Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Trzeci tom bestsellerowej serii „Dotknij Mnie”! Tahereh Mafi serwuje kolejną porcję niezwykłych wrażeń i oferuje znacznie więcej niż kiedykolwiek!
Nic już nigdy nie będzie takie samo.
Losy Punktu Omega pozostają nieznane. Wszyscy, na których Juliete w życiu zależało, mogą być martwi. Wojna może się skończyć, zanim naprawdę się zaczęła.
Juliette jest jedyną osobą, która stoi na przeszkodzie Przywróceniu. Wie, że ta gra skończy się tylko w jeden sposób – ona albo oni. Na planszy musi pozostać wyłącznie zwycięzca.
Ale żeby pokonać Przywrócenie i człowieka, który prawie ją zabił, dziewczyna musi zaufać temu, którego miała nadzieję nigdy nie prosić o pomoc – Warnerowi. W momencie gdy ich ścieżki się łączą i zaczynają działać razem, Juliette odkrywa, że to, co wiedziała o Warnerze, Przywróceniu, a nawet o Adamie, było nieprawdą.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 353
Tytuł oryginału: Ignite Me
Ignite Me, Copyright © 2014 by Tahereh Mafi
Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2022
Copyright © for the Polish translation by Agnieszka Brodzik, 2022
Redaktor prowadzący: Łukasz Chmara
Marketing i promocja: Anna Fiałkowska, Aleksandra Kotlewska, Oliwia Żyłka
Redakcja: Magdalena Wołoszyn-Cępa
Korekta: Sandra Popławska, Robert Narloch
Skład i łamanie: Stanisław Tuchołka / panbook.pl
Ilustracja na okładce: © Colin Anderson
Projekt graficzny okładki: Cara E. Petrus
Adaptacja okładki i stron tytułowych: Amelia Karcewicz
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.
eISBN 978-83-67461-84-9
WE NEED YA
Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.
ul. Fredry 8, 61-701 Poznań
tel.: 61 853-99-10
www.weneedya.pl
Dla licznych czytelników.
Za miłość i wsparcie.
Ta jest dla Was.
JEDEN
Jestem klepsydrą.
Moje siedemnaście lat życia właśnie się zapadło i pogrzebało mnie od środka. Moje nogi są pełne piasku i spięte razem, mój umysł przepełniają ziarna niepewności, niepodjęte i niecierpliwe decyzje, a z ciała ucieka czas. Mała wskazówka zegara stuka mnie o pierwszej i drugiej, i trzeciej, i czwartej, szepcząc cześć, wstań, podnieś się, już czas
się obudzić
się obudzić
– Obudź się – szepcze on.
Wciągam gwałtownie powietrze i już nie śpię, lecz nie wstaję, zaskoczona, lecz nie wystraszona, jakimś cudem patrzę w te bardzo rozpaczliwie zielone oczy, które zdają się wiedzieć zbyt dużo, zbyt dobrze. Aaron Warner Anderson pochyla się nade mną, obrzuca mnie zaniepokojonym spojrzeniem, jego ręka zawisa w powietrzu, jakby zamierzał mnie dotknąć.
Odskakuje.
Patrzy na mnie, nie mrugając, jego klatka piersiowa unosi się i opada.
– Dzień dobry – mówię, chociaż nie jestem pewna ani swojego głosu, ani pory dnia, ani tych słów wydostających się z moich ust, ani tego ciała, w którym się mieszczę.
Zauważam, że on ma na sobie koszulę, częściowo wyjętą z dziwnie niepogniecionych spodni. Rękawy podwinął aż za łokcie.
Jego uśmiech wydaje się zbolały.
Podnoszę się i siadam, a Warner robi dla mnie miejsce. Muszę zamknąć oczy, żeby zapanować nad nagłymi zawrotami głowy, ale wysiłkiem woli pozostaję w bezruchu, aż minie.
Jestem zmęczona i osłabiona głodem, czuję w kilku miejscach ból, lecz poza tym wszystko w porządku. Żyję. Oddycham, mrugam, czuję się człowiekiem i doskonale wiem dlaczego.
Spoglądam mu w oczy.
– Uratowałeś mnie.
Dostałam kulkę w pierś.
Ojciec Warnera strzelił do mnie i wciąż czuję echa tego wydarzenia. Jeśli się skupię, mogę odtworzyć ten moment: ból, tak silny i przytłaczający, że nigdy nie zdołam go zapomnieć.
Zdumiona wciągam powietrze.
Wreszcie zdaję sobie sprawę ze znajomej obcości tego pokoju i szybko dopada mnie atak paniki, że nie obudziłam się w miejscu, w którym zasypiałam. Serce mi przyśpiesza i odsuwam się od Warnera, uderzając plecami o wezgłowie, ściskając pościel, starając się nie gapić na żyrandol, który znam aż za dobrze…
– Spokojnie… – mówi. – Wszystko w porządku…
– Co ja tutaj robię? – Panika, panika. Moja świadomość zachodzi mgłą grozy. – Dlaczego znowu mnie tutaj sprowadziłeś?
– Juliette, proszę, nie skrzywdzę cię…
– No to po co mnie tutaj sprowadziłeś? – Głos zaczyna mi się łamać, z trudem go opanowuję. – Dlaczego zabrałeś mnie do tego piekielnego…
– Musiałem cię ukryć. – Wypuszcza powietrze, patrzy na ścianę.
– Słucham? Dlaczego?
– Nikt nie wie, że żyjesz. – Odwraca się, by spojrzeć na mnie. – Musiałem wrócić do bazy. Musiałem udawać, że znowu jest normalnie, a brakowało mi czasu.
Wysiłkiem woli odpycham strach.
Przyglądam się jego twarzy, analizuję jego cierpliwy, szczery ton. Przypominam go sobie z zeszłej nocy – to musiało być wczoraj – przypominam sobie jego twarz i to, jak leżał obok mnie w ciemności. Był czuły, był miły, był delikatny i uratował mnie, uratował mi życie. Pewnie zaniósł mnie do łóżka. Położył obok siebie. To musiał być on.
Jednak kiedy spoglądam na swoje ciało, zdaję sobie sprawę, że jestem ubrana w czyste rzeczy, nie ma żadnej krwi ani dziur, ani niczego nigdzie. Zastanawiam się, kto mnie umył, kto mnie przebrał. Martwię się, że to też mógł być Warner.
– Czy ty… – Waham się, dotykam brzegu koszulki, którą mam na sobie. – Czy… To znaczy… Moje ubrania…
Warner się uśmiecha. Patrzy tak długo, że się rumienię, i dochodzę do wniosku, że trochę go nienawidzę, ale on wtedy kręci głową. Spuszcza wzrok na dłonie.
– Nie. Dziewczyny się tym zajęły. Ja tylko zaniosłem cię do łóżka.
– Dziewczyny – szepczę, otumaniona.
Dziewczyny.
Sonya i Sara. One też tutaj były, bliźniaczki-uzdrowicielki, pomogły Warnerowi. Pomogły mu mnie uratować, ponieważ teraz tylko on może mnie dotykać, tylko on na całym świecie był w stanie bezpiecznie przekazać ich moc uzdrawiania mojemu ciału.
Moje myśli płoną.
Gdzie są dziewczyny co się z nimi stało gdzie jest Anderson i wojna Boże co się stało z Adamem i Kenjim i Castle’em muszę wstać muszę wstać muszę wstać muszę wstać muszę wstać z łóżka i ruszać
ale
Próbuję się ruszyć i Warner mnie łapie. Tracę równowagę; wciąż czuję się tak, jakby moje nogi były przygniecione do łóżka, i nagle nie mogę oddychać, mam mroczki przed oczami i mi słabo. Muszę wstać. Muszę wyjść.
Nie mogę.
– Warner. – Gorączkowo patrzę na jego twarz. – Co się stało? Jak się potoczyła bitwa…
– Proszę – odpowiada, ściskając moje ramiona. – Musisz zacząć powoli, zjedz coś najpierw…
– Powiedz…
– Nie wolisz najpierw czegoś zjeść? Albo wziąć prysznica?
– Nie – słyszę z własnych ust. – Muszę wiedzieć. Teraz.
Jedna chwila. Dwie i trzy.
Warner bierze głęboki oddech. Milion kolejnych. Prawa ręka wędruje do lewej, obraca jadeitowym pierścieniem na najmniejszym palcu, raz po raz i jeszcze raz.
– To koniec – oznajmia.
– Słucham?
Wymawiam to słowo, lecz z moich ust nie wydostaje się żaden dźwięk. Jestem odrętwiała. Mrugam i nic nie widzę.
– To koniec – powtarza.
– Nie.
Wypuszczam to słowo razem z oddechem, z niemożliwością.
Warner kiwa głową. Nie zgadza się ze mną.
– Nie.
– Juliette.
– Nie – mówię. – Nie. Nie. Nie bądź głupi – mówię. – Nie bądź śmieszny – mówię. – Nie okłamuj mnie, do jasnej cholery – mówię, lecz teraz mój głos jest piskliwy i złamany, i roztrzęsiony i – Nie – wydaję zduszony okrzyk – nie, nie, nie…
Teraz naprawdę wstaję. Oczy szybko napełniają mi się łzami i mrugam mrugam lecz świat dalej jest chaosem a mnie się chce śmiać bo myślę tylko o tym jakie to potworne i piękne że nasze oczy zachodzą mgłą kiedy nie możemy znieść widoku prawdy.
Podłoga jest twarda.
Wiem to, ponieważ przyciska się do mojej twarzy; Warner próbuje mnie dotknąć, lecz chyba krzyczę i strzepuję jego ręce, bo już znam odpowiedź. Muszę znać odpowiedź, bo czuję wzbierający we mnie wstręt, wzburzający moje wnętrze, jednak i tak pytam. Leżę, a jednak i tak jakoś tracę równowagę i rozrywają mi się dziury w głowie, wpatruję się w jedno miejsce na dywanie, nawet nie trzy metry ode mnie, i nie jestem pewna, czy w ogóle żyję, ale muszę to usłyszeć.
– Dlaczego? – pytam.
To tylko jedno słowo, głupie i banalne.
– Dlaczego bitwa się skończyła? – pytam i już nie oddycham, w ogóle właściwie nie mówię; tylko wyrzucam litery przez usta.
Warner nie patrzy na mnie.
Wbija wzrok w ścianę i w podłogę, i w pościel, i w swoje zbielałe knykcie, lecz nie we mnie, nie patrzy na mnie, a jego następne słowa rozbrzmiewają cicho, tak cicho.
– Bo oni nie żyją, kochana. Wszyscy nie żyją.
DWA
Moje ciało się zamyka.
Moje kości, moja krew, mój mózg zamierają w bezruchu, pogrążają się w swego rodzaju nagłym, niekontrolowanym paraliżu, który rozprzestrzenia się po moim ciele tak szybko, że nie mogę zaczerpnąć tchu. Rzężę, z trudem wciągając powietrze, a ściany nie przestają się chwiać.
Warner bierze mnie w ramiona.
– Puszczaj! – wrzeszczę, ale, och, tylko w swojej wyobraźni, bo usta przestały mi działać, serce zamarło, mój umysł gdzieś spieprzył, a oczy, moje oczy chyba krwawią. Warner szepcze coś kojącego, czego nie słyszę, a jego ramiona oplatają mnie, próbując fizyczną siłą nie pozwolić mi się rozpaść, lecz na próżno.
Nic nie czuję.
Warner mną kołysze i dopiero kiedy mnie ucisza, zdaję sobie sprawę, że wydaję najstraszliwszy, ogłuszający okrzyk agonii. Chcę coś powiedzieć, zaprotestować, oskarżyć Warnera, obwinić go, nazwać kłamcą, lecz nie umiem wymówić nawet słowa, z moich ust wydobywają się jedynie dźwięki tak żałosne, że niemal się siebie wstydzę. Uwalniam się z jego objęć, wciągam gwałtownie powietrze i zginam się wpół, łapiąc za brzuch.
– Adam – wykrztuszam jego imię.
– Juliette, proszę…
– Kenji. – W tej chwili hiperwentyluję z twarzą w dywanie.
– Proszę, kochana, daj sobie pomóc…
– A co z Jamesem? – słyszę z własnych ust. – Został w Omega Point, nie pozwolili mu iść na bitwę…
– Wszystko zostało zniszczone – wyjaśnia powoli i cicho. – Wszystko. Torturami wydobyli z jeńców dokładną lokalizację Omega Point. Potem je zbombardowali.
– O Boże. – Zakrywam usta jedną dłonią i wpatruję się w sufit.
– Tak mi przykro. Nie masz pojęcia, jak bardzo.
– Kłamca – szepczę zjadliwie. Jestem wściekła i zła, nic mnie nie obchodzi. – W ogóle nie jest ci przykro.
Patrzę na niego dość długo, by zauważyć, jak krzywda rozpala się i gaśnie w jego oczach. Chrząka.
– Właśnie, że jest – oznajmia cicho, lecz zdecydowanie. Ściąga ze stojącego nieopodal wieszaka kurtkę i wkłada ją bez słowa.
– Dokąd idziesz? – pytam, od razu czując wyrzuty sumienia.
– Potrzebujesz czasu, żeby to przetrawić, i najwyraźniej lepiej ci będzie bez towarzystwa. Załatwię kilka spraw i wrócę, gdy będziesz gotowa porozmawiać.
– Proszę, powiedz, że się mylisz. – Głos mi się łamie. Mój oddech przyśpiesza. – Powiedz, że jest szansa, żebyś się mylił…
Warner patrzy na mnie przez długą chwilę, a przynajmniej tak mi się wydaje.
– Gdyby istniała choćby najmniejsza szansa, by oszczędzić ci tego bólu – odzywa się w końcu – skorzystałbym z niej. Musisz wiedzieć, że nie powiedziałbym tego, gdyby to nie była absolutna prawda.
I właśnie to – jego szczerość – wreszcie rozrywa mnie na pół.
Ponieważ prawda jest tak nieznośna, że wolałabym usłyszeć kłamstwo.
Nie pamiętam, kiedy Warner wyszedł.
Nie pamiętam, jak opuścił pokój i co powiedział. Wiem tylko tyle, że dość długo leżałam skulona na podłodze. Dość długo, by z łez została tylko sól, by gardło mi wyschło, usta spierzchły, a w głowie zaczęło dudnić tak samo mocno jak w piersi.
Powoli się podnoszę, mózg wykręca mi się pod czaszką. Jakoś wspinam się na łóżko i siadam, wciąż odrętwiała, lecz już mniej, i podciągam kolana.
Życie bez Adama.
Życie bez Kenjiego, bez Jamesa, Castle’a, Sonyi, Sary, Brendana, Winstona i wszystkich z Omega Point. Bez moich przyjaciół, zmiecionych naciśnięciem jednego guzika.
Życie bez Adama.
Obejmuję się mocno rękami, licząc, że ból minie.
Nie mija.
Adama nie ma.
Moja pierwsza miłość. Mój pierwszy przyjaciel. Przez długi czas mój jedyny przyjaciel. Nie wiem, jak się z tym czuję. Przede wszystkim dziwnie. I jakbym miała gorączkę. Czuję się pusta, złamana, oszukana, winna, wściekła i rozpaczliwie, rozpaczliwie smutna.
Oddalaliśmy się od siebie, odkąd uciekliśmy do Omega Point, ale to z mojej winy. On chciał ode mnie więcej, a ja chciałam dla niego długiego życia. Chciałam go chronić przed bólem, który z pewnością bym mu sprawiła. Próbowałam o nim zapomnieć, pójść do przodu bez niego, przygotować się na rozłąkę i samotne życie.
Myślałam, że jeśli będę się trzymać od niego z daleka, uratuję go.
Głupia dziewucha.
Łzy płyną teraz świeżym, wartkim strumieniem, wędrują cicho po moich policzkach i do otwartych, łapiących powietrze ust. Ramiona nie przestają się trząść, dłonie ciągle zaciskają się w pięści, ciało się spina, kolana obijają o siebie, stare nawyki wyłażą na wierzch i liczę pęknięcia, kolory, dźwięki, drżenia, kołysania w przód i w tył w przód i w tył w przód i w tył muszę o nim zapomnieć muszę o nim zapomnieć muszę o nim zapomnieć
Zamykam oczy
i oddycham.
Chrapliwie, z trudem.
Wdech.
Wydech.
Odliczam.
Mówię sobie, że już to przeżywałam. Byłam jeszcze bardziej samotna niż teraz, bardziej zrozpaczona niż teraz. Byłam już w takim stanie i przetrwałam. Dam sobie radę.
Jednak nigdy wcześniej nie zostałam tak straszliwie okradziona. Z miłości i szans, przyjaźni i przyszłości. Wszystko przepadło. Muszę zaczynać od nowa, stawiać czoła światu w pojedynkę. Muszę dokonać ostatecznego wyboru: poddać się albo iść dalej.
Dlatego wstaję.
W głowie mi się kręci, myśli potykają się o siebie nawzajem, lecz przełykam łzy. Zaciskam dłonie w pięści i staram się nie krzyczeć, chowam przyjaciół do serca i
zemsta
myślę sobie
nigdy nie wydawała się tak słodka.
TRZY
Wytrwaj
Trzymaj się
Patrz do góry
Bądź silna
Bądź twarda
Udźwignij to
Wyglądaj na silną
Nie upadaj
Pewnego dnia mogę się złamać
Pewnego dnia mogę się
Uwolnić
Warner nie potrafi ukryć zaskoczenia, kiedy wraca do pokoju.
Unoszę wzrok, zamykam notes.
– Zabieram go z powrotem – oznajmiam.
On mruga.
– Już ci lepiej.
Kiwam, oglądając się przez ramię.
– Mój notes leżał tutaj, na szafce nocnej.
– Tak – mówi powoli Warner. Ostrożnie.
– Zabieram go z powrotem.
– Rozumiem. – Wciąż stoi pod drzwiami, zamarł i patrzy. – Czy ty… – Potrząsa głową. – Przepraszam, czy ty się dokądś wybierasz?
Dopiero wtedy zdaję sobie sprawę, że jestem w połowie drogi do drzwi.
– Muszę stąd wyjść.
Warner milczy. Stawia kilka ostrożnych kroków, zdejmuje kurtkę, przewiesza ją przez oparcie krzesła. Wyciąga trzy pistolety z kabur przytroczonych do pleców i bez pośpiechu kładzie je w miejscu, gdzie wcześniej leżał mój notes. Kiedy wreszcie unosi wzrok, na jego twarzy widzę lekki uśmiech.
Chowa ręce do kieszeni i rozciąga mocniej usta.
– A dokąd się wybierasz, kochana?
– Mam kilka spraw do załatwienia.
– Czyżby? – Opiera się ramieniem o ścianę, krzyżuje ręce na piersi. Nie przestaje się uśmiechać.
– Tak. – Zaczynam się irytować.
Warner czeka. Patrzy. Kiwa raz, jakby chciał mi dać znak: śmiało.
– Twój ojciec…
– Nie ma go tutaj.
– Och.
Próbuję ukryć szok, ale teraz już sama nie wiem, dlaczego byłam pewna, że Anderson wciąż tutaj będzie. To komplikuje sprawę.
– Naprawdę myślałaś, że tak po prostu wyjdziesz z tego pokoju – mówi do mnie Warner – zapukasz do drzwi ojca i się go pozbędziesz?
Tak.
– Nie.
– Kłamiesz – odpowiada cicho.
Rzucam mu groźne spojrzenie.
– Ojciec wyjechał – wyjaśnia Warner. – Wrócił do stolicy i zabrał ze sobą Sonyę oraz Sarę.
Wciągam gwałtownie powietrze, przerażona.
– Nie.
Warner już się nie uśmiecha.
– Czy one… żyją? – pytam.
– Nie wiem. – Wzrusza ramionami. – Domyślam się, że żyją, bo martwe na nic by się mojemu ojcu nie przydały.
– Żyją? – Serce tak mi przyśpiesza, że chyba mam zawał. – Muszę je uwolnić, muszę je znaleźć i…
– Co takiego? – Warner przygląda mi się uważnie. – Jak chcesz się dostać do mojego ojca? Jak zamierzasz z nim walczyć?
– Nie wiem! – Krążę po pokoju. – Ale muszę je odnaleźć. Możliwe, że zostały moimi ostatnimi przyjaciółkami na tym świecie i…
Zatrzymuję się.
Nagle się odwracam, serce podjeżdża mi do gardła.
– Co, jeśli są też inni? – szepczę, bojąc się żywić nadzieję. Podchodzę do Warnera stojącego po drugiej stronie pokoju. – Co, jeśli inni też przeżyli? – pytam już głośniej. – Co, jeśli się gdzieś ukrywają?
– To mało prawdopodobne.
– Ale jest szansa, prawda? – Desperacko czepiam się tej myśli. – Jeśli istnieje choćby najmniejsza szansa…
Warner wzdycha. Przeciąga dłonią po włosach.
– Gdybyś tak jak ja widziała, co zostało z Omega Point, nie mówiłabyś w ten sposób. Nadzieja na nowo złamie ci serce.
Kolana się pode mną uginają.
Trzymam się ramy łóżka, oddycham szybko, ręce mi się trzęsą. Nic już nie wiem. Właściwie nie mam pojęcia, co się wydarzyło w Omega Point. Nie mam pojęcia, gdzie jest stolica ani jak się tam dostać. Nie mam pojęcia, czy zdołam dotrzeć do Sonyi i Sary na czas. Jednak nie mogę pozbyć się tego nagłego przekonania, że więcej moich przyjaciół jakoś zdołało ujść z życiem.
Bo oni są silniejsi. Mądrzejsi.
– Już od dawna szykowali się do walki – słyszę ze swoich ust. – Musieli mieć jakiś plan B. Jakąś kryjówkę…
– Juliette…
– Cholera jasna, Warner! Muszę spróbować. Musisz mi pozwolić ich poszukać.
– To niezdrowe. – Nie patrzy mi w oczy. – I niebezpieczne. Lepiej, żebyś nie myślała, że ktoś może jeszcze żyć.
Wpatruję się w jego silny, spokojny profil.
On wpatruje się w swoje dłonie.
– Proszę – mówię szeptem.
Warner wzdycha.
– Jutro albo kolejnego dnia muszę jechać na osiedle kontenerów, żeby nadzorować proces odbudowy. – Spina się przy tych słowach. – Straciliśmy wielu cywilów. Zbyt wielu. Ci, którzy przeżyli, są straumatyzowani i potulni, zgodnie z oczekiwaniami mojego ojca. Zostali pozbawieni resztek nadziei na rebelię.
Słyszę, jak wciąga ostro powietrze.
– A teraz trzeba szybko przywrócić porządek – ciągnie. – Sprzątnąć ciała i spalić. Uszkodzone kontenery wymienić. Cywile zostali zmuszeni do powrotu do pracy, sieroty są relokowane, a pozostałe dzieci muszą chodzić do szkoły. Przywrócenie nie daje ludziom czasu na żałobę.
Między nami zapada ciężka cisza.
– W czasie, gdy będę nadzorował prace na osiedlu, mogę znaleźć sposób na to, by zabrać cię do Omega Point. Mogę ci pokazać, co się stało. A wtedy, gdy już zobaczysz dowody, będziesz musiała podjąć decyzję.
– Jaką decyzję?
– Będziesz musiała postanowić, jaki będzie twój następny krok. Możesz zostać ze mną – mówi z wahaniem – albo, jeśli wolisz, zorganizuję ci życie w sekrecie na nieregulowanym terytorium. Ale to będzie samotna egzystencja – kontynuuje cicho. – Nikt nie może o tobie wiedzieć.
– Okej.
Pauza.
– Tak – rzuca.
Znowu pauza.
– Albo – zaczynam – odejdę, znajdę twojego ojca, zabiję go i sama stawię czoła konsekwencjom.
Warner próbuje powstrzymać uśmiech, bez powodzenia.
Spuszcza wzrok i śmieje się cicho, po czym patrzy mi prosto w oczy. Potrząsa głową.
– Co w tym śmiesznego? – pytam.
– Moja droga.
– No co?
– Bardzo długo czekałem na ten moment.
– Co masz na myśli?
– Wreszcie jesteś gotowa. Wreszcie jesteś gotowa do walki.
Przechodzi mnie dreszcz szoku.
– Oczywiście, że jestem gotowa.
W jednej chwili bombardują mnie wspomnienia z bitwy i przerażenie, jakie wywołało postrzelenie w pierś. Nie zapomniałam przyjaciół ani nowego postanowienia, swojej determinacji, by od teraz postępować inaczej. Żeby coś zdziałać. Żeby tym razem naprawdę podjąć walkę, bez wahania. Bez względu na to, co się stanie – i bez względu na to, co odkryję – nie mogę się już wycofać. Nie ma alternatyw.
Nie zapomniałam.
– Prędzej umrę, niż zawrócę.
Warner wybucha głośnym śmiechem. Wygląda, jakby miał się rozpłakać.
– I zabiję twojego ojca – oznajmiam. – A potem zniszczę Przywrócenie.
Nadal się uśmiecha.
– Zrobię to.
– Wiem – odpowiada Warner.
– No to dlaczego się ze mnie śmiejesz?
– Nie śmieję się – mówi cicho. – Tak się tylko zastanawiam, czy chciałabyś, żebym ci pomógł.
CZTERY
– Słucham? – Mrugam szybko, nie dowierzając.
– Od początku ci powtarzałem, że byłby z nas świetny zespół. Zawsze twierdziłem, że czekam, aż będziesz gotowa, aż rozpoznasz swój gniew, swoją siłę. Czekałem od naszego pierwszego spotkania.
– Ale chciałeś wykorzystać mnie do działania na rzecz Przywrócenia, do torturowania niewinnych ludzi…
– Nieprawda.
– Słucham? O czym ty mówisz? Sam to powiedziałeś…
– Kłamałem. – Wzrusza ramionami.
Szczęka mi opada.
– Musisz o mnie wiedzieć trzy rzeczy, kochana. – Robi krok do przodu. – Pierwsza jest taka, że nienawidzę swojego ojca bardziej, niż byłabyś w stanie sobie wyobrazić. – Chrząka. – Druga, że jestem bezwstydnym egoistą, który niemal w każdej sytuacji podejmuje decyzje wyłącznie dla własnego dobra. A trzecia. – Urywa i spuszcza wzrok. Śmieje się pod nosem. – Nie miałem najmniejszego zamiaru wykorzystać cię jako broni.
Słowa więzną mi w gardle.
Siadam.
Odrętwiała.
– To była misterna intryga, którą uplotłem ze względu na ojca – tłumaczy. – Musiałem go przekonać, że dobrym pomysłem jest zainwestować czas w kogoś takiego jak ty, że możesz się przydać naszej armii. I szczerze mówiąc, wciąż nie jestem pewien, jak mi się to udało. Przecież to idiotyczne. Poświęcić tyle czasu, pieniędzy i energii na rzekomo cierpiącą na psychozę dziewczynę tylko po to, by mogła torturować ludzi? – Kręci głową. – Od początku wiedziałem, że to bez sensu, że to kompletna strata czasu. Istnieją znacznie bardziej efektywne metody wyciągania informacji.
– W takim razie do czego byłam ci potrzebna?
W jego oczach płonie szczerość.
– Chciałem cię zbadać.
– Słucham? – Wydaję zduszony okrzyk.
Warner odwraca się do mnie plecami.
– Wiedziałaś, że moja matka mieszka w tamtym domu? – mówi tak cicho, że muszę wytężać słuch. Patrzy na zamknięte drzwi. – Tym, do którego sprowadził cię mój ojciec? W którym do ciebie strzelił? Była w swoim pokoju. Kawałek dalej w tym samym korytarzu, w którym trzymał ciebie.
Kiedy nie odpowiadam, przesuwa wzrok na mnie.
– Tak – szepczę. – Twój ojciec wspominał o niej.
– Naprawdę? – Po jego twarzy przebiega niepokój. Warner szybko przywdziewa maskę spokoju. – I co o niej mówił?
– Że jest chora – wyjaśniam, nienawidząc samej siebie za dreszcz, który przechodzi moje ciało. – Że trzyma ją tam, bo nie nadawałaby się do mieszkania na osiedlu kontenerów.
Warner opiera się o ścianę, wygląda, jakby mógł zaraz upaść. Wciąga głęboko powietrze.
– Tak – mówi w końcu. – To prawda. Jest chora. Nagle zaniemogła. – Jego wzrok skupia się na jakimś odległym punkcie innego świata. – Kiedy byłem dzieckiem, wydawała się okazem zdrowia – tłumaczy, obracając bez końca jadeitowy pierścień. – Ale potem pewnego dnia po prostu… rozpadła się. Przez lata walczyłem z ojcem, żeby znaleźć dla niej lek, terapię, lecz jego to nie obchodziło. Próbowałem jej pomóc na własną rękę, ale z jakimkolwiek lekarzem bym się skontaktował, nikt nie był w stanie jej leczyć. Nikt – ciągnie, teraz z trudem oddychając – nie wiedział, co jej dolega. Ona żyje w niekończącej się agonii, a ja zawsze byłem zbyt samolubny, żeby pozwolić jej umrzeć.
Unosi wzrok.
– A potem usłyszałem o tobie. Jakieś historie, plotki. I pierwszy raz poczułem przypływ nadziei. Chciałem zdobyć dostęp do ciebie, żeby cię zbadać. Chciałem cię osobiście poznać i zrozumieć. Ponieważ w całych moich poszukiwaniach ty byłaś jedyną osobą, która mogłaby mi pomóc dowiedzieć się czegoś o chorobie mojej matki. Byłem zdesperowany i gotowy spróbować wszystkiego.
– Co masz na myśli? – pytam. – Jak ktoś taki jak ja mógłby pomóc twojej matce?
Znowu spogląda mi w oczy, jego lśnią bólem.
– Ponieważ ty nie możesz dotykać, a ona nie może być dotykana.
PIĘĆ
Straciłam zdolność mówienia.
– Wreszcie rozumiem jej ból – opowiada dalej Warner. – Wreszcie rozumiem, jak musi się czuć. Dzięki tobie. Dzięki temu, że zobaczyłem, co takie brzemię zrobiło i nadal robi tobie. Co to znaczy żyć z tego rodzaju mocą, pośród tych, którzy jej nie rozumieją.
Przechyla głowę i opiera ją o ścianę, przyciska dłonie do oczu.
– Ona, podobnie jak ty – ciągnie – musi czuć, że żyje w niej jakiś potwór. Lecz w jej przypadku to ona jest jedyną ofiarą. Nie może żyć we własnej skórze. Nikt nie może jej dotykać, nawet jej własne dłonie. Nie może ściągnąć włosa z twarzy, zacisnąć pięści. Boi się mówić, poruszać nogami, wyciągać ręce, nawet zmienić pozycję na bardziej komfortową, zwyczajnie dlatego, że muśnięcie jej skóry o skórę sprawia jej nieznośny ból.
Opuszcza ręce.
– Wygląda na to – mówi, z trudem zachowując spokój – że coś w żarze ludzkiego kontaktu wyzwala w niej tę okropną, destrukcyjną moc, a ponieważ jednocześnie wywołuje i odczuwa ból, z jakiegoś powodu nie jest w stanie sama siebie zabić. Zamiast tego stała się więźniem własnych kości, nie mogąc uciec przed torturowaniem samej siebie.
Oczy mnie mocno szczypią. Mrugam szybko.
Przez tak wiele lat myślałam, że moje życie jest trudne. Wydawało mi się, że rozumiem, co to znaczy cierpieć. Ale to. To jest coś, czego nie byłabym w stanie pojąć nawet za sto lat. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że ktoś może mieć gorzej niż ja.
Czuję wstyd, że kiedykolwiek użalałam się nad swoim losem.
– Przez długi czas myślałem, że jest po prostu… chora – opowiada Warner. – Myślałem, że rozwinęła się u niej choroba atakująca system odpornościowy, coś, co czyniło jej skórę boleśnie wrażliwą. Zakładałem, że przy właściwym leczeniu w końcu jej to przejdzie. Cały czas miałem nadzieję, aż do momentu, kiedy zrozumiałem, że minęły lata i nic się nie zmieniło. Nieustanna agonia podkopała jej zdrowie psychiczne. Matka w końcu się poddała. Pozwoliła, by ból ją przytłoczył. Nie chciała wstawać z łóżka, nie jadła regularnie, przestała dbać o higienę. A rozwiązaniem według ojca było podawanie jej narkotyków. Trzyma ją zamkniętą w tamtym domu, w towarzystwie jedynie pielęgniarki. Teraz matka jest uzależniona od morfiny i zupełnie obłąkana. Nawet mnie już nie zna. Nie rozpoznaje mnie. A te kilka razy, kiedy udawało mi się przeprowadzić u niej odwyk – mówi, teraz ciszej – próbowała mnie zabić.
Warner milknie na moment i wydaje się, jakby zapomniał, że w ogóle jeszcze jestem w pokoju.
– Moje dzieciństwo było momentami niemal znośne wyłącznie dzięki niej. I zamiast się nią opiekować, mój ojciec zmienił ją w kogoś zupełnie obcego.
Unosi wzrok, wybucha śmiechem.
– Zawsze myślałem, że zdołam to naprawić. Myślałem, że gdybym tylko znalazł przyczynę problemu… Myślałem, że mogę coś zrobić, że mogę… – Urywa. Przeciąga dłonią po twarzy. – Nie wiem – szepcze i się odwraca. – Ale nigdy nie miałem zamiaru wykorzystać cię wbrew twojej woli. Nigdy nie podobała mi się ta wizja. Musiałem tylko zachować pozory. Widzisz, ojcu nie podoba się moje zainteresowanie dobrostanem matki.
Uśmiecha się dziwnym, wykrzywionym uśmiechem. Patrzy na drzwi i znowu się śmieje.
– Nigdy nie chciał jej pomóc. Matka jest ciężarem, który go brzydzi. Uważa, że trzymając ją przy życiu, robi jej wielką przysługę, za którą ja powinienem być wdzięczny. Uważa, że powinno mi wystarczyć oglądanie matki zmieniającej się w dzikie stworzenie tak przytłoczone własną agonią, że całkiem opuściło swój umysł. – Przeciąga drżącą dłonią po włosach, chwyta się za kark. – Ale to za mało. Za mało. Obsesyjnie próbowałem jej pomóc. Zwrócić jej życie. I chciałem to poczuć – mówi, patrząc mi prosto w oczy. – Chciałem widzieć, co to znaczy znosić taki ból. Chciałem wiedzieć, czego musi doświadczać każdego dnia. Nawet przez chwilę nie bałem się ciebie dotknąć. Właściwie liczyłem na to. Byłem pewien, że w końcu mnie zaatakujesz, że będziesz się przede mną bronić. I czekałem na ten moment. Jednak nie zrobiłaś tego. – Kręci głową. – Wszystko, co wyczytałem z twoich akt, wskazywało na to, że byłaś niepowstrzymanym, złośliwym stworzeniem. Spodziewałem się zwierzęcia, które spróbuje zabić mnie i moich ludzi przy każdej sposobności. Kogoś, kogo trzeba bacznie pilnować. Ale rozczarowałaś mnie swoim człowieczeństwem, swoim urokiem. Swoją nieznośną naiwnością. Nie walczyłaś.
Jego oczy patrzą w dal, na wspomnienia.
– Nie reagowałaś na moje groźby. Nie odpowiadałaś na to, co się liczyło. Zachowywałaś się jak niegrzeczne dziecko. Nie podobały ci się ubrania. Nie chciałaś jeść wykwintnych posiłków.
Wybucha głośnym śmiechem i przewraca oczami, a ja na chwilę zapominam o współczuciu.
Mam ochotę czymś w niego rzucić.
– Byłaś taka obrażona, kiedy poprosiłem, byś włożyła sukienkę – ciągnie i patrzy na mnie oczami iskrzącymi rozbawieniem. – A ja szykowałem się do obrony przed niekontrolowanym potworem zdolnym zabić człowieka gołymi rękami… – Powstrzymuje kolejny wybuch śmiechu. – I złościłaś się na czyste ubrania i gorące posiłki. Ach – rzuca, kręcąc głową ze wzrokiem utkwionym w sufit – byłaś śmieszna. Byłaś tak strasznie śmieszna, że nigdy się tak dobrze nie bawiłem. Nie jestem w stanie ci opisać tego, jak wielką mi to sprawiło przyjemność. Uwielbiałem cię wkurzać – mówi z diabelskim spojrzeniem. – Nadal to uwielbiam.
Ściskam jedną z poduszek tak mocno, że chyba ją zaraz rozerwę. Patrzę na Warnera spode łba.
On się śmieje.
– Byłem bardzo rozproszony – ciągnie z uśmiechem. – Cały czas chciałem być z tobą. Udawałem, że planuję twoją przyszłość w Przywróceniu. Byłaś niegroźna i piękna, do tego nieustannie na mnie wrzeszczałaś – opowiada, teraz szczerząc zęby. – Boże, wrzeszczałaś na mnie za najbardziej nieistotne rzeczy – wspomina. – Ale ani razu mnie nie dotknęłaś. Ani razu, nawet żeby uratować swoje życie.
Jego uśmiech znika.
– Martwiło mnie to. Bałem się myśleć, że byłaś gotowa poświęcić siebie, byle nie skorzystać ze swoich umiejętności w samoobronie. – Oddech. – Dlatego zmieniłem taktykę. Próbowałem zmusić cię do tego, żebyś mnie dotknęła.
Wzdrygam się, bo aż za dobrze pamiętam tamten dzień w niebieskim pokoju. Kiedy dręczył mnie, manipulował mną i bardzo niewiele brakowało, żebym zrobiła mu krzywdę. Wreszcie udało mu się powiedzieć dokładnie to, co trzeba, by skrzywdzić mnie na tyle, bym chciała tę krzywdę odwzajemnić.
Nieomal to zrobiłam.
Zadziera głowę. Wypuszcza powietrze pokonany.
– Jednak to też nie zadziałało. I szybko traciłem z oczu swój pierwotny cel. Tak się zaangażowałem, że zapomniałem, po co w ogóle sprowadziłem cię do bazy. Byłem sfrustrowany tym, że się nie poddawałaś, że nie atakowałaś mnie, chociaż wiedziałem, że tego chcesz. Jednak zawsze, gdy byłem już gotów się poddać, miałaś te swoje momenty – mówi, kręcąc głową. – Te niesamowite momenty, w których w końcu pokazywałaś przebłyski surowej, nieokiełznanej siły. To było wspaniałe. – Milknie. Opiera się o ścianę. – Ale za każdym razem się wycofywałaś. Jakbyś czuła wstyd. Jakbyś nie chciała uznać tych uczuć w sobie. Dlatego znowu zmieniłem taktykę. Spróbowałem czegoś innego. Czegoś, o czym wiedziałem z całą pewnością, że popchnie cię do czynu. I muszę powiedzieć, że stało się dokładnie to, na co liczyłem. – Uśmiecha się. – Pierwszy raz wydawało się, że jesteś w pełni życia.
Moje dłonie nagle stają się lodowate.
– Sala tortur – rzucam przez ściśnięte gardło.
SZEŚĆ
– Chyba można to tak nazwać. – Warner wzrusza ramionami. – My nazywamy to komorą symulacji.
– Zmusiłeś mnie do torturowania dziecka – mówię, a gniew i wściekłość z tamtego dnia znowu we mnie wzbierają. Jak mogłam zapomnieć o tym, co zrobił? Do czego mnie zmusił? Jakie potworne wspomnienia musiałam przeżywać ponownie dla jego rozrywki. – Nigdy ci tego nie wybaczę – rzucam zjadliwie. – Nigdy ci nie wybaczę tego, co zrobiłeś tamtemu chłopczykowi. Co przez ciebie ja musiałam mu zrobić!
Warner marszczy brwi.
– Przepraszam… co takiego?
– Byłeś gotów poświęcić dziecko! – Głos mi się teraz łamie. – Dla głupich gierek! Jak mogłeś poważyć się na coś równie nikczemnego? – Rzucam w niego poduszką. – Ty chory, pozbawiony serca potworze!
Warner łapie poduszkę, która uderza go w pierś, i patrzy tak, jakby widział mnie pierwszy raz w życiu. Potem jednak najwyraźniej coś do niego dociera i poduszka zsuwa się na podłogę.
– Och – wymawia bardzo powoli. Zaciska powieki, próbując powstrzymać rozbawienie. – Och, zabijesz mnie – mówi, teraz śmiejąc się już otwarcie. – Chyba tego nie zniosę…
– O co ci chodzi? Co jest z tobą nie tak? – pytam z naciskiem.
– Powiedz mi, kochana. Powiedz mi, co dokładnie wydarzyło się tamtego dnia – rzuca, wciąż z uśmiechem.
Zaciskam dłonie w pięści, urażona jego nonszalancją i roztrzęsiona pod wpływem rozpalonego na nowo gniewu.
– Dałeś mi tamto głupie, skąpe ubranie! A potem zabrałeś do najniższych poziomów Sektora 45 i zamknąłeś w brudnej sali. Pamiętam to bardzo dobrze – opowiadam, z trudem zachowując spokój. – Były tam obrzydliwe żółte ściany. Stary zielony dywan. Wielkie lustro francuskie.
Warner unosi brwi. Daje mi znak, żebym kontynuowała.
– A potem… nacisnąłeś jakiś guzik – ciągnę z trudem. Nie wiem dlaczego, ale zaczynam wątpić. – I z ziemi zaczęły wychodzić te wielkie, metalowe kolce. I wtedy… – waham się, zbieram w sobie – do środka weszło dziecko. Miało opaskę na oczach. I powiedziałeś, że to miał być twój następca. Powiedziałeś, że jeśli ja go nie uratuję, ty też tego nie zrobisz.
Warner przygląda mi się teraz uważnie. Wpatruje się w moje oczy.
– Jesteś pewna, że właśnie to powiedziałem?
– Tak.
– Tak? – Zadziera głowę. – Widziałaś na własne oczy, jak to mówię?
– No nie – odpowiadam szybko, obronnym tonem – ale tam były głośniki, słyszałam twój głos…
Warner wciąga głęboko powietrze.
– No tak, oczywiście.
– Słyszałam cię – powtarzam.
– I co się stało po tym, jak mnie usłyszałaś?
Przełykam ślinę.
– Musiałam uratować tego chłopca. Inaczej by zginął. Nie widział, dokąd idzie, i nadziałby się na te kolce. Musiałam go wziąć na ręce i znaleźć sposób, żeby go trzymać, nie zabijając go.
Jedno uderzenie ciszy.
– I udało ci się? – pyta Warner.
– Tak – szepczę, nie rozumiejąc, dlaczego tak mnie wypytuje, skoro sam to wszystko widział. – Ale chłopiec zesztywniał. Został tymczasowo sparaliżowany przez mój dotyk. A potem ty nacisnąłeś inny guzik i kolce zniknęły, odłożyłam dziecko na podłogę i… i znowu zaczęło płakać. Odbiło się od moich gołych nóg i rozwrzeszczało. A ja… ja się tak na ciebie wściekłam…
– Że przebiłaś się przez beton – kończy za mnie Warner z cieniem uśmiechu. – Przebiłaś się przez betonową ścianę tylko po to, żeby spróbować mnie udusić.
– Zasłużyłeś na to – słyszę z moich ust. – Zasłużyłeś na coś znacznie gorszego.
– Cóż. – Wzdycha. – Jeśli rzeczywiście zrobiłem to, o czym mówisz, zdecydowanie na to zasłużyłem.
– Ale co to znaczy, że jeśli? Przecież wiem…
– Czyżby?
– Oczywiście!
– W takim razie, kochana, co się stało z chłopcem?
– Słucham? – Zamieram, igiełki lodu wspinają mi się po ramionach.
– Co się stało z tamtym chłopcem? Odstawiłaś go na podłogę, ale potem zajęłaś się przebijaniem betonowej ściany z grubym, mierzącym dwa metry szerokości lustrem, nie przejmując się maluchem, który podobno kręcił się po sali. Nie uważasz, że biedaczek zostałby zraniony w czasie takiego dzikiego, bezmyślnego aktu? Moi żołnierze niewątpliwie ucierpieli. Zburzyłaś ścianę z betonu, kochana. Zbiłaś ogromne lustro. Nie zatrzymałaś się nawet na chwilę, żeby sprawdzić, gdzie upadły odłamki i czy przypadkiem kogoś nie zraniły. – Urywa. Patrzy. – Prawda?
– Prawda. – Wydaję zduszony okrzyk, krew odpływa mi z twarzy.
– Czyli co się stało po tym, jak wyszłaś? – pyta. – A może tej części nie pamiętasz? Odwróciłaś się i wyszłaś zaraz po zniszczeniu tamtego pokoju, zadaniu ran moim ludziom i rzuceniu mnie na podłogę. Odwróciłaś się i po prostu wyszłaś.
Jestem odrętwiała, wspominając tamte chwile. To prawda. Tak było. Nie myślałam. Wiedziałam tylko, że muszę się stamtąd jak najszybciej wydostać. Musiałam wyjść, pozbierać myśli.
– Więc co się stało z chłopcem? – wypytuje Warner. – Gdzie był, kiedy wychodziłaś? Widziałaś go? – Unosi brew. – I co z kolcami? Sprawdziłaś dokładnie, skąd mogłyby się wziąć? Jak mogłyby wyjść z zakrytej dywanem podłogi, nie robiąc żadnych dziur? Czułaś, żeby powierzchnia pod twoimi stopami była nierówna, poszarpana?
Oddycham teraz ciężko, z trudem zachowuję spokój. Nie potrafię oderwać się od jego spojrzenia.
– Juliette, kochana – mówi cicho. – Tam nie było żadnych głośników. Pokój był całkowicie dźwiękoszczelny, wyposażony jedynie w czujniki i kamery. To komora symulacji.
– Nie – szepczę, nie mogąc w to uwierzyć. Nie mogąc zaakceptować, że się myliłam, że Warner wcale nie jest potworem, za jakiego go miałam. Nie może teraz nic zmieniać. Nie może mi tak mieszać w głowie. To nie powinno tak działać. – To niemożliwe…
– Jestem winny zmuszenia cię do przejścia okrutnej symulacji. Taką winę przyjmuję i już przeprosiłem. Chciałem tylko popchnąć cię do reakcji, a wiedziałem, że tego rodzaju odtworzenie będzie dla ciebie wyzwalaczem. Ale dobry Boże, kochana… – potrząsa głową – musisz mieć absurdalnie złą opinię na mój temat, jeśli myślisz, że ukradłbym komuś dziecko tylko po to, by patrzeć, jak je torturujesz.
– To nie było prawdziwe? – Nie poznaję własnego chrapliwego, spanikowanego głosu. – To się nie działo naprawdę?
Uśmiecha się do mnie ze współczuciem.
– Zaprojektowałem podstawowe elementy symulacji, ale piękno tego programu polega na tym, że ewoluuje i adaptuje się zgodnie z fizycznymi reakcjami żołnierzy. Wykorzystujemy go, żeby szkolić ludzi, którzy muszą stawiać czoła określonym lękom i przygotować się na wyjątkowo trudną emocjonalnie misję. Możemy odtworzyć niemal każde środowisko. Nawet żołnierze, którzy wiedzą, w czym biorą udział, zapomną o tym w trakcie symulacji. – Odwraca wzrok. – Wiedziałem, że to będzie dla ciebie przerażające, a i tak to zrobiłem. I tego naprawdę żałuję. Ale nie – mówi cicho, znowu patrząc mi w oczy – to nie działo się naprawdę. Wyobraziłaś sobie mój głos. Wyobraziłaś sobie ból, dźwięki, zapachy. To wszystko było w twojej wyobraźni.
– Nie chcę ci wierzyć – odpowiadam, ledwo szepcząc.
Warner próbuje się uśmiechnąć.
– Jak myślisz, dlaczego dałem ci tamte ubrania? Materiał był wyściełany związkiem chemicznym, który reagował z sensorami w tamtym pomieszczeniu. I im mniej miałaś na sobie, tym łatwiej kamery mogły podążać za ciepłem twojego ciała, twoimi ruchami. – Potrząsa głową. – Nie miałem okazji wytłumaczyć ci, czego doświadczyłaś. Chciałem od razu za tobą pójść, ale pomyślałem, że powinnaś mieć czas, żeby się otrząsnąć. To było głupie z mojej strony. – Zaciska szczękę. – Czekałem, a nie powinienem był. Ponieważ kiedy do ciebie przyszedłem, było już za późno. Szykowałaś się, by wyskoczyć przez okno i uciec ode mnie.
– Miałam dobry powód – wypalam.
Unosi ręce w geście kapitulacji.
– Jesteś okropnym człowiekiem! – wybucham, rzucając resztę poduszek prosto w jego twarz, wściekła, przerażona i upokorzona jednocześnie. – Dlaczego zmusiłeś mnie do czegoś takiego, wiedząc, co przeszłam? Ty głupi, arogancki…
– Juliette, proszę – mówi, wychodząc do przodu i robiąc unik przed poduszką, by wyciągnąć do mnie ręce. – Naprawdę żałuję, że cię skrzywdziłem, ale uważam, że było warto…
– Nie dotykaj mnie! – Odskakuję, patrząc na niego spode łba i ściskając ramę łóżka, jakby mogła posłużyć za broń. – Powinnam jeszcze raz do ciebie strzelić za to, co mi zrobiłeś! Powinnam… Powinnam…
– No co? – Wybucha śmiechem. – Rzucisz we mnie jeszcze jedną poduszką?
Popycham go mocno, a kiedy się nie rusza, zaczynam go bić. Uderzam w jego klatkę piersiową, ramiona, brzuch, nogi, wszędzie, gdzie tylko mogę, pragnąc bardziej niż kiedykolwiek, żeby nie był w stanie wchłaniać mojej mocy, żeby mogła naprawdę zmiażdżyć mu wszystkie kości i sprawić, że będzie wił się z bólu. – Ty… egoistyczny… potworze!
Cały czas wymierzam mu ciosy na oślep, nie zdając sobie sprawy z tego, jak bardzo od tego słabnę, jak szybko mój gniew przeradza się w ból. Nagle chce mi się płakać. Moje ciało trzęsie się jednocześnie z ulgi i grozy, wreszcie uwolnione od strachu, że wywołałam u niewinnego dziecka nienaprawialny uraz, ale też przerażone, że Warner mógł zmusić mnie do czegoś tak straszliwego. Żeby mi pomóc.
– Bardzo mi przykro – mówi, podchodząc bliżej. – Naprawdę, szczerze mi przykro. Wtedy cię nie znałem. Nie tak jak teraz. Teraz nigdy bym ci czegoś takiego nie zrobił.
– Nie znasz mnie – mamroczę, wycierając łzy. – Tylko ci się tak wydaje, bo przeczytałeś mój dziennik… Ty głupi, wścibski, naruszający prywatność dupku…
– Ach, racja… Właśnie… – Uśmiecha się i jednym zwinnym ruchem wyjmuje notes z mojej kieszeni, po czym rusza do drzwi. – Obawiam się, że jeszcze nie skończyłem lektury.
– Hej! – protestuję i próbuję go złapać. – Powiedziałeś, że mi go oddasz!
– Nic takiego nie mówiłem – odpowiada spokojnie, chowając notes do kieszeni spodni. – A teraz, proszę, poczekaj tutaj chwilę. Przyniosę ci coś do jedzenia.
Wciąż krzyczę, kiedy on zamyka za sobą drzwi.
SIEDEM
Padam tyłem na łóżko i wydaję z siebie wściekły, gardłowy odgłos. Rzucam poduszką w ścianę.
Muszę coś zrobić. Muszę zacząć działać.
Muszę dokończyć plan.
Byłam w trybie przetrwania i uciekałam tak długo, że w mojej głowie często pojawiały się misterne i pełne nadziei fantazje o obaleniu Przywrócenia. Większość tamtych 264 dni w celi spędziłam na marzeniu o tym właśnie niemożliwym momencie: dniu, w którym będę mogła splunąć w twarz swoim oprawcom i wszystkim innym za moim oknem. I chociaż wymyśliłam sobie milion różnych scenariuszy, w których wreszcie się bronię, tak naprawdę nie spodziewałam się, żebym kiedykolwiek miała szansę je zrealizować. Nigdy bym się nie spodziewała, że będę mieć siłę, możliwość i odwagę.
Ale teraz?
Wszyscy zginęli.
Być może zostałam tylko ja.
W Omega Point chętnie oddałam przywództwo Castle’owi. Nie miałam za bardzo pojęcia o czymkolwiek, wciąż byłam zbyt zdjęta strachem, żeby działać. Castle już dowodził i już miał plan, więc ufałam, że wie najlepiej; że oni wiedzą lepiej.
Błąd.
Zawsze wiedziałam, w głębi ducha, kto powinien przewodniczyć ruchowi oporu. Zrozumiałam to jakiś czas temu i siedziałam cicho, niezmiennie bojąc się odezwać. Ktoś, kto nie miał nic do stracenia i wszystko do zyskania. Ktoś, kto już nikogo się nie bał.
Nie Castle. Nie Kenji. Nie Adam. Nawet nie Warner.
To powinnam być ja.
Po raz pierwszy przyglądam się uważnie temu, co mam na sobie, i zdaję sobie sprawę, że to muszą być stare ubrania Warnera. Tonę w spłowiałym pomarańczowym podkoszulku i parze szarych spodni dresowych, które zsuwają mi się z bioder za każdym razem, kiedy staję prosto. Poświęcam chwilę, żeby odzyskać równowagę, badając swój ciężar na grubym, miękkim dywanie. Roluję kilkukrotnie gumkę spodni, żeby nie spadały, a potem zbieram nadmiarowy materiał podkoszulka i związuję z tyłu. Zdaję sobie trochę sprawę z tego, że muszę wyglądać śmiesznie, ale dopasowując ubrania, zyskuję jakąś namiastkę poczucia kontroli nad sytuacją. Teraz potrzebuję już tylko gumki. Włosy są zbyt ciężkie, zaczęły mnie dusić i chciałabym je związać. Równie mocno chciałabym też wziąć prysznic.
Obracam się, słysząc dźwięk pod drzwiami.
Zaskakuje mnie w połowie myśli, gdy trzymam włosy obiema rękami w prowizorycznym kucyku i nagle jestem bardzo mocno świadoma tego, że nie mam na sobie bielizny.
Warner trzyma tacę.
Gapi się na mnie szeroko otwartymi oczami. Jego wzrok prześlizguje się po mojej twarzy, szyi, ramionach. Zatrzymuje w pasie. Podążam za jego spojrzeniem i wtedy zauważam, że unosząc ręce, odsłoniłam brzuch. I nagle rozumiem.
Dopadają mnie wspomnienia jego pocałunków na moim tułowiu; jego dłoni badających moje plecy, gołe nogi, uda, jego palce zahaczające o gumkę majtek…
Och
Opuszczam ręce i włosy jednocześnie, brązowe fale spływają ciężko i szybko na barki, plecy, docierają aż do pasa. Moja twarz płonie.
Warnera niespodziewanie bardzo absorbuje jakiś punkt bezpośrednio nad moją głową.
– Pewnie powinnam ściąć włosy – mówię, nie zwracając się do nikogo konkretnie i właściwie nie rozumiejąc, po co to mówię. Wcale nie chcę ścinać włosów. Chciałabym za to zamknąć się na klucz w łazience.
Warner nie odpowiada. Niesie tacę bliżej łóżka i dopiero kiedy zauważam szklanki z wodą i talerze z jedzeniem, dociera do mnie, jak bardzo jestem głodna. Nie pamiętam, kiedy ostatnio coś jadłam; żyłam energią, którą zyskałam w chwili uzdrowienia.
– Usiądź – mówi Warner, nie patrząc mi w oczy. Wskazuje na podłogę, po czym opuszcza się na dywan. Zajmuję miejsce naprzeciwko niego. On przysuwa tacę do mnie.
– Dziękuję – odpowiadam, skupiając wzrok na posiłku. – Wygląda smakowicie.
Jest sałatka i pachnący, kolorowy ryż. Pokrojone w kostkę i przyprawione ziemniaki oraz mała porcja warzyw na parze. Miseczka budyniu czekoladowego. I druga ze świeżo krojonymi owocami. Dwie szklanki wody.
Tuż po moim przybyciu na bazę prychnęłabym, widząc coś takiego.
Gdybym wiedziała to, co wiem teraz, wykorzystałabym każdą okazję, jaką dał mi Warner. Jadłabym każdy posiłek i wzięłabym wszystkie sukienki. Odbudowałabym siłę i przyjrzała się dokładnie szczegółom, kiedy oprowadzał mnie po bazie. A potem bym uciekła. Znalazłabym sposób, żeby przetrwać w pojedynkę. I nie pociągnęłabym za sobą Adama. Nie wpakowałabym siebie i tak wielu innych osób w kłopoty.
Szkoda, że wzgardziłam tym głupim jedzeniem.
Byłam wystraszoną, zniszczoną dziewczyną, która walczyła w jedyny znany sobie sposób. Nic dziwnego, że mi się nie powiodło. Nie byłam do końca zdrowa na umyśle. Byłam słaba, przerażona i ślepa na szanse. Nie miałam żadnego doświadczenia z podstępem czy manipulacją. Ledwo wiedziałam, jak rozmawiać z ludźmi – ledwo rozumiałam słowa we własnej głowie.
Szokuje mnie myśl, jak bardzo się zmieniłam w ciągu ostatnich miesięcy. Czuję się tak, jakbym była kimś zupełnie innym. Stałam się bystrzejsza. Twardsza. I pierwszy raz w życiu jestem gotowa przyznać się do odczuwania gniewu.
To uwalniające.
Nagle unoszę wzrok, czując na sobie ciężar spojrzenia Warnera. Wpatruje się we mnie zaintrygowany, zafascynowany.
– O czym myślisz? – pyta.
Wbijam widelec w kawałek ziemniaka.
– Myślę o tym, jaką byłam idiotką, odmawiając ciepłego jedzenia.
Warner unosi brew.
– Nie powiem, żebym się nie zgadzał.
Patrzę na niego z ukosa.
– Pojawiłaś się tutaj w bardzo kiepskim stanie – mówi, wziąwszy głęboki oddech. – Byłem zdezorientowany. Cały czas czekałem, aż oszalejesz, wskoczysz na stół i zaczniesz atakować moich żołnierzy. Byłem pewien, że spróbujesz wszystkich zabić, a ty zamiast tego okazałaś się uparta i ponura, nie chciałaś zmienić brudnych ubrań i narzekałaś, że nie chcesz jeść warzyw.
Rumienię się.
– Z początku – rzuca ze śmiechem – myślałem, że coś knujesz. Wydawało mi się, że tylko udajesz potulną, żeby odwrócić moją uwagę od jakiegoś ważniejszego celu. Myślałem, że gniew na takie nieistotne rzeczy to podstęp – tłumaczy z drwiną w oczach. – Byłem pewien, że nie ma innej możliwości.
Krzyżuję ręce na piersi.
– Ta ekstrawagancja była obrzydliwa. Tyle pieniędzy zmarnowanych na armię, gdy inni ludzie umierali z głodu.
Warner macha ręką, potrząsa głową.
– Nie w tym rzecz. Chodzi o to, że nie dałem ci żadnej z tych rzeczy z jakiegoś wymyślnego, utajonego powodu. To nie miał być żaden test. – Wybucha śmiechem. – Nie próbowałem cię prowokować ani sprawdzać twoich skrupułów. Myślałem, że robię dla ciebie coś miłego. Przybyłaś z tej wstrętnej, żałosnej dziury w ziemi. Chciałem, żebyś spała na materacu z prawdziwego zdarzenia. Żebyś mogła w spokoju wziąć prysznic. Żebyś miała piękne, czyste ubrania. I potrzebowałaś jedzenia, bo byłaś wymizerniała.
Sztywnieję, trochę udobruchana.
– Może. Ale byłeś szalony. Byłeś kontrolującym maniakiem. Nawet nie pozwalałeś mi rozmawiać z żołnierzami.
– Bo to zwierzęta – rzuca niespodziewanie ostro.
Unoszę zaskoczona wzrok i widzę jego wściekłe, błyskające zielenią oczy.
– Większość życia spędziłaś w zamknięciu i nie miałaś szansy przekonać się, jaka jesteś piękna i jak to może działać na innych. Bałem się o twoje bezpieczeństwo. Byłaś nieśmiała i słaba, a mieszkałaś w bazie pełnej samotnych, uzbrojonych i durnych żołnierzy trzy razy większych od ciebie. Nie chciałem, żeby cię zaczepiali. Specjalnie kazałem ci na oczach wszystkich skrzywdzić Jenkinsa, żeby mieli dowód, że potrafisz. Musieli ujrzeć w tobie potężnego przeciwnika, od którego lepiej trzymać się z daleka. Próbowałem cię chronić.
Nie umiem oderwać wzroku od jego intensywnego spojrzenia.
– Jak źle musisz o mnie myśleć. – Potrząsa głową w szoku. – Nie miałem pojęcia, że aż tak mnie nienawidziłaś. Że tak surowo oceniłaś wszystko, czego próbowałem, żeby ci pomóc.
– Jak to możliwe, że jesteś zaskoczony? Jak mogłabym nie spodziewać się po tobie najgorszego? Byłeś arogancki, nieprzyjemny, traktowałeś mnie jak swoją własność…