33,90 zł
ŚWIĘTOŚĆ JEST MOŻLIWA. DLA KAŻDEGO.
Kim jest „zwyczajny święty”? Czy świętość wymaga od nas specjalnych aktów heroizmu? Co w naszym życiu może oznaczać przyjęcie woli Bożej?
Małgorzata Król w najnowszej książce przedstawia historie dziesięciu zwykłych świętych mężczyzn, którzy w swojej codzienności całkowicie zaufali Panu Bogu: Jarogniewa Wojciechowskiego, Ryszarda Knosały, Józefa Ulmy, Edwarda Woyniłłowicza, Jana Tyranowskiego, Romualda Traugutta, Jerzego Ciesielskiego, Franciszka Stryjasa, Witolda Pileckiego i Karola Wojtyły seniora.
Ich życiorysy to opowieść nie tylko o wielkich czynach, lecz przede wszystkim o prostocie, oddaniu i codziennym trudzie dążenia do doskonałości. To historie ludzi, którzy nieustannie stawiali czoła życiowym wyzwaniom, ufając w Boże prowadzenie. Niektórzy z nich są dobrze znani z kart historii, jednak dotąd nie byli kojarzeni ze świętością. Bohaterowie książki pokazują, że świętość nie jest czymś wyjątkowym, lecz darem dostępnym dla każdego, mogącym się zrealizować w każdych okolicznościach.
Małgorzata Król – ur. 1994, autorka licznych książek, m.in.: Zwyczajne święte kobiety, Chłopcy malowani. Interesuje się historią, szczególnie drugiej wojny światowej oraz żywotami wielkich Polaków.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 176
Copyright © by Małgorzata Król 2024
Copyright © for this edition by Wydawnictwo Esprit 2024
All rights reserved
Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym.
PROJEKT OKŁADKI: © Małgorzata Bocian
MATERIAŁY OKŁADKOWE: © By Zhp.choragiew.warminsko.mazurska – Own work, CCBY-SA 4.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=96859871; Wikimedia Commons; Texturelabs.org (tło)
MATERIAŁY ŚRODKA: © By Zhp.choragiew.warminsko.mazurska – Own work, CCBY-SA 4.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=96859871; © Uniwersytecka Kolegiata św. Anny w Krakowie; autor obrazu Artur Lobus; Wikimedia Commons
REDAKCJA: Lidia Kozłowska
KOREKTA: Krystyna Stobierska
ISBN 978-83-68144-51-2
Wydanie I, Kraków 2024
WYDAWNICTWO ESPRIT SP. Z O.O.
ul. Władysława Siwka 27a, 31-588 Kraków
tel. / fax 12 267 05 69, 12 264 37 09, 12 264 37 19
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.esprit.com.pl
PODZIWIAM CODZIENNĄ ŚWIĘTOŚĆ
„Wszyscy w Kościele, niezależnie od tego, czy należą do hierarchii, czy są przedmiotem jej funkcji pasterskiej, powołani są do świętości” – tę jasną prawdę, znaną od wieków, bo przecież już w Biblii znajdziemy nawoływanie: „Bądźcie świętymi, bo Ja jestem święty!” (Kpł 19, 2), potwierdził Sobór Watykański II w Konstytucji dogmatycznej Lumen gentium.
Czemuż więc nadal wielu nie wierzy, że świętość jest dla każdego? Czyż nie słyszymy takich głosów, że ksiądz ma „znajomości tam, na Górze”? Czyż nie mówimy: „ja, wielki grzesznik, nie mam szans na zbawienie”? Czy jeśli znamy osoby, które naprawdę żyją pobożnie, nie traktujemy ich czasem jako szczególnych, by nie powiedzieć – choć Boże broń – dewotów?
Świętość to nasze podstawowe powołanie, cel życia, przeznaczenie i drogowskaz. I jak każde powołanie, także świętość niesie za sobą pewne zadania. Nie można bowiem występować przeciwko przykazaniom, grzeszyć, czynić zła i w imię źle pojmowanej wiary liczyć w chwili śmierci na nieograniczone Boże miłosierdzie. Niestety, tak to nie działa.
Jak zatem spełnić powołanie do świętości? Bardzo prosto: wypełniać nałożone obowiązki małżeńskie, rodzinne, zawodowe, wychowawcze, z cierpliwością i z pokorą znosząc wszystko, co nas spotyka, przyjmując troski i radości na równi – jako dar od Boga konieczny do zbawienia. Pamiętając oczywiście przy tym, że należy poświęcać swój czas nie tylko na obowiązki, ale i na odpoczynek oraz sprawy wiary. Potrzebna jest więc modlitwa, korzystanie z sakramentów, rozwój duchowy (na przykład poprzez dobór właściwych filmów, książek).
W jednym ze swoich kazań rekolekcjonista ks. Piotr Pawlukiewicz uwydatniał różnicę między „zdrową” duchowością a fałszywą świętością. Znany ze swej charyzmy kapłan mówił:
Rzeczy święte, takie jak sprzątanie, gotowanie, szycie mogły przyczynić się do świętości, ale trzeba to było jakąś pieczęcią świętości naznaczyć. Czyli ktoś zabierał się za jakąś ciężką pracę i mówił: to w intencji mojego dziecka, to w intencji mojej żony, to w intencji rodziny […]. Natomiast to jeszcze nie jest to, o co Panu Bogu chodziło. Bo Pan Bóg chce, żebyśmy pamiętali, że wszystko, co robimy przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, ma być święte. […] prawda jest taka, że jeśli chrześcijanin czyni coś zgodnie z wolą Bożą – bo nigdy nie może być święty grzech – to wszystko jest święte. Jak jemy kolację, to jest to święta kolacja. Jak gramy w piłkę, to jest to święta piłka. Jak oglądamy film, to jest to święty film, i święte kino, i święte wyjście. Bo to jest wszystko złączone w Panu Bogu, to nas rozwija. Jeśli ktoś obiera kartofle, to mówi: Panie Boże, stworzyłeś tak piękny kartofel, ja go obiorę i zrobię z niego frytki; także będziemy współpracować, ja będę Twoim kuchcikiem […]. Oczywiście ja nie chcę powiedzieć, że ktoś sobie sprytnie załatwi [świętość, mówiąc]: Panie Boże, zamiast pacierza ja pół kilo kartofli jeszcze obiorę. Modlitwa musi być, tylko proszę tego nie rozdzielać […].
Co więc należy robić, aby żyć zgodnie z wolą Bożą? Wszystko, dosłownie wszystko Jezusowi oddawać. Powierzać mu każdą rozmowę, każdego napotkanego człowieka, każdą czynność, nawet błahą. W ten sposób być z nim zespolonym nieustannie. Przeznaczać przy tym starannie czas na każdą sferę codzienności: obowiązki domowe, obowiązki zawodowe, relaks, zabawę z dziećmi, modlitwę, czytanie Biblii i tak dalej, nie wybierać jednej rzeczy kosztem drugiej. Żyć zgodnie z wolą Bożą to również w każdej chwili mówić: Bądź przy mnie, Boże! Jeśli stracimy pracę, to iść po pocieszenie do Jezusa. Jeśli znajdziemy pracę, to podziękować Mu za to. Jeśli nie będzie ona przypadała nam do gustu, powiedzieć: Ty, Jezu, wiesz lepiej, co dla mnie dobre.
Pogodzenie się z wolą Bożą to element łączący życiorysy opisanych przez mnie bohaterów: Jarogniewa Wojciechowskiego, Ryszarda Knosały, Józefa Ulmy, Edwarda Woyniłłowicza, Jana Tyranowskiego, Romualda Traugutta, Jerzego Ciesielskiego, Franciszka Stryjasa, Witolda Pileckiego i Karola Wojtyły seniora.
W książce przedstawiono historie dziesięciu mężczyzn z perspektywy ich dążenia do świętości. Byli to ludzie z krwi i kości, ze zwykłym ciałem i duszą, bez żadnych szczególnych znaków: stygmatów, wizji, objawień i tak dalej. Potężni byli natomiast w duchu, potrafili bowiem swą codzienność zanurzyć w Bogu, wszelką czynność ofiarować Panu. Nie mieli łatwego życia, a jednak przeszli je zwycięsko, gdyż ufali Stwórcy i chcieli Go naśladować. Zaparli się więc samych siebie i nieśli swój krzyż (Mk 8, 34–35). A krzyż ten był niczym innym jak tylko akceptowaniem własnego losu, obarczonego czy to sukcesami, czy cierpieniami. Taka akceptacja sprawia wszakże, że „jarzmo jest słodkie, a brzemię lekkie” (Mt 11, 30).
Prezentowana publikacja jest powiązana z moją autorską książką z 2021 roku pod tytułem Zwyczajne święte kobiety. Po raz kolejny, tym razem poprzez przykłady dziesięciu Polaków, którzy odznaczali się wiarą, pragnę udowodnić, że świętość jest możliwa. Nie powiem, że to droga łatwa, ale osiągalna, dostępna na wyciągnięcie ręki.
Ta zwyczajna świętość jest tak niezwykła dlatego, że nie wymaga od nas nadludzkich aktów. Nie zmusza nas do leżenia „plackiem” na zimnej posadzce, okaleczenia czy biczowania. Ta zwyczajna świętość wymaga jedynie, byśmy byli wierną żoną czy wiernym mężem, troskliwą córką lub opiekuńczym synem, czułym i uważnym rodzicem, życzliwym sąsiadem, wyrozumiałym dla rodziny, uczciwym pracownikiem i dobrym pracodawcą.
I na koniec najważniejsza kwestia: czy warto dążyć do świętości? Na to pytanie mogę dać odpowiedź pewną i błyskawiczną: warto. Jak podkreślał bowiem nasz wielki papież Jan Paweł II, tu, na ziemi, wszyscy jesteśmy pielgrzymami zmierzającymi do wiecznej Ojczyzny, jaką jest niebo. Czas, który znamy, nijak się ma do tego czasu rajskiego, ale powiedzmy, w dużym uproszczeniu, iż Polak żyje przeciętnie siedemdziesiąt czy osiemdziesiąt lat. Tymczasem w niebie spędzić może nieskończoną liczbę lat. Z tego trywialnego rachunku klarownie wynika, że w królestwie niebieskim spędzimy znaczną część naszego „życia”. Dlatego warto już dziś podjąć drogę świętości.
Bo wierzę, że Bóg wszystko wyrówna i zgodzi.
Niepokój serca mego z pogodą obszaru,
Jak obłok, od gwiazd ciężkich i srebra nadmiaru,
Od ziemi mnie, od ciała i dnia oswobodzi.
Jerzy Liebert, Druga Ojczyzna
Młodzi, wychudzeni, wyczerpani pobytem w więzieniach z dumą podchodzili do gilotyny ustawionej na dziedzińcu zakładu w Dreźnie. Szli po kolei na śmierć niczym „kamienie, przez Boga rzucane na szaniec”. W ostatniej chwili wpatrywali się w krucyfiks. To było symboliczne zjednoczenie z męką Jezusa na krzyżu. Nawet kapelan więzienny osłupiał z wrażenia. Choć miał duże doświadczenie duszpasterskie, nigdy nie spotkał się z tak silną wiarą. Pięciu wychowanków z Oratorium Salezjańskiego z Poznania świadomie pogodziło się z wolą Bożą. Najmłodszym z nich był Jarogniew Wojciechowski. Gdy zamordowano go na gilotynie, miał zaledwie dziewiętnaście lat! Pozostali – Czesław Jóźwiak, Edward Kaźmierski, Franciszek Kęsy i Edward Klinik – przekraczali nieco dwudziestkę. Niemiecki kapłan po egzekucji napisał na odwrocie ich wyroku: „Odeszli do wieczności uthominessancti – jako ludzie święci”. Odeszli zatem w opinii świętości, ale byli zwykłymi, radosnymi, spontanicznymi chłopcami. Ich autentyczność, odwaga, ofiarność, a przede wszystkim zgodność życiowych wyborów z ideałami Chrystusa, to wspaniały przykład dla obecnego pokolenia.
WYCHOWANIE W DUCHU SALEZJAŃSKIM
Przyszedł na świat 5 listopada 1922 roku w Poznaniu. Na chrzcie otrzymał staropolskie imię Jarogniew. Życie tego błogosławionego, jak piszą jego biografowie, od urodzenia naznaczone było szczególnym krzyżem. Matka, Franciszka z domu Pierzchalska, wyszła za mąż za Andrzeja Wojciechowskiego, sprzedawcę w drogerii. Niestety okazał się on nałogowym alkoholikiem. Od czasu spędzanego z rodziną wolał suto zakrapiane spotkania z kumplami. Tak więc wyłącznie na barkach Franciszki spoczywał trud opieki nad chłopcem i jego starszą siostrą Ludmiłą. Kobieta dbała o religijne i patriotyczne wychowanie dzieci. Oboje traktowała równo, poświęcając im wiele miłości i uwagi, niemniej to właśnie Jarogniew, z natury wrażliwy i delikatny, był niebywale mocno z nią związany. Była dla niego wzorem miłości, oddania i dzielności. W jednym z listów gloryfikuje ukochaną mamusię, nazywając ją „bohaterką”.
Po ukończeniu szkoły powszechnej chłopiec zaczął uczęszczać do gimnazjum im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. W wieku jedenastu lat przeżył wstrząs: ojciec opuścił rodzinę. Franciszka uczyła muzyki i dwoiła się i troiła, aby zapewnić dzieciom utrzymanie. Aczkolwiek była osobą o wątłym zdrowiu, wobec czego nie mogła podejmować ciężkich prac. Do domowego budżetu dokładała się Ludmiła, jednak problemy materialne rodziny były coraz bardziej odczuwalne. Z powodu niedostatku Jarogniew musiał odejść z gimnazjum. Czy załamał się z tego powodu? Najpewniej w jakimś stopniu dotknęła go konieczność zmiany, jednak zaakceptował sytuację i bez żalu przeniósł się do miejskiej szkoły handlowej. Został zapamiętany jako spokojny, refleksyjny i mądry chłopiec, zupełnie jakby na przekór znaczeniu swojego imienia („pałający gniewem”).
Matka zdawała sobie sprawę, że brak męskiego wzorca może negatywnie wpłynąć na przyszłość syna. Pragnęła, aby chłopiec miał możliwość poznania należytych wartości, dlatego zapisała go do Oratorium Salezjańskiego. Liczyła, że w nauczycielach z poznańskiej placówki księży salezjanów, kontynuujących dzieło wychowawcze włoskiego duchownego z XIX wieku, ks. Jana Bosko, wyniesionego w 1934 roku na ołtarze jako świętego, Jarogniew odnajdzie odpowiednie autorytety i właściwie ukształtuje swój kręgosłup moralny.
Warto wyjaśnić, iż Salezjanie przybyli na ziemie polskie pod koniec XIX wieku. W 1898 roku założyli swój pierwszy dom w Oświęcimiu. Jednym z aspektów ich aktywności była działalność oratoryjna. Salezjanie, tam gdzie się pojawiali, zakładali oratorium – placówkę wychowawczą przeznaczoną dla młodzieży. W Poznaniu stało się to w roku 1926. Celem wychowawców było krzewienie w młodych ludziach postawy odpowiedzialności, zaangażowania i otwarcia się na potrzeby innych. Służyć temu miało życie religijne – przeżywanie świąt i uroczystości kościelnych, częsta spowiedź i Komunia Święta, Eucharystia, codzienne nabożeństwa i modlitwa. Wewnętrznego ducha rozbudzić miały także funkcjonujące w oratorium inicjatywy, takie jak Towarzystwo Najświętszego Sakramentu, Towarzystwo Maryjne, kółko teatralne czy chór. Wszystko to skutkowało równocześnie pogłębianiem wspólnoty.
NIEZWYKŁA, BRATNIA WIĘŹ
W oratorium Jarogniew zaprzyjaźnił się szczególnie z czterema chłopcami: Czesławem Jóźwiakiem, Edwardem Kaźmierskim, Franciszkiem Kęsym i Edwardem Klinikiem. Jak się później okazało, była to więź na całe, niestety krótkie, życie tych wyjątkowych chłopców.
W grupie najstarszy był Edward Klinik, a najmłodszy właśnie Jarogniew. Różnica wieku nie była jednak duża – trzy lata – więc tym bardziej nie przeszkodziła w tej niezwykłej przyjaźni. Spośród całej „piątki” jako stojącego na jej czele uznano Edwarda Kaźmierskiego, zwanego Edem.
W oratorium Jarogniew był ministrantem. Śpiewał w chórze i grał w teatrze. Na wyjazdach otaczał wsparciem młodszych kolegów. Odznaczał się szczególną czcią do Najświętszej Maryi Panny.
Salezjanie gwarantowali nie tylko naukę i katolickie wychowanie. Dbali również o zapewnienie wolnego czasu swoim podopiecznym, organizując w tym celu wycieczki i kolonie letnie w różnych częściach Wielkopolski. Na koloniach był czas zarówno na zabawę, jak i na modlitwę i Komunię Świętą. Wszystko odbywało się według ustalonego porządku, dzięki czemu chłopcy uczyli się organizacji, odpowiedzialności i dyscypliny. Na wyjazdach nie stronili od lokalnej ludności, ale i nie sprawiali mieszkańcom problemów; zawsze byli dobrze zapamiętywani, a w podziękowaniu za udostępnianie gościny urządzali dla lokalnej społeczności ogniska, przedstawienia teatralne, popisy sportowe, a kiedy kolonie wypadały w czasie ważnych świąt religijnych i patriotycznych – także imprezy poświęcone tym świętom.
Zdarzało się, że potencjalni gospodarze z góry zakładali, iż grupa młodych, energicznych chłopców może być niegrzeczna i sprawiać kłopoty, w związku z czym odmawiali gościny. Tak było w przypadku kolonii w Wągrowcu, gdzie salezjanie chcieli wynająć pokoje w dawnym opactwie cystersów. Nie zgodził się na to administrujący tymi pomieszczeniami miejscowy ksiądz kanonik, który miał negatywne wspomnienia z pobytu innych chłopców. Ustąpił dopiero po prośbie księdza kanonika gnieźnieńskiego i szybko się przekonał, że błędnie ocenił wychowanków poznańskiego oratorium. Tak opisał jego reakcję Marian Orłoń w książce zatytułowanej Wierni do końca:
Gdy ksiądz kanonik wągrowiecki zobaczył tych roześmianych i rozśpiewanych chłopaków, gdy ujrzał ich modlących się, przystępujących do komunii św. i wypełniających kościół śpiewem, jakiego tu dawno nie słyszano, gdy stwierdził, że ci weseli chłopcy dużo więcej ludzi do kościoła przyciągają, doszedł do wniosku, że odmawiając im miejsca u siebie, popełniłby jeden z poważnych błędów w swej duszpasterskiej pracy.
1 września 1939 roku chłopcy tak jak zazwyczaj zjawili się w oratorium. Nie było jednak słychać śpiewów i okrzyków radości. Na twarzach wychowanków jawił się smutek z powodu wybuchu wojny. Z niepokojem patrzyli w przyszłość. Jeden z nauczycieli pocieszał ich, mówiąc, że Polska tę wojnę wygra.
Chłopcy pragnęli włączyć się w walkę z okupantem. Piątka przyjaciół: Czesław Jóźwiak, Edward Kaźmierski, Franciszek Kęsy, Edward Klinik i Jarogniew Wojciechowski, ruszyła pieszo z Poznania, by po drodze dołączyć do jakiegoś oddziału. Dotarli aż pod Kutno, lecz tylko Jóźwiak znalazł miejsce w żołnierskich szeregach. Pozostała czwórka wróciła więc do Poznania, gdzie władzę sprawowali już najeźdźcy.
Chłopcy nadal spotykali się w oratorium, lecz robili to potajemnie, głównie wieczorami. Starali się żyć normalnie; dalej prowadzili chór, który uświetniał nabożeństwa w salezjańskim kościele i w innych funkcjonujących w Poznaniu świątyniach. Wkrótce dom oratoryjny zajęli Niemcy. Wtedy wychowanków przygarnęli Bracia Serca Jezusowego i udostępnili im pokój z fortepianem, w którym chłopcy kontynuowali próby chóru.
Latem 1940 roku młodzi z Oratorium Salezjańskiego w Poznaniu spotykali się na terenie ogródków działkowych, na łąkach i w lasach, gdzie dyskutowali i śpiewali pieśni. Chcieli w ten sposób przywrócić piękne wspomnienia z przedwojennej działalności oratorium. Niemniej czasy były już inne i na pierwszym miejscu stawiano walkę o wolność Ojczyzny. Młodzież z oratorium założyła grupę o nazwie Wojsko Ochotnicze Ziem Zachodnich. Należał do niej Jarogniew Wojciechowski i jego czterej najbliżsi koledzy. Nie przypuszczali, że wśród jej członków był zdrajca, który poinformował okupantów o istnieniu nielegalnej organizacji.
23 września 1940 roku do mieszkania Wojciechowskich głośno zapukało dwóch gestapowców. Był późny wieczór, chłopak szykował się do spania, jego matka i siostra leżały już w łóżkach. Policjanci kazali Jarogniewowi ciepło się ubrać i pójść z nimi. Chłopak przytomnie poprosił o możliwość skorzystania z toalety. W tym czasie matka i siostra przygotowały mu coś do jedzenia. Pospieszany przez gestapowca musiał w końcu wyjść. Pożegnał płaczące kobiety i opuścił dom z policjantami. Zdołał na szczęście przedtem zostawić za zamkniętymi drzwiami pudełko od zapałek, w którym znajdowała się kartka z przysięgą złożoną na wierność organizacji. Na podwórzu przypomniał sobie, że w kieszeni ma pieniądze przeznaczone dla matki. Hitlerowiec nie pozwolił mu wrócić do mieszkania. Obiecał, że sam odda pieniądze kobiecie, aczkolwiek nigdy nie dotrzymał słowa.
Konsekwencje aresztowania odczuła następnego dnia siostra Jarogniewa, Ludmiła, która została zwolniona z pracy. Znalazła potem zatrudnienie jako pracownik fizyczny, a po wojnie wyszła za mąż za współtowarzysza niedoli brata z Wronek i Spandau.
23 września 1940 roku zatrzymani zostali również Czesław Jóźwiak, Edward Kaźmierski i Franciszek Kęsy, a dwa dni wcześniej zakuto w kajdany Edwarda Klinika. Cała piątka spotkała się w Domu Żołnierza – siedzibie Gestapo. Chłopców oskarżono o przynależność do tajnej organizacji. Nie przyznali się do zarzutu. Gestapowcy próbowali wymusić na nich aprobację ciężkimi przesłuchaniami, ale żaden z nich się nie ugiął. Po bezowocnym śledztwie przewieziono ich do Fortu VIII – obronnej budowli otoczonej fosą, wzniesionej w XIX wieku przez Niemców na obrzeżach Poznania. Tam ponownie bito ich do nieprzytomności oraz poddano rewizji. W kieszeniach nie znaleziono zbyt cennych przedmiotów, niemniej gniew okupantów wzbudziły różańce, z którymi chłopcy się nie rozstawali. Nie tylko im je zabrano, lecz dodatkowo bluźnierczo wyrzucono do kosza na śmieci. Aresztanci wykorzystali jednak chwilę nieuwagi swoich oprawców i z powrotem wyciągnęli różańce. Od tej pory były z nimi dosłownie do końca.
Filigranowy i wrażliwy Jarogniew niełatwo znosił ciężkie warunki panujące w Forcie. W grypsie do matki pisał, że jest bity do nieprzytomności przez Niemców, tak że trudno mu to wytrzymać, i dlatego błaga o modlitwę.
„CO NAS CZEKA, WIE TYLKO BÓG”
Z Fortu poznaniacy zostali przewiezieni do więzienia przy ul. Młyńskiej. Warunki były tu zgoła inne niż w poprzednim miejscu. Chłopców nie przesłuchiwano i nie bito. Najbardziej doskwierał im głód.
Piątkę przyjaciół z Oratorium Salezjańskiego umieszczono na tydzień w jednej celi, co przysporzyło im wiele radości. Jak za dawnych czasów razem się modlili, odmawiali różaniec, czym wprawiali w osłupienie współwięźniów. Towarzysze z celi Czesława Jóźwiaka, Edwarda Kaźmierskiego, Franciszka Kęsy, Edwarda Klinika i Jarogniewa Wojciechowskiego podziwiali ich hart ducha, odwagę i pobożność. Jednocześnie wywoływało to u nich zdziwienie. Mówili:
— Czy wy sobie nie zdajecie sprawy z tego, co was czeka?
Na co chłopcy odpowiadali:
— O tym, co nas czeka, wie tylko Bóg. A my Mu ufamy. I cokolwiek się stanie, będzie to Jego wola.
16 listopada 1940 roku Jarogniewa Wojciechowskiego i jego czterech przyjaciół wywieziono do więzienia we Wronkach. Każdego z chłopców umieszczono w pojedynczej celi. Dokuczała im więc nie tylko tęsknota za domem, ale i samotność. Musieli czekać na obowiązkowe spacery, podczas których mogli wymienić ze sobą kilka zdań.
Zakład we Wronkach był więzieniem politycznym, a nie siedzibą Gestapo. Wychowanków Oratorium Salezjańskiego osadzono tam pod zarzutem zdrady stanu. Ogolono im głowy, a ubrania zamieniono na pasiaki. Chłopców zobligowano do czyszczenia celi na błysk i wykonywania przymusowej pracy, za którą – w zależności od zrealizowanej normy – dostawali porcję jedzenia. Nadano im za to prawo do pisania listów do rodziny i ich otrzymywania. W jednym z listów do siostry Jarogniew napisał: „Wierzę ciągle w dobrego Boga”. Często prosił też o ofiarowanie Komunii Świętej w jego intencji i modlitwę o koniec wojny.
W więzieniu chłopcy przeżyli najpierw Boże Narodzenie – smutne, bo przypominające ciepło domu rodzinnego, następnie Święta Wielkanocne – nieco radośniejsze, bo spędzone w trzyosobowych celach. Pamiętali w tym czasie o modlitwie, rozważali drogę krzyżową i śpiewali gorzkie żale. Wkrótce po Wielkanocy całą piątkę przewieziono do Berlina. Transportowano ich w pociągu razem, ale w stolicy Niemiec ich rozdzielono – Jarogniew jako jedyny z piątki trafił do więzienia w Spandau. Tam przetrwał kolejne ciężkie Boże Narodzenie (za śpiewanie kolęd został ukarany staniem w zimnej wodzie). Ze Spandau napisał kilka listów do matki i siostry. Oto treść jednego z nich1:
Ileż radości Kochana Liduś sprawiło mi zapewnienie Twoje o zapomnieniu mi wszelkich uraz, żalu, bo Kochana Liduś tu odprawiam moje może jedyne w mym całym życiu rekolekcje, w których rozważam nie tylko minioną mą przeszłość, ale i zastanawiam się nad życiem moim przyszłym ziemskim jak i poza grobem. Bo czy będę miał jeszcze taką okazję? Wątpię. I często Kochana Matuś staje mi ten obraz przed oczyma, gdy myślę o zbliżającej się mojej rocznicy naszego pożegnania i widzę Cię matuś kreślącą to święte błogosławieństwo, ten znak Krzyża świętego. Tak Matuś, z tego Znaku tego błogosławieństwa czerpię siły, odwagę, moc i nadzieję. I dziś powiem Wam, że dziękuję Bogu za to, co już przeszedłem szczęśliwie, bo to, że muszę siedzieć tu w więzieniu, uważam za karę za grzechy moje i mam tę pewność, że Bóg będzie udzielał mi nadal swej św. wiary i będę w przyszłości porządnym człowiekiem. Jedynie Boga gorąco proszę, abyśmy zdrowo i szczęśliwie na duchu i na ciele przetrzymali ten przełomowy dla nas okres czasu i te niejedne życiowe krzyżyki.
W Berlinie Jarogniew dowiedział się o śmierci ukochanej matki. Wcześniej siostra ukrywała tę informację, przekazując mu jedynie, że jest chora. Dopiero po roku od jej śmierci poznał prawdę i mógł ofiarować modlitwę w intencji zbawienia jej duszy.
Latem 1942 roku piątka wychowanków Oratorium Salezjańskiego znalazła się w Zwickau. Tam oczekiwali na wyrok Sądu Nadzwyczajnego w Poznaniu. Rozstrzygająca rozprawa odbyła się 1 sierpnia 1942 roku podczas sesji wyjazdowej. Chłopców przyprowadzono przed trybunał. Jak wspominali świadkowie, byli oni wówczas uśmiechnięci, uradowani swoim widokiem. Niestety wkrótce musieli usłyszeć trudny werdykt. Wyrokiem sądu każdego z przyjaciół skazano na śmierć za zdradę stanu. Wykonanie kary miało się odbyć poprzez zgilotynowanie na placu w Dreźnie.
Przed zgonem chłopcy mogli skorzystać z posługi więziennego kapelana. Ów kapłan przygotował ich na ostatnią drogę, udzielając sakramentu pokuty i Komunii Świętej. Przed zgilotynowaniem mieli także prawo napisać pożegnalne listy do rodzin. Wszyscy wyrażali w nich wdzięczność Bogu, że umierają pogodzeni z Jego wolą. Dziś są one świadectwem ich głębokiej wiary i zaufania do Stwórcy. Oto pożegnalny list Jarogniewa Wojciechowskiego, datowany na 24 sierpnia 1942 roku:
Najdroższa Liduś!
Z całego serca dziękuję Wam, tj. Liduś Tobie, Heniowi i Irce, i wszystkim tym, którzy o mnie raczyli pamiętać w chwilach życia. Poznałem i przejrzałem dokładnie życie Matusi, Ojca, Twoje i swoje i dlatego jestem pewny, że będziesz się raczej ze mną cieszyć, a nie rozpaczać, bo dostępuję nadzwyczajnej łaski Bożej i odchodzę poznawszy gruntownie moją przeszłość, bez najmniejszego żalu. Świat, życie i ludzi również poznałem i dlatego dzisiaj, Kochana, najmilsza Liduś, bądź pewna, że Ty sama na tej ziemi nie zostajesz. Ja i Mamusia jesteśmy zawsze przy Tobie. O jedno Cię proszę, uczucia w każdej chwili Twego życia powierzaj tylko Jezusowi i Maryi, bo u Nich znajdziesz ukojenie. Ludzi nie przeceniaj zbyt w dobrym ani w złym. Pomyśl, jakie prawdziwe szczęście! Odchodzę zjednoczony z Jezusem przez Komunię świętą. W tej ostatniej mojej Komunii św. myślę o Tobie i ofiaruję ją za Ciebie i za siebie z tą nadzieją, że cała nasza rodzina bez wyjątku będzie szczęśliwa tam u Góry. Proszę Cię, proś Ojca naszego o przebaczenie wszystkiego, co uczyniłem złego z tym zapewnieniem, że zawsze go kochałem. W ostatniej chwili przebaczenia i modlitwy jestem z Tobą stale. Idę już i oczekuję Cię tam w Niebie z Matusią najmilszą. Trudno, nie mogę więcej pisać. Módlcie się wszyscy za mnie, a ja odwdzięczę się Wam wszystkim tam u góry. Jezus, Maryja, Józef. Zawsze kochający Cię brat
Jarosz
Dla wszystkich pozdrowienia i uściski
Wojciechowski
Z treści listu wynika, że Jarogniew w ostatnich momentach nie bał się śmierci. Uważał ją wszakże za początek życia, a nie jego koniec. Był także pogodzony z przeszłością. Wybaczył ojcu, który porzucił rodzinę. Wiedział, że po śmierci będzie mógł zrobić wiele dla bliskich, którzy pozostali na ziemi. Dlatego ze spokojem i wiarą podszedł do gilotyny, na której skonał 24 sierpnia 1942 roku o godzinie dwudziestej czterdzieści.
1 We wszystkich materiałach źródłowych zachowano oryginalną pisownię.