Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Poezja naszych dni to zbiór wierszy opublikowanych przez Wydawnictwo Borgis w ramach projektu, którego celem było stworzenie antologii poezji współczesnej podejmującej tematy bliskie człowiekowi XXI wieku.
W książce znalazło się 169 utworów 43 poetów – są to teksty zarówno debiutantów, jak i pisarzy mogących pochwalić się sporym dorobkiem literackim. Autorzy reprezentują różne pokolenia, wykonują różne zawody, pochodzą z różnych zakątków Polski, więc spojrzenie każdego z nich na otaczającą nas rzeczywistość jest inne i niepowtarzalne. Różnorodna jest również tematyka wierszy – mówią one o miłości i rozmaitych jej obliczach, opiewają piękno natury, ale też pokazują kruchość naszej egzystencji. Kilka z nich nawiązuje do życia w cieniu pandemii koronawirusa oraz szukania swego miejsca w postpandemicznej rzeczywistości.
Pomimo swej odmienności wszystkie teksty opublikowane w trzecim tomie antologii Poezja naszych dni składają się na portret świata, w którym żyjemy, gdzie problemy codzienności są równie ważne jak ponadczasowe uczucia i wartości.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 90
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Redaktor prowadzący
Monika Bronowicz-HossainAgnieszka Wójtowicz-Zając
Redakcja i korekta
Agata Czaplarska
Opracowanie graficzne i skład
Marzena Jeziak
Projekt okładki
Aleksandra Sobieraj
© Copyright to anthology by Borgis 2022
Wszelkie prawa zastrzeżone
Wydanie I
Warszawa 2022
ISBN 978-83-67036-44-3
Wydawca
Borgis Sp. z o.o.ul. Ekologiczna 8 lok. 10302-798 [email protected]/borgis.wydawnictwowww.instagram.com/wydawnictwoborgis
Druk: Sowa Sp. z o.o.
Spis treści
Od Wydawcy 7
AUTORZY
Julia Antończyk 9
Maryla Blizowska 17
Elżbieta Działo-Zięba 25
Ilona Dzijak-Muniak 33
Anna Magdalena Filipiak 39
Anna Gałązka 47
Sara Ghazaryan 59
Matylda Godawa-Sośniak 65
Jacek Karol Grzybowski 71
Monika Hankus 81
Ewa Kaczmarczyk 89
Piotr Kałążny 97
Iwona Kamińska 103
Aleksandra Kasprzak 109
Joanna Klepner 117
Kacper Kordalski 123
Jan Czesław Kozakowski 129
Tomasz Koźmiński 139
Kalina Kruszewska 149
Magdalena Krzywotulska 155
Maria Kujawa-Szymonowicz 163
Regina Maria Kusak 171
Igor Łucyków 181
Kamila Mańkowska 189
Bogusia Mat 195
Justyna Nadwodna 199
Michalina Papis 205
Szymon Piątkowski 213
Justyna Piec-Głogowska 219
Julita Polak 227
Krystyna Popis 235
Jadwiga Prokop 245
Alicja Rupińska 253
Michał Franciszek Sadowski 263
Monika Stanisławowska 271
Pola Stechura 277
Magdalena Suchecka 285
Szarobury 299
Irena Ukraińska-Małolepsza 313
Adriana Wierzba 319
Dawid Ziąber 325
Grzegorz Żegleń 333
Justyna Żuławnik 341
Jedyną rzeczą, która może uratować świat,jest odzyskanie świadomości o świecie.To właśnie czyni poezjaAllen Ginsberg
Oddajemy w ręce czytelników książkę, która jest efektem wspólnej pracy ludzi wrażliwych na brzmienie i znaczenie słów. Dziś, kiedy naszą komunikację zdominowała szybka wymiana informacji, poezja staje się sposobem na przywrócenie piękna dialogu z drugim człowiekiem, nawet jeśli rozmawiamy z kimś, kogo nie widzimy, kogo nie potrafimy dotknąć lub usłyszeć. Ale na tym polega wyjątkowość wierszy. Dzięki temu, że twórczość poetycka jest tak intymnym, osobistym i delikatnym sposobem wyrażania siebie, jesteśmy w stanie zaufać poetom, w których widzimy ludzi czujących i wiedzących więcej, chcących dzielić się z innymi swoimi emocjami i doświadczeniem.
Antologia „Poezja naszych dni” tom 3 to zbiór niezwykły: jego autorzy piszą bowiem o codzienności, eksplorują przestrzeń naszych wspólnych doświadczeń, w których pojawiają się najróżniejsze emocje – te pozytywne, związane z nadzieją na lepszą przyszłość, ale też i takie, które odczuwamy wtedy, gdy nie wszystko układa się zgodnie z naszymi planami. Autorzy „Poezji naszych dni” dzielą się swoim życiem, budując ponadczasową przestrzeń wspólnej refleksji o świecie i przywracając tym samym poezji należyte miejsce w literackim dialogu o sprawach ważnych, bo dotyczących człowieka.
Wydawca
Julia Antończyk absolwentka PZ nr 11 Szkół Ogólnokształcących im. Stanisława Wyspiańskiego w Kętach. Studentka na Wydziale Medycyny Weterynaryjnej w Lublinie. Instruktorka ZHP Chorągwi Krakowskiej. Przyboczna dziewiątej drużyny starszoharcerskiej Zodiak w Chorągwi Krakowskiej. Autorka prac malarskich i rysunkowych w DK w Kętach.
Wiersze:
Pojmane ciało bez ducha
Nie ma nas
Przeobrazić się muszę
Nadzieje jak węże
Pojmane ciało bez ducha
Rozbiliście oczy moje
Żywą zieleń kwitnącą
Na kawałków setki
Lustro potłuczone
Straszne odbija
Demony w oczach moich
Zamiast ludzi
Przekrzywiliście ciało w mojej duszy
I duszę w moim ciele
Tak, że rozeszły się te dwie istoty
Żyją równolegle
I oto palce wasze
Jeden po drugim
Wywołały we mnie namiętność
Waszą
Instrumenty waszych dłoni
Karierowiczów
Ojców kultury
Światłych
Już nie czuję ciepła ciał waszych
Tylko parę z maszyn
Rozgrzanych do zimnej białości
Co chcąc mielić i przegryzać ciało moje
Zaszczuwają piękno
By je nazwać imieniem
Doskonalszym od mego
I tak wykradliście mi Ciało
I nie mogę się już dotknąć
Aby dotyk nie rozpruwał mi skóry
I nie mogę się już w duchu zjednoczyć
By duch mój kończyny powykręcane
Mógł utrzymać na glebie
Straszne są sny wasze
Nie ma nas
Nie ma nas, Mój Drogi
Na tych ścieżkach
Co, gdy w górę patrzyliśmy
Gwiazdy plotły się w strzały
Z ognistymi ogonami
Te warkocze owijały nas
I każdy oddech
Był brany
Miarowo
Równo przy sobie
Nie ma nas
Na tych ulicach
Co latarnie każde
Światy nowe otwierały
I kończyły przy sobie
A to jezioro
Co w łodzi przecinaliśmy
Milcząc ku sobie
I w miłości i magii tajemnej
Nuciliśmy
O miejscach pięknych i smutnych
Co zostawiliśmy
Samym sobie
Przeobrazić się muszę
W suchym słońcu martwoty
Rodzę się
Na nowo
W suchej korze świerku
Łupię swoje ciało
Na nowo
By ducha w ciało przyoblec
I dać szansę nową
Muszę zrzucić skórę
To będzie bolało
Muszę duszę porzucić
I przyjąć na nowo
To będzie umieranie
By życie trwało
Nadzieje jak węże
Słońce tak złociste
Lecz nie rozgrzeje lodów
Mej istoty
Każdą nadzieję co sypie los pod nogi moje
Oczy moje widzą jako węże podstępne
Nadzieja jako przekleństwo
I serce moje uschnięte
Dusza pojmana
Stopa oderwana od ziemi i od nieba
Nie mogę zostać uratowana
Bo dla oczu moich nie ma nadziei
Są węże
Maryla Blizowska urodzona 8 sierpnia 2000 roku w Dzierżoniowie. Od najmłodszych lat pisała wierszyki. Z upływem czasu zaczęła to robić na poważnie. Do postępu jej twórczości poetyckiej popchnęła ją szczególnie gra w teatrze, która nauczyła ją, czym jest sztuka, oraz dodała pewności siebie. Do pisania inspiruje ją każde, zarówno nowe, jak i stare przeżycie.
Wiersze:
Dobre myśli
Malibu
No wybacz
Pozer
Dobre myśli
Myślę nieskromnie,
Że skoro Cię znalazłam,
To mogę bez łez w oczach
Nocami zatracać się w gwiazdach,
Gdyż one ‒ jak powiadają,
Jak płaczą wierzby ‒
Zawsze nad nami czuwają,
A Ty, przyszedłeś.
Odciążyłeś mi barki.
Zabrałeś myśli markotne
O Kimś, kto miał oczy jak niezapominajki.
Niedające się zapomnieć pamiątki.
Jak niedokończone bajki.
Moje Nie-Zapominajki.
Markotne, gdyż miały za dużo znaczenia.
Zgryźliwe, bo gryzą mi resztki sumienia.
A Ty po prostu równomiernie,
Czule odtruwasz mnie
Codziennie.
Podał ktoś truciznę z winogronu i wiśni.
A Ty mi darujesz
same
dobre
myśli
Malibu
Mieli spokojną czerwoną kafejkę,
Do której raczej nikt nie przychodził.
A oni i tak się wpychali w kolejkę.
I nikt im nie wadził i nikt nie zawodził.
I w drodze do, i w drodze z.
Masa nowych dziwnych słów.
I ona zła, i on też zły.
Cokolwiek mówisz, mów mi, mów.
Pijani włóczyli się czasem za ręce.
Mieli do siebie nawzajem podejście.
Ułatwiało pite przy ich piosence
Pierwsze malibu z baru na mieście.
No wybacz
Rzuca prosto w twarz.
Wyklina.
W stronę Jego mać.
Wyzywa.
Nie wylewa łez.
Zaklina.
Ona z Niego kpi… kpi… kpi.
Aż po wszystkie dni.
No wybacz.
Potem po prostu zamyka drzwi.
Pozer
Nie dowie się niczego o czasie
Ten, co na nic nie czeka.
O miłości w żadnym razie,
Kto nie chce wpleść się w człowieka.
Kto nie może ujmująco
Podnieść nieco kącik ust,
I się spojrzeć na Nią drwiąco,
Jakby Mu trafiła w Gust.
Zamknąć uszy na oszczerstwa,
Że ma typ apetyt wilczy.
Głosi osądy pełne pozerstwa.
Jej do ucha milczy, milczy.
Elżbieta Działo-Zięba urodzona w 1983 roku w Mielcu. Od ponad 20 lat zatrzymuje słowem chwile, utrwala subtelne i ulotne emocje, również na płótnie. Romantyczka twardo stąpająca po ziemi, posiadająca wykształcenie humanistyczne (psychoterapeuta, pedagog) oraz ścisły umysł. Artystyczne wnętrze, niespokojny duch, wciąż poszukujący swojego miejsca na ziemi. Niektórzy twierdzą, że jej poezja dotyka najbardziej ukrytych zakamarków ludzkiej duszy. Według przyjaciół kreatywna do granic niemożliwości. Jej priorytetami życiowymi są rodzina i przyjaciele, ale swoje szczęście i spełnienie odnajduje również w tworzeniu.
Wiersze:
Nie wiem, kim jesteś…
*** (Zaglądasz w moje wnętrze…)
Flamenco
Dotyk?
Nie wiem, kim jesteś…
Nie wiem, kim jesteś
I dokąd zmierzasz,
Ale po prostu bądź obok mnie.
Idź razem ze mną,
Bądź obok, blisko,
Krok za mną. Gdziekolwiek chcesz.
Nie bój się gestu,
Przytulić chcesz? Przytul.
I z oczu mych otrzyj łzę.
Nie bój się jej,
Jak nie boisz się siebie,
I nie bój, nie bój się mnie.
***
Zaglądasz w moje wnętrze
Przez moje wiersze,
Niczym przez dziurkę od klucza,
Ja ciszą kolejny dzień witam.
Zniknąć mogłabym, ale trwam, jestem
I twej cichej obecności się uczę.
Ty nic nie powiesz.
Ja nie zapytam.
Z energii, którą daję,
Niewiele już wraca,
Więc sprawa jest bardzo prosta.
A być tylko po to, by się
Spalać, zatracać…
To mało… za mało, by zostać.
Flamenco
Zatańczyłabym dla ciebie flamenco,
Prosto w oczy twardo ci patrząc.
Zatańczyłabym dla ciebie flamenco
I kończyłabym, by znowu je zacząć.
Uwodziłabym cię, kusiła,
Żeby za chwilę Cię wzrokiem porzucić.
Zapomniałabym się i wiła,
By za chwilę do ciebie powrócić.
Ty byś czekał spragniony mej duszy
I ciała, które byłoby jednym płomieniem.
Patrzyłabym, czy się poruszysz,
Czy wciąż patrzysz, kryjąc rumieniec.
Gdybyś wstał… gdybyś zaczął tańczyć
Wokół mnie, to bym nie przestała.
Gdybyś dotknął… spłonęłabym żywcem
I z popiołów dla Ciebie powstała.
Między nami jest takie flamenco,
W którym życie nam takt ułożyło.
Między nami jest takie flamenco,
Które kolejny raz się skończyło.
Trochę żal, że nie grają gitary,
Że brak śpiewu i światła pogasły.
Było pięknie… były dreszcze i ciary,
Lecz publiczność już wstaje. Oklaski.
Dotyk?
Dotyk? Gest? Ruch?
Tak subtelne, jakby ich prawie nie było.
Spojrzenie na ułamek ułamka sekundy.
Coś się stało, a przecież nic się nie wydarzyło.
Tyle niedopowiedzeń, braku słów, zawstydzenia.
Nie ma nic i tyle jest do powiedzenia.
I myśli, które krążą jak przed deszczem jaskółki nisko.
Ćwiczymy dystans bezpieczny. Niebezpiecznie blisko.
Ilona Dzijak-Muniak swoją przygodę z poezją rozpoczęła w szkole podstawowej, kiedy to z okazji Dnia Nauczyciela napisała cykl wierszyków o nauczycielach. Na poważnie pisze wiersze od 2014 roku. W 2019 roku zajęła III miejsce w VIII edycji konkursu „Przychodzi wena do lekarza”. W 2020 roku otrzymała wyróżnienie w konkursie „Poeta naszych dni” zorganizowanym przez Wydawnictwo Borgis, zaś w 2021 roku wyróżnienie w XII edycji Ogólnopolskiego Konkursu Poetycko-Prozatorskiego dla lekarzy i lekarzy dentystów „Puls Słowa”. Od września 2019 roku jest członkiem Unii Polskich Pisarzy Lekarzy. Tworzenie poezji to dla niej sposób na rozładowanie stresu i okiełznanie emocji. Jej przewodniczką po świecie poezji jest Maria Pawlikowska-Jasnorzewska.
Wiersze:
Filmoteka
Listopad
Terra Nova
Wdzięczność
Filmoteka
W dworcowej poczekalni w Iks
ich drogi los splótł w warkocze.
Spojrzenie, w pół przerwany gest –
zatrzymane w myślach przezrocze.
Oglądam wciąż ten niemy film,
klatka po klatce, we wspomnieniach.
Nic nieznaczący dworzec w Iks
ocalam tak od zapomnienia.
Listopad
Przyszła bezsłoneczna jesień:
przedwczesne zmierzchy,
spóźnione świty,
przyziemne myśli i depresje,
niebo całunem chmur przykryte.
Wilgotnych liści wiatr nie niesie,
w burych kałużach brak odbicia,
mgły rozsnuwają zgniłe wyże,
a drzewa marzną bez okrycia.
Terra Nova
Świat stanął do góry nogami,
nad głową mam oceany
i morza,
i stalaktyty gór.
Mam niebo pod stopami,
chodzę po Mlecznej Drodze,
na butach osiadł
gwiezdny kurz.
Wdzięczność
Dziękuję
za zapach zakurzonych chodników
zroszonych ciepłym deszczem.
Dziękuję
za kiczowatość natury.
Dziękuję
za łzy smutku i dreszcze
rozkoszy.
Dziękuję
za świergot ptaków o świcie.
Dziękuję
za życie.
I za co jeszcze?
Za świadomość,
za to, że jestem.
Anna Magdalena Filipiak urodziła się 25 kwietnia 1984 roku w Puławach. Poetka, autorka tekstów piosenek. Z wykształcenia animator i menadżer kultury, pedagog. Z zamiłowania wokalistka, czego dowodem są recitale autorskie. Obecnie mieszka w rodzinnym mieście, gdzie także pracuje jako instruktor ds. recytacji i teatru oraz konferansjer. Jej hobby i pasja są ściśle związane z zawodem, który wykonuje i dzięki któremu wciąż się rozwija i spełnia.
Wiersze zaczęła pisać w wieku 13 lat. Jest laureatką wielu konkursów poetyckich, prozatorskich, recytatorskich i poezji śpiewanej na szczeblu wojewódzkim, ogólnopolskim i międzynarodowym. Jako studentka była związana z Kołem Młodych przy Związku Literatów Polskich oddział w Lublinie i uczestniczyła w Warsztatach Literackich ZLP „Między pokoleniami”. W 2004 roku została uhonorowana tytułem „Amicus Librorum” przez Bibliotekę Miejską w Puławach. Wieloletnia stypendystka w dziedzinie kultury Marszałka Województwa Lubelskiego. Wyróżniona również Nagrodą Prezydenta Miasta Puławy i Starosty Puławskiego za działalność kulturalną.
Debiutowała udziałem w almanachu polskiej poezji religijnej „A duch wieje kędy chce” (Lublin 2001 r., t. XI). Od 2001 roku jej wiersze pojawiają się w antologiach, almanachach, zbiorach poezji, miesięcznikach literackich, kwartalnikach literacko-artystycznych i publikacjach literackich, m.in.: Antologii poezji patriotycznej pisarzy Lubelszczyzny „Jak ojczyźnie służyć” (Lublin 2009 r.).
Dotąd wydała następujące tomy poetyckie: „Mój Ogród” (Lublin 2001 r.), „Białe Piórko” (Puławy 2004 r.), „Po co tu bywam” (Lublin 2009 r.) i „Dotykam słów intymnie” (Puławy 2019 r.).
Jest marzycielką, która potrafi również twardo stąpać po ziemi. Kocha zwierzęta i przyrodę. Szanuje życie w każdej jego postaci i przejawie. Nie znosi nieszczerości, braku empatii i niewrażliwości.
Wiersze:
Jesień
Oddech
Przed burzą
Szukam
Jesień
Stada wron
nakreślone czarną pastelą
w krajobrazie
jesiennego nieba
budzą niepokój
Obumarłe drzewa
w kolorze
wypłowiałych lisich ogonów
i cisza
przerysowana jak szyba
chłodem
ostrego wiatru
Oddech
Ptaki moich myśli
przysiadły cichutko
na gałęziach
krzewów i drzew
budzących się z zimowego snu
to wiosna
to głęboki oddech
to uśmiech bez powodu
to czas
naszego pożegnania
a miłość…
miłość
uleciała
Przed burzą
Przy szalejącym
silnym wietrze
leżąc pod ciepłym kocem
jestem spokojniejsza
Podobno
większość ludzi
boi się i nie może zasnąć
Ja wsłuchuję się
w jego gniew
nieustającą melodię
przeplecioną niemym dźwiękiem nocy
Wiatr
redukuje mój lęk
strach
moją samotność
a może
i redukuje mi
brak
Twojej obecności
Szukam
Tysiące pytań bez odpowiedzi
Cisza
uczy przetrwania w tłumie
Czasami nie rozumiem
nie chcę zrozumieć
drewnianych myśli rzucanych na wiatr
To co rzeczywiste
topi się w dłoni
przechodząc w sen
który nie pachnie jak w dzieciństwie
ciastkami wypiekanymi przez babcię
Omijam ludzkie żmije
Proszę niebo o tęczę
i zawieszam nad łóżkiem
Nie patrzę pod nogi
horyzont jest taki rozległy
Człowiek ramionami
nie obejmie świata
Wśród gwiazd
szukam swojej
Anna Gałązka jest młodą poetką urodzoną w Krakowie, obecnie mieszka w Warszawie. Pisać wiersze, tak białe, jak rymowane, zaczęła już w wieku 10 lat. W latach szkolnych brała udział w kilku konkursach poetyckich. Anna pisze głównie wiersze białe, malownicze i melancholijne, choć lubi bawić się nieoczywistą formą. Jej poezja to zapis osobistych refleksji, przeżyć, wspomnień odwiedzonych miejsc i ciągów skojarzeń. Wiersze przepełnione są bezruchem nieba o zmierzchu, słowa płyną wolno.
Wiersze:
Ta noc do innych niepodobna
Baśń rozwianych mgieł
Zamknij oczy – idziemy do Słońca
Wylej na dni skute lodem gorący, złoty miód
Ta noc do innych niepodobna
Ta noc do innych jest niepodobna
Czerwone światła ulicznych neonów
Rozpościerają macki
Łapią za gardła latarnie
I przyciskają do bruku
Noc napiera zewsząd
Jak dziki czarny zwierz
Napiera dyszącymi bokami na pręty
Wilgotna lepka mgła
Wisi tuż nad ziemią
Łapie trupio zimnymi palcami
Za łydki za uda za ręce za oczy za serca
Ta noc do innych jest niepodobna
Rozplątuje swoje włosy
Otwiera oczy
Otwiera usta
I krzyczy jak martwy ptak
Pod teatrem pod miastem
Podczas gdy nad sceną
Gasną światła
Noc dyszy ciężko
Czuję oddech na karku
I nagle jest cicho
I wszystko zamiera
W pół kroku
W pół słowa
W pół oddechu
Pod sklepami zamarli bezdomni
Zamarły bezdomne psy
W pół śnie
W pół łyku
W pół winie
W powietrzu zamarł mdły zapach benzyny
W nim zamarł kierowca
Mdłym jak zapach benzyny wzrokiem
Wpatrzył się w licznik
I zamarł
W pół wzroku
W pół ruchu
W pół oddechu
W tę noc do innych niepodobną
Idę na najdalszy dach w tym przeklętym mieście
Idę w tę noc na ostatnie piętro
Na dach na koniec na skraj
Miasto lśni zduszonym blaskiem
Wygląda jak śliska ryba
Martwa pod powierzchnią
Chyba mam już dość
Tego świata tej nocy
Zbliżam się do krawędzi
Robię krok w przepaść
I zamieram
W pół kroku
W pół upadku
W pół sło
Baśń rozwianych mgieł
W odległej, spowitej mleczną mgłą krainie
Pną się sosny wysoko na dzikiej równinie
Tam przed wielu laty w upały i mrozy
Żył pewien człowiek w domu z drzewa brzozy
Żył człowiek wśród lasu
W czas powodzi i susz
Otulony udami traw zielonych wzgórz
Po ścianach wysoko lawenda się pnie
Do ziemi do ziemi wiatr drzewa gnie
W dmuchawców zawiei
W boru ciemnej kniei
Żyje zwierz dziki
Lecz się lęka płomieni
Człowiek ciemną nocą ogień w borze pali
Błyszczą zimnym światłem sznury gwiazd korali
Śpiew ciszę przerywa i pnie drzew oplata
Szumi w drzew konarach i śpi nocą w kwiatach
Gdzie ciemno i mroźno
Gdzie bór i ostępy
Zapuścił się człowiek w najdziksze odmęty
W sercu tej kniei człek pochował serce
A co po nim zostało
Ten śpiew i nic więcej
Wiej ty wietrze, wiej
Do skrzypiących solą rej mnie weź
Do cienistych lasów
Gór skalistych pasów
W horyzontu biel
Gdzie bieleje stary krzyż
Tam, gdzie nieba sięga ryż, mnie weź
Wiej ty wietrze, wiej
W boru ciemną toń mnie weź
W borze schował człowiek serce
A co po nim pozostało
Ta jedyna baśń
Nic więcej
Zamknij oczy – idziemy do Słońca
Zobaczyliśmy się złą porą
Po niewłaściwej stronie miasta
Padał deszcz ze śniegiem
Wiatr wychładzał kości
Tobie prąd dygotał w krwiobiegu
A ja gdzieś się spieszyłam
Czymś niepokoiłam
Słońce jeśli się pojawiało
To tylko jak w piosence Maanamu
Świeciło pilotom w oczy
Wraz z latem przyszła odwilż
Spóźniona tego roku
A zimne języki cofnęły się w końcu
Z serc i ust
Liście rozgrzewają się
A drogi w lasach pachną jak ozon w deszczu
Wilgotna ziemia nadaje powietrzu
Tropikalny zapach
Wiatry wieją gdzieś znad Kapadocji i Cejlonu
W naszych sklepach dojrzewają pomarańcze
Idziemy znów tą drogą przez las
Prąd trzeszczy na słupach
Zbliża się wieczór
Ptaki zasypiają w jałowcach i bukach