Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Emocjonująca piąta część bestsellerowej serii „Dotknij Mnie”! Czy złamane serce Juliette uczyni ją podatną na wzrastającą w niej ciemność?
Krótka kadencja Juliette jako dowódczyni Ameryki Północnej była katastrofą, po której szuka wsparcia u Warnera. Ale ten łamie jej serce, kiedy na jaw wychodzą skrywane przez niego tajemnice, które zmieniają wszystko. Juliette jest zdruzgotana, a mrok, jaki od zawsze w niej mieszkał, pochłania ją coraz bardziej. Jedno spotkanie z nieoczekiwanymi gośćmi może wystarczyć, by zepchnąć ją z krawędzi w całkowitą ciemność.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 340
Tytuł oryginału: Defy me, Reveal me
Defy me, Copyright © 2019 by Tahereh Mafi
Reveal me, Copyright © 2019 by Tahereh Mafi
All rights reserved.
Copyright © for the Polish translation by Agnieszka Brodzik, 2023
Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2023
Redaktor inicjujący: Łukasz Chmara
Redaktorka prowadząca: Oliwia Łuksza
Marketing i promocja: Aleksandra Kotlewska, Anna Fiałkowska
Redakcja: Sandra Popławska
Korekta: Sara Szulc, Robert Narloch
Skład i łamanie: Stanisław Tuchołka / panbook.pl
Projekt oryginalnej okładki: Colin Anderson
Adaptacja okładki i stron tytułowych: Amelia Karcewicz
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.
eISBN 978-83-67551-83-0
Niniejsza praca jest dziełem fikcji. Wszelkie nazwy, postaci, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni osoby autorskiej. Wszelkie podobieństwo do osób prawdziwych jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.
WE NEED YA
Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.
ul. Fredry 8, 61-701 Poznań
tel.: 61 853-99-10
www.weneedya.pl
KENJI
Z jej gardła wydobywa się wrzask.
Po prostu krzyczy, myślę sobie. To są tylko słowa. Jednak ona drze się, ile sił w płucach, z agonią, która wydaje się niemal przesadzona, a jej skutki niemożliwe. Jest zupełnie tak, jakby Juliette implodowała.
Nie wierzę własnym oczom.
Zawsze wiedziałem, że Juliette jest potężna – i że nie odkryliśmy jeszcze do końca jej siły – ale nigdy by mi do głowy nie przyszło, że jest zdolna do czegoś takiego.
Czegoś takiego:
Sufit pęka. Wstrząsy rozchodzą się jak błyskawice po ścianach, podłodze, dzwonią mi od nich zęby. Ziemia trzęsie mi się pod nogami. Ludzie zamierają, chociaż przechodzą ich dreszcze, cała sala wibruje. Żyrandole kołyszą się zbyt szybko, światło niepokojąco migocze. A potem, z jednym ostatnim wstrząsem, trzy ogromne lampy odrywają się i roztrzaskują o podłogę.
Kryształy rozpryskują się we wszystkich kierunkach. W sali brakuje połowy świateł i nagle trudno dokładnie śledzić wydarzenia. Spoglądam na Juliette i widzę, jak patrzy z rozchylonymi ustami, jakby zamurowało ją na widok tych zniszczeń. Wtedy zdaję sobie sprawę, że musiała przestać krzyczeć jakiś czas temu. Ona nie może tego zatrzymać. Zdążyła już posłać swoją energię w świat i teraz…
Ta energia musiała znaleźć jakieś ujście.
Wstrząsy niosą się z nowym ferworem po parkiecie, tworząc pęknięcia w ścianach, fotelach i… ludziach.
Właściwie nie wierzę w to, dopóki nie zobaczę krwi. Przez sekundę mam wrażenie, jakby to było złudzenie, te wszystkie nieruchome ciała na fotelach, z otwartymi klatkami piersiowymi. To wygląda jak jakaś sztuczka – jak kiepski żart, jak słaba produkcja teatralna. Kiedy jednak pojawia się krew, kiedy gęsta i czerwona ciecz przecieka przez ubrania i tapicerkę, spływa po zastygłych dłoniach, wiem, że nigdy się z tego nie otrząsnę.
Juliette właśnie w jednej chwili zamordowała sześćset osób.
Ten widok nigdy nie przestanie mnie dręczyć.
Przeciskam się między cichymi, zdumionymi, wciąż oddychającymi ciałami przyjaciół. Słyszę ciche, nieustające skomlenie Winstona i Brendana przekonującego go bez końca, że rana nie jest tak poważna, jak wygląda, że będzie dobrze, że przeszedł już gorsze rzeczy i jakoś przeżył…
I wiem, że moim priorytetem jest być teraz z Juliette.
Kiedy do niej docieram i biorę ją w ramiona, jej zimne, niereagujące ciało przywodzi mi na myśl tamten moment, kiedy znalazłem ją stojącą nad Andersonem, z pistoletem wycelowanym w jego pierś. Była taka przerażona – taka zdumiona – tym, co zrobiła, że nie mogła nic z siebie wykrztusić. Wyglądała, jakby schowała się gdzieś w sobie – jakby znalazła mały pokoik w swojej głowie i zamknęła się w środku. Dopiero po chwili byłem w stanie ją stamtąd wyciągnąć.
A wtedy nawet nikogo nie zabiła.
Staram się sprawić, żeby jakoś odtajała, błagam, by wróciła do siebie, żeby popędziła z powrotem do rzeczywistości.
– Wiem, że to jakiś obłęd, ale musisz się z tego otrząsnąć, J. Obudź się. Wyjdź ze swojej głowy. Musimy się stąd wydostać.
Ona nawet nie mruga.
– Księżniczko, proszę – mówię, potrząsając nią trochę. – Musimy iść, natychmiast…
Ponieważ nadal się nie rusza, postanawiam, że nie mam innego wyjścia, jak zrobić to za nią. Zaczynam ciągnąć ją do tyłu. Jej odrętwiałe ciało jest cięższe, niż się spodziewałem, a z jej ust wydostaje się cichy, świszczący dźwięk, jakby szloch. Rozpala się we mnie lęk. Daję znak Castle’owi i reszcie, żeby szli, żeby ruszyli beze mnie, ale kiedy się rozglądam, szukając Warnera, zdaję sobie sprawę, że nigdzie go nie ma.
W tej samej chwili ktoś ciosem pozbawia mnie tchu.
Pokój wiruje. W oczach mi ciemnieje, znowu się rozjaśnia, a potem mrok zostaje tylko na brzegach w przyprawiającej o zawroty głowy chwili, która trwa zaledwie sekundę. Brakuje mi równowagi. Zataczam się.
I wtedy, nagle…
Juliette znika.
Nie metaforycznie. Dosłownie znika. W jednej sekundzie jest w moich ramionach, a w następnej trzymam powietrze. Mrugam szybko, przekonany, że tracę rozum, ale kiedy się rozglądam, widzę, że ludzie na widowni zaczynają się poruszać. Ich koszule są porwane, twarze podrapane, lecz wszyscy żyją. Powoli się podnoszą, zdumieni, a mnie w tym samym momencie ktoś mocno popycha. Unoszę wzrok i widzę przeklinającego na mnie Iana, który każe mi się ruszać, dopóki mamy jeszcze szansę, a ja chcę zaprotestować, wytłumaczyć mu, że straciliśmy Juliette – że nie widziałem Warnera – lecz on mnie nie słyszy, po prostu popycha mnie do przodu, poza scenę, a kiedy z widowni zamiast pomruków niesie się ryk, wiem, że nie mam już innego wyjścia.
Muszę iść.
WARNER
– Zabiję go – mówi, a jej drobne dłonie zaciskają się w pięści. – Zabiję go…
– Ella, nie bądź niemądra – mówię i odchodzę.
– Pewnego dnia – ciągnie, idąc za mną, w jej oczach lśnią łzy. – Jeśli nie przestanie cię krzywdzić, przysięgam, że to zrobię. Zobaczysz.
Śmieję się.
– To nie jest zabawne! – protestuje.
Odwracam się do niej.
– Nikt nie może zabić mojego ojca. On jest niezniszczalny.
– Nikt nie jest niezniszczalny – odpowiada.
Ignoruję ją.
– Dlaczego twoja mama nic nie robi? – dopytuje, łapiąc mnie za rękę.
Kiedy spoglądam jej w oczy, wydaje się inna. Wystraszona.
– Dlaczego nikt nie próbuje go powstrzymać?
Rany na moich plecach zdążyły się zabliźnić, lecz z jakiegoś powodu wciąż bolą. Ella to jedyna osoba, która wie o ich istnieniu i o tym, jak w dniu moich urodzin dwa lata temu ojciec zaczął mnie krzywdzić. W zeszłym roku, kiedy wszystkie rodziny przyjechały odwiedzić nas w Kalifornii, Ella wpadła do mojego pokoju, chcąc wiedzieć, gdzie się podziały Emmaline i Nazeera. Przyłapała mnie na oglądaniu swoich pleców w lustrze.
Błagałem ją, żeby nic nie mówiła, żeby nie zdradziła nikomu, czego była świadkiem, ale ona się rozpłakała i powiedziała, że musimy kogoś o tym powiadomić, że poinformuje o tym matkę.
– Jeśli powiesz swojej matce – rzuciłem do niej wtedy – będę miał jeszcze więcej kłopotów. Proszę, zachowaj to dla siebie, dobrze? On więcej tego nie zrobi.
Jednak zrobił.
I tym razem był jeszcze bardziej rozzłoszczony. Oznajmił, że mam już siedem lat, więc jestem za duży, żeby płakać.
– Nie możemy tego tak zostawić – mówi teraz Ella nieco drżącym głosem. Kolejna łza spływa po jej twarzy, ale dziewczyna szybko ją wyciera. – Musimy komuś powiedzieć.
– Przestań – ucinam. – Nie chcę więcej o tym rozmawiać.
– Ale…
– Ella, proszę.
– Nie, musimy…
– Ella – rzucam, przerywając jej. – Myślę, że coś jest nie tak z moją mamą.
Otwiera szeroko oczy. Jej gniew mija.
– Słucham?
Całymi tygodniami bałem się wymówić te słowa na głos, bo uczyniłyby mój strach realnym. Nawet teraz czuję, jak serce mi przyśpiesza.
– Co masz na myśli? – dopytuje Ella. – Co jest z nią nie tak?
– Jest… chora.
Ella mruga, stropiona.
– Jeśli jest chora, możemy ją wyleczyć. Moi rodzice ją wyleczą. Są bardzo mądrzy, wszystko potrafią naprawić. Jestem pewna, że wyleczą twoją mamę.
Potrząsam głową, serce mi teraz dudni jak opętane, słyszę jego tętnienie.
– Nie, Ella, nie rozumiesz… Mnie się wydaje…
– Co takiego? – Chwyta mnie za rękę. Ściska. – Co się dzieje?
– Tata ją chyba zabija.
KENJI
Wszyscy uciekamy.
Baza znajduje się niedaleko stąd i najlepszym rozwiązaniem jest dotrzeć do niej piechotą. Jednak gdy tylko wypadamy na otwartą przestrzeń, cała nasza grupa – czyli ja, Castle, Winston, ranny Brendan, Ian i Alia – staje się niewidzialna. Ktoś wykrzykuje do mnie zdyszane podziękowania, ale to nie moja sprawka.
Zaciskam pięści.
Nazeera.
Te ostatnie parę dni z nią przyprawiały mnie o zawroty głowy. Nie powinienem był jej ufać. Najpierw mnie nienawidzi, potem nienawidzi mnie jeszcze bardziej, a później, zupełnie nieoczekiwanie, stwierdza, że wcale nie jestem dupkiem i chce się ze mną kumplować? Nie mogę uwierzyć, że dałem się na to nabrać. Nie mogę uwierzyć, że taki ze mnie kretyn. Od samego początku mną manipulowała. Pojawia się nagle znikąd, jakimś cudem niby ma takie same zdolności jak ja, a potem – dokładnie w tym samym czasie, kiedy udaje serdeczną przyjaciółeczkę Juliette – zostajemy ofiarami ataku na sympozjum i Juliette w pewnym sensie morduje sześćset osób?
Nie ma mowy. Nie łykam tego.
Nie ma mowy, żeby to wszystko było tylko zbiegiem okoliczności.
Juliette wzięła udział w tamtym sympozjum właśnie dlatego, że Nazeera ją do tego zachęcała. To Nazeera przekonała Juliette, że to dobry pomysł. A pięć sekund przed tym, jak Brendan został postrzelony, Nazeera kazała mi uciekać. I jeszcze niby mamy te same supermoce.
Ściema.
Nie mogę uwierzyć, że dałem się omamić ładną buzią. Powinienem był uwierzyć Warnerowi, kiedy mówił, że ona coś ukrywa.
Warner.
Boże. Nawet nie wiem, co się z nim stało.
Zaraz za progiem bazy nasza niewidzialność znika. Nie mam pewności, czy to oznacza, że Nazeera sobie poszła, ale nie możemy zwolnić, żeby się o tym przekonać. Szybko transmituję własną niewidzialność na resztę grupy; wystarczy, że utrzymam ją jeszcze przez chwilę, aż dostaniemy się w bezpieczne miejsce, bo sam powrót do bazy to za mało. Żołnierze będą zadawać pytania, a w tej chwili nie znam na nie odpowiedzi.
Wkurzą się.
Docieramy wspólnie na piąte piętro, do naszej miejscówki w Sektorze 45. Warner dopiero co dokończył jej budowę. Opróżnił na potrzeby naszej siedziby całe piętro i ledwo zdążyliśmy się rozgościć, kiedy wszystko przepadło. Na razie wolę o tym nawet nie myśleć.
Robi mi się od tego niedobrze.
Liczę nas, gdy zbieramy się w największej wspólnej sali. Mamy cały pierwotny skład, wszystkich pozostałych przy życiu członków Omega Point. Adam i James wpadają, żeby sprawdzić, co się stało, Sonya i Sara natomiast zostają chwilę, by posłuchać, a potem zabierają Brendana do skrzydła medycznego. Winston znika za nimi.
Po Juliette i Warnerze nie ma ani śladu.
Szybko dzielimy się wrażeniami. Zaraz udaje nam się potwierdzić, że wszyscy widzieliśmy praktycznie to samo: krew, chaos, zamordowanych ludzi, a potem nieco mniej krwawą wersję tego samego. Nikogo to nie zdziwiło tak bardzo, jak mnie, ponieważ, jak to ujął Ian: „Tutaj ciągle dzieje się coś dziwnego, nadnaturalnego, to wcale nie takie niezwykłe”. Jednak najważniejsze jest coś innego.
Nikt nie widział, co się stało z Warnerem i Juliette.
Nikt oprócz mnie.
Przez kilka sekund tylko patrzymy po sobie. Serce dudni mi mocno w piersi. Czuję się, jakbym płonął, jednak nie ogniem, lecz oburzeniem.
Zaprzeczeniem.
Alia odzywa się jako pierwsza.
– Chyba nie myślicie, że nie żyją, prawda?
– Pewnie nie żyją – odpowiada Ian.
Skaczę na równe nogi.
– STOP. Właśnie, że żyją.
– Skąd ta pewność? – pyta Adam.
– Wiedziałbym, gdyby było inaczej.
– Słucham? Niby skąd?
– Po prostu bym wiedział, okej? – wypalam. – Wiedziałbym. I żyją. – Biorę głęboki oddech na opanowanie. – Nie poddamy się panice – mówię na tyle spokojnie, na ile tylko zdołam. – Musi istnieć logiczne wytłumaczenie. Ludzie tak po prostu nie znikają, prawda?
Wszyscy się na mnie gapią.
– Wiecie, co mam na myśli – rzucam z irytacją. – Przecież nikt z nas nie myśli, że Juliette i Warner mogliby, no, uciec we dwoje. Przed sympozjum nie rozmawiali ze sobą. Dlatego więcej sensu ma to, że zostali porwani. – Robię pauzę. Jeszcze raz się rozglądam. – Prawda?
– Albo zginęli – odzywa się Ian.
– Jeśli nadal będziesz tak mówił, Sanchez, gwarantuję, że przynajmniej jedna osoba dzisiaj umrze.
Ian głośno wzdycha.
– Słuchaj, nie chcę być dupkiem. Wiem, że trzymaliście się blisko. Ale bądźmy szczerzy: z nami tak nie było. I może z tego powodu jestem mniej zaangażowany emocjonalnie, jednak jednocześnie podchodzę do tego z większym dystansem.
Czeka, dając mi szansę na odpowiedź.
Milczę.
Ian znowu wzdycha.
– Chciałem tylko powiedzieć, że może pozwalasz, by emocje wzięły górę. Wiem, że nie życzysz im śmierci, ale istnieje naprawdę duża szansa, że zginęli. Warner był dla Przywrócenia zdrajcą. Jestem zaskoczony, że nie próbowali go zabić wcześniej. A Juliette… to chyba oczywiste, prawda? Zamordowała Andersona i ogłosiła się nową przywódczynią Ameryki Północnej. – Unosi znacząco brwi. – Już od kilku miesięcy byli na celowniku.
Zaciskam szczęki. Rozluźniam. Znowu zaciskam.
– Czyli – ciągnie cicho Ian – trzeba podejść do tego z głową. Jeśli nie żyją, musimy się zastanowić nad kolejnymi posunięciami. Dokąd pójdziemy?
– Czekaj, co masz właściwie na myśli? – pyta Adam, prostując się. – Jakie kolejne posunięcia? Myślisz, że musimy stąd odejść?
– Bez Warnera i Juliette raczej nie będziemy tutaj bezpieczni. – Lily chwyta rękę Iana, a mnie ten gest wsparcia przyprawia o mordercze myśli. – Żołnierze przyrzekli lojalność im dwojgu, a w szczególności Juliette. Bez niej nie jestem pewna, czy dokądkolwiek za nami pójdą.
– A jeśli Przywrócenie zamordowało Juliette – dodaje Ian – to oczywiście dopiero początek. Mogą w każdej chwili przybyć, żeby odzyskać Sektor 45. Największe szanse na przetrwanie będziemy mieli wtedy, gdy zastanowimy się, co będzie najlepsze dla naszej grupy. Ponieważ z pewnością znaleźliśmy się na celowniku, moim zdaniem powinniśmy uciekać. I to szybko. – Pauza. – Może nawet jeszcze dzisiaj.
– Stary, oszalałeś? – Opadam z impetem na krzesło. Mam ochotę wrzeszczeć. – Nie możemy tak po prostu uciec. Musimy ich poszukać. Musimy natychmiast zaplanować misję ratunkową!
Wszyscy tylko na mnie patrzą. Jakby to mi odbiło.
– Castle? – rzucam i nie udaje mi się zachować neutralnego tonu. – Nie zechciałbyś się podzielić swoim zdaniem?
Jednak Castle kuli się i patrzy na sufit, na nic. Sprawia wrażenie otumanionego.
Nie mam czasu, żeby się nad tym zastanawiać.
– Kenji – odzywa się cicho Alia. – Przykro mi, ale Ian ma rację. Uważam, że nie jesteśmy już tutaj bezpieczni.
– Nie odejdziemy – mówimy jednocześnie z Adamem.
Obracam się, zaskoczony. Przeszywa mnie nadzieja, szybko i silnie. Może Adam czuje do Juliette więcej, niż daje po sobie poznać. Może nas wszystkich zaskoczy. Może wreszcie przestanie się ukrywać, przestanie tchórzliwie czekać w tle. Może, myślę sobie, Adam wrócił.
– Dziękuję – mówię i wskazuję na niego gestem, który daje pozostałym jasny znak: Widzicie? To się nazywa lojalność.
– James i ja nie będziemy dłużej uciekać – wyjaśnia Adam, z jego oczu bije chłód. – Rozumiem, że wy musicie odejść, ale ja i mój brat zostajemy. Byłem żołnierzem tego sektora. Mieszkałem w bazie. Może mi odpuszczą.
Marszczę brwi.
– Przecież…
– Nie będziemy dłużej uciekać – tłumaczy Adam. Głośno. Zdecydowanie. – Możecie snuć swoje plany bez nas. I tak musimy już udać się do łóżek. – Adam wstaje, odwraca się do brata. – Czas spać.
James wbija wzrok w podłogę.
– James – mówi Adam ostrzegawczym tonem.
– Chcę zostać i posłuchać – odpowiada chłopiec, krzyżując ręce na piersi. – Możesz się położyć beze mnie.
– James…
– Mam pewną teorię – odzywa się dziesięciolatek. Ostatnie słowo wymawia w taki sposób, jakby było dla niego czymś nowym, jakby było ciekawym dźwiękiem w jego ustach. – I chciałbym podzielić się nią z Kenjim.
Adam wydaje się tak spięty, że aż mi się to udziela. Chyba nie zwracałem na niego wystarczającej uwagi, bo dopiero teraz widzę, że wygląda na zmęczonego. Gorzej. Wygląda na zniszczonego. Jakby mógł lada chwila się zapaść, pęknąć.
James spogląda na mnie szeroko otwartymi oczami, wyraźnie podekscytowany.
Wzdycham.
– Jaką masz teorię, mały człowieku?
Twarz Jamesa promienieje.
– Tak sobie myślałem, że może to całe udawane zabijanie miało, no, odwrócić naszą uwagę.
Unoszę brew.
– Na przykład gdyby ktoś chciał porwać Warnera i Juliette – tłumaczy dalej. – Sam mówiłeś wcześniej, że takie coś byłoby idealnym odwróceniem uwagi, prawda?
– No, tak – odpowiadam, marszcząc czoło. – Chyba tak. Ale po co Przywrócenie miałoby obmyślać taki plan? Czy oni w którymkolwiek momencie ukrywali swoje zamiary? Gdyby jakiś najwyższy przywódca chciał porwać Juliette albo Warnera, dlaczego nie miałby po prostu pojawić się tutaj z całym oddziałem pierdolonych żołnierzy i zabrać to, czego chce?
– Wyrażaj się – rzuca oburzony Adam.
– Sorki. Proszę o wykreślenie słowa „pierdolonych” z zapisu naszej rozmowy.
Adam potrząsa głową. Wygląda, jakby miał mnie zaraz udusić. Jednak James się uśmiecha, a tylko to się naprawdę liczy.
– Nie, nie wydaje mi się, by wtargnęli w ten sposób, nie, skoro jest tutaj tylu żołnierzy – mówi James z błyszczącymi oczami. – Nie, jeśli mieli coś do ukrycia.
– Myślisz, że mieli coś do ukrycia? – wtrąca Lily. – Przed nami?
– Nie wiem – przyznaje James. – Czasami ludzie ukrywają różne rzeczy. – Ukradkiem zerka na Adama, a mnie od razu przyśpiesza ze strachu tętno i już mam odpowiedzieć, kiedy uprzedza mnie Lily.
– No wiesz, to możliwe – odzywa się. – Ale Przywrócenie w przeszłości niekoniecznie przejmowało się wizerunkiem. Dawno temu przestali udawać, że obchodzi ich opinia publiczna. Teraz koszą ludzi na ulicy, bo taką mają ochotę. Nie wydaje mi się, by zależało im, by coś przed nami ukryć.
Castle wybucha śmiechem, głośno, a my wszyscy odwracamy się, by na niego spojrzeć. Czuję ulgę, bo wreszcie zareagował, jednak wydaje się jakiś nieobecny. I zły. Właściwie nigdy wcześniej nie widziałem go rozzłoszczonego.
– Ukrywają przed nami całe mnóstwo rzeczy – rzuca ostro. – I przed sobą nawzajem. – Wzdycha przeciągle i w końcu wstaje. Uśmiecha się ostrożnie do chłopca. – James, jesteś naprawdę mądry.
– Dziękuję – odpowiada dziesięciolatek, patrząc na niego ze zdziwieniem.
– Castle? – rzucam bardziej szorstko, niż planowałem. – Czy mógłbyś powiedzieć nam, proszę, co się dzieje? Czy ty coś wiesz?
Znowu słychać jego westchnienie. Castle drapie się po brodzie.
– No dobrze, Nazeera – odzywa się, zwracając do pustego miejsca, jakby mówił do ducha. – Śmiało.
Kiedy w pokoju materializuje się Nazeera, nie tylko ja wyglądam na wkurzonego. Okej, może jednak tylko ja.
Ale za to cała reszta jest co najmniej zaskoczona.
Gapią się na nią, na siebie, a potem każdy z nich – absolutnie każdy – odwraca się do mnie.
– Stary, wiedziałeś o tym? – pyta Ian.
Marszczę brwi.
Niewidzialność jest moja. Moja, cholera jasna.
Nikt nigdy mi nie mówił, że muszę się nią dzielić. A już na pewno nie z kimś takim jak Nazeera, kłamliwą manipulatorką…
Śliczną. Śliczną kłamliwą manipulatorką.
Ja pierdolę.
Odwracam się i wbijam wzrok w ścianę. Nie może dłużej rozpraszać mnie swoją urodą. Wie, że mi się podoba – moje zauroczenie jest, jak twierdzi Castle, oczywiste dla każdego w promieniu dziesięciu kilometrów – i wyraźnie wykorzystywała moją głupotę dla własnych korzyści.
Cwana. Szanuję jej taktykę.
To jednak oznacza, że muszę trzymać przy niej gardę. Koniec wgapiania się w nią. Koniec myślenia o niej. Koniec wyobrażania sobie jej uśmiechu. Albo tego, jaka była szczerze rozbawiona tego samego wieczoru, gdy nawrzeszczała na mnie za zadawanie rozsądnych pytań. Które, swoją drogą…
Moim zdaniem to wcale nie było takie szalone zastanawiać się na głos, dlaczego córka najwyższego przywódcy mogła bezkarnie nosić nielegalną chustę. Później powiedziała mi, że nosi ją symbolicznie, od czasu do czasu, że nie może tego robić non stop, bo to wbrew prawu. A jednak kiedy ja to zauważyłem, nawrzeszczała na mnie. A potem jeszcze raz, gdy byłem zbity z tropu.
Nadal jestem.
Teraz nie ma zasłoniętych włosów, ale najwyraźniej nikt oprócz mnie tego nie zauważył. Może już widzieli ją w takim wydaniu. Może tylko ja jeszcze z nią o tym nie rozmawiałem, a oni już słyszeli tę historię o noszeniu chusty symbolicznie i okazjonalnie.
Nielegalnie, poza zasięgiem wzroku taty.
– Kenji – odzywa się, a jej głos brzmi tak ostro, że unoszę spojrzenie, odrywając je od ściany wbrew wyraźnym rozkazom wydanym samemu sobie. Wystarczają dwie sekundy kontaktu wzrokowego, żeby moje serce znowu oszalało.
Te usta. Te oczy.
– Słucham? – Krzyżuję ręce na piersi.
Nazeera wygląda na zaskoczoną, jakby nie spodziewała się, że będę obrażony, a mnie to nie obchodzi. Powinna wiedzieć, że jestem wkurzony. Że bycie niewidzialnym to moja zdolność. Że zdaję sobie sprawę ze swojej małostkowości i mam to gdzieś. Poza tym nie ufam jej. No i dlaczego niby wszystkie dzieci najwyższych przywódców tak dobrze wyglądają? Zupełnie jakby to było celowe, jakby wszyscy pochodzili z probówki czy coś.
Potrząsam głową, żeby przerwać ten strumień świadomości.
– Powinieneś tego wysłuchać na siedząco, naprawdę – zauważa ostrożnie Nazeera.
– Nic mi nie będzie.
Marszczy brwi. Przez sekundę wydaje się niemal urażona, ale zanim zdążę źle się z tym poczuć, wzrusza ramionami. Odwraca wzrok.
A po jej następnych słowach prawie się rozpadam.
JULIETTE
Siedzę na pomarańczowym krześle w korytarzu słabo oświetlonego budynku. Krzesło zostało wykonane z taniego plastiku, jego krawędzie są ostre, niewygładzone. Podłoga to błyszczące linoleum, które w paru miejscach klei mi się do butów. Wiem, że oddycham zbyt głośno, ale nie mogę nad tym zapanować. Przysiadłam na dłoniach i macham nogami.
I wtedy w zasięgu wzroku pojawia się chłopiec. Jego ruchy są tak ciche, że zauważam go dopiero wtedy, gdy zatrzymuje się bezpośrednio przede mną. Opiera się o ścianę, a wzrok skupia na jakimś punkcie w oddali.
Przyglądam mu się przez chwilę.
Wydaje się być w podobnym wieku, lecz ma na sobie garnitur. W tym chłopaku jest coś dziwnego; jest taki blady i sztywny, trochę jakby bliski śmierci.
– Cześć – mówię i próbuję się uśmiechnąć. – Chcesz usiąść?
On nie odwzajemnia uśmiechu. Nawet na mnie nie patrzy.
– Wolę stać – odpowiada cicho.
– Okej.
Oboje milkniemy na jakiś czas.
– Jesteś zdenerwowana – odzywa się w końcu.
Kiwam głową. Pewnie mam oczy trochę zaczerwienione od płaczu, ale miałam nadzieję, że nikt nie zauważy.
– Też jesteś tutaj, żeby dostać nową rodzinę?
– Nie.
– Och. – Odwracam wzrok. Przestaję machać nogami. Czuję, jak dolna warga zaczyna mi się trząść, więc mocno ją przygryzam. – No to dlaczego tu jesteś?
Chłopak odpowiada wzruszeniem ramion. Widzę, jak ukradkowo zerka na trzy puste krzesła obok mnie, jednak nie siada.
– Ojciec kazał mi tu przyjść.
– Kazał ci przyjść tutaj?
– Tak.
– Dlaczego?
Gapi się na swoje buty i marszczy brwi.
– Nie wiem. – A potem, zamiast odpowiedzieć na moje pytanie, zadaje swoje: – Skąd jesteś?
– Co masz na myśli?
Wtedy unosi wzrok i pierwszy raz patrzy mi w oczy. Jego są niezwykłe, bardzo jasne i zielone.
– Masz akcent – zauważa.
– Och, no tak. – Wpatruję się w podłogę. – Urodziłam się w Nowej Zelandii. To tam mieszkałam, dopóki moi rodzice nie zginęli.
– Moje kondolencje.
Potakuję. Znowu macham nogami. Już mam mu zadać kolejne pytanie, kiedy w końcu otwierają się drzwi. Wychodzi przez nie wysoki mężczyzna w granatowym garniturze. Niesie teczkę.
To pan Anderson, pracownik pomocy społecznej, który się mną opiekuje.
– Wszystko załatwione – oznajmia z szerokim uśmiechem. – Twoja nowa rodzina nie może się doczekać spotkania. Mamy jeszcze kilka rzeczy do zrobienia, ale to nie potrwa dłu…
Nie mogę już wytrzymać.
Zaczynam płakać, łzy płyną po nowej sukience, którą mi kupił, a potem spływają na pomarańczowe krzesło i lepką podłogę. Szloch wstrząsa moim ciałem.
Pan Anderson odstawia swoją teczkę i się śmieje.
– Skarbie, nie ma nad czym płakać. To cudowny dzień! Powinnaś być szczęśliwa!
Nie jestem w stanie się odezwać.
Czuję się, jakbym utknęła, jakbym nie mogła oderwać się od krzesła. Jakby moje płuca się skleiły. Udaje mi się jakoś zapanować nad płaczem, ale nagle dostaję czkawki, łzy płyną cicho po policzkach.
– Chcę… chcę wrócić do domu…
– Przecież właśnie o to chodzi, żebyś pojechała do domu.
I wtedy…
– Tato.
Unoszę wzrok na dźwięk jego głosu. Jest taki cichy i poważny. To ten chłopiec z zielonymi oczami. Okazuje się, że pan Anderson to jego ojciec.
– Boi się – mówi chłopiec. I chociaż zwraca się do swojego taty, patrzy na mnie. – Naprawdę się boi.
– Boi? – Pan Anderson patrzy to na mnie, to na syna. – A czego miałaby się bać?
Pocieram twarz. Próbuję powstrzymać łzy, lecz nic z tego.
– Jak ma na imię? – pyta chłopiec. Wciąż nie odwraca ode mnie wzroku i tym razem odwzajemniam jego spojrzenie. Ma w oczach coś takiego, co sprawia, że czuję się bezpiecznie.
– To jest Juliette – oznajmia pan Anderson i patrzy na mnie. – Jest postacią tragiczną. – Wzdycha. – Podobnie jak jej imienniczka.
KENJI
Nazeera miała rację. Powinienem był usiąść.
Patrzę na swoje dłonie, jak wstrząsa nimi dreszcz. Prawie wypuszczam ściskany w palcach plik zdjęć. Zdjęć, które Nazeera przekazała nam, mówiąc, że Juliette nie jest tą osobą, za którą się uważa.
Nie mogę oderwać od nich wzroku.
Mała ciemnoskóra dziewczynka i druga, o jasnej karnacji. Biegną przez łąkę, obie uśmiechają się, odsłaniając drobne ząbki, ich długie włosy fruną na wietrze, na ich łokciach kołyszą się koszyki z truskawkami.
Nazeera i Emmaline na polu truskawek, głosi podpis z tyłu.
Mała Nazeera, ściskana z dwóch stron przez dwie białe dziewczynki. Wszystkie trzy śmieją się tak bardzo, że wyglądają, jakby miały się zaraz przewrócić.
Ella, Emmaline i Nazeera, głosi podpis.
Zbliżenie na dziewczynkę uśmiechającą się prosto do obiektywu aparatu, jej oczy są duże i niebiesko-zielone, jej twarz okalają miękkie brązowe włosy.
Ella w bożonarodzeniowy poranek, głosi podpis.
– Ella Sommers – oznajmia Nazeera.
Twierdzi, że jej prawdziwe personalia to Ella Sommers, że jest siostrą Emmaline Sommers i córką Maximilliana i Evie Sommersów.
– Coś jest nie tak – tłumaczy Nazeera. – Coś się dzieje.
Ponoć sześć tygodni temu obudziła się, pamiętając Juliette, to znaczy Ellę…
– Pamiętałam ją. Właściwie przypomniałam ją sobie, więc wcześniej musiałam zapomnieć. A kiedy przypomniałam sobie o Elli, wróciły też wspomnienia o Emmaline. Nagle wiedziałam, że dorastałyśmy razem, że nasi rodzice się przyjaźnili. Pamiętałam to wszystko, ale nie rozumiałam, przynajmniej nie od razu. Myślałam, że może mylę sny ze wspomnieniami. Właściwie te drugie wracały tak powoli, że przez jakiś czas wydawało mi się, że to halucynacje.
Tłumaczy, że te halucynacje, jak je nazwała, były nieodparte, dlatego zaczęła drążyć temat, szukać informacji.
– Dowiedziałam się tego samego co wy. Że dwie dziewczynki, Ella i Emmaline, zostały oddane Przywróceniu i tylko Ella wyszła spod ich kurateli, dlatego nadano jej nowe personalia. Została przeniesiona w nowe miejsce, adoptowana. Jednak nie wiecie, że rodzice dziewczynek byli członkami Przywrócenia. Byli lekarzami, naukowcami. Nie wiedzieliście, że Ella, którą poznaliście jako Juliette, jest córką Evie Sommers, obecnej najwyższej przywódczyni Oceanii. Wychowywałyśmy się razem. Podobnie jak pozostałe dzieci najwyższych przywódców została przystosowana do tego, by służyć Przywróceniu.
Ian głośno przeklina, a Adam jest zbyt zdumiony, żeby mu zwrócić uwagę.
– To nie może być prawda – odzywa się. – Juliette… Dziewczyna, z którą chodziłem do szkoły, była… – Potrząsa głową. – Znałem ją przez lata. Nijak nie przypominała ciebie czy Warnera. Była cicha, nieśmiała, urocza. Zawsze bardzo miła. Nie chciała nikogo skrzywdzić. Jedyne, czego pragnęła, to więzi z innymi ludźmi. Temu chłopcu w sklepie próbowała pomóc. Tylko potem po prostu… wszystko skończyło się źle, została wciągnięta w całą tę kabałę, a ja próbowałem… – mówi z nagłą rozpaczą – próbowałem jej pomóc, zaopiekować się nią. Chciałem ją przed tym wszystkim uchronić. Chciałem…
Widzę, jak gryzie się w język. Prostuje.
– Ona w ogóle taka nie była – podejmuje znowu wątek, gapiąc się w podłogę. – Dopóki nie zaczęła spędzać czasu z Warnerem. Po tym, jak go poznała… Nie wiem, co się z nią stało. Zatraciła się, kawałek po kawałku. W końcu stała się kimś zupełnie innym. – Unosi wzrok. – Ale nie była taka jak wy. Nie taka jak Warner. Nie uwierzę, że jest córką najwyższej przywódczyni. Nie jest urodzoną morderczynią. A poza tym – dodaje, biorąc głęboki wdech – gdyby pochodziła z Oceanii, miałaby akcent.
Nazeera patrzy na niego, przechylając głowę.
– Dziewczyna, którą poznałeś, przeżyła poważną fizyczną i emocjonalną traumę – tłumaczy. – Siłą usunięto jej wspomnienia. Przetransportowano ją na drugi kraniec świata jako obiekt badawczy i przekonano, by zamieszkała z przemocowymi rodzicami adopcyjnymi, którzy ją bili. – Nazeera potrząsa powoli głową. – Przywrócenie, a w szczególności Anderson, zadbało o to, żeby Ella nie pamiętała powodu tego cierpienia, ale brak wspomnień nie zmieni faktu, że to wszystko się wydarzyło. Jej ciało było wielokrotnie wykorzystywane i dręczone przez różne potwory w ludzkiej skórze. A to odcisnęło swoje piętno. – Nazeera spogląda Adamowi prosto w oczy. – Może nie rozumiesz. Przeczytałam wszystkie raporty. Włamałam się do dokumentacji ojca. Znalazłam wszystko. Krzywdy, jakie wyrządzili Elli przez te dwanaście lat, są niewyobrażalne. Jednak nie uważam, by stała się kimś, kim wcześniej nie była. Zgaduję, że wreszcie zebrała dość siły, żeby przypomnieć sobie, kim była od samego początku. I jeśli tego nie pojmujesz, cieszę się, że jednak się między wami nie ułożyło.
W jednej chwili napięcie w pomieszczeniu staje się niemal duszące.
Adam wygląda, jakby zaraz miał zapłonąć żywym ogniem. Jakby dosłownie miały mu wybuchnąć gałki oczne. Jakby to była jego nowa supermoc – wybuchanie.
Chrząkam. Zmuszam się, żeby coś powiedzieć – cokolwiek – i przerwać tę ciszę.
– Czyli, eee, wszyscy wiedzieliście o Adamie i Juliette, co? Nie miałem o tym pojęcia. Ha, ciekawe.
Nazeera nieśpiesznie się odwraca i spogląda mi w oczy.
– Żartujesz, prawda? – rzuca, gapiąc się na mnie jak na kogoś głupszego niż but.
Chyba lepiej nie drążyć.
– Skąd wzięłaś te zdjęcia? – pyta Alia, znacznie zręczniej zmieniając temat. – Skąd mamy mieć pewność, że są prawdziwe?
Z początku Nazeera tylko na nią patrzy. I wydaje się zrezygnowana, gdy tłumaczy:
– Nie wiem, jak was przekonać, że są prawdziwe. Mogę powiedzieć tylko tyle, że są.
Zapada cisza.
– Dlaczego w ogóle cię to obchodzi? – odzywa się Lily. – Dlaczego mamy uwierzyć, że los Juliette, czy Elli, jest dla ciebie jakkolwiek ważny? Co takiego miałabyś zyskać, pomagając nam? Dlaczego miałabyś zdradzić swoich rodziców?
Nazeera opada na oparcie krzesła.
– Wiem, że w waszych oczach wszystkie dzieci najwyższych przywódców to beztroscy, amoralni psychopaci, którzy z radością przyjmują przypisaną im przez rodziców rolę militarnych robotów, ale życie jest bardziej skomplikowane. Wydali nas na świat szaleńcy z morderczymi zapędami, którzy chcą przejąć kontrolę nad całą ludzkością. To prawda. Ale jednej rzeczy chyba nikt nie rozumie. Nasi rodzice postanowili być tymi szaleńcami, a nas do tego zmuszono. I to, że zostaliśmy wyszkoleni na zabójców, nie oznacza jeszcze, że nam się to podoba. Żadne z nas nie wybrało sobie tego życia. Żadnemu z nas nie sprawiało przyjemności uczenie się technik tortur przed nauką prowadzenia auta. Czy tak trudno sobie wyobrazić, że czasami nawet źli ludzie szukają sposobu, by wydostać się ze swojego mroku?
W oczach Nazeery lśnią emocje, a jej słowa przebijają kamizelkę ratunkową mojego serca. Znowu nurkuję pod powierzchnię uczuć.
Cholera.
– Czy naprawdę tak trudno uwierzyć, że może mi zależeć na dobru tych dziewczyn, które kiedyś kochałam jak siostry? – ciągnie. – I że przejmuję się tym, jakimi kłamstwami nakarmili mnie rodzice? Albo losem niewinnych ludzi, których zamordowali na moich oczach? A może nawet zrobiłam coś znacznie prostszego, może pewnego dnia otworzyłam oczy i zdałam sobie sprawę, że jestem częścią systemu, który nie tylko niszczy nasz świat, ale morduje też jego mieszkańców?
Cholera.
Czuję to. Czuję, jak moje serce się wypełnia, po brzegi. W piersi robi się ciasno, jakby napuchła, jakby płuca przestały się w niej mieścić. Nie chcę zakochać się w Nazeerze. Nie chcę odczuwać jej bólu, sympatyzować z nią ani w ogóle czegokolwiek czuć. Chcę zachować trzeźwość umysłu. Wyluzować.
Z trudem przypominam sobie żart, który usłyszałem niedawno od Jamesa, jakąś głupią grę słów – coś związanego z muffinkami, co było tak głupie, że prawie się popłakałem. Skupiam się na tym wspomnieniu, na tym, jak James śmiał się z własnego suchara i prychnął tak głośno, że z ust wypadł mu kęs jedzenia. Uśmiecham się i spoglądam na niego, a on wygląda, jakby miał zaraz zasnąć.
Jeszcze chwila i ucisk w piersi zaczyna odpuszczać.
Teraz szczerze się uśmiecham, zastanawiając się, czy to dziwne, że nawet wolę kiepskie żarty od tych dobrych, a wtedy odzywa się Ian…
– Rzecz nie w tym, że wydajesz się bezwzględna. Chodzi o to, że te zdjęcia pojawiły się w bardzo dogodnym momencie. Miałaś je w pogotowiu, żeby się z nami podzielić. – Wpatruje się w pojedynczą fotografię, którą trzyma w ręku. – Te dzieciaki mogą być kimkolwiek.
– Dobrze się przyjrzyj – mówi Nazeera, wstając, żeby lepiej widzieć zdjęcie w jego dłoni. – Kto to jest twoim zdaniem?
Nachylam się – Ian siedzi niedaleko mnie – i zaglądam mu przez ramię. Nie ma sensu dłużej zaprzeczać, podobieństwo jest niesamowite.
Juliette. Ella.
Jest jeszcze malutkim dzieckiem, ma cztery, może pięć lat, stoi uśmiechnięta przed obiektywem. Trzyma bukiet dmuchawców, jakby chciała wręczyć je fotografowi. A z boku widać też drugą osobę. Chłopca z jasnymi włosami. Są tak jasne, że właściwie białe. Chłopiec patrzy intensywnie w pojedynczego dmuchawca w swojej dłoni.
Prawie spadam z krzesła. Juliette to jedno, ale to…
– Czy to jest Warner? – pytam.
Adam unosi gwałtownie głowę. Patrzy to na mnie, to na Nazeerę, a potem podchodzi, żeby spojrzeć na zdjęcie. Jego brwi wędrują aż pod linię włosów.
– Nie wierzę – rzuca.
Nazeera wzrusza ramionami.
– Nie wierzę – powtarza Adam. – Nie ma takiej opcji. To niemożliwe. Nie ma mowy, żeby znali się tak długo. Warner nie miał pojęcia, kim jest Juliette, dopóki się tutaj nie pojawiła. – Gdy Nazeera wydaje się nieporuszona, Adam dodaje: – Mówię poważnie. Wiem, że twoim zdaniem nie mam o niczym pojęcia, ale w tej kwestii się nie mylę. Byłem przy tym. Warner dosłownie przeprowadził ze mną rozmowę kwalifikacyjną na stanowisko jej współwięźnia. Nie wiedział, kim ona jest. Nigdy wcześniej jej nie spotkał. Nie widział jej twarzy, a przynajmniej nie z bliska. W dużej mierze wybrał mnie do tej roli dlatego, że łączyła nas przeszłość, jego zdaniem to było użyteczne. Godzinami mnie o nią wypytywał.
Nazeera wzdycha powoli, jakby otaczali ją sami idioci.
– Kiedy znalazłam te zdjęcia – tłumaczy Adamowi – nie rozumiałam, dlaczego przyszło mi to z taką łatwością. Nie rozumiałam, dlaczego ktoś miałby przechowywać takie dowody tuż pod moim nosem, na wyciągnięcie ręki. Ale wiem, że moi rodzice się nie spodziewali, że kiedykolwiek będę ich szukać. Rozleniwili się. Uznali, że nawet jeśli na nie natrafię, nie będę wiedziała, na co właściwie patrzę. Gdybym zobaczyła je dwa miesiące temu, założyłabym, że ta dziewczyna – wyjmuje zdjęcie przedstawiające ją samą, chyba młodego Haidera oraz chudą błękitnooką dziewczynę z brązowymi włosami – była tylko koleżanką z sąsiedztwa, którą znałam przelotnie i której nie zapamiętałam. Tylko że teraz pamiętam. Wszystko pamiętam. Dzień, w którym rodzice powiedzieli nam, że Ella i Emmaline utonęły. Płakałam wtedy w każdy wieczór. Pamiętam, jak zabrali nas do miejsca, które dla mnie wyglądało jak szpital. Matka powiedziała, że niedługo poczuję się lepiej. I pamiętam, że potem już nic nie pamiętałam. Dosłownie jakby mój mózg zapadł się w sobie. – Unosi brwi. – Rozumiesz, co próbuję ci wytłumaczyć, Kent?
On patrzy na nią spode łba.
– Rozumiem, nie jestem idiotą.
Nazeera się uśmiecha.
– Tak, rozumiem, co chcesz powiedzieć – ciągnie Kent, wyraźnie zirytowany. – Twierdzisz, że wszyscy mieliście usunięte wspomnienia. Twierdzisz, że Warner nawet nie wie, że się znali.
Nazeera unosi palec.
– Nie wiedział – poprawia Adama. – Dowiedział się dopiero tuż przed sympozjum. Próbowałam go ostrzec… Castle’a też – dodaje, zerkając na niego, ale on wbija wzrok w ścianę. – Próbowałam ich ostrzec, że coś jest nie tak, że dzieje się coś ważnego i nie do końca rozumiem, co i dlaczego. Warner mi oczywiście nie uwierzył. Nie jestem pewna, czy Castle tak samo. Jednak nie miałam czasu, żeby pokazać im dowody.
– Zaraz, czekaj – rzucam, marszcząc brwi. – Powiedziałaś Warnerowi i Castle’owi? Przed sympozjum? Powiedziałaś im o tym wszystkim?
– Próbowałam – odpowiada Nazeera.
– Dlaczego po prostu nie porozmawiałaś z Juliette? – pyta Lily.
– Masz na myśli Ellę.
Lily przewraca oczami.
– Jasne, Ellę. Nieważne. Dlaczego nie ostrzegłaś jej bezpośrednio? Dlaczego powiedziałaś innym?
– Nie byłam pewna, jak zniesie takie wieści – wyjaśnia Nazeera. – Starałam się ją wybadać od czasu, kiedy się tutaj pojawiłam, ale nie mogłam rozgryźć, co właściwie o mnie myśli. Moim zdaniem nie do końca mi ufała. A po tym wszystkim, co się wydarzyło – waha się – miałam wrażenie, że każdy moment był nieodpowiedni. Została postrzelona, dochodziła do siebie, potem zerwali z Warnerem i jakoś tak… nie wiem, straciła kontrolę. Mentalnie znalazła się w niefajnym miejscu. Musiała przetrawić już kilka trudnych wiadomości i nie radziła sobie z tym najlepiej. Szczerze mówiąc, nie byłam pewna, czy będzie w stanie udźwignąć kolejne. Martwiłam się, co zrobi.
– Na przykład zamorduje sześćset osób – mamrocze pod nosem Ian.
– Hej – rzucam ostro. – Nikogo nie zamordowała, okej? To była jakaś iluzja.
– Odwrócenie waszej uwagi – stwierdza twardo Nazeera. – James jako jedyny dostrzegł, do czego to służyło. – Wzdycha. – Myślę, że to było ukartowane, żeby Ella wydała się wybuchowa i rozchwiana. Tamta scena z sympozjum z pewnością podkopie jej pozycję w Sektorze 45, podsycając strach żołnierzy, którzy przysięgli jej lojalność. Zostanie opisana jako niezrównoważona. Irracjonalna. Słaba. No i okazało się, że łatwo ją porwać. Przywrócenie chciało się pozbyć Elli, ale myślałam, że prędzej zrównają cały sektor z ziemią. Myliłam się. Zastosowali znacznie bardziej efektywną taktykę. Nie musieli zabijać całego regimentu dobrych żołnierzy oraz populacji posłusznych pracowników. Wystarczyło zdyskredytować Ellę w roli ich przywódczyni.
– I co teraz? – pyta Lily.
Nazeera się waha, po czym mówi ostrożnie:
– Gdy już ukarzą obywateli i zduszą całą nadzieję na rebelię, Przywrócenie zbuntuje wszystkich przeciwko wam. Wyznaczy nagrodę za wasze głowy albo gorzej, zagrozi, że zabije bliskich żołnierzy i cywilów, którzy was nie wydadzą. Miałaś rację – zwraca się do Lily. – Żołnierze i cywile obiecywali lojalność Elli, a skoro zabrakło zarówno jej, jak i Warnera, poczują się porzuceni. Nie mają powodu, żeby ufać reszcie waszej grupy. – Pauza. – Powiedziałabym, że macie dwadzieścia cztery godziny, zanim was zaatakują.
W pomieszczeniu zapada cisza. Na chwilę chyba wszyscy przestają oddychać.
– Kurwa – rzuca Ian, chowając głowę w dłonie.
– Natychmiastowa relokacja to w tej chwili najlepsze rozwiązanie – odpowiada dziarsko Nazeera. – Ale nie wiem, na ile będę mogła wam w tym pomóc. Od was będzie zależeć, dokąd się udacie.
– Co w takim razie tutaj robisz? – wypalam zirytowany. Teraz trochę lepiej ją rozumiem i wiem, że próbuje nas wspierać, ale to nie zmienia faktu, że wciąż czuję się parszywie. Ani tego, że wciąż nie wiem, co o niej myśleć. – Pokazałaś się tylko po to, by powiedzieć nam, że umrzemy? To wszystko? – Potrząsam głową. – Bardzo pomocne, dzięki.
– Kenji – odzywa się wreszcie Castle. – Nie ma powodu, by naskakiwać na naszą gościnię. – Jego głos jest spokojny, kojący. Brakowało mi tego. – Faktycznie w czasie swojego pobytu tutaj próbowała ze mną rozmawiać, ostrzec mnie. A jeśli chodzi o strategię ratunkową – oznajmia, zwracając się do całej grupy – dajcie mi trochę czasu. Mam przyjaciół. Jak dobrze wiecie, nie jesteśmy jedyną grupą oporu. Nie ma powodów do paniki. Jeszcze nie.
– Jeszcze nie? – rzuca Ian z niedowierzaniem.
– Jeszcze nie – powtarza Castle, po czym dodaje: – Nazeero, co z twoim bratem? Udało ci się go przekonać?
Nazeera bierze głęboki oddech, luzując nieco ramiona.
– Haider wie – wyjaśnia nam wszystkim. – Sam też zaczął przypominać sobie różne rzeczy na temat Elli, ale jego wspomnienia nie są tak silne i nie rozumiał, co się z nim dzieje. Aż do zeszłego wieczoru, kiedy postanowiłam podzielić się z nim tym, co odkryłam.
– Zaraz, czekaj – wypala Ian. – Ty mu ufasz?
– W wystarczającym stopniu – odpowiada Nazeera. – Poza tym uznałam, że ma prawo wiedzieć. On też znał Ellę i Emmaline. Jednak nie dał się do końca przekonać. Nie wiem, jaką podejmie decyzję, jeszcze nie, ale zdecydowanie wydawał się wstrząśnięty, co chyba jest dobrym znakiem. Poprosiłam, żeby trochę pogrzebał, dowiedział się, czy inni też zaczęli sobie przypominać. Obiecał, że to zrobi. Na razie to wszystko, co mam.
– A gdzie są pozostałe dzieci przywódców? – pyta Winston, marszcząc brwi. – Wiedzą, że wciąż jesteś tutaj?
Twarz Nazeery przybiera ponury wyraz.
– Wszyscy powinniśmy złożyć raport zaraz po zakończeniu sympozjum. Haider w tej chwili powinien być w drodze powrotnej do Azji. Próbowałam przekonać rodziców, że zostaję dłużej, żeby zrobić dodatkowy rekonesans, ale chyba nie uwierzyli. Z pewnością niedługo się odezwą. Wtedy się tym zajmę.
– Czyli… Czekaj. – Zerkam to na nią, to na Castle’a. – Zostajesz z nami?
– Właściwie tego nie planowałam.
– Och, to dobrze.
Nazeera patrzy na mnie, unosząc brew.
– Wiesz, co mam na myśli – dodaję.
– Nie wydaje mi się – odpowiada z niespodziewaną irytacją. – Tak czy inaczej, chociaż tego nie planowałam, chyba będę musiała zostać.
Otwieram szeroko oczy.
– Słucham? Dlaczego?
– Ponieważ rodzice okłamywali mnie, odkąd byłam dzieckiem. Ukradli mi wspomnienia i przepisali moją historię na nowo. A ja chcę wiedzieć dlaczego. Poza tym – bierze głęboki wdech – myślę, że wiem, dokąd zabrano Ellę i Warrena. Chciałabym pomóc.
WARNER
– Cholera jasna.
Słyszę ledwo powstrzymywany gniew w głosie ojca, po czym jakiś donośny trzask. I znowu przekleństwo.
Waham się, stojąc pod drzwiami.
A potem słychać niecierpliwe:
– Czego chcesz?
Praktycznie warknął. Walczę z instynktownym strachem. Przywdziewam maskę obojętności. Neutralizuję swoje emocje. A potem ostrożnie wchodzę do jego biura.
Ojciec siedzi za biurkiem, ale widzę tylko tył jego fotela i niedopitą whiskey w szklance w lewej dłoni. Dokumenty leżą w nieładzie. Przycisk do papieru leży na podłodze, w ścianie widać wgniecenie.
Coś poszło nie tak.
– Chciałeś się ze mną zobaczyć – mówię.
– Po co? – Ojciec odwraca się do mnie. – Po co chciałem cię zobaczyć?
Nie odpowiadam. Nauczyłem się, by nie przypominać mu nigdy, że o czymś zapomniał.
W końcu wzdycha.
– Tak, racja. Będziemy musieli porozmawiać o tym później.
– Później? – Tym razem z trudem ukrywam emocje. – Powiedziałeś, że dasz mi odpowiedź dzisiaj…
– Coś mi wypadło.
Gniew rozpala się w mojej piersi. Zapominam się.
– Coś ważniejszego od umierającej żony?
Mój ojciec nie daje się sprowokować. Sięga tylko po stertę papierów na biurku i rzuca:
– Idź sobie.
Nie ruszam się z miejsca.
– Muszę wiedzieć, co się wydarzy – mówię. – Nie chcę jechać z tobą do stolicy. Wolę zostać tutaj, z mamą…
– Chryste – wypala, gwałtownym ruchem odstawiając szklankę. – Czy ty się słyszysz? – Patrzy na mnie z obrzydzeniem. – To zachowanie jest niezdrowe. Niepokojące. Nie miałem pojęcia, że szesnastoletni chłopak może mieć taką obsesję na punkcie swojej matki.
Rumieniec wylewa mi się na szyję i nienawidzę siebie za to. Nienawidzę też ojca za to, że przez niego czuję nienawiść do siebie.
– Nie mam obsesji – odpowiadam cicho.
Anderson potrząsa głową.
– Jesteś żałosny.
Przyjmuję ten emocjonalny cios i zakopuję głęboko. Z pewnym trudem udaje mi się odpowiedzieć obojętnym tonem:
– Chcę tylko wiedzieć, co się wydarzy.
Anderson wstaje, chowa dłonie do kieszeni. Wygląda przez ogromne okno swojego biura na ciągnące się za nim miasto.
Widok jest ponury.
Autostrady stały się muzeami na świeżym powietrzu, przedstawiającymi szkielety zapomnianych wozów. Wszędzie widać góry śmieci, które tworzą całe łańcuchy. Ulice są zasłane truchłami ptaków, z nieba od czasu do czasu wciąż spadają jakieś martwe ciałka. W oddali panoszą się nieokiełznane pożary, silne wiatry podsycają ich płomienie. Miasto trwale zasłoniła gruba warstwa mgły, a resztki chmur są szare, ciężkie od deszczu. Zaczęliśmy już proces ustalania regulacji co do tego, jaki teren nadaje się do zamieszkania, a jaki nie. Całe sekcje miasta zostały odcięte. Na przykład większość mieszkańców terenu nadbrzeżnego ewakuowano, bo ulice i domy zostały zalane, a dachy powoli zaczęły się zapadać.