Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Poruszająca historia kobiet, którym przyjdzie zmierzyć się z trudnymi relacjami i najcięższymi wyborami w życiu.
Beata jest młodą panią architekt, która zakochuje się w koledze z pracy. Ich relacja szybko zmienia się w coś więcej, mimo że mężczyzna jest żonaty. Wkrótce kobieta zachodzi w ciążę.
Jak na te wieści zareaguje partner? Czy Beata udźwignie nową rolę i podoła byciu matką na pełny etat? Jakie wyzwania staną przed jej matką i siostrą?
Ewa Bauer napisała pełną emocji powieść, o tym, że wsiadając na rollercoster życia lepiej zapiąć pasy, a jeden nierozważny krok potrafi zaprowadzić człowieka w takie rejony, z których trudno powrócić na właściwą ścieżkę.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 362
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Rozdział 1
Beata
A gdyby tak zapaść się najpierw w pościel, potem w łóżko, strop, piwnicę, ziemię... Niech wszystko się nade mną zamknie, pochłonie mnie. Przestać istnieć, o tym teraz marzę. Bo nie istnieć, znaczy nie czuć. Taką mam przynajmniej nadzieję. A co, jeśli gdzieś tam dalej odczuwalny jest ból? Skąd mam mieć pewność, że to, co rozrywa moje serce, kiedyś się skończy? Nie umiem wykrzesać w sobie choć iskierki nadziei. Tak bardzo cierpię. Serce pękło mi na tysiąc kawałków, nie ma go już, nic nie jest w stanie go skleić.
Leżę na wznak, oczy mam szeroko otwarte, ale nie widzę świateł, które dają spektakl na moim suficie. Już nie płaczę, nie mam łez, całe ich morze wylałam tego wieczoru. Nie mam sił ani na płacz, ani na cokolwiek innego. Wszystko mi jedno która godzina. Prawdopodobnie jest noc, a może już ranek... Czy położyłam się chwilę wcześniej, czy setki lat świetlnych temu? To wszystko nie ma najmniejszego znaczenia, bo i tak nigdy już nie wstanę z łóżka. Nie mam powodu.
Nagle blask przydrożnej latarni został przyćmiony innym poruszającym się światłem. Na suficie zatańczyły światełka przejeżdżającego samochodu przerywane cieniem drzewa stojącego nieopodal okna. Ten spektakl przyciągnął na chwilę moją uwagę. Ocknęłam się i poruszyłam nerwowo, zrzucając przy tym kołdrę na podłogę. To zbudziło psy, które natychmiast podbiegły do łóżka, mając nadzieję, że zaraz wstanę i wytarmoszę je na powitanie, jak co ranka. Nie byłam w stanie tego zrobić. Fred nieśmiało próbował dostać się do łóżka, stawiając na nim najpierw przednie łapy, a gdy nie napotkał mojego sprzeciwu, stopniowo przenosił resztę ciała. Poświęciłam wiele czasu, by nauczyć moje zwierzęta posłuszeństwa w tej kwestii. Mogły zajmować fotel, ale do pościeli nie miały wstępu, co wcale nie przeszkadzało im próbować, przy byle okazji. Drugi chart zdawał się jeszcze zaspany, ale gdy tylko zobaczył, że jego kompan układa się na kołdrze, jednym susem wskoczył na łóżko. Nie zareagowałam. W tej chwili wszystko było mi doskonale obojętne. Mój osobisty świat się zawalił, nie miałam siły, by wymagać respektu od psów. Przez myśl przeszło mi, że choć one powinny być szczęśliwe, a jeśli spanie w moim łóżku jest tym, o czym tak bardzo marzą, niech tak będzie.
Chciałabym, by wszystkie trudne sytuacje dawało się tak łatwo rozwiązywać, jednak wiedziałam, że jest to niemożliwe. Gdy kilka dni wcześniej w moim życiu pojawiło się pęknięcie, wierzyłam jeszcze, że da się je załatać, i choć niespodziewana wiadomość burzyła moje plany, nie był to koniec świata. Potem jednak owo pęknięcie zaczęło się powiększać, a gdy osiągnęło głębokość Rowu Mariańskiego, przepaść wciągnęła mnie do siebie jak odkurzacz śmieci. Tak się właśnie poczułam, jak śmieć, bo tak zostałam potraktowana. Ślepo wierzyłam w miłość Jana, jego deklaracje, wyznania. A gdy pokazał mi swoje prawdziwe oblicze, ja w to po prostu nie uwierzyłam. Owszem, nasza relacja od początku była skomplikowana, stawaliśmy przed wyborami, które miały swoje konsekwencje, szczególnie on, ale przecież mówił...
Przez głowę przelatywały mi zdania, które wielokrotnie wypowiadał: „Kocham cię”, „Wkrótce się rozwiodę i wtedy będę tylko twój”, „Jesteś największą miłością mojego życia”. Tak bardzo w to wierzyłam, tak bardzo pragnęłam być częścią jego życia. Angażując się w związek z żonatym mężczyzną, wiedziałam, że nie będzie łatwo, a jednak wpadłam w tę najbardziej trywialną pułapkę, w jaką mogłam dać się złapać. Uwierzyłam jego kłamstwom. To był utarty schemat, powtarzany w książkach i filmach, a jednak dałam się złapać, bo łudziłam się nadzieją, że w moim przypadku będzie inaczej, że to, co nas łączy, jest szczególne. Jaka ja byłam naiwna, sądząc, że będzie inaczej! Takie myśli towarzyszyły mi nawet po pierwszej nieprzyjemnej rozmowie w restauracji. Miałam wtedy nadzieję, że Jan, zszokowany informacją, którą mu przekazałam, w końcu się opamięta i cofnie wypowiedziane w złości słowa, które tak bardzo mnie zraniły. Tyle przecież nas łączyło, uzupełnialiśmy się we wszystkim, nasza miłość była po prostu nadzwyczajna i żadna przeszkoda nie mogła tego popsuć.
Przez cały wieczór rozpamiętywałam nasze wspólne dwa lata, od pierwszego dnia, gdy pojawiłam się w pracowni i skrzyżowaliśmy spojrzenia, aż do rozmowy sprzed kilku godzin. Od pierwszej chwili Jan wydawał się idealnym mężczyzną, z jakim chciałabym ułożyć sobie życie, gdy jednak któryś z kolegów w pracy wspomniał o jego rodzinie, początkowo nawet nie brałam pod uwagę bliższej relacji. Zdobywał mnie długo, małymi kroczkami, jakby stąpał po płytach chodnikowych wtedy w dzieciństwie, gdy nie chcieliśmy nadepnąć na linie. Wygranym był ten, który przeszedł całą drogę bez błędu i nieważne, jak długo to trwało. I tak właśnie on precyzyjnie wymierzał każdy krok. Zarzucał swoją sieć tak umiejętnie, że w końcu się w nią złapałam. Weszłam w ten układ świadomie jako ta trzecia, ale z nadzieją, że to stan przejściowy. Niedługo miałam być tą jedyną, tą najważniejszą, musiałam tylko wykazać się cierpliwością i dać mu czas na poukładanie swoich spraw rodzinnych. Czy powinnam była coś zauważyć? Czy zawsze był ze mną szczery? A może właśnie bawił się mną od początku? Dlaczego to robił, dlaczego mnie okłamywał, to nie mieściło mi się w głowie.
Na co dzień dbałam o detale, słuchałam ludzi i spełniałam ich marzenia, projektując im domy, tak by czuli się w nich szczęśliwi. Tego samego pragnęłam dla siebie, a Jan tylko utwierdzał mnie, że idę w dobrym kierunku. Czego nie zauważałam? To pytanie natrętnie powracało, nie dając mi zaznać spokoju.
Psy na dobre rozpanoszyły się w pościeli, powoli spychając mnie na skraj łóżka. Nawet one się ze mną nie liczą, przeszło mi przez myśl, ale nie wykonałam żadnego gestu, który miałby temu zaradzić. Lepiej byłoby, gdybym zniknęła, myślałam, bo rozwiązałoby to wszystkie problemy. Psy jakby wyczuły mój smutek i położyły się wzdłuż mojego ciała. Teraz dodatkowo nie mogłam się poruszyć, jednak wyczerpana i czując ciepło bijące od zwierząt, w końcu zasnęłam.
Rozdział 2
Jan
Od początku tej znajomości miałem przeczucie, że mogą pojawić się kłopoty, a jednak ta kobieta działała na mnie jak magnes, przyciągała mnie do siebie, więc zagłuszałem wszelkie myśli, które odciągały mnie od zrealizowania planu, jaki zaświtał mi w głowie. Miałem żonę, syna i pozornie poukładane życie, a jednak nie do końca wszystko dobrze funkcjonowało w moim małżeństwie, czegoś mi brakowało, dlatego właśnie zwróciłem uwagę na Beatę. Długo zabiegałem o jej względy, nie chciałem jej spłoszyć ani zniechęcić do siebie, dlatego szczególnie zważałem na to, co robię i mówię w jej towarzystwie. Najpierw chciałem ją poznać, a potem, stopniowo, dać jej poznać siebie.
Gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy, była świeżo upieczoną, ambitną projektantką. Poznałem ją w gabinecie szefa pracowni architektonicznej, gdzie ja pracowałem od kilku lat, a ona trafiła na praktykę. Szybko pokazała się z jak najlepszej strony, dlatego Zaromański zaproponował jej, by dołączyła do naszego zespołu.
– Myślę, że taka kreatywna osoba doskonale się sprawdzi w naszym biurze. Akurat zaczynamy nowy projekt, zasili pani zespół, którym kierować będzie Jan. – Wskazał na mnie, a ja wyprostowałem się, gdyż pochlebiało mi zaufanie, jakim mnie obdarzył. – Jan jest naszym wieloletnim współpracownikiem, doskonałym architektem i moją prawą ręką. Będzie pani miała najlepsze wzorce. – Przedstawił mnie, ja wyciągnąłem rękę na przywitanie naszej nowej koleżanki.
Spojrzeliśmy na siebie i już wiedziałem, że wsiadam do rollercoastera. Przytrzymałem jej dłoń troszeczkę za długo, co ją nieco speszyło i spuściła wzrok, a ja poczułem, jak próbuje oswobodzić rękę. Puściłem ją, lekko się uśmiechając. Gdy wspominaliśmy ten moment wiele miesięcy później, przyznała, że wówczas, gdy na nią spojrzałem, poczuła, jak pocą jej się dłonie. Była przejęta rozmową o pracy, ale też moja obecność sprawiła, że poczuła przyjemny dreszcz. W jej głowie także pojawiła się myśl, że właśnie otwiera się nowy rozdział w jej życiu.
Postanowiłem sobie niczego nie przyśpieszać. Tu nie chodziło o romans na chwilę, ta kobieta działała na mnie nie tylko w sferze fizycznej, podniecał mnie również jej intelekt, pasja oraz niewinność, z jaką reagowała na moją atencję. Chciałem po prostu spędzać z nią jak najwięcej czasu. Nie zastanawiałem się wtedy, jaki to wpływ będzie miało na moje i jej życie.
Nie byłem nachalny, ale gdy tylko pojawiała się ku temu okazja, okazywałem Beacie, że cenię nie tylko jej pracę, ale także inne jej walory, inteligencję, urodę i umiejętność rozmowy z ludźmi. Początkowo nie wykonałem żadnego gestu, który mogłaby uznać za zbyt poufały, a jednak traktowałem ją inaczej niż resztę pracowników, co nie umknęło jej uwadze. Miałem wręcz wrażenie, że nawet imponowało. Tak ustawiałem pracę, żeby to ona z całego zespołu najczęściej ze mną pracowała. Wspólne projektowanie do wieczora, wyjazdy do klienta zbliżały nas do siebie, wkrótce przestaliśmy więc rozmawiać tylko o pracy. Beata okazała się świetną kompanką do dyskusji także na tematy niezwiązane z architekturą. Szybko okazało się, że mamy wspólne zainteresowanie: psy.
– Zawsze pragnęłam mieć rasowego psa, którego mogłabym prezentować na wystawach, trenować, zadbać o jego rozwój behawioralny – przyznała – ale ciągle było coś ważniejszego, studia, praca...
– Rozumiem cię. Ja też miałem podobne marzenie i pewnie dawno bym je zrealizował, gdyby nie to, że mój syn jest uczulony na sierść i naskórek zwierząt domowych. Gdy raz odwiedziliśmy znajomych, którzy mieli owczarka, Miecio miał wtedy jakieś cztery lata, po kilku minutach doznał tak silnej reakcji alergicznej, że konieczna była wizyta na SOR-ze. Wtedy dowiedzieliśmy się o jego alergii, a temat psa został porzucony na zawsze.
Uśmiechnęła się do mnie, ale dostrzegłem w tym uśmiechu jakiś smutek. Czy to dlatego, że nie zrealizowała do tej pory swojego marzenia, czy dlatego, że wspomniałem o synu. Jeżeli już wtedy wiązała ze mną jakieś nadzieje, to taka informacja mogła ją zaskoczyć. Bardzo rzadko mówiłem o swojej rodzinie. To nie był dobry temat z dziewczyną, którą pragnąłem zdobyć. Z drugiej strony, Mieczysław był i będzie w moim życiu obecny zawsze, musiała więc wiedzieć o jego istnieniu.
Odwzajemniłem uśmiech i dotknąłem jej dłoni. Drgnęła lekko, jednak nie zabrała ręki. Tak bardzo chciałem sprawić jej jakąś przyjemność. Nagle wpadł mi do głowy pewien pomysł.
– Wiesz, co? Kiedyś projektowałem willę właścicielowi hodowli chartów angielskich whippet. Najwyższej klasy psy, zdobywające medale na wystawach. Zaprzyjaźniliśmy się. Jeśli chcesz, to się razem do niego wybierzemy.
– Byłoby wspaniale! Nigdy nie widziałam whippetów z bliska, ale czytałam, że to są bardzo sympatyczne psy. Może kiedyś nawet sobie takiego kupię, ale dziś mnie jeszcze nie stać, no i ... – spuściła wzrok, bo trochę było jej chyba wstyd się do tego przyznać – mieszkam w bloku z matką i siostrą. To nie jest idealne miejsce dla psa.
– Jako architekt z pewnością szybko wybudujesz swój wymarzony dom, a tam będziesz mogła mieć tyle psów, ile zechcesz.
– Bez przesady, jeden mi wystarczy. – Zaśmiała się głośno. Ten dźwięk był muzyką dla moich uszu. – Choć gdybym zdecydowała się na whippeta – zastanowiła się chwilę – hmm, one lubią towarzystwo, powinno się mieć przynajmniej dwa.
Przewróciła oczami i zaśmiała się znowu.
– Gdybyś miała dwa whippety, to byłbym częstym gościem w twoim domu – powiedziałem tak, by zabrzmiało to jak żart, ale w głębi serca tego właśnie chciałem. Speszyła się. Widziałem, że takie deklaracje nie pozostają dla niej obojętne. Zawsze gdy powiedziałem coś, co mogłoby zabrzmieć dwuznacznie albo wprost nawiązałem do bliższych relacji, na jej policzki wychodził rumieniec. To było takie czarujące. Sama jednak nigdy nie dała mi jednoznacznie znać, że jest gotowa pójść ze mną o jeden krok dalej. A może nawet o kilka.
Dalej więc przecierałem ten szlak, w pozornie zwykłych rozmowach wtrącając zdania, które świadczyły o tym, że chcę być blisko niej. Nie opowiadałem wprost o swojej rodzinie, ale dzięki drobnym komentarzom stopniowo dowiadywała się, że mam nie tylko syna, ale też żonę, z którą prowadzimy praktycznie osobne życie. W sercu czułem się na tyle wolny, że była tam przestrzeń dla Beaty, jednak syn powstrzymywał mnie od zamieszkania osobno. Potrzebowałem czasu i sposobności, by przeprowadzić separację i przekonać się, że nie skrzywdzę w ten sposób syna.
Mimo że starała się bardzo ukrywać swoje uczucia, miałem nadzieję, że i ona pragnie stać się częścią mojego życia równie mocno jak ja jej.
Podczas jednego ze wspólnych wyjazdów do Warszawy na spotkanie z zagranicznym inwestorem zaprosiłem Beatę na kolację do eleganckiej restauracji niedaleko placu Trzech Krzyży. Mieliśmy co świętować. W imieniu firmy udało nam się wynegocjować bardzo intratny kontrakt.
Gdy kelner nalał wino do kieliszków, wznieśliśmy toast. Wówczas spojrzałem na nią uważnie, a ona podtrzymała to spojrzenie. Tym razem nie uciekła wzrokiem, choć jej policzki lekko się zaróżowiły. Dostrzegłem w jej oczach jakiś ognik.
– Za przyszłość! – powiedziałem miękkim głosem, wznosząc kieliszek w górę. Uśmiechnęła się. Nadal patrzyliśmy na siebie.
– Za przyszłość firmy! – Podniosła swoje wino.
Przyglądałem się jej uważnie, szukając intencji, z jaką wypowiedziała te słowa. Czyżby nie zrozumiała, do czego zmierzałem? Czyżby mój plan miał spalić na panewce? Powoli odstawiłem kieliszek i sięgnąłem w kierunku jej dłoni. Do tej pory ten gest działał, miałem nadzieję, że i teraz się przede mną otworzy.
– Za przyszłość naszą! – poprawiłem łagodnie, jednocześnie dotykając jej. Drgnęła, ale i tym razem nie zabrała dłoni. Poczułem, jak po ciele przebiega mi dreszcz podniecenia. Miałem nadzieję, że w jej wnętrzu dzieje się to samo.
Milczała. To był właściwy moment, by odsłonić karty. Nachyliłem się bliżej niej i szepnąłem:
– Pragnę cię.
Zarumieniła się. Wysunęła swoją dłoń z mojej i zaczęła odgarniać za ucho włosy. Dostrzegłem w tym geście jakąś nerwowość, przejęcie, a jednocześnie było to takie urocze. Nie odrywałem od niej wzroku. Tu i teraz chciałem wiedzieć, co czuje. Spuściła wzrok. Poczułem się zbity z tropu, wciąż patrzyłem na nią, nie wiedząc jednak, jak mam odczytać tę reakcję. Pragnąłem chwycić ją w ramiona i pobiec do hotelowego pokoju, a jednak nie wiedziałem, czy mogę. Siedziała w milczeniu, bawiąc się serwetką, jakby to właśnie było najważniejsze w tej chwili. Gdy po kilku miesiącach o tym rozmawialiśmy, przyznała, że wówczas prowadziła wewnętrzną walkę.
– Nie wiedziałam, co mam zrobić, zaschło mi w gardle, a w głowie jednocześnie czułam pustkę i kłębowisko myśli. Nagle stało się dla mnie jasne, że nie tylko ja darzę cię uczuciem innym niż przyjaźń. Miłe ciepło zalewało mnie od wnętrza. W głowie czułam lekki zawrót, choć wina zdołałam upić zaledwie łyk. Jak bardzo cię wtedy pragnęłam! Nie potrafiłam jednak powiedzieć tego na głos. Wciąż nie śmiałam. W końcu byłeś, jesteś – poprawiła się – moim przełożonym, masz żonę, rodzinę i... Nie miałam odwagi powiedzieć ci o swoich uczuciach.
Przez większą część kolacji milczeliśmy zakłopotani, jedynie uśmiechając się do siebie oczami. To coś wisiało w powietrzu, zagęszczało się, ale żadne z nas nie było pewne, jak ten wieczór się zakończy. Zapłaciłem rachunek i opuściliśmy restaurację. Wróciliśmy do hotelu. Kiedy winda zatrzymała się na szóstym piętrze, gdzie znajdował się mój pokój, spojrzałem na nią, chcąc się pożegnać. Popatrzyła mi w oczy i delikatnie kiwnęła głową na tak. Uznałem to za przyzwolenie. Zacząłem ją całować, a ona odwzajemniała pieszczotę. Wyszliśmy za drzwi w ostatnim momencie, nim się zamknęły, a pusta winda pojechała na siódme piętro, gdzie był pokój Beaty.
Oszołomieni winem i emocjami związanymi z negocjacjami, a później kolacją we dwoje, poddawaliśmy się wzajemnym pieszczotom. Delikatnie odgarnąłem kosmyk jasnych włosów z jej szyi i złożyłem na niej pocałunek. Smakowała wybornie! Potem zsunąłem ramiączko sukienki i pocałowałem również jej ramię. Tak bardzo pragnąłem tej kobiety! Nagle poczułem, że sztywnieje, odsuwa się ode mnie, jakby nabrała wątpliwości. Nie była jeszcze gotowa, by pójść na całość, albo czuła jakiś wewnętrzny opór. Wstrzymałem się, choć całym sobą pragnąłem zedrzeć z niej sukienkę i całować każdy centymetr jej ciała. Spojrzeliśmy sobie w oczy i już domyśliłem się, o co jej chodzi. Byłem żonaty, a ona nie potrafiła uwolnić się od tej myśli. Z czułością ująłem dłoń Beaty i przyłożyłem sobie do ust. Delikatnie ją pocałowałem, a potem pociągnąłem ją w kierunku łóżka. Usiedliśmy na skraju. Przyłożyłem dłoń do jej policzka i odpowiedziałem na niezadane pytanie.
– Z moją żoną nic mnie już nie łączy poza Mieczysławem. Nie układa nam się od dawna, właściwie nigdy jej nie kochałem i powinniśmy byli się rozstać, zanim pojawiło się dziecko. Ale w tamtym czasie było tak wygodnie, więc jakoś utrzymywaliśmy nasz związek i wtedy Jola zaszła w ciążę. Nie mogłem jej zostawić, a gdy urodził się Miecio, było oczywiste, że wychowamy go razem. Jestem z nią tylko ze względu na syna, ale już za trzy lata osiągnie pełnoletność i wtedy nie będzie żadnych przeszkód żebyśmy wzięli rozwód. Choć od tak dawna prowadzimy osobne życie, nie szukałem dotąd innej kobiety. Kiedy jednak ty pojawiłaś się w firmie, poczułem, jakby nagle przyszła wiosna, a przecież były to pierwsze dni stycznia. W moim gabinecie zaświeciło słońce, jakiego dawno pragnąłem. Śledziłem potem twoje poczynania i przekonałem się, że nie tylko jesteś piękna, ale także bardzo zdolna. Na pewno zauważyłaś, że wyróżniam cię wśród innych pracowników, ale chcę, żebyś wiedziała, że w pełni na to zasłużyłaś. Nie chciałem też robić żadnych ruchów, ujawniać, jak bardzo mi na tobie zależy, dopóki nie ureguluję swojej sytuacji w domu, ale dziś, gdy wznieśliśmy kieliszki, poczułem, że nie chcę już dłużej czekać, boję się, że ktoś mi ciebie odbierze. Zakochałem się w tobie po uszy, jak szczeniak, ale jeśli ty nie czujesz tego samego, to choć będzie bardzo trudno, muszę się z tym pogodzić.
Kiedy to wypowiadałem, nie spuszczałem z niej wzroku. Widziałem, że z każdym wypowiadanym przeze mnie słowem coraz trudniej jej zapanować nad sobą. W oczach pojawiły się łzy, które początkowo zinterpretowałem inaczej, niż powinienem.
– Przepraszam, że ci to wszystko powiedziałem. Nie chcę, żebyś czuła się źle z tym, że nie odwzajemniasz mojego uczucia... – szepnąłem zły na siebie, że tak się wkręciłem, nie mając pewności, że z jej strony jest podobnie.
Przerwała mi, nagle pochylając się nade mną i składając pocałunek na moich ustach. Przytrzymałem ją i odwzajemniłem pieszczotę. Pocałunki stawały się coraz bardziej zaborcze, a jej dłonie ślizgały się po moim ciele w poszukiwaniu guzików koszuli. Gdy na moment oderwaliśmy się od siebie, szepnęła:
– Nawet nie wiesz, jak bardzo ja ciebie pragnę, głuptasie.
Rozdział 3
Beata
I wtedy odrzuciłam wszelkie skrupuły. Choć gardziłam zawsze kobietami, które świadomie pakowały się w związek z żonatym mężczyzną, tym razem dałam sobie przyzwolenie. To była inna sytuacja. Przecież nie ja go uwodziłam, nie chciałam rozbijać jego małżeństwa, nie zamierzałam się nim bawić. I on był inny niż ci wszyscy faceci, co z nudów robią skok w bok. Dla niego nie miałam być jedynie przelotną przygodą czy zdobyczą, którą trzeba pochwalić się przy piwie kolegom. Byłam jego pragnieniem, marzeniem, jego przeznaczeniem, a on moim. I to właśnie było piękne. Wierzyłam mu, że nie jest tym typem, który za nic ma przysięgę małżeńską. On trwał w tym małżeństwie tylko z poczucia obowiązku, a to tylko przemawiało za nim. Był dobrym człowiekiem, a ja kogoś takiego dla siebie potrzebowałam.
Jak bardzo byłam wtedy głupia! Teraz, leżąc na łóżku, wspominałam tamtą oraz jeszcze wiele innych rozmów na temat naszej wyjątkowej relacji, siły uczucia, które nas wiąże, i nierozerwalności związku. Początkowo ukrywałam to przed rodziną. Bałam się przyznać, że mój mężczyzna ma żonę. Nie mogłam jednak ukrywać, że jestem z kimś związana. Matka i siostra wielokrotnie słyszały, że z kimś rozmawiam przez telefon, wychodzę poza pracą, musiałam wreszcie przyznać, że z kimś się spotykam.
– To kolega z pracy – przyznałam, gdy na mnie naparły.
– Zaproś go kiedyś do domu, chętnie poznam wybrańca córki – przekonywała kilka razy mama, ale ja zawsze miałam jakieś wytłumaczenie. Bałam się konfrontacji i wciąż nie byłam pewna, czy nie jest na to za wcześnie. Janowi chyba nie śpieszyło się do poznania mojej rodziny, sam nigdy nie zaproponował, że chce ją poznać, nie pytał też o przyjaciół. Najchętniej umawialiśmy się więc w hotelu, gdzie po kolacji szliśmy do pokoju, by spędzić bardziej intymnie wspólny czas. Byliśmy wtedy wyłącznie dla siebie. On też nie przedstawił mnie swoim znajomym, co akurat było dla mnie jasne, bo wieści lubią się roznosić, to nie był jeszcze moment, by dotarło do jego żony i syna, że z kimś się spotyka. Rozumiałam, że czekał na właściwy czas, by im to oznajmić. Nasz układ na zewnątrz pozostawał wyłącznie przyjacielski, dla postronnych osób byliśmy po prostu bliskimi znajomymi, choć oczywiście bardzo uważny obserwator mógłby się domyślić, że jesteśmy również kochankami. Tak czy inaczej, graliśmy te role w pracy, w podróżach służbowych i gdy przypadkiem spotkaliśmy kogoś na mieście.
Podobnie było, kiedy Jan zabrał mnie do znajomego, który prowadzi hodowlę chartów angielskich Pride of England. Przedstawił mnie jako koleżankę z pracy i miłośniczkę psów. Whippety oskakiwały nas i obwąchiwały z każdej strony. Od pierwszej chwili zdobyły nasze serca, a gdy zobaczyliśmy, że są tam również niedawno urodzone szczenięta, całkiem przepadliśmy.
– Mam jeszcze kilka, które nie są zarezerwowane. Schodzą na pniu, jak to się mówi, więc jeśli jesteście zainteresowani, to bierzcie, bo sytuacja jest bardzo dynamiczna, jutro może już nie być żadnego – przekonywał nas właściciel hodowli. – Na następny miot trzeba będzie poczekać kilka miesięcy.
Nie potrafiłam podjąć tak na szybko decyzji. Moje życie galopowało, tyle się działo nowego, nie byłam pewna, czy pies na dokładkę to dobry wybór.
– Kiedy, jak nie teraz! – namawiał mnie Jan. – Słyszałaś, ile trzeba będzie czekać na nowy miot. Adam wytłumaczy nam wszystko, co trzeba, organizuje też szkolenia i psie przedszkole, więc od początku psiaki będą dobrze prowadzone.
– Ale, Janek, to duże zobowiązanie i spory wydatek. Nie wiem nawet, co mama powie, gdy przyprowadzę jej do domu psa.
– Trzeba realizować swoje marzenia. – Był bardzo przekonujący. – Teraz jest dobry moment, nie masz dzieci, a pracę możesz wykonywać częściowo z domu, póki szczeniak się nie oswoi. A za kilka miesięcy coś wynajmę i zamieszkamy razem, nie będzie musiał mieszkać w bloku.
Nadal nie byłam przekonana. Taki pies musiał sporo kosztować, a do tego jeszcze utrzymanie. Jan jakby czytał w moich myślach.
– A jeśli chodzi o pieniądze, to się nie martw, Adam da ci dużą zniżkę. Sama czytałaś o tym, że charty potrzebują towarzystwa i najlepiej, by wychowywały się od początku razem. Będą się od siebie uczyć.
– Czy dobrze rozumiem, że chcesz, żebym wzięła dwa? Nie wiem, czy jestem na to gotowa. – Zdawałam sobie sprawę, że to wydatek rzędu kilku tysięcy.
– Jednego kupisz ty, a drugiego ja. Może tak być? To będzie nasza pierwsza wspólna inwestycja. To, co? – Uścisnął delikatnie moją dłoń. Szczeniaki biegały koło nas, wcale się nie bały. I były takie słodkie. Miały odmienne umaszczenia, choć większość z nich była jasna, różniły się od siebie intensywnością i wielkością brązowych plamek. Jeden był zupełnie inny, pręgowany, o barwie popielato-brązowej. Już na początku ten właśnie najbardziej mi się spodobał.
Gdy koło nas pojawił się znów właściciel hodowli, Jan dopytał, które szczeniaki są jeszcze wolne. Ku mojej uciesze dowiedziałam się, że ten pręgowany cieszył się najmniejszym powodzeniem.
– To samiec, Manfred, a oprócz niego wolne są jeszcze te dwie suczki. To jest Maraska. – Wskazał palcem na psinę z rudą plamką na oku. – A to Monalisa. – Przeniósł wzrok na drugą, niemal całkowicie białą.
Wzięłam na ręce Manfreda i spojrzałam mu w przepiękne oczyska, niczym szylkretowe guziczki. Wyciągnął języczek i polizał mnie po nosie. Rozpłynęłam się. Wtuliłam twarz w jego pachnącą sierść, co nie umknęło Janowi. Później mi powiedział, że zauważył, jak bardzo zmienił się mój wyraz twarzy, gdy przytulałam zwierzę. Sam również bardzo tęsknił za psem, gdy tak od lat nie mógł sobie na niego pozwolić. Teraz jego pragnienie wróciło ze zdwojoną siłą. Wymyślił więc sobie rozwiązanie. Mógłby mieć psa u mnie.
– Razem będziemy chodzić na treningi, wystawy, spacery, ale formalnie właścicielką byłabyś ty. – Wciąż mnie przekonywał, choć ja w sercu podjęłam już decyzję. Fred, jak go natychmiast przechrzciłam z długiego i niepraktycznego imienia, skradł moje serce.
Szybko ustaliliśmy z Adamem szczegóły. Maluchy były do odebrania za dwa tygodnie. Jako drugiego psa Jan wybrał Maraskę. Gdy dobiliśmy targu i pożegnaliśmy się, wciąż nie mogłam ochłonąć.
– To jest szaleństwo, wiesz o tym? – Przytuliłam się do Jana w podziękowaniu, że mnie zabrał do hodowli.
– Wiem, ale czemu nie możemy zaszaleć? Zresztą... – chwycił mnie za brodę i lekko potarmosił – jeszcze niejedno szaleństwo przed nami.
Wybuchnęliśmy śmiechem. Tak bardzo byłam wtedy szczęśliwa. Świat leżał u mych stóp, a ja mogłam czerpać z niego garściami.
Matka i siostra były bardzo zaskoczone, gdy powiedziałam im, że wkrótce przyprowadzę do domu dwa szczeniaki. Właściwie to nawet nie zapytałam, czy mogę, po prostu im oznajmiłam. Mama nie odzywała się do mnie przez jakiś czas, a siostra patrzyła z politowaniem. Myślały chyba, że mi odbiło, ale nic mnie to nie obchodziło. To były nasze psy, moje i Jana, to prawie jak wspólne dzieci. Zakładaliśmy własną rodzinę, tak wtedy to odbierałam. Który facet zdobyłby się na coś takiego, gdyby nie był pewien, że to związek na stałe?
– Już niedługo się wyprowadzę, psy będą tu mieszkać tylko przez chwilę – poinformowałam rodzinę.
– A dokąd się wyprowadzasz? Kupiłaś mieszkanie, dom? A może do kogoś? – dopytywała zaciekawiona matka.
– Jeszcze nigdzie, ale mam plany.
– Może do tego tajemniczego mężczyzny, co to go do domu nie chcesz przyprowadzić? Wstydzisz się nas? A może jego chcesz ukryć? Wytłumacz mi o co chodzi.
– Oj, mamo, on po prostu jest bardzo zajęty. Ustalę z nim coś, w końcu go poznasz – powiedziałam uspokajająco.
Gdy szczeniaki pojawiły się w domu, szybko zdobyły również serce mojej matki i Basi. Były takie rozkoszne, każdego ujmowały swoim czarem. W taki więc sposób moja rodzina zaakceptowała psy, choć matka jasno pokreśliła, że obowiązki z nimi związane spoczywać będą wyłącznie na mnie i ewentualnie moim tajemniczym partnerze.
Przez pierwszy rok systematycznie układaliśmy psy pod okiem specjalistów, sami zdobywając coraz większą wiedzę na temat specyfiki tej rasy. Już wkrótce nasze whippety miały wziąć udział w pierwszej w ich życiu wystawie. By je do tego przygotować i zobaczyć, jak będą się zachowywać, gdy na hali pojawi się wiele psów różnych ras i zapanuje ogólny harmider, pojechaliśmy nawet raz na wystawę jako widzowie.
– No to kiedy w końcu go poznamy? – Gdy wróciłam i opowiadałam w domu, jak grzecznie zachowywały się nasze psy, matka po raz kolejny zagadnęła mnie w kwestii zaproszenia Jana do domu.
W sumie wcale się jej nie dziwiłam, że tak bardzo chce go poznać. Zwlekaliśmy już bardzo długo. Zdecydowałam się więc porozmawiać o tym z Janem. Zbliżała się druga rocznica naszego partnerstwa. Wkrótce nasz związek miał również formalnie zaistnieć. Syn Jana miał już skończone siedemnaście lat i zdaniem ojca doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jego rodzice bardzo oddalili się od siebie. Jan nawet powiedział mu kiedyś o mnie, tak przynajmniej przedstawił mi sytuację, gdy zapytałam o nasze wspólne plany. Nie miałam wówczas żadnych podejrzeń co do jego prawdomówności. Nie przeszło mi nawet przez myśl, że w domu mógłby nadal być przykładnym mężem i ojcem, a z żoną utrzymywać czułe relacje, jednocześnie odgrywając przede mną żałosny spektakl. O tym, że Jan był doskonałym aktorem, dowiedziałam się kilka dni później. Nie wiem, jak długo trwałby nasz związek, gdyby nie to, co wówczas się wydarzyło.