Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
To oni od wieków niosą nam pomoc. Religa, Wisłocka, Jordan, Korczak, Chałubiński... Przed Tobą opowieść o lekarzach, z których możemy być dumni!
E-book „Polscy Hipokratesi. Najświetniejsi lekarze Rzeczypospolitej” Małgorzaty Król zawiera życiorysy wybitnych medyków, pomagających ludziom od XIV wieku do czasów współczesnych. Dzięki niemu poznasz osiągnięcia naszej medycyny oraz historię osób, które za nimi stoją.
Czy wiesz, że już w XIV wieku Jan Radlica z powodzeniem leczył Ludwika Węgierskiego i jego córkę Jadwigę, a nawet przeżył próbę otrucia?
Czy znasz dokonania zapamiętanego za „ogródki jordanowskie” Henryka Jordana, chętnie czytanego do dziś przyjaciela dzieci Janusza Korczaka lub Tytusa Chałubińskiego, który odkrył dla Polski i świata Zakopane?
A może chcesz dowiedzieć się czegoś o życiu słynnej seksuolożki Michaliny Wisłockiej, która swoją „Sztuką kochania” nauczyła seksu całych pokoleń Polaków, lub kardiochirurga Zbigniewa Religi, który dokonał pierwszego udanego przeszczepu serca w Polsce?
Sięgnij po e-booka „Polscy Hipokratesi. Najświetniejsi lekarze Rzeczypospolitej” i zanurz się w historii niedocenianych, a nawet zapomnianych polskich lekarzy, którym zawdzięczamy tak wiele!
Małgorzata Król (ur. 1994 r.) – absolwentka administracji na Uniwersytecie Technologiczno-Humanistycznym w Radomiu. Uczestniczka konferencji i sympozjów naukowych; publikowała m.in. w czasopismach: „Civitas et lex”, „Studia Ełckie”, „Acta Iuris Stetinensis”. Wydała książki „Zwyczajne, święte kobiety” oraz „Chłopcy malowani. Najsłynniejsi polscy kawalerzyści”. Interesuje się historią, hagiografią oraz literaturą biograficzną. W wolnych chwilach lubi obejrzeć dobrą komedię romantyczną lub stary serial.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 239
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Medycyna to jedna z najstarszych nauk. Choroby i wszelkie dolegliwości nękają ludzkość od zarania dziejów, a co za tym idzie od zawsze szukano sposobów ich leczenia. Medycyna interesowała zarówno zamożnych, jak i biedaków, schorzenia dotykały bowiem tak elitarne kręgi społeczeństwa, jak i warstwy najuboższe. Medycy byli więc ludźmi powszechnie szanowanymi (bo potrzebnymi), wręcz czczonymi.
Ile osób wykonywało ten szacowny zawód na przestrzeni dziejów? Tego zliczyć się nie da, ale tylko nieliczni zapisali się złotymi zgłoskami w historii świata. Hipokrates, najsłynniejszy eskulap, nazywany ojcem medycyny, miał wielu godnych następców, również w Polsce.
Do dziś słyszymy o spektakularnych dokonaniach rodzimych lekarzy. Oto przykłady z ostatnich lat:
w 2013 r. w Centrum Onkologii w Gliwicach u trzydziestotrzyletniego mężczyzny przeprowadzono pierwszy w Polsce przeszczep twarzy;
w 2016 r. we wrocławskim szpitalu dokonano pierwszego na świecie przeszczepu ręki pacjentowi, który urodził się bez tej kończyny;
w 2018 r. w Centrum Słuchu w podwarszawskich Kajetanach dokonano pierwszej w Europie Środkowo-Wschodniej operacji wszczepienia implantu ślimakowego HiRes Ultra z nową prostą elektrodą HiFocus SlimJ;
w 2023 r. w gdańskim szpitalu Copernicus chirurdzy przyszyli naderwaną głowę trzyletniej dziewczynce, ciężko poszkodowanej w wypadku samochodowym.
Polska medycyna chlubi się wieloma niezwykłymi postaciami, wynalazkami i odkryciami. Wybrałam dziesięć życiorysów świadczących, że zawsze stała ona na wysokim poziomie. To mój subiektywny przegląd najświetniejszych lekarzy Rzeczypospolitej od średniowiecza do czasów współczesnych. Mimo że bohaterowie książki reprezentują różne epoki i dziedziny medycyny, to scalają ich ambicja, pasja do leczenia i odwaga w podejmowaniu nietuzinkowych decyzji.
Jan Radlica był biskupem krakowskim i nadwornym lekarzem królów Polski, w tym Jadwigi Andegaweńskiej, z którą połączyła go głęboka więź duchowa. Wojciech Oczko, dyplomowany doktor medycyny, opracował naukowe podstawy leczenia kiły. Jako pierwszy kreował terminologię medyczną w języku polskim. Ponadto propagował – w tamtych czasach był pionierem – ruch, sport i kuracje z zastosowaniem wód zdrojowych. Biografia Reginy Salomei z Rusieckich Pilsztynowej to prawdziwie filmowa opowieść o pierwszej polskiej lekarce: samozwańczej, choć wykształconej okulistce, kochliwej kobiecie o niezwykłej biografii, która pełniła funkcję medyczki w osmańskim haremie. Jan Mikulicz-Radecki był z kolei polskim chirurgiem niemieckiego pochodzenia, który z zamiłowaniem tworzył nowe narzędzia i techniki operacyjne. Henryk Jordan natomiast z uporem krzewił ideę wychowania fizycznego; był pomysłodawcą miejsc wypoczynku w mieście dla małoletnich, miejsc które kształtowałyby nie tylko ich ciało, ale i ducha. Jego inicjatywa przetrwała do czasów współczesnych – do dziś funkcjonują ogródki jordanowskie. Tytus Chałubiński był lekarzem, botanikiem, działaczem społecznym, filantropem i aktywistą politycznym w trudnych czasach zaborów. Jako miłośnik przyrody, zwłaszcza Tatr, „odkrył” dla świata Zakopane – sprawił, że do niewielkiej mieściny zewsząd zaczęli przyjeżdżać ludzie. Przez niektórych uznawany jest za najwybitniejszego Polaka drugiej połowy XIX w. Janusz Korczak był wielkim przyjacielem dzieci, choć sam nigdy nie miał swoich. W czasach, kiedy obowiązywała zasada, że dzieci i ryby głosu nie mają, on niestrudzenie wpajał ludziom, że dziecko należy traktować z szacunkiem przynależnym dorosłemu. W najtragiczniejszym momencie pozostał przy wychowankach i poszedł z nimi na śmierć. Napoleon Cybulski, lekarz o szlacheckich korzeniach, to autor wielu pionierskich wynalazków, aczkolwiek najbardziej znany jest z tego, że wyizolował adrenalinę, czyli hormon pobudzający nas do walki. Michalina Wisłocka, w PRL-u okrzyknięta „gorszycielką”, wyklinana przez księży i władzę, napisała Sztukę kochania – pierwszy współczesny polski poradnik życia intymnego. Hilary Koprowski zaś nie doczekał się noty ani w powszechnych encyklopediach, ani w Polskim słowniku biograficznym, a przecież jako wynalazca szczepionki przeciwko wirusowi polio, wywołującemu chorobę Heinego-Medina, doprowadził do prawie całkowitego jej wyeliminowania. Kazimierz Pelczar przed II wojną światową w Wilnie stworzył oddział, na którym leczono wyłącznie chorych na raka – była to pierwsza inicjatywa z myślą o pacjentach onkologicznych. Po wkroczeniu nazistów, mimo że zaproponowano mu emigrację, pozostał w mieście i poniósł tragiczne konsekwencje swej niezłomnej decyzji – w 1943 r. został aresztowany, a wkrótce potem rozstrzelany w masowej egzekucji w podwileńskich Ponarach. I wreszcie kardiochirurg Zbigniew Religa – kierownik zespołu, który przeprowadził pierwszy udany przeszczep serca w Polsce, późniejszy senator, poseł i minister zdrowia.
To krótka zapowiedź fascynujących biogramów, które czekają czytelników w dalszej części książki. Niech nie przestraszą się ci, którzy mają małe rozeznanie w medycynie – ta wiedza nie będzie niezbędna przy lekturze. Każdy z dziesięciu wybranych przeze mnie herosów polskiej sztuki lekarskiej był znakomity i dokonał czegoś niezrównanego, niemniej był też człowiekiem z krwi i kości. Wszyscy oni walczyli z problemami i codziennymi wyzwaniami, brali udział w ważnych dla narodu wydarzeniach, przeżywali miłości i romanse. Zapraszam zatem do lektury opowieści nie tylko o polskiej medycynie, ale i o życiu tych, którzy ją rozsławili.
„Weź kwiatów ogórecznika lekarskiego, miodunki, kocanek arabskich po pół uncji, korzenia lukrecji, rodzynek okazałych po jednej uncji, tymianku, kanianki włoskiej, paproci dębowej, strączków senesowych po pół drachmy; zrób wywar na serwatce koziej […] Lek polecamy robić po przejściu dni spod konstelacji Psa”.
Oto jedna z najstarszych polskich recept, spisana w drugiej połowie XIV w. przez Jana Radlicę. Gruntownie wykształcony na francuskich uniwersytetach biskup krakowski był medykiem króla Ludwika Węgierskiego, a później jego córki Jadwigi.
Radliczyce, niewielka wieś w województwie wielkopolskim, w powiecie kaliskim, w gminie Szczytniki, od 1276 do 1618 r. stanowiła własność rodu Radlickich, z którego pochodził Jan Radlica, późniejszy nadworny lekarz królów Polski. Następnie ziemie te pozostawały we władaniu Jana Kobierzyckiego, Stanisława Zielonackiego i Edwarda Glassa. W latach 60. XIX w. na zlecenie ówczesnego właściciela Zygmunta Szcześniewskiego zmodernizowano istniejący zespół dworski. Wybudowano wówczas dwór, który przetrwał do dziś.
Opis dawnej wioski znajdziemy w Słowniku geograficznym Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich z XIX w. W tomie IX tegoż wspaniałego, potężnego dzieła można przeczytać:
„Radliczyce, wś., fol. i dobra, pow. Kaliski, gm. Marchwacz, par. Rajsko […] Na obszarze dworskim była gorzelnia, cegielnia, wyrób dachówek, młyn konny, pokłady marglu i torfu”.
Pierwsza wzmianka o Radliczycach pochodzi z Bulli gnieźnieńskiej wydanej przez papieża Innocentego II w 1136 r. Jest jedną z najstarszych wsi w gminie Szczytniki i – śmiało można stwierdzić – jedną z najstarszych w Polsce. Jej pierwotna nazwa to Radlice (pod takim mianem występuje we wspomnianej Bulli). Nie wiadomo, kiedy stała się Radliczycami, być może w drugiej połowie XVI w., gdy tutejszymi dobrami władał Stanisław Radlicki. Inna koncepcja głosi, że miejscowość zawdzięcza swą nazwę radłom, które wyrabiano we wsi.
Nieznana jest data urodzin Jana Radlicy. Wiadomo natomiast, że pieczętował się on herbem Korab. Hipolit Stupnicki, dziewiętnastowieczny lwowski dziennikarz, autor Herbarza polskiego, opisał herb następująco:
„w polu czerwonem tarczy jest korab żółty, toż samo i na hełmie w koronie, do którego jednak później w nagrodę położonych zasług zamiast żaglu i masztu, przydano wieże muru fortecznego”.
Dodajmy tylko, iż korab oznacza statek, łódź, okręt.
Jan z Radliczyc był synem Michała i Krystyny. Od dzieciństwa miał przydomek Minor, czyli Mniejszy, z uwagi na swój niski wzrost. Początkowo przydomek ten miał go odróżniać od krewnego o tym samym imieniu, później stał się jego znakiem rozpoznawczym (Radlicę nazywano małym biskupem).
Nie wiemy, jak wyglądał lekarz, nie zachował się żaden jego portret (być może nigdy go nie wykonano). W serialu historycznym Korona królów twórcy zasugerowali, że obejmując stanowisko nadwornego medyka, mężczyzna miał około 50 lat, siwą brodę i siwiejące włosy oraz że zgodnie z ówczesną modą nosił długi żupan.
Ludwik I Andegaweński
W 1361 r. Jan wyjechał, by kształcić się we Francji. Studiował na uniwersytetach w Montpellier i w Paryżu, gdzie uzyskał stopień magistra. A co właściwie studiował? Według Patrycji Szwedo w Montpellier pobierał nauki z zakresu teologii i medycyny, w stolicy zaś zgłębiał medycynę i sztuki wyzwolone (artium). Jako żak dwukrotnie stanął na czele nacji angielskiej – studenckiej średniowiecznej korporacji. Jako magister Jan de Radliczyce zyskał sławę wielkiego fizyka.
W 1376 r. Radlica wyjechał na Węgry, by zająć się zdrowiem króla Ludwika I z dynastii Andegawenów. Król cierpiał na chorobę, która do dziś nie została rozpoznana. Pewne jest jednak, że władca zmagał się z uporczywymi bólami i wszędzie szukał wsparcia dla „licznych swych niemocy”. Jego matka Elżbieta, córka polskiego króla Władysława Łokietka, ofiarowała Kościołowi darowizny w intencji odzyskania przez syna zdrowia. Zabrała go nawet do ojczyzny, lecz Ludwik stwierdził, że „powietrza znieść nie może polskiego”. W końcu król węgierski poprosił o pomoc króla Francji, Karola V z dynastii Walezjuszy. Ten polecił mu Jana Radlicę. W taki sposób biskup krakowski trafił do Budy.
Nie wiadomo dokładnie, co Radlica zaaplikował królowi, ale Patrycja Szwedo podaje, iż inspirował się np. doświadczeniem arabskiego uczonego, znanego pod imieniem Mesuego, który opracował metodę wytwarzania aromatycznych pigułek. Pigułki te powstawały poprzez roztarcie składników na proszek, zalanie go gorącą wodą, a następnie uformowanie z roztworu masy. Czy to właśnie Jan podawał Ludwikowi? Tego nie wiemy na pewno. Nie znamy także szczegółów dotyczących skuteczności zastosowanej metody leczenia. Kuracja musiała jednak pomóc, król bowiem bardzo docenił Radlicę. Obdarowywał go hojnymi prezentami, powierzył mu opiekę nad najmłodszą córką Jadwigą, a w 1379 r. mianował go archidiakonem krakowskim. Rok później medyk został kanclerzem koronnym, a wkrótce biskupem krakowskim.
Zażyłość dostojnika kościelnego z władcą stała się dla niektórych solą w oku. Wrogowie podjęli nawet próbę otrucia Jana. Radlica uszedł z życiem dzięki zastosowaniu niekonwencjonalnej praktyki. Otóż współbiesiadnicy ustawili biskupa do góry nogami i chłostali go rózgami na wysokości brzucha.
Ludwik Węgierski zmarł w nocy z 10 na 11 września 1382 r. Po śmierci króla Jan pozostał na węgierskim dworze. Radlica był zwolennikiem rządów Andegawenów w Polsce i popierał osadzenie na polskim tronie córki Ludwika Jadwigi, którą przecież znał od lat dziecięcych. Jego pragnienie ziściło się w 1383 r., kiedy podczas zjazdu w Sieradzu szlachta zatwierdziła objęcie tronu przez młodziutką Andegawenkę.
13 października 1384 r. Jadwiga przybyła na Wawel. Wraz z nią przyjechał Jan Radlica. Trzy dni później córka Ludwika Węgierskiego została koronowana na króla (nie królową!) Polski. Uroczystości tej przewodniczył arcybiskup gnieźnieński Bodzanta, ale wiadomo, że uczestniczył w niej także Radlica.
W momencie objęcia tronu Jadwiga miała dziesięć lat. Mimo młodego wieku była wykształcona – potrafiła czytać i pisać, ponadto władała językami łacińskim, węgierskim, niemieckim i prawdopodobnie włoskim. Co do polskiego – dziewczyna wychowana na dworze w Budzie znała jedynie jego podstawy. Cechowała się za to roztropnością, bystrością, ogładą i skromnością. Prowadziła korespondencję z uczonymi i głębokie życie duchowe. Dzięki przebadaniu szczątków Jadwigi na potrzeby procesu beatyfikacyjnego wiemy, jak wyglądała święta królowa. Jak czytamy w jej biogramie w książce „Poczet władców Polski” wydawnictwa Oleksiejuk: „była ona kobietą wysoką (ponad 170 cm), miała blond włosy, czoło proste i wysokie, twarz wąską i zgrabny nos”. Z powodu małoletniości władzę w jej imieniu powinien sprawować regent (np. matka), ale w stosunku do Jadwigi zaniechano tego rozwiązania, gdyż – jak twierdził kronikarz Jan Długosz – „wszystko, co mówiła lub czyniła, znamionowało sędziwego wieku powagę”. Mimo to w czasie jej rządów u steru stały największe rody możnowładcze Rzeczypospolitej: Tęczyńscy, Melsztyńscy, Kurozwęccy, Szczyrzyccy.
Od początku panowania Jadwigi Andegaweńskiej jej bliskim współpracownikiem był Jan Radlica. Oprócz tego, że biskup krakowski został doradcą duchowym i politycznym nowego króla, był również lekarzem przybocznym Jadwigi. Zachowała się sporządzona przez Jana recepta na ból głowy. Składała się ona z trzech medykamentów, mianowicie: środka na dolegliwości żołądkowe (według średniowiecznej wiedzy ból głowy mógł powodować niestrawność), syropu i maści. Do ich przygotowania wykorzystywano dostępne rośliny, np. pszenicę, rzodkiewkę, tymianek, miodunkę czy kocanki arabskie. Do ziół dodawano np. miód czy ocet. Ciekawostką jest natomiast, że do przygotowania maści używano mleka karmiącej matki.
Radlica był człowiekiem oczytanym, dlatego do leczenia wykorzystywał instrukcje medyczne innych uczonych. Sięgał zatem chętnie po popularne wówczas kwiaty ogórecznika lekarskiego i (prawdopodobnie) cykorię. Być może stosował też syrop różany, przydatny w gorączce, który kilkadziesiąt lat później toruńscy medycy zalecali wielkiemu marszałkowi zakonu krzyżackiego.
Jadwigę i biskupa krakowskiego łączyła więź duchowa, oboje pragnęli rozwoju moralnego mieszkańców. Królowa fundowała kościoły, klasztory, wspomagała ubogich. Jan był jednym z fundatorów klasztoru paulinów na Jasnej Górze, a wraz z Andegawenką zakładał klasztor benedyktynów słowiańskich na Kleparzu w Krakowie.
Radlica był nie tylko doradcą duchowym i politycznym Jadwigi, ale także jej przyjacielem i powiernikiem. Znał wiele niuansów z jej życia osobistego, np. wiedział, iż kobieta jako jedna z nielicznych królowych tamtego okresu uwielbiała kąpiele. Biskup potwierdził też niegdyś, że Andegawenka poddawała się leczniczym ablucjom w klasztorze sióstr norbertanek w Busku-Zdroju. Monarchini dawała w ten sposób wyraz swej trosce o ciągłość rodu, miała bowiem problemy z zajściem w ciążę. Zdaniem krakowskiego hierarchy kąpiele te miały zaradzić „sromocie niepłodności”.
Władczynię i dostojnika łączyło również zamiłowanie do nauki. Oboje byli wszakże wykształceni i chcieli rozwoju oświatowego państwa. Jadwiga marzyła o odnowieniu Akademii Krakowskiej, utworzonej w 1364 r. przez Kazimierza Wielkiego (to najstarsza polska uczelnia wyższa, funkcjonująca obecnie jako Uniwersytet Jagielloński). Królowa „wszystkie swoje klejnoty, szaty, pieniądze i całą królewską spuściznę poleciła […] wydać na wsparcie dla osób ubogich i na fundację Uniwersytetu Krakowskiego”. Proces odnowienia uczelni rozpoczął się w grudniu 1390 r. Postanowiono, że odrodzony uniwersytet będzie składał się z wydziałów: artium (sztuk wyzwolonych), prawa i medycyny. Na kanclerza uczelni wybrano Jana Radlicę. Biskup piastował to stanowisko przez nieco ponad rok. Radlica zmarł 12 stycznia 1392 r. Podobno powodem śmierci była trucizna, skutków której kilka lat wcześniej uniknął dzięki niekonwencjonalnej metodzie zawieszenia głową w dół i smagania prętem po żołądku. Jednakże podejrzenie o otruciu dostojnika nie zostało potwierdzone.
Jan Radlica został zapamiętany jako biskup krakowski, nadworny lekarz królów Polski oraz autor statutów dla Kapituły Krakowskiej z 1383 r. określających działalność kapituły, układ nabożeństw, sposób powoływania kanoników i biskupa, a także miejsca w stallach, strój i rozporządzanie majątkiem przez kanoników.
Wiele lat później kronikarz Jan Długosz w Katalogu biskupów krakowskich pozostawił następującą charakterystykę postaci Radlicy (dzieło to zostało opracowane po łacinie, opis bohatera podaję w tłumaczeniu za artykułem Patrycji Szwedo):
„Mąż łaskawy, cnotliwy i skromny; znosząc przeciwności, cierpliwością zwyciężał liczne przeszkody stające mu na drodze. Wsławił się taką biegłością w sztuce medycznej, że jednym spojrzeniem rozpoznawał, czy chory umrze, czy też żyć będzie. Braciom swym i bratankom, borykającym się z wielkim ubóstwem, kilka wsi niewielkich wprawdzie nabył, mając zamiar ulżyć ich biedzie i ubóstwu. Był zaś mężem mało słusznego wzrostu, świadczącego o niskości, z tej też przyczyny Małym potocznie był nazywany, i zwany jest po dziś dzień; siła jednak wiedzy i roztropności jaśniała w skromnym ciele i niskim pochodzeniu”.
„Cieplice ięzykiem naſzym przeto ſą názwáné/ iż z meatów źiemnych idąc/ párę ćiepłą z śiebie wypuſzczáią/ y iáko ſtámtąd płynąc ćiepłemi ſye być pokázuią/ ták to coby wnie wpuſzczono/ zágrzéwáć á oćiepłáć ſą powinné: Rzecz niemáłegͦ podźiwienia pełna: iż z źiemiȩ gdźie źimná początek y mieyſce być miáło/ ćiepłá ſyȩ tákié náyduią/ które wiecznych ogniów á ſtudnic nieprzebránych nam znák pokázuią …”
„Przymiot álbo dwórſta niemoc nic inbego nie ieſt/ iedno zbytel iádowity w człowiecze/ wątrobe y ſrew pſuiący: ſtad ciało od porządtu y poſtanowienia ſwego przyrodzonégo odpada/ y za roztrzewieniem iego zaraźliwie …”
Te dwa staropolskie dzieła, napisane językiem zupełnie innym niż współczesny, w oryginale oprawione zostały piękną kaligrafią, to Cieplice i Przymiot autorstwa Wojciecha Oczki. Tenże nadworny lekarz królów Stefana Batorego i Zygmunta III Wazy jako pierwszy Polak opublikował książki medyczne w ojczystym języku, a nie po łacinie. Zawarł w nich – także po raz pierwszy w historii medycyny Rzeczypospolitej – terminologię lekarską po polsku.
Wojciech, o przydomku Ocellus, czyli Oczko, urodził się w 1537 r. w Warszawie. Jego ojciec, Stanisław, wykonywał zawód stelmacha, tj. rzemieślnika wyrabiającego wozy oraz części do wozów. Pierwsze nauki Wojciech pobierał prawdopodobnie w miejskiej i katedralnej szkole przy kolegiacie św. Jana w Warszawie, następnie studiował w Krakowie.
Mężczyzna pragnął kroczyć drogą duchownego. W 1560 r. jako kleryk niższych święceń objął altarię w jednej ze stołecznych świątyń. Altaria była rodzajem ołtarza bocznego w kościołach katedralnych, kolegiackich i parafialnych (nigdy klasztornych). Działała ona na zasadzie fundacji. Altarzysta odprawiał przy wyznaczonym mu ołtarzu odpowiednią liczbę mszy św. za duszę darczyńcy.
Wojciech był niewątpliwie osobą rozmodloną, widać to po jego najsłynniejszych dziełach. W Cieplicach wychwala Stwórcę za piękno świata, w Przymiocie zaś uznaje szerzenie się kiły za boską karę za grzechy. Mimo planów duszpasterskich, ostatecznie poświęcił się karierze naukowej.
W 1562 r. uzyskał tytuł bakalarza sztuk wyzwolonych (artium baccalaureus) w Akademii Krakowskiej. Gwoli wyjaśnienia, sztuki wyzwolone (artes liberales) to podstawowy wydział na świeckich średniowiecznych europejskich uniwersytetach, nawiązujący do nauki w szkołach w starożytnym Rzymie. Sztuki wyzwolone dzieliły się na dwa stopnie: trivium (gramatyka, retoryka, dialektyka) oraz quadrivium (arytmetyka, geometria, astronomia i muzyka).
Z tytułem bakalaureat Oczko przez pewien czas wykładał w warszawskiej szkole katedralnej, jednak aby dalej się kształcić, już w 1565 r. wyjechał do Włoch. Najpierw Studiował w Padwie, a w marcu 1568 r. na uniwersytecie w Bolonii obronił doktorat z medycyny. Następnie udał się w podróż po Europie. Zwiedził Hiszpanię i Francję. Wiadomo, że we Francji na dłuższy czas zatrzymał się w Montpellier. Pobyt w tym mieście miał najpewniej związek z funkcjonującą tam szkołą lekarską.
W przypadku Wojciecha sprawdziło się powiedzenie, że podróże kształcą. Z kilkuletnich wojaży wyniósł nie tylko wiedzę medyczną, ale także znajomość języków i prądów humanistycznych. W 1569 r. na stałe wrócił do ojczyzny. Praktykę lekarską rozpoczął w szpitalu miejskim św. Marcina w Warszawie. Potem piastował stanowisko osobistego lekarza biskupa krakowskiego Franciszka Krasińskiego.
W 1574 r. medyk ożenił się z Elżbietą Obrąpalską, wdową po Stanisławie Obrąpalskim. Ów Stanisław, wywodzący się z rodu pieczętującego się herbem Lubicz, był podpisarzem warszawskim. Poprzez związek małżeński Wojciech wszedł w posiadanie części Latchorzewa (obecnie miejscowość w gminie Stare Babice, w powiecie warszawskim zachodnim), którą Elżbieta wniosła w posagu. Resztę wsi odkupił od Marcina Oborskiego. W ten sposób w 1580 r. był już właścicielem całego Latchorzewa. Ponadto od 1573 r. władał włościami Nękanowice, które otrzymał na dożywotnią własność od opata klasztoru norbertanów w podkrakowskim Hebdowie.
Elżbieta umarła ok. 1586 r. W 1596 r. Wojciech Oczko pojął za żonę Jadwigę Umiecką. Z żadnego z małżeństw nie miał dzieci, aczkolwiek z Elżbietą wychowywał jej synów: Jerzego, Ambrożego i Jana.
Stefan Batory, obraz Marcina Kobera
W latach 1576–1582 Oczko pełnił funkcję nadwornego lekarza króla Stefana Batorego. Należy zasygnalizować, iż koronacja księcia siedmiogrodzkiego na władcę Rzeczypospolitej była decyzją kontrowersyjną. Po porzuceniu korony przez Henryka Walezego katoliccy magnaci 12 grudnia 1575 r. obrali na króla Polski austriackiego cesarza Maksymiliana II Habsburga. Wyborowi temu sprzeciwili się szlachcice na czele z Janem Zamoyskim, którzy postanowili osadzić na tronie Annę Jagiellonkę, siostrę Zygmunta II Augusta (ostatniego Jagiellona, który zmarł bezpotomnie – stąd konieczność wybrania monarchy w formie elekcji, a nie w wyniku sukcesji dynastycznej). 1 maja 1576 r. książę Stefan Batory, wykształcony w Padwie miłośnik literatury, poślubił Jagiellonkę (jako ciekawostkę podam, że mężczyzna nigdy nie opanował języka polskiego i nawet z Anną porozumiewał się przez tłumacza). W tym samym dniu biskup Stanisław Karnkowski koronował Batorego na króla Polski.
Nie rozwiązało to problemu elekcji. Przedstawiciele części ziem nadal popierali cesarza Maksymiliana. Szczególny opór stawiał Gdańsk. Władca musiał więc interweniować zbrojnie i w 1577 r. skierował na miasto wojsko. W owych wyprawach uczestniczył Wojciech Oczko, co niewątpliwie oznacza, iż cieszył się zaufaniem monarchy. Ciężkie walki między zwolennikami króla a gdańszczanami ostatecznie zakończyły się podpisaniem pokoju 12 grudnia 1577 r. w Malborku. Na jego mocy miasto uznało Batorego i zobowiązało się wpłacić do królewskiego skarbca wysoką kontrybucję, w zamian król nadał miastu autonomię.
W czasie, gdy Oczko piastował stanowisko królewskiego lekarza, jego zainteresowania skoncentrowały się wokół balneologii (dział medycyny zajmujący się badaniem właściwości leczniczych kąpieli i wód mineralnych z naturalnych zdrojów). Zasługa w tym i samego władcy, który zlecił Wojciechowi zbadanie leczniczej efektywności uzdrowisk w Szkle i Jaworowie pod Lwowem. Medyk eksplorował ponadto zasoby w innych miejscowościach, np. w Iwoniczu-Zdroju, a swoje wnioski zawarł we wspominanej już rozprawie Cieplice z 1578 r.
„[…] coby choroby odpędźić/ á zdrowia rátuiąc/ żywotá przedłużyć mogło: […] zá góry/ zá morze iácháć/ álbo poſłáć po rzeczy rózne/ po korzenie/ po drzewá/ po owoce/ albo ich ſoki/ tym kráiom w których ſye rodźił nieſłycháné: gdźie/ nie będźie drogo/ by ſnać wſzyſtki pieniądze dáć/ zá perły/ zá kámięnié/ zá Iednorożce/ zá Bezoáry/ byle tylko zdrowiu co pomocno było”.
Tak pisał w tymże dziele, ponieważ zdawał sobie sprawę, że człowiek jest w stanie zrobić wszystko, aby poprawić stan swojego zdrowia. A tymczasem, jak twierdził, potrzeba tak niewiele. Tylko czerpać z możliwości natury, jakie – tłumaczy Oczko – dał nam stwórca.
„Bog ſam tylko we wſzyſtkich ſpráwách ſwych doſkonáły/ tákie nam Cieplice podał: kthóre nád podobieńſtwo z źiemie wytryſnąwſzy/ bárzo pożyteczné á nigdy nieodmienné vczynił”.
Cieplice, czyli wody zdrojowe, Wojciech Oczko określał „świętą á zacną” rzeczą. Podkreślał, że wody mineralne służą leczeniu wielu dolegliwości, np. kaszlu czy schorzeń reumatycznych. Przede wszystkim zachwalał korzyści polskich, a nie zagranicznych uzdrowisk. Zaznaczał tak prozdrowotne właściwości podziemnych wód, jak i niezwykłe wrażenia przez nie wywoływane.
„[…] náturá/ czáſy wiecznémi/ w tychże mieyſcách/ z tąż przyſádą/ mieć chce: iż ſłóna/ ſkąd iedno idźie/ záwżdy ſłóną: śiárczána/ záwżdy śiárczáną: gorąca/ záwżdy gorącą: przeto/ iż náturá tá to w głąb meatów źiemnych tylé rzeczy záwárłá/ iléby ich człowiek nie tylko do potrzéb/ ále y do podźiwienia mógł miéć názbyt”.
Wojciech Oczko nazywany jest ojcem polskiej balneologii, jako pierwszy Polak opisał bowiem lecznicze właściwości wód z naturalnych zdrojów.
Po opublikowaniu traktatu Cieplice nadworny medyk króla Stefana Batorego zajął się badaniem choroby, która dziesiątkowała ludność Europy na przełomie XV i XVI w. Dotarła ona na Stary Kontynent wraz z wyprawą Krzysztofa Kolumba, która powróciła z Nowego Świata. Marynarze Kolumba podobno często współżyli z Indiankami, poprzez stosunki seksualne z Europejkami zaś przenieśli tę chorobę na grunt europejski. Objawiała się ona wysypką, powiększeniem węzłów chłonnych i owrzodzeniem ciała (szczególnie części odbytowej i narządów rodnych). Wkrótce doszło do epidemii. Nieznana dotąd choroba szybko rozprzestrzeniała się na kolejne kraje europejskie. Nosiciele zarażali nie tylko poprzez stosunki płciowe, ale też pocałunki, a nawet dotyk. Początkowo schorzenie określano jako chorobę neapolitańską, gdyż wielkie żniwo zebrało wśród francuskiego wojska w czasie oblężenia Neapolu w 1495 r. W zależności od państwa nazywano ją: w Portugalii – chorobą kastylijską, w Polsce – chorobą niemiecką, na Rusi – chorobą polską, a w Niemczech i Anglii – chorobą francuską. Popularne stało się także mówienie o niej „franca”. Z czasem dolegliwość ta dotykała głównie dwory magnackie, królewskie czy książęce, dlatego przydano jej miano choroby dworskiej. W 1530 r. nazwano ją syfilisem od tytułu poematu włoskiego lekarza i poety Girolama Fracastoro. Jego bohater, pasterz Syfilus, za obrazę słońca został ukarany przez Apolla gnijącym ciałem.
W Polsce pierwsze przypadki kiły odnotowano w 1495 r. (choć mogła ona występować już kilka lat wcześniej) w Krakowie u pewnej kobiety, która odbyła pielgrzymkę do Rzymu. Natomiast pierwszego naukowego opracowania tej choroby dokonał Wojciech Oczko w 1581 r. w swojej książce Przymiot.
Medyk króla Stefana Batorego pisał, że kiła jest jadowita i trawi ludzi zarówno od wewnątrz, jak i na powierzchni ciała. Przenosi się ona, jak wymienia eskulap, poprzez obcowanie, pocałunki, kontakt z pościelą. W opinii Wojciecha na syfilis chorowały przede wszystkim wyższe warstwy społeczeństwa, cechujące się pijaństwem, gnuśnością i łakomstwem. Oczko pisał nawet – może przesadnie – iż kiła nie oszczędziła żadnego szlachcica. Przyczyn rozprzestrzeniania się choroby spowodowanej rozwiązłością seksualną upatrywał on w boskiej interwencji. „To jest jedna kaźń a bicz Boży” – konstatował.
Warto dodać, że kiła nie ominęła najwyższych przedstawicieli władzy. Poprzez stosunki z damami dworu syfilis dotknął m.in. króla Francji Ludwika XIV, cara Rosji Iwana IV Groźnego czy polskiego władcę Zygmunta Augusta. Szczególnie ciężko przechodzili tę chorobę Jan III Sobieski i jego żona Maria Kazimiera d’Arquien. Króla Sobieskiego kiłą zaraziła Marysieńka, która stała się jej nosicielką w konsekwencji małżeństwa z wojewodą sandomierskim Janem Sobiepanem Zamoyskim, utrzymującym liczne kontakty z pannami lekkich obyczajów. Sobieski i Marysieńka leczyli się maściami rtęciowymi poleconymi przez szwajcarskiego medyka Paracelsusa, mającymi niwelować objawy choroby. Niestety czyniły one też spustoszenie w organizmie, powodując wypadanie włosów, utratę zębów czy uszkodzenie nerek. Oczko zalecał natomiast wywar z sarsaparilli i drzewa gwajakowego. Pierwszą roślinę importowano z Indii, druga – nazywana drzewem życia – pochodziła z Ameryki Środkowej.
Przełom w diagnostyce i leczeniu syfilisu przyniósł wiek XX. Najpierw stosowano preparaty opracowane przez Niemca Paula Ehrlicha w 1909 r., później – i tak jest do dziś – najskuteczniejsze okazały się antybiotyki wynalezione przez szkockiego bakteriologa Alexandra Fleminga (odkrywcę penicyliny, za co otrzymał Nagrodę Nobla).
Dzięki badaniom nad zjawiskiem, które współcześnie nazywamy kiłą, i pierwszemu naukowemu opisowi tej choroby Wojciechowi Oczce przyznano tytuł ojca polskiej wenerologii. Tym samym Oczko jest uznawany za prekursora w dwóch dziedzinach medycznych.
12 grudnia 1586 r. niespodziewanie zmarł Stefan Batory. W literaturze można spotkać się z twierdzeniem, że król sam sobie ten zgon zasądził, lecząc się – wbrew zaleceniom medyków – alkoholem.
Rok po śmierci Batorego koronę polską włożono na skroń Zygmunta z dynastii Wazów, trzeciego z kolei władcy o tym imieniu w historii Rzeczypospolitej. Szwed z urodzenia był związany z Polską poprzez osobę swej matki Katarzyny Jagiellonki – córki Zygmunta I Starego i żony króla Szwecji Jana III.
Oczko cieszył się sławą jako lekarz Stefana Batorego, ale swoją wiedzą i doświadczeniem zyskał również uznanie Zygmunta III Wazy. Nowy władca pozostawił go na stanowisku nadwornego medyka.
Autor traktatów Cieplice i Przymiot prezentował pionierskie jak na swoje czasy podejście do zdrowia. Propagował aktywność fizyczną – zdrową dla ciała i dla ducha. Jako szczególnie korzystne formy sportu rekomendował: szermierkę, jazdę konną, zapasy, grę w piłkę i tańce. Jest autorem słów, które nieraz zdobią reklamy współczesnych siłowni: „Ruch jest w stanie zastąpić prawie każdy lek, ale wszystkie leki razem wzięte nie zastąpią ruchu”.
Wojciech Oczko zmarł 26 grudnia 1599 r. w Lublinie. Został pochowany prawdopodobnie w podziemiach klasztoru bernardynów w Lublinie. We wnętrzu kościoła pobernardyńskiego znajduje się jego epitafium.
Dziś nadworny medyk królów Stefana Batorego i Zygmunta III Wazy patronuje szpitalom, uczelniom medycznym, ulicom itp. Dla fanów polskich seriali jako ciekawostkę dorzucę, że szpital w Leśnej Górze z telenoweli Na dobre i na złe i z serialu Na sygnale nosi imię właśnie Wojciecha Oczki.
Upamiętnili go również mieszkańcy Iwonicza-Zdroju – małego miasta na Podkarpaciu. Oczko bowiem jako pierwszy odkrył istniejące tu uzdrowisko (data wydania traktatu – 1578 r. – jest uważana za umowną datę powstania iwonickiego uzdrowiska, najstarszego w Polsce) i zachwalał jego walory lecznicze w dziele Cieplice. Jego imieniem nazwano plac w centrum uzdrowiska i ustawiono tam pomnik z płyt piaskowca, na którego cokole przytwierdzono medalion z wizerunkiem Oczki i napisem w otoku: „Ojciec polskiej balneologii • 1537 • Wojciech Oczko • 1599”.
Ponadto Polskie Towarzystwo Balneologii i Medycyny Fizykalnej co dwa lata przyznaje medal im. Wojciecha Oczki za wybitne osiągnięcia w dziedzinie balneologii. Medal o owalnym kształcie, wykonany z mosiądzu, jak czytamy w regulaminie, jest „zaszczytnym wyróżnieniem przyznawanym wszystkim osobom mającym wpływ na rozwój balneologii w skali krajowej i międzynarodowej”.
„I była ta parada taka, że było osiemdziesiąt poszós[t]nych karet, a w każdej karecie po cztery i po sześć białygłów bardzo bogato ustrojonych, z wojsko janczarskie z ich starszymi i przełożonymi pięknie postrojone stało blisko wedle siebie, dobrani ludzie, wzią[w]szy od pałacu Aiszy Sułtany aż do pałacu cesarskiego, a dwór cesarski i Aiszy Sułtany dworzanie na koniach sprawnych asystowali w kosztownych rzędach, kulbakach i dywdykach. Nicem w życiu moim wspanialszego nie widziała”.
Tak z dalekiego Stambułu pisała zachwycona Regina Salomea z domu Rusiecka, a z małżeństwa: primo voto Halpirowa, secundo voto Pilsztynowa, nadworna lekarka sułtańskiego haremu.
O Reginie wiemy tyle, ile sama o sobie napisała. Swoją drogę życia „Medycyny Doktorki y Okulistki” (jak siebie określała, choć w tym fachu nie była wykształcona) opisała na kartach pamiętnika wydanego w 1760 r. w Stambule. Jej diariusz o tytule Proceder podróży i życia mego awantur to w opinii znawców pozycja wyjątkowa na tle literatury pamiętnikarskiej. Mimo licznych błędów stylistycznych obfituje w „bogactwo wątków narracyjnych i niezwykle urozmaicone tło opowieści” (ocenił Roman Pollak, ekspert w zakresie literatury staropolskiej).
Pilsztynowa prawdopodobnie pochodziła z rodziny drobnoszlacheckiej. Historycy jednak podejrzewają, iż sama dokonała wywyższenia klasowego. Przypuszcza się, że mogła wywodzić się po prostu z ludu.
Przyszła na świat w 1718 r. na Nowogródczyźnie. Otrzymała elementarne wykształcenie, umiała czytać i pisać. Od dzieciństwa była nieokiełznana, żywiołowa, niepokorna. Ta „spaczona emancypantka”, jak przezwał ją Ludwik Glatman w 1908 r., „za młodu rada była strzelać i zawsze miewała pistolety, fuzje w drodze w kolasce”.
W 1732 r. Regina Rusiecka, dziewczę niespełna czternastoletnie, wychowywana w duchu katolicyzmu, z woli ojca Joachima została wydana za mąż za o wiele starszego Jakuba Halpira, luteranina. Jeszcze w tym samym roku małżonkowie wyjechali do Stambułu, gdzie Halpir, który w opinii żony był „ekstra dobrym medycyny doktorem”, podjął praktykę lekarską i po krótkim czasie dorobił się znacznego majątku.
Mniej więcej 50 lat przed przybyciem Reginy Halpirowej do Stambułu francuski podróżnik Grelot w relacji ze swoich ekspedycji pisał:
„Miasto ma kształt trójkąta o kątach ostrych, przypominającego harfę lub róg obfitości, którego część górna łączy się ze stałym lądem, a pozostałe dwa boki oblewane są wodami kanału Morza Czarnego i wodami Propontydy”.
Stambuł położony jest w niezwykłym punkcie geograficznym, pomiędzy Europą a Azją – łączy oba kontynenty. „Zetknięcie tych dwóch światów – pisał polski orientalista, turkolog, Jan Reychman – kształtowało wyobrażenia, korygowało sądy, przyczyniało się do tworzenia nowych pojęć, nowych obrazów”. W okresie zaborów miasto było jednym z najważniejszych ośrodków polskiej emigracji. To przecież w Konstantynopolu zmarł nasz wieszcz Adam Mickiewicz. Poza tym w historii miasta można znaleźć ślady różnych kultur. Dominowały w nim wpływy greckie, rzymskie, wreszcie osmańskie. Na przestrzeni lat zmieniała się też jego nazwa. W starożytności zwało się Bizancjum (przynajmniej według nowożytnych historyków), w 330 r. przemianowano je na Konstantynopol, natomiast w 1930 r. stało się Stambułem. Zaznaczyć należy, że w języku tureckim nazwa miasta to İstanbul.
U boku męża Regina poznawała tajniki okulistyki, a także chorób z innych dziedzin. Kobieta zdobyła nie tylko wiedzę teoretyczną, ale i praktyczną. Z czasem stała się nieodzownym pomocnikiem doktora Halpira. Sporządzała zalecane przez niego medykamenty, uczestniczyła w badaniach, a nawet asystowała w zabiegach okulistycznych.
Jak opowiadała na łamach diariusza:
„[…] trafił się nam jeden Turczyn, wielki bogacz, cesarski czausz, który był ślepy na obydwie oczy i ułomny na obydwie ręce i nogi przez lat siedem, i stargował się z mężem moim na pięćset lewów, żeby go z tego defektu wyprowadzić”.
Jakub zastosował tak skuteczną kurację, że ów „Turczyn” „mógł sam czytać i pisać oczyma i rękami swoimi, i chodzić nogami gdzie chciał, nawet bez laski”. Wieści o medycznych umiejętnościach Halpira dotarły do samego sułtana Mahmuda I. Władca bardzo go cenił i obdarowywał prezentami, co pozwalało Reginie żyć dostatnio. Kobieta posiadała „klejnoty, pierścienie dyamentowe, kolce z kamieńmi, suknie suto bogate, drogie tulbenty…”.
Mahmud I
Rusiecka była obdarzona niezwykłą osobowością. Energiczna i sprytna, dzięki swojej dociekliwości przywróciła nawet mężowi dobre imię. Otóż ten „wielce sławny doktor w Stambule” (jak dumnie podkreślała w pamiętniku) został aresztowany za leczenie „Turczyna” chorującego na oczy i nogi. Pech chciał, że pacjent umarł po podaniu mu lekarstwa. Regina zapłaciła żonie i dzieciom zmarłego zadośćuczynienie wedle obyczajów tureckich i uwolniła męża z więzienia. Nie poprzestała jednak na tym i przez kilka kolejnych miesięcy prowadziła prywatne śledztwo. „Z pilnego starania i wybadania się” odkryła, iż pewien Żyd (także doktor) przygotowujący lekarstwo z zazdrości dodał do niego truciznę. To ona spowodowała śmierć pacjenta.
Z czasem Polka zaczęła leczyć ludzi samodzielnie, bez pomocy małżonka. Niemniej prowadzenie praktyki przez kobietę nie podobało się miejscowym specjalistom. Byli nieprzychylni Halpirowej, która jako medyczka zyskała dużą popularność nie tylko wśród kobiet, ale i mężczyzn. W pewnym momencie w wyniku działań zawistnych lekarzy stambulskich Reginie zakazano wykonywania wszelkich kuracji na pacjentach płci męskiej. Doceniono przy tym jej biegłość w okulistyce, wynikającą dodatkowo z wiedzy zdobytej u pewnego babilońskiego okulisty, i pozwolono hospitalizować „tylko białogłowy i to na oczy”.
Jednak niepokorna Polka zakazu tego nie przestrzegała rygorystycznie. Z drugiej strony gdyby nie jej nieposkromiona dusza, finalnie nie zostałaby dyplomowaną medyczką. Któregoś razu podjęła się bowiem, potajemnie, leczenia sługi sułtańskiego, który zapadł na schorzenie współcześnie określane terminem „kamica nerkowa”. Zaaplikowała choremu balsam kopaiwowy, kąpiele i plastry. Żaden medyk nie dał rady go uleczyć, a Salomei się to udało. Wdzięczny mężczyzna oprócz tego, że sowicie ją wynagrodził, napisał list polecający do Hekima Baszy. Osmański urzędnik poddał Polkę egzaminowi praktycznemu. Miała ona wyleczyć mamkę jego syna, która kilka lat wcześniej oślepła. Halpirowej wystarczyło czterdzieści dni, by pacjentka odzyskała wzrok. Po tym sukcesie Regina uzyskała oficjalne prawo do wykonywania zawodu lekarza. I to we wszystkich dziedzinach medycyny!
Doktorka stała się wówczas zupełnie niezależna od męża, co musiało ją ucieszyć. Bo choć oboje byli lekarzami, mieli odmienne zdania w kwestii uprawianego zawodu. Jakub był pragmatyczny, opierał kuracje wyłącznie na wiedzy. Jego żona z kolei sięgała do metod niekonwencjonalnych. Nie odcinała się od medycyny ludowej, stosowała różnorakie zioła. Uciekała się także do astrologii, wierzyła w działanie czarów. Twierdziła, że „przez czary może człek i umrzeć”. Poza tym Regina była żarliwą katoliczką i każdy przypadek medyczny oddawała pod opiekę opatrzności. Jak wspominała w pamiętniku, często za pośrednictwem jej modlitwy pacjent doznawał cudu uzdrowienia. Przykładowo wtedy, kiedy – jeśli uznamy za prawdziwe jej zapiski – za pomocą modłów wskrzesiła dziecko, które przyszło na świat martwe.
Nieporozumienia na tle zawodowym i różnice światopoglądowe stanowiły najpewniej główne przyczyny kryzysu małżonków. Ich relacji nie poprawiły nawet narodziny córki Konstancji. Po jednej z małżeńskich kłótni Halpir porzucił Reginę. W wieku zaledwie 17 lat lekarka została samotną matką, bez oszczędności (wszystkie bowiem zarabiane pieniądze wydawała szybko i z łatwością), ze skromną rentą przyznaną przez męża. Nadal jednak była tą samą rezolutną i przebiegłą kobietą, co w momencie przyjazdu do Stambułu, lecz teraz znała fach, dzięki któremu mogła, przetrwać.
Mimo tej, wydawałoby się obiecującej sytuacji, mogącej rodzić nadzieje na przyszłość, Rusiecka postanowiła opuścić imperium osmańskie i powrócić do rodziny w Rzeczypospolitej. Zabrała ze sobą niespełna dwuletnią córeczkę i sługę – starego tatarskiego kalekę, który znał Polskę, gdyż za młodu bywał w niej jako kupiec.
Droga do ojczyzny porzuconej przez męża Halpirowej była długa. Kobieta odwiedziła wiele miast i osiągnęła – jeśli wierzyć jej słowom – ogromną ilość sukcesów medycznych, w tym uzdrowienie samej siebie. Regina miała jedną nogę krótszą od drugiej. Kilkukrotnie nasmarowała więc kończynę maścią cyrulicką, aż w końcu pewnego dnia, jak podaje, stanęła równo na nogach. Innym razem w ciągu 40 dni wyleczyła chorego z gruźlicy. Sława Rusieckiej rosła razem z jej fortuną, za swoje sukcesy bowiem otrzymywała hojną zapłatę.
Salomea podróżowała po terytorium imperium osmańskiego, które ówcześnie sięgało dzisiejszych Bałkanów. Po przyjeździe do Sofii została mianowana medyczką w haremie miejscowego paszy (był to wysoki urząd w ówczesnym państwie Osmanów). Pobyt w stolicy Bułgarii jest w tej historii o tyle istotny, iż kobieta spotkała się tam z mężem. Porzuciwszy żonę, Jakub wyjechał w okolice Sofii, obfitujące w uzdrawiające wody mineralne (mężczyzna cierpiał na schorzenia rąk i nóg). Tu dostał się do tureckiej niewoli, z której udało mu się zbiec, i powrócił do Bułgarii. Gdy się dowiedział o przyjeździe Reginy do Sofii, postanowił odwiedzić żonę i córkę w przydzielonym im przez paszę dworku. Kobieta wybaczyła mężowi, że ją „chorą i ubogą i w długu w Stambule zostawił”, a nawet zajęła się schorowanym ukochanym. I tak dzięki jej kuracji oraz „przy łasce P. Boga został doskonale zdrowym”.
Po kilku tygodniach Halpir musiał jechać do Bośni, gdyż pozostawał tam na lekarskim kontrakcie. Stęskniona żona czekała na powrót marnotrawnego męża, kiedy doszła do niej wieść, że Jakub Halpir niespodziewanie zmarł. Ponownie osamotniona, jako wdowa dalej pełniła służbę medyczną w haremie paszy.
Wkrótce lekarka znalazła się w samym środku wojny Austrii z Turcją (1736–1739). Widziała na własne oczy śmierć wielu niewinnych ludzi, aczkolwiek najbardziej ubolewała nad krwawą rozprawą z chrześcijanami. W zabijaniu wyznawców Chrystusa brał udział pasza, u którego kobieta służyła. Poczuła wtedy do niego wielki wstręt i postanowiła uciec od swego mocodawcy. W męskim przebraniu dotarła do Widynia w północno-zachodniej Bułgarii. Tam za namową pewnego Turka dla zysku oraz „na sławę przed ludźmi i zasługę przed Bogiem” wykupiła z niewoli pięciu Niemców. Wśród uwolnionych był austriacki oficer Józef Fortunatus de Pilsztyn, jej przyszły mąż. W swym pamiętniku kobieta przedstawia go następująco:„Był człekiem rozumnym, dobrej edukacji, był w szkołach rzymskich, w legorskich, wiedeńskich i na to miał dyploma z pieczęciami. Trzeźwy, posłuszny, cichy i pobożny mnie się pokazał”.
Jednak najpierw o względy dwudziestojednoletniej wdowy starał się dwudziestodziewięcioletni Józef Rakoczy, książę siedmiogrodzki, „pan wysokiej nauki i pobożności chrześcijańskiej”. Przebywał on w niewoli u cesarza Karola VI Habsburga i uciekłszy z niej jako „chudy pachołek i chory na wielki kaszel z krwią pluciem”, trafił pod opiekę polskiej lekarki, której szczęśliwie udało się go wyleczyć. Po tym książę pragnął stanąć z Reginą przed ołtarzem, lecz kobieta odrzuciła jego awanse. Zignorowany zalotnik w akcie zemsty oskarżył ją o szpiegostwo. Aby odciąć się od „niepotrzebnego amorata”, Salomea wyjechała po cichu do Ruszczuku nad Dunajem (obecnie miasto Ruse w Bułgarii). Urażony książę wysłał za nią w pogoń dwóch mężczyzn, którzy odnaleźli ją i doprowadzili do aresztu.
W tamtym czasie do Ruszczuku przybył pasza Mehmed Ağa, osmański podskarbi koronny. Jego syn, jak pisze Halpirowa, „położył się zdrowy spać, a o północy ocknie się, aż mu głowa i oczy i cała twarz tak spuchła, i język mu na pięć palców z gęby wysadziło, i nic nie widzi, nie słyszy, nie gada i zmysłów nie ma”. Żaden z miejscowych doktorów nie podjął się leczenia młodzieńca. Wtedy paszy polecono Reginę. Mehmed Ağa uwierzył wyjaśnieniom Polki, skąd nienawiść Rakoczego, i uwolnił ją z aresztu. Zaraz po tym kobieta zajęła się leczeniem syna dygnitarza i w ciągu czterdziestu dni przywróciła go do zdrowia. Dzięki rekomendacji osmańskiego dostojnika Rusiecka nie tylko została oczyszczona z zarzutu szpiegostwa, ale także zyskała w okolicy sławę doskonałej lekarki.
„[…] zostałam w dobrej estymie u swego pana esteredzy [Mehmeda Aği] jak i u całego miasta, i województwa ruszczuckiego, i zawołaną doktorką, i między wszystkimi ludźmi dobrze położoną”.
Po pewnym czasie Regina zdecydowała się na wyjazd z Ruszczuku. Wziąwszy ze sobą córeczkę i wykupionego z niewoli Austriaka oraz zabrawszy rzeczy i majątek, którego się dorobiła, przekroczyła w końcu granice Rzeczypospolitej.
Rusiecka i Józef Pilsztyn stanęli przed ołtarzem w kościele w Dubnie. Józef wkrótce po ślubie został przyjęty na służbę u hetmana wielkiego Michała Kazimierza o uroczo brzmiącym przydomku Rybeńko. Małżonkowie zamieszkali wówczas na dworze księcia Radziwiłła w litewskim Nieświeżu (obecnie na Białorusi). Wspólne życie szybko rozczarowało lekarkę. Mąż okazał się człowiekiem dwulicowym i niewdzięcznym. Nie okazywał żonie ani troski, ani szacunku. A ponadto nie omieszkiwał wywyższać się: „Wmć pani tylko doktorka, a ja cesarski, a teraz litewski oficer”. Gdy został mianowany chorążym, sytuacja jeszcze się pogorszyła. Jak pisze Polka w pamiętniku: „po tym szczęściu sobie obiecywał, że będzie porucznikiem, kapitanem, sztabsoficerem i już mnie sobie mało ważył”.
Z powodu nieudanego pożycia małżeńskiego Regina postanowiła opuścić Józefa i oddać się swojej prawdziwej pasji – leczeniu ludzi. Być może uznała, że córka przeszkodzi jej w realizacji planów albo nastręczy problemów, dlatego zostawiła ją i majątek w klasztorze benedyktynek w Nieświeżu, a sama – dzięki protekcji księcia Radziwiłła – w 1740 r. wyjechała do Rosji, gdzie została przyjęta na dwór carycy Anny Iwanowny Romanowej. Autorka Procederu…, stanąwszy przed potężną władczynią, pokornie powiedziała: „Jestem chudy pachołek, białogłowa, ale cokolwiek mam umiejętności w doktorskim kunszcie”. Caryca przyjęła tego „chudego pachołka” na służbę, zgodnie z rosyjskim zwyczajem nazywała ją Salamanidą Jefimowną (Salomeą, córką Joachima).
Pilsztynowa zapisała w swoim pamiętniku fascynującą historyjkę miłosną dotyczącą carycy. Otóż w młodości zakochała się ona w księciu Kurlandii Fryderyku Kettlerze, kawalerze „godnym, urodziwym, sumiennym, dość wszystkich dobrych i ludzkich przymiotów”. Na drodze tej miłości stanął ojciec następczyni tronu Iwan Aleksiejewicz. Nie bacząc na zakazy, młodzi w tajemnicy wysyłali do siebie romantyczne listy. Anna w końcu wybłagała u rodziciela zgodę na ślub, choć Iwan Aleksiejewicz zastrzegł, że nie otrzyma ona posagu. Romanowa była przeszczęśliwa, niestety sześć miesięcy po ślubie jej książę zmarł. Po wielkiej miłości został tylko smutek, żal i… tytuł księżnej Kurlandii i Semigalii.
Salamanida Jefimowna szybko zdobyła zaufanie monarchini. Pewnego razu stanęła przed jej obliczem, by zebrać pochwały za wyleczenie księżnej czerkieskiej z uporczywych zawrotów głowy. Innym razem Polka usunęła u pewnej dziewczyny zaćmę. Salomea wyjaśnia w swym pamiętniku, że uczyniła to za pomocą „instrumentu”, nie określiła jednak, o jaki przyrząd chodzi. Ówczesna okulistyka znała dwa sposoby kuracji tej choroby. Kataraktę tzw. twardą eliminowało się poprzez „zepchnięcie” zmętniałej soczewki poniżej źrenicy. Tę metodę stosowali przede wszystkim medycy europejscy. Natomiast lekarze arabscy używali specjalnego instrumentu, przy czym był on skuteczny wyłącznie w przypadku tzw. katarakty miękkiej. Prawdopodobnie chora cierpiała na drugi rodzaj zaćmy (tj. lżejszy), dlatego Regina zastosowała leczenie przy użyciu instrumentu. Na ten fakt naprowadza nas Pilsztynowa, zaznaczając, iż „dziewka dobrą kataraktę miała”. Poza tym w czasie pobytu w Stambule z Jakubem Halpirem czerpała wiedzę właśnie od arabskich lekarzy, prawdopodobne jest zatem, że nauczyła się od nich tej metody leczenia zaćmy.
Salomea była wynagradzana przez carycę Annę Iwanownę na różne sposoby: rublami, prezentami, a także dobrym słowem. Gdy doszło do konfliktu lekarki z nadwornym doktorem, władczyni stanęła po stronie kobiety. Doktor zarzucał Reginie, że ta nie ma doświadczenia w okulistyce, a kupowane przez nią medykamenty nie służą tylko kuracji oczu. Po wysłuchaniu kobiety Anna Iwanowna pozwoliła jej brać wszystkie farmaceutyki i leczyć kogo chce. Ponadto caryca na prośbę Polki uwolniła z niewoli czterech Turków. To pokazuje, jak wielki posłuch miała Pilsztynowa u monarchini.
Niedługo trwała jednak ta znamienita kariera lekarki na dworze Anny Romanowej, gdyż – jak z żalem pisze pamiętnikarka – władczyni „w młodym wieku w 48 leciech pożegnała świat”. Regina powróciła wówczas na łono rodziny, do Polesia, gdzie akurat przebywał jej mąż i córeczka. Krótki był wspólnie spędzony czas, choć nie bezowocny, Rusiecka zaszła bowiem wówczas w ciążę. Wkrótce małżonkowie rozjechali się w przeciwne strony. Józef wyjechał z chorągwią księcia Radziwiłła na wschodnie rubieże Rzeczypospolitej, do Żółkwi. Z kolei jego żona, zostawiwszy małą Konstancję pod opieką znajomej kasztelanowej, ruszyła w długą drogę do miasteczka Pilsztyn w Austrii, gdzie mieszkali rodzice oficera. Była to rodzina szlachecka, która zapisała się złotymi zgłoskami w historii okolicy. Dziad Józefa Andrzej Pilsztyn ufundował budowę klasztoru w pobliskim Laibachu (dzisiejszej Lublanie). Jednak w ich zachowaniu nie było żadnej megalomanii. „Byłam tam ślicznie po ludzku przyjęta, radzi mi byli” – pisała lekarka o teściach. Po kilku tygodniach w Pilsztynie Salomea wyjechała do Wiednia. Tam urodziła syna, Franciszka Ksawerego.
Po paru miesiącach przebywania u rodziny męża Regina podjęła decyzję o powrocie do Polski. Z przypadkowo spotkanymi oficerami zabrała się do Wrocławia. Na pewnym etapie trasy miasto zostało zamknięte. I co wtedy zrobiła Polka? Otóż jak na awanturnicę przystało, zażądała widzenia z przejeżdżającym wówczas przez Wrocław królem pruskim. Monarcha, pełen ciekawości, „co to za potrzebę ta białogłowa ma”, udzielił kobiecie audiencji. Lekarka, padłszy do stóp władcy, błagała:
„Najjaśniejszy królu, wybacz mnie wasza królewska mość za moją poufałość, bom przymuszona w moim uciśnieniu to czynić, a ta jest prośba moja: pozwól mnie wyjechać z Wrocławia do Polski […] bom chudy pachołek, mam mało na drogę”.
Monarcha wysłuchał historii doktorki i z radością zorganizował jej paszport uprawniający do wyjazdu. Dzięki jego pomocy Salomea z Wrocławia przez Piotrków i Lublin trafiła do Lwowa.
Na miejscu lekarka otrzymała druzgocącą wiadomość: Pilsztyn odebrał jej depozyt od kasztelanowej i szybko go roztrwonił. Ponadto znajdował się w areszcie domowym za jakiś oficerski występek. Salomea nabrała do niego jeszcze większej urazy, kiedy odkryła, że „dwie białogłowy trzyma, jedną praczkę, drugą gospodynię”. Postanowiła wówczas rozstać się z mężem, „utracjuszem i rozpustnikiem”, który „wiarę jej złamał”.
Najpierw jednak posłała do domu męża sługę, aby zabrał stamtąd jej córkę. Ów mężczyzna, równie niewdzięczny co Pilsztyn, nie wykonał zadania, co więcej, na polecenie oficera wziął truciznę, którą następnie podstępem podał lekarce. Kobieta cudem uniknęła śmierci. Niestety trwająca kilka tygodni kuracja poczyniła spustoszenie w jej wyglądzie. Jak sama opowiadała: „zęby powypadały, włosy oblazły, paznokcie schropowaciały, nawet wszystka skóra ze mnie się złupiła”. Po tej sytuacji Polka pragnęła definitywnie opuścić męża. Nie żądała rozwodu, bo nie chciała „w dewocji żyć”, nalegała jednak na separację.
Nie była niestety w swoim postanowieniu konsekwentna. Gdy Pilsztyn wyszedł z domowego aresztu, wychudzony, bez żadnych oszczędności, Regina przyjęła go pod swój dach. Wkrótce kobieta zaszła z nim w drugą ciążę. Kolejny potomek nie scalił małżeństwa Pilsztynów. Kobieta chciała odejść od męża, ale ten nie wyraził na to zgody. Okradł ją nawet z majątku, a na jej ubolewania odpowiedział: „Kup sobie za trzy grosze arszeniku i otruj się”.
W końcu dzięki wstawiennictwu jednego z pacjentów lekarce udało się uwolnić od wyrodnego małżonka. Udało mu się przekonać Pilsztyna, by zgodził się na wyjazd żony. Rusiecka zostawiła pod opieką Józefa córkę Konstancję i syna Franciszka. Miała w planach dojechać do Ruszczuku, gdzie mieszkali Turcy, których wykupiła z niewoli. Podczas pobytu na stancji w Bukareszcie w lipcu 1742 r. urodziła drugiego syna, któremu nadała imiona Stanisław Kostka. Po czterdziestodniowym okresie połogu ruszyła dalej w drogę i pomyślnie dotarła nad Dunaj.
W Ruszczuku Salomea zaczęła prowadzić praktykę lekarską. Po wyleczeniu ze ślepoty Hasana Baszy do polskiej doktorki przychodziło coraz więcej ludzi. Po nieudanym małżeństwie kobieta wreszcie doznała chwil spokoju i satysfakcji. „I tak ja w tym Ruszczuku szczęśliwie mieszkałam i ze wszystkich stron pacjentów miałam i znaczny profit z Opatrzności Bożej” – pisała z radością w pamiętniku.
Regina nie pozostawała długo samotna. Wkrótce po rozstaniu z mężem, który zresztą szybko zmarł, poznała pewnego mężczyznę, młodszego o 7 lat, przystojnego i wesołego. Jak pisała Salomea, był on „urodzenia godnego i edukacji szlachetnej”. Pamiętnikarka nie zdradziła jego danych, określała go jako „kawalera” albo „amorata”. Kryła go również pod kryptonimem J.M.C.Z. Inicjał „M” sugeruje, iż ów kawaler mógł mieć na nazwisko Makowski, a autorka Procederu… podpisuje się jako Regina Salomea Makowska. Czy zatem para wzięła ślub? Tego lekarka wprost nie ujawniła, przyznała się jedynie do długoletniego związku z tajemniczym J.M.C.Z.