Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ci, którzy myśleli, że wraz ze śmiercią Grizza wszystko się skończy, byli w błędzie. Mija kilka dni od egzekucji mającej zamknąć pewien rozdział w życiu Ginny i pozwolić jej ruszyć dalej. Jednak zamiast tego na jaw wychodzą sekrety, które burzą pozorny spokój rodzinnego życia.
Drugi tom zabiera nas do rozpalonej gorącym słońcem Florydy lat pięćdziesiątych. Poznajemy tragiczną młodość Grizza - naznaczoną ciężką pracą i niewyobrażalnym poczuciem straty - oraz dowiadujemy się, co spowodowało, że staje się on najniebezpieczniejszym człowiekiem w tym stanie. Książka udziela odpowiedzi na pytania, z którymi pozostawił nas pierwszy tom, lecz w miarę zgłębiania skomplikowanej intrygi rodzą się kolejne niewiadome. Okazuje się, że nikt nie jest tym, kim się z pozoru wydawał. Czy Ginny i Tommy przetrwają zderzenie z koszmarami przeszłości? Czy wreszcie będą mogli wieść normalne życie, o jakim marzyli? O tym w drugim tomie cyklu "Dziewięć minut".
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 610
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
PROLOG
ROZDZIAŁ 1
ROZDZIAŁ 2
ROZDZIAŁ 3
ROZDZIAŁ 4
ROZDZIAŁ 5
ROZDZIAŁ 6
ROZDZIAŁ 7
ROZDZIAŁ 8
ROZDZIAŁ 9
ROZDZIAŁ 10
ROZDZIAŁ 11
ROZDZIAŁ 12
ROZDZIAŁ 13
ROZDZIAŁ 14
ROZDZIAŁ 15
ROZDZIAŁ 16
ROZDZIAŁ 17
ROZDZIAŁ 18
ROZDZIAŁ 19
ROZDZIAŁ 20
ROZDZIAŁ 21
ROZDZIAŁ 22
ROZDZIAŁ 23
ROZDZIAŁ 24
ROZDZIAŁ 25
ROZDZIAŁ 26
ROZDZIAŁ 27
ROZDZIAŁ 28
ROZDZIAŁ 29
ROZDZIAŁ 30
ROZDZIAŁ 31
ROZDZIAŁ 32
ROZDZIAŁ 33
ROZDZIAŁ 34
ROZDZIAŁ 35
ROZDZIAŁ 36
ROZDZIAŁ 37
ROZDZIAŁ 38
ROZDZIAŁ 39
ROZDZIAŁ 40
ROZDZIAŁ 41
ROZDZIAŁ 42
ROZDZIAŁ 43
ROZDZIAŁ 44
ROZDZIAŁ 45
ROZDZIAŁ 46
ROZDZIAŁ 47
ROZDZIAŁ 48
ROZDZIAŁ 49
ROZDZIAŁ 50
ROZDZIAŁ 51
ROZDZIAŁ 52
ROZDZIAŁ 53
ROZDZIAŁ 54
ROZDZIAŁ 55
ROZDZIAŁ 56
ROZDZIAŁ 57
ROZDZIAŁ 58
ROZDZIAŁ 59
ROZDZIAŁ 60
ROZDZIAŁ 61
ROZDZIAŁ 62
ROZDZIAŁ 63
ROZDZIAŁ 64
ROZDZIAŁ 65
ROZDZIAŁ 66
ROZDZIAŁ 67
ROZDZIAŁ 68
ROZDZIAŁ 69
ROZDZIAŁ 70
ROZDZIAŁ 71
ROZDZIAŁ 72
ROZDZIAŁ 73
ROZDZIAŁ 74
ROZDZIAŁ 75
Epilog
Fragment trzeciego tomu serii - PROLOG - Ginny
PODZIĘKOWANIA
O Autorce
Dla Jennifer Hewitt Ponieważ milion „dziękuję” nigdy nie wystarczy. Jenn, kocham Cię!
„Jakże zagmatwaną snujemy sieć,
kiedy zwodzimy po raz pierwszy!”
Walter Scott, Marmion
SERIA DZIEWIĘĆ MINUT
TOM 1 - DZIEWIĘĆ MINUT
TOM 2 - POZA CZASEM
Lata 50., środkowa Floryda
Wymierzony policzek był tak silny, że niemal zwalił go z nóg. Na szczęście jakimś cudem udało mu się nie upaść. Obrzucił ojca nienawistnym spojrzeniem.
– Twoja matka mówi, że nie zdążyłeś na autobus i łapałeś stopa do domu.
W ustach czuł krew. Uderzenie musiało spowodować, że rozciął sobie policzek o zęby. Wiedział, że odpowiedź sprowokuje ojca do kolejnego ataku, więc się na niego mentalnie przygotował. – Ida nie jest moją matką – warknął.
Spadł kolejny cios, tym razem w bok głowy. W uszach mu zadzwoniło, lecz wytrzymał. Nie raz i nie dwa dostał o wiele gorsze lanie. Ciekawe, że Ida często sama to powtarzała, nie budząc u ojca agresji.
– Nie pogrywaj sobie ze mną, gówniarzu. Gdzie się włóczyłeś?! – ryknął ojciec.
– Dziś był ostatni dzień szkoły i nauczyciel poprosił, żebym mu pomógł w sprzątaniu klasy.
***
Rzecz jasna kłamał.
Tak naprawdę wdał się w bójkę z zarozumiałym, bogatym dzieciakiem, który się z niego nabijał. Dzieciak był nowy, zmienił szkołę zaledwie dwa tygodnie wcześniej i nikt nie zdążył go ostrzec, z kim zdecydowanie nie powinien zadzierać. Zadufany paniczyk zaczepił go w toalecie, pytając, czy ubrania wyciągnął z kosza na śmieci. Nie miał pojęcia, że ta głupia uwaga pośle go zakrwawionego na zimne kafelki.
Uroczystość zakończenia roku szkolnego dopiero co się skończyła, a uczniowie powoli rozchodzili się do domów, istniały więc spore szanse, że dzień mimo wszystko nie będzie aż taki zły. Umył dokładnie ręce i wyszedł z łazienki, rozmyślając o nadchodzących wakacjach. Miał nadzieję, że ojciec nie zamęczy go na śmierć i będzie mógł bez przeszkód opiekować się Ruthie. Siedział już w autobusie pełnym rozentuzjazmowanych dzieciaków, kiedy kierowca zerwał się nagle z miejsca i otworzył drzwi przed zastępcą dyrektora szkoły. Poważna mina mężczyzny oraz zimne spojrzenie, jakim obrzucił uczniów, uciszyło wszystkie rozmowy i śmiechy. W końcu jego wzrok zatrzymał się na tym, którego szukał.
Kurde, prawie się udało.
Całą powrotną drogę do szkoły przebyli w milczeniu. Wicedyrektor nie zamierzał dociekać, co się wydarzyło ani po czyjej stronie leżała wina. Zresztą chłopak też nie miał najmniejszego zamiaru wymyślać wymówek. Zaraz po wejściu do gabinetu bez słowa oparł się o biurko i wypiął, a potem ze spokojem wytrzymał dyrektorskie lanie. Owszem, bolało, ale było niczym w porównaniu z tym, co potrafił zgotować mu ojciec. Złamas zastępujący przebywającego na zwolnieniu dyrektora nie zostawi na jego ciele ran, które ostatecznie zamienią się w blizny. Wiedział, że facet jest zboczonym pojebem i aż nadto lubi bić dzieciaki. Pewnie jak tylko zostanie w gabinecie sam, zwali sobie konia. Ten świat był totalnie powalony.
Lanie sprawiło, że spóźnił się na szkolny autobus i musiał łapać stopa, by wrócić do domu. Jako że mieszkał na kompletnym zadupiu – a rzadko kto jeździł w tamtą stronę – ostatnie jedenaście kilometrów pokonał z buta. Jeśli jego dzień nie był dostatecznie parszywy, to na dodatek czekała go jeszcze przeprawa z wkurwionym ojcem.
***
Przez otwarte okno wpadało do domu gorące powietrze, w ogóle nie przynosząc wytchnienia po całodziennym upale. Macocha obserwowała sytuację oparta o kuchenny blat, a po jej ustach błąkał się wredny uśmieszek. Nienawidził Idy, odkąd pamiętał. Jego matka podobno zmarła w domu podczas połogu, chociaż nie miał pewności, czy była to prawda. Zresztą ruinę, w której mieszkali, trudno nazwać domem. „Chałupa” wydawała się bardziej adekwatnym słowem dla składającej się z dwóch izb i kuchni szopy pośrodku niczego, która wymagała ciągłych napraw, aby się nie zawalić.
Ojciec był stolarzem, lecz z powodów dla syna zupełnie niezrozumiałych zdecydował się wynieść na odludzie. Ze swoimi umiejętnościami spokojnie zarobiłby na przyzwoite życie dla całej rodziny, a przynajmniej na takie, na jakie można było liczyć w latach pięćdziesiątych. Zamiast tego wegetował w ruderze na pustkowiu i nigdy nawet palcem nie kiwnął, by przerobić ją na przyzwoity dom. Wykonywał tylko konieczne naprawy, wkładając w to absolutne minimum środków oraz pracy własnej. Na cieknący dach po prostu przybił nieco papy, a skorodowaną rynnę wymienił na zardzewiałą, choć niecieknącą.
Co motywowało ojca, by właśnie tak postępować? Czyżby uważał się za pana i władcę mającego pełną kontrolę nad swymi nędznymi poddanymi, a brutalność i okrucieństwo, których się wobec nich dopuszczał, miały dać mu złudne poczucie władzy? Czy świadomość, że ma możliwość zagwarantować rodzinie godne życie, ale tego nie robi, zaspokajała socjopatyczne potrzeby jego spaczonej osobowości? Ten człowiek nie był po prostu zły. On szczycił się tym, że może pozbawić rodzinę jakiegokolwiek dobra. A w oczach własnego syna utożsamiał najczystsze zło.
Przed ślubem Ida pracowała jako pokojówka u bogatej rodziny w West Palm Beach, a firma remontowa, w której podówczas robił ojciec, otrzymała zlecenie wykonania w willi kilku napraw. Remont przebiegł tak satysfakcjonująco, że oprócz premii od zadowolonych klientów ojciec przywiózł ze sobą nową kobietę. Ida miała już serdecznie dość dbania o cudzy dom i cudzą rodzinę, tak więc kiedy całkiem jeszcze młody wdowiec okazał jej nieco zainteresowania, rzuciła dla niego wszystko, paląc za sobą wszystkie mosty. Niestety dla siebie zrobiła to zdecydowanie zbyt pochopnie. Zupełnie nie zdawała sobie sprawy, że oto wpadła z deszczu pod rynnę. Niemalże z dnia na dzień z samotnej, przepracowanej pokojówki stała się samotną, przepracowaną oraz maltretowaną kurą domową.
Może na samym początku Ida starała się zmienić ich rozlatującą się szopę w prawdziwy dom i stać się matką dla małego synka swojego nowego męża, lecz on nie miał takich wspomnień. Czasami wydawało mu się, że nie mogła od zawsze być tak okropną osobą i że to wpływ okrutnego ojca zrobił z niej wiedźmę, którą znał. To jednak nie miało najmniejszego znaczenia i nie łagodziło jego osądu. Nienawidził Idy z całego serca, ponieważ wiedział, co robiła własnej córeczce Ruthie.
Od razu pokochał tę małą, ufną dziewczynkę. Była wesołym, zawsze uśmiechniętym dzieckiem nawet pomimo ciągłego znęcania się Idy. Każdą chwilę wolną od szkoły i katorżniczej pracy zleconej przez ojca poświęcał siostrze. Uwielbiał Ruthie i robił wszystko, by uchronić ją przed rodzicami, a w szczególności przed matką. Dbał o to, by nie chodziła głodna i brudna. Sprzątał też po jej toaletowych wypadkach i prał ciuchy siostry w pobliskim strumyku, żeby nie wzbudzać fali szału u Idy. A kiedy mała zalewała się łzami, całował delikatnie wszystkie siniaki i zadrapania, a potem ocierał policzki z łez.
Każdego wieczoru przed zaśnięciem Ruthie prosiła go cichutkim głosikiem:
– Opowiedz mi bajkę, braciszku. Taką wesołą, gdzie nic nie boli i wszyscy są mili.
Wtedy, ignorując smród zatęchłej pościeli w ich wspólnym łóżku, przytulał Ruthie do siebie i wymyślał dla niej szczęśliwe bajki. Nie były to nie wiadomo jak fantastyczne opowieści, ale na tyle radosne, by siostra choć na chwilę mogła zapomnieć o marności własnego życia. Przez okno malutkiej sypialni oglądali rozgwieżdżone niebo, które niejednokrotnie stanowiło natchnienie dla jego historyjek.
– Ruthie, widzisz tamtą gwiazdkę? – pytał co jakiś czas. – To jesteś właśnie ty, najjaśniejsza i najpiękniejsza ze wszystkich gwiazd na niebie.
– A gdzie ty jesteś, braciszku?
– Będę zawsze tą, która jest najbliżej ciebie – odpowiadał, głaszcząc ją po głowie.
Nie miał pojęcia, czy historie, które snuł, faktycznie mówią o szczęściu. Sam nie do końca wiedział, co szczęście oznacza, ale starał się ze wszystkich sił. Czasem, kiedy ojciec i Ida już spali, wymykał się z pokoju i wpuszczał Żyletę, by z nimi spał. Żyleta był rottweilerem, który kiedyś się do nich przybłąkał. Z początku ojciec nie chciał słyszeć o psie, argumentując, że absolutnie nie potrzebuje kolejnej gęby do wykarmienia. Groził też, że zastrzeli zwierzę, jeśli będzie kręciło się po okolicy, ale Żyleta okazał się inteligentnym stworzeniem i pojawiał się tylko w nocy. W końcu jednak ojciec stwierdził, że pies w obejściu to wcale nie taki najgorszy pomysł. Stało się to zaraz po tym, jak Żyleta przegonił z kurnika jakiegoś drapieżcę. Mógł zostać, lecz do domu nie miał wstępu.
***
Wreszcie lanie się skończyło, a ojciec patrzył na niego w milczeniu jeszcze przez kilka chwil, po czym powiedział:
– A teraz zbieraj swoją leniwą dupę do roboty. I nie wracaj do domu, póki nie skończysz. Nie zdążysz do kolacji, to nie dostaniesz żarcia.
Chłopiec nawet nie musiał patrzeć na macochę, by wiedzieć, że przez „czysty przypadek” dzisiejsza kolacja zostanie podana wcześniej niż zwykle. Z pochyloną głową wyszedł z chałupy, zatrzaskując za sobą drzwi.
– Chodź, Żyleta – mruknął do psa i skierował swe kroki w stronę rozpadającej się stodoły.
Było już ciemno, kiedy skończył pracę. Wiedział, że na kolację nie ma co liczyć, więc wyciągnął ze skrytki niewielką porcję zapasów, którą podzielił się z psem. Potem umył się w deszczówce z beczki i dopiero wtedy wrócił do domu. Wsunął się pod cienki koc i przytulił Ruthie do siebie. Dziewczynka cicho jęknęła.
– Braciszek już wrócił. Opowiedzieć ci bajkę?
Był wycieńczony, ale nie potrafił pójść spać ze świadomością, że miałby zawieść tę kochaną kruszynę.
– Brzuszek mnie boli – odezwała się cichutko.
– Chcesz, żebym zabrał cię do kibelka? – szepnął, głaszcząc ją po głowie.
– Nie, to nie tak boli.
– A jak? Jesteś może głodna?
– Nie. Mamusia na niego nadepnęła.
Wtedy poczuł, jak cały sztywnieje. Musiał mocno zacisnąć zęby, żeby powstrzymać się przed wybuchem. Poniekąd cieszył się, że Ruthie nie chce dziś wesołej historyjki, bo jedyne, co miał przed oczami, to wizja, jak zaciska palce na szyi Idy i miażdży jej tchawicę.
***
Było wczesne popołudnie, kiedy wracał z pobliskiego lasu z trzema upolowanymi wiewiórkami. Ida będzie mogła przyrządzić z nich całkiem przyzwoitą potrawkę na kolację. Rano uważnie przyglądał się Ruthie, jak powoli jadła śniadanie. Zachowywała się całkiem normalnie, dlatego wyszedł z procą na polowanie, zanim skończyła. Uśmiechnął się pod nosem, wyobrażając sobie, jak zadowoloną minę zrobi siostrzyczka na widok jego zdobyczy.
Gąszcz zaczął się przerzedzać, a między pniami chłopak dostrzegał już liche zabudowania, gdy nagle usłyszał huk wystrzału. Z łatwością rozpoznał strzelbę ojca. Dzień był jednak młody, więc o zagrożeniu ze strony drapieżników nie mogło być mowy. Ogarnęły go złe przeczucia.
Biegiem ruszył w stronę domu i zatrzymał się dopiero na podwórku, próbując zrozumieć scenę, której stał się świadkiem. Jego oczy rejestrowały obrazy, ale mózg miał problemy z połączeniem ich w logiczną całość.
Ojciec trzymał strzelbę, Ida zaś klęczała nieopodal, trzymając się za zalane krwią ramię. Tuż obok niej bez ruchu leżał Żyleta. Lecz najgorszym widokiem była rozciągnięta na ziemi Ruthie. Wyglądała jak ciśnięta niedbale szmaciana lalka.
Skoczył w jej stronę i padł na kolana.
– Twój skurwiały kundel rzucił się na małą, a kiedy Ida chciała go powstrzymać, zaatakował i ją – oznajmił ojciec lodowatym tonem, wciąż trzymając palec na spuście. – Musiałem go zastrzelić.
Że niby Żyleta zaatakował Ruthie? Niemożliwe. Pies uwielbiał małą i nigdy by jej nie skrzywdził. Ida wstała i podeszła bliżej, aby pokazać mu zakrwawioną rękę. Nie musiała. Zdążył już przyjrzeć się ranie na tyle, żeby wiedzieć, że to robota potężnych szczęk psa. Nie wyglądało to na zwykłe ugryzienie. Raczej jakby Żyleta wbił się w ramię Idy i szarpał je z całych sił.
Z gardłem ściśniętym rozpaczą przeniósł wzrok na Ruthie i niemal od razu nabrał pewności, że przedstawiona przez ojca wersja wydarzeń nie była prawdą. Jego mała siostrzyczka miała zamknięte oczy, a miękkie jasne loki okalały jej śliczną buźkę niczym aureola. Wyglądała tak pięknie i spokojnie, jak jeszcze nigdy do tej pory. Poza tym łagodnie się uśmiechała. Co wydawało się całkiem zrozumiałe. W końcu wreszcie udało się jej opuścić piekło.
Nie musiał dotykać Ruthie, aby wiedzieć, że nie żyje. Jednak na jej ciele nie zauważył żadnych oznak psiej napaści. Nie potrafił się powstrzymać, a słowa popłynęły z jego ust, zanim rozsądek zdołał je zatrzymać:
– Nie wygląda, żeby Żyleta ją zaatakował. Nie ma żadnych ugryzień ani krwi, tylko pełno siniaków od Idy.
Cios, który na niego spadł, był mocny, ale nie niespodziewany.
– Łap za szpadel – rozkazał ojciec. – Wybierz jakieś miejsce poza terenem farmy i pochowaj siostrę. Co zrobisz z psem, mam w dupie. Możesz zatargać truchło do lasu i dać niedźwiedziom na kolację.
Schylił się po wiewiórki, a potem złapał Idę za zdrową rękę i wcisnął jej w nią sznurek, na którym były zawieszone.
– Nie jesteś na tyle ranna, by nie móc zrobić kolacji – warknął, po czym zwrócił się do syna: – Kiedy już skończysz i przywleczesz swoje żałosne dupsko z powrotem, wyłóż trutkę na szczury, bo wczoraj o niej zapomniałeś.
Wciąż klęcząc przy siostrze, patrzył na oddalające się sylwetki i próbował sobie wyobrazić dalsze życie bez Ruthie. Bez jedynego światełka w morzu podłości.
***
Dwa tygodnie później siedział w samochodzie jakiegoś nieznajomego i jechał w nieznane. Facet zgarnął go z drogi pośrodku niczego. O nic nie pytał i nie wydawał się ani trochę speszony faktem, że młody autostopowicz milczy jak grób. Kilometry znikały pod kołami pojazdu, a chłopak ze wzrokiem utkwionym w mijanych krajobrazach rozpamiętywał ostatnie wydarzenia.
Zanim zabrał się za kopanie dołu, przykrył drobne ciało siostry własną koszulą, po czym zabrał z szopy trutkę na szczury, przygotował szpadel i na chwilę wrócił do domu.
Ida prowizorycznie opatrzyła poranione ramię i zajęła się przygotowaniem potrawki. Musiał doskwierać jej ból, bo co rusz krzywiła się i pojękiwała. Żyleta porządnie wykonał swoją robotę i kobieta zdecydowanie powinna udać się do szpitala, lecz ojciec nigdy by na to nie pozwolił. Zresztą, wnosząc po braku samochodu na podwórku, sam gdzieś pojechał.
Było oczywiste, co tak naprawdę się wydarzyło, ale chłopak nie mógł wiedzieć, że mała siostrzyczka prędzej czy później i tak by umarła. Brutalne pobicia matki już wcześniej poważnie uszkodziły jej organy wewnętrzne. Ida zawsze wyżywała się na Ruthie w domu, gdzie pies nie miał wstępu. Jednak tamtego dnia zaciągnęła córkę na podwórze, żeby Ruthie pomogła jej w pracy. Mała dziewczynka nie była w stanie sprostać ciężkiej pracy, czym doprowadziła matkę do wybuchu wściekłości. Jej rozpaczliwy płacz zaalarmował Żyletę, który bez zastanowienia rzucił się na Idę.
– Co robisz w domu? – zapytała kobieta, obrzucając pasierba nienawistnym spojrzeniem. – Nie skończyłeś roboty.
Jej głos był spokojny, pozbawiony jakichkolwiek emocji. Równie dobrze mogłaby go zapytać, czy nakarmił kurczaki lub pomalował płot. Widząc, jak niewiele dla niej znaczy pochówek własnej córki, poczuł wzbierającą w sercu falę gniewu. W tym momencie Ida wydała mu się jeszcze gorszym potworem niż ojciec. Przecież ją urodziła, przez dziewięć miesięcy chroniła własnym ciałem. Nie żeby znał się na rodzicielstwie, ale nawet on wiedział, że pomiędzy matką a dzieckiem istnieje niezwykle silna więź. A przynajmniej powinna istnieć.
Nie patrząc na Idę, odpowiedział:
– Przyszedłem po coś, czym mógłbym ją owinąć. Chciałem użyć naszego koca.
Łóżko oraz jedyną kołdrę, czy raczej koc, dzielili od zawsze. Chciał go użyć, by ostatni raz opatulić Ruthie.
Tego, co usłyszał w następnym momencie, zupełnie się nie spodziewał:
– Mam coś lepszego. Dostałam to jako prezent pożegnalny z poprzedniego miejsca pracy.
Ida odłożyła drewnianą łyżkę i podtrzymując zranioną rękę, ruszyła do dzielonej z mężem sypialni.
Wyraźnie widział, że ból bardzo jej doskwiera i ogranicza mobilność. Cokolwiek chciała przynieść, wygrzebanie tego jedną ręką nie będzie ani łatwe, ani szybkie.
To dawało mu kilka minut.
Nasłuchując uważnie, czy z sypialni wciąż dochodzą odgłosy nieporadnego przerzucania rzeczy w szufladach, wyciągnął z kieszeni trutkę na szczury i wsypał zawartość pojemnika do potrawki.
Pośpiesznie zamieszał w garnku, odłożył łyżkę i wrócił na swoje miejsce, zanim Ida weszła do kuchni. Kiedy pojawiła się w progu, trzymała przed sobą błękitną tkaninę. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że to coś w rodzaju szlafroka. Materiał wyglądał na delikatny i nawet ktoś taki jak on potrafił poznać, że był dobrej jakości. Uszyty z niego strój musiał sporo kosztować. „Prezent na pożegnanie? Ta, jasssne…”, pomyślał. Miał pewność, że Ida ukradła ten szlafrok, lecz jego twarz pozostała bez wyrazu.
Ida wyciągnęła przed siebie rękę z tkaniną, ale nie ruszył się z miejsca. Przez moment stała nieruchomo, jakby bała się podejść bliżej. W końcu jednak odzyskała odwagę, zrobiła dwa szybkie kroki i wcisnęła mu szlafrok w ręce.
– Owiń ją w to – warknęła gniewnie, a potem, nie zaszczycając go już spojrzeniem, wróciła do mieszania potrawki.
***
Otarł pot z czoła i popatrzył na świeżo wykopany dół. Ruthie leżała na ziemi, owinięta w jego koszulę. Przykląkł obok, po czym przytulił do siebie jej zimne ciałko.
– Ruthie… Braciszek zawsze będzie przy tobie – powiedział, a potem ostrożnie i z czułością ułożył martwą dziewczynkę w grobie.
Zawinął psa w szlafrok i parsknął, bo naszła go myśl, że nawet pies zasługiwał na więcej niż rzekomy prezent pożegnalny Idy.
– Żyleta, byłeś dobrym psiskiem – rzekł cicho, kładąc wiernego przyjaciela obok siostrzyczki. – Zrobiłeś wszystko, by ją ratować. Teraz już zawsze będziesz mógł jej strzec.
Sięgnął do pryzmy ziemi, wziął garść i rzucił na dwa leżące w dole ciała. Chwilę jeszcze patrzył na nie, aż wreszcie podniósł się z kolan, chwycił szpadel i zaczął zasypywać grób. Postanowił nie oznaczać miejsca pochówku, bo nikt niepowołany nie odkrył tego miejsca. Ruthie nie chodziła jeszcze do szkoły i tak jak on urodziła się w domu, nie w szpitalu. Wątpił, żeby w ogóle posiadała akt urodzenia. On chyba go miał. W końcu jakieś dokumenty są potrzebne, by posłać dziecko do szkoły.
Skończył pracę i z westchnieniem popatrzył na świeżo usypaną ziemię. Poczuł, że czegoś mu brakuje. Nad brzegiem pobliskiego strumienia znalazł spory płaski kamień. Doniesienie go na miejsce pochówku siostry okazało się trudniejsze, niż przypuszczał. W końcu jednak mu się udało, a kamień z głuchym łupnięciem opadł na grób. Dla obcego człowieka będzie on wyłącznie kolejnym głazem naniesionym przez rzekę, dla niego zaś to wskazówka, gdzie leży Ruthie.
Dokonał swojego dzieła i nic już nie rozpraszało jego uwagi. Czuł, jak opuszczają go siły, i w następnej chwili po prostu opadł na kolana. Po policzkach zaczęły płynąć mu łzy, a z gardła wyrwał się szloch. Nigdy wcześniej nie płakał. Nawet praca ponad siły oraz obelgi i sadyzm ojca nie wycisnęły z jego oczu łez. Nie wiedział, dlaczego ojciec go nienawidził, ani nie potrafił zgadnąć, z jakiego powodu Ida nienawidziła Ruthie. Co było z nimi nie tak, że nie kochali swoich dzieci? Kiedy doprowadzi swój plan do końca, wreszcie zostawi złą przeszłość za sobą.
Postanowienia, jakie powziął, w żadnym stopniu nie zmniejszyły bólu, jaki przeszywał mu serce. Całe cierpienie, złość i żal rozdzierające jego duszę wydostały się na zewnątrz w przypominającym zwierzęce wycie przeciągłym ryku. Odebrano mu ostatnie resztki światła. Zabrano mu Ruthie.
Trudno określić, ile czasu spędził, płacząc nad grobem siostry. Oczy go piekły, twarz miał mokrą od łez i śluzu. Dopiero ból pleców oraz ostre promienie słońca prażące zdartą po biciu skórę najpierw uspokoiły, a wreszcie zupełnie wyciszyły jego płacz.
Był wykończony fizycznie i psychicznie, ale przecież jeszcze nie skończył.
Resztkami silnej woli zmusił obolałe ciało do ruchu. Złapał szpadel, a potem ruszył w zarośla. Miał jeszcze jeden grób do wykopania.
***
– Ej, chłopcze, potrzebujesz czegoś ze stacji? Albo chcesz skoczyć do kibla?
Nawet nie zauważył, kiedy monotonna podróż zabrała go w sen. Dopiero niespodziewane szturchnięcie w ramię przywołało go do rzeczywistości, chociaż potrzebował chwili, żeby przypomnieć sobie, gdzie się znajduje i z jakiego powodu. Mężczyzna, który wziął go na stopa, zaparkował samochód na stacji benzynowej i wpatrywał się w niego z wyczekiwaniem.
– Muszę zatankować. – Wskazał na dystrybutor. – Skocz do toalety przed dalszą drogą.
– A gdzie tak w ogóle jesteśmy?
– Fort Lauderdale. A później jedziemy już bez postojów.
Chłopak przeciągnął się powoli. Cały był zdrętwiały i obolały. Kilka ostatnich dni porządnie dało mu w kość, a spanie w samochodzie jeszcze dorzuciło swoje trzy grosze.
– Taa, muszę iść.
Okrążył niewielki budynek stacji benzynowej i wszedł do łazienki na tyłach. Śmierdziało zatkaną kanalizacją, ale pomieszczenie i same sanitariaty wydawały się czyste. Wysikał się, próbując dojść do siebie, a po chwili znów zalały go wspomnienia ostatnich dni.
***
Zanim skończył kopać drugi dół, letni dzień zdążył zmienić się w wieczór. Po powrocie do domu zastał Idę oraz ojca jedzących w kuchni potrawkę. Starając się zachowywać normalnie, skierował kroki do jednej z wiszących szafek i z górnej półki ściągnął pusty słoik po dżemie, a potem nalał sobie kranówki. Pił łapczywie, obserwując, jak jedzą kolację. Żadne z nich nawet się nie zająknęło, by zaoferować mu porcję. Tym razem akurat dobrze się złożyło, bo i tak by odmówił.
– Smakuje jak gówno. Jakim, kurwa, cudem potrafisz spierdolić nawet potrawkę z wiewiórek?! – wydarł się ojciec, a kiedy Ida nie odpowiedziała, uderzył ją otwartą dłonią w twarz.
Tymczasem chłopak poszedł do swojego pokoju i zamknął za sobą drzwi, po czym położył się na łóżku, które jeszcze dzisiejszego ranka dzielił z Ruthie. Przytulił do piersi poduszkę, na której zawsze spała, i niemal od razu zasnął.
W nocy obudziły go odgłosy wymiotów i charczenie. Kilka następnych dni zlało się w jeden, gdy starał się udawać, że pomaga okropnie chorym rodzicom. Czyścił ich sypialnię i wymieniał kubły stojące przy łóżku oraz przynosił napoje. Co tylko mógł, doprawiał trutką na szczury, którą brał ze stodoły.
Po jakimś czasie ojciec zdał sobie sprawę z powagi sytuacji.
– Zawieziesz nas do szpitala – zażądał, z wysiłkiem siadając na brzegu łóżka.
Oczywiście chłopak był za młody, by posiadać prawo jazdy, ale pracując na farmie, nieraz prowadził zdezelowaną ciężarówkę ojca.
– Nie zamierzam. – Wyszczerzył zęby w bezczelnym uśmiechu. – Mam zamiar oglądać, jak oboje zdychacie powolną i bolesną śmiercią. W sumie może i dobrze, że nigdy nie kupiłeś telewizora. Oglądanie was z pewnością będzie o wiele ciekawsze.
W oczach ojca błysnęło zrozumienie. Wreszcie dotarło do niego, co tak naprawdę się dzieje. Rozejrzał się po sypialni w poszukiwaniu strzelby, lecz nigdzie jej nie zauważył. Zresztą nawet gdyby wisiała na swoim miejscu, nie zdołałby dotrzeć do niej o własnych siłach.
Opadł na łóżko i popatrzył na zwiniętą w kłębek Idę, kurczowo obejmującą kolana. Nie spała, w ciszy przysłuchując się wymianie zdań.
– Oboje na to zasłużyliśmy… – Ledwo znalazła siłę, by wydobyć z siebie głos.
Ojciec spojrzał na syna stojącego przy łóżku, na jego dumną postawę, skrzyżowane na piersi ramiona, przeszywający wzrok.
– Od początku powinienem wiedzieć, że jesteś diabelskim nasieniem. Kochałem twoją matkę i wydawało mi się, że robię dobrze, żeniąc się z nią, mimo że była w ciąży z innym. Ale okazałeś się wcielonym złem, kiedy zabiłeś ją przy porodzie, niewdzięczny gówniarzu.
Oto dostał odpowiedź na pytanie, które dręczyło go od lat – ojciec po prostu próbował odegrać się na bękarcie, który pozbawił życia jego ukochaną kobietę. Chłopak poniekąd potrafił zrozumieć motywy postępowania mężczyzny i przez krótką chwilę czuł nawet coś w rodzaju wyrzutów sumienia. Może powinien jednak zawieźć ich do szpitala? Może jeszcze nie jest za późno? Ale zaraz potem przypomniał sobie Ruthie i wszystkie wątpliwości momentalnie go opuściły. – Żałuję tylko, że nie zdecydowałem się na to, zanim zabiliście Ruthie – odpowiedział, patrząc beznamiętnie na faceta, którego uważał za ojca.
Zaraz potem odwrócił się na pięcie i wyszedł z sypialni, zamykając za sobą drzwi. W kuchni zrobił sobie coś do jedzenia, a potem usiadł przy stole i czekał.
Gdy w końcu umarli, ich ciała załadował na pakę pick-upa i pojechał w okolice drugiego grobu. Wrzucił zwłoki do dołu z takim samym szacunkiem, z jakim pozbywał się śmieci, po czym przysypał wszystko ziemią.
Na początku myślał, by spalić dom, ale to mogłoby przyciągnąć do farmy niepożądaną uwagę. Postanowił, że najmniej podejrzane będzie, jeśli rodzina, która i tak od zawsze trzymała się na uboczu, zabierze swój niewielki dobytek i po prostu wyjedzie. Zebrał najważniejsze rzeczy oraz naprawdę niewielką ilość osobistych pamiątek, trochę zdjęć, dokumenty, ubrania. Uśmiechnął się wrednie na widok fotografii przedstawiającej ojca jako małego chłopca. Chociaż nie, teraz mógł wreszcie przyznać, że człowiek na zdjęciu nie był jego ojcem. Nawet w dzieciństwie wyglądał jak bezwartościowa miernota.
Co ciekawe, nigdzie nie znalazł choćby jednej fotografii przedstawiającej jego lub matkę.
Na sam koniec zostawił swoją sypialnię. Do wyświechtanej, brązowej torby zapakował trochę ubrań, trzydzieści sześć dolarów i dwadzieścia sześć centów – znalezione w portfelu ojczyma oraz skarbonce Idy ukrytej za słoikami w kuchni – oraz coś, o istnieniu czego nie miał pojęcia, dopóki nie zaczął przeczesywać domu: zdjęcie Ruthie z Żyletą.
Uśmiechnięta dziewczynka siedziała w wysokiej trawie, obejmując ramionami podciągnięte pod brodę kolana, i opierała się o leżącego Żyletę. Jasne loki okalały jej twarz niczym anielska aureola, choć były dużo krótsze, niż Ruthie miała przed śmiercią. Oboje wyglądali na szczęśliwych, jakby zmęczeni zabawą zdecydowali się na krótki odpoczynek. Zdjęcie na pewno zostało zrobione przed domem, jednak kto i kiedy je wykonał? W domu nigdy nie było aparatu. Czas niestety naglił, dlatego chłopak porzucił roztrząsanie tego problemu, schował zdjęcie do kieszeni na piersi i wrócił do pakowania.
Po kilku godzinach rozejrzał się po niemal pustym domu. Wydawało mu się, że wygląda to całkiem przekonująco.
Był czwarty, a rachunek za prąd miał termin płatności do trzynastego. Wciąż trwały wakacje, więc aż do września chłopak miał spokój, bo nikt ze szkoły raczej sobie o nim nie przypomni. Zresztą wątpliwe, czy nawet potem ktokolwiek zainteresuje się jego nieobecnością. Ida nie ruszała się z domu, a ojczym nie posiadał stałego zatrudnienia. W chacie nie było telefonu, a znikoma liczba listów, jakie otrzymywali, przez bardzo długi czas nie zapełni skrzynki, którą mieli przydzieloną w placówce pocztowej. Nikt nawet nie zauważy, że zniknęli, a kiedy wreszcie się to stanie, wszystko będzie wyglądało tak, jakby zwyczajnie się wyprowadzili.
Rzeczy, które zdecydował się zabrać, wrzucił na pakę starego auta, gdy zaś z tyłu zabrakło miejsca, upchnął resztę na siedzeniu pasażera, zostawiając tylko tyle przestrzeni, by swobodnie siąść za kierownicą.
Na sam koniec poszedł do kurnika i wypuścił na wolność stadko wyliniałych kur, a potem wcisnął się do pick-upa. Odpalił silnik i ruszył powoli w stronę najgłębszego kanału w okolicy. Droga do niego prowadziła przez puste, niezamieszkane tereny, lecz dzięki temu miał pewność, że nikt nie będzie tam szukał zdezelowanego samochodu wypchanego po brzegi dobytkiem. Co prawda później czekała go długa wędrówka do jakiejkolwiek szosy, gdzie mógł złapać stopa, ale zabrał ze sobą tylko jedną torbę, poza tym miał manierkę z wodą.
Teraz był już na stacji, wiele kilometrów od porzuconego domu. Ochlapał twarz chłodną wodą i pozwolił, żeby ciepło popołudnia samo wysuszyło skórę. Wytarł jedynie dłonie, bo nie chciał pomoczyć zdjęcia Ruthie i Żylety. Już nigdy w życiu ich nie uściska. Nigdy nie usłyszy słodkiego głosiku proszącego o szczęśliwą bajkę ani nie przytuli się do ukochanego psa. Przedramieniem otarł łzy i z westchnieniem schował zdjęcie. Na grobie Ruthie poprzysiągł sobie, że już nigdy nie będzie płakał. Nigdy.
***
Poczuł ssanie w żołądku. Marzył mu się baton i słodki napój gazowany. Takie cuda w ich domu stanowiły absolutną rzadkość, dlatego na samą myśl o tym poprawił mu się humor. Najpierw jednak musiał wrócić do auta po pieniądze. Okrążył stację, a kiedy wyszedł zza rogu, stanął jak wryty.
Samochodu, którym tu przyjechał, nie było. Przetarł oczy z niedowierzaniem, by upewnić się, że to nie zmęczenie płata mu figle. Niestety skurwiel, który udawał uczynnego obywatela, odjechał z jego marnym, ukrytym w zniszczonej torbie, dobytkiem. Nie miał przy sobie nawet manierki, bo odłożył ją na siedzeniu pasażera.
Świat był zgnilizną… tak jak i wszyscy bez wyjątku zamieszkujący go ludzie.
Rok 2000, dwa dni po egzekucji Grizza
– Więc mówisz, że wolisz wydać wyrok na Leslie niż przeczytać w jakimś głupim magazynie, że jestem synem Grizza? Ginny, nie poznaję cię.
Tommy starał się zachować spokój i nie panikować, choć miał świadomość, że jego wymarzone życie, które przez tyle lat wytrwale budował, zaczyna rozpadać się na kawałki.
– Oczywiście, że nie chcę, by Leslie umarła! Po prostu jestem w szoku. Jak ty i Grizz mogliście nic mi nie powiedzieć?! Boże, czuję się jak idiotka!
Ginny skrzyżowała ręce i zaczęła nerwowo pocierać przedramiona, jakby chciała odgonić zimno. Nie potrafiła spojrzeć mężowi w twarz. Nie była na to gotowa.
– Nie chcę teraz o tym rozmawiać – warknęła, wstając. – Jestem tak wściekła, że jeśli nie wyjdę, to chyba komuś przywalę.
Tommy również się podniósł i chwycił ją za ramiona.
– Ginny, popatrz na mnie!
– Zostaw! – Gwałtownym gestem wyswobodziła się z uścisku. – Nie mogę przejść do porządku dziennego nad kłamstwami, którymi karmiłeś mnie przez te wszystkie lata.
– Posłuchaj, ja wcale…
– Och nie! – Ginny zrobiła przerażoną minę i na moment zakryła usta. – Mimi jest twoją siostrą!
Córka Grizza i moja jest twoją przyrodnią siostrą… – urwała i przez moment trwała w milczeniu, po czym niespodziewanie wrzasnęła: – Wynoś się! Musisz natychmiast opuścić ten dom!
Jeszcze nigdy Tommy nie widział jej tak wściekłej.
– Powinniśmy poważnie porozmawiać – rzekł poważnym tonem. – Nie zamierzam nigdzie iść. To jest również mój dom.
– Już nie.
Ginny długimi krokami ruszyła do frontowych drzwi.
– Muszę odebrać Jasona od Maksa. Nie chcę cię tu widzieć, kiedy wrócę. Mówię serio, Tommy. Chcę, żebyś zniknął.
Ze stolika chwyciła torebkę, kluczyki od samochodu i już chciała wyjść, ale przypadkiem potrąciła ramkę ze zdjęciem rodzinnym, gdzie była ona z Tommym, Mimi oraz maleńki Jason, z którym dopiero co wróciła wtedy ze szpitala. Chyba nigdy nie czuła się szczęśliwsza. Zdjęcie zrobiła Carter, przyjaciółka z czasów studiów, i sprezentowała je w ręcznie wykonanej ramce.
Na widok uśmiechniętych twarzy Ginny poczuła niesmak. Okazało się, że to, co do tej pory uważała za szczęście, zostało zbudowane na samych kłamstwach. Odłożyła ramkę zdjęciem do dołu i odwróciła się do Tommy’ego.
– Powiedziałeś, że rozmawiałeś z Grizzem na dzień przed jego śmiercią. Oznajmił wtedy, że jest mu przykro. Nie wierzę ci. – Zamrugała szybko, by żadna łza nie popłynęła po policzku. – Tylko raz Grizzowi było przykro. A zdarzyło się to dwadzieścia pięć lat temu.
Po tych słowach wyszła, trzaskając drzwiami.
Z podjazdu wyjechała nieco zbyt szybko, a gdy tylko znalazła się na ulicy, wcisnęła gaz do dechy i popędziła przed siebie. Cała się trzęsła i z trudem łapała oddech. Nie potrafiła utrzymać prostego toru jazdy i prawie zaliczyła czołówkę z jadącym z naprzeciwka autem. To ją nieco otrzeźwiło.
Nadepnęła na hamulec i zatrzymała się gwałtownie przed znakiem stopu, a potem nerwowo popatrzyła we wsteczne lusterko. Samochód, z którym prawie się zderzyła, okazał się vanem kuriera i właśnie wjeżdżał na podjazd jej domu. Nie spodziewała się żadnej przesyłki, ale nie miało to żadnego znaczenia. Z czymkolwiek kurier przyjechał, Tommy to odbierze.
Włączyła radio, ustawiła swoją ulubioną stację grającą muzykę z lat siedemdziesiątych i podkręciła głośność. Jak na złość właśnie leciało Nights in White Satin zespołu Moody Blues. Natychmiast wyłączyła radio i wykonawszy ostry skręt, wjechała na parking niewielkiego centrum handlowego, gdzie znalazła wolne miejsce w cieniu rozłożystych drzew. Zatrzymała samochód, zgasiła silnik i ukryła twarz w dłoniach. Nie potrafiła już dłużej powstrzymywać łez.
30 minut wcześniej, biuro magazynu Loving Lauderdale
– Na początek chciałabym zapytać Ginny, co oznaczał ten gest tuż przed egzekucją Jasona. – W miarę jak mówiła, jej głos stawał się spokojniejszy. – To znaczy oczywistym było, że przekazaliście sobie jakąś informację i wydaje mi się, że to coś ważnego. Myślę, że ta informacja byłoby dobrym podsumowaniem całego artykułu. Wiecie, koniec epickiej historii miłosnej. Leslie ściskała mocno słuchawkę telefonu, starając się, by jej głos wypadł jak najbardziej przekonująco. Specjalnie nie powiedziała Ginny o tym, że już miała podsumowanie historii, które zwali czytelników z nóg. Pytanie tylko, czy sama Ginny o tym wiedziała.
Zdawała sobie sprawę, że nagina wszelkie zasady etyczne i że jest nie tyle wścibska, co zwyczajnie chciwa sensacji, lecz za wszelką cenę chciała to mieć!
– Ale historia miłosna! To jest to, o czym chcę napisać! Miłość między zatwardziałym kryminalistą i niewinną dziewczyną. Tego pragną czytelnicy! Potrzebuję czegoś, żeby podsumować całą historię. Ginny, daj mi to coś! – naciskała dalej.
W słuchawce rozległo się ciężkie westchnienie.
– Jedyna rzecz, jaką mogę powiedzieć, jest taka, że przez trzy miesiące pozwalałam ci się przepytywać i prawdziwą historię miłosną miałaś wręcz podaną na srebrnej tacy, a i tak jej nie zauważyłaś. Historię mężczyzny, który pokochał mnie od pierwszego wejrzenia i który od początku aż do teraz jest moją bratnią duszą. To jest jedyna prawdziwa historia miłosna. Tak, kochałam Grizza, ale to już przeszłość. Nie dodawaj magii tam, gdzie jej nie ma. Zbudowałam wspaniałe i szczęśliwe życie z…
To było to! Ta wypowiedź upewniła ją, że nie ma najmniejszej szansy, by Ginny wiedziała, że jej mąż jest synem Grizza. Nikt nie był tak miłosierny. Leslie zdecydowała się polecieć po bandzie.
– Ona nie wie, prawda? Jeszcze jej nie powiedziałeś? – zapytała słodkim głosem, mając absolutną pewność, że Tommy przysłuchuje się ich rozmowie. – Lepiej to zrób, zanim przeczyta o tym w moim artykule.
Jednak zamiast dzikiego wybuchu, którego się spodziewała, w słuchawce usłyszała tylko delikatny szum. Czekała sekundę, potem następną i następną, lecz odpowiedzi ciągle nie było. Po kilku kolejnych sekundach rozbrzmiał irytujący sygnał przerwanego połączenia.
Cholera! Naprawdę chciała zrozumieć, co oznaczał znak, który Grizz pokazał Ginny. Na pewno niósł ze sobą jakąś informację, ale nikt nie chciał jej tego powiedzieć. Była też nieco zaskoczona, że Tommy nigdy nie wysypał się z informacją, że Grizz jest jego ojcem. Z doświadczenia wiedziała, że ludzie nie potrafią zbyt długo utrzymać tak ważnych rzeczy w tajemnicy.
To nie tak, że Leslie koniecznie chciała być niemiła czy bezczelna, ale lubiła czuć, że do niej należy ostatnie słowo. Wiedziała, że przez to ludzie odbierają ją jako arogancką i namolną, lecz miała to gdzieś. Szczególnie teraz, kiedy szykowała się do publikacji artykułu, który diametralnie zmieni jej karierę. To była jej wielka szansa, by wreszcie dostać się do popularnego i cenionego magazynu. Troszkę koloryzowała, gdy odezwała się do Ginny w sprawie wywiadu. Nie pracowała dla Rolling Stone, ale po tym artykule na bank się do niego dostanie. Co by o niej nie mówić, Leslie była dobrym śledczym i potrafiła okręcić sobie rozmówców wokół małego palca. Przygotowania do wywiadu rozpoczęła od przeciągnięcia na swoją stronę jedynej osoby mogącej przekonać Ginny do współpracy – piętnastoletniej córki Mimi. Z łatwością wyliczyła, że jej ojcem musi być Grizz, choć zaskoczyło ją, że dziewczyna o tym wiedziała i nie robiło to na niej najmniejszego wrażenia.
Leslie powróciła do rzeczywistości i popatrzyła na ekran komputera. Znała już cały tekst na pamięć. Czytała go ze sto razy, a teraz nanosiła ostatnie poprawki. Nawet bez informacji, co znaczył ten gest na sam koniec, artykuł był świetny. Przejrzy go ostatni raz i pojedzie do domu, by po raz pierwszy od dłuższego czasu spędzić resztę niedzieli z mamą i siostrą. Lubiła pracować w weekendy, kiedy redakcja świeciła pustkami. Pisanie szło wtedy o wiele szybciej niż podczas rozgardiaszu, jaki panował tu od poniedziałku do piątku. Właściciele, Don i jego żona Irene, mieli do Leslie pełne zaufanie, mogła więc bez przeszkód korzystać z biura, kiedy tylko chciała. W sumie to była całkiem spoko praca, lecz ona pragnęła całkowicie poświęcić się pisaniu. Tymczasem tutaj musiała dodatkowo zajmować się negocjacjami z reklamodawcami, narzekaniami prenumeratorów, pilnowaniem wszelkich płatności i kilkoma innymi sprawami pochłaniającymi czas potrzebny na przygotowanie artykułów.
Od rozmowy z Ginny nie minęła nawet godzina, gdy Leslie usłyszała otwierające się drzwi. Nie zaszczycając przybysza nawet jednym spojrzeniem, rzuciła sprzed monitora:
– Biuro jest dziś zamknięte. Proszę przyjść jutro, otwieramy o dziewiątej.
Usłyszała trzaśnięcie drzwiami, założyła więc, że gość sobie poszedł. Dopiero gdy zaskrzypiało krzesło przed jej biurkiem, oderwała wzrok od ekranu i prawie zadławiła się powietrzem na widok Keitha Dillona znanego jako Blue.
Mężczyzna był jednym z członków gangu, którzy nie otrzymali immunitetu ze względu na swoją wysoką pozycję w hierarchii. Dostał marne – według Leslie – dziesięć lat, ale i tak wyszedł po dwóch. Już wcześniej go spotkała. Zdarzyło się to jakiś tydzień po tym, jak Grizz zaatakował ją w więzieniu, i dosłownie chwilę po rozmowie telefonicznej, podczas której zdradził tajemnicę stanowiącą teraz wisienkę na torcie jej artykułu. Tamtego dnia Leslie stała na parkingu przed marketem spożywczym i pakowała zakupy do bagażnika. Słońce mocno przygrzewało, a powietrze było nieznośnie duszne, co tylko pogłębiało dyskomfort spowodowany bólem zmaltretowanej przez Grizza twarzy. Żeby wybrać się do sklepu, Leslie musiała pozwolić, by silne i mocno otumaniające leki przeciwbólowe przestały działać. Skwar i ból sprawiły, że czuła się rozkojarzona. Kiedy tuż przed nią wyrosła potężna sylwetka Blue, aż podskoczyła z zaskoczenia. Nagle po prostu tam stał – milczący, ze skrzyżowanymi ramionami.
Nie przywitał się ani nie poprosił o chwilę uwagi, tylko zwyczajnie wydał polecenie: – Grizz zmienił zdanie. Nie dawaj do druku tego, co ci powiedział przez telefon.
W pierwszej Leslie chwili nie zareagowała. Oczywiście wiedziała, kim jest ten facet, ale choć był równie potężnie zbudowany co Grizz, nie wzbudzał w niej strachu. Spokojnie zatrzasnęła bagażnik i ignorując mężczyznę, poszła odstawić wózek. Po kilku krokach przyszło olśnienie i idealna odpowiedź.
– Ty nawet nie wiesz, co mi powiedział, prawda? – rzuciła przez ramię.
Blue milczał. Odstawiła wózek i pewnym siebie krokiem ruszyła w jego stronę.
– Ta straszliwa tajemnica. Nie mówił ci, czego dotyczy? – zapytała nieco zbyt bezczelnie, zatrzymując się przy samochodzie.
– Bez znaczenia. Nie drukuj tego. To przyjacielskie ostrzeżenie, bo nie chcesz mnie spotkać po raz kolejny – rzekł obojętnym tonem, a potem odwrócił się i odszedł.
Teraz, dwa dni po egzekucji, Blue znów ją nawiedził. Siedział na krześle naprzeciwko i bez słowa się w nią wpatrywał. Leslie poczuła ukłucie strachu na wspomnienie ataku Grizza, lecz szybko wzięła się w garść. Po pierwszym spotkaniu przed marketem postanowiła, że nie da się zastraszyć Blue. Ten skurwysyn Grizz już nie żył, a zza grobu nie mógł jej nic zrobić.
Blue rozejrzał się po biurze, na dłużej zatrzymując wzrok na wysiedzianej kanapie obitej sztuczną skórą i nieco już wyblakłych plakatach reklamowych.
– Wow, to pewnie lokalny oddział tego twojego poważnego magazynu – mruknął z szyderczym uśmieszkiem na ustach.
Słysząc to, Leslie cała zesztywniała.
– Nie powiedziałam, że dla nich pracuję, tylko że…
– Od razu to wiedziałem. Grizz również. Ale nie dlatego tutaj jestem.
Leslie już otwierała usta, żeby coś powiedzieć, lecz Blue okazał się szybszy.
– Nie ukaże się drukiem, prawda?
– A jakie ma to w tej chwili znaczenie? – Wzruszyła ramionami, udając pewność siebie, której powoli zaczynało jej brakować. – Grizz nie żyje, w artykule nie ma żadnych prawdziwych nazwisk, bo taką umowę zawarłam z Ginny, więc czy kogoś to będzie obchodzić?
– Mnie. Usunęłaś tę informację z artykułu?
– A co, jeśli nie? Co się stanie, jak wszystko ukaże się drukiem? – Zadziornie potrząsnęła głową. – Potniesz mi opony w aucie? Pobijesz mnie?
Blue zmierzył ją lodowatym spojrzeniem.
– Jeśli chcesz pogrywać w takie gierki, proszę bardzo. Reguły gry się zmieniły. Nie opublikujesz żadnego artykułu.
Leslie oparła się w fotelu, po czym ciężko westchnęła. Przekrzywiła głowę, taksując mężczyznę wzrokiem i zastanawiając się nad odpowiedzią. Absolutnie nie miała ochoty na kolejne lanie, więc może faktycznie powinna usunąć z artykułu fragment o sekrecie Grizza. Lecz na pewno dobrze go sobie zapamięta i wykorzysta przy następnej okazji, bo to zbyt dobry materiał, by go zmarnować. Spróbuje jeszcze raz zadzwonić do Dillonów. Ha! Zabawne, bo przecież w świetle wyznania Grizza powinni nazywać się „Talbot” – zakładając oczywiście, że było to prawdziwe nazwisko. Teraz wiedziała na pewno, że za wszelką cenę musi się dowiedzieć, co oznaczał gest Grizza.
– Dobra – rzekła, udając rezygnację. – Nie opublikuję sekretu Grizza w artykule. Blue nie wyglądał na przekonanego. Pochylił się nad biurkiem i powiedział powoli:
– Na to już za późno. Nie trzeba było ze mną pogrywać. Niczego nie opublikujesz i masz natychmiast skasować wszystkie materiały. A jeśli kiedykolwiek dowiem się, że zrobiłaś kopię…
– To co mi zrobisz? – warknęła bezczelnie i posłała mu wyzywające spojrzenie. Była coraz bardziej wkurzona i zmęczona jego próbami zastraszania. – Już wiem, co znaczy połknąć własne zęby. Nie powiem, żebym została fanką tego doświadczenia, ale jeśli taka ma być cena, to ją zapłacę. Zniosę wszystko, co tam sobie planujesz. A wiesz dlaczego? Bo od tego artykułu zależy cała moja kariera. Szansa, by wyrwać się z tego zapyziałego kurwidołka. I wiesz, co jeszcze, Blue? Mogę pominąć informację, że Grizz jest ojcem Tommy’ego, ale artykuł pójdzie do druku.
Nawet nie zauważyła, że wstała w trakcie tej przemowy. Odetchnęła więc głęboko i opadła z powrotem na fotel. Cała się trzęsła, ale nie ze strachu. Była zwyczajnie wściekła. Jak na zawołanie rozdzwonił się telefon. W niedzielę nikogo nie powinno być w biurze, dlatego po kilku dzwonkach odezwała się automatyczna sekretarka i głosem Irene zaszczebiotała:
– Dziękujemy za kontakt z Loving Lauderdale. Pracujemy od poniedziałku do piątku w godzinach od dziewiątej do siedemnastej. Proszę zostawić wiadomość, a skontaktujemy się z państwem. Życzymy wspaniałego dnia!
Zaraz potem rozległ się spanikowany głos starszej kobiety:
– Halo?! O Boże, Leslie, jesteś tam? Jeśli tak, błagam, odbierz!
To był głos jej matki. Leslie obrzuciła Blue pełnym niepokoju spojrzeniem.
– Nie wiem co robić! Błagam, zadzwoń, jak tylko to odbierzesz! Twoja siostra zniknęła!
Dziennikarka chwyciła za słuchawkę.
– Mamo, to ja. Uspokój się i powiedz, co się dzieje.
W milczeniu słuchała relacji matki, nie odrywając wzroku od Blue. Tymczasem mężczyzna wstał i jak gdyby nigdy nic wyszedł z biura. Leslie odrzuciła słuchawkę z głuchym łoskotem, po czym ruszyła za nim. Kiedy wybiegła na ulicę, oślepiło ją mocne słońce i musiała osłonić oczy dłonią, by cokolwiek zobaczyć. Po chwili dostrzegła Blue zmierzającego w stronę stojącego na parkingu sedana. Nie była pewna, ale wydawało jej się, że na miejscu pasażera widzi kobietę.
– Wygrałeś, słyszysz? Wygrałeś! – krzyknęła za nim.
Blue tylko skinął głową, wsiadł do auta i odjechał. Leslie została sama na pustym parkingu. Próbowała się ruszyć, ale przerażenie sparaliżowało ją do tego stopnia, że nie potrafiła zrobić nawet jednego kroku. I pomyśleć, że podczas ich pierwszego spotkania Blue nie wzbudził w niej ani krzty strachu czy szacunku.
Nie próbowała zapamiętać numerów rejestracyjnych odjeżdżającego auta ani nawet przyjrzeć się pasażerce, bo nie miało to najmniejszego znaczenia. Słowa, które krzyknęła do Blue, były prawdą. Grizz wygrał. Ten dupek był martwy, a mimo to wygrał.
Po policzkach płynęły jej łzy, gdy wracała do biura, by przez telefon pocieszyć matkę oraz skasować pliki z komputera.
Rok 2000
Tommy trwał w miejscu, w którym zostawiła go Ginny, wciąż nie mogąc pojąć, jakim cudem jego idealne życie zaczęło się sypać w mniej niż pięć minut. Rozumiał, dlaczego Ginny była wściekła, jednak nie spodziewał się aż takiego wybuchu złości. Choć nigdy wcześniej nie widział żony w takim stanie, nie chciało mu się wierzyć, by ta jedna informacja mogła zniszczyć ich małżeństwo. Szkoda, że nie zdążył powiedzieć Ginny, że sam długo nie miał pojęcia o swoim prawdziwym pochodzeniu. A kiedy już się dowiedział, nie uważał, by była to informacja, jaką należało z kimkolwiek się dzielić.
Cholerny Grizz… Niech go piekło pochłonie za to, że powiedział o tym Leslie.
Tommy przejechał ręką po twarzy i ciężko westchnął. To absolutnie nie było częścią jego planu i niszczyło wszystko, nad czym tak ciężko pracował.
– Pierdol się! Mówiłeś, że masz Leslie pod kontrolą! – wykrzyczał, jakby Grizz przed nim stał. – Przez piętnaście pierdolonych lat siedziałeś zamknięty w pierdlu! Dwa dni temu widziałem, jak umierasz! A ty i tak znalazłeś sposób, by mi dopierdolić! Myślałem, że doszliśmy do porozumienia! Że wreszcie będzie koniec! Ty skurwysynu!
Wrócił do salonu i opadł ciężko na kanapę. To, co się wydarzyło, zdecydowanie go przerastało. Chciał uwolnić od tego umysł, ale szybko wróciły niechciane wspomnienia. Ręce mimowolnie zacisnęły się w pięści na myśl o przemocy, jakiej doznał jako dziecko. Przed oczami zaczęły przelatywać obrazy, o których nie chciał pamiętać i które, miał wrażenie, zostawił dawno za sobą. Odchodząc z gangu, obiecał sobie, że już nigdy nikt go nie skrzywdzi. Szczególnie Grizz. A jednak się pomylił, bo to właśnie on nawet zza grobu potrafił spieprzyć mu jedyną rzecz, jaka tak naprawdę miała dla niego znaczenie.
Chociaż siedział w gustownie urządzonym salonie, wspomnienia przywołały zaduch panujący w domu Karen i Nate’a, gdzie w kątach gniły śmieci, a wszystko śmierdziało kocimi szczynami. Kwaśny fetor gąbki, którą Karen kazała mu myć naczynia. Duszący smród papierosów i zielska. Mdląca woń jego własnego brudnego i zaniedbanego ciała.
Od razu poczuł swędzenie ugryzień wszy i nerwowo podrapał się po głowie. Później przypomniał sobie o ciężko gojących się pęcherzach i bólu towarzyszącemu połamanym kończynom. Bardzo dawno temu zamknął te wspomnienia w najodleglejszym zakamarku swojej duszy i teraz żałował, że pozwolił im wypłynąć. Lecz nie potrafił już powstrzymać gwałtownej fali przerażających, wywołujących mdłości obrazów.
Rok 1969
Tommy obudził się spragniony i chciał pójść do łazienki napić się wody z kranu, ale usłyszał głosy dochodzące z kuchni. Pewnie znów odwiedził ich ten wielki typ i jak zwykle przyniósł Karen pieniądze. Tommy widywał go od czasu do czasu, ale zawsze starał się pozostać niezauważonym. Facet wyglądał naprawdę groźnie, a on nigdy nie odważył się podejść na tyle blisko, by móc podsłuchać, o czym rozmawiają. Dziś jednak się przemógł i stąpając na palcach, podkradł się do przymkniętych kuchennych drzwi, a potem zerknął przez wąską szparę.
– Wszystko u niego w porządku? Ma wszystko, czego potrzebuje? – zapytał wielki typ.
– Oczywiście. Niby czemu miałoby mu czegoś brakować? – odpowiedziała Karen z obłudnym uśmieszkiem, a potem zaciągnęła się papierosem i strzepała popiół do puszki po piwie.
Wielkolud podszedł do lodówki i otworzył ją, po czym wskazał ręką.
– Bo poza piwem nic tu nie ma, a cały dom wygląda jak chlew.
Zaczął otwierać szafki i szuflady. Dopiero w tym momencie Tommy zdał sobie sprawę, że mężczyzna po raz pierwszy zachowuje się w taki sposób. Wcześniej Karen lub Nate spotykali się z nim na ganku albo w korytarzu przy wejściu. Poza tym jego przybycie zawsze poprzedzał ryk silnika potężnego motocykla, natomiast dzisiaj facet pojawił się po cichu. Zupełnie jak nie on.
– Zarzucasz mi, że go nie karmię?
Karen już szykowała się, by wszcząć awanturę, ale nie zdążyła, ponieważ wielki typ dopadł do niej, chwycił za gardło i bez wysiłku podniósł z krzesła. Z wrażenia upuściła papierosa, a cała jej brawura ulotniła się w mgnieniu oka. Tommy nigdy wcześniej nie widział Karen przestraszonej.
– Przypominam ci, z kim rozmawiasz, głupia pizdo. Czy ty w ogóle opiekujesz się tym dzieckiem, jak powinnaś?
„Dzieckiem?”. Umysł Tommy’ego wskoczył na wyższe obroty. Wielki typ przyjeżdżał tu dla niego! Dawał Karen pieniądze na jego utrzymanie. Dlaczego?
Czyżby mu na Tommym zależało? Jaki miał w tym cel? No i czemu przekazywał pieniądze ludziom, którzy się nad nim znęcali?
Tommy może i był dzieciakiem, ale miał swój rozum. Jeśli kiedykolwiek chciał się wyrwać z tego piekła, teraz nadarzała się ku temu najlepsza okazja. Każde miejsce wydawało mu się lepsze od domu Karen i Nate’a. Nie musiał długo się zastanawiać. Pośpiesznie zerwał z siebie brudny podkoszulek i przecierając oczy, wszedł do kuchni.
– Karen, pić mi się chce. Mogłabyś coś mi dać?
Na twarzy Karen dostrzegł zmianę i od razu wiedział, że warto było podjąć ryzyko. Spanikowana kobieta zerknęła najpierw na niego, a potem na wielkiego typa.
– Nie biję dzieciaka! To Nate! Nate to robi! Ale tylko wtedy, gdy młody potrzebuje dyscypliny! – zapewniła nerwowo.
– I to pewnie również Nate, który nie pali, używa dziecka jako popielniczki – powiedział mężczyzna ze spokojem, przewiercając Tommy’ego przenikliwym spojrzeniem. Karen nie wiedziała, że to tylko cisza przed burzą.
– Yyy, n-no tak – zająknęła się. – Kiedy to konieczne.
Wciąż nie spuszczając wzroku z chłopaka, mężczyzna wyciągnął zza pleców pistolet, bez słowa odwrócił się do Karen i strzelił jej między oczy. Zaraz potem rozległ się zdławiony krzyk dochodzący od drzwi frontowych. Stał w nich sparaliżowany strachem Nate. Gdy wreszcie dotarło do niego, co się stało, odwrócił się i ruszył do ucieczki, ale zrobił to zdecydowanie za wolno. Następna kula trafiła go idealnie w tył głowy.
Wielkolud schował broń i odwrócił się do Tommy’ego.
– Nie musisz się mnie bać – odezwał się przyjacielskim tonem, jakby właśnie nie zabił dwójki ludzi. – Dopilnuję, żeby od teraz porządnie o ciebie zadbano.
– Nie boję się ciebie – rzekł chłopiec, dumnie unosząc głowę.
– Jeśli jest w tym domu coś, co chciałbyś zabrać, pakuj się szybko, bo już nigdy tu nie wrócisz.
Tommy bez zwłoki pobiegł do swojego pokoju, założył pierwszy lepszy T-shirt oraz adidasy na rzepy, a potem wysunął najniższą szufladę komody. Pod stertą niedopranych ubrań leżało niewielkie metalowe pudełko zawierające jego największy skarb – jedyną pamiątkę po niej. Tylko to chciał ze sobą zabrać.
Obrzucił obskurny pokój szybkim spojrzeniem, po czym wrócił do salonu i powiedział:
– Jestem gotowy.
Bardzo się zdziwił, kiedy olbrzym zdjął skórzaną kurtkę i go nią opatulił, a później bez najmniejszego wysiłku wziął na ręce i wyszedł na zewnątrz. Przed domem wyjątkowo nie było czarnego, lśniącego motoru, lecz stary pick-up. Mężczyzna posadził Tommy’ego na miejscu pasażera, sam zaś usiadł za kierownicą i odjechali. Chłopak ani razu nie obejrzał się za siebie.
Jechali w milczeniu dobre dwadzieścia minut, aż mężczyzna zjechał na parking przydrożnego baru Czerwony Krab. Zaparkował pod samym wejściem, kazał Tommy’emu zostać w aucie, a sam wszedł do środka przez otwarte na oścież drzwi. Chłopiec zobaczył, jak olbrzym podchodzi do baru i sięga po stojący tam telefon, wytężył więc słuch, by usłyszeć, ile tylko się da.
– Potrzebuję czyściciela do domu w San Carlos Estates.
W tym miejscu padł adres domu, gdzie Tommy mieszkał z Karen i Natem, po czym mężczyzna odłożył słuchawkę bez pożegnania i zwrócił się do faceta za ladą:
– Mike, zadzwoń do Sissy po Blue i powiedz, że ma natychmiast przywlec tu swoje dupsko. Aha, niech przyjedzie sam i nie na motorze.
– Pewka, Grizz.
– Potrzymam twojego pick-upa trochę dłużej.
– Luz. – Barman ze stoickim spokojem zaczął wybierać numer na telefonie.
Olbrzym wrócił do samochodu i zajął swoje miejsce. Milczał przez moment, aż wreszcie rzekł:
– Krzywdzili cię.
To było stwierdzenie, nie pytanie. Tommy tylko pokiwał głową, wpatrując się w dłonie zaciśnięte na kolanach.
– A chociaż karmili cię porządnie?
Chłopiec w milczeniu zaprzeczył.
– Jesteś głodny?
Tommy wreszcie nieco się ożywił i odważył spojrzeć na wielkiego mężczyznę.
– No… Okropnie głodny – mruknął, a po chwili ciszy odważył się dodać: – Kim pan jest?
– Burger i frytki będą okej? – Mężczyzna jakby nie usłyszał pytania.
– Tak, poproszę. Mógłbym też dostać ketchup i coś do picia?
– Jasne. Poczekaj moment.
Nieznajomy wszedł do baru, zamienił kilka słów z gościem za ladą i wrócił do auta.
– Możesz nazywać mnie Grizz. I nikomu nigdy nie powiesz, co się dziś wydarzyło, zrozumiano?
Tommy przytaknął skwapliwie. Nie minęło dziesięć minut, gdy na parking wjechało błyszczące, jasnoniebieskie camaro i zaparkowało w odległości kilku miejsc od pick-upa. Grizz podszedł do niego, szybkim gestem powstrzymał kierowcę przed wysiadaniem, a zaraz potem okno camaro zjechało w dół. Grizz oparł się o drzwi i zaczął coś mówić do siedzącego w środku mężczyzny, ale chłopiec nie dosłyszał ani słowa. W końcu okno się zamknęło, zaś z auta wysiadł potężnie zbudowany facet, niewiele mniejszy od Grizza.
– Idę po twoje jedzenie – powiedział Grizz, otwierając drzwi pick-upa. – Ten facet to Blue, twój starszy brat. Od teraz będziesz z nim mieszkał. Machnął przyjaźnie ręką i poszedł do baru, zostawiając przestraszonego Tommy’ego sam na sam z Blue. Owszem, nowy brat nie był tak potężny jak Grizz, ale i tak wyglądał groźnie.
„Może jednak powinienem siedzieć cicho i zostać z Karen?”
– Nie bój się, smarku, nie zrobię ci krzywdy – odezwał się Blue, jakby czytał mu w myślach.
Rok 2000
Dzwonek do drzwi przywrócił Tommy’ego do rzeczywistości. Przez moment pomyślał, że Ginny wróciła, jednak rozsądek szybko zgasił tę radość. Jego żona nie dzwoniłaby do drzwi, tylko po prostu użyła kluczy. Smętnie dźwignął się z kanapy i poszedł otworzyć. Na ganku zastał kuriera oraz wielki karton.
– Przesyłka na nazwisko Dillon. Może pan tu podpisać? – Kurier wyszczerzył zęby w uśmiechu i podsunął dokument wraz z długopisem.
– Nie spodziewam się żadnej paczki – mruknął Tommy. „Szczególnie nie w niedzielę”. – Kto jest nadawcą?
– Nie wiem. Są tylko inicjały i adres z Florydy. Aha, proszę uważać. Jest ciężka.
Tommy podpisał papiery, na co kurier obdarował go kolejnym promiennym uśmiechem i podśpiewując coś pod nosem, ruszył w stronę busa zaparkowanego na podjeździe. Tymczasem on dźwignął przesyłkę i od razu przyznał kurierowi rację, bo istotnie okazała się potwornie ciężka. Zatrzasnął nogą drzwi i z kartonem w objęciach ruszył do gabinetu. Czyżby Ginny zamówiła zestaw ciężarków do ćwiczeń albo coś podobnego?
Położył pudło na biurku, po czym rozciął taśmę, a kiedy wśród ogromnej ilości folii bąbelkowej zobaczył zawartość, aż opadł na fotel z ciężkim westchnieniem. Co to miało, do cholery, znaczyć?
– Kurwa mać…
Rok 1969
– Jak się trzyma dzieciak? Wciąż ma koszmary? – spytał Grizz.
Siedzieli z Blue w barze i powoli sączyli piwo.
– Jest lepiej, ale wciąż muszę trzymać drzwi otwarte, inaczej młody nie zaśnie – odparł mężczyzna, a potem spojrzał uważnie na Grizza. – Nigdy nie wspominałeś, że masz młodszego brata.
Grizz wziął większy łyk, by kupić sobie nieco czasu. Musiał uważać na słowa. Nigdy nawet nie zasugerował, że Tommy i on są w jakiś sposób spokrewnieni. Oznajmił jedynie, że chłopiec zamieszka w motelu i że Blue ma podawać się za jego brata.
– Nie za bardzo utrzymuję kontakt z rodziną – zaczął niezobowiązującym tonem. – Zresztą doskonale wiesz, jak jest. Kiedy młody się urodził, prawie wcale nie bywałem w domu. Zakładam, że w ogóle mnie nie kojarzy.
Oczywiście było to kłamstwo. Jedyne, co się zgadzało, to fakt, że Tommy nie powinien Grizza kojarzyć, bo mężczyzna dowiedział się o jego istnieniu zaledwie kilka miesięcy wcześniej.
– Pracuj nad nim dalej. Jest jeszcze na tyle młody, że uwierzy w to, co mu powiesz – dodał, zanim towarzysz zdążył skomentować poprzednią wypowiedź.
Blue tylko skinął głową. Znał Grizza od kilkunastu lat i nie przypominał sobie, by kiedykolwiek słyszał choć słowo o jego rodzinie. Cóż, wiedząc, ilu wrogów miał Grizz, milczenie w tej kwestii uważał za całkiem logiczne. Doskonale rozumiał również, czemu Grizz nie chciał, żeby ktokolwiek w motelu wiedział o jego powiązaniach z Tommym. Odkrycie słabego punktu szefa gangu byłoby też niebezpieczne dla dzieciaka.
– Misty się na nim wyżywa – mruknął.
– Taa, spoko. Młody potrzebuje się nieco zaprawić.
– A zdajesz sobie sprawę, jaki on jest bystry? W sensie ile on ma, z dziesięć lat? Zrobił z Chipa totalne pośmiewisko, kiedy wypunktował go w dyskusji o kryzysie kubańskim. Teraz zamiast po prostu Runt cały motel mówi na niego Grown-up Runt.
Grizz wreszcie oderwał wzrok od pokala z piwem i spojrzał na Blue.
– I stąd się wzięła ksywka Grunt? To skrót od Grown-up Runt?
– Ta, kilku chłopaków tak na niego woła. Myślę, że nie cisną mu w ten sposób. Ot po prostu jest łatwiejsze do wymówienia. Mam to ukrócić? W końcu nazywanie młodego w ten sposób nie jest niczym miłym.
Grizz nie odpowiedział od razu. Wziął łyk piwa i zapatrzył się w ścianę przed sobą. Z ksywą taką jak ta na pewno nie będzie mu łatwo wyjść z roli chłopca od załatwiania najbardziej upierdliwych spraw.
– Nie. Tak jak mówiłem, młody musi szybko wyrobić sobie charakter.
Blue nie odpowiedział. Nie zgadzał się z Grizzem w tej kwestii, ale też nie powinien pouczać go, jak ma wychowywać brata. Tommy przeszedł już przez wystarczające bagno. Kiedy Blue po raz pierwszy zobaczył chłopca bez koszulki, dużo go kosztowało zachowanie kamiennej twarzy. Drobne, wychudzone ciało naznaczone było mnóstwem blizn i siniaków. W porównaniu z tym, co przeżył ten chłopak, zagrywki Misty wydawały się dziecinnymi igraszkami. Mimo to Blue zastanawiał się, czy by nie postąpić wbrew Grizzowi i nie zmyć jej za to głowy.
Po powrocie do motelu zauważył, że w Dziurwie zgromadziła się całkiem spora grupka.
– Gdzie młody? – rzucił pytanie w tłum. – Czy Sissy już z nim wróciła?
Sissy była dziewczyną Blue. Dostała zadanie, żeby pojechać z Tommym do Miami i kupić mu ciuchy, książki oraz inne potrzebne rzeczy. Chłopak nie mógł chodzić do szkoły, ale nie powinien wyrosnąć na analfabetę. Zresztą kiedy tylko przyjechał do motelu, od razu poprosił o książki. I to nie żadne przygodowe czy komiksy, a „książki do nauki”, jak sam to określił. Na widok pozycji, które wybrał, Grizz z Blue zrobili wielkie oczy. Od początku wiedzieli, że nikt w motelu nie zajmie się uczeniem Tommy’ego, ale nie sądzili, że powodem będą podręczniki – zbyt trudne, by ktokolwiek z gangu ogarnął ich treść. Doszli więc do wniosku, że najlepiej załatwić chłopcu takie materiały do nauki, jakie chciał, i pozostawić kwestię edukacji w jego własnych rękach.
– Sissy już odjechała – odezwał się któryś z zebranych – a młody jest pewnie u Misty i składa jej pranie albo ściera kurze.
Blue przesłał Grizzowi znaczące spojrzenie, lecz mężczyzna dał mu znak, by zignorował tę uwagę. „Kurwa, dlaczego Grizz nic nie zrobi? I czemu tak mnie to irytuje?”, westchnął w duchu Blue. Nie do końca chciał się przyznać sam przed sobą, ale zaczynał coraz bardziej lubić Tommy’ego, który okazał się mądrym i łagodnym dzieciakiem. Motel nie był miejscem dla małego chłopca, a przebywający tu ludzie nie należeli do zbytnio rodzinnych, jednak w kilka tygodni Tommy zaskarbił sobie sympatię prawie wszystkich członków gangu. Nawet Chip był nim bardziej zafascynowany niż zdenerwowany, kiedy dyskutowali na tematy polityczne.
Blue niechętnie, ale jednak musiał w pewnej kwestii przyznać Grizzowi rację. Jeśli dzieciak miał żyć w motelu, to faktycznie powinien szybko zmężnieć. Może i metody Grizza wydawały się drastyczne, szczególnie brak interwencji w kwestii Misty, lecz najpewniej przyniosą pożądany rezultat.
Prawdziwa osobowość Grunta ujawniła się kilka tygodni później, kiedy Grizz odciął Misty język za jej wulgarną uwagę. Bez żadnego przygotowania medycznego, a przynajmniej Blue o niczym takim nie wiedział, dzieciak doprowadził dziewczynę do zdrowia. Większość ludzi w motelu jej nie lubiła i nikogo nie obeszło, gdy Grizz wyszedł z pokoju zbryzgany krwią. Grunt jako jedyny zerwał się sprzed ogniska i widząc, że Grizz nie jest ranny, popędził do pokoju sprawdzić, co się stało.
Tamtego wieczoru Blue obserwował, jak mały Grunt, uginając się pod ciężarem osłabionej i rozhisteryzowanej Misty, odprowadza ją do mieszkania.
„Ten dzieciak jest za dobry, by żyć w takim miejscu”, westchnął ciężko i pokręcił głową.
Rok 2000 Ginny siedziała w aucie na parkingu przed marketem i osuszała oczy ostatnią z chusteczek znalezionych w schowku. Musiała się ogarnąć przed odebraniem Jasona od kolegi. W końcu zdecydowała się doprowadzić do ładu w sklepowym WC. Szybko przemierzyła alejki, starając się nie zwracać niczyjej uwagi, a gdy tylko dopadła niewielkiej łazienki, zamknęła drzwi i przyjrzała się w lustrze swojemu odbiciu. Powieki miała spuchnięte, a policzki w czerwonych plamach. Wydmuchała nos w papierowy ręcznik, a potem obmyła twarz zimną wodą, usuwając pozostałości makijażu. Znów napłynęły do niej myśli. O Grizzie, Tommym, dzieciach. Nie wiedziała, jak długo tak stała oparta o umywalkę.
Ktoś zaczął dobijać się do drzwi.
– Zaraz wychodzę – powiedziała na tyle wyraźnie, by jej głos dotarł do osoby za drzwiami.
***
Niecałe dziesięć minut później Ginny wjeżdżała na podjazd domu Maksa. Lubiła jego matkę, jednak nie czuła się dziś na siłach, żeby prowadzić niezobowiązujące rozmowy o niczym. Dlatego jedynie zatrąbiła, dając Jasonowi znak, że ma się zbierać. Czuła, że jeszcze chwila i się rozklei, a zdecydowanie nie powinna tego robić przy obcych. Koniecznie musiała porozmawiać z kimś bliskim. Najpierw pomyślała o Sarah Jo, ale przecież Jo kochała Tommy’ego jak brata, dlatego Ginny szybko zrezygnowała z tego pomysłu. Koleżanka ze studiów Carter wydała jej się lepszą kandydatką na spowiedniczkę. Mimo że przez lata dobrze poznała Tommy’ego, po nakreśleniu całej sytuacji na pewno stanie po stronie Ginny.
Zaraz też pojawiło się pytanie: „Czy Sarah Jo o wszystkim wiedziała?”. Samo rozważanie takiej możliwości sprawiało, że Ginny czuła bolesny ucisk w sercu. Nie powinna zakładać najgorszego.
Czarne myśli przerwał tupot nóg na podjeździe i okrzyk:
– Do zobaczenia, stary!
Ginny obserwowała, jak syn pędzi w jej stronę. To właśnie Tommy zasugerował, by dali mu imię po Grizzie. Teraz już rozumiała dlaczego. Grizz był dziadkiem Jasona. Poczuła zawroty głowy. To nie mogło dziać się naprawdę.