Pokoloruję twój świat - Ewa Bauer - ebook + książka

Pokoloruję twój świat ebook

Ewa Bauer

4,8

Opis

Poruszająca historia kobiet, którym przyjdzie zmierzyć się z trudnymi relacjami i najcięższymi wyborami w życiu.

Beata jest młodą panią architekt, która zakochuje się w koledze z pracy. Ich relacja szybko zmienia się w coś więcej, mimo że mężczyzna jest żonaty. Wkrótce kobieta zachodzi w ciążę.

Jak na te wieści zareaguje partner? Czy Beata udźwignie nową rolę i podoła byciu matką na pełny etat? Jakie wyzwania staną przed jej matką i siostrą?

Ewa Bauer napisała pełną emocji powieść, o tym, że wsiadając na rollercoster życia lepiej zapiąć pasy, a jeden nierozważny krok potrafi zaprowadzić człowieka w takie rejony, z których trudno powrócić na właściwą ścieżkę.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 362

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (25 ocen)
20
4
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
RekinL

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo poruszająca książka.
00
karolawilk

Dobrze spędzony czas

Książka zaskakująca, czytając opis nie spodziewamy się tego co nas czeka.
00
dianab

Nie oderwiesz się od lektury

po przeczytaniu wytuliłam swoich dwóch małych gangsterków ciesząc się, że mają możliwość rozrabiania
00
iska0

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna, wzruszająca i jakże życiowa. Trudno się oderwać od lektury.
00
luna64

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo wartościowa historia
00

Popularność




Re­dak­cjaAgniesz­ka Czap­czyk
Ko­rek­taBo­że­na Si­gi­smund
Skład i ła­ma­nieMar­cin La­bus
Pro­jekt okład­kiAnna Slo­torsz
Zdjęcie wy­ko­rzy­sta­ne na okład­ce© Lev Do­lga­chov/Ado­be­Stock
© Co­py­ri­ght by Skar­pa War­szaw­ska, War­sza­wa 2022 © Co­py­ri­ght by Ewa Bau­er, War­sza­wa 2022
Ze­zwa­la­my na udo­stęp­nia­nie okład­ki ksi­ążki w in­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-67343-40-4
Wy­daw­ca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mo­wa Skar­pa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. Bo­row­skie­go 2 lok. 24 03-475 War­sza­wa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­te­ra s.c.

Roz­dział 1

Be­ata

A gdy­by tak za­pa­ść się naj­pierw w po­ściel, po­tem w łó­żko, strop, piw­ni­cę, zie­mię... Niech wszyst­ko się nade mną za­mknie, po­chło­nie mnie. Prze­stać ist­nieć, o tym te­raz ma­rzę. Bo nie ist­nieć, zna­czy nie czuć. Taką mam przy­naj­mniej na­dzie­ję. A co, je­śli gdzieś tam da­lej od­czu­wal­ny jest ból? Skąd mam mieć pew­no­ść, że to, co roz­ry­wa moje ser­ce, kie­dyś się sko­ńczy? Nie umiem wy­krze­sać w so­bie choć iskier­ki na­dziei. Tak bar­dzo cier­pię. Ser­ce pękło mi na ty­si­ąc ka­wa­łków, nie ma go już, nic nie jest w sta­nie go skle­ić.

Leżę na wznak, oczy mam sze­ro­ko otwar­te, ale nie wi­dzę świa­teł, któ­re dają spek­takl na moim su­fi­cie. Już nie pła­czę, nie mam łez, całe ich mo­rze wy­la­łam tego wie­czo­ru. Nie mam sił ani na płacz, ani na co­kol­wiek in­ne­go. Wszyst­ko mi jed­no któ­ra go­dzi­na. Praw­do­po­dob­nie jest noc, a może już ra­nek... Czy po­ło­ży­łam się chwi­lę wcze­śniej, czy set­ki lat świetl­nych temu? To wszyst­ko nie ma naj­mniej­sze­go zna­cze­nia, bo i tak ni­g­dy już nie wsta­nę z łó­żka. Nie mam po­wo­du.

Na­gle blask przy­dro­żnej la­tar­ni zo­stał przy­ćmio­ny in­nym po­ru­sza­jącym się świa­tłem. Na su­fi­cie za­ta­ńczy­ły świa­te­łka prze­je­żdża­jące­go sa­mo­cho­du prze­ry­wa­ne cie­niem drze­wa sto­jące­go nie­opo­dal okna. Ten spek­takl przy­ci­ągnął na chwi­lę moją uwa­gę. Ock­nęłam się i po­ru­szy­łam ner­wo­wo, zrzu­ca­jąc przy tym ko­łdrę na podło­gę. To zbu­dzi­ło psy, któ­re na­tych­miast pod­bie­gły do łó­żka, ma­jąc na­dzie­ję, że za­raz wsta­nę i wy­tar­mo­szę je na po­wi­ta­nie, jak co ran­ka. Nie by­łam w sta­nie tego zro­bić. Fred nie­śmia­ło pró­bo­wał do­stać się do łó­żka, sta­wia­jąc na nim naj­pierw przed­nie łapy, a gdy nie na­po­tkał mo­je­go sprze­ci­wu, stop­nio­wo prze­no­sił resz­tę cia­ła. Po­świ­ęci­łam wie­le cza­su, by na­uczyć moje zwie­rzęta po­słu­sze­ństwa w tej kwe­stii. Mo­gły zaj­mo­wać fo­tel, ale do po­ście­li nie mia­ły wstępu, co wca­le nie prze­szka­dza­ło im pró­bo­wać, przy byle oka­zji. Dru­gi chart zda­wał się jesz­cze za­spa­ny, ale gdy tyl­ko zo­ba­czył, że jego kom­pan ukła­da się na ko­łdrze, jed­nym su­sem wsko­czył na łó­żko. Nie za­re­ago­wa­łam. W tej chwi­li wszyst­ko było mi do­sko­na­le obo­jęt­ne. Mój oso­bi­sty świat się za­wa­lił, nie mia­łam siły, by wy­ma­gać re­spek­tu od psów. Przez myśl prze­szło mi, że choć one po­win­ny być szczęśli­we, a je­śli spa­nie w moim łó­żku jest tym, o czym tak bar­dzo ma­rzą, niech tak będzie.

Chcia­ła­bym, by wszyst­kie trud­ne sy­tu­acje da­wa­ło się tak ła­two roz­wi­ązy­wać, jed­nak wie­dzia­łam, że jest to nie­mo­żli­we. Gdy kil­ka dni wcze­śniej w moim ży­ciu po­ja­wi­ło się pęk­ni­ęcie, wie­rzy­łam jesz­cze, że da się je za­ła­tać, i choć nie­spo­dzie­wa­na wia­do­mo­ść bu­rzy­ła moje pla­ny, nie był to ko­niec świa­ta. Po­tem jed­nak owo pęk­ni­ęcie za­częło się po­wi­ęk­szać, a gdy osi­ągnęło głębo­ko­ść Rowu Ma­ria­ńskie­go, prze­pa­ść wci­ągnęła mnie do sie­bie jak od­ku­rzacz śmie­ci. Tak się wła­śnie po­czu­łam, jak śmieć, bo tak zo­sta­łam po­trak­to­wa­na. Śle­po wie­rzy­łam w mi­ło­ść Jana, jego de­kla­ra­cje, wy­zna­nia. A gdy po­ka­zał mi swo­je praw­dzi­we ob­li­cze, ja w to po pro­stu nie uwie­rzy­łam. Ow­szem, na­sza re­la­cja od po­cząt­ku była skom­pli­ko­wa­na, sta­wa­li­śmy przed wy­bo­ra­mi, któ­re mia­ły swo­je kon­se­kwen­cje, szcze­gól­nie on, ale prze­cież mó­wił...

Przez gło­wę prze­la­ty­wa­ły mi zda­nia, któ­re wie­lo­krot­nie wy­po­wia­dał: „Ko­cham cię”, „Wkrót­ce się roz­wio­dę i wte­dy będę tyl­ko twój”, „Je­steś naj­wi­ęk­szą mi­ło­ścią mo­je­go ży­cia”. Tak bar­dzo w to wie­rzy­łam, tak bar­dzo pra­gnęłam być częścią jego ży­cia. An­ga­żu­jąc się w zwi­ązek z żo­na­tym mężczy­zną, wie­dzia­łam, że nie będzie ła­two, a jed­nak wpa­dłam w tę naj­bar­dziej try­wial­ną pu­łap­kę, w jaką mo­głam dać się zła­pać. Uwie­rzy­łam jego kłam­stwom. To był utar­ty sche­mat, po­wta­rza­ny w ksi­ążkach i fil­mach, a jed­nak da­łam się zła­pać, bo łu­dzi­łam się na­dzie­ją, że w moim przy­pad­ku będzie ina­czej, że to, co nas łączy, jest szcze­gól­ne. Jaka ja by­łam na­iw­na, sądząc, że będzie ina­czej! Ta­kie my­śli to­wa­rzy­szy­ły mi na­wet po pierw­szej nie­przy­jem­nej roz­mo­wie w re­stau­ra­cji. Mia­łam wte­dy na­dzie­ję, że Jan, zszo­ko­wa­ny in­for­ma­cją, któ­rą mu prze­ka­za­łam, w ko­ńcu się opa­mi­ęta i cof­nie wy­po­wie­dzia­ne w zło­ści sło­wa, któ­re tak bar­dzo mnie zra­ni­ły. Tyle prze­cież nas łączy­ło, uzu­pe­łnia­li­śmy się we wszyst­kim, na­sza mi­ło­ść była po pro­stu nad­zwy­czaj­na i żad­na prze­szko­da nie mo­gła tego po­psuć.

Przez cały wie­czór roz­pa­mi­ęty­wa­łam na­sze wspól­ne dwa lata, od pierw­sze­go dnia, gdy po­ja­wi­łam się w pra­cow­ni i skrzy­żo­wa­li­śmy spoj­rze­nia, aż do roz­mo­wy sprzed kil­ku go­dzin. Od pierw­szej chwi­li Jan wy­da­wał się ide­al­nym mężczy­zną, z ja­kim chcia­ła­bym uło­żyć so­bie ży­cie, gdy jed­nak któ­ryś z ko­le­gów w pra­cy wspo­mniał o jego ro­dzi­nie, po­cząt­ko­wo na­wet nie bra­łam pod uwa­gę bli­ższej re­la­cji. Zdo­by­wał mnie dłu­go, ma­ły­mi krocz­ka­mi, jak­by stąpał po pły­tach chod­ni­ko­wych wte­dy w dzie­ci­ństwie, gdy nie chcie­li­śmy na­dep­nąć na li­nie. Wy­gra­nym był ten, któ­ry prze­sze­dł całą dro­gę bez błędu i nie­wa­żne, jak dłu­go to trwa­ło. I tak wła­śnie on pre­cy­zyj­nie wy­mie­rzał ka­żdy krok. Za­rzu­cał swo­ją sieć tak umie­jęt­nie, że w ko­ńcu się w nią zła­pa­łam. We­szłam w ten układ świa­do­mie jako ta trze­cia, ale z na­dzie­ją, że to stan prze­jścio­wy. Nie­dłu­go mia­łam być tą je­dy­ną, tą naj­wa­żniej­szą, mu­sia­łam tyl­ko wy­ka­zać się cier­pli­wo­ścią i dać mu czas na po­ukła­da­nie swo­ich spraw ro­dzin­nych. Czy po­win­nam była coś za­uwa­żyć? Czy za­wsze był ze mną szcze­ry? A może wła­śnie ba­wił się mną od po­cząt­ku? Dla­cze­go to ro­bił, dla­cze­go mnie okła­my­wał, to nie mie­ści­ło mi się w gło­wie.

Na co dzień dba­łam o de­ta­le, słu­cha­łam lu­dzi i spe­łnia­łam ich ma­rze­nia, pro­jek­tu­jąc im domy, tak by czu­li się w nich szczęśli­wi. Tego sa­me­go pra­gnęłam dla sie­bie, a Jan tyl­ko utwier­dzał mnie, że idę w do­brym kie­run­ku. Cze­go nie za­uwa­ża­łam? To py­ta­nie na­tręt­nie po­wra­ca­ło, nie da­jąc mi za­znać spo­ko­ju.

Psy na do­bre roz­pa­no­szy­ły się w po­ście­li, po­wo­li spy­cha­jąc mnie na skraj łó­żka. Na­wet one się ze mną nie li­czą, prze­szło mi przez myśl, ale nie wy­ko­na­łam żad­ne­go ge­stu, któ­ry mia­łby temu za­ra­dzić. Le­piej by­ło­by, gdy­bym znik­nęła, my­śla­łam, bo roz­wi­ąza­ło­by to wszyst­kie pro­ble­my. Psy jak­by wy­czu­ły mój smu­tek i po­ło­ży­ły się wzdłuż mo­je­go cia­ła. Te­raz do­dat­ko­wo nie mo­głam się po­ru­szyć, jed­nak wy­czer­pa­na i czu­jąc cie­pło bi­jące od zwie­rząt, w ko­ńcu za­snęłam.

Roz­dział 2

Jan

Od po­cząt­ku tej zna­jo­mo­ści mia­łem prze­czu­cie, że mogą po­ja­wić się kło­po­ty, a jed­nak ta ko­bie­ta dzia­ła­ła na mnie jak ma­gnes, przy­ci­ąga­ła mnie do sie­bie, więc za­głu­sza­łem wszel­kie my­śli, któ­re od­ci­ąga­ły mnie od zre­ali­zo­wa­nia pla­nu, jaki za­świ­tał mi w gło­wie. Mia­łem żonę, syna i po­zor­nie po­ukła­da­ne ży­cie, a jed­nak nie do ko­ńca wszyst­ko do­brze funk­cjo­no­wa­ło w moim ma­łże­ństwie, cze­goś mi bra­ko­wa­ło, dla­te­go wła­śnie zwró­ci­łem uwa­gę na Be­atę. Dłu­go za­bie­ga­łem o jej względy, nie chcia­łem jej spło­szyć ani znie­chęcić do sie­bie, dla­te­go szcze­gól­nie zwa­ża­łem na to, co ro­bię i mó­wię w jej to­wa­rzy­stwie. Naj­pierw chcia­łem ją po­znać, a po­tem, stop­nio­wo, dać jej po­znać sie­bie.

Gdy spo­tka­li­śmy się po raz pierw­szy, była świe­żo upie­czo­ną, am­bit­ną pro­jek­tant­ką. Po­zna­łem ją w ga­bi­ne­cie sze­fa pra­cow­ni ar­chi­tek­to­nicz­nej, gdzie ja pra­co­wa­łem od kil­ku lat, a ona tra­fi­ła na prak­ty­kę. Szyb­ko po­ka­za­ła się z jak naj­lep­szej stro­ny, dla­te­go Za­ro­ma­ński za­pro­po­no­wał jej, by do­łączy­ła do na­sze­go ze­spo­łu.

– My­ślę, że taka kre­atyw­na oso­ba do­sko­na­le się spraw­dzi w na­szym biu­rze. Aku­rat za­czy­na­my nowy pro­jekt, za­si­li pani ze­spół, któ­rym kie­ro­wać będzie Jan. – Wska­zał na mnie, a ja wy­pro­sto­wa­łem się, gdyż po­chle­bia­ło mi za­ufa­nie, ja­kim mnie ob­da­rzył. – Jan jest na­szym wie­lo­let­nim wspó­łpra­cow­ni­kiem, do­sko­na­łym ar­chi­tek­tem i moją pra­wą ręką. Będzie pani mia­ła naj­lep­sze wzor­ce. – Przed­sta­wił mnie, ja wy­ci­ągnąłem rękę na przy­wi­ta­nie na­szej no­wej ko­le­żan­ki.

Spoj­rze­li­śmy na sie­bie i już wie­dzia­łem, że wsia­dam do rol­ler­co­aste­ra. Przy­trzy­ma­łem jej dłoń tro­szecz­kę za dłu­go, co ją nie­co spe­szy­ło i spu­ści­ła wzrok, a ja po­czu­łem, jak pró­bu­je oswo­bo­dzić rękę. Pu­ści­łem ją, lek­ko się uśmie­cha­jąc. Gdy wspo­mi­na­li­śmy ten mo­ment wie­le mie­si­ęcy pó­źniej, przy­zna­ła, że wów­czas, gdy na nią spoj­rza­łem, po­czu­ła, jak pocą jej się dło­nie. Była prze­jęta roz­mo­wą o pra­cy, ale też moja obec­no­ść spra­wi­ła, że po­czu­ła przy­jem­ny dreszcz. W jej gło­wie ta­kże po­ja­wi­ła się myśl, że wła­śnie otwie­ra się nowy roz­dział w jej ży­ciu.

Po­sta­no­wi­łem so­bie ni­cze­go nie przy­śpie­szać. Tu nie cho­dzi­ło o ro­mans na chwi­lę, ta ko­bie­ta dzia­ła­ła na mnie nie tyl­ko w sfe­rze fi­zycz­nej, pod­nie­cał mnie rów­nież jej in­te­lekt, pa­sja oraz nie­win­no­ść, z jaką re­ago­wa­ła na moją aten­cję. Chcia­łem po pro­stu spędzać z nią jak naj­wi­ęcej cza­su. Nie za­sta­na­wia­łem się wte­dy, jaki to wpływ będzie mia­ło na moje i jej ży­cie.

Nie by­łem na­chal­ny, ale gdy tyl­ko po­ja­wia­ła się ku temu oka­zja, oka­zy­wa­łem Be­acie, że ce­nię nie tyl­ko jej pra­cę, ale ta­kże inne jej wa­lo­ry, in­te­li­gen­cję, uro­dę i umie­jęt­no­ść roz­mo­wy z lu­dźmi. Po­cząt­ko­wo nie wy­ko­na­łem żad­ne­go ge­stu, któ­ry mo­gła­by uznać za zbyt po­ufa­ły, a jed­nak trak­to­wa­łem ją ina­czej niż resz­tę pra­cow­ni­ków, co nie umknęło jej uwa­dze. Mia­łem wręcz wra­że­nie, że na­wet im­po­no­wa­ło. Tak usta­wia­łem pra­cę, żeby to ona z ca­łe­go ze­spo­łu naj­częściej ze mną pra­co­wa­ła. Wspól­ne pro­jek­to­wa­nie do wie­czo­ra, wy­jaz­dy do klien­ta zbli­ża­ły nas do sie­bie, wkrót­ce prze­sta­li­śmy więc roz­ma­wiać tyl­ko o pra­cy. Be­ata oka­za­ła się świet­ną kom­pan­ką do dys­ku­sji ta­kże na te­ma­ty nie­zwi­ąza­ne z ar­chi­tek­tu­rą. Szyb­ko oka­za­ło się, że mamy wspól­ne za­in­te­re­so­wa­nie: psy.

– Za­wsze pra­gnęłam mieć ra­so­we­go psa, któ­re­go mo­gła­bym pre­zen­to­wać na wy­sta­wach, tre­no­wać, za­dbać o jego roz­wój be­ha­wio­ral­ny – przy­zna­ła – ale ci­ągle było coś wa­żniej­sze­go, stu­dia, pra­ca...

– Ro­zu­miem cię. Ja też mia­łem po­dob­ne ma­rze­nie i pew­nie daw­no bym je zre­ali­zo­wał, gdy­by nie to, że mój syn jest uczu­lo­ny na sie­rść i na­skó­rek zwie­rząt do­mo­wych. Gdy raz od­wie­dzi­li­śmy zna­jo­mych, któ­rzy mie­li owczar­ka, Mie­cio miał wte­dy ja­kieś czte­ry lata, po kil­ku mi­nu­tach do­znał tak sil­nej re­ak­cji aler­gicz­nej, że ko­niecz­na była wi­zy­ta na SOR-ze. Wte­dy do­wie­dzie­li­śmy się o jego aler­gii, a te­mat psa zo­stał po­rzu­co­ny na za­wsze.

Uśmiech­nęła się do mnie, ale do­strze­głem w tym uśmie­chu ja­kiś smu­tek. Czy to dla­te­go, że nie zre­ali­zo­wa­ła do tej pory swo­je­go ma­rze­nia, czy dla­te­go, że wspo­mnia­łem o synu. Je­że­li już wte­dy wi­ąza­ła ze mną ja­kieś na­dzie­je, to taka in­for­ma­cja mo­gła ją za­sko­czyć. Bar­dzo rzad­ko mó­wi­łem o swo­jej ro­dzi­nie. To nie był do­bry te­mat z dziew­czy­ną, któ­rą pra­gnąłem zdo­być. Z dru­giej stro­ny, Mie­czy­sław był i będzie w moim ży­ciu obec­ny za­wsze, mu­sia­ła więc wie­dzieć o jego ist­nie­niu.

Od­wza­jem­ni­łem uśmiech i do­tknąłem jej dło­ni. Drgnęła lek­ko, jed­nak nie za­bra­ła ręki. Tak bar­dzo chcia­łem spra­wić jej ja­kąś przy­jem­no­ść. Na­gle wpa­dł mi do gło­wy pe­wien po­my­sł.

– Wiesz, co? Kie­dyś pro­jek­to­wa­łem wil­lę wła­ści­cie­lo­wi ho­dow­li char­tów an­giel­skich whip­pet. Naj­wy­ższej kla­sy psy, zdo­by­wa­jące me­da­le na wy­sta­wach. Za­przy­ja­źni­li­śmy się. Je­śli chcesz, to się ra­zem do nie­go wy­bie­rze­my.

– By­ło­by wspa­nia­le! Ni­g­dy nie wi­dzia­łam whip­pe­tów z bli­ska, ale czy­ta­łam, że to są bar­dzo sym­pa­tycz­ne psy. Może kie­dyś na­wet so­bie ta­kie­go ku­pię, ale dziś mnie jesz­cze nie stać, no i ... – spu­ści­ła wzrok, bo tro­chę było jej chy­ba wstyd się do tego przy­znać – miesz­kam w blo­ku z mat­ką i sio­strą. To nie jest ide­al­ne miej­sce dla psa.

– Jako ar­chi­tekt z pew­no­ścią szyb­ko wy­bu­du­jesz swój wy­ma­rzo­ny dom, a tam będziesz mo­gła mieć tyle psów, ile ze­chcesz.

– Bez prze­sa­dy, je­den mi wy­star­czy. – Za­śmia­ła się gło­śno. Ten dźwi­ęk był mu­zy­ką dla mo­ich uszu. – Choć gdy­bym zde­cy­do­wa­ła się na whip­pe­ta – za­sta­no­wi­ła się chwi­lę – hmm, one lu­bią to­wa­rzy­stwo, po­win­no się mieć przy­naj­mniej dwa.

Prze­wró­ci­ła ocza­mi i za­śmia­ła się zno­wu.

– Gdy­byś mia­ła dwa whip­pe­ty, to by­łbym częstym go­ściem w two­im domu – po­wie­dzia­łem tak, by za­brzmia­ło to jak żart, ale w głębi ser­ca tego wła­śnie chcia­łem. Spe­szy­ła się. Wi­dzia­łem, że ta­kie de­kla­ra­cje nie po­zo­sta­ją dla niej obo­jęt­ne. Za­wsze gdy po­wie­dzia­łem coś, co mo­gło­by za­brzmieć dwu­znacz­nie albo wprost na­wi­ąza­łem do bli­ższych re­la­cji, na jej po­licz­ki wy­cho­dził ru­mie­niec. To było ta­kie cza­ru­jące. Sama jed­nak ni­g­dy nie dała mi jed­no­znacz­nie znać, że jest go­to­wa pó­jść ze mną o je­den krok da­lej. A może na­wet o kil­ka.

Da­lej więc prze­cie­ra­łem ten szlak, w po­zor­nie zwy­kłych roz­mo­wach wtrąca­jąc zda­nia, któ­re świad­czy­ły o tym, że chcę być bli­sko niej. Nie opo­wia­da­łem wprost o swo­jej ro­dzi­nie, ale dzi­ęki drob­nym ko­men­ta­rzom stop­nio­wo do­wia­dy­wa­ła się, że mam nie tyl­ko syna, ale też żonę, z któ­rą pro­wa­dzi­my prak­tycz­nie osob­ne ży­cie. W ser­cu czu­łem się na tyle wol­ny, że była tam prze­strzeń dla Be­aty, jed­nak syn po­wstrzy­my­wał mnie od za­miesz­ka­nia osob­no. Po­trze­bo­wa­łem cza­su i spo­sob­no­ści, by prze­pro­wa­dzić se­pa­ra­cję i prze­ko­nać się, że nie skrzyw­dzę w ten spo­sób syna.

Mimo że sta­ra­ła się bar­dzo ukry­wać swo­je uczu­cia, mia­łem na­dzie­ję, że i ona pra­gnie stać się częścią mo­je­go ży­cia rów­nie moc­no jak ja jej.

Pod­czas jed­ne­go ze wspól­nych wy­jaz­dów do War­sza­wy na spo­tka­nie z za­gra­nicz­nym in­we­sto­rem za­pro­si­łem Be­atę na ko­la­cję do ele­ganc­kiej re­stau­ra­cji nie­da­le­ko pla­cu Trzech Krzy­ży. Mie­li­śmy co świ­ęto­wać. W imie­niu fir­my uda­ło nam się wy­ne­go­cjo­wać bar­dzo in­trat­ny kon­trakt.

Gdy kel­ner na­lał wino do kie­lisz­ków, wznie­śli­śmy to­ast. Wów­czas spoj­rza­łem na nią uwa­żnie, a ona pod­trzy­ma­ła to spoj­rze­nie. Tym ra­zem nie ucie­kła wzro­kiem, choć jej po­licz­ki lek­ko się za­ró­żo­wi­ły. Do­strze­głem w jej oczach ja­kiś ognik.

– Za przy­szło­ść! – po­wie­dzia­łem mi­ęk­kim gło­sem, wzno­sząc kie­li­szek w górę. Uśmiech­nęła się. Na­dal pa­trzy­li­śmy na sie­bie.

– Za przy­szło­ść fir­my! – Pod­nio­sła swo­je wino.

Przy­gląda­łem się jej uwa­żnie, szu­ka­jąc in­ten­cji, z jaką wy­po­wie­dzia­ła te sło­wa. Czy­żby nie zro­zu­mia­ła, do cze­go zmie­rza­łem? Czy­żby mój plan miał spa­lić na pa­new­ce? Po­wo­li od­sta­wi­łem kie­li­szek i si­ęgnąłem w kie­run­ku jej dło­ni. Do tej pory ten gest dzia­łał, mia­łem na­dzie­ję, że i te­raz się przede mną otwo­rzy.

– Za przy­szło­ść na­szą! – po­pra­wi­łem ła­god­nie, jed­no­cze­śnie do­ty­ka­jąc jej. Drgnęła, ale i tym ra­zem nie za­bra­ła dło­ni. Po­czu­łem, jak po cie­le prze­bie­ga mi dreszcz pod­nie­ce­nia. Mia­łem na­dzie­ję, że w jej wnętrzu dzie­je się to samo.

Mil­cza­ła. To był wła­ści­wy mo­ment, by od­sło­nić kar­ty. Na­chy­li­łem się bli­żej niej i szep­nąłem:

– Pra­gnę cię.

Za­ru­mie­ni­ła się. Wy­su­nęła swo­ją dłoń z mo­jej i za­częła od­gar­niać za ucho wło­sy. Do­strze­głem w tym ge­ście ja­kąś ner­wo­wo­ść, prze­jęcie, a jed­no­cze­śnie było to ta­kie uro­cze. Nie od­ry­wa­łem od niej wzro­ku. Tu i te­raz chcia­łem wie­dzieć, co czu­je. Spu­ści­ła wzrok. Po­czu­łem się zbi­ty z tro­pu, wci­ąż pa­trzy­łem na nią, nie wie­dząc jed­nak, jak mam od­czy­tać tę re­ak­cję. Pra­gnąłem chwy­cić ją w ra­mio­na i po­biec do ho­te­lo­we­go po­ko­ju, a jed­nak nie wie­dzia­łem, czy mogę. Sie­dzia­ła w mil­cze­niu, ba­wi­ąc się ser­wet­ką, jak­by to wła­śnie było naj­wa­żniej­sze w tej chwi­li. Gdy po kil­ku mie­si­ącach o tym roz­ma­wia­li­śmy, przy­zna­ła, że wów­czas pro­wa­dzi­ła we­wnętrz­ną wal­kę.

– Nie wie­dzia­łam, co mam zro­bić, za­schło mi w gar­dle, a w gło­wie jed­no­cze­śnie czu­łam pust­kę i kłębo­wi­sko my­śli. Na­gle sta­ło się dla mnie ja­sne, że nie tyl­ko ja da­rzę cię uczu­ciem in­nym niż przy­ja­źń. Miłe cie­pło za­le­wa­ło mnie od wnętrza. W gło­wie czu­łam lek­ki za­wrót, choć wina zdo­ła­łam upić za­le­d­wie łyk. Jak bar­dzo cię wte­dy pra­gnęłam! Nie po­tra­fi­łam jed­nak po­wie­dzieć tego na głos. Wci­ąż nie śmia­łam. W ko­ńcu by­łeś, je­steś – po­pra­wi­ła się – moim prze­ło­żo­nym, masz żonę, ro­dzi­nę i... Nie mia­łam od­wa­gi po­wie­dzieć ci o swo­ich uczu­ciach.

Przez wi­ęk­szą część ko­la­cji mil­cze­li­śmy za­kło­po­ta­ni, je­dy­nie uśmie­cha­jąc się do sie­bie ocza­mi. To coś wi­sia­ło w po­wie­trzu, za­gęsz­cza­ło się, ale żad­ne z nas nie było pew­ne, jak ten wie­czór się za­ko­ńczy. Za­pła­ci­łem ra­chu­nek i opu­ści­li­śmy re­stau­ra­cję. Wró­ci­li­śmy do ho­te­lu. Kie­dy win­da za­trzy­ma­ła się na szó­stym pi­ętrze, gdzie znaj­do­wał się mój po­kój, spoj­rza­łem na nią, chcąc się po­że­gnać. Po­pa­trzy­ła mi w oczy i de­li­kat­nie kiw­nęła gło­wą na tak. Uzna­łem to za przy­zwo­le­nie. Za­cząłem ją ca­ło­wać, a ona od­wza­jem­nia­ła piesz­czo­tę. Wy­szli­śmy za drzwi w ostat­nim mo­men­cie, nim się za­mknęły, a pu­sta win­da po­je­cha­ła na siód­me pi­ętro, gdzie był po­kój Be­aty.

Oszo­ło­mie­ni wi­nem i emo­cja­mi zwi­ąza­ny­mi z ne­go­cja­cja­mi, a pó­źniej ko­la­cją we dwo­je, pod­da­wa­li­śmy się wza­jem­nym piesz­czo­tom. De­li­kat­nie od­gar­nąłem ko­smyk ja­snych wło­sów z jej szyi i zło­ży­łem na niej po­ca­łu­nek. Sma­ko­wa­ła wy­bor­nie! Po­tem zsu­nąłem ra­mi­ącz­ko su­kien­ki i po­ca­ło­wa­łem rów­nież jej ra­mię. Tak bar­dzo pra­gnąłem tej ko­bie­ty! Na­gle po­czu­łem, że sztyw­nie­je, od­su­wa się ode mnie, jak­by na­bra­ła wąt­pli­wo­ści. Nie była jesz­cze go­to­wa, by pó­jść na ca­ło­ść, albo czu­ła ja­kiś we­wnętrz­ny opór. Wstrzy­ma­łem się, choć ca­łym sobą pra­gnąłem ze­drzeć z niej su­kien­kę i ca­ło­wać ka­żdy cen­ty­metr jej cia­ła. Spoj­rze­li­śmy so­bie w oczy i już do­my­śli­łem się, o co jej cho­dzi. By­łem żo­na­ty, a ona nie po­tra­fi­ła uwol­nić się od tej my­śli. Z czu­ło­ścią ująłem dłoń Be­aty i przy­ło­ży­łem so­bie do ust. De­li­kat­nie ją po­ca­ło­wa­łem, a po­tem po­ci­ągnąłem ją w kie­run­ku łó­żka. Usie­dli­śmy na skra­ju. Przy­ło­ży­łem dłoń do jej po­licz­ka i od­po­wie­dzia­łem na nie­za­da­ne py­ta­nie.

– Z moją żoną nic mnie już nie łączy poza Mie­czy­sła­wem. Nie ukła­da nam się od daw­na, wła­ści­wie ni­g­dy jej nie ko­cha­łem i po­win­ni­śmy byli się roz­stać, za­nim po­ja­wi­ło się dziec­ko. Ale w tam­tym cza­sie było tak wy­god­nie, więc ja­koś utrzy­my­wa­li­śmy nasz zwi­ązek i wte­dy Jola za­szła w ci­ążę. Nie mo­głem jej zo­sta­wić, a gdy uro­dził się Mie­cio, było oczy­wi­ste, że wy­cho­wa­my go ra­zem. Je­stem z nią tyl­ko ze względu na syna, ale już za trzy lata osi­ągnie pe­łno­let­no­ść i wte­dy nie będzie żad­nych prze­szkód że­by­śmy wzi­ęli roz­wód. Choć od tak daw­na pro­wa­dzi­my osob­ne ży­cie, nie szu­ka­łem do­tąd in­nej ko­bie­ty. Kie­dy jed­nak ty po­ja­wi­łaś się w fir­mie, po­czu­łem, jak­by na­gle przy­szła wio­sna, a prze­cież były to pierw­sze dni stycz­nia. W moim ga­bi­ne­cie za­świe­ci­ło sło­ńce, ja­kie­go daw­no pra­gnąłem. Śle­dzi­łem po­tem two­je po­czy­na­nia i prze­ko­na­łem się, że nie tyl­ko je­steś pi­ęk­na, ale ta­kże bar­dzo zdol­na. Na pew­no za­uwa­ży­łaś, że wy­ró­żniam cię wśród in­nych pra­cow­ni­ków, ale chcę, że­byś wie­dzia­ła, że w pe­łni na to za­słu­ży­łaś. Nie chcia­łem też ro­bić żad­nych ru­chów, ujaw­niać, jak bar­dzo mi na to­bie za­le­ży, do­pó­ki nie ure­gu­lu­ję swo­jej sy­tu­acji w domu, ale dziś, gdy wznie­śli­śmy kie­lisz­ki, po­czu­łem, że nie chcę już dłu­żej cze­kać, boję się, że ktoś mi cie­bie od­bie­rze. Za­ko­cha­łem się w to­bie po uszy, jak szcze­niak, ale je­śli ty nie czu­jesz tego sa­me­go, to choć będzie bar­dzo trud­no, mu­szę się z tym po­go­dzić.

Kie­dy to wy­po­wia­da­łem, nie spusz­cza­łem z niej wzro­ku. Wi­dzia­łem, że z ka­żdym wy­po­wia­da­nym prze­ze mnie sło­wem co­raz trud­niej jej za­pa­no­wać nad sobą. W oczach po­ja­wi­ły się łzy, któ­re po­cząt­ko­wo zin­ter­pre­to­wa­łem ina­czej, niż po­wi­nie­nem.

– Prze­pra­szam, że ci to wszyst­ko po­wie­dzia­łem. Nie chcę, że­byś czu­ła się źle z tym, że nie od­wza­jem­niasz mo­je­go uczu­cia... – szep­nąłem zły na sie­bie, że tak się wkręci­łem, nie ma­jąc pew­no­ści, że z jej stro­ny jest po­dob­nie.

Prze­rwa­ła mi, na­gle po­chy­la­jąc się nade mną i skła­da­jąc po­ca­łu­nek na mo­ich ustach. Przy­trzy­ma­łem ją i od­wza­jem­ni­łem piesz­czo­tę. Po­ca­łun­ki sta­wa­ły się co­raz bar­dziej za­bor­cze, a jej dło­nie śli­zga­ły się po moim cie­le w po­szu­ki­wa­niu gu­zi­ków ko­szu­li. Gdy na mo­ment ode­rwa­li­śmy się od sie­bie, szep­nęła:

– Na­wet nie wiesz, jak bar­dzo ja cie­bie pra­gnę, głup­ta­sie.

Roz­dział 3

Be­ata

I wte­dy od­rzu­ci­łam wszel­kie skru­pu­ły. Choć gar­dzi­łam za­wsze ko­bie­ta­mi, któ­re świa­do­mie pa­ko­wa­ły się w zwi­ązek z żo­na­tym mężczy­zną, tym ra­zem da­łam so­bie przy­zwo­le­nie. To była inna sy­tu­acja. Prze­cież nie ja go uwo­dzi­łam, nie chcia­łam roz­bi­jać jego ma­łże­ństwa, nie za­mie­rza­łam się nim ba­wić. I on był inny niż ci wszy­scy fa­ce­ci, co z nu­dów ro­bią skok w bok. Dla nie­go nie mia­łam być je­dy­nie prze­lot­ną przy­go­dą czy zdo­by­czą, któ­rą trze­ba po­chwa­lić się przy pi­wie ko­le­gom. By­łam jego pra­gnie­niem, ma­rze­niem, jego prze­zna­cze­niem, a on moim. I to wła­śnie było pi­ęk­ne. Wie­rzy­łam mu, że nie jest tym ty­pem, któ­ry za nic ma przy­si­ęgę ma­łże­ńską. On trwał w tym ma­łże­ństwie tyl­ko z po­czu­cia obo­wi­ąz­ku, a to tyl­ko prze­ma­wia­ło za nim. Był do­brym czło­wie­kiem, a ja ko­goś ta­kie­go dla sie­bie po­trze­bo­wa­łam.

Jak bar­dzo by­łam wte­dy głu­pia! Te­raz, le­żąc na łó­żku, wspo­mi­na­łam tam­tą oraz jesz­cze wie­le in­nych roz­mów na te­mat na­szej wy­jąt­ko­wej re­la­cji, siły uczu­cia, któ­re nas wi­ąże, i nie­ro­ze­rwal­no­ści zwi­ąz­ku. Po­cząt­ko­wo ukry­wa­łam to przed ro­dzi­ną. Ba­łam się przy­znać, że mój mężczy­zna ma żonę. Nie mo­głam jed­nak ukry­wać, że je­stem z kimś zwi­ąza­na. Mat­ka i sio­stra wie­lo­krot­nie sły­sza­ły, że z kimś roz­ma­wiam przez te­le­fon, wy­cho­dzę poza pra­cą, mu­sia­łam wresz­cie przy­znać, że z kimś się spo­ty­kam.

– To ko­le­ga z pra­cy – przy­zna­łam, gdy na mnie na­pa­rły.

– Za­proś go kie­dyś do domu, chęt­nie po­znam wy­bra­ńca cór­ki – prze­ko­ny­wa­ła kil­ka razy mama, ale ja za­wsze mia­łam ja­kieś wy­tłu­ma­cze­nie. Ba­łam się kon­fron­ta­cji i wci­ąż nie by­łam pew­na, czy nie jest na to za wcze­śnie. Ja­no­wi chy­ba nie śpie­szy­ło się do po­zna­nia mo­jej ro­dzi­ny, sam ni­g­dy nie za­pro­po­no­wał, że chce ją po­znać, nie py­tał też o przy­ja­ciół. Naj­chęt­niej uma­wia­li­śmy się więc w ho­te­lu, gdzie po ko­la­cji szli­śmy do po­ko­ju, by spędzić bar­dziej in­tym­nie wspól­ny czas. By­li­śmy wte­dy wy­łącz­nie dla sie­bie. On też nie przed­sta­wił mnie swo­im zna­jo­mym, co aku­rat było dla mnie ja­sne, bo wie­ści lu­bią się roz­no­sić, to nie był jesz­cze mo­ment, by do­ta­rło do jego żony i syna, że z kimś się spo­ty­ka. Ro­zu­mia­łam, że cze­kał na wła­ści­wy czas, by im to oznaj­mić. Nasz układ na ze­wnątrz po­zo­sta­wał wy­łącz­nie przy­ja­ciel­ski, dla po­stron­nych osób by­li­śmy po pro­stu bli­ski­mi zna­jo­my­mi, choć oczy­wi­ście bar­dzo uwa­żny ob­ser­wa­tor mó­głby się do­my­ślić, że je­ste­śmy rów­nież ko­chan­ka­mi. Tak czy ina­czej, gra­li­śmy te role w pra­cy, w pod­ró­żach słu­żbo­wych i gdy przy­pad­kiem spo­tka­li­śmy ko­goś na mie­ście.

Po­dob­nie było, kie­dy Jan za­brał mnie do zna­jo­me­go, któ­ry pro­wa­dzi ho­dow­lę char­tów an­giel­skich Pri­de of En­gland. Przed­sta­wił mnie jako ko­le­żan­kę z pra­cy i mi­ło­śnicz­kę psów. Whip­pe­ty oska­ki­wa­ły nas i ob­wąchi­wa­ły z ka­żdej stro­ny. Od pierw­szej chwi­li zdo­by­ły na­sze ser­ca, a gdy zo­ba­czy­li­śmy, że są tam rów­nież nie­daw­no uro­dzo­ne szcze­ni­ęta, ca­łkiem prze­pa­dli­śmy.

– Mam jesz­cze kil­ka, któ­re nie są za­re­zer­wo­wa­ne. Scho­dzą na pniu, jak to się mówi, więc je­śli je­ste­ście za­in­te­re­so­wa­ni, to bierz­cie, bo sy­tu­acja jest bar­dzo dy­na­micz­na, ju­tro może już nie być żad­ne­go – prze­ko­ny­wał nas wła­ści­ciel ho­dow­li. – Na na­stęp­ny miot trze­ba będzie po­cze­kać kil­ka mie­si­ęcy.

Nie po­tra­fi­łam pod­jąć tak na szyb­ko de­cy­zji. Moje ży­cie ga­lo­po­wa­ło, tyle się dzia­ło no­we­go, nie by­łam pew­na, czy pies na do­kład­kę to do­bry wy­bór.

– Kie­dy, jak nie te­raz! – na­ma­wiał mnie Jan. – Sły­sza­łaś, ile trze­ba będzie cze­kać na nowy miot. Adam wy­tłu­ma­czy nam wszyst­ko, co trze­ba, or­ga­ni­zu­je też szko­le­nia i psie przed­szko­le, więc od po­cząt­ku psia­ki będą do­brze pro­wa­dzo­ne.

– Ale, Ja­nek, to duże zo­bo­wi­ąza­nie i spo­ry wy­da­tek. Nie wiem na­wet, co mama po­wie, gdy przy­pro­wa­dzę jej do domu psa.

– Trze­ba re­ali­zo­wać swo­je ma­rze­nia. – Był bar­dzo prze­ko­nu­jący. – Te­raz jest do­bry mo­ment, nie masz dzie­ci, a pra­cę mo­żesz wy­ko­ny­wać częścio­wo z domu, póki szcze­niak się nie oswoi. A za kil­ka mie­si­ęcy coś wy­naj­mę i za­miesz­ka­my ra­zem, nie będzie mu­siał miesz­kać w blo­ku.

Na­dal nie by­łam prze­ko­na­na. Taki pies mu­siał spo­ro kosz­to­wać, a do tego jesz­cze utrzy­ma­nie. Jan jak­by czy­tał w mo­ich my­ślach.

– A je­śli cho­dzi o pie­ni­ądze, to się nie martw, Adam da ci dużą zni­żkę. Sama czy­ta­łaś o tym, że char­ty po­trze­bu­ją to­wa­rzy­stwa i naj­le­piej, by wy­cho­wy­wa­ły się od po­cząt­ku ra­zem. Będą się od sie­bie uczyć.

– Czy do­brze ro­zu­miem, że chcesz, że­bym wzi­ęła dwa? Nie wiem, czy je­stem na to go­to­wa. – Zda­wa­łam so­bie spra­wę, że to wy­da­tek rzędu kil­ku ty­si­ęcy.

– Jed­ne­go ku­pisz ty, a dru­gie­go ja. Może tak być? To będzie na­sza pierw­sza wspól­na in­we­sty­cja. To, co? – Uści­snął de­li­kat­nie moją dłoń. Szcze­nia­ki bie­ga­ły koło nas, wca­le się nie bały. I były ta­kie słod­kie. Mia­ły od­mien­ne umasz­cze­nia, choć wi­ęk­szo­ść z nich była ja­sna, ró­żni­ły się od sie­bie in­ten­syw­no­ścią i wiel­ko­ścią brązo­wych pla­mek. Je­den był zu­pe­łnie inny, pręgo­wa­ny, o bar­wie po­pie­la­to-brązo­wej. Już na po­cząt­ku ten wła­śnie naj­bar­dziej mi się spodo­bał.

Gdy koło nas po­ja­wił się znów wła­ści­ciel ho­dow­li, Jan do­py­tał, któ­re szcze­nia­ki są jesz­cze wol­ne. Ku mo­jej ucie­sze do­wie­dzia­łam się, że ten pręgo­wa­ny cie­szył się naj­mniej­szym po­wo­dze­niem.

– To sa­miec, Man­fred, a oprócz nie­go wol­ne są jesz­cze te dwie sucz­ki. To jest Ma­ra­ska. – Wska­zał pal­cem na psi­nę z rudą plam­ką na oku. – A to Mo­na­li­sa. – Prze­nió­sł wzrok na dru­gą, nie­mal ca­łko­wi­cie bia­łą.

Wzi­ęłam na ręce Man­fre­da i spoj­rza­łam mu w prze­pi­ęk­ne oczy­ska, ni­czym szyl­kre­to­we gu­zicz­ki. Wy­ci­ągnął języ­czek i po­li­zał mnie po no­sie. Roz­pły­nęłam się. Wtu­li­łam twarz w jego pach­nącą sie­rść, co nie umknęło Ja­no­wi. Pó­źniej mi po­wie­dział, że za­uwa­żył, jak bar­dzo zmie­nił się mój wy­raz twa­rzy, gdy przy­tu­la­łam zwie­rzę. Sam rów­nież bar­dzo tęsk­nił za psem, gdy tak od lat nie mógł so­bie na nie­go po­zwo­lić. Te­raz jego pra­gnie­nie wró­ci­ło ze zdwo­jo­ną siłą. Wy­my­ślił więc so­bie roz­wi­ąza­nie. Mó­głby mieć psa u mnie.

– Ra­zem będzie­my cho­dzić na tre­nin­gi, wy­sta­wy, spa­ce­ry, ale for­mal­nie wła­ści­ciel­ką by­ła­byś ty. – Wci­ąż mnie prze­ko­ny­wał, choć ja w ser­cu pod­jęłam już de­cy­zję. Fred, jak go na­tych­miast prze­chrzci­łam z dłu­gie­go i nie­prak­tycz­ne­go imie­nia, skra­dł moje ser­ce.

Szyb­ko usta­li­li­śmy z Ada­mem szcze­gó­ły. Ma­lu­chy były do ode­bra­nia za dwa ty­go­dnie. Jako dru­gie­go psa Jan wy­brał Ma­ra­skę. Gdy do­bi­li­śmy tar­gu i po­że­gna­li­śmy się, wci­ąż nie mo­głam ochło­nąć.

– To jest sza­le­ństwo, wiesz o tym? – Przy­tu­li­łam się do Jana w po­dzi­ęko­wa­niu, że mnie za­brał do ho­dow­li.

– Wiem, ale cze­mu nie mo­że­my za­sza­leć? Zresz­tą... – chwy­cił mnie za bro­dę i lek­ko po­tar­mo­sił – jesz­cze nie­jed­no sza­le­ństwo przed nami.

Wy­buch­nęli­śmy śmie­chem. Tak bar­dzo by­łam wte­dy szczęśli­wa. Świat le­żał u mych stóp, a ja mo­głam czer­pać z nie­go ga­rścia­mi.

Mat­ka i sio­stra były bar­dzo za­sko­czo­ne, gdy po­wie­dzia­łam im, że wkrót­ce przy­pro­wa­dzę do domu dwa szcze­nia­ki. Wła­ści­wie to na­wet nie za­py­ta­łam, czy mogę, po pro­stu im oznaj­mi­łam. Mama nie od­zy­wa­ła się do mnie przez ja­kiś czas, a sio­stra pa­trzy­ła z po­li­to­wa­niem. My­śla­ły chy­ba, że mi od­bi­ło, ale nic mnie to nie ob­cho­dzi­ło. To były na­sze psy, moje i Jana, to pra­wie jak wspól­ne dzie­ci. Za­kła­da­li­śmy wła­sną ro­dzi­nę, tak wte­dy to od­bie­ra­łam. Któ­ry fa­cet zdo­by­łby się na coś ta­kie­go, gdy­by nie był pe­wien, że to zwi­ązek na sta­łe?

– Już nie­dłu­go się wy­pro­wa­dzę, psy będą tu miesz­kać tyl­ko przez chwi­lę – po­in­for­mo­wa­łam ro­dzi­nę.

– A do­kąd się wy­pro­wa­dzasz? Ku­pi­łaś miesz­ka­nie, dom? A może do ko­goś? – do­py­ty­wa­ła za­cie­ka­wio­na mat­ka.

– Jesz­cze ni­g­dzie, ale mam pla­ny.

– Może do tego ta­jem­ni­cze­go mężczy­zny, co to go do domu nie chcesz przy­pro­wa­dzić? Wsty­dzisz się nas? A może jego chcesz ukryć? Wy­tłu­macz mi o co cho­dzi.

– Oj, mamo, on po pro­stu jest bar­dzo za­jęty. Usta­lę z nim coś, w ko­ńcu go po­znasz – po­wie­dzia­łam uspo­ka­ja­jąco.

Gdy szcze­nia­ki po­ja­wi­ły się w domu, szyb­ko zdo­by­ły rów­nież ser­ce mo­jej mat­ki i Basi. Były ta­kie roz­kosz­ne, ka­żde­go uj­mo­wa­ły swo­im cza­rem. W taki więc spo­sób moja ro­dzi­na za­ak­cep­to­wa­ła psy, choć mat­ka ja­sno po­kre­śli­ła, że obo­wi­ąz­ki z nimi zwi­ąza­ne spo­czy­wać będą wy­łącz­nie na mnie i ewen­tu­al­nie moim ta­jem­ni­czym part­ne­rze.

Przez pierw­szy rok sys­te­ma­tycz­nie ukła­da­li­śmy psy pod okiem spe­cja­li­stów, sami zdo­by­wa­jąc co­raz wi­ęk­szą wie­dzę na te­mat spe­cy­fi­ki tej rasy. Już wkrót­ce na­sze whip­pe­ty mia­ły wzi­ąć udział w pierw­szej w ich ży­ciu wy­sta­wie. By je do tego przy­go­to­wać i zo­ba­czyć, jak będą się za­cho­wy­wać, gdy na hali po­ja­wi się wie­le psów ró­żnych ras i za­pa­nu­je ogól­ny har­mi­der, po­je­cha­li­śmy na­wet raz na wy­sta­wę jako wi­dzo­wie.

– No to kie­dy w ko­ńcu go po­zna­my? – Gdy wró­ci­łam i opo­wia­da­łam w domu, jak grzecz­nie za­cho­wy­wa­ły się na­sze psy, mat­ka po raz ko­lej­ny za­gad­nęła mnie w kwe­stii za­pro­sze­nia Jana do domu.

W su­mie wca­le się jej nie dzi­wi­łam, że tak bar­dzo chce go po­znać. Zwle­ka­li­śmy już bar­dzo dłu­go. Zde­cy­do­wa­łam się więc po­roz­ma­wiać o tym z Ja­nem. Zbli­ża­ła się dru­ga rocz­ni­ca na­sze­go part­ner­stwa. Wkrót­ce nasz zwi­ązek miał rów­nież for­mal­nie za­ist­nieć. Syn Jana miał już sko­ńczo­ne sie­dem­na­ście lat i zda­niem ojca do­sko­na­le zda­wał so­bie spra­wę z tego, że jego ro­dzi­ce bar­dzo od­da­li­li się od sie­bie. Jan na­wet po­wie­dział mu kie­dyś o mnie, tak przy­naj­mniej przed­sta­wił mi sy­tu­ację, gdy za­py­ta­łam o na­sze wspól­ne pla­ny. Nie mia­łam wów­czas żad­nych po­dej­rzeń co do jego praw­do­mów­no­ści. Nie prze­szło mi na­wet przez myśl, że w domu mó­głby na­dal być przy­kład­nym mężem i oj­cem, a z żoną utrzy­my­wać czu­łe re­la­cje, jed­no­cze­śnie od­gry­wa­jąc przede mną ża­ło­sny spek­takl. O tym, że Jan był do­sko­na­łym ak­to­rem, do­wie­dzia­łam się kil­ka dni pó­źniej. Nie wiem, jak dłu­go trwa­łby nasz zwi­ązek, gdy­by nie to, co wów­czas się wy­da­rzy­ło.

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki