony miała do nich zaufanie, a z drugiej czuła pewien opór przed odkrywaniem przed nimi tego, co uważała za bardzo osobiste.
W zamyśleniu skubała ucho, zastanawiając się, jak zareagują. „Mimi, nie wiedzieliśmy, że masz taki talent! Dlaczego tak długo go przed nami ukrywałaś?”, marzyła. Poświęciła kilka minut na opisanie ekscytacji, jaką czuła na myśl o zaprezentowaniu wiersza. Nie mogła się zanadto rozpisywać, bo czekały na nią inne obowiązki. Musiała się pośpieszyć, jeśli chciała zdążyć przed powrotem rodziców, a została jej niecała godzina.
Zamknęła dziennik, wcisnęła go pod materac i poprawiła narzutę. Przed wyjściem na korytarz zatrzymała się przed drzwiami i pocałowała wiszący na nich plakat z Titanica.
– Kiedy już zostanę sławną dziennikarką, będziesz mnie błagał, żebym przeprowadziła z tobą wywiad, mój drogi Leonardo.
A potem ruszyła do sypialni rodziców. Miała do przeprowadzenia pewne śledztwo.
W pokoju było mroczno. Zaciągnięte rolety nie wpuszczały zbyt wiele światła. Mimi rozejrzała się uważnie. Gdzie on mógł być? Przecież gdzieś musieli go trzymać. Skoro w gabinecie taty niczego nie znalazła, pewnie znajdował się właśnie tutaj.
Podeszła do drzwi garderoby i zajrzała do środka. Na sięgających sufitu regałach stały pudełka z opisem zawartości, ale żadne z nich nie wyglądało na takie, w którym trzymane są dokumenty.
„Myśl, Mimi, myśl! W końcu chcesz zostać dziennikarką śledczą! Szukaj tropu”.
Akt małżeństwa jest ważnym dokumentem. Gdzie mama trzyma coś takiego? Może z innymi rzeczami, które też są dla niej ważne?
Mimi na moment pozwoliła myślom odpłynąć. Znów wyobraziła sobie reakcję rodziców na wspaniały prezent niespodziankę. Podczas rozmowy z panią Horan zauważyła na ścianie jej gabinetu piękny dyplom wygrawerowany na srebrnej płytce i wpadła na pewien pomysł. Nauczycielka na wieść o planach Mimi z ochotą zgodziła się pomóc przy zamówieniu pamiątki dla rodziców. Dziewczynka dowiedziała się od niej, że taki grawerunek sporo kosztuje, ale wcale się tym nie przejęła. Od dłuższego czasu oszczędzała pieniądze z kieszonkowego z myślą, że przeznaczy je na coś naprawdę wyjątkowego, i teraz wiedziała już, co to będzie. Musiała jedynie znaleźć akt ślubu rodziców, żeby posłużył za wzór do grawerunku.
No dobrze, tylko gdzie go szukać?
Rozejrzała się po sypialni. Przez moment wodziła wzrokiem po meblach, aż w końcu jej uwagę przyciągnął stolik nocny mamy. Oprócz lampki, budzika i kremu do rąk Mimi zobaczyła książkę. Biblię. Rzecz, którą mama ceniła najbardziej. Może właśnie tam kryje się cenny dokument?
Wzięła Biblię do ręki i z czułością gładząc skórzany grzbiet, usiadła na łóżku. Na widok inicjałów G. L. D. wytłoczonych w prawym dolnym rogu okładki uśmiechnęła się lekko. Litery były tak małe, że ledwo odznaczały się na ciemnej skórze. Łatwo je było przeoczyć, jeśli nie wiedziało się, gdzie patrzeć. Tata mówił, że mama dostała od niego tę Biblię na szesnaste urodziny. Podobno nie zauważył faktu, że introligator się pomylił i zamiast D na końcu dał L, ale mama nie zgodziła się, by tato naprawił ten błąd. Może już wtedy wiedziała, że w przyszłości właśnie za niego wyjdzie za mąż.
„To musiało być przeznaczenie!”, pomyślała Mimi, tuląc Biblię do piersi, ale zaraz otrząsnęła się z zamyślenia. Miała przecież zadanie do wykonania i należało się do niego jak najszybciej zabrać. Odwróciła książkę do góry nogami i poruszyła stronami. Ze środka wypadły dwie kartki zapisane drobnym pismem mamy. Mimi miała nadzieję, że nie służyły jako zakładki. Szybko wetknęła je w miejsca, z których wydawało jej się, że wyleciały, po czym zaczęła ostrożnie przeglądać strona po stronie. Zauważyła sporo notatek na marginesach i postanowiła wrócić do początku z nadzieją, że może tam znajdzie jakieś zapiski z datami czy innymi prywatnymi danymi. Od razu zobaczyła imię Jasona oraz swoje wraz z informacją o urodzinach.
Tuż obok imion rodziców widniała data ślubu i dopisek „Mateusz 11, 25”. Może oznaczał fragment odczytany podczas ceremonii? Mimi uczestniczyła już w kilku ślubach i wiedziała, że to dość popularna praktyka. Pomyślała, że w razie gdyby nie udało jej się znaleźć aktu małżeństwa, może wykorzystać ten ustęp w swoim prezencie. Przecież jej rodzice muszą pamiętać szczególny fragment Pisma Świętego, prawda?
Szybko przekartkowała Nowy Testament i znalazła odpowiedni fragment: „W owym czasie Jezus przemówił tymi słowami: «Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom2»”.
Oderwała wzrok od Pisma Świętego, zupełnie nie rozumiejąc, o co chodzi. Niby dlaczego na ślubie jej rodziców ktoś czytał fragment o rzeczach, które Jezus ukrył? Co to miało oznaczać i w jaki sposób wiązało się z uroczystością w kościele?
Zdecydowała się jeszcze raz przeczytać zaznaczony fragment, ale jej wzrok powędrował do dopisku na marginesie: „23-07-15”. Przez chwilę przyglądała się mu zdziwiona, po czym przeniosła spojrzenie na tekst, ale zaraz znów wróciła do liczb. Przesuwała wzrokiem między wymienionym przez mamę ustępem, a jej dopiskiem. I nagle… Już wiedziała! Tak! To było to! To musiało być to!
Uśmiechnęła się szeroko. Oczywiście nie miała stuprocentowej pewności i musiała to sprawdzić, ale czuła, że liczby zapisane na marginesie są szyfrem do sejfu taty. W szkole korzystała z szafki, która również posiadała zamek szyfrowy, a ilość cyfr zapisanych na marginesie Biblii idealnie zgadzała się z jej kodem dostępu. Od razu przypomniała sobie, że mama niejednokrotnie wspominała o braku pamięci do dat i liczb. Tato czasem narzekał, że specjalnie zapomniała o jego służbowej kolacji, bo nie miała ochoty na nią iść. Wspominał coś o umysłowej blokadzie, której mama używa w momencie, kiedy nie chciała mieć z jakąś sprawą do czynienia.
Mimi odłożyła Biblię na nocną szafkę i upewniła się, czy wszystko wygląda dokładnie tak samo jak wcześniej. Była z siebie bardzo zadowolona. O tak, świetnie sobie poradzi w roli dziennikarki śledczej. Ale może takie umiejętności sprawdziłyby się w innych zawodach?
„Mogłabym zostać detektywem, tajnym agentem czy kimś w tym stylu”, myślała z rosnącym entuzjazmem, idąc do drzwi. Zostało jeszcze trochę czasu do powrotu pozostałych domowników, a to oznaczało, że spokojnie może spróbować dostać się do sejfu w gabinecie taty. Z każdą chwilą nabierała coraz większej pewności, że to właśnie w nim znajdzie akt ślubu. Może tato nie zauważy, że go na trochę pożyczyła. W końcu taki dokument nie jest nikomu potrzebny na co dzień.
Rok 1976, Fort Lauderdale, motel
– Dobrze ci idzie, Kit. Masz do tego smykałkę – pochwalił Grunt. – Ale kiedy chcesz trochę zwolnić, po prostu zdejmij nogę z gazu. Nie trzeba za każdym razem naciskać hamulca. Zobacz, nigdzie nie widać innych samochodów. Delikatnie puść pedał, a auto samo zacznie zwalniać. I pamiętaj, nie musisz używać lewej stopy. Widzę, że z tym masz największy problem. Wierz mi, szybko się przyzwyczaisz. Już idzie ci rewelacyjnie.
– No wiem, wiem – sapnęła dziewczyna. – Ale ten samochód jest taki szybki. Boję się, że nie będę umiała jeździć czymś, co jest aż tak agresywne. Co prawda nigdy wcześniej nie prowadziłam, więc nie mam porównania, ale Grizz mógł mi dać coś, co bardziej do mnie pasuje. Na przykład coś w typie auta Moe.
Grunt obrzucił Kit uważnym spojrzeniem. Chciał jej powiedzieć, że ma swój styl, ale jakoś nie mógł wymyślić żadnego samochodu, który by do niej pasował. Wyglądała bardzo poważnie z dłońmi kurczowo zaciśniętymi na kierownicy i pełną skupienia miną.
– Musisz wyluzować. Niepotrzebnie się spinasz. Spróbuj rozkoszować się jazdą – powiedział z uśmiechem.
– To na pewno stanie się bardzo przyjemne, kiedy będę mogła sama wybierać się na przejażdżki. Nie mogę się doczekać, żeby zabrać Sarah Jo do centrum handlowego, kina czy na plażę. Albo nawet do biblioteki! W sumie może odpuśćmy sobie centrum handlowe. Nie znoszę zakupów, ale cała reszta jest fajna!
Grunt wciąż się do niej uśmiechał, lecz nie był to szczery uśmiech. Z początku miał nadzieję, że Kit oburzy się na widok tak przesadzonego prezentu urodzinowego. Przecież nie należała do dziewczyn, którym imponowały drogie i szybkie auta. Tymczasem ona nie potraktowała nowiutkiego pontiaca jako szpanerskiego gadżetu, którym mogłaby się przechwalać. Samochód, mimo że totalnie lansiarski, był dla niej wyłącznie sposobem na odzyskanie choćby namiastki normalnego życia.
Jechali w milczeniu przy akompaniamencie Abby grającej Mamma Mia z głośników, które mogły konkurować nawet z jego zestawem w motelu.
– Mam nadzieję, że nie pomyślałaś, że zapomniałem o twoich urodzinach, Kit – odezwał się w końcu. – Kiedy tylko zdałem sobie sprawę, że to – niedbałym ruchem wskazał wnętrze auta – prezent urodzinowy, sam też coś przygotowałem. Trochę to zajęło, bo chciałem, żeby został w odpowiedni sposób spersonalizowany, ale dziś mam go ze sobą w nadziei, że wręczę ci go podczas obiadu.
Nie był z Kit do końca szczery. Znał jej datę urodzin, ale nie mógł pozwolić, by ktoś z gangu zorientował się, że o tym wie. Sięgnął za fotel i wyciągnął schludnie zapakowaną paczuszkę.
– Masz dla mnie prezent? – Uśmiechnęła się szeroko, kątem oka zerkając na prezent. – Nie mogę uwierzyć, że naprawdę mi go kupiłeś. Dziękuję.
– Nawet nie wiesz, co to jest, a już mi dziękujesz?
– Nieważne, co jest w środku. Liczy się to, że o mnie pomyślałeś, kupiłeś mi coś i ładnie zapakowałeś. – Zamilkła na moment, a potem dodała z zakłopotaniem: – Nigdy nie otwierałam prezentu.
Grunt poczuł ukłucie bólu. Doskonale wiedział, co czuła. On również nigdy nie otwierał prezentu.
– Zjedź na prawy pas. Wybierzemy się do Miami na kubańskie żarcie, co ty na to? Brzmi całkiem nieźle, prawda? – spytał, a widząc wahanie Kit, powiedział łagodnym tonem: – Nie przejmuj się Grizzem. Wie, że cały dzień spędzisz ze mną na nauce jazdy. Ufa mi, a ja nie jestem aż tak głupi, żeby zabierać cię w twoje rodzinne strony. Wszystko będzie okej.
Kit skinęła głową bez słowa i dodała gazu. Grunt podejrzewał, że jest nieco oszołomiona całą sytuacją. Ciekawe, czy to zasługa wiatru targającego jej włosami i poczucia wolności, jaką dawała jazda własnym autem, czy może to, że czekał na nią pierwszy w życiu prezent. Grunt nie miał pojęcia, ale widok szczęścia malującego się na twarzy tej dziewczyny sprawiał, że ciepło rozlewało mu się w sercu.
Niecałą godzinę później siedzieli naprzeciwko siebie w niewielkiej restauracji serwującej najlepsze autentycznie kubańskie jedzenie w całej południowej Florydzie. W powietrzu unosiły się niesamowicie apetyczne zapachy, a przez otwarte okna wpadała do środka ciepła bryza, przynosząc ze sobą stłumiony szum ruchu ulicznego. W oczekiwaniu na jedzenie Grunt wytężał całą silną wolę, żeby nie szczerzyć zębów w uśmiechu na widok Ginny podrygującej z ekscytacji na swojej kanapie. „Kit”, natychmiast poprawił się w myślach. Przez ostatnie miesiące wielokrotnie łapał się na tym, że nazywał ją „Ginny”, a przecież nie powinien znać jej prawdziwego imienia. Ale to było silniejsze od niego. Nienawidził przezwiska, jakie wymyślił dla niej Grizz. Nie nazywała się Kit. Była i zawsze będzie Ginny. Nie mógł doczekać się dnia, kiedy spojrzy jej w twarz i bez skrępowania nazwie ją prawdziwym imieniem. Dnia, w którym oboje uwolnią się od tego barbarzyńskiego stylu życia.
Otrząsnął się z zamyślenia i sięgnął po paczuszkę, którą do tej pory chował pod leżącą na kanapie kurtką.
– Myślę, że jesteś gotowa, żeby otworzyć.
Kit przez długą chwilę trzymała prezent przed sobą, jakby nie dowierzała, że naprawdę go dostała.
– Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Kit. Mam nadzieję, że ci się spodoba.
Spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami, a Grunt dostrzegł rumieńce na jej policzkach. Czyżby się zawstydziła?
– No otwórz w końcu! – ponaglił ją z uśmiechem, bo sam zaczynał czuć się niepewnie.
Nie odpowiedziała, tylko znów popatrzyła na paczkę, a potem przeniosła wzrok na niego. Grunt w końcu zrozumiał, czemu się wahała. Ona po prostu delektowała się tą chwilą, dlatego postanowił na nią nie naciskać, by mogła w pełni się nią nacieszyć. Był cicho przez prawię minutę, ale jego cierpliwość też miała jakieś granice.
– Kit, naprawdę możesz go otworzyć. Obiecuję ci, że to nie jest ostatni prezent, jaki ode mnie dostajesz. – Uśmiechnął się ciepło i szczerze. Chciał jej dać cały świat. I kiedyś na pewno to zrobi.
Przyglądał się, jak Kit ostrożnie odkleja taśmę, żeby nie uszkodzić ozdobnego papieru. Kiedy wreszcie uwolniła prezent z opakowania, zamarła na moment, a w jej oczach zalśniły łzy.
– Och, Grunt… – wyszeptała, jakby nie miała siły wydobyć z siebie głosu. – Jest piękna. Będę o nią dbać do końca życia.
Z czułością pogładziła ciemną skórzaną oprawę Biblii, po czym przytuliła ją do piersi i posłała Gruntowi najpiękniejsze spojrzenie, jakie kiedykolwiek widział. Serce zabiło mu gwałtownie, jakby chciało wydostać się z piersi, gdy wyobraził sobie, że Ginny może na niego patrzeć w ten sposób z zupełnie innego powodu. Odchrząknął i głosem drżącym z emocji powiedział:
– Jest coś jeszcze. Jeśli dokładnie się przyjrzysz, zauważysz swoje inicjały. Poprosiłem introligatora, by wykonał tłoczenie tak, żeby nikt ich nie zauważył, jeśli nie będzie wiedział, gdzie patrzeć.
Na twarzy Kitt odmalowało się zdziwienie, dlatego Grunt dodał szybko: – Dowiedzenie się, jak naprawdę się nazywasz, nie było zbyt trudne. Nie jestem głupi. Zresztą Sarah Jo cię rozpoznała. Mówiła, że chodziłaś do rywalizującego z jej szkołą liceum i że podobno uciekłaś z domu. Tyle że – na moment zamilkł, nieco speszony – introligator trochę spartolił robotę.
Kit przyjrzała się okładce.
– Gie el de – przeczytała.
– No właśnie. Powinienem ją odesłać i poprosić o wymianę okładki, ale to by trwało za długo, a nie chciałem, żebyś pomyślała, że zapomniałem o twoich urodzinach. Mogę to zrobić teraz, żeby prezent był jak należy.
Wyciągnął rękę nad blatem, by odebrać od Kit książkę, lecz ona przycisnęła ją mocno do siebie.
– Chciałabym zatrzymać tę – szepnęła.
Grunt nie potrafił ukryć westchnienia ulgi. W głębi duszy marzył o tym, żeby tak właśnie postąpiła. Introligator wcale nie popełnił błędu. Od samego początku inicjały miały przedstawiać jej przyszłe nazwisko: Guinevere Love Dillon. Składając zamówienie, Grunt wyobrażał sobie, jak kiedyś, wiele lat po ślubie, będą śmiali się z tego „przypadkowego” zbiegu okoliczności. Reakcja Ginny udowodniła mu, że opłacało się zaryzykować.
– Zresztą nieważne, co jest na wierzchu, to wnętrze ma znaczenie – dodała z szerokim uśmiechem.
Grunt pytająco uniósł brew.
– Ważny jest środek, tak jak u ludzi, nie uważasz?
Rok 1981, Fort Lauderdale
– Ann Marie! Ann Marie, zaczekaj! – rozległo się wołanie, ale nie zwróciłam na nie uwagi.
Szłam korytarzem Uniwersytetu Cole’a pogrążona we własnych myślach. Właśnie skończyłam zajęcia z psychologii. Z jednej strony wykład był interesujący, a z drugiej wzbudził we mnie pewien rodzaj buntu. Czułam wewnętrzny sprzeciw, kiedy wykładowca zaczął omawiać typy osobowości. Nie podobała mi się wizja szufladkowania ludzi według określonych wytycznych, ale nie wiedziałam dlaczego. Gdyby ten przedmiot nie był obowiązkowy, z chęcią bym z niego zrezygnowała. – Rany, uszy woskiem zatkałaś czy co?! – usłyszałam za sobą.
Odwróciłam się i dopiero teraz dotarło do mnie, że znajduję się na parkingu przed uczelnią, a Carter, dziewczyna z roku, stoi przede mną, dysząc ciężko.
Uśmiechnęłam się przepraszająco i ruszyłyśmy w stronę samochodów.
Nie zdążyłam się jeszcze przyzwyczaić do kolejnego ze swoich imion. Guinevere, Gwinny, Ginny, Kit, a teraz Ann Marie.
Oszaleć z tym wszystkim można. Ale może właśnie taki był cel Grizza, kiedy upierał się, żeby cały gang stosował ksywy, a co ważniejsi z jego podwładnych mieli dodatkowo dowody tożsamości na fałszywe nazwiska. Zamieszanie. Wreszcie zaczynałam rozumieć, o co w tym wszystkim chodzi, dlatego w tej chwili nie miałabym nic przeciwko temu, żeby nazywać się Priscilla Celery3, byle tylko móc studiować. Na całe szczęście nie musiałam posuwać się do czegoś aż tak drastycznego.
– Jakie masz plany na weekend? – zapytała Carter, lecz zanim zdążyłam odpowiedzieć, dodała: – Bo może miałabyś ochotę wpaść do mnie do domu, co? Pouczyłybyśmy się razem. W końcu zbliża się kolokwium i byłabym wdzięczna za twoją pomoc. Fakt, rachunkowość jest całkiem w porządku, ale momentami jej nie ogarniam.
Zawahałam się. Nie pierwszy raz dostawałam od Carter zaproszenie. Zawsze jednak odmawiałam, czego, prawdę powiedziawszy, miałam już serdecznie dość. Choć na wspólne lunche czy naukę w bibliotece zawsze się zgadzałam, musiałam pilnować, by ta znajomość nie wyszła poza mury uniwersytetu. Odwiedzenie Carter w domu wydawało mi się czymś zdecydowanie zbyt intymnym, a przede wszystkim niebezpiecznym. Zbliżenie się do kogokolwiek zdecydowanie nie było dobrym pomysłem, bo w chwili słabości mogłam powiedzieć o jedno słowo za dużo.
Lecz teraz, patrząc w przepełnione nadzieją oczy Carter, nie miałam serca po raz kolejny odmówić. Zdecydowałam, że zaryzykuję i przyjmę zaproszenie. Zresztą Grizz pewnie nawet się tym nie przejmie. Byłam przekonana, że po tym, jak kilkakrotnie wspomniałam o Carter i jeszcze jednej koleżance, Casey, zlecił szczegółowe śledztwo na ich temat. A nawet jeśli nie, zrobi to, kiedy się dowie, że zgodziłam się odwiedzić Carter. Posiadanie koleżanki zapewniało jaką taką równowagę psychiczną. Tym bardziej że odkąd zaczęłam studiować, widywałam się z Sarah Jo bardzo rzadko i chwilami czułam się naprawdę samotna.
Dwa dni później siedziałam na kanapie w niewielkim mieszkaniu Carter, które jednocześnie było domem dla trzech kotów, dwóch psów, sporej ilości ptaków, myszoskoczków, myszy i całej masy innych żyjątek. Musiałam się nieźle wysilić, żeby przekrzyczeć świergot ptaków wesoło hałasujących w klatkach.
– No dobra, zanim zaczniemy rozmawiać na poważne tematy związane z rachunkowością, powiedz mi, dlaczego ten zajebiście przystojny chłopak, jak mu tam było? Sam? A więc czemu on nazywa cię „Kit”? – zapytała Carter prosto z mostu.
– Tak, nazywa się Sam – odparłam, nerwowo wiercąc się na kanapie.
Może przyjście tutaj nie było jednak dobrym pomysłem? Zdecydowałam, że lepiej zmienić temat.
– Lepiej opowiedz mi coś o sobie, Carter. Skąd to wszystko się tu wzięło? – Pokazałam ręką na zwierzyniec.
Właśnie wtedy jeden z kotów – duży puszysty rudzielec – postanowił wskoczyć mi na kolana. Uśmiechnęła się, obserwując, jak się na nich układa, a potem zwróciłam się do koleżanki:
– W sumie znamy się już kilka miesięcy, a ja nic o tobie nie wiem. No dobra, wiem, że pracujesz dorywczo w spożywczaku i że w domu masz zoo. Powiedz mi o sobie coś więcej.
Carter zaczęła się śmiać.
– Dobra, ale pod jednym warunkiem. Musisz przedstawić mnie Samowi! Ależ on jest smakowity!
Po solennym zapewnieniu, że poznam ją z Samem, Carter rozsiadła się wygodnie i zaczęła opowiadać. Urodziła się w bardzo bogatej rodzinie i wychowywała otoczona luksusami. Lecz takie życie miało też swoje mniej przyjemne strony, ponieważ rodzice Carter stawiali przed swoimi dziećmi bardzo wysokie wyzwania. Gra na instrumentach, języki obce, żeglarstwo – od najmłodszych lat wraz z siostrą i bratem większość czasu spędzała na nauce.
– Dość szybko zdałam sobie sprawę, że taki tryb życia w ogóle mnie nie pociąga. – Carter wzruszyła ramionami. – Nie umiem tego dokładnie wytłumaczyć. Czułam się trochę tak, jakbym urodziła się w nieodpowiedniej rodzinie. Brat z siostrą odnajdywali się w nim rewelacyjnie. Wręcz rozkwitali dzięki temu, co musieli robić. Ja z kolei za wszelką cenę unikałam tego jak ognia. Moja mama była gwiazdą socjety i chciała mieć dzieci, którymi mogłaby się pochwalić przed innymi zadufanymi w sobie ludźmi. Zdecydowanie nie pasowałam do jej wizji idealnego potomka i byłam dla niej ciągłym utrapieniem. Nie chciałam brać udziału w tym dziwacznym konkursie dla bogaczy: „komu bardziej udał się dzieciak”. Przykro to mówić, ale ja i rodzeństwo byliśmy zauważani tylko wtedy, gdy mogliśmy dodać splendoru dorosłym. Poza tymi krótkimi chwilami nie poświęcano nam uwagi. Prawie w ogóle nie spędzaliśmy czasu z rodzicami. Nie żebym jakoś specjalnie tego łaknęła, ale mogę śmiało powiedzieć, że prawie w ogóle ich nie znam. W sumie na własny garnuszek przeszłam jeszcze przed skończeniem liceum.
– Tak po prostu z tego zrezygnowałaś? Z rodziny, miłości, bezpieczeństwa? Rzuciłaś to wszystko, żeby żyć po swojemu? – spytałam, rozglądając się po skromnie umeblowanym pokoju.
Carter westchnęła cicho.
– Może ze stabilności finansowej. Ale z miłości? W domu jej nie było. Tak jak wcześniej mówiłam, nie mogę nawet powiedzieć, bym znała swoich rodziców. Wychowały mnie niańki, a gdy do matki wreszcie dotarło, że nie należy ich winić za moje krnąbrne zachowanie, po prostu się poddała. No więc kiedy wywalono mnie z kolejnej prywatnej szkoły za dokarmianie rodziny szczurów w kuchni – Carter obdarzyła mnie szerokim uśmiechem – matka pośród histerycznych spazmów ogłosiła, że to ojciec ma się mną zająć. On z kolei znał tylko jedną metodę wychowania, karanie. Postawił mi ultimatum: albo z najwyższymi wynikami skończę Super-Duper Snobistyczny Uniwerek dla Uprzywilejowanych i Roszczeniowych Dupków Pozbawionych Sumienia, albo odetnie mnie od kasy. Co oczywiście zrobił i dlatego jestem tu, gdzie jestem. Zabrałam więc swoje rzeczy, jakieś marne oszczędności, które udało mi się odłożyć, i przeniosłam się na Florydę. O tym, że stoję na kasie w spożywczym, już wiesz. Staram się jakoś pogodzić pracę na pełny etat ze studiami, ale niestety z różnym skutkiem. Poza tym każdą wolną chwilę spędzam z moimi zwierzakami. To one są dla mnie prawdziwą rodziną. Szczerze mówiąc, potrzebuję ich bardziej niż one mnie. – Na chwilę zawiesiła głos, po czym dodała: – Chociaż tęsknię za swoimi końmi.
– A za rodziną?
Carter uśmiechnęła się przepraszająco.
– Urodziłam się w nieodpowiedniej rodzinie, Ann Marie, nie mam za czym tęsknić.
Sączyłam powoli swój napój z bąbelkami, myśląc przy tym, że decyzja, by odwiedzić Carter, była ze wszech miar słuszna. Dobrze ją oceniłam. Okazała się dobrą i szczerą dziewczyną, inną od większości ludzi, z którymi zetknęłam się na uczelni. Fakt, że w dzieciństwie miałyśmy podobne doświadczenia, dawał mi nadzieję, że Carter mnie zrozumie. Obie pochodziłyśmy z domów, gdzie nas nie chciano i gdzie pełniłyśmy jedynie funkcję użytecznych narzędzi. Nie potrafiłam tego wytłumaczyć, ale poczułam do Carter ogromną sympatię, jakbym odnalazła bratnią duszę.
– Wiesz, nigdy nie spotkałam dziewczyny o imieniu Carter – powiedziałam zakłopotana tym, jak głupio zabrzmiały moje słowa zaraz po szczerym wyznaniu koleżanki. – W sumie chłopaka też nie – dodałam, czując, że jeszcze bardziej się pogrążam.
Carter skrzywiła się z niezadowoleniem.
– Za to mogę podziękować moim rodzicom.
– Skąd w ogóle takie imię? W sumie oprócz nazwiska prezydenta jakoś nie bardzo kojarzę… – urwałam na widok potakującej Carter.
– Powiedzmy, że moi rodzice mają sporo znajomości w sferach rządowych. No ale kto mógł przypuszczać, że jeden z przyjaciół ojca z piaskownicy dostanie się do Białego Domu?
– Wow… – To było wszystko, co zdołałam z siebie wydusić.
– No dobra, teraz twoja kolej – powiedziała Carter. – Zacznij od Sama i od tego, czemu mówi do ciebie „Kit”.
Wpatrywałam się w nią z napięciem i ekscytacją pięciolatka, co bardzo ją rozbawiło.
– Sam jest słodki, prawda?
– Nie, słowo „słodki” nawet w połowie nie oddaje tego, jaki jest uroczy! Te cudne dołeczki w policzkach! No i nie omijaj tematu. Dlaczego „Kit”?
– Takie przezwisko – odparłam najbardziej luzackim tonem, na jaki było mnie stać. – Tak nazywa mnie mój mąż. To skrót od „kitek”, czyli kotek.
– Ha, ha! Podoba mi się! Bo na „Ann Marie” w ogóle nie wyglądasz – oświadczyła Carter ze śmiechem. – Kiedy mogę poznać twojego męża? W sumie nie sprawiasz wrażenia dziewczyny łamiącej obcasy, żeby na siłę zaciągnąć faceta przed ołtarz. Ten tatuaż, który masz na palcu i któremu nigdy nie mogłam się dokładniej przyjrzeć, bo ciągle chowasz lewą rękę, to pewnie twoja obrączka, mam rację?
Z zaskoczeniem spostrzegłam, że nie wiedzieć kiedy wsunęłam dłoń z tatuażem pod kota wciąż śpiącego na moich kolanach.
– Mąż jest ode mnie trochę starszy i mało towarzyski. Chyba właśnie przez różnicę wieku trudno mu nawiązać kontakt z moimi znajomymi. Nie jest nam łatwo spotkać kogoś, z kim oboje moglibyśmy pogadać od serca.
Carter uśmiechnęła się łagodnie. Przez moment wyglądała, jakby chciała coś jeszcze powiedzieć, ale ostatecznie się nie odezwała. Zamiast tego przez dłuższą chwilę przyglądała mi się w milczeniu, aż przestraszyłam się, że zaraz padnie jakieś kłopotliwe pytanie.
– A więc, Kit… – zaczęła, uśmiechając się szeroko. – Czy ktoś kiedykolwiek ci powiedział, że jesteś beznadziejnym kłamcą?
Północna Floryda, więzienie o zaostrzonym rygorze
Choć William Pretty nie był nikim ważnym, miał w więzieniu pewien przywilej – mógł korzystać z biblioteki po godzinach zamknięcia. Jeden ze strażników zlitował się nad maltretowanym dzieciakiem i pozwolił mu odwiedzać to miejsce w nocy. To był jedyny czas, który Pretty miał tylko dla siebie. Ale nadszedł dzień, kiedy i ta drobna przyjemność została mu odebrana. A stało się to za sprawą papierowego świstka z wiadomością: „Północ. Biblioteka. Bądź na czas”.
Pojawił się tam na długo przed spotkaniem i włączył komputer w nadziei, że może znajdzie jakieś informacje. Próbował dowiedzieć się czegoś więcej o przerażającym mężczyźnie, który przysłał mu liścik, ale znajomy strażnik w zasadzie potwierdził jedynie rzeczy, które wcześniej usłyszał od innych więźniów. Lecz to wystarczyło, by zaczął się trząść jak osika.
Omal nie krzyknął, gdy odkrył, że ktoś za nim stoi. Przestał stukać w klawisze i odwrócił się powoli, modląc się w duchu, by tylko mu się wydawało. Niestety modlitwy nie zostały wysłuchane, bo przed nim stał Grizz.
Nie mogąc znieść jego przeszywającego spojrzenia, odwrócił głowę w bok i wychrypiał z trudem:
– Wiem, kim jesteś. Wszyscy wiedzą.
– Więc po co mnie sprawdzasz? – zapytał mężczyzna niskim głosem.
Pretty odsunął się z krzesłem na tyle, na ile pozwalała mu ograniczona przestrzeń bibliotecznej kanciapy.
– Żeby sprawdzić, ile z tego, co mówią, jest prawdą… – odparł powoli, po czym zebrał się w sobie i na moment popatrzył w przenikliwe zielone oczy. – Cze… czego ode mnie chcesz?
Grizz szybkim ruchem ściągnął T-shirt, nawet na moment nie spuszczając wzroku z Williama. Chłopak z trudem przełknął ślinę przez boleśnie zaciśnięte gardło.
Drżącymi rękami zdjął więzienną koszulę i położył ją na biurku, a potem mocno zacisnął powieki. Za chwilę będzie musiał…
Dźwięk rozsuwanego zamka wywołał w nim nieprzyjemny dreszcz. Swoją drogą T-shirt i dżinsy w więzieniu? Już wcześniej podejrzewał, że facet ma tutaj niesamowite chody, ale fakt, że stoi przed nim w środku nocy, niepilnowany przez nikogo, tylko utwierdził go w tym przekonaniu. Nie powinien nawet próbować bronić się przed tym, co zaraz miało nastąpić. Olbrzym porwał jakaś małolatę i zrobił z niej swoją żonę. Wychodziło na to, że lubił młode i ładne. „Zresztą większość z nich takie lubi”, pomyślał Pretty, godząc się z tym, co go czekało.
Powoli otworzył oczy, myśląc, że jest przygotowany na to, co zobaczy, a jednak aż sapnął na widok spęczniałej maczugi przed swoją twarzą. Nie ma opcji! Nie ma najmniejszej opcji, żeby to się w nim zmieściło! Facet rozjedzie go tak, że nie będzie co z niego zbierać!
Poczuł na ramieniu bolesny uścisk, a potem szarpnięcie w górę. Tak, to był najwyższy czas, żeby się wyłączyć. Zablokować wszystkie bodźce, odsunąć od siebie ból, który rozerwie go na strzępy, i modlić się, by po tym, jak ten człowiek skończy, zostało mu choć odrobinę siły na dowleczenie się do celi. Albo może lepiej od razu poprosić Boga o szybką śmierć?
Wziął głęboki oddech i wyszeptał w myślach: „Ojcze nasz…”
Rok 2000, Fort Lauderdale, po egzekucji Grizza