Pół świata cudów - Viola Ardone - ebook + książka

Pół świata cudów ebook

Ardone Viola

5,0
46,00 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Miłość jest niepojęta, to forma szaleństwa. Wspaniała powieść o dojrzewaniu i o pięknej relacji dziewczynki z mężczyzną, która ukazuje, że aby poczuć, że istniejemy, musi nas dostrzec drugi człowiek. Jest 1982 rok, mija kilka lat od wprowadzenia ustawy o zamknięciu szpitali psychiatrycznych. W jednym z tych, które wciąż działają, żyje Ełba – dziewczynka, której imię jest włoską nazwą Łaby, wielkiej rzeki na Północy. Kiedyś żyły w placówce razem z matką i nazywały to miejsce półświatem. Kobieta zniknęła, a dziewczynce pozostało jedynie dalej dorastać, pisać Dziennik umysłowych niedyspozycji i opowiadać nowym pacjentom oddziału o personelu szpitala, czyli o całym swoim świecie – jedynym, jaki zna. Młody lekarz, Fausto Cudo, z własnym bagażem doświadczeń, postanawia zabrać Ełbę do własnego domu. Żyje z nią jak z własną córką, ponownie wchodząc w rolę ojca. Dzięki niej poznaje, czym są ciężar i siła rodzicielstwa. Czy ich życie będzie wyglądało tak, jak sobie wyobrażał? Intensywna i oryginalna proza Violi Ardone opowiada o miłości drugiego człowieka, która nigdy nie zależy tylko i wyłącznie od nas samych.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 330

Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
czytanienaplatanie

Nie oderwiesz się od lektury

Są opowieści, które urzekają. Kradną serce i duszę. Bawią i poruszają. Taką właśnie historię w swoim pięknym, subtelnym i błyskotliwym stylu kreśli włoska autorka Viola Ardone w powieści „Pół świata cudów”. Oczami Elby, dziewczynki, która urodziła się i wychowała w zakładzie psychiatrycznym ukazuje realia XX-wiecznego systemu skazującego kobiety na zamknięcie za wyłamywanie się z ówczesnych norm społecznych, ekscentryzm, lub po prostu znudzenie się wpływowemu małżonkowi. Aż trudno uwierzyć, że tak łatwo było pozbawić kogoś wolności przypinając mu łatkę „wariata”, a metody „leczenia” urągające godności i niszczące zdrowie były stosowane jeszcze pod koniec ubiegłego wieku. Opowieść Elby o absurdach życia w szpitalu jest szalenie barwna, pełna lekkości i pozwala czytelnikowi odkryć nie tylko zaskakujący humor bohaterki, ale i bolesne fragmenty jej życia. Dla niej to codzienność. Ona nie widzi odczłowieczenia, brutalności i wyrządzanej krzywdy, wręcz przeciwnie, ten „półświat”, jak nazyw...
00

Popularność




Grande meraviglia

© 2023 Giulio Einaudi Editore

Copyright © 2024 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga

Copyright © 2024 for the Polish translation by Mateusz Kłodecki

(under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)

Projekt graficzny okładki: Mariusz Banachowicz

Redakcja: Justyna Chmielewska

Korekta: Iwona Wyrwisz, Marta Chmarzyńska

ISBN: 978-83-8230-807-5

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórców i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!

Polska Izba Książki

Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl

WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.

ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice

tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28

e-mail:[email protected]

www.soniadraga.pl

www.facebook.com/WydawnictwoSoniaDraga

E-wydanie 2024

Część pierwsza1982

1.

Półświat – żyją tutaj ludzie zwariowani, dobre dusze, co wydają się kotami. Kotami na uwięzi.

Dziś rano przyjechała Nowa i musiałam jej wytłumaczyć wszystko od podstaw: najważniejszy jest Vinine, potem Żarówa, potem pielęgniarze, potem nadzorcy, później nic, nic i jeszcze długo nic. Na samym końcu są wariaci.

Musisz wiedzieć, że tu jest jak na morzu: są Spokojne i są Wzburzone. Nasze jest zamknięte, ale to wciąż morze, a po każdym morzu da się żeglować. W półświecie jest też Elba, czyli ja, ale dla mnie to akurat cały świat, bo jeśli chodzi o jego resztę, to nawet nie wiem, czym ona jest. Tak właśnie.

Nowa się nie odzywa, nie chce powiedzieć, jak ma na imię. Często tak bywa: niektóre na początku milczą, a jak już wreszcie ruszą, to się nie chcą zatrzymać, wypluwają sałatę słowną w tajemnym języku, którego nikt nie rozumie. Jak zaczną burkolić, to nie ma co ich słuchać.

Bez odpowiedzi. Liczę do pięciu przecinek sześć i zaczynam od nowa.

Chcesz wiedzieć, czemu mam na imię Elba?, pytam Nową. Mruga lewym okiem. Moim zdaniem to znaczy, że tak. To włoska nazwa Łaby, wielkiej rzeki na Północy, która płynie przez Niemcy, powiedziała mi o tym moja Mutti, po niemiecku to znaczy mama. Wiesz, gdzie są Niemcy na mapie? Jest ich dwoje, jedne żółte, drugie pomarańczowe, tak mnie nauczyły Siostry Dupiatki, do których mnie posłali na nauki, jak miałam dziewięć lat. Moja Mutti pochodziła z tych pomarańczowych, które teraz są zupełnie zamknięte w komunizmie. Otoczyli je murem, tak jak nasz półświat tutaj, i nikt nie może tam wejść ani wyjść, i tylko rzeki płyną, jak chcą, bo ich się w ogóle nie da zatrzymać. Rzeka, która nosi to samo imię co ja, przecina pomarańczowe Niemcy i wpada do Morza Północnego. Wszystkie rzeki prowadzą do morza, tak mówiła Mutti.

Nowa zakopuje się pod kołdrą jak rozzłoszczona kotka. A ja trzy przecinek cztery raza pocieram knykciem palca wskazującego garbik na nosie i tłumaczę dalej.

Mutti wiele lat temu uciekła z pomarańczowych Niemiec, ale i tak skończyła za murem. Internowali ją, ale nie była tu sama: w brzuchu miała już mnie, a w głowie to w ogóle dużo rzeczy. Matematykę, języki obce, nazwy wszystkich zwierząt i roślin, no i szaleństwo.

U Sióstr Dupiatek byłam przez pięć lat, a kiedy wróciłam, Mutti zniknęła. Vinine powiedział, że umarła, ale ja w to nie wierzę, bo czasem słyszę jej głos. Nowa wzdycha, po pokoju rozchodzi się smród głodu. A co ty sobie myślisz? Nie jestem taka jak te nawiedzone z trzeciego piętra, co te głosy to tylko sobie wyobrażają! Gdyby tak było, to Vinine by mnie do nich przeniósł, bo on jest naczelnym szefem półświata i rządzi zdrowymi i wariatami, zarówno ludźmi, jak i zwierzętami.

Nowa wzrusza ramionami i zawija się w kołdrę jak mumia, bo może trochę marznie, jak my wszystkie. Tylko że niektóre z nas noszą zimno na skórze, a inne pod, tak jak ja.

Przyznaję, że wcale nie wiem, czy tak naprawdę go słyszę, to znaczy głos Mutti, ale ona na pewno gdzieś tutaj żyje, schowana na jednym z oddziałów. Jestem o tym przekonana, bo kiedy mniej więcej rok temu wróciłam, powiedziała mi o tym jedna wariatka, a wariatki nie potrafią kłamać.

Milczę, a w brzuchu Nowej coś skrzypi jak stare drzwi, to najsmutniejszy dźwięk na świecie, więc znów zaczynam mówić. Moja Mutti była piękna, zamknij oczy i spróbuj ją sobie wyobrazić: włosy niczym złocisty mech, oczy jak sprężyste listki, a palce to pnąca hedera. Przy niej wszystko zawsze było dobrze, a jeśli płakałam, śpiewała mi Backe, backe Kuchen alboEs war eine Mutter. Zawsze rozmawiałyśmy ze sobą w tajemnym języku Niemiec, dzięki czemu nasze myśli pozostawały przed wszystkimi ukryte.

Dotrzymywała mi towarzystwa, nigdy nie kłamała ani nie miała napadów epilepsji. I wymyślała dla mnie różne zabawy. Na przykład nieme kino: kiedy któraś wariatka zaczynała się wydzierać, Mutti zatykała mi uszy i poruszała ustami, a ja musiałam odgadnąć, co mówi. Gra dobiegała końca, gdy wariatka mdlała lub kiedy Żarówa zabierała ją do gabinetu.

Był Zaginiony Cukieras: wygrywała ta z nas, której udało się wypluć go do kibelka tak, żeby dyżurna pielęgniarka nic nie zauważyła. Raz zapomniałam spuścić wodę i straciłam dwa punkty, ale później już się nauczyłam. Bo my tu jesteśmy zwariowane, to prawda, ale bynajmniej nie durne!

Był wielbłąd Jan Baktrian: ustawiało się dwa wiadra i mop tak, żeby wyszedł z tego dwugarbny zwierz, taki sam jak ten, którego widziałam w telewizji, kiedy oglądałam film dokumentalny na trójce. Siadałam okrakiem na drewnianym kiju i sunęłam przez pustynię półświata.

I było Mamo, mamo, ile kroków do ciebie. Mówiłam: mamo, mamo, ile kroków bez płakania i bez śmiania mam do ciebie? Mutti odpowiadała: pięć żyrafich kroków. Wtedy liczyłam: raz, dwa, dwa przecinek sześć, trzy, cztery, cztery przecinek siedem i pięć. Kiedy już przy niej byłam, robiła mi gili, gili po szyi i pękałam ze śmiechu. Czasem musiałam zrobić dziesięć słoniowych kroków, a czasem sto mrówczych. Ale ostatecznie zawsze do niej wracałam. Właśnie dlatego liczby są takie piękne; nigdy się nie kończą, podobnie jak wariactwa różnych ludzi, ale w przeciwieństwie do nich są uporządkowane, a nie takie jakieś ni z gruszki, ni z pietruszki. Co do mnie, to lubię zarówno liczby całkowite, jak i dziesiętne. Ale wolę dziesiętne, bo są takie jak ja: precyzyjne, choć niekompletne.

A twoja mama gdzie jest? Żyje?

Nowa nawet nie zadaje sobie trudu, żeby odwrócić się w moją stronę, za to wbija paznokieć prawego palca wskazującego w lewą dłoń. Wyciągam spod materaca zeszyt w czarnej oprawie i zapisuję ten symptom w moim Dzienniku umysłowych niedyspozycji. Gdy tylko odkryję jakieś nowe schorzenie, dołączam je do listy, dzięki czemu mogę pomagać Vininemu w stawianiu diagnozy. Często się nie zgadzamy: on mówi histeria, ja schizofrenia, on paranoja, ja mania, on zryw katatoniczny, ja epilepsja. Daję mu wygrać, bo w końcu jest naczelnym szefem, ale potem nowe przechodzą z oddziału na oddział, a na koniec lądują tam, gdzie mówiłam: schizofrenia, mania, epilepsja. Lubię rymy, a w półświecie akurat wiele słów kończy się na -ia lub -ja, jak wariacja. Vinine nigdy nie chce mi przyznać racji, bo jest zazdrosny: ja się w tej wariacji urodziłam, a on musi całe życie pracować, żeby ją osiągnąć.

Nie licząc pięciu lat u Sióstr Dupiatek, nigdy nie byłam w świecie na zewnątrz. Ale jakie to ma znaczenie? W końcu i tak reszta świata przychodzi do nas. Do Fascione trafiają wszyscy: wysocy, chudzi, piękni, brzydcy. Tu na kobiecym każda ma swoje natręctwo: niektóre lubią się drapać do krwi, inne wyją dzień i noc, jeszcze inne kłamią. Mamy tu takie, co myślą, że są kimś innym, i takie, które zdzierają z siebie ubrania i paradują ze wstydliwymi miejscami na wierzchu. Jedne lubią leżeć i udawać, że nie żyją, inne mieszają słowa nie od kompletu, a niektóre bez przerwy pocierają sobie panią z dołu. W takim wypadku: kubeł zimnej wody i świąd mija. A jak nie mija: prądy.

A ciebie czasem swędzi pani na dole? Patrzy na mnie takim wzrokiem, jakby nigdy jej to nie przyszło do głowy. A może jest po prostu katatoniczką, notuję w moim Dzienniku umysłowych niedyspozycji.

Na tym oddziale, opowiadam Nowej, wszystkie jesteśmy kobietami, albo czymś na kształt kobiet, bo z każdą z nas jest coś nie tak, każdej brakuje jakiegoś fragmencika.

Alda jest neurasteniczką, świetnie układa prawdziwe wiersze bez rymów, czyli zupełnie inne niż moje, umie zaplatać warkocze sobie i innym, no i tłuc szkło. Z nas wszystkich tylko ona jedna jest piękna: ma czarne kręcone włosy, długie palce, no ale paznokcie obgryzione aż do krwi. Jej ojciec kazał ją zamknąć, bo się spiknęła z agitatorami: lepsza wariatka niż terrorystka, stwierdził, kiedy ją przywieźli. Przez miesiąc siedziała w kazamatach, bo się buntowała, a jej wrzaski czasem dobiegały aż do Morza Spokojnych. Jestem więźniarką polityczną, krzyczała, i musieli ją uwiązać na sznurku. Pewnego dnia mi podziękujesz, powtarza jej ojciec, kiedy przyjeżdża do niej w odwiedziny, a Aldina regularnie pluje mu w twarz. Najwidoczniej ten dzień jeszcze nie nastał.

Nunziata ma nerwicę natręctw, ciągle przemywa kranówką nadgarstki i szyję, bo pracowała w Rinascente jako perfumiarka. Panie się jej bały i nie przychodziły już kupować kosmetyków, więc Nunziata została zwolniona, a ponieważ jej rodzice nie mieli pieniędzy, żeby trzymać córkę w domu, przysłali ją tutaj. Jej dni można podzielić na dobre i mniej dobre. W te dobre uśmiecha się, podsuwa nam szyję pod nosy i pyta: i jak? Odpowiadamy, że ładnie, choć tak naprawdę czuć od niej tylko pot, dym i starą cebulę. W te mniej dobre Nunziaty nie ma dla nikogo, nawet dla zapachu.

Babusia Żonusia ma schizofrenię, jest najstarsza na oddziale, jej włosy przypominają stóg siana i zostały jej tylko trzy zęby, ale za to mocno osadzone w kości. Nie trzyma kupy ani siku, dzień i noc burkoli, a mieszka tu od wieków. Była tu, jeszcze zanim posłali mnie do Sióstr Dupiatek, dlatego mam dla niej jakby więcej ciepłych uczuć. Cały czas jej się wydaje, że jest na własnym ślubie, bo kiedy była młoda, ktoś ją zostawił przed ołtarzem i już się po tym nie pozbierała. Tak mi powiedzieli, a ja w to wierzę, bo miłość ci wszystko wybaczy, ale czasem może ci też coś wypaczyć, na przykład rozum. Tak właśnie.

Mutti i ja codziennie odgrywałyśmy jej świadkową i druhnę. Babusia maszerowała korytarzem między dwoma rzędami łóżek, zupełnie jak w kościele, klękała przed szafką na kaczki i recytowała tę samą litanię: ja, Palomba Carmela, biorę sobie ciebie – tu za każdym razem padało inne imię i nazwisko – za męża, dopóki śmierć nas nie rozłączy. Amen, kończyła. Amen, amen, powtarzałyśmy z Mutti, składając dłonie. Palomba Carmela robiła znak krzyża, wracała na swoje łóżko i sikała pod siebie. Stara, pomarszczona dziewczynka. Mutti ją obmywała, zmieniała jej majtki, wyciągała grzebyk z sekretnej kieszonki w swojej szpitalnej koszuli i szarpała jej długaśne i bielusieńkie włosy. A ja zawijałam się w prześcieradło, które wcześniej służyło Babusi za welon, i się jej przyglądałam. Byłam szczęśliwa i już.

Pina jest kleptomanką, kradnie innym obiady, żeby oddać je swoim dzieciom, ale tylko tak mówi, bo tu wcale nie ma jej dzieci, może w ogóle nigdzie ich nie ma, może są tylko w jej głowie. Wiesz, jak jesteś niejadką, mogłybyście z Piną zrobić spółę, sugeruję Nowej, ty będziesz odkładać jedzenie, a ona będzie je zjadać. Tutaj w środku pomagamy sobie w takich sprawach. Za każdym razem jak Pina coś świśnie, Vinine się dowiaduje i później woła na nią Mappina, co brzmi jak zdrobnienie, a tak naprawdę jest przezwiskiem: Nunziata mi wyjaśniła, że mappina oznacza w dialekcie obrzydliwą, starą, wyświechtaną szmatę. Kiedy Vinine krzyczy mappina, pielęgniarki się śmieją, a ona szczerzy poczerniałe, prawie trupie zęby. Nam nie wolno tego powtarzać, bo naczelny szef nie toleruje wulgaryzmów, no, może czasami, jak ktoś ma atak histerii, ale w takich wypadkach odsyła nas do kazamat na izolację, i tam możemy się wyżyć, aż całe zło, które w nas siedzi, wyjdzie przez buzię i inne dziury w ciele. Nigdy nie byłam w kazamatach, ale Aldina poszła tam wściekła, a wróciła spokojna. Jak było, spytałam. Nie odpowiedziała, za to na skrawku papieru toaletowego napisała wiersz:

Gniew to rak toczący duszę,

rośnie nad sercem, pod gardłem,

kładzie się ciężko na żyłach,

jak kwintal nienawiści.

Piękne, powiedziałam, nic nie rozumiem. Otworzyła dłoń, pociągnęła za spłuczkę. To był gówniany wiersz, odparła i splunęła do muszli.

A ty piszesz wiersze?, spytałam Nową. Ja wymyślam rymy, jak reklamy w telewizji, które oglądałam z Mutti, zanim mnie zabrali do Sióstr Dupiatek. A ty tęsknisz za mamą? Ja codziennie, ale każdego dnia coraz mniej. Tęsknota to ból, który przemija, zapisałam to w Dzienniku umysłowych niedyspozycji, i właśnie to jest najgorsze.

Rozumiesz? Bez odpowiedzi. Rozumiesz? Nic. Rozumiesz, rozumiesz, rozumiesz, rozumiesz, rozumiesz? A zresztą nieważne, może po prostu jesteś głucha, to nie twoja wina. No to ci powiem, co lubię, dobra? Uwielbiam wyliczać przedmioty, oglądać telewizję, śpiewać piosenki z reklam, podpalać rzeczy, gadać sama ze sobą, żeby dotrzymać sobie towarzystwa, katalogować wszystkie manie. Nie wiem, czy jestem wariatką, to po prostu jedyne miejsce, jakie mam.

Zerkam na twarz Nowej, by sprawdzić, czy słucha. Wbija wzrok w szarą ścianę, jakby widziała na niej liście. Inna Nowa, taka, co przyszła przed tobą, mówię jej, widziała liście, wiesz? Nie tylko na drzewach. Widziała je też tam, gdzie wcale ich nie było: liście pod prysznicami, liście na łóżkach, liście na stołówce. Na dodatek z nimi gadała: ona z liśćmi, a liście z nią. A później któregoś dnia wyzdrowiała i rodzice wzięli ją z powrotem do domu. Ja tam bym jej nie wypisywała, te liście to jednak twardy orzech, jak już się pojawią, nie tak łatwo się ich pozbyć. Powiedziałam to Vininemu, ale on jak zwykle zrobił po swojemu i dziewczyna odjechała. Trzy miesiące później odstawili nam ją z powrotem, miała obandażowane nadgarstki. Ale ty chyba nie widzisz liści, co? Nowa siedzi cicho, a ja i tak mówię dalej, może mnie słyszy, nigdy nie wiadomo.

Ja nie widzę liści i nie słyszę głosów, nie licząc głosu Mutti, który woła mnie w nocy. Nie mam żadnych manii ani nawet smutku. Wiesz, czym jest smutek? To takie coś, co jak się przypałęta, potem trudno się tego pozbyć, i trzeba wielu Czerwonych Cukierków i Niebieskich Cukierków, a nawet prądów, i to kilka razy. Ty masz smutek?

Nowa mówi, że nie, czyli może ma. Muszę zwrócić na to uwagę Vininemu, jak przyjdzie na obchód. Powiedzieć ci sekret? Zapisuję wszystkie choroby w moim Dzienniku, bo chcę się dowiedzieć, którą mam ja. Wiedza to pierwszy krok do wyzdrowienia.

Każda z kobiet, które do nas trafiają, uważa, że to wielkie nieszczęście, i później całymi dniami płaczą. A ja ci mówię, że jak cię zamkną, to jeszcze nie koniec świata, to tylko początek półświata.

Aldina mi opowiadała, że na zewnątrz jest tak samo. Tylko że tu u nas chorzy chodzą w koszuli, mówią, co myślą, i mają trochę ciaśniejsze więzienie niż wariaci na zewnątrz, którzy cały dzień chodzą w koszuli i pod krawatem, wydaje im się, że są wolni, i tylko od czasu do czasu zapewniają się nawzajem: co ty sobie myślisz, ja nie wariat!

Ja-nie-wariaci nienawidzą wariatów, zamykają ich u nas i dbają o to, by nigdy nie przekroczyć progu półświata, nawet w dni odwiedzin, bo w głębi duszy boją się, że zostaną tu na zawsze. Przywożą tu wszystkich, którzy w świecie na zewnątrz im zawadzają, bo są brzydcy, źli albo biedni. Bogaci nigdy nie zostają wariatami, a jak się już zdarzy, to trafiają do pełnej wygód kliniki. Jedna Nowa, co się pojawiła przed tobą, była kiedyś bogata, ale później zbiedniała i jako bankrutka przemieniła się w wariatkę, dlatego skończyła u nas.

Najwygodniej zebrać wszystkich wadliwych w jednym miejscu i trzymać ich w ukryciu, żeby nikt ich nie widział, bo to tak, jakby nie istnieli. Jak w tej reklamie: „Viavà i auto robi pa, pa”.

2.

W półświecie istnieją dwa stronnictwa, tłumaczę Nowej: wariaci kontra ja-nie-wariaci. My próbujemy ograć ich, a oni nas. Ja-nie-wariaci są jak figury szachowe. Nadzorcy nie są nic warci, ale umieją mocno związać; pielęgniarz jest wart pół doktora, ale może robić zastrzyki; Żarówa liczy się podwójnie, bo jak się rozłobuzujemy, może nas potraktować prądem; największą wartość ma Vinine, bo choć nic nie robi, to o wszystkim decyduje. Żarówę łatwo rozpoznasz, bo jest identyczna jak Pani Luisa z reklamy Viccinètu, która „zaczyna od razu, kończy szybko i zwykle nie myje klozetu”. Kiedyś jej o tym powiedziałam, ale ona wcale się nie ucieszyła, zawsze jest taka spięta, zupełnie jak kabel od prądu. Tak właśnie.

A ty lubisz reklamy w telewizji? Nowa mruga okiem, co biorę za nie. A powiesz, co lubisz? Piosenki, rysunki, cyferki? Ja umiem robić działania w pamięci, i to nawet na dwucyfrowych liczbach, ale Vinine stwierdził, że to objaw mojej choroby i że mam przestać wszystko liczyć.

– Głowa jest jak pudełko zapałek – ciągnął, potrząsając kartonikiem, w którym grzechotały drewienka. – Dosypiesz coś dzisiaj, dosypiesz coś jutro i skończy się tak, że wszystko pójdzie z dymem, z liczb i słów zostanie tylko popiół.

Później potarł jedną o szorstki pasek na pudełku i zapalił fajkę.

– Mózg kobiety jest mniejszy niż mózg mężczyzny i łatwiej zajmuje się ogniem – dodał i odszedł, wypełniając cały oddział siwymi chmurkami.

Ale to kłamstwo, mówię Nowej. Gdyby tak łatwo dało się coś podpalić, to już dawno znów spotkałabym się z moją Mutti. To nieprawda, że ona nie żyje, jak twierdzi Vinine. Kilka dni po moim powrocie od Dupiatek powiedziała mi o tym Babusia Żonusia. Złapała mnie za ramiona i zaczęła powtarzać:

– Mama tamój, mama tamój, mama tamój. – Wskazała wieżę, w której trzymają Wielkie Wzburzone. Później rozpięła koszulę i pokazała mi zupełnie oklapnięte piersi. – Dla ciebie, dla ciebie, dla ciebie – zawyła. Na zeschniętej białej skórze dyndał wisiorek z perłowym oczkiem, który Mutti zawsze nosiła na szyi. Kiedy spróbowałam jej go zabrać, Babusia wydarła się tak głośno, że przyleciała Gillette i zrobiła jej zastrzyk, który uśpił ją na cały dzień. Gillette to wąsata pielęgniarka, nazywa się jak żyletki do golarki, bo ma włoski na brodzie, ale ma też wielkie serce. Po pobudce oczka Mutti już nie było. Podczas obchodu spytałam Vininego, czy to on je zabrał.

– Kto się zgadza z wariatami, ten staje się jednym z nich – odparł, nie patrząc na mnie. – Pan wezwał do siebie twoją biedną mamę, módl się za nią. I za siebie.

Nie wierzę mu. Zanim wyjechałam do Sióstr Dupiatek, Mutti powiedziała, że tutaj się rozdzielamy i tutaj spotkamy się ponownie. A ona nigdy nie kłamała ani nie dostawała epilepsji. Raz w pomarszczonej ćwiartce jabłka, którą nam dali na obiad, znalazłyśmy pestkę. Mutti schowała ją do kieszeni koszuli i jak tylko pozwolili nam wyjść na dziedziniec, wykopałyśmy maleńką dziurkę, wcisnęłyśmy w nią pestkę i zasypałyśmy.

– I co teraz? – zapytałam.

– Trzeba czekać na deszcz – odparła.

– A jak przyjdzie deszcz?

– Nic.

– A potem?

– Dalej nic.

Spojrzałam z rozczarowaniem na kopczyk, kopnęłam kanciasty kamyk.

– Kiedy wrócisz, będzie tu małe drzewko.

Wzruszyłam ramionami.

– Mnie tam wystarczy, że ty tu będziesz – zachlipałam i przylepiłam się do jej sukienki.

– Jeśli coś kochamy, to będzie trwało, nawet kiedy wydaje się, że znikło.

– I co potem?

– Rozkwitnie.

Dwa dni później zabrali mnie do Dupiatek.

Nowa chyba w ogóle nie słuchała, więc pocieram powieki rękawem koszuli, wydmuchuję nos w skraj prześcieradła i mówię dalej.

Poznałaś już Vininego? Wie wszystko o wszystkich i na każdy ból znajdzie jakąś etykietkę, czy jesteś neurasteniczką, czy lunatyczką, czy maniaczką, czy nadpobudliwa, czy histeryczką, czy paranoiczką. Możliwe, że ja jestem autystyczna, bo tak mi kiedyś powiedziała jedna pielęgniarka, ale miesiąc później odeszła do pracy w szpitalu dla zdrowych, gdzie zaszywają dziury i nastawiają kości. Nie miała daru do leczenia chorych na głowę, nawet nadzorczynie tak mówiły, była zbyt litościwa. A ty myślisz, że jestem autystyczna? Nowa przygryza dolną wargę tak mocno, że aż plami prześcieradło krwią. Biorę to za może.

Każde zaburzenie ma swoje oznaki, rozumiesz? Vinine je zna i decyduje, czy dać ci Czerwonego Cukierka czy Niebieskiego Cukierka, czy w danym dniu masz się dobrze czy źle, czy zostawić cię na Morzu Spokojnych, czy przenieść cię na ląd Wzburzonych albo Nieco Wzburzonych, czy powinnaś leżeć czy stać, w pasach czy bez, czy powinnaś dostać wstrząsy czy nie. Jeśli tak, to wzywa Żarówę, która puszcza ci prąd: lekki, leciuteńki albo mocny.

Prąd płynie ze skrzynki z wypolerowanego drewna, o, takiej dużej, wyjaśniam Nowej, rozkładając dłonie trochę szerzej niż barki. Trzeba podnieść wieko i w środku masz taką gałkę i wskazówkę, która pokazuje, jak silny będzie wstrząs. To działa tak: nadzorcy ganiają cię po wszystkich oddziałach, ale w końcu zawsze i tak cię capną, no i wtedy zabierają cię na salę, przywiązują ciasno, wkładają ci w usta gumowy krążek, żebyś sobie nie połamała zębów, mocują ci do głowy takie słuchawki, pod te słuchawki wsuwają ci we włosy kable, do kabli są przyczepione zaciski, a zaciski są zawinięte w mokrą gazę. Nadążasz? Później masz zegarek, który odmierza sekundy od zera do sześćdziesięciu. Umiesz liczyć? Mnie nauczyła Mutti, jak byłam mała, może to dlatego tak lubię cyferki, a nie dlatego, że jestem autystyczna. Po obu stronach zegara są gałki. Gałka numer jeden: prąd. Gałka numer dwa: szybkość. Kiedy zapali się czerwona lampka, zaczyna się przedstawienie. Każą nam to oglądać zza szyby, bo Vinine powtarza, że lęk jest dobrym doradcą i że lepiej się uczyć na cudzych błędach niż na własnych. Jak się ktoś wścieka, idzie na elektromasaż, kto bluźni, idzie ma elektromasaż, kto sobie pociera panią na dole, idzie na elektromasaż, kto wpada w szał, idzie na elektromasaż, kto w nocy moczy łóżko, idzie na elektromasaż, kto nie przyjmuje posiłków, idzie na elektromasaż. Nowa zasłania ramiona, dwie łodygi winorośli oplecione zielonkawymi żyłkami.

A powiedzieć ci tak zupełnie o wszystkim? Próbuję ją przestraszyć, tak jak mnie nauczył Vinine. Czasami pacjentka krzyczy, ma drgawki, wymiotuje, robi siku w majtki, a na koniec dostaje epilepsji, zasypia na dwa dni, a kiedy się budzi, jest taka sama jak wcześniej, tylko że grzeczniejsza, spokojniejsza i w ogóle nie pamięta żadnych kabli ani czerwonej lampki. Na początku zaciska usta i wcale nie wie, jak się nazywa, jak ta papużka na zielonych nóżkach, co nie powie nawet „Portobello”. Lubisz oglądać Portobellow telewizji?

Raz nadzorcy złapali Mutti i potem nas rozdzielili. Usłyszeli, jak krzyczy przez sen. Obudziła cały oddział, nawet pielęgniarki z piwnicy się skarżyły. Vinine kazał ją zabrać do sali ze szklanymi drzwiami i wezwał nas wszystkie. Gillette schowała mnie w pokoiku na trzecim piętrze, żebym nie musiała patrzeć, ale Vinine się zorientował i zmusił ją, żeby mnie przyprowadziła na dół. Mutti leżała w sali Żarówy, słuchawki zakrywały jej kocioblond włosy, takie same jak moje. Na mój widok się uśmiechnęła, jak przy naszej zabawie w mimów. Zapaliła się czerwona lampka, Mutti wyprostowała palce wskazujące i zaczęła nimi kiwać, zupełnie jak dyrygentka stojąca z batutą przed orkiestrą, i zaśpiewała naszą pioseneczkę: Es war eine Mutter. Śpiewaj, prosiła zza szyby. Śpiewaj ze mną, Elbo, czytałam z ruchu jej ust. No więc zaczęłam śpiewać, najpierw cichuteńko.

Żarówa przekręciła gałkę numer jeden, a zaraz potem gałkę numer dwa. Mutti zacisnęła powieki i szeroko otworzyła usta, ale ja nic nie słyszałam, bo czyjeś dłonie zasłaniały mi uszy, więc wyobrażałam sobie, że ona też śpiewa, a sama w tym czasie wywrzaskiwałam na całe gardło słowa Es war eine Mutter, coraz głośniej i głośniej, szybciej i szybciej, a kiedy doszłam do ostatniej zwrotki, czerwona lampka zgasła, Mutti dostała epilepsji, a na koniec oklapła. Uniosłam wzrok i zobaczyłam nad sobą włochatą brodę Gillette, która odsłoniła mi uszy i zaprowadziła z powrotem na oddział.

Już więcej nie śpiewałyśmy tej piosenki, Mutti zapomniała, że kiedykolwiek ją znała.

3.

Zasada numer jeden: głoduję, jak nic nie jem.

Mutti uczyła mnie liczb na rymach. Uczyła mnie też literek, nazw rzek i mórz, ilorazów i iloczynów, historii mitycznych Greków i tajemnego języka Niemiec. Nauczyłam się od niej więcej niż od Sióstr Dupiatek. Żeby nie zwariować, trzeba sobie znaleźć coś do roboty, mówiła Mutti, trzeba się uczyć. Powinnaś wziąć to sobie do serca, sugeruję Nowej. Powiedzieć ci, jaka jest stolica pomarańczowych Niemiec? A żółtych? Przymyka jedno oko, co biorę za nie.

Minęły trzy przecinek dwa dnia, od kiedy pojawiła się Nowa, i wciąż nawet nie wzięła łyżki do ręki. Teraz nie chcesz jeść, strofuję ją, ale wiedz, że nikt nie przyjdzie cię prosić ani cię karmić, nikt nie będzie mówił: am, am. Nikt nie przyjdzie nas przytulić, same się musimy przytulać, inaczej skończymy w pasach albo pod prądem. Tutaj wszystkie jesteśmy nie do pary, wybrakowane, jesteśmy zepsutymi lalkami, których nie opłaca się naprawiać. Możesz mi wierzyć, bo ja przyszłam na świat tutaj, w półświecie, i tutaj się wychowałam, jak taka jedna panda w zoo, którą widziałam w filmie dokumentalnym na trójce. Matka wariatka, córka wariatka, cała rodzina wariacka.

Kiedy byłam mała, pielęgniarki położyły mnie w kojcu przy łóżku Mutti i od tamtej chwili nie zdarzyło się prawie nic złego, nie licząc takiej jednej małej ciemnej wariatki, która codziennie krzyczała: rozwalę sobie głowę, rozwalę sobie głowę, no i któregoś dnia rzeczywiście to zrobiła. Rzuciła się na ścianę i rozkwasiła sobie głowę. Wiesz, to nieprawda, że mózg jest szary, chociaż tak mówiły Siostry Dupiatki. Oczyszczenie ściany z czerwonych plam zajęło Gillette cztery przecinek dwa dnia, i wciąż mi się wydaje, że widzę tam taką aureolę, choć to przecież było dawno, jeszcze w czasach, kiedy byłyśmy z Mutti dwiema szczęśliwymi kotkami na Morzu Spokojnych, i miałyśmy wszystko, czego potrzebowałyśmy: głaskanie, całuski, gili, gili po szyi, piosenki z San Remo, melodyjki z reklam, a co popołudnie odcinki Happy Days.

Mutti mówiła, że półświat jest jak podróż przez morze: Vinine to kapitan, a pielęgniarze to marynarze, mają nawet białe stroje. Kraty w oknach to bulaje, które nie pozwalają dostać się do środka rozpryskom zewnętrznego świata, kiedy jest tam burza, a Czerwone i Niebieskie Cukierki powstrzymują różne majaki, jak ktoś dostanie choroby morskiej.

A ty lubisz statki? Nowa wgapia się w palce u stóp, a potem mruga do mnie okiem, co biorę za tak. Ale to tylko tik, bezwarunkowy odruch ciała, który widać z zewnątrz i nad którym nie da się zapanować od wewnątrz, co zanotowałam w moim Dzienniku umysłowych niedyspozycji. Też mam kilka tików, wyznaję, żeby się ze mną zakolegowała, i pocieram garbik na nosie knykciem prawego palca wskazującego.

Dopóki byłam z Mutti, nie miałam żadnych, nawet najmniejszych tików. Ale wtedy jeszcze nie wiedziałam, że jestem zamknięta, odkryłam to dopiero, kiedy wyszłam na zewnątrz, jak panda, co zna tylko swoją klatkę.

Pewnego dnia przyjechał jeden pan z sądu. Wiesz, co to sąd? To takie miejsce, gdzie Perry Mason razem ze swoją wierną sekretarką Dellą Street skazują przestępców. Nie oglądasz Perry’ego Masona w telewizji?

Ten sędzia nazywał się Tommaso Saporito, ale nie miał sekretarki i wcale nie przypominał Perry’ego Masona, ani w ogóle nikogo z telewizji. Miał kręcone czarne włosy i chciał się dowiedzieć, co w takim miejscu robi taka mała dziewczynka, a odpowiedź brzmiała, że mam tylko mamę, a taty wcale, i mama jest w półświecie, więc ja też. Vinine mu powiedział, że być może ja również jestem wariatką, ale jeszcze za wcześnie, by stwierdzić to z całkowitą pewnością, należy zaczekać, toteż tymczasem przechowają mnie na miejscu.

– To nieprawda, że nie mam taty – napomniałam go. – Jestem ssakiem, a nie grzybem! – doprecyzowałam, bo Mutti mi to kiedyś wyjaśniła.

– A gdzież on się znajduje? – zapytał kulturalny pan sędzia.

– Mutti mówi, że to tajemnica. – Zamknęłam buzię na niewidzialny kluczyk, bo Mutti zawsze tak robiła, kiedy poruszała ten temat.

Głaszcząc mnie po włosach, sędzia Saporito zadecydował, że nie mogę zostać. Szpitale psychiatryczne to nie miejsce dla dorosłych, a co dopiero dla dzieci. Opowiedział mi, że jak był mały, jego przyszłość też malowała się w ciemnych barwach, i że na pewno zostałby łajdakiem narkomanem, gdyby nie pewna rodzina z Północy, która go trochę wychowała. Razem z wieloma innymi dziećmi pojechał specjalnym pociągiem do Modeny, gdzie spędził sześć miesięcy, ale nawet po powrocie do Neapolu jego północni rodzice pilnowali go z daleka i pomogli mu zostać tym, kim chciał: sędzią od dzieci. Odpowiedziałam mu na to, że ja bym chciała po prostu zostać wariatką, jak moja mama. Zaczesał sobie loczki w tył i potarł powieki, jakby do oka wpadł mu jakiś pyłek, pociągnął nosem, chociaż wcale nie wyglądał na przeziębionego, po czym mi wytłumaczył, że czasem, żeby wyzdrowieć, trzeba odejść od najbliższych. Podpisał jakiś papier, a ja wyjechałam do Sióstr Dupiatek. Tuż przed pożegnaniem Mutti pokazała mi przez okno miejsce, w którym zasadziłyśmy pestkę z jabłka.

– Czasami może nam się wydawać, że coś, co kochamy, znikło. – Przytuliła mnie mocno, aż mnie zakłuło w sercu.

– A tymczasem to rozkwita – powiedziałam, a ponieważ ona nie płakała, ja też się nie popłakałam.

A ty chodziłaś do szkoły czy już wcześniej zostałaś wariatką? Nowa stuka dużym palcem u prawej stopy w metalową ramę łóżka. Biorę to za nie.

Sędzia Saporito chciał mi zrobić dobrze, ale wyszło źle. W Domu Aniołów za dnia biły mnie siostry, a w nocy biły mnie dzieci. Szefową była Siostra Nikotyna, jak jej się coś nie podobało, spuszczała łomot, a często jej się coś nie podobało. Paliła po kryjomu, żeby Bóg nie zobaczył, wiedziałyśmy o tym wszystkie, ale nikomu nie mogłyśmy powiedzieć. Jak w tym haśle reklamowym: „Kto cukierków Golia nie je, ten kapusiem lub złodziejem”.

W porównaniu z Domem Aniołów półświat był niczym rodzina Addamsów, a ja jestem Wednesday. Tak właśnie.

Nie było dnia, żebym nie chciała uciec i tutaj wrócić, ale Siostra Gumowadupa wytłumaczyła mi, że w półświecie mogą przebywać wyłącznie wariaci, a nie dzieci wariatów, chyba że one osobiście też są wariatami. Codziennie wkładałam wiele wysiłku w to, żeby jak najszybciej zwariować i znów zobaczyć się z Mutti. No ale wiesz, oszaleć z jakiegoś powodu to każdy głupi potrafi, dziękuję bardzo. Najtrudniej jest zostać wariatem ot tak, nie myśl sobie.

Tymczasem nie miałam wyjścia i musiałam zostać u Sióstr Dupiatek, które przynajmniej rano i wieczorem dawały talerz na stół. A latem w niedziele to nawet mleko migdałowe, jedyny dowód na istnienie Boga, jaki potrafiły mi pokazać. Padnij na twarz i dziękuj, mówiła Siostra Nikotyna, bo inaczej przyleję ci w tyłek. No i był łomot, srogi łomot.

Obiad podawała Siostra Zupka. Dobra zupka, powtarzała każdej z nas, po czym tłukła nas w twarz nad wazą z brązową wodą, w której pływały jakieś jasnobeżowe kawałki. Przez pięć lat w Domu Aniołów zbierałam lanie, jadłam rosół z kupy trupa i modliłam się, klęcząc na podłodze: „Przenajświętsza Boża Matko, błagam, uczyń mnie wariatką”.

Pewnego dnia Siostra Nikotyna wezwała mnie do siebie i powiedziała: dzień dziecka się skończył, masz świadectwo ukończenia szkoły średniej, możesz ruszać w świat swoją drogą, zostaniesz powierzona nowej rodzinie. Nie chcę iść w świat, chcę wrócić do półświata, powiedziałam. Wtedy Siostra Nikotyna zgasiła mi papierosa na ramieniu, ponieważ była osobą diabelnie dowcipną, a może po prostu z piekła rodem, prawdę mówiąc. Do oczu napłynęły mi łzy i wrzasnęłam:

– Czyś ty zwariowała?

Siostra Zupka rozciągnęła usta, zupełnie jak w chwilach, gdy któraś z nas powiedziała brzydkie słowo.

– Nie możesz tam wrócić – powiedziała Siostra Nikotyna, zapalając papierosa pożółkłymi od dymu palcami przypominającymi gruzłowate kurze łapki. – Ty nie jesteś chora, jesteś po prostu zła. Już i tak zbyt długo trzymałyśmy cię tu gratis et amore Dei, powinnaś paść na twarz i za to dziękować.

– Chcę do mojej Mutti. – Nie ustępowałam.

– Mamusi już nie ma – ucięła Siostra Nikotyna. – Mamusię wezwał do siebie nasz Pan Bóg wszechmogący. Jak nie chcesz pójść do nowej rodziny, wylądujesz w sierocińcu.

Ale ja jej nie uwierzyłam: Siostra Nikotyna miała tajemnice przed Bogiem, to co dopiero przed nami maluczkimi. Poza tym Mutti powiedziała, że będzie na mnie czekać, a jej obietnica to jedyne, co miałam.

Wtedy naprawdę solidnie wzięłam się za spełnianie obowiązków wariatki: rzucałam długopisami w oczy innych dziewczyn, moczyłam pasek fartuszka w wodzie, żeby się zrobił cięższy, a później biłam nim siostry, wskakiwałam na ławkę, jak tylko zaczynało się dyktando. Klajstrowałam papier toaletowy klejem Coccoina i wciskałam to w odpływ umywalki. A w Domu Aniołów nie było Pani Luizy z jej Viccinètem! Wyrywałam sobie włosy garściami, bo kiedyś widziałam, że robiła tak jedna wariatka z naszego oddziału, zanim trafiła do Wzburzonych. Nie tykałam zupy z kupy trupa albo ukradkiem ją wyrzygiwałam i w niecałe dwa miesiące wszystkie ubrania zaczęły na mnie wisieć, a moja twarz upodobniła się do pyszczka chorego szczura.

Nowa wysuwa buzię spod kołdry i siada. Ona też ma twarz jak pyszczek chorego szczura, do tego całą w plamkach. Notuję w Dzienniku umysłowych niedyspozycji, że należałoby ją przenieść do cierpiących na brak łaknienia. Trzeba będzie poinformować o tym Vininego, jak przyjdzie na obchód.

Któregoś dnia Siostra Nikotyna zmęczyła się spuszczaniem mi łomotu, powiedziała, że tak dalej być nie może i że skoro tak bardzo chcę, odeśle mnie do półświata, tym gorzej dla mnie. Matka wariatka, córka wariatka, cała rodzina wariacka. Siostra Gumowadupa zadzwoniła po miłego sędziego, który podpisał nowy papier. Był smutny jak Fonzie, kiedy mu się psuje motor, i powiedział, że jak tylko się rozmyślę, natychmiast przekaże mnie do adopcji jakiejś prawdziwej rodzinie, bo żadna nieletnia nie powinna przebywać w takim miejscu. Ale to miejsce to właśnie jest moja rodzina, odparłam. Przygładził sobie loczki i jeszcze bardziej posmutniał. Zupełnie jak Fonzie, kiedy się kłóci z Rickym Cunninghamem, ale oni potem zawsze się godzą przed końcowymi napisami. Sandej-mandej-hepidejs.

Kiedy wróciłam do Fascione, nie znalazłam Mutti. Nie czekała na mnie za prętami szarej bramy, nie było jej w refektarzu, na oddziale ani w świetlicy. Było za to kilka wariatek, których nie znałam. Była nowa pielęgniarka zwana Złotoloka, która miała jasne włosy i przypominała prezenterkę z trójki. I moja kochana Gillette, która jak tylko mnie zobaczyła, od razu przytuliła mnie do swojego włochatego policzka. Podczas popołudniowego obchodu Vinine powiedział tylko:

– Ty znowu tutaj? Niedaleko pada jabłko od jabłoni.

Wyjrzałam przez okno i w miejscu, gdzie zasadziłyśmy naszą pestkę, zobaczyłam drzewko. To, co kochamy, nie znika, pomyślałam.

– Wróciłam do mojej Mutti – powiedziałam. – Gdzie ją schowałeś?

– W takim razie cała podróż na próżno, przykro mi. – Zaciągnął się fajką, odwrócił się na pięcie i zniknął.

– Kłamiesz! – krzyknęłam za nim, a potem zaczęłam biegać po korytarzu i walić pięściami w ściany, aż zderzyłam się ze Szczotą.

Szczota była starszawą pielęgniarką, przenieśli ją do nas, kiedy siedziałam u Dupiatek. Umiała puszczać bąki zarówno na stojąco, jak i w chodzie. Była wręcz mistrzynią puszczania bąków w marszu, mogła przejść całą salę, ani na chwilę nie przestając pierdzieć, i dlatego wszystkie wariatki wielce ją poważały.

– Każdy ma swoje walory – wyjaśniła mi Mutti, kiedy jeszcze byłyśmy razem. – I nie wszystkie pachną.

Tylko Ade Dam-se-radę próbował odebrać jej palmę bąkowego pierwszeństwa. Ade to obsesjonat, mieszka na męskim oddziale dla Spokojnych, czasem spotykam go na dziedzińcu, kiedy przypada jego kolej na koszenie trawnika. Jest dość ładny, ale nie tak jak mężczyźni z filmów, no i na całym lewym policzku ma bliznę, która wygląda jak szyny maleńkiego pociągu.

– Mają mnie wypuścić w przyszłym miesiącu – opowiada każdemu, kto się napatoczy. – Jak myślisz, dam se radę? Jak już wyjdę, zdam egzaminy na ekonomii, sądzisz, że dam se radę? Zostało mi dziewiętnaście. Co powiesz, dam se radę? Pójdę pracować w kancelarii ojca. Mój ojciec jest księgowym. Mnie to brzydzi. Jak powiedziałem o tym ojcu, uznał mnie za wariata. To jak uważasz, powinienem u niego pracować? Dam se radę?

Czasem też się zastanawiam, czy dam se radę. Wróciłam tu już rok temu, robię to, co wcześniej, ale bez Mutti nawet odcinki Happy Days zmieniły się w Smutne Days. Półświat przypomina statek widmo, zaginęłyśmy na morzu i nikt nas nie szuka, świat o nas zapomniał. Dlatego kiedy rozlega się dżingiel Statku miłości, gaszę telewizor i kładę się do łóżka. Kiedy nie ma przy tobie tego, kogo kochasz, wszystko inne przestaje istnieć, nie sądzisz?

– Kiedy wróci Mutti? – pytam Vininego przy każdym obchodzie.

– Jak świnie zatańczą na linie – mówi i śmieje się dwiema trzecimi swoich czarniawych zębów.

– W nocy słyszę jej śpiew.

– Następnym razem mnie zawołaj, to ci umówię wizytę u Żarówy – konkluduje i zaciąga się fajką.

Tak już ma, lubi żartować, ale nie jest złośliwy. Lubi też współzawodnictwo i jak się na coś uprze, to nie ma szans, żeby go przekonać do zmiany zdania, i trzeba sobie łamać głowę samemu. Tak jak z tamtą Nową sprzed sześciu miesięcy: on mówił dwubiegunówka, ja samookaleczenie, no i któregoś dnia odkrył, że ma całe ramiona i nogi w szramach. Niektóre były już zagojone, inne wciąż krwawiły, ale wszystkie miały kształt kwiatu. Czasem nawet w okropieństwach można dostrzec piękno, nie sądzisz? Ale ty się chyba nie tniesz? Pokaż ręce. Nowa wyciąga dłonie w moją stronę i puszcza do mnie oko. Biorę to za nie. Dotykam jej dłoni, jest zimna i twarda jak klamka, więc natychmiast ją puszczam. Umiesz dochować tajemnicy? Nie odpowiada, znów puszcza oko, biorę to za tak. To ja podpaliłam półświat.

4.

Zasada numer dwa: co przeskrobiesz ty, to przeskrobię ja.

Do obowiązków Gillette należy cowieczorne sprawdzanie, czy każda z nas jest już we własnym łóżku, czy może zakradamy się jedna do drugiej, żeby pocierać sobie nawzajem panią na dole, a później daje nam Szarego Cukierka Dobrych Snów. Musisz wiedzieć, że ona wcale nie jest najgorsza z nadzorczyń, no ale co ma poradzić, że jej rosną włosy na twarzy? Koniec końców, jak mawiała Mutti, lepiej mieć kosmatą buzię niż kosmate myśli. Tak właśnie.

Gillette ma też inne męskie cechy: głos, silne ręce, jak trzeba kogoś skrępować pasami, baczki i charczący kaszel, ale w głębi jest dobrą kobietą i rzadko zdarza jej się kogoś związać z własnego wyboru, bez rozkazu Vininego. Podobnie jak wszystkie nadzorczynie ma swoje ulubienice. Pod pewnymi względami półświat jest jak cały świat, na przykład każda z nas czegoś potrzebuje: czasami miłości, czasem samotności, czasem środków na uspokojenie, a często wszystkich tych rzeczy naraz. Żeby je zdobyć, jesteśmy gotowe na wszystko, na dobre, ale też na złe, możemy mruczeć i miauczeć, bo w głębi jesteśmy kotkami, kotkami na uwięzi.

Ja jestem ulubienicą Gillette, ale przed pożarem dawałam jej całusy tylko w zamian za waciki. Jeden całus, jeden gazik, jeden gazik, jeden całus. Pod pretekstem, że je wącham przed zaśnięciem, kazałam je sobie nasączać alkoholem.

– Lepiej weź Cukierka Dobrych Snów – odpowiadała.

– Ale to mi nie pomaga, moim oczom nie chce się spać, daj mi wacik, Gillette, tylko zapach alkoholu pozwala mi zasnąć. W zamian dam ci coś, co lubisz, dobrze, Gillette?

Polewała wacik alkoholem, od czego natychmiast barwił się na różowo, a ja dawałam jej całuska w puszek, miękki jak sierść szczeniaczka.

Wiesz, że mamy tu w półświecie suczkę? Nazywa się Psina Kurduplina, jest agresywna, ale wszyscy i tak ją głaszczą i dają jej kawałek suchego chleba albo skórkę od sera, jeśli mają. A Vinine daje jej tylko łupnia, mówi, że już i tak mamy za dużo zwierząt w naszej zagrodzie i że on jest z zawodu klawiszem, a nie hyclem, i że nie płacą mu dodatkowo za pilnowanie psa.

Ale Psina Kurduplina nie jest typem osoby, którą łatwo zbić z tropu. Dość bezczelnie wraca, gdy tylko Vinine znika z pola widzenia. W półświecie nic nie wydarza się tylko raz, wszystko dzieje się setki razy, zawsze identycznie, jak w powtórce odcinka Happy Days, który na koniec znasz już na pamięć.