Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Pasjonujący portret antycznego miasta.
Ruiny Pompejów, pogrzebanych przez wybuch Wezuwiusza w 79 roku, są najlepszym świadectwem codziennego życia w cesarstwie rzymskim – od spraw najbardziej intymnych po publiczne, od kuchni po religię i poziom wykształcenia. Budząc miasto na nowo do życia, autorka burzy wiele mitów. Na całość obrazu światło rzucają wymowne szczegóły – porzucone przez malarzy naczynia z farbami, figurka hinduskiej Lakszmi, woskowe tabliczki z zapisami transakcji miejscowego bankiera… Poznajemy barwną galerię mieszkańców, między innymi Eumachię, zamożną kapłankę, Numeriusza Ampliaatusa, słynnego trenera gladiatorów, i gwiazdę areny, pożeracza serc niewieścich Celadusa. To zaledwie kilka z wątków, które składają się na niezwykły, pasjonujący portret antycznego miasta, jego życia i jego trwającego wciąż odkrywania.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 494
Rys. 1. Plan Pompejów
LEGENDA
DOMY PRYWATNE
Dom Amarantusa – zob. Bar Amarantusa
22. Dom Lucjusza Cecyliusza Jukundusa (V.1.26)
37. Dom Kaski Longusa (I.6.11)
38. Dom Cejuszów (I.6.15)
Dom Cnotliwych Kochanków – zob. Piekarnia Cnotliwych Kochanków
24. Dom Lekarza (VIII.5.24)
34. Dom Epidiusza Rufusa (IX.1.20)
7. Dom z Etruską Kolumną (VI.5.17–18)
5. Dom Fabiusza Rufusa (VII.16[ins. zach.].22)
15. Dom Fauna (VI.12.2)
4. Dom Złotej Bransoletki (VI.17[ins. zach.].42)
42. Dom Hinduskiej Statuetki (I.8.5)
45. Dom Juliusza Polibiusza (IX.12.1–3)
51. Dom Wenus (II.3.3)
36. Dom Marka Lukrecjusza Frontona (V.4a)
40. Dom Menandra (I.10.4)
50. Dom Oktawiusza Kwartiona (II.2.2)
21. Dom Orfeusza (VI.14.20)
44. Dom Pracujących Malarzy (IX.12)
18. Dom Księcia Neapolu (VI.15.7–8)
9. Dom Poety Tragicznego (VI.18.3–5)
27. Dom z Triklinium (V.2.4)
3. Dom Umbrycjusza Skaurusa (VII.16[ins. zach.].12–15)
48. Dom Wenus w Bikini (I.11.6)
1. Dom Westalek (VI.1.7)
19. Dom Wettiuszów (VI.15.1)
8. Insula Arriana Polliana (VI.6)
52. Posesja (Praedia) Julii Feliks (II.4.2)
BARY, GOSPODY I OBIEKTY HANDLOWE
43. Piekarnia Cnotliwych Kochanków (IX.12.6)
46. Bar Amarantusa (I.9.11–12)
41. Bar Azelliny (IX.11.12)
47. Bar Euksinusa (I.XI.10–11)
14. Bar przy via di Mercurio (VI.10.1)
20. Bar Salwiusza (VI.14.36)
25. Bar Syttiusza (VII.1.44–45)
23. Dom publiczny (VII.12.18–20)
49. Sklep z garum (I.12.8)
INNE GMACHY PUBLICZNE ITP.
Budynki wokół Forum – zob. rys. 14
35. Odeon
31. Wielki Teatr
32+39. Koszary gladiatorów
17. Castellum Aquae
ŚWIĄTYNIE
10. Świątynia Apollina
13. Świątynia Fortuny Augusta
30. Świątynia Izydy
11. Świątynia Jowisza, Junony i Minerwy
29. Świątynia Minerwy i Herkulesa (Forum Trójkątne)
6. Świątynia Wenus
33. Świątynia „Jowisza Meilichiosa”
TERMY
26. Termy Centralne
12. Termy Rynkowe
16. Termy Sarneńskie
28. Termy Stabiańskie
2. Termy Podmiejskie
Wczesnym rankiem 25 sierpnia 79 roku deszcz pumeksu spadający na Pompeje zaczął słabnąć. Zdawało się, że to dobry moment, by opuścić miasto, szukając ocalenia. Luźna gromada przeszło dwudziestu uciekinierów, którzy przeczekali najgorsze chwile straszliwego gradobicia w kryjówkach w obrębie murów miejskich, ruszyła ku jednej ze wschodnich bram miasta (w nadziei, że tędy wydostanie się poza zasięg bombardowania wulkanicznego).
Parę godzin wcześniej tę samą trasę próbowali pokonać inni. Pewna para uciekała, zabierając z sobą tylko mały kluczyk (przypuszczalnie liczyli na to, że pewnego dnia wrócą do tego, co nim zamknęli – domu, mieszkania, skrzyni albo „sejfu”) i jedną lampę z brązu (il. 1). Nie mogła ona chyba zbyt wiele zdziałać w ciemnościach nocy gęstniejących w chmurze pyłu. Była jednak kosztownym i modnym przedmiotem w kształcie głowy Murzyna – pierwszy przykład dziwacznych (w naszych oczach) pomysłów, jakie będziemy często napotykać w Pompejach. Tym dwojgu się nie powiodło. Zasypani pumeksem zostali znalezieni w roku 1907 tam, gdzie upadli, tuż przy jednym ze wspaniałych grobowców, które ciągnęły się rzędem wzdłuż tej drogi, jak i wzdłuż innych wychodzących z miasta traktów. Spoczęli, ściślej mówiąc, obok okazałego pomnika zmarłej mniej więcej pięćdziesiąt lat wcześniej kobiety, Eskwilii Polli, żony Numeriusza Herenniusza Celsusa. Zaledwie dwudziestodwuletnia (jak możemy jeszcze dziś przeczytać na kamieniu), musiała być przeszło połowę młodsza od swego bogatego męża, członka jednego z najznaczniejszych pompejańskich rodów; służył on jako dowódca w rzymskiej armii, dwukrotnie również wybrano go na najwyższy urząd w lokalnych władzach miasta.
1. Małe lampki w kształcie ludzkich głów (lub stóp) były modne w pierwszym wieku. W tym modelu oliwę nalewano przez otwór w czole, płomień zaś wydobywał się z ust. Wraz z płatkami, które stanowią uchwyt, ma zaledwie 12 centymetrów długości.
Warstwa pumeksu była już ponadmetrowej grubości, kiedy druga grupa postanowiła zaryzykować ucieczkę w tym samym kierunku. Marsz był powolny i trudny. Większość stanowili młodzi mężczyźni. Wielu uchodziło z pustymi rękami – albo nie mieli czego zabierać, albo nie mogli się już dostać do swych kosztowności. Jeden z mężczyzn jednak miał przy sobie sztylet w eleganckiej pochwie (druga pochwa była pusta). Nieliczne kobiety w grupie miały nieco precjozów. Jedna niosła srebrny posążek siedzącej na tronie Fortuny, bogini dobrego losu, oraz garść złotych i srebrnych pierścionków – jeden z przyczepionym na łańcuszku maleńkim srebrnym fallusem, być może amuletem na szczęście (kolejny przedmiot, który będziemy często spotykać na kartach tej książki). Inne zdołały zabrać różne cenne drobiazgi: srebrne pudełko na lekarstwa, maleńki postument (zaginionego) posążka oraz parę kluczy, wszystko to upchnięte w szmacianej sakiewce; drewnianą kasetkę na biżuterię, zawierającą naszyjnik, kolczyki, srebrną łyżeczkę – i kolejne klucze. Uciekinierzy zabrali także wszystkie pieniądze, jakie się dało. U niektórych było to po prostu trochę drobnych; u innych zgromadzone w domu oszczędności albo utarg ze sklepu. Ale nie było tego wiele. Ogółem cała grupa miała przy sobie zaledwie pięćset sestercji – co w pompejańskich warunkach odpowiadało mniej więcej cenie jednego muła.
2. Gipsowe odlewy zwłok ofiar uświadamiają nam ich człowieczeństwo – byli tacy sami jak my. Ten zapadający w pamięć odlew umierającego mężczyzny z głową w dłoniach został umieszczony w miejscowym magazynie. Teraz zdaje się opłakiwać swoje uwięzienie.
Część tej grupy dotarła nieco dalej niż opisana na początku para. Około piętnastu osób było już przy następnym okazałym pomniku, stojącym dwadzieścia metrów dalej grobowcu Marka Obeliusza Firmusa, gdy uśmierciło ich coś, co dziś określamy jako „chmurę gorejącą” – mordercza, pędząca z ogromną prędkością rozżarzona mieszanina gazów, pyłu wulkanicznego i roztopionej skały; nikt nie jest w stanie przeżyć spotkania z nią. Niektóre ciała znaleziono przemieszane z gałęziami, niektórzy nawet jakby je ściskali. Być może co zwinniejsi rzucili się między drzewa otaczające groby w beznadziejnej próbie uratowania się; bardziej prawdopodobne jest, że podmuch, który zabił uciekinierów, powalił też drzewa, które runęły na nich.
Sam grobowiec Obeliusza Firmusa zniósł to trochę lepiej. Był to jeszcze jeden pompejański nobil; zmarł kilkadziesiąt lat wcześniej – wystarczająco dawno, by ściany jego pomnika posłużyły za miejscową tablicę ogłoszeń. Możemy nadal przeczytać tam obwieszczenie o walkach gladiatorów, a także liczne bazgroły kręcących się tu obiboków: „Habitus pozdrawia Issę”, „Scepsynianus pozdrawia Okkazusa” i tak dalej (przyjaciele Habitusa, jak się zdaje, odpowiedzieli mu rysunkiem wielkiego fallusa z jądrami oraz wiadomością: „Pozdrowienia dla Habitusa od wszystkich kumpli”). Powyżej tekst formalnego epitafium Obeliusza Firmusa głosił, że koszty jego pogrzebu, w wysokości pięciu tysięcy sestercji, pokryła rada miejska – inni lokalni dygnitarze zaś dołożyli następny tysiąc sestercji na kadzidło i „tarczę” (przypuszczalnie portret na tarczy, charakterystyczny rzymski sposób upamiętnienia zmarłego). Owe wydatki pogrzebowe były, innymi słowy, przeszło dziesięciokrotnie wyższe niż suma, jaką cała grupa uciekinierów zdołała zebrać na drogę. Pompeje były miastem biedaków i bogaczy.
Możemy prześledzić wiele innych nieudanych prób ucieczki. W warstwach pumeksu odkryto niemal czterysta ciał, a blisko siedemset w zestalonych obecnie pozostałościach opadu piroklastycznego – wiele z nich uchwycono wiernie w chwili śmierci za pomocą wynalezionej w dziewiętnastym wieku sprytnej techniki wypełniania gipsem pustych przestrzeni pozostawionych przez ich ulegające rozkładowi ciała i ubrania, ujawniając podkasane tuniki, okutane twarze, udręczone miny ofiar (il. 2). Pewna czteroosobowa grupa, znaleziona na jednej z ulic w pobliżu Forum, była prawdopodobnie szukającą ratunku rodziną. Na czele szedł ojciec, krzepki mężczyzna o krzaczastych brwiach (co widać na gipsowym odlewie), z naciągniętym na głowę płaszczem dla ochrony przed spadającym popiołem i kamieniami. Niósł ze sobą nieco złotej biżuterii (prosty pierścionek i kilka kolczyków), dwa klucze i sporą ilość gotówki, niemal czterysta sestercji. Za nim szły jego dwie małe córeczki, matka zamykała pochód. Podkasała suknię, by łatwiej było jej iść, i niosła w woreczku resztę domowych kosztowności: rodzinne srebra (parę łyżek, dwa puchary, medalion z wyobrażeniem Fortuny, lusterko) oraz małą, przysadzistą figurkę chłopczyka owiniętego w płaszcz, spod którego wystają mu bose stopy (il. 3). Jest to prymitywna robota, ale wykonano ją z bursztynu, który musiał przebyć setki kilometrów znad Bałtyku – najbliższego źródła tego surowca; stąd jej wielka wartość.
3. Czyjaś drogocenna własność? Tę przysadzistą figurkę wykonaną z bursztynu z Bałtyku znaleziono przy jednej z niefortunnych uciekinierek. Zaledwie ośmiocentymetrowej wysokości, miała być może wyobrażać jedną ze stereotypowych postaci rzymskiego mimu, ulubionej rozrywki pompejańczyków.
Inne znaleziska opowiadają inne historie. Jest wśród nich lekarz, który uciekał, ściskając skrzynkę ze swymi instrumentami, nim śmiercionośna chmura dosięgła go, gdy przecinał palestrę (wielki plac ćwiczeń) koło amfiteatru, kierując się ku jednej z południowych bram miasta; jest niewolnik znaleziony w ogrodzie wielkiego domu w centrum miasta, którego ruchy z pewnością krępowały żelazne kajdany na kostkach; jest kapłan bogini Izydy (lub może świątynny sługa), który spakował część świątynnych kosztowności, by zabrać je ze sobą podczas ucieczki, ale nie zdołał przebyć więcej niż pięćdziesiąt metrów. I, oczywiście, jest owa obwieszona klejnotami dama, którą odkryto w jednym z pomieszczeń koszar gladiatorów. Często opisuje się ją jako znakomity przykład upodobania rzymskich kobiet z wyższych sfer do muskularnych ciał gladiatorów. Oto, jak się zdaje, jest jedna z nich, zaskoczona w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie, a jej rozwiązłość odsłonięta przed wzrokiem historii. W rzeczywistości jest to scena znacznie bardziej niewinna. Niemal na pewno kobieta ta nie przyszła wcale na schadzkę, ale schroniła się w koszarach, kiedy warunki stały się zbyt ciężkie podczas ucieczki z miasta. W każdym razie, jeśli istotnie była to randka, to odbywała się w asyście siedemnastu innych osób oraz dwóch psów – których szczątki znaleziono w tym samym małym pomieszczeniu.
Zwłoki pompejańczyków zawsze stanowiły jeden z najsilniej działających na wyobraźnię obrazów i jedną z największych atrakcji zrujnowanego miasta. Podczas wczesnych wykopalisk w osiemnastym i dziewiętnastym wieku szkielety jak na życzenie „odkrywano” w obecności przybyłych z wizytą członków panujących rodów i innych dygnitarzy (il. 4). Romantyczni podróżnicy rozwodzili się nad straszliwą tragedią nieszczęśników, których doczesne szczątki oglądali, nie mówiąc już o bardziej ogólnych refleksjach na temat kruchości ludzkiej egzystencji, do których skłaniało całe to przeżycie. Hester Lynch Piozzi – angielska pisarka, która nazwisko zawdzięczała małżeństwu z włoskim nauczycielem muzyki – uchwyciła (i lekko sparodiowała) te reakcje po wizycie w roku 1786: „Jakże straszliwe myśli nasuwa ten widok! Jaką grozę wzbudza świadomość, że ta scena mogłaby rozegrać się raz jeszcze choćby jutro; i że ci, którzy dziś są widzami, mogą stać się widowiskiem dla podróżnych z przyszłego stulecia, którzy wziąwszy nasze kości za szczątki neapolitańczyków, być może wywieźliby je z powrotem do ich ojczyzny”.
Jednym z najsłynniejszych obiektów, jakie przyniosły pierwsze lata wykopalisk, był odcisk kobiecej piersi odkryty w latach siedemdziesiątych osiemnastego wieku w wielkim domu (tak zwanej Willi Diomedesa) tuż za murami miasta. Niemal sto lat przed udoskonaleniem techniki wykonywania pełnych gipsowych odlewów zwłok w tym miejscu zestalony popiół ukazał archeologom odlane w lawie pełne postacie zmarłych, wraz z ubraniem, a nawet włosami. Jedyną częścią tego materiału, którą udało im się wydobyć i zabezpieczyć, była ta jedna pierś; wystawiono ją w pobliskim muzeum, gdzie szybko stała się atrakcją turystyczną. Z czasem dostarczyła też inspiracji dla słynnej noweli Théophile’a Gautiera z roku 1852, Arria Marcella. Jej bohaterem jest młody Francuz, który zauroczony ujrzaną w muzeum piersią, wraca do antycznego miasta (w dziwacznej kombinacji podróży w czasie, myślenia życzeniowego i fantazji), by odnaleźć lub wymyślić swą ukochaną – kobietę ze snów, jedną z ostatnich rzymskich mieszkanek Willi Diomedesa. Niestety sama pierś, mimo całej swej sławy, po prostu zniknęła, a wielkie poszukiwania w latach pięćdziesiątych dwudziestego wieku nie dostarczyły żadnych informacji o jej losie. Jedna z teorii mówi, że liczne inwazyjne badania przeprowadzane przez ciekawskich dziewiętnastowiecznych naukowców spowodowały w końcu jej dezintegrację: z prochu powstałeś, w proch się obrócisz, można powiedzieć.
4. Ważne osobistości odwiedzające Pompeje mogły uczestniczyć w inscenizowanych specjalnie dla nich odkryciach. Tutaj, w roku 1769, cesarz Austrii przygląda się szkieletowi znalezionemu w domu dziś zwanym na jego cześć Domem Cesarza Józefa II. Towarzysząca mu kobieta reaguje z bardziej widocznym zainteresowaniem.
Moc pompejańskich zmarłych nie osłabła do naszych czasów. Wiersz Prima Leviego La bambina di Pompei („Dziewczynka z Pompejów”) wykorzystuje gipsowy odlew małej dziewczynki, którą znaleziono przytuloną kurczowo do matki („Jak gdybyś, gdy niebo w południe okryło się czernią / Chciała na powrót schronić się w jej wnętrzu”), jako punkt wyjścia refleksji nad losem Anny Frank i anonimowej uczennicy z Hiroszimy – ofiar katastrof niebędących dziełem natury, lecz człowieka („Dość udręk zsyła nam niebo / Zanim wciśniecie guzik, zatrzymajcie się i zastanówcie”). Dwa odlewy grają nawet epizodyczną rolę w filmie Roberta Rosselliniego z 1953 roku, Podróż do Włoch – okrzykniętym „pierwszym dziełem współczesnego kina”, mimo że komercyjnie okazał się klęską. Owe ofiary Wezuwiusza, przytuleni do siebie kochankowie aż po grób, ostro i boleśnie uświadamiają dwojgu współczesnym turystom (granym przez Ingrid Bergman – która sama trwała wówczas w rozpadającym się małżeństwie z Rossellinim – i George’a Sandersa), jak zimny i pusty stał się ich własny związek. Jednak nie tylko ludzkie ofiary zostały utrwalone w ten sposób. Jednym z najsłynniejszych i najsilniej działających na wyobraźnię odlewów jest stróżujący pies wciąż przywiązany do słupka w domu zamożnego folusznika (właściciela pralni połączonej z warsztatem sukienniczym). Padł on, gorączkowo usiłując uwolnić się z łańcucha.
Podglądactwo, groza i niezdrowa ciekawość, wszystko to niewątpliwie przyczynia się do atrakcyjności tych odlewów. Nawet najbardziej trzeźwym archeologom zdarza się wystąpić z drastycznymi opisami ich przedśmiertnych mąk albo spustoszeń, jakie poczyniła na ludzkim ciele chmura gorejąca („ich mózgi zagotowały się…”). U turystów zwiedzających Pompeje, gdzie niektóre z odlewów wciąż można oglądać w pobliżu miejsc, w których je znaleziono, wywołują one coś w rodzaju „efektu egipskiej mumii”: małe dzieci z okrzykami zgrozy przyciskają nosy do szklanych gablot, podczas gdy dorośli sięgają po aparaty fotograficzne – bez powodzenia usiłując ukryć swą nie mniej chorobliwą fascynację tymi ludzkimi szczątkami.
Ale makabryczność to nie jedyne wyjaśnienie. Gdyż siła oddziaływania ofiar (nie tylko tych w pełni odlanych w gipsie) bierze się również z poczucia bezpośredniego kontaktu z antycznym światem, jaki zapewniają, z człowieczymi losami, jakie pozwalają nam zrekonstruować, a także z wyborami, decyzjami i nadziejami prawdziwych ludzi, z którymi możemy się identyfikować mimo upływu tysiącleci. Nie musimy być archeologami, by wyobrazić sobie, jakie to uczucie porzucać swój dom z tym tylko, co jest się w stanie unieść. Możemy współczuć lekarzowi, który postanowił zabrać ze sobą swe narzędzia pracy, i podzielać jego żal za tym, co zostawił. Możemy zrozumieć próżny optymizm tych, którzy ruszając w drogę, wsunęli do kieszeni klucze do drzwi frontowych. Nawet ta ohydna bursztynowa figurka nabiera szczególnego znaczenia, gdy wiemy, że był to czyjś ulubiony przedmiot, pochwycony w biegu przed opuszczeniem domu na zawsze.
Współczesna nauka jest w stanie wzbogacić te indywidualne historie. Potrafimy lepiej niż wcześniejsze pokolenia wydobywać wszelkiego rodzaju informacje z samych zachowanych szkieletów: od tak stosunkowo prostych pomiarów, jak wzrost i postura populacji (starożytni pompejańczycy byli, jak się okazuje, nieco wyżsi od współczesnych neapolitańczyków), poprzez widoczne ślady chorób dziecięcych i złamań kości, po hipotezy na temat powiązań rodzinnych i pochodzenia etnicznego, jakie zaczyna umożliwiać badanie DNA i inne analizy biologiczne. Niektórzy archeolodzy wyciągają zbyt daleko idące wnioski, twierdząc, iż osobliwości budowy szkieletu pewnego nastoletniego chłopca są wystarczającym dowodem, że spędził on znaczną część swego krótkiego życia jako rybak i że uszkodzenia zębów po prawej stronie ust spowodowało przygryzanie linki utrzymującej połów. W innych wypadkach jednak stąpamy po solidniejszym gruncie.
I tak, na przykład, w dwóch pomieszczeniach w głębi pewnego okazałego domu odkryto szczątki dwunastu osób, przypuszczalnie właściciela z rodziną i niewolnikami. Wśród sześciorga dzieci i sześciorga dorosłych znajdowała się niespełna dwudziestoletnia dziewczyna w dziewiątym miesiącu ciąży, z kośćmi płodu wciąż leżącymi w jej brzuchu. Być może to właśnie jej zaawansowana ciąża skłoniła wszystkich do pozostania w domu, zamiast ryzykować pospieszną ucieczkę. Ze szkieletami nie obchodzono się najlepiej od czasu ich odkrycia w roku 1975 (to, że – jak doniósł niedawno pewien uczony – „dolne przedtrzonowce [jednej z czaszek] zostały omyłkowo wklejone w zębodoły górnych środkowych siekaczy”, nie świadczy o dyletanctwie antycznej stomatologii, lecz o partactwie współczesnych zabiegów konserwatorskich). Mimo wszystko, zestawiając razem rozmaite dające się wciąż odczytać wskazówki – względny wiek ofiar, kosztowną biżuterię ciężarnej dziewczyny, to, że ona i dziewięcioletni chłopiec wykazują tę samą drobną genetyczną wadę kręgosłupa – możemy zacząć budować obraz rodziny, która żyła w tym domu. Starsza para, on po sześćdziesiątce, ona około pięćdziesiątki z wyraźnymi śladami artretyzmu, byli najprawdopodobniej właścicielami domu, a także rodzicami lub dziadkami ciężarnej dziewczyny. Klejnoty, jakie miała ona na sobie, świadczą o tym, że nie była niewolnicą, wspólne schorzenie kręgosłupa zaś pozwala sądzić, że należała do rodziny raczej przez urodzenie niż przez małżeństwo – dziewięcioletni chłopiec byłby więc jej młodszym bratem. Jeśli tak, to ona i jej mąż (prawdopodobnie dwudziestokilkuletni mężczyzna, którego głowa, jak sugeruje szkielet, była wyraźnie, szpecąco i bez wątpienia boleśnie przekrzywiona w prawo) albo mieszkali z jej rodziną, albo przenieśli się do jej domu na czas porodu, albo też, oczywiście, po prostu przyszli feralnego dnia z wizytą. Pozostali dorośli, mężczyzna po sześćdziesiątce i trzydziestoparoletnia kobieta, mogli być bądź niewolnikami, bądź krewnymi.
Bliższe spojrzenie na ich zęby, wklejane czy nie, ujawnia dalsze szczegóły. Większość z nich ma na szkliwie wiele wymownych pierścieni, będących skutkiem wielokrotnych ataków chorób zakaźnych w dzieciństwie – widomy dowód zagrożeń czyhających na dzieci w rzymskim świecie, kiedy to połowa tych, które przyszły na świat, umierała przed dziesiątym rokiem życia. (Pocieszające było to, że kto doczekał dziesiątych urodzin, mógł się spodziewać, że przeżyje co najmniej czterdzieści następnych lat). Wyraźna obecność próchnicy zębów, choć poniżej współczesnego zachodniego poziomu, wskazuje na dietę bogatą w cukier i skrobię. Spośród dorosłych jedynie mąż ciężarnej dziewczyny nie ma żadnych śladów próchnicy. Ale on, znów sądząc po stanie jego zębów, cierpiał na fluorzycę, przypuszczalnie dorastając poza Pompejami, w jakimś regionie o niezwykle wysokim poziomie naturalnych związków fluoru. Co najbardziej uderzające, wszystkie szkielety, nawet dzieci, mają wielkie – w niektórych przypadkach paromilimetrowe – nawarstwienia kamienia nazębnego. Powód jest oczywisty. Znano co prawda wykałaczki, a nawet zmyślne preparaty do polerowania i wybielania zębów (w książce na temat farmakologii prywatny lekarz cesarza Klaudiusza podaje przepis na miksturę, której cesarzowa Messalina zawdzięczała rzekomo swój uroczy uśmiech: spalony róg jelenia z dodatkiem żywicy i soli kamiennej). Ale był to świat bez szczoteczek do zębów. Pompeje musiały być miastem o bardzo nieświeżym oddechu.
Kobiety tuż przed porodem, przywiązane do słupków psy i cuchnące oddechy… Są to zapadające w pamięć obrazy normalnego, codziennego życia w rzymskim mieście, przerwanego raptownie w swym biegu. Jest ich znacznie więcej: znalezione w piecu bochny chleba, porzucone w trakcie wypieku; ekipa malarzy, którzy dali drapaka podczas odnawiania pokoju, zostawiając naczynia z farbami i postawione wysoko na rusztowaniu wiadro świeżego tynku – gdy rusztowanie zawaliło się podczas erupcji, zawartość wiadra rozbryzgnęła się na starannie przygotowanej ścianie, pozostawiając grubą skorupę widoczną do dziś. Ale jeśli poskrobać głębiej, historia Pompejów okazuje się bardziej skomplikowana i intrygująca. Pod wieloma względami nie są one starożytnym odpowiednikiem Mary Céleste, dziewiętnastowiecznego statku opuszczonego w niewyjaśnionych okolicznościach przez załogę, z gotowanymi jajkami (jak mówiono) na zastawionym do śniadania stole. Nie jest to rzymskie miasto po prostu zastygłe w czasie.
Przede wszystkim mieszkańcy Pompejów widzieli znaki ostrzegawcze na wiele godzin, a może nawet dni wcześniej. Jedyną relacją naocznego świadka erupcji, jaką dysponujemy, są dwa listy napisane ćwierć wieku po fakcie do historyka Tacyta przez jego przyjaciela Pliniusza, który, gdy nastąpił kataklizm, przebywał właśnie nad Zatoką Neapolitańską. Bez wątpienia układane z wykorzystaniem późniejszej wiedzy i wyobraźni, mówią one jasno, że ucieczka była możliwa nawet wtedy, gdy nad kraterem Wezuwiusza ukazała się chmura „w kształcie pinii”. Wuj Pliniusza, najsłynniejsza ofiara erupcji, zmarł tylko dlatego, że cierpiał na astmę i ponieważ odważnie – albo nierozważnie – postanowił w interesie nauki przyglądać się wydarzeniom z bliska. A jeśli, jak uważa dziś wielu archeologów, w dniach lub miesiącach poprzedzających ostateczną katastrofę doszło do serii wstrząsów i lekkich trzęsień ziemi, one także mogły zachęcić ludzi do opuszczenia tych terenów. Zagrożone bowiem i koniec końców zniszczone były nie tylko same Pompeje, ale szeroki pas ziemi na południe od Wezuwiusza, obejmujący miasta Herkulanum i Stabie.
Wielu faktycznie wyjechało, o czym świadczy liczba znalezionych w mieście ciał. Podczas wykopalisk wydobyto około tysiąca stu. Musimy wziąć poprawkę na te, które mogą wciąż leżeć w nieodkopanej części miasta (mniej więcej jedna czwarta starożytnych Pompejów pozostaje wciąż nieprzebadana), a także na ludzkie szczątki przeoczone podczas wcześniejszych wykopalisk (kości dzieci mogły łatwo zostać wzięte za zwierzęce i wyrzucone). Mimo to jednak nie wydaje się prawdopodobne, by w katastrofie straciło życie więcej niż dwa tysiące mieszkańców. Bez względu na to, jaka była całkowita liczba ludności – a szacunki wahają się od około 6400 do 30 000 (zależnie od naszych wyobrażeń o tym, w jakiej ciasnocie żyli ci ludzie, i od tego, jakie współczesne analogie przyjmiemy) – był to mały albo bardzo mały odsetek.
Ludzie uciekający w deszczu pumeksu być może zabrali ze sobą tylko to, co udało im się pochwycić w pośpiechu. Ci, którzy mieli więcej czasu, z pewnością ocalili więcej ze swego dobytku. Musimy wyobrazić sobie masowy exodus z miasta na osłach, wozach i taczkach, gdy większość mieszkańców wynosiła się, pakując tyle domowych sprzętów, ile tylko się dało. Niektórzy popełnili błąd i najcenniejsze dobra ukryli w schowkach, zamierzając wrócić, gdy niebezpieczeństwo minie. To właśnie wyjaśnia obecność niektórych ze wspaniałych skarbów – na przykład oszałamiające kolekcje sreber, znajdowane w domach Pompejów i okolic. Ogólnie rzecz biorąc jednak, to, co odkrywają archeolodzy, po prostu pozostało, kiedy mieszkańcy w pośpiechu spakowali manatki i opuścili miasto. To może tłumaczyć, dlaczego pompejańskie domy wydają się tak skąpo umeblowane i niezagracone. Możliwe, że obowiązująca w pierwszym wieku estetyka nie była starożytną wersją modernistycznego minimalizmu. Domowe bibeloty najprawdopodobniej były wywożone całymi furami przez troskliwych właścicieli.
Pospieszną ewakuacją można też wyjaśnić pewne osobliwości, na jakie natykamy się w domach tego miasta. Jeśli na przykład w pomieszczeniu, które wygląda na wystawną jadalnię, oczom archeologów ukazuje się sterta narzędzi ogrodniczych, możliwe jest, że – choć może się nam to wydawać zaskakujące – tam właśnie były zazwyczaj przechowywane. Możliwe też, że w zamęcie wyprowadzki, gdy gromadzono cały dobytek i dokonywano selekcji, co zabrać, a co pozostawić, tam właśnie trafiła koniec końców łopata, motyka i taczki. Nawet jeśli część mieszkańców prowadziła swe codzienne sprawy, jakby nic nie mąciło pewności jutra, w tym czasie nie było to zwyczajne, krzątające się wokół swych zwykłych spraw miasto. Było to miasto w trakcie ucieczki.
Poza tym w tygodniach i miesiącach po erupcji wielu tych, którzy się uratowali, wracało po pozostawione rzeczy albo po to, by odzyskać (lub ukraść) z pogrzebanego miasta nadające się do ponownego wykorzystania materiały, jak brąz, ołów czy marmur. Być może ukrycie kosztowności w nadziei odzyskania ich w późniejszym czasie nie było tak całkiem niemądre, jak się dziś wydaje. W wielu częściach Pompejów widać bowiem wyraźne ślady udanego powrotu przez popiół wulkaniczny. Czy byli to prawowici właściciele, rabusie czy działający na oślep poszukiwacze skarbów, przekopywali się oni tunelami do zamożnych domów, niekiedy zostawiając po sobie ciąg otworów w ścianach, gdy przechodzili z jednego zablokowanego pomieszczenia do następnego. Widomym śladem ich poczynań są dwa słowa wydrapane przy głównym wejściu pewnej zbytkownej rezydencji, która okazała się niemal pusta, gdy odkryli ją dziewiętnastowieczni archeolodzy. Mówią one: „Dom przekopany”. Słów tych raczej nie napisałby właściciel, przypuszczalnie więc były wiadomością od jednego z rabusiów dla reszty szajki, że ten jest już „załatwiony”.
5. Rycina przedstawiająca jedną z dwóch płaskorzeźbionych płyt, niemal metrowej długości, ukazujących trzęsienie ziemi z roku 62. Po lewej świątynia Jowisza, Junony i Minerwy na Forum chwieje się w posadach. Po prawej trwają przygotowania do ofiary. Byk jest prowadzony do ołtarza, dookoła tej sceny zaś ukazane są rozmaite rytualne sprzęty – nóż, misy i naczynia ofiarne.
Nie wiemy niemal nic o tym, kim byli ci kopacze (jednak fakt, że wiadomość, choć napisana po łacinie, zanotowana była greckimi literami, dość wyraźnie wskazuje, że należeli do grecko-rzymskiej społeczności południowej Italii, której przyjrzymy się bliżej w rozdziale 1.). Nie wiemy też, kiedy właściwie wtargnęli do budynku: w ruinach Pompejów znajdowano rzymskie monety z czasów po erupcji, od końca pierwszego wieku po początek czwartego. Jednak bez względu na to, kiedy i z jakiego powodu późniejsi Rzymianie postanawiali dostać się do pogrzebanego miasta, było to wyjątkowo ryzykowne przedsięwzięcie, dla którego podnietą była nadzieja odzyskania pokaźnej części rodowych bogactw albo zdobycia cennych łupów. Tunele musiały być niebezpieczne, ciemne i wąskie, a miejscami – jeśli sądzić po wielkości dziur w niektórych ścianach – dostępne jedynie dla dzieci. Nawet tam, gdzie można było się poruszać bardziej swobodnie, w przestrzeniach niewypełnionych popiołem wulkanicznym, ściany i stropy groziły nagłym zawaleniem.
Jak na ironię, niektóre z odkrytych szkieletów niemal z pewnością nie są szczątkami ofiar erupcji, ale ludzi, którzy zaryzykowali powrót do miasta miesiące, lata lub wieki później. I tak na przykład w eleganckiej sali wychodzącej na perystyl Domu Menandra – jak nazwano go współcześnie, nawiązując do znalezionego tam malowidła przedstawiającego greckiego komediopisarza Menandra (il. 44) – odkryto szczątki trzyosobowej grupy, dwójki dorosłych i dziecka, wyposażonych w kilof i motykę. Czy byli to, jak sądzą niektórzy archeolodzy, mieszkańcy domu, być może niewolnicy, którzy próbowali utorować sobie drogę wyjścia z zasypanego budynku i zginęli w trakcie tych usiłowań? Czy może, jak uważają inni, była to szajka rabusiów, którzy torowali sobie drogę do środka i być może ponieśli śmierć, gdy ich lichy tunel zawalił się na nich?
Ten obraz zastygłego w czasie miasta jest jeszcze bardziej skomplikowany za sprawą wcześniejszej katastrofy naturalnej. Siedemnaście lat przed wybuchem Wezuwiusza, w 62 roku, miasto zostało poważnie uszkodzone podczas trzęsienia ziemi. Jak pisał historyk Tacyt, „Pompei, ludne miasto Kampanii, po większej części poszło w gruzy”. A wydarzenie to jest niemal z pewnością uwiecznione na dwóch płaskorzeźbach znalezionych w domu pompejańskiego bankiera, Lucjusza Cecyliusza Jukundusa. Przedstawiają one kołysane wstrząsami dwa fragmenty miasta: Forum oraz okolice północnej bramy miejskiej prowadzącej w stronę Wezuwiusza. Na jednej z nich świątynia Jowisza, Junony i Minerwy przechyla się niepokojąco na lewo; konne posągi po jej obu stronach zdają się niemal ożywać, gdy jeźdźcy unoszą się w siodłach (il. 5). Na drugiej brama Wezuwiańska złowieszczo odchyla się w prawo, rozdzielając się z potężnym zbiornikiem wody po lewej stronie. Ta katastrofa nasuwa jedne z najbardziej kłopotliwych pytań w dziejach Pompejów. Jakie były jej skutki dla życia w mieście? Jak wiele czasu zabrał miastu powrót do normalnego stanu? I czy kiedykolwiek do niego wróciło? Czy w 79 roku pompejańczycy wciąż mieszkali na gruzach – a Forum, świątynie i termy, nie mówiąc już o licznych prywatnych domach, pozostawały nieodbudowane?
Teorii jest mnóstwo. Jedna z nich mówi, że po trzęsieniu ziemi doszło w Pompejach do przewrotu społecznego. Znaczna część starej arystokracji postanowiła opuścić miasto raz na zawsze, zapewne udając się do innych rodowych posiadłości. Ich wyjazd nie tylko otworzył drogę do awansu byłym niewolnikom i innym nowobogackim, ale także zapoczątkował „upadek” niektórych z elegantszych pompejańskich domów, pospiesznie przekształcanych w folusze, piekarnie, gospody i inne obiekty handlowe lub produkcyjne. Owa sterta narzędzi ogrodniczych w jadalni mogła stanowić ślad takiej właśnie zmiany przeznaczenia: dawnej luksusowej rezydencji radykalnie zdegradowanej przez nowych właścicieli, którzy urządzili w niej gospodarstwo warzywne.
Możliwe. I być może mamy tu kolejny powód, by postrzegać stan miasta jako daleki od „normalności”, gdy zostało zasypane w 79 roku. Nie możemy być jednak pewni, że wszystkie te zmiany były bezpośrednim skutkiem trzęsienia ziemi. Do niektórych prawdopodobnie i tak doszło jeszcze przed katastrofą. Niektóre – jeśli nie większość – niemal z pewnością były przejawem zwykłych fluktuacji zamożności, sposobu użytkowania i prestiżu, jakie dostrzec można w dziejach wszystkich miast, tak starożytnych, jak i współczesnych. Nie wspominając już o zauważalnych „inteligenckich” uprzedzeniach wielu współczesnych archeologów, którzy tak śmiało łączą awanse społeczne i pojawianie się nowych fortun z rewolucją lub upadkiem.
Kolejnym poważnym domysłem jest, że w 79 roku Pompeje nadal były w fazie odbudowy. Jak dalece możemy stwierdzić na podstawie świadectw archeologicznych, zapis Tacyta, jakoby miasto „po większej części poszło w gruzy”, jest pewną przesadą. Jednak stan wielu gmachów publicznych (na przykład tylko jedne termy działały w roku 79 pełną parą) oraz to, że w tak wielu prywatnych domach trwały w chwili erupcji prace remontowe, wskazują, że zniszczenia były znaczne i że Pompeje się jeszcze całkowicie z nich nie podźwignęły. Rzymskie miasto, w którym przez siedemnaście lat większość łaźni publicznych jest nieczynna, najważniejsze świątynie niezdatne do użytku, a prywatne domy zdemolowane, posądzać trzeba albo o poważny brak pieniędzy, albo alarmującą niewydolność instytucjonalną, albo jedno i drugie. Co, u licha, robiła rada miejska niemal przez dwadzieścia lat? Siedziała i patrzyła, jak wszystko popada w ruinę?
Ale i tu nie wszystko wygląda tak, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Czy możemy być pewni, że wszystkie remonty, które były w toku, gdy nastąpiła erupcja, miały na celu usunięcie skutków trzęsienia ziemi? Pomijając już oczywisty argument, że w każdym mieście niemal nieustannie prowadzone są jakieś prace budowlane, kwestia „jedno czy wiele trzęsień ziemi?” głęboko podzieliła badających Pompeje archeologów. Niektórzy twardo wyznają pogląd, że było tylko jedno niszczycielskie trzęsienie ziemi w roku 62 i – sic! – w mieście zapanował taki chaos, że wiele remontów ciągnęło się przez całe lata. Większość zwraca dziś uwagę, że w dniach, a może i miesiącach poprzedzających erupcję musiało dojść do serii wstrząsów. Jak zapewniają wulkanolodzy, tego właśnie należy się spodziewać przed potężnym wybuchem wulkanu, i tak czy owak jest to zgodne z relacją Pliniusza: „Od wielu dni – pisał on – odczuwalne było drżenie ziemi”. Jeśli więc prace remontowe były nasilone, mówi ten argument, to znacznie bardziej prawdopodobne, że chodziło o załatanie świeżych szkód niż o spóźnione i nie w porę podjęte próby uprzątnięcia bałaganu sprzed siedemnastu lat.
Co do stanu miasta w ogólności, a zwłaszcza gmachów publicznych, sprawę komplikują późniejsze grabieże. Nie ulega wątpliwości, że w roku 79 niektóre gmachy publiczne były w ruinie. Zwrócona w stronę morza potężna świątynia przypisywana zwykle bogini Wenus była wciąż placem budowy – choć wydaje się, że odbudowa była zakrojona na jeszcze większą skalę niż pierwotna wersja. Inne zostały już w znacznym stopniu doprowadzone do stanu używalności. Świątynia Izydy, na przykład, funkcjonowała normalnie, odbudowana i bogato przyozdobiona malowidłami, które dziś należą do najsłynniejszych w mieście (il. 6).
Stan Forum w chwili erupcji stanowi jednak większą zagadkę. Jedna z opinii mówi, że było to na wpół opuszczone, prawie zupełnie nieodbudowane rumowisko. Jeśli to prawda, wskazywałoby to co najmniej, że zainteresowania pompejańczyków, delikatnie mówiąc, oddaliły się od spraw publicznych. W najgorszym razie byłoby to oznaką kompletnego załamania się instytucji obywatelskich, co (jak zobaczymy) kłóci się z innymi znaleziskami. W ostatnich czasach oskarżycielski palec kieruje się na działające po erupcji grupy ratunkowe i rabusiów. Zgodnie z tym poglądem znaczna część Forum została doprowadzona do porządku, a nawet upiększona. Jednak pamiętając o położonych dopiero co cennych marmurowych okładzinach, miejscowi wkrótce po tym, jak miasto zniknęło pod warstwą popiołów, zaczęli kopać, by je odzyskać, zrywając je ze ścian – które w efekcie wyglądają, jak gdyby były niewykończone lub po prostu zniszczone. Interesowały ich też, oczywiście, liczne kosztowne posągi z brązu, które zdobiły ten plac.
6. Świątynia Izydy była jedną z głównych atrakcji dla pierwszych turystów, a także stanowiła inspirację dla pisarzy i muzyków, od młodego Mozarta po Bulwer-Lyttona, autora Ostatnich dni Pompei. Ta rycina ukazuje pośrodku główny budynek świątyni, po lewej zaś mały, otoczony murem basen z wodą używaną w świętych obrzędach.
Te dyskusje do dziś podnoszą temperaturę konferencji archeologicznych. Są przedmiotem naukowych sporów i rozpraw studenckich. Jednak bez względu na to, jak zostaną ostatecznie rozstrzygnięte (jeśli w ogóle do tego dojdzie), jedna rzecz nie ulega wątpliwości: „nasze” Pompeje nie są rzymskim miastem zajmującym się spokojnie swymi codziennymi sprawami, po czym nagle „zastygłym w czasie”, jak twierdzą liczne przewodniki i broszury dla turystów. Pogrążone w chaosie i niespokojne, ewakuowane i splądrowane, nosi ono ślady (i blizny) najrozmaitszych historii, które stanowią treść tej książki i które kryją się za czymś, co można by nazwać „pompejańskim paradoksem”: wiemy bardzo wiele, a zarazem niezwykle mało o życiu w tym starożytnym mieście.
Prawdą jest, że Pompeje pozwalają nam wyrobić sobie żywsze pojęcie o prawdziwych ludziach i ich życiu niż niemal jakiekolwiek inne miejsce rzymskiego świata. Spotykamy tu nieszczęśliwych kochanków („Tkacz Sukcessus kocha się w szynkarce Iris, a ona ma to gdzieś”, jak głosi napis nabazgrany na murze) i bezwstydnych enuretyków („Nasikałem do łóżka, nabrudziłem, przyznaję / Ale też, gospodarzu, nocnika nie zastałem”, oświadcza bezczelnie wiersz na ścianie sypialni pewnej gospody). Możemy dostrzec ślady pompejańskich dzieci, od raczkującego szkraba, który musiał mieć wielką uciechę z wciskania monet w świeży tynk głównej sali, atrium, pewnego wytwornego domu, pozostawiając przeszło siedemdziesiąt odcisków tuż nad podłogą (i niechcący dostarczając w ten sposób znakomitego dowodu pozwalającego datować wystrój wnętrza), po znudzone brzdące, które wydrapały szereg schematycznych ludzików na wysokości dziecięcego wzrostu w przedsionku term, być może czekając, aż ich matki skończą kąpiel. Nie wspominając już o końskich uprzężach z dzwoneczkami, groźnie wyglądających instrumentach medycznych (il. 7), osobliwych sprzętach kuchennych, od dołkownicy do jajek po formy do musu, jeśli właściwie odgadujemy ich przeznaczenie (il. 78), albo o tych przykrych pasożytach jelitowych, których ślady sprzed dwóch tysięcy lat można wciąż znaleźć na brzegach siedzisk w latrynie – oraz innych świadectwach pomagających odtworzyć widoki, odgłosy i zapachy Pompejów.
7. Istnieje zdumiewające podobieństwo między współczesnymi wziernikami ginekologicznymi a tą starożytną wersją z Pompejów. Choć brakuje niektórych elementów, nie ulega wątpliwości, że „ramiona” instrumentu rozchylały się przez obrót rączki w kształcie litery T.
8. Murek w pobliżu bramy Morskiej z czymś, co wygląda na pierścienie do cumowania łodzi. Jest niemal pewne, że linia brzegowa uległa zmianie w ciągu ostatnich stu lat życia miasta, pozostawiając te pierścienie na suchym lądzie.
Jednak przy całej sugestywności tego rodzaju detali szerszy obraz oraz wiele najbardziej podstawowych aspektów życia miasta wciąż kryją się w mroku. Ogólna liczba mieszkańców nie jest jedyną zagadką, z jaką mamy do czynienia. Kolejną jest związek miasta z morzem. Wszyscy są zgodni co do tego, że linia brzegowa przebiegała w starożytności znacznie bliżej Pompejów niż obecnie (oddalona jest o dwa kilometry). Jednak mimo umiejętności współczesnych geologów dotąd nie udało się ustalić dokładnie, jak blisko. Szczególnie intrygujący jest fakt, że tuż przy zachodniej bramie miasta, która dziś stanowi główne wejście dla turystów, znajduje się fragment muru z czymś, co wygląda jak pierścienie do cumowania łodzi, jak gdyby morze podchodziło w tym miejscu niemal pod samo miasto (il. 8). Problem w tym, że na zachód od tego miejsca, czyli w stronę morza, odkryto budowle z czasów rzymskich, których przecież nie wzniesiono pod wodą. Najbardziej przekonujące wyjaśnienie odwołuje się raz jeszcze do trwającej aktywności sejsmicznej. Podobnie jak w pobliskim Herkulanum, gdzie ruchy te można udokumentować bardzo wyraźnie, tak i tu linia brzegowa oraz poziom morza musiały się dramatycznie zmieniać przez ostatnie kilkaset lat dziejów miasta.
Co jeszcze bardziej zaskakujące, przedmiotem sporów są nawet kluczowe daty – nie tylko potężnego trzęsienia ziemi (które równie dobrze mogło mieć miejsce w roku 63), ale także samej erupcji. W całej tej książce stosować będę tradycyjne datowanie na 24 i 25 sierpnia 79 roku, które jest zgodne z tym, co czytamy w relacji Pliniusza. Są jednak powody, by sądzić, że katastrofa wydarzyła się nieco później, jesienią lub zimą tegoż roku. Przede wszystkim, jeśli zajrzy się do rozmaitych średniowiecznych manuskryptów Listów Pliniusza, można się przekonać, że podają one przeróżne daty erupcji (ówcześni skrybowie nagminnie popełniali błędy przy przepisywaniu rzymskich dat i liczb). Jest też faktem, że w szczątkach znajduje się podejrzanie dużo jesiennych owoców, a wiele ofiar najwyraźniej miało na sobie grube wełniane ubrania, strój niezbyt stosowny na upalne południowe lato – chociaż rzeczy, które ludzie narzucają, uciekając pod gradem pumeksu i popiołu wulkanicznego, nie są może najlepszym wskaźnikiem pogody. Bardziej solidnym dowodem jest natomiast pewna rzymska moneta, znaleziona w Pompejach w kontekście, który wyklucza zgubienie jej przez rabusiów. Specjaliści są zdania, że nie mogła zostać wybita wcześniej niż we wrześniu 79 roku.
Nie da się ukryć, że wiemy o Pompejach zarazem znacznie więcej, jak i znacznie mniej, niż nam się wydaje.
Wśród archeologów krąży stary dowcip, że Pompeje ginęły dwukrotnie: po raz pierwszy gwałtowną śmiercią w wyniku erupcji, po raz drugi zaś powolną śmiercią, która zabija je, odkąd w połowie osiemnastego wieku zaczęto prowadzić tu prace wykopaliskowe. Każda wizyta w tym miejscu ukaże dobitnie, co oznacza owa druga śmierć. Mimo heroicznych wysiłków pompejańskich służb archeologicznych miasto rozpada się w pył, chwasty porastają wiele obszarów zamkniętych dla turystów, niektóre z pyszniących się niegdyś żywymi barwami malowideł, pozostawionych na ścianach, wyblakły niemal doszczętnie. Jest to stopniowy proces niszczenia, przyspieszany przez trzęsienia ziemi i masową turystykę, któremu dopomogły też prymitywne metody wczesnych archeologów (choć przyznać trzeba, że wiele pięknych malowideł ściennych, które skuli i umieścili w muzeum, zniosło upływ czasu lepiej niż te pozostawione w pierwotnym kontekście), alianckie bombardowania z roku 1943 (il. 9), które obróciły w gruzy kilka rejonów miasta (większość zwiedzających nie ma pojęcia na przykład, że znaczne części Wielkiego Teatru i Forum, a także niektóre z najsłynniejszych domów zostały niemal w całości odbudowane po wojnie, albo że restaurację dla turystów usytuowano w miejscu szczególnie zdewastowanym przez bomby), oraz złodzieje i wandale, dla których teren wykopalisk, rozległy i trudny do upilnowania, jest nęcącym celem (w roku 2003 dwa świeżo odkryte freski zostały odłupane ze ściany; trzy dni później znaleziono je w pobliskim składzie materiałów budowlanych).
9. Alianckie bombardowania w 1943 roku wyrządziły w Pompejach ogromne szkody, niszcząc wiele ważnych budowli. To zdjęcie przedstawia stan Domu Trebiusza Walensa po nalotach. Wiele zbombardowanych budynków zostało po wojnie odbudowanych tak zręcznie, że nikt nie domyśliłby się dziś, iż na dobrą sprawę dwukrotnie obracano je w ruinę.
10. Wykopaliska z lat trzydziestych dwudziestego wieku. Pompejańskie domy nie wyłaniają się spod ziemi w nieskazitelnym stanie. Siła erupcji sprawiła, że wyglądają jak po bombardowaniu. Tutaj malowany tynk z górnego piętra zasypał położone niżej pomieszczenia.
Miasto to miało też jednak dwa życia: jedno w starożytności, drugie we współczesnej rekonstrukcji antycznych Pompejów, którą dziś zwiedzamy. Ten obiekt turystyczny wciąż usiłuje podtrzymać mit o „zastygłym w czasie” starożytnym mieście, do którego możemy wejść, jak gdyby było to zaledwie wczoraj. Prawdę mówiąc, uderzające jest, że choć rzymskie Pompeje leżą wiele metrów poniżej obecnego poziomu gruntu, wejścia na teren są wytyczone tak, że nie odnosimy wrażenia, iż schodzimy w dół; świat antyku stapia się niemal niepostrzeżenie z naszym własnym. Gdy jednak przyjrzymy się uważniej, dostrzeżemy, że miasto tkwi zawieszone w pół drogi między ruiną i rekonstrukcją, między starożytnością i współczesnością. Przede wszystkim spora jego część jest w znacznym stopniu odbudowana, i to nie tylko po szkodach wyrządzonych przez bombardowania w czasie wojny. Sporym szokiem jest widok zdjęć budynków tuż po ich odkopaniu (il. 10), ukazujących, w jak fatalnym stanie znaleziono większość z nich. Niektóre, co prawda, pozostawiono tak właśnie. Reszta jednak została naprawiona, ich ściany załatano i uzupełniono, by mogły utrzymać nowe dachy – przede wszystkim dla ochrony konstrukcji i malowideł, turyści jednak często biorą je za w cudowny sposób zachowane oryginały z czasów rzymskich.
Co więcej, miasto otrzymało nową geografię. Orientujemy się dziś w Pompejach, posługując się współczesnymi nazwami ulic, takich jak via dell’Abbondanza (ulica Obfitości, główna arteria przecinająca miasto w kierunku wschód–zachód i prowadząca wprost na Forum, nazwana od wizerunku bogini Obfitości wyrzeźbionego na jednej z ulicznych fontann), via Stabiana (ulica Stabiańska, krzyżująca się z via dell’Abbondanza i prowadząca na południe, w stronę Stabiów) oraz vicolo Storto (zaułek Kręty, nazwany tak z oczywistych względów). Nie mamy niemal zupełnie pojęcia, jak ulice te nazywały się w czasach rzymskich. Z pewnej zachowanej inskrypcji wynikałoby, że dzisiejsza via Stabiana nosiła wówczas nazwę via Pompeiana, wspomina też ona o dwóch innych ulicach (via Iovia, czyli ulicy Jowisza, i via Dequviaris, której nazwa ma być może związek z radą miejską, czyli decuriones), których nie udało się zlokalizować. Możliwe jednak, że wiele z nich nie miało określonych nazw na dzisiejszą modłę. Z pewnością nie było żadnych tabliczek z nazwami ulic i żadnego systemu adresowania przez podanie nazwy ulicy i numeru domu. Zamiast tego ludzie wykorzystywali miejscowe punkty orientacyjne: pewien gospodarz, na przykład, kazał dostarczać amfory z winem (jak możemy wciąż przeczytać na jednej z nich): „Do Euksinusa [co da się przetłumaczyć z grubsza jako „pan Gościnny”], karczmarza, w Pompejach, koło Amfiteatru”.
Podobnie nadaliśmy współczesne nazwy bramom miejskim, nazywając je od miejsc, ku którym prowadziły: brama Nolańska, brama Herkulańska, brama Wezuwiańska, brama Morska (w stronę morza) i tak dalej. W tym wypadku nieco lepiej orientujemy się, jak brzmiały ich starożytne nazwy. Bramę Herkulańską rzymscy mieszkańcy zwali porta Saliniensis albo porta Salis, czyli „bramą Solną” (od pobliskich salin). Nasza brama Morska być może nosiła nazwę bramy Rynkowej – tak przynajmniej wynikałoby z paru strzępów starożytnych tekstów połączonych z wiarygodnie brzmiącymi współczesnymi domysłami; koniec końców oprócz tego, że prowadziła do morza, znajdowała się też najbliżej Forum.
W braku starożytnych adresów współczesne przewodniki po mieście wykorzystują system identyfikacji poszczególnych budynków opracowany pod koniec dziewiętnastego wieku. Ten sam archeolog, który udoskonalił technikę odlewania zwłok, Giuseppe Fiorelli (swego czasu rewolucyjny polityk oraz najbardziej wpływowy kierownik pompejańskich wykopalisk w dziejach), podzielił Pompeje na dziewięć stref, czyli regiones; następnie ponumerował każdy wydzielony ulicami kwartał zabudowy w obrębie tych stref, po czym nadał odrębny numer każdym wychodzącym na ulicę drzwiom. Innymi słowy, według tego standardowego już dziś w archeologii skrótowego zapisu „VI.xv.1” oznaczałoby pierwszą bramę piętnastego kwartału w regionie szóstym, który znajduje się w północno-zachodniej części miasta.
Większości ludzi jednak VI.xv.1 jest lepiej znany jako Dom Wettiuszów, gdyż obok tych gołych współczesnych numerów większość okazalszych domów, a także gospody i bary otrzymały bardziej działające na wyobraźnię nazwy. Niektóre nawiązują do okoliczności ich odkrycia: Dom Stulecia, na przykład, został odkopany dokładnie 1800 lat po zniszczeniu miasta, w roku 1879; Dom Srebrnych Godów, odkopany w roku 1893, nazwano na cześć obchodzonej w tymże roku dwudziestej piątej rocznicy ślubu króla Włoch Humberta – jak na ironię budynek ten jest dziś lepiej znany niż królewskie małżeństwo. Inne nazwy wywodzą się od charakterystycznych znalezisk: przykładem może być Dom Menandra, a także Dom Fauna, nazwany od odkrytego tam słynnego tańczącego satyra, czyli „fauna” z brązu (il. 12), (jego wcześniejsza nazwa, Dom Goethego, upamiętniała syna słynnego Johanna Wolfganga von Goethe, który był świadkiem jednego z etapów odkopywania go w roku 1830, na krótko przed swą śmiercią – jego smutny los okazał się jednak mniej pamiętny niż chochlikowata rzeźba). Bardzo dużo budynków, jak Dom Wettiuszów, otrzymało nazwy po swych rzymskich mieszkańcach w ramach szerzej zakrojonego projektu ponownego zaludnienia antycznego miasta i powiązania ruin z prawdziwymi ludźmi, którzy niegdyś byli ich właścicielami, użytkownikami albo mieszkańcami.
Jest to pasjonująca, choć niekiedy ryzykowna procedura. Są przypadki, kiedy powiązanie budynku z osobą właściciela nie budzi wątpliwości. Dom bankiera Lucjusza Cecyliusza Jukundusa został z niemal stuprocentową pewnością zidentyfikowany na podstawie jego archiwów, które były przechowywane na strychu. Aulus Umbrycjusz Skaurus, najlepiej prosperujący miejscowy wytwórca garum (charakterystycznej rzymskiej mikstury z rozkładających się morskich stworzeń, eufemistycznie określanej dziś jako „sos rybny”), uwiecznił własne nazwisko w swej eleganckiej posiadłości szeregiem mozaik przedstawiających dzbany tego produktu opisane sloganami w rodzaju: „Najwyższej jakości sos rybny z wytwórni Skaurusa” (il. 57). Słynący ze wspaniałych fresków Dom Wettiuszów śmiało przypisano dwóm (prawdopodobnie) wyzwoleńcom, Aulusowi Wettiuszowi Konwiwie i Aulusowi Wettiuszowi Restitutusowi. Identyfikacji dokonano na podstawie znalezionych w westybulu dwóch pieczęci i sygnetu z tymi nazwiskami oraz kilku plakatów wyborczych, czy raczej ich antycznych odpowiedników, namalowanych na zewnętrznej ścianie („Restitutus poleca […] Sabinusa na stanowisko edyla”), przy założeniu, że kolejna pieczęć, odkryta w innej części domu i nosząca nazwisko Publiusza Krustiusza Faustusa, należała do jakiegoś lokatora mieszkającego na piętrze.
W wielu wypadkach dowody są znacznie mizerniejsze, ograniczone nieraz do pojedynczego sygnetu (który mógł zgubić równie dobrze właściciel, jak i gość), nazwiska wymalowanego na amforze z winem albo paru napisów na murze podpisanych przez tę samą osobę, jak gdyby ludzie bazgrali tylko po ścianach własnych domów. Szczególnie desperackie rozumowanie dotyczyło nazwiska właściciela tutejszego domu publicznego, głównej atrakcji dla wielu współczesnych, jak i zapewne starożytnych turystów: miało ono brzmieć Afrikanus. Koronnym argumentem na rzecz tej tezy jest smutna wiadomość wydrapana, najprawdopodobniej przez klienta, na ścianie jednej z kabinek dziewcząt: „Afrikanus nie żyje” (albo dosłownie: „umiera”). „Podpisał młody Rustikus, jego kolega szkolny, opłakujący Afrikanusa”. Afrikanus mógł mieszkać w tej okolicy: tak przynajmniej możemy się domyślać z faktu, że na pobliskim murze ktoś o tym imieniu obiecywał poparcie w lokalnych wyborach Sabinusowi (temu samemu kandydatowi, który zdobył głos Restitutusa). Nie ma jednak najmniejszego powodu, by sądzić, że sprowokowany przygnębieniem po odbytym stosunku lament młodego Rustikusa, jeśli z tym właśnie mamy do czynienia, miał jakikolwiek związek z właścicielem burdelu.
Ostateczny efekt tej i innych równie hurraoptymistycznych prób zidentyfikowania starożytnych pompejańczyków i umieszczenia ich na powrót w ich domach, barach i burdelach jest oczywisty: we współczesnej wyobraźni ogromna liczba pompejańczyków trafiła w niewłaściwe miejsca. Albo, ujmując rzecz bardziej ogólnie, istnieje wielka przepaść między „naszym” antycznym miastem a tym, które uległo zniszczeniu w 79 roku. W tej książce będę konsekwentnie używać punktów orientacyjnych, wskazówek topograficznych i nazewnictwa „naszych” Pompejów. Byłoby mylące i irytujące, gdybym określała bramę Herkulańską jej starożytną nazwą porta Salis. Numeracja opracowana przez Fiorellego pozwala nam szybko umiejscowić dany punkt na planie miasta i będę używać jej w odniesieniach. Mimo nieścisłości niektórych z nich zaś słynne nazwy – Dom Wettiuszów, Dom Fauna i tak dalej – są zdecydowanie najłatwiejszym sposobem przywołania na myśl konkretnego domu lub miejsca. Zgłębię jednak też ową przepaść bardziej szczegółowo, zastanawiając się, w jaki sposób antyczne miasto przeistoczyło się w „nasze” Pompeje, i snując refleksje o procesach, które pozwalają nam zinterpretować odkrywane szczątki.
Kładąc nacisk na te procesy, postępuję zarazem w pełni nowocześnie, jak i, w pewnym sensie, powracam do bardziej dziewiętnastowiecznego spojrzenia na Pompeje. Oczywiście dziewiętnastowieczni podróżnicy, podobnie jak turyści w dwudziestym pierwszym wieku, rozkoszowali się złudzeniem podróży w czasie. Intrygowało ich też jednak, w jaki sposób przeszłość odsłania się przed nimi: nie tylko „co”, ale i „jak” dowiadujemy się o rzymskich Pompejach. Możemy dostrzec to w sposobie ujęcia tematu w ich ulubionych przewodnikach po terenie wykopalisk, przede wszystkim Handbook for Travellers in Southern Italy Johna Murraya, wydanym po raz pierwszy w roku 1853 z myślą o potrzebach rodzącej się masowej (a nie zarezerwowanej dla przedstawicieli wyższych sfer) turystyki. Uruchomiona w roku 1839 linia kolejowa stała się ulubionym środkiem transportu zwiedzających, a o ich żołądki troszczyła się gospoda w pobliżu stacji, gdzie mogli zjeść obiad po męczącym zwiedzaniu ruin. Był to lokal o zmiennych kolejach losu (w roku 1853 właścicielem był najwyraźniej „bardzo uprzejmy i uczynny człowiek”, w roku 1865 czytelnikom doradzano, by nie siadali do stołu bez wcześniejszego „dogadania się z oberżystą co do ceny”). Stanowił jednak pierwszy z licznych punktów sprzedaży przekąsek, owoców, a zwłaszcza wody butelkowanej, które otaczają dziś pierścieniem teren wykopalisk.
Handbook Murraya raz po raz wprowadza wiktoriańskich turystów w problemy interpretacji, prezentując rozmaite rywalizujące ze sobą teorie na temat przeznaczenia odkrywanych właśnie okazałych gmachów publicznych. Czy budynek, który nazywamy macellum (hala targowa) na Forum, naprawdę pełnił rolę targowiska? A może była to świątynia? Albo połączenie sanktuarium i jadłodajni? (Wiele tych wątpliwości nie zostało do dziś rozstrzygniętych, jednak współczesne przewodniki z reguły pozostawiają swych czytelników w nieświadomości – ich autorzy powiedzieliby, że oszczędzają im problemów i kontrowersji). Co więcej, wraz z opisem każdego starożytnego budynku bedeker Murraya odnotowuje datę i okoliczności jego odkopania. Można odnieść wrażenie, że od tych wczesnych turystów oczekiwano, iż będą prowadzić w głowie podwójną chronologię: z jednej strony samego antycznego miasta i jego rozwoju, z drugiej – historię stopniowego wynurzania się Pompejów we współczesnym świecie.
Możemy nawet przypuszczać, że słynne akcje, w których ludzkie szczątki lub inne godne uwagi znaleziska jak na życzenie „odkrywano” na oczach bawiących tu z wizytą dygnitarzy, były kolejnym aspektem tego samego podejścia. Dziś skłonni jesteśmy podrwiwać z niewybredności tych komedii oraz łatwowierności widzów (czy dostojni goście mogli być tak naiwni, by wyobrażać sobie, że tak wspaniałe odkrycia zostały dokonane zupełnie przypadkiem akurat w chwili ich przybycia?). Jednak sztuczki stosowane przez przemysł turystyczny mówią równie wiele o nadziejach i oczekiwaniach zwiedzających, ile o przebiegłości tubylców. Tutaj goście chcieli oglądać nie tylko same znaleziska, ale i prace wykopaliskowe, które wydobywały przeszłość na światło dzienne.
Oto wybrane sprawy, którym chciałabym przywrócić miejsce w ogólnym obrazie.
Pompeje zaskakują na każdym kroku. Sprawiają, że nawet najbardziej rzeczowi i dobrze poinformowani specjaliści zmuszeni są zrewidować swe wyobrażenia o życiu w rzymskiej Italii. Wielki ceramiczny dzban z malowanym napisem reklamującym jego zawartość jako „koszerne garum” przypomina nam, że ludzie tacy jak Umbrycjusz Skaurus mogli starać się o pozyskanie niszowego rynku lokalnej społeczności żydowskiej (gwarantując brak skorupiaków wśród nierozpoznawalnych już składników tej przegniłej mikstury). Wspaniała figurka z kości słoniowej, przedstawiająca hinduską boginię Lakszmi, którą odkryto w roku 1938 w budynku nazwanym dziś z jej powodu „Domem Indyjskiej Statuetki”, skłania do zastanowienia się raz jeszcze nad powiązaniami Rzymu z Dalekim Wschodem (il. 11). Czy trafiła ona do miasta, przywieziona jako pamiątka z podróży przez jakiegoś pompejańskiego kupca? Czy może za pośrednictwem kupieckiej społeczności Nabatejczyków (z dzisiejszej Jordanii) zamieszkałej w pobliskim Puteoli? Niemal równie nieoczekiwane było niedawne odkrycie szkieletu małpy, rozsianego – nierozpoznanego przez wcześniejszych archeologów – wśród kości w magazynach na terenie wykopalisk. Mogła to być egzotyczna żywa maskotka albo, co bardziej prawdopodobne, zwierzęcy aktor ulicznego teatrzyku lub cyrku, wyuczony zabawnych sztuczek.
11. Ten posążek z kości słoniowej, przedstawiający indyjską boginię Lakszmi, pozwala uzmysłowić sobie rozległość wielokulturowych powiązań Pompejów. Ta bogini szczęścia, płodności i piękna została ukazana niemal naga, jeśli nie liczyć bogatej biżuterii.
Pompeje są miastem, które potrafi zaskoczyć, bardzo znajomym, a zarazem przedziwnie obcym. Ta miejscowość na italskiej prowincji, której horyzont nie sięgał poza Wezuwiusz, stanowiła zarazem część imperium rozciągającego się od Hiszpanii po Syrię, z całą kulturową i religijną różnorodnością, jaka często cechuje imperia. Słynne słowa „Sodoma” i „Gomora” napisane wielkimi literami na ścianach jadalni stosunkowo skromnego domu przy via dell’Abbondanza (zakładając, że nie są one ponurym komentarzem jakiegoś późniejszego rabusia) są dla nas czymś więcej niż uwagą – albo żartem – naocznego świadka na temat obyczajności pompejańskiego życia towarzyskiego. Uświadamiają nam one, że w tym mieście nie tylko dzieła Wergiliusza, ale i słowa Księgi Rodzaju („Wtedy Pan spuścił na Sodomę i Gomorę deszcz siarki i ognia, sam Pan z nieba”) musiały być znane przynajmniej niektórym mieszkańcom.
Ta małomiasteczkowa społeczność licząca – pomijając kobiety, dzieci i niewolników – zaledwie parę tysięcy obywateli, nie większa niż wioska lub campus uniwersytecki, odcisnęła jednak trwalsze piętno na dziejach Rzymu, niż skłonni bylibyśmy sądzić. Dowiemy się o tym z rozdziału 1.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Tytuł oryginału: Pompeii. The Life of a Roman Town
Copyright © Mary Beard, 2008
All rights reserved
Copyright © for the Polish e-book edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 2015, 2020
Informacja o zabezpieczeniach
W celu ochrony autorskich praw majątkowych przed prawnie niedozwolonym utrwalaniem, zwielokrotnianiem i rozpowszechnianiem każdy egzemplarz książki został cyfrowo zabezpieczony. Usuwanie lub zmiana zabezpieczeń stanowi naruszenie prawa.
Redaktor: Małgorzata Chwałek
Redaktor merytoryczny: dr Anna Tatarkiewicz
Projekt i opracowanie graficzne okładki: Zbigniew Mielnik
Na okładce
Fragment malowidła z Domu Wettiuszów
© Bridgeman / PhotoPower
Wydanie I e-book (opracowane na podstawie wydania książkowego: Pompeje. Życie rzymskiego miasta, wyd. I, Poznań 2022)
ISBN 978-83-8188-898-1
Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o.
ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań
tel. 61 867 81 40, 61 867 47 08
e-mail: [email protected]
www.rebis.com.pl
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer