Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Porażająco romantyczna nowelka bestsellerowej serii Dotknij mnie!
Juliette i Warner ciężko walczyli, aby raz na zawsze zniszczyć Rekonstytucję. Życie po tym wydarzeniu nie jest łatwe, ponieważ wykorzystują swoje ograniczone zasoby, aby ustabilizować świat.
Warner skupia się na czymś więcej niż tylko polityce. Nie może się doczekać, aby w końcu żyć normalnie, z miłością swojego życia u boku. W tak wielkim chaosie, wydaje się to jednak praktycznie niemożliwe.
Wspólna przyszłość Warnera i Juliette jest w zasięgu ręki, ale świat nadal próbuje ich rozdzielić. Czy w końcu będą mogli być szczęśliwie, oficjalnie, razem?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 169
Tytuł oryginału: Believe me
Copyright © 2021 by Tahereh Mafi
All rights reserved.
Copyright © for the Polish translation by Agnieszka Brodzik, 2024
Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2024
Redaktorka prowadząca: Oliwia Łuksza
Marketing i promocja: Aleksandra Kotlewska, Anna Fiałkowska, Gabriela Wójtowicz
Redakcja: Sandra Popławska
Korekta: Małgorzata Tarnowska, Robert Narloch
Skład i łamanie: Stanisław Tuchołka / panbook.pl
Projekt oryginalnej okładki: Colin Anderson
Adaptacja okładki i stron tytułowych: Magda Bloch
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.
eISBN 978-83-67974-51-6
Niniejsza praca jest dziełem fikcji. Wszelkie nazwy, postaci, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni autorki. Wszelkie podobieństwo do osób prawdziwych jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.
WE NEED YA
Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.
ul. Fredry 8, 61-701 Poznań
tel.: 61 853-99-10
www.weneedya.pl
WARNER
JEDEN
Ściana jest niezwykle biała.
Bardziej biała niż zazwyczaj. Większość ludzi myśli, że białe ściany są naprawdę białe, tymczasem tylko się takie wydają, a prawda jest inna. Większość odcieni białego jest zmieszana z odrobią żółci, która pomaga stłumić ostre tony czystej bieli, czyniąc ją barwą ecru albo kości słoniowej. Różnymi kremowymi odcieniami, a nawet bielą białek jaj. Jednak prawdziwa biel jest dla oka nieznośna, jest tak biała, że niemal niebieska.
Ta konkretna ściana nie jest boleśnie biała, lecz wystarczająco intensywna, by zwrócić moją uwagę, a to samo w sobie jest niemal cudem, ponieważ gapiłem się na nią przez większą część godziny. A dokładnie trzydzieści siedem minut.
Więzi mnie zwyczaj. Formalność.
– Jeszcze pięć minut – mówi. – Obiecuję.
Słyszę szelest materiału. Suwaki. Drżenie…
– Czy to jest tiul?
– Nie powinieneś podsłuchiwać!
– Wiesz co, kochana, teraz do mnie dociera, że jako porwany przeżywałem mniejsze katusze niż teraz.
– Okej, okej, już spakowane. Potrzebuję jeszcze tylko sekundki, żeby włożyć u…
– To nie będzie konieczne – mówię, odwracając się. – Przecież tę część na pewno mogę oglądać.
Opieram się o nadzwyczajnie białą ścianę, przyglądając się swojej ukochanej, która zmarszczyła czoło i rozchyliła usta, jakby miała coś powiedzieć, ale zapomniała.
– Proszę, kontynuuj – rzucam, dając jej znak ruchem głowy. – Nie przeszkadzaj sobie.
Celowo zostawia ściągnięte brwi trochę dłużej, mrużąc oczy w wyrazie frustracji, który jest zwykłym oszustwem. Ciągnie tę farsę, przyciskając do piersi ubranie w fałszywej skromności.
Nie przeszkadza mi to. Ani trochę.
Spijam ten widok, jej miękkie kształty, jej gładką skórę. Włosy ma piękne przy każdej długości, ostatnio je zapuszcza. Są długie i gęste, spływają jak jedwab, również na mnie, jeśli mi się poszczęści.
Powoli opuszcza ubranie.
Nagle się prostuję.
– Powinnam włożyć to pod sukienkę – tłumaczy, zapominając o udawanym gniewie. Jej palce bawią się fiszbinami kremowego gorsetu, palce zatrzymują się bezwiednie na podwiązce, muskają pończochy wykończone koronką. Nie patrzy mi w oczy. Najwyraźniej się zawstydziła, tym razem naprawdę.
Podoba ci się?
Niewypowiedziane pytanie.
Kiedy zaprosiła mnie do przebieralni, założyłem, że ma w planach dla mnie coś więcej niż gapienie się w ścianę i rozmyślanie o niezwykłej bieli. Założyłem, że chce, bym coś zobaczył.
Zobaczył ją.
Już wiem, że miałem rację.
– Jesteś taka piękna – mówię i nie umiem uciszyć własnego zachwytu. Słyszę to swoje dziecinne zadziwienie i zawstydza mnie to bardziej, niż powinno. Wiem, że nie powinienem bać się silnych uczuć. Wzruszenia.
Mimo wszystko jest mi niezręcznie.
Jestem jak jakiś młokos.
– Chyba właśnie zepsułam niespodziankę – odzywa się cicho. – Powinieneś to wszystko zobaczyć dopiero w noc poślubną.
Moje serce na chwilę zamiera.
Noc poślubną.
Zbliża się i mnie obejmuje, mój chwilowy paraliż mija. Znowu słyszę bicie serca, przyśpiesza. I chociaż nie wiem, skąd wiedziała, że potrzebowałem wsparcia w postaci jej dotyku, jestem wdzięczny. Wypuszczam powietrze, przyciągam ją do siebie, nasze ciała się rozluźniają, przypominając sobie siebie nawzajem.
Przykładam twarz do jej włosów, wciągam słodką woń jej szamponu, skóry. Minęły dopiero dwa tygodnie. Dwa tygodnie, odkąd skończył się stary świat i zaczął nowy.
Ona wciąż wydaje mi się snem.
– To się dzieje naprawdę? – szepczę.
Głośne pukanie do drzwi sprawia, że się prostuję.
Ella się chmurzy.
– Tak?
– Przepraszam, że przeszkadzam, ale jakiś młody człowiek chciałby porozmawiać z panem Warnerem.
Patrzymy na siebie.
– Okej, nie gniewaj się – mówi szybko Ella.
– Dlaczego miałbym się gniewać? – pytam, przyglądając jej się ze ściągniętymi brwiami.
Ella się odsuwa, by spojrzeć mi prosto w oczy. Jej są piękne, błyszczące. Zaniepokojone.
– To Kenji.
Duszę w sobie przypływ gniewu tak silnego, że zaraz dostanę od tego wylewu. Aż mi się w głowie kręci.
– Co on tutaj robi? – cedzę. – Jakim cudem wiedział, gdzie będziemy?
Ella przygryza usta.
– Zabraliśmy ze sobą Amira i Oliviera.
– Rozumiem.
Zadbaliśmy o dodatkową ochronę, co oznacza, że nasza lokalizacja została opublikowana w biuletynie strażników. Oczywiście.
– Przyszedł do mnie tuż przed naszym wyjściem – tłumaczy Ella, kiwając głową. – Martwił się… Chciał wiedzieć, dlaczego wracamy na stare regulowane tereny.
Chcę coś powiedzieć, wyrazić głośno swoje zdziwienie tym, że zwykła dedukcja jest poza zasięgiem Kenjiego nawet wtedy, gdy wszelkie przesłanki ma tuż pod nosem – jednak Ella ucisza mnie gestem.
– Mówiłam mu, że szukamy ubrań zastępczych, i przypomniałam jeszcze, że na razie centra magazynowe to jedyne miejsca, gdzie można dostać jedzenie, odzież i… – macha ręką, marszczy czoło – właściwie cokolwiek. Tak czy inaczej stwierdził, że spróbuje nas tutaj namierzyć. Chce pomóc.
Otwieram trochę szerzej oczy. Czuję, że zaraz dostanę kolejnego wylewu.
– Stwierdził, że chce pomóc.
Ella kiwa głową.
– Zdumiewające. – Mięsień szczęki mi drży. – I dziwne, bo przecież już tyle nam pomógł, raptem zeszłego wieczoru bardzo nas wsparł, niszcząc mój garnitur i twoją suknię, przez co musieliśmy kupić nowe w – rozglądam się, wskazuję gestem otoczenie – sklepie w dniu naszego ślubu.
– Aaron – szepcze i znowu podchodzi bliżej. Kładzie dłoń na mojej piersi. – Jemu jest naprawdę przykro z tego powodu.
– A tobie? – mówię, badając jej twarz, jej uczucia. – Tobie nie jest przykro? Alia i Winston ciężko pracowali, żeby stworzyć coś pięknego, coś zaprojektowanego specjalnie z myślą o tobie…
– Nie rozpaczam. – Wzrusza ramionami. – To tylko sukienka.
– Ale to była twoja suknia ślubna – przekonuję i głos mi zaczyna drżeć, praktycznie się łamie przy ostatnich słowach.
Ella wzdycha, a w tym dźwięku słyszę pękanie jej serca, bardziej z mojego niż jej powodu. Odwraca się i rozpina ogromną torbę wiszącą nad jej głową.
– Chociaż nie powinieneś tego oglądać – mówi, wyciągając ze środka metry tiulu – myślę, że to może znaczyć dla ciebie więcej niż dla mnie, więc – odwraca się z uśmiechem – pozwolę ci razem ze mną wybrać to, co włożę dzisiaj w nocy.
Kiedy mi o tym przypomina, z gardła niemal wyrywa mi się jęk.
Nocny ślub. Kto w ogóle bierze ślub nocą? Tylko nieszczęśnicy, którzy nie mają innego wyjścia. Najwyraźniej teraz się do nich zaliczam.
Zamiast przełożyć ceremonię na inny dzień, przesunęliśmy ją o kilka godzin, żeby mieć czas na zakup nowych ubrań. No, ja swoje mam. Moje się aż tak nie liczą.
Za to jej suknia. Zniszczył jej suknię dzień przed naszym ślubem. Jak jakiś potwór.
Zamorduję go.
– Nie możesz go zamordować – mówi Ella, nadal wyciągając z torby naręcza materiału.
– Jestem pewien, że nie powiedziałem nic takiego na głos.
– Za to pomyślałeś, prawda?
– Bardzo intensywnie.
– Nie możesz go zamordować – powtarza. – Nie teraz. W ogóle nigdy.
Wzdycham, a ona dalej pracuje nad uwolnieniem sukni.
– Wybacz, kochanie, ale jeśli to wszystko – wskazuję na wydobywający się z torby tiul – to jedna suknia, obawiam się, że już wiem, co o niej myśleć.
Ella zamiera. Odwraca się, otwiera szeroko oczy.
– Nie podoba ci się? Nawet jej jeszcze nie widziałeś.
– Pokazałaś mi wystarczająco dużo. Wiem, że to wcale nie suknia, tylko bardzo ryzykowne warstwy poliestru. – Wyciągam rękę, dotykam materiału. – Nie mają tutaj jedwabiu? Może powinniśmy porozmawiać z krawcową.
– Nie mają tutaj krawcowej.
– Przecież to sklep odzieżowy – rzucam i wywracam gorset na lewą stronę, przyglądając się szwom zmrużonymi oczami. – Muszą tu mieć krawcową. Jak widać, niezbyt dobrą, jednak…
– Te sukienki są szyte w fabryce – odpowiada Ella. – Głównie przez maszyny.
Prostuję się.
– Wiesz co, większość ludzi nie dorastała z prywatnym krawcowym na każde skinienie – tłumaczy z uśmiechem na ustach. – My musieliśmy kupować niedopasowane gotowce.
– Tak – mówię sztywno i nagle jest mi głupio. – Oczywiście. Wybacz. Suknia jest bardzo ładna. Może powinienem poczekać, aż ją przymierzysz. Zbyt pochopnie wyraziłem swoją opinię.
Z jakiegoś powodu moja odpowiedź tylko wszystko pogarsza.
Ella jęczy i patrzy na mnie z rezygnacją, po czym kuli się na małym fotelu.
Serce mi pęka.
– To naprawdę katastrofa, prawda? – pyta, chowając twarz w dłoniach.
Znowu ktoś puka do drzwi.
– Proszę pana? Ten młody człowiek jest nieustępliwy…
– Niech czeka – rzucam ostro.
Chwila zawahania, potem cicha odpowiedź:
– Tak, proszę pana.
– Aaron.
Nie muszę patrzeć, by wiedzieć, że nie spodobała jej się moja gburowatość. Właściciele tego centrum zamknęli dla nas sklep i byli nieznośnie wręcz uprzejmi. Wiem, że jestem okrutny. Ale w tej chwili jakoś nie umiem się powstrzymać.
– Aaron – powtarza z naciskiem.
– Dzisiaj jest twój ślub – mówię, nie mogąc spojrzeć jej w oczy. – Zrujnował twój ślub. Nasz ślub.
Ella wstaje. Czuję, jak jej frustracja znika. Przeobraża się. Najpierw w smutek, potem w szczęście, nadzieję, strach, aż w końcu…
Rezygnację.
Jedną z najgorszych emocji w dniu, który powinien być radosny. Rezygnacja jest gorsza niż frustracja. Znacznie gorsza.
Mój gniew tężeje.
– Niczego nie zrujnował – oznajmia ostatecznie Ella. – Nadal wszystko może się udać.
– Masz rację – odpowiadam, przyciągając ją w ramiona. – Oczywiście, że masz rację. To nie ma znaczenia. Nic nie ma znaczenia.
– Ale to mój ślub. W co się ubiorę?
Nagle ktoś wali w drzwi.
Sztywnieję. Odwracam się.
– Hej, jesteście tam? – Znowu dudnienie. – Wiem, że strasznie was wkurzyłem, mimo to mam dobre wieści, przysięgam. Naprawię to. Wynagrodzę wam wszystko.
Już mam odpowiedzieć, kiedy Ella ciągnie mnie za rękę, jednym ruchem uciszając moją kąśliwość. Posyła mi spojrzenie, które w jasny sposób oznacza:
Daj mu szansę.
Wzdycham, kiedy złość osadza się w moim ciele, ramiona mi opadają pod wpływem jej ciężaru. Niechętnie się odsuwam, by pozwolić Elli zająć się tym idiotą w taki sposób, jaki jej pasuje.
W końcu to jej ślub.
Ella podchodzi do drzwi. Mierzy paluchem w ich nienaturalną biel, mówiąc:
– Lepiej, żebyś miał coś dobrego, Kenji, inaczej Warner cię zabije, a ja mu w tym pomogę.
A potem, zupełnie niespodziewanie…
Znowu się uśmiecham.
DWA
Zostajemy przewiezieni do Sanktuarium w taki sam sposób, w jaki teraz wszędzie podróżujemy – czarnymi, kuloodpornymi terenowymi SUV-ami – ale przyciemniane szyby auta sprawiają, że łatwo nas namierzyć, co mnie trochę martwi. Jednak, jak lubi zauważać Castle, nie ma dobrego rozwiązania tego problemu, więc pozostajemy w impasie.
Próbuję ukryć swoją reakcję, gdy jedziemy przez zalesiony obszar tuż za Sanktuarium, jednak nie potrafię powstrzymać przykrego grymasu i tężeję, jakbym się szykował do walki. Po upadku Przywrócenia większość rebeliantów wyszła z ukrycia, by dołączyć do świata…
Lecz nie my.
Raptem w zeszłym tygodniu oczyściliśmy tę drogę dla SUV-ów, dzięki czemu możemy się dostać jak najbliżej nieoznaczonego wejścia, jednak nie jestem pewien, czy to pomaga. Tłum ludzi otoczył nas tak ciasno, że poruszamy się dosłownie centymetr po centymetrze. Chociaż większość z nich ma dobre zamiary, krzyczą i walą pięściami w samochód z entuzjazmem bezmyślnej tuszy, a za każdym razem, kiedy znosimy ten cyrk, z trudem zachowuję spokój. Siedzę w milczeniu i wielkim kosztem ignoruję chęć, by sięgnąć po broń ukrytą pod marynarką.
Nie przychodzi mi to łatwo.
Wiem, że Ella potrafi się obronić – udowodniła to tysiąc razy – ale mimo to się niepokoję. Zyskała niemal przerażającą sławę. Do pewnego stopnia wszyscy staliśmy się popularni, lecz Juliette Ferrars – te personalia poznał świat – nie może się nigdzie pojawić, nie przyciągając tłumów.
Wszyscy mówią, że ją kochają.
Mimo to zachowujemy ostrożność. Wciąż wiele osób na świecie z przyjemnością przywróciłoby władzę przetrzebionym szeregom Przywrócenia, a zamach na uwielbianą bohaterkę byłby na to idealnym sposobem. Chociaż w Sanktuarium cieszymy się niespotykanym wręcz poziomem prywatności. Dzięki zdolnościom Nourii teren otacza nieprzekraczalna bariera dźwięku i obrazu, lecz nawet to nie uchroniło nas przed zdradzeniem dokładnej lokalizacji. Ludzie generalnie wiedzą, gdzie nas znaleźć, i karmią się tą informacją od tygodni. Tysiące cywilów gromadzą się tutaj każdego dnia.
Żeby chociaż przez chwilę ją zobaczyć.
Musieliśmy ustawić barykady. Zatrudniliśmy dodatkową ochronę, zrekrutowawszy uzbrojonych żołnierzy z pobliskich sektorów. Sanktuarium stało się nierozpoznawalne. Czuć, że świat się zmienił. Zbliżamy się do wejścia, a moje ciało staje się sztywne. Już prawie dotarliśmy.
Unoszę wzrok, otwieram usta, by coś powiedzieć…
– Nie martw się. – Kenji patrzy mi w oczy. – Nouria zwiększyła ochronę. Powinna czekać na nas cała grupa.
– Nie wiem, dlaczego to wszystko jest konieczne – odzywa się Ella, wciąż wyglądając przez okno. – Dlaczego nie możemy po prostu zatrzymać się na chwilę, żebym mogła z nimi porozmawiać?
– Bo ostatnim razem kiedy to zrobiłaś, prawie cię stratowali – wypala zniecierpliwiony Kenji.
– Tylko ten jeden raz.
Kenji otwiera szeroko oczy z oburzenia i akurat w tym względzie ma moje pełne poparcie. Wyciągam się na siedzeniu i patrzę, jak chłopak zaczyna odliczać na palcach.
– W tym samym dniu, kiedy prawie cię stratowali, ktoś próbował obciąć ci włosy. Innego dnia garstka ludzi chciała cię pocałować. Ludzie dosłownie rzucali w ciebie swoimi dziećmi. A poza tym naliczyłem sześć osób, które na twój widok zeszczały się w gacie, co, muszę dodać, jest nie dość, że niepokojące, to jeszcze niehigieniczne, szczególnie jeśli w tym samym czasie próbują cię przytulić. – Potrząsa głową. – Tłum jest zbyt duży, księżniczko. Zbyt nieprzewidywalny. Ludzie się drą, przepychają, wyciągają do ciebie ręce. Nie zawsze jesteśmy w stanie cię obronić.
– Ale…
– Wiem, że większość z nich ma dobre intencje – odzywam się, chwytając ją za rękę.
– I zazwyczaj nie robią nic złego – odpowiada, patrząc mi w oczy. – Są po prostu ciekawi, przytłoczeni swoją wdzięcznością. Rozpaczliwie pragną utożsamiać z kimś swoją wolność.
– Zdaję sobie z tego sprawę, bo zawsze sprawdzam ich emocje, poszukując gniewu i chęci przemocy. A chociaż większość jest dobra… – Wzdycham, potrząsam głową. – Skarbie, narobiłaś sobie mnóstwo wrogów. Te ogromne tłumy przypadkowych ludzi stanowią zagrożenie. Teraz. I może już zawsze będą.
Ella bierze głęboki wdech, wypuszcza powoli powietrze.
– Rozumiem, naprawdę – przyznaje cicho. – Mimo to z jakiegoś powodu jest mi źle, że nie mogę porozmawiać z tymi, za których walczyłam. Chcę, by wiedzieli, co myślę, jak bardzo mi zależy i jak wiele jeszcze planujemy zrobić, żeby odbudować świat, wszystko naprawić.
– Dowiedzą się – odpowiadam. – Zadbam o to, żebyś miała szansę im to wszystko przekazać. Jednak minęły dopiero dwa tygodnie, kochana. I w tej chwili nie dysponujemy niezbędną infrastrukturą, żeby to zorganizować.
– Ale pracujemy nad tym, prawda?
– Pracujemy – odzywa się Kenji. – Właściwie… Nie to, żebym teraz wymyślał wymówki czy coś, niemniej gdybyś nie kazała mi skupić się na komitecie rekonstrukcji, pewnie nie wydałbym rozkazu rozbiórki kilku niebezpiecznych budynków, w tym warsztatu Winstona i Alii, który… – Unosi ręce w geście kapitulacji. – Chciałem zaznaczyć, że nie wiedziałem, gdzie mają warsztat. I, jak już mówiłem, chociaż nie chcę tłumaczyć swojego wstrętnego postępku, skąd ja niby miałem wiedzieć, że tam jest warsztat? Oficjalnie zapisano to miejsce jako grożące zawaleniem, miało zostać zburzone…
– Nie wiedzieli, że tak je oznaczono – odpowiada Ella z nutą zniecierpliwienia w głosie. – Założyli tam swój warsztat właśnie dlatego, że nikt z tego budynku nie korzystał.
– Tak – mówi Kenji, wskazując ją palcem. – Zgadza się. Jednak, widzisz, ja nie miałem o tym pojęcia.
– Winston i Alia są twoimi przyjaciółmi – zauważam cierpko. – Chyba powinieneś wiedzieć takie rzeczy?
– Słuchaj, stary, przez te dwa tygodnie od czasu, kiedy skończył się świat, byłem naprawdę zabiegany, okej? Nie było czasu.
– Wszyscy byliśmy zabiegani.
– Okej, wystarczy tego – kwituje Ella, uciszając nas. Wygląda przez okno i marszczy brwi. – Ktoś idzie.
Kent.
– Co robi tutaj Adam? – pyta Ella, odwracając się do Kenjiego. – Uprzedził cię?
Jeśli Kenji odpowiada, i tak go nie słyszę. Patrzę przez mocno przyciemniane szyby na rozgrywającą się na zewnątrz scenę. Adam przepycha się przez tłum, kierując się do auta. Wygląda na nieuzbrojonego. Wykrzykuje coś do morza ludzi, ale ich nie da się od razu uspokoić. Jeszcze kilka prób i wreszcie się uciszają. Tysiące twarzy spogląda w jego stronę.
Z trudem rozróżniam słowa.
A potem Adam powoli się odsuwa i w naszą stronę idzie dziesięcioro uzbrojonych po zęby kobiet i mężczyzn. Ich ciała tworzą żywą barykadę odgradzającą auto od wejścia do Sanktuarium. Kenji wyskakuje jako pierwszy, niewidzialny toruje drogę. Rozciąga swoją zdolność na Ellę, a ja kradnę mu energię. We troje niezauważeni ostrożnie ruszamy do wejścia.
Dopiero po drugiej stronie, gdy jesteśmy już bezpieczni za wejściem do Sanktuarium, wreszcie się rozluźniam.
Trochę.
Oglądam się za siebie, tak jak zawsze, na ciżbę zgromadzoną za niewidzialną barierą chroniącą nasz obóz. W niektóre dni stoję i obserwuję ich twarze, szukając czegoś. Czegokolwiek. Groźby wciąż nieznanej, nienazwanej.
– Hej, super – rzuca Winston niespodziewanie, wyrywając mnie z zamyślenia.
Odwracam się do niego i widzę, że zbliża się do nas spocony i zziajany.
– Cieszę się, że wróciliście – ciągnie, dysząc. – Czy ktoś z was wie coś na temat hydrauliki? Mamy problem ze ściekami w jednym z namiotów i przyda się każda pomoc.
To był bardzo szybki powrót do rzeczywistości.
Zdecydowanie sprowadził mnie na ziemię.
Ella rusza do przodu, sięgając po – dobry Boże, dlaczego mokry? – klucz w ręce Winstona, a ja nie mogę w to uwierzyć. Obejmuję ją w pasie i ciągnę do tyłu.
– Proszę, kochana. Nie dzisiaj. Każdego innego dnia, może. Byle nie dzisiaj.
– Słucham? Dlaczego nie? – Odwraca się. – Naprawdę dobrze sobie z tym radzę. A w ogóle – rzuca do pozostałych – wiedzieliście, że Ian jest w sekrecie świetnym stolarzem?
Winston wybucha śmiechem.
– To był sekret wyłącznie dla ciebie – wypala Kenji.
Ella ściąga brwi.
– Tak czy inaczej, ostatnio naprawialiśmy jeden z tych możliwych do odratowania budynków i nauczył mnie, jak korzystać ze wszystkich narzędzi. Pomogłam mu załatać dach – oznajmia z szerokim uśmiechem.
– To bardzo dziwna wymówka, by spędzić ostatnie godziny przed ślubem na naprawianiu toalety – rzuca ze śmiechem Kent, który właśnie się do nas zbliża.
Mój brat.
Jakie to niezwykłe.
Jeszcze nigdy nie widziałem go równie zdrowego i szczęśliwego. Gdy go uratowaliśmy, potrzebował tygodnia na dojście do siebie, a kiedy odzyskał przytomność i powiedzieliśmy mu, co się stało, zapewniając, że James jest bezpieczny, zemdlał.
I nie obudził się przez kolejne dwa dni.
W kolejnych dniach stał się zupełnie innym człowiekiem. Chodził wiecznie uśmiechnięty, każdemu dobrze życzył. Wszyscy mamy w sobie jeszcze mrok – pewnie nie pozbędziemy się go już nigdy…
Tymczasem Adam jest niezaprzeczalnie inny.
– Chciałem was tylko uprzedzić – mówi – że robimy teraz coś innego. Nouria chce, żebym wyszedł i zrobił ogólną deaktywację, zanim ktokolwiek wejdzie albo wyjdzie. Taki środek bezpieczeństwa. – Spogląda na Ellę. – Juliette, nie masz nic przeciwko?
Juliette.
Tak wiele rzeczy uległo zmianie po naszym przylocie, a to była jedna z nich. Ella wróciła do swojego dawnego imienia. Przyjęła je raz jeszcze. Stwierdziła, że usuwając Juliette ze swojego życia, pozwala, by duch mojego ojca nadal miał nad nią władzę. Zdała sobie sprawę, że nie chce zapomnieć o tych latach spędzonych jako Juliette – ani umniejszać tego, jaka była jako młoda kobieta walcząca z przeciwnościami losu, by przetrwać mimo wszystko. Była Juliette Ferrars, gdy poznał ją świat, i pragnie nią pozostać.
Teraz tylko ja jeden mogę nazywać ją Ellą.
To zarezerwowana wyłącznie dla naszej dwójki więź łącząca nas ze wspólną przeszłością, ukłon w stronę tego, co było, a także miłości, jaką darzyłem ją od zawsze, bez względu na noszone przez nią imię.
Patrzę, jak śmieje się z przyjaciółmi, jak zabiera młotek z pasa narzędziowego Winstona i udaje, że uderza nim w Kenjiego – niewątpliwie sobie na to zasłużył. Nie wiadomo skąd pojawiają się Lily i Nazeera. Lily niesie puchate zawiniątko w postaci pieska, którego uratowali z Ianem ze stojącego niedaleko stąd porzuconego budynku. Ella rzuca młotek z nagłym okrzykiem, a zaniepokojony Adam aż podskakuje. Dziewczyna bierze brudne, wstrętne stworzenie w ramiona, zasypując je pocałunkami, chociaż ono zawzięcie na nią szczeka. A kiedy odwraca się do mnie, zwierzę nadal ujada jej do ucha i widzę łzy w jej oczach. Płacze z powodu psa.
Juliette Ferrars, wzbudzająca powszechny strach bohaterka, która uratowała świat, płacze nad małym zwierzakiem. Być może nikt inny tego nie zrozumie, ale ja wiem, że to pierwszy raz, gdy może trzymać w rękach psa. Bez wahania, bez lęku, bez groźby, że zrobi niewinnemu stworzeniu krzywdę. Dla niej to czyste szczęście.
Dla świata jest onieśmielająco potężna.
Dla mnie?
Jest całym światem.
Dlatego kiedy oddaje kundla w moje niechętne ręce, trzymam go i nie narzekam, gdy potwór liże mi twarz tym samym językiem, którym wcześniej z pewnością czyścił sobie kudłaty zad. Nie daję po sobie poznać obrzydzenia, gdy czuję jego ślinę na szyi. Nie puszczam, gdy jego brudne łapska ocierają się o mój płaszcz, a paznokcie drapią wełnę. Właściwie to zamieram tak nieruchomo, że zwierzę w końcu cichnie, układając się w moich rękach. Skomli i patrzy na mnie dość długo, bym wreszcie uniósł dłoń i przeciągnął nią po jego głowie.
Kiedy słyszę śmiech Elli, jestem szczęśliwy.
TRZY
– Warner?
– Warner?
Podwójne wezwanie mojego imienia trochę mnie płoszy, ale staram się to zamaskować, spokojnie i ostrożnie odkładając psa na ziemię. Już mam się odwrócić w stronę znajomych głosów, kiedy zwierzę postanawia nie skorzystać ze świeżo odzyskanej wolności i zamiast tego dotyka łapką moich spodni i skomli. Jego zwrócony do góry pysk raz jeszcze wysyła mi bliżej nieokreślone błaganie.
Chce, żebym go nakarmił? Pogłaskał?