Powrót do kawiarni na końcu świata - JOHN P. STRELECKY - ebook

Powrót do kawiarni na końcu świata ebook

John P. Strelecky

4,8
45,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Kontynuacja bestsellera nr 1 – Kawiarnia na końcu świata, w świetnym tłumaczeniu Alicji Laskowsiej.

Pewnej przypadkowej nocy, na zapomnianej drodze, życie Johna zmieniło się na zawsze, gdy zawędrował do niewielkiego miejsca czule zwanego, jako „Kawiarnia Dlaczego tu jesteś?”.

Po spędzeniu tam całego wieczoru wyszedł z nowym spojrzeniem na sens całego swojego życia.

Ku jego wielkiemu zaskoczeniu, dziesięć lat później nagle znalazł się w tej samej kawiarni. W jej menu jest teraz więcej pytań, a także czekają go nowe przygody. I tak jak poprzednio, po czasie spędzonym w kawiarni rozpoczyna życie w inspirującym i nowym kierunku.

Wszystko to dzieje się na pięknych Wyspach Hawajskich i jest kontynuacją bestsellera „Kawiarnia na końcu świata”. Przenosi czytelników do miejsca, w którym znajdują się: świetne jedzenie, prowokujące pytania i zmieniające życie przygody.

Usiądź więc Czytelniku w przytulnym pomieszczeniu, przy oknie i delektuj się... Powrotem do kawiarni na końcu świata!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
PDF

Liczba stron: 217

Oceny
4,8 (61 ocen)
50
9
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Evitka85

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam. Świetnie spędzony czas z książka i czekam na kolejne.
00

Popularność




Pro­log

Cza­sa­mi, kie­dy naj­mniej się tego spo­dzie­wa­my, i być może naj­bar­dziej tego po­trze­bu­je­my, lą­du­je­my w no­wym miej­scu, oto­cze­ni no­wy­mi ludź­mi, i uczy­my się no­wych rze­czy. Coś ta­kie­go przy­tra­fi­ło mi się wie­le lat temu w ma­łym, przy­tul­nym miej­scu zna­nym jako Ka­wiar­nia Dla­cze­go Tu Je­steś.

Noc, któ­rą tam spę­dzi­łem, na za­wsze zmie­ni­ła moje ży­cie. Do­wie­dzia­łem się, co to praw­dzi­wa wol­ność, i zro­zu­mia­łem, że to wła­śnie jest moje po­wo­ła­nie.

Ni­g­dy nie uda­ło mi się zro­zu­mieć, w jaki spo­sób i dla­cze­go tra­fi­łem wte­dy do ka­wiar­ni. Po pro­stu by­łem wdzięcz­ny, że mia­łem taką moż­li­wość.

A po­tem, któ­re­goś dnia, w do­syć nie­zwy­kłych oko­licz­no­ściach zna­la­złem się znów przed wej­ściem do tego ma­gicz­ne­go miej­sca. I ko­lej­ny raz czas tam spę­dzo­ny po­pchnął mnie w kie­run­ku, za któ­ry będę do­zgon­nie wdzięcz­ny.

Oto hi­sto­ria mo­je­go po­wro­tu do Ka­wiar­ni Dla­cze­go Tu Je­steś.

Roz­dział 1

Był pięk­ny sło­necz­ny dzień. Nie­bo mia­ło od­cień czy­ste­go błę­ki­tu, po­wie­trze było cie­płe, ale nie upal­ne. Czu­łem się, jak­bym był w raju. Co w pew­nym sen­sie było praw­dą. Ha­wa­je spra­wia­ją ta­kie wra­że­nie.

Je­dy­ny plan, jaki mia­łem na ten dzień, to prze­je­chać się na ro­we­rze po oko­li­cy. Tyle. Żad­ne­go gra­fi­ku, żad­nej wcze­śniej wy­zna­czo­nej tra­sy, żad­ne­go celu do osią­gnię­cia. Po pro­stu dłu­ga prze­jażdż­ka, pe­da­ło­wa­nie po lo­so­wo wy­bra­nych dro­gach, słu­cha­nie wła­snej in­tu­icji. Tyl­ko ja, mój ro­wer i raj, któ­ry cze­ka na od­kry­cie.

Jeź­dzi­łem tak przez kil­ka go­dzin, aż w koń­cu kom­plet­nie stra­ci­łem orien­ta­cję w te­re­nie. I do­brze.

Przez myśl prze­le­cia­ła mi jed­na z mo­ich ulu­bio­nych pio­se­nek. Śpie­wa ją Jana Stan­field. Sło­wa, któ­re tak moc­no za­pa­dły mi w pa­mięć, brzmią: „I am not lost, I am explo­ring”1. Ide­al­nie pa­so­wa­ło to do mo­jej prze­jażdż­ki. Pod wie­lo­ma wzglę­da­mi ide­al­nie pa­so­wa­ło to do więk­szo­ści mo­ich ży­cio­wych przy­gód.

Na­gle przy­po­mnia­łem so­bie pew­ną nie­zwy­kłą noc sprzed wie­lu lat. Tyle że wte­dy nie czu­łem się, jak­bym zwie­dzał. Mia­łem wra­że­nie, że naj­zwy­czaj­niej w świe­cie zgu­bi­łem dro­gę. Tej nocy moje ży­cie wy­wró­ci­ło się do góry no­ga­mi. A spę­dzi­łem ją w nie­wiel­kim lo­ka­lu zwa­nym Ka­wiar­nią Dla­cze­go Tu Je­steś.

Tyle się zmie­ni­ło od tam­te­go cza­su. Cięż­ko mi so­bie przy­po­mnieć, jak wy­glą­da­ło moje ży­cie, za­nim tra­fi­łem do ka­wiar­ni. Zu­peł­nie jak­bym był wte­dy in­nym czło­wie­kiem. In­nym mną.

Gdy po­ko­ny­wa­łem za­kręt na dro­dze, ką­tem oka do­strze­głem oce­an. Był cu­dow­nie błę­kit­ny, po­dob­nie jak nie­bo. Odrazu po­my­śla­łem o żół­wiu mor­skim. Ko­lej­ne sko­ja­rze­nie z tam­tą nocą w ka­wiar­ni.

To było na­praw­dę dziw­ne. My­śla­mi cią­gle by­łem w tam­tym miej­scu. Nie mia­łem tak od bar­dzo dłu­gie­go cza­su.

Ko­lej­ne dwa za­krę­ty. Ko­lej­ne dwa prze­pięk­ne wi­do­ki.

Ha­wa­je ofe­ru­ją nie­sa­mo­wi­tą mie­szan­kę ko­lo­rów. Jako że wy­spy po­wsta­ły w efek­cie ak­tyw­no­ści wul­ka­nicz­nej, wszę­dzie moż­na do­strzec cha­rak­te­ry­stycz­ną czar­ną ska­łę wul­ka­nicz­ną. Na­tu­ra po­sta­no­wi­ła jed­nak za­pew­nić ide­al­ny kon­trast i w miej­scach, gdzie ska­ła się kru­szy, z no­wej ży­znej zie­mi wy­ra­sta­ją naj­bar­dziej so­czy­ście zie­lo­ne ro­śli­ny, ja­kie moż­na so­bie wy­obra­zić. Je­śli doda się do tego tur­ku­so­we wody oce­anu i żywe od­cie­nie po­ma­rań­czu, czer­wie­ni i in­nych ko­lo­rów, ja­ki­mi mogą się po­chwa­lić tu­tej­sze kwia­ty… cóż. Moż­na się wzru­szyć z wra­że­nia.

„Nie­sa­mo­wi­te” – po­my­śla­łem w du­chu. „Po pro­stu nie­sa­mo­wi­te”.

Ostat­nie dzie­sięć mie­się­cy było peł­ne po­dob­nych za­chwy­tów. Ob­ser­wo­wa­łem wie­lo­ry­by u wy­brze­ży Po­łu­dnio­wej Afry­ki, by­łem na sa­fa­ri w Na­mi­bii, po­ma­ga­łem wy­klu­wa­ją­cym się żół­wi­kom mor­skim do­trzeć do wody w Ame­ry­ce Środ­ko­wej. Moją wiel­ką po­dróż wień­czy­ła trzy­mie­sięcz­na wy­pra­wa ro­we­ro­wa przez Ma­le­zję i In­do­ne­zję. Te­raz, wra­ca­jąc już do domu, za­trzy­ma­łem się na do­dat­ko­wych kil­ka ty­go­dni na Ha­wa­jach.

W koń­cu kie­dy czło­wiek jest tak bli­sko raju na zie­mi… rów­nie do­brze może tam chwi­lę za­ba­wić.

To nie było moje pierw­sze do­świad­cze­nie ze zwie­dza­niem świa­ta. Po tam­tej pa­mięt­nej nocy w ka­wiar­ni przy­ją­łem nowe po­dej­ście do ży­cia. Pra­cu­ję przez rok, a przez na­stęp­ny rok po­dró­żu­ję po świe­cie. Więk­szość lu­dzi jest zszo­ko­wa­na, jak się o tym do­wia­du­je. Boją się o moje fi­nan­se i bez­pie­czeń­stwo. Dla mnie to jed­nak ide­al­ne roz­wią­za­nie. Zro­zu­mia­łem, że je­śli czło­wiek jest do­bry w tym, co robi, ni­g­dy nie za­brak­nie mu pra­cy. Zdo­by­cie no­wej po­sa­dy ni­g­dy nie sta­no­wi­ło dla mnie pro­ble­mu.

Ci sami lu­dzie, któ­rzy byli za­sko­cze­ni moim no­wym sty­lem ży­cia, czę­sto po­wta­rza­li, że sami chęt­nie by go spró­bo­wa­li. Za­zwy­czaj koń­czy­ło się jed­nak na sło­wach. Na­wet ci, któ­rzy twier­dzi­li, że faj­nie by było spo­tkać się gdzieś w tra­sie na kil­ka ty­go­dni, ni­g­dy re­al­nie do tego nie dą­ży­li.

Po­dej­rze­wam, że dla wie­lu osób jest to zbyt duży krok w nie­zna­ne.

Ko­lej­ne prze­by­te ki­lo­me­try. Ko­lej­ne za­pie­ra­ją­ce dech w pier­siach wi­do­ki. Po­wie­trze wy­peł­niał słod­ki aro­mat kwia­tów. To je­den z mo­ich ulu­bio­nych aspek­tów po­dró­żo­wa­nia po Ha­wa­jach – czło­wiek ma wra­że­nie, że nie od­dy­cha po­wie­trzem, a praw­dzi­wym nek­ta­rem. Na każ­dym kro­ku ob­cu­je się tu z na­tu­rą w naj­czyst­szej po­sta­ci.

W koń­cu do­tar­łem do re­jo­nu wy­spy, w któ­ry ni­g­dy się jesz­cze nie za­pusz­cza­łem. Było tu bar­dziej pła­sko. Po pra­wej sły­chać było oce­an. Dro­ga się roz­wi­dla­ła. Mo­głem po­je­chać w pra­wo lub w lewo.

„Wy­bierz tę mniej uczęsz­cza­ną”– po­my­śla­łem. „Za­wsze tę mniej uczęsz­cza­ną”. Czy­li tę po pra­wej. Jak po­sta­no­wi­łem, tak zro­bi­łem. As­falt szyb­ko za­mie­nił się w żwir i od razu po­czu­łem to w mię­śniach. Lu­bi­łem nowe wy­zwa­nia i wy­si­łek, jaki się z nimi wią­zał – czy to w sen­sie men­tal­nym, czy fi­zycz­nym. Do­pie­ro wte­dy czu­ję, że wy­ru­szam na przy­go­dę. Gdy po­ja­wia się coś no­we­go, eks­cy­tu­ją­ce­go, coś, co wy­ma­ga ode mnie po­ko­ny­wa­nia gra­nic.

Ja­dąc, wi­dzia­łem po­ły­sku­ją­cą w słoń­cu wodę, prze­bi­ja­ją­cą się mię­dzy drze­wa­mi.

„Może po­tem tro­chę po­pły­wam” – po­my­śla­łem.

Po ja­kichś dwu­dzie­stu mi­nu­tach pe­da­ło­wa­nia po żwi­ro­wej dro­dze do­zna­łem uczu­cia déjà vu. Bar­dzo mnie to zdzi­wi­ło. Z pew­no­ścią ni­g­dy tu jesz­cze nie by­łem. A mimo to…

Pró­bo­wa­łem zro­zu­mieć, co się dzie­je, gdy na­gle go do­strze­głem. Nie­co da­lej, po pra­wej stro­nie. Nie­wiel­ki bia­ły bu­dy­nek z żwi­ro­wa­nym par­kin­giem od fron­tu i nie­bie­skim neo­nem na da­chu.

Nie­mal spa­dłem z ro­we­ru.

„To nie­moż­li­we” – stwier­dzi­łem w my­ślach. Ale oczy­wi­ście nic nie jest nie­moż­li­we w Ka­wiar­ni Dla­cze­go Tu Je­steś.

Pod­je­cha­łem bli­żej i zła­pa­łem się na tym, że się uśmie­cham. Tyle wspo­mnień, tyle mą­drych prze­my­śleń wią­za­ło się z tym miej­scem. Ale skąd ka­wiar­nia się tu wzię­ła? Aku­rat te­raz? Za pierw­szym ra­zem na pew­no nie tra­fi­łem na nią na Ha­wa­jach.

Spoj­rza­łem za sie­bie. Ni­ko­go nie zo­ba­czy­łem, więc za­czą­łem moc­no pe­da­ło­wać i zwięk­szy­łem pręd­kość. Chcia­łem do­trzeć do bu­dyn­ku, za­nim znik­nie.

Nie mu­sia­łem się o to mar­twić. Po pię­ciu mi­nu­tach by­łem na miej­scu, a ka­wiar­nia nie oka­za­ła się złud­ną fa­ta­mor­ga­ną. Nie mo­głem się na­cie­szyć jej wi­do­kiem.

– Nie wie­rzę wła­snym oczom – po­wie­dzia­łem na głos.

W po­bli­żu wej­ścia stał sto­jak na ro­we­ry, więc zo­sta­wi­łem tam swój wier­ny sprzęt. By­łem bar­dzo cie­ka­wy, o co w tym wszyst­kim cho­dzi. Co ka­wiar­nia tu­taj ro­bi­ła?

1 (ang.) Nie zgu­bi­łam się, zwie­dzam.

Roz­dział 2

Szyb­ko wbie­głem po schod­kach i po chwi­li wa­ha­nia otwo­rzy­łem drzwi ka­wiar­ni. Nad drzwia­mi za­mon­to­wa­ne były małe dzwo­necz­ki. Te same, co po­przed­nio. Od razu za­sy­gna­li­zo­wa­ły moje przy­by­cie.

Wsze­dłem do środ­ka i ro­zej­rza­łem się po lo­ka­lu. To było jak po­wrót do prze­szło­ści. Wszyst­ko wy­glą­da­ło do­kład­nie tak samo jak pra­wie dzie­sięć lat temu. Czer­wo­ne bok­sy, me­ta­lo­we krze­sła ba­ro­we, dłu­ga lada… I wszyst­ko wciąż lśnią­ce no­wo­ścią.

– Wi­taj z po­wro­tem, John.

Po­pa­trzy­łem w lewo. Jesz­cze przed chwi­lą ni­ko­go tu nie było. A te­raz sta­ła tu Ca­sey, kel­ner­ka, któ­ra ob­słu­gi­wa­ła mnie pod­czas mo­jej pierw­szej wi­zy­ty w ka­wiar­ni. To mię­dzy in­ny­mi z nią prze­dys­ku­to­wa­łem wte­dy całą noc. W su­mie było ich tro­je – Ca­sey, wła­ści­ciel lo­ka­lu Mike oraz Anne, spo­tka­na w ka­wiar­ni klient­ka. To ich kon­cep­cje i po­my­sły od­mie­ni­ły moje ży­cie.

Ca­sey przy­wi­ta­ła mnie uśmie­chem.

– Cześć! – od­par­łem i od­wdzię­czy­łem się tym sa­mym.

Po­de­szła do mnie i moc­no mnie wy­ści­ska­ła.

– Daw­no się nie wi­dzie­li­śmy.

Ski­ną­łem gło­wą, wciąż zszo­ko­wa­ny fak­tem, gdzie się wła­śnie znaj­do­wa­łem i z kim roz­ma­wia­łem.

– Świet­nie wy­glą­dasz – po­wie­dzia­łem. – W su­mie do­kład­nie tak, jak cię za­pa­mię­ta­łem…

To była praw­da. Ca­sey ani tro­chę się nie po­sta­rza­ła.

– Ty też do­brze się trzy­masz, John – od­par­ła, nie kry­jąc roz­ba­wie­nia.

Omio­tłem wzro­kiem ka­wiar­nię.

– Nie wie­rzę, że znów tu je­stem. Od rana na­cho­dzi­ły mnie wspo­mnie­nia o tym miej­scu, ale ni­g­dy bym nie przy­pusz­czał, że znaj­dę was tu­taj…

– Cza­sa­mi zmie­nia­my lo­ka­li­za­cję – stwier­dzi­ła krót­ko. Zu­peł­nie jak­by to było wy­czer­pu­ją­ce wy­ja­śnie­nie, dla­cze­go iden­tycz­na ka­wiar­nia do tej, któ­rą od­wie­dzi­łem lata temu, po­ja­wi­ła się wła­śnie ty­sią­ce mil da­lej. Nie wspo­mi­na­jąc już, że każ­dy szcze­gół zga­dzał się z tym, co za­pa­mię­ta­łem.

– Albo po­szli­śmy w fran­czy­zę – do­da­ła z enig­ma­tycz­nym uśmiesz­kiem na ustach.

Za­śmia­łem się. Ca­sey za­żar­to­wa­ła so­bie z ko­men­ta­rza, któ­ry rzu­ci­łem ostat­nim ra­zem, jak się wi­dzie­li­śmy. Aż trud­no uwie­rzyć, że wciąż pa­mię­ta­ła tę dys­ku­sję.

– Usią­dziesz? – Wska­za­ła ręką na je­den z bok­sów.

Roz­sia­dłem się wy­god­nie na so­fie, któ­ra spra­wia­ła wra­że­nie no­wiu­sień­kiej.

– Mogę ci coś po­dać? – spy­ta­ła Ca­sey, kła­dąc menu na sto­li­ku.

Uśmiech­ną­łem się. Pa­mię­ta­łem to menu z ma­gicz­nym tek­stem, któ­ry po­ja­wiał się i zni­kał. Wzią­łem je do ręki i za­czą­łem prze­glą­dać.

Ostat­nim ra­zem na od­wro­cie znaj­do­wa­ły się trzy py­ta­nia.

Dla­cze­go tu je­steś?

Czy bo­isz się śmier­ci?

Czy czu­jesz się speł­nio­ny?

Do­tar­łem na ko­niec menu i od razu je wy­pa­trzy­łem. Trzy py­ta­nia, któ­re wy­wró­ci­ły moje ży­cie do góry no­ga­mi.

– Tro­chę się u cie­bie po­zmie­nia­ło, co? – spy­ta­ła Ca­sey.

Spoj­rza­łem na nią i od­par­łem z uśmie­chem:

– Oj tak. I to na lep­sze.

– A do­kład­niej?

Po­krę­ci­łem gło­wą.

– O kur­czę, od cze­go mam za­cząć?

Ca­sey usia­dła na­prze­ciw­ko mnie i na­kry­ła moją dłoń swo­imi.

– Może od tam­te­go po­ran­ka, kie­dy opu­ści­łeś ka­wiar­nię dzie­sięć lat temu?

Roz­dział 3

Od­wró­ci­łem dłoń i de­li­kat­nie ści­sną­łem rękę Ca­sey. Była cie­pła. To na pew­no nie był sen. Na­praw­dę wró­ci­łem do ka­wiar­ni.

Po­trzą­sną­łem lek­ko gło­wą z nie­do­wie­rza­niem, a po­tem uśmiech­ną­łem się do mo­jej daw­nej przy­ja­ciół­ki.

– Hm, po­myśl­my – za­czą­łem. – Uzbro­jo­ny w menu, któ­re mi po­da­ro­wa­łaś, ka­wa­łek plac­ka z tru­skaw­ka­mi i ra­bar­ba­rem Mike’a i cał­kiem inne spoj­rze­nie na ży­cie, opu­ści­łem to miej­sce i wkro­czy­łem w kom­plet­nie nową rze­czy­wi­stość. Tanoc mnie zmie­ni­ła. To, cze­go się wte­dy na­uczy­łem, do dzi­siaj wpły­wa na wie­le aspek­tów mo­je­go ży­cia. Hi­sto­ria o wiel­kim żół­wiu mor­skim, opo­wieść ry­ba­ka, roz­mo­wa z Anne na te­mat świa­do­me­go kre­owa­nia wła­snej wer­sji rze­czy­wi­sto­ści… Towszyst­ko leży u pod­staw mo­je­go obec­ne­go spo­so­bu naży­cie.

Sły­sząc to, Ca­sey wy­raź­nie się ucie­szy­ła i roz­par­ła wy­god­nie na so­fie. Ski­nę­ła gło­wą na drzwi wej­ścio­we.

– Gdy pierw­szy raz prze­stą­pi­łeś ten próg, nie by­łeś taki szczę­śli­wy.

– Te­raz jest znacz­nie le­piej. W za­sa­dzie to cięż­ko mi so­bie przy­po­mnieć, jak wy­glą­da­ło moje ży­cie, za­nim za­wi­ta­łem do ka­wiar­ni. Wiem, że wszyst­ko wy­da­wa­ło mi się wte­dy pie­kiel­nie trud­ne, ale to tyl­ko wspo­mnie­nie z prze­szło­ści.

– A więc po­że­gna­łeś się z nami i co się po­tem wy­da­rzy­ło?

– Wszyst­ko się zmie­ni­ło. – Wzru­szy­łem lek­ko ra­mio­na­mi. – Ja jako oso­ba. Moje prze­ko­na­nia, de­cy­zje, po­dej­ście… Cza­sem to były małe rze­czy, a cza­sem znacz­nie więk­sze. Nie­dłu­go po tym, jak wró­ci­łem do domu, rzu­ci­łem pra­cę i po­sta­no­wi­łem zo­ba­czyć świat.

– Na­praw­dę?

– Tak. Za­wsze ma­rzy­łem o ta­kiej wy­pra­wie, ale z ja­kie­goś po­wo­du tkwi­łem w prze­ko­na­niu, że to wa­riac­ki po­mysł. Ale roz­mo­wa z wami po­mo­gła mi otwo­rzyć umysł. Wcze­śniej, gdy spo­ty­ka­łem lu­dzi, któ­rzy ro­bi­li coś nie­sa­mo­wi­te­go, au­to­ma­tycz­nie od­gra­dza­łem się od nich mu­rem. Wy­naj­dy­wa­łem mi­lio­ny po­wo­dów, dla­cze­go sam ni­g­dy nie mógł­bym tak żyć. Powi­zy­cie w ka­wiar­ni wi­dzia­łem te oso­by w cał­kiem in­nym świe­tle. Nie sta­no­wi­ły już za­gro­że­nia – prze­ciw­nie, sta­ły się wzo­ra­mi do na­śla­do­wa­nia. Chy­ba po pro­stu wcze­śniej bra­ko­wa­ło mi pew­no­ści sie­bie. Tak bar­dzo ba­łem się ośmie­sze­nia, że gdy cze­goś nie wie­dzia­łem, nie pro­si­łem o wy­ja­śnie­nie. A co gor­sza, uni­ka­łem sy­tu­acji, w któ­rych mo­głem się cze­goś na­uczyć. W każ­dym ra­zie po po­wro­cie do domu czę­sto mia­łem kon­takt z ludź­mi, któ­rzy wła­śnie po­dró­żo­wa­li po świe­cie. Po­sta­no­wi­łem więc za­osz­czę­dzić tro­chę pie­nię­dzy i pójść w ich śla­dy.

Ca­sey po­ki­wa­ła gło­wą z apro­ba­tą.

– I co z tego wy­szło?

– Nie star­czy­ło­by ży­cia, żeby to opi­sać. Ta de­cy­zja cał­ko­wi­cie od­mie­ni­ła moją co­dzien­ność. Na świe­cie jest tyle nie­sa­mo­wi­tych miejsc, w któ­rych moż­na do­świad­czyć tylu wspa­nia­łych rze­czy. Nie wspo­mi­na­jąc już o ży­cio­wych na­ukach, ja­kie moż­na z tego wy­nieść.

Roz­dział 4

Roz­ma­wia­li­śmy z Ca­sey pra­wie przez go­dzi­nę. Opo­wie­dzia­łem jej o róż­nych miej­scach, któ­re od­wie­dzi­łem, i paru przy­go­dach, któ­re się z nimi wią­za­ły. W cią­gu ostat­nich dzie­się­ciu lat mia­łem oka­zję uczest­ni­czyć w sa­fa­ri w Afry­ce, wspiąć się na Wiel­ki Mur Chiń­ski, zwie­dzić dżun­glę na Bor­neo, prze­cha­dzać się po­śród za­byt­ków sta­ro­żyt­ne­go Rzy­mu… Od­nio­słem wra­że­nie, że Ca­sey zna­ła wie­le z tych de­sty­na­cji. Coś mi mó­wi­ło, że sama rów­nież była po­dróż­ni­kiem. A jed­nak wciąż mia­ła do mnie wie­le py­tań.

– A ty? – spy­ta­łem w koń­cu. – Co po­ra­bia­łaś przez ten czas?

– Cóż, jak za­pew­ne za­uwa­ży­łeś, nie znaj­du­je­my się w tej sa­mej lo­ka­li­za­cji co po­przed­nio.

– Nie ukry­wam, że nie­co mnie to zdzi­wi­ło.

– Nie jest tak bez po­wo­du. To waż­ny dzień – ob­wie­ści­ła.

– To zna­czy?

Na­gle na par­king wje­chał bia­ły sa­mo­chód.

Ca­sey wyj­rza­ła przez okno.

– Jak dużo wiesz o go­to­wa­niu, John?

– Nie­zbyt dużo. Pew­nie dał­bym radę przy­rzą­dzić stan­dar­do­we po­zy­cje śnia­da­nio­we z wa­sze­go menu, ale to by było na tyle. A co?

– Mike ma się dziś tro­chę spóź­nić. Przy­da­ła­by mi się do­dat­ko­wa para rąk w kuch­ni do po­mo­cy. – Ski­nę­ła gło­wą na auto. – Wy­glą­da na to, że mamy pierw­sze­go klien­ta.

Było spo­ro po­wo­dów, dla któ­rych mo­głem od­mó­wić. Ni­g­dy do­tąd nie pra­co­wa­łem na kuch­ni. Wie­dzia­łem, jak przy­rzą­dzić rap­tem kil­ka po­traw. Nie by­łem też ni­g­dy pra­cow­ni­kiem ka­wiar­ni… Ale, o dzi­wo, nie mia­łem nic prze­ciw­ko.

– Je­śli za­mó­wi pan­kej­ki z bo­rów­ka­mi lub to­sty fran­cu­skie z ana­na­sem, to damy radę – od­po­wie­dzia­łem z uśmie­chem. – W in­nym przy­pad­ku nie mogę obie­cać, że bę­dzie tak bez­pro­ble­mo­wo.

– W ta­kim ra­zie miej­my na­dzie­ję, że wy­bie­rze jed­ną z tych po­zy­cji. – Spoj­rza­ła znów na bia­ły sa­mo­chód. – No do­brze, leć do kuch­ni i za­po­znaj się z no­wym te­re­nem, a ja za­raz do cie­bie do­łą­czę.

Roz­dział 5

Ca­sey ob­ser­wo­wa­ła, jak z auta wy­sia­da ko­bie­ta. Była prze­sad­nie wy­stro­jo­na jak na ha­waj­skie stan­dar­dy. Ele­ganc­ka gar­son­ka, wy­so­kie ob­ca­sy, upię­te wło­sy… A przede wszyst­kim jej wy­raz twa­rzy wy­raź­nie wska­zy­wał na stres. Nie­zna­jo­ma pró­bo­wa­ła jed­no­cze­śnie za­mknąć drzwi od sa­mo­cho­du, scho­wać klu­czy­ki i ode­brać te­le­fon, któ­ry wła­śnie się roz­dzwo­nił.

Uda­ło jej się zro­bić to pierw­sze, ale w mię­dzy­cza­sie upu­ści­ła klu­czy­ki. Ca­sey usły­sza­ła, jak klnie, schy­la­jąc się po zgu­bę. A za­raz po­tem z ręki wy­pa­dła jej ko­mór­ka. Wi­dząc to, Ca­sey uśmiech­nę­ła się pod no­sem.

Po­zbie­raw­szy swo­je rze­czy z zie­mi, ko­bie­ta ru­szy­ła w stro­nę wej­ścia do ka­wiar­ni. Znów była przy­kle­jo­na do te­le­fo­nu. Wcho­dząc po schod­kach, przy­po­mnia­ła so­bie, że nie za­mknę­ła auta. Gdy pró­bo­wa­ła wy­cią­gnąć z to­reb­ki nie­szczę­sne klu­cze i wci­snąć od­po­wied­ni przy­cisk, ko­lej­ny raz wy­pa­dły jej z rąk.

Nie była w sta­nie ukryć swo­jej iry­ta­cji. W koń­cu jed­nak uda­ło jej się za­mknąć sa­mo­chód, co po­twier­dzi­ło gło­śne pik­nię­cie.

Ko­bie­ta sta­nę­ła w drzwiach do ka­wiar­ni i moc­niej przy­ło­ży­ła te­le­fon do ucha.

– Nie sły­szę cię – po­wie­dzia­ła gło­śno. – Mają tu kosz­mar­ny za­sięg. Nie sły­szę, co mó­wisz… Halo… – Po­pa­trzy­ła na apa­rat, po czym z gło­śnym wes­tchnie­niem scho­wa­ła go do to­reb­ki.

– Dzień do­bry – przy­wi­ta­ła ją Ca­sey mi­łym gło­sem. Sta­ła nie­da­le­ko wej­ścia i przy­pa­try­wa­ła się po­czy­na­niom klient­ki.

Ko­bie­ta spoj­rza­ła na nią za­sko­czo­na.

– Dzień do­bry. Prze­pra­szam za tę sce­nę. Po pro­stu… – Po­trzą­snę­ła z re­zy­gna­cją gło­wą. – Pró­bo­wa­łam skoń­czyć roz­mo­wę, ale z ja­kie­goś po­wo­du urwał się za­sięg.

Ca­sey ski­nę­ła po­ro­zu­mie­waw­czo gło­wą.

– To czę­ste zja­wi­sko w tych re­jo­nach. Mogę pani w czymś po­móc? – Uśmiech­nę­ła się.

Nie­zna­jo­ma za­czę­ła roz­glą­dać się po lo­ka­lu, naj­pew­niej roz­wa­ża­jąc, czy chce tu zo­stać. Jej ubiór i za­cho­wa­nie su­ge­ro­wa­ły, że szu­ka­ła cze­goś in­ne­go niż przy­droż­ne­go za­jaz­du. Z jej wy­ra­zu twa­rzy ła­two było od­czy­tać, że ka­wiar­nia nie speł­nia­ła jej ocze­ki­wań.

Lecz wte­dy Ca­sey do­strze­gła to w jej oczach. Pod ide­al­ną po­wierzch­nią kry­ło się coś au­ten­tycz­ne­go. Coś, co mó­wi­ło: „Zo­stań na chwi­lę”.

– Ja­dąc tą dro­gą przez ko­lej­ne dwa­dzie­ścia mi­nut, do­trze pani do in­nych lo­ka­li – stwier­dzi­ła Ca­sey. – Z lep­szym za­się­giem. – Da­wa­ła ko­bie­cie wy­bór.

Ta jed­nak zda­wa­ła się bić z my­śla­mi. Ja­kaś część niej bar­dzo chcia­ła od­wró­cić się na pię­cie i je­chać da­lej. Ale coś nie da­wa­ło jej spo­ko­ju…

– Albo może pani zo­stać tu na chwi­lę – do­da­ła Ca­sey. –Za­mó­wić coś do­bre­go i zo­ba­czyć, co da­lej. – Ski­nę­ła w kie­run­ku bok­su znaj­du­ją­ce­go się przy oknie. – Tam jest faj­ne miej­sce.

Klient­ka spoj­rza­ła na Ca­sey, któ­ra ani drgnę­ła pod na­po­rem jej wzro­ku.

– Okej – stwier­dzi­ła po kil­ku se­kund­kach, po czym po­trzą­snę­ła lek­ko gło­wą, jak­by pró­bo­wa­ła po­zbyć się mę­tli­ku w gło­wie. – Okej, dzię­ku­ję.

Wsu­nę­ła się za sto­lik we wska­za­nym miej­scu.

– Dam pani kil­ka mi­nut na za­po­zna­nie się z menu – po­wie­dzia­ła Ca­sey, kła­dąc kar­tę na bla­cie. – A w mię­dzy­cza­sie może się pani cze­goś na­pi­je?

– Po­pro­szę kawę. Bez mle­ka.

– Już się robi. – Ca­sey od­wró­ci­ła się w stro­nę kuch­ni, a na jej ustach po­ja­wił się zna­jo­my uśmie­szek.

Roz­dział 6

Gdy Ca­sey we­szła do kuch­ni, wciąż za­po­zna­wa­łem się z roz­kła­dem wszyst­kie­go.

– I jak tam? – spy­ta­ła.

– Zlo­ka­li­zo­wa­łem gril­la, lo­dów­kę i przy­bo­ry ku­chen­ne.

– I far­tuch – do­da­ła.

– A tak, za­po­mniał­bym – stwier­dzi­łem, spo­glą­da­jąc na dół. – Mam na­dzie­ję, że Mike się nie ob­ra­zi. Zo­ba­czy­łem go wi­szą­ce­go na drzwiach i uzna­łem, że po pro­stu mu­szę go za­ło­żyć.

– Na pew­no nie bę­dzie miał nic prze­ciw­ko temu.

– I co to za nowa klient­ka? – spy­ta­łem.

Ca­sey uśmiech­nę­ła się ta­jem­ni­czo.

– Zbyt wcze­śnie, by co­kol­wiek po­wie­dzieć. Ale się do­wia­duj. – Ski­nę­ła na coś za mo­imi ple­ca­mi. – Acz­kol­wiek po­pro­si­ła o fi­li­żan­kę czar­nej kawy. Po­dasz mi dzba­nek?

– Nie zna­la­złem ni­g­dzie kawy – od­par­łem. – Wła­śnie jej szu­ka­łem, kie­dy we­szłaś.

Ca­sey wska­za­ła na coś, a ja po­bie­głem wzro­kiem za jej pal­cem. W eks­pre­sie cze­kał dzba­nek świe­żo za­pa­rzo­nej kawy, choć by­łem go­tów przy­siąc, że jesz­cze dwa­dzie­ścia se­kund temu go tam nie było.

– Je­steś pew­na, że po­trze­bu­jesz mo­jej po­mo­cy? – spy­ta­łem, pod­no­sząc dzba­nek. Przy­po­mnia­łem so­bie, że ka­wiar­nia to praw­dzi­wie ma­gicz­ne miej­sce.

– Zde­cy­do­wa­nie – od­par­ła i ode­bra­ła ode mnie dzba­nek, chwy­ta­jąc przy oka­zji pu­stą fi­li­żan­kę z po­bli­skie­go sto­ja­ka. – Trwaj dziel­nie na po­ste­run­ku. Za­raz wra­cam – stwier­dzi­ła z uśmie­chem.

Roz­dział 7

Ca­sey po­de­szła do sto­li­ka. Ko­bie­ta maj­stro­wa­ła przy swo­im te­le­fo­nie, mimo że nie było za­się­gu. We­szło jej to w krew.

– Pro­szę bar­dzo. Fi­li­żan­ka świe­żo za­pa­rzo­nej kawy. Czar­nej. To na­sza spe­cjal­na ha­waj­ska mie­szan­ka – po­wie­dzia­ła Ca­sey. Po­ło­ży­ła pu­stą fi­li­żan­kę i na­peł­ni­ła ją go­rą­cym pły­nem. – Wciąż nie ma za­się­gu, co?

– Nie­ste­ty – od­par­ła ko­bie­ta z lek­ką iry­ta­cją w gło­sie.

Ca­sey odło­ży­ła dzba­nek i wy­cią­gnę­ła rękę.

– Je­stem Ca­sey. Pierw­szy raz za­wi­ta­łaś do na­szej ka­wiar­ni, praw­da?

Nie­zna­jo­ma nie­uf­nie uści­snę­ła rękę Ca­sey.

– Zga­dza się. Chy­ba się tro­chę zgu­bi­łam. Nie przy­po­mi­nam so­bie, że­bym kie­dy­kol­wiek była w tej oko­li­cy. Je­stem Jes­si­ca.

– Cóż, cie­szę się, że do nas tra­fi­łaś. Wi­ta­my.

Ca­sey po­de­szła do sto­li­ka, któ­ry wcze­śniej zaj­mo­wa­łem, i za­bra­ła stam­tąd menu.

– A to w ra­zie gdy­byś zgłod­nia­ła – oznaj­mi­ła, kła­dąc je obok Jes­si­ki.

Ko­bie­ta spoj­rza­ła na okład­kę, na któ­rej wid­niał na­pis „Wi­ta­my w Ka­wiar­ni Dla­cze­go Tu Je­steś”. Po­ni­żej znaj­do­wa­ła się nie­wiel­ka ad­no­ta­cja: „Przed zło­że­niem za­mó­wie­nia skon­sul­tuj się z kel­ne­rem w spra­wie zna­cze­nia cza­su, któ­ry tu­taj spę­dzisz”.

Jes­si­ca wska­za­ła pal­cem za­gad­ko­we zda­nie i spoj­rza­ła py­ta­ją­cym wzro­kiem na Ca­sey.

– O co w tym cho­dzi?

– Przez te wszyst­kie lata za­uwa­ży­li­śmy, że po­byt w ka­wiar­ni zna­czą­co wpły­wa na nie­któ­rych klien­tów. Dla­te­go po­sta­no­wi­li­śmy uła­twić im to całe do­świad­cze­nie i po­móc zro­zu­mieć, cze­go mogą się spo­dzie­wać.

– Wciąż nie mam po­ję­cia, o czym mó­wisz.

– Cza­sa­mi czło­wiek wcho­dzi do ja­kie­goś lo­ka­lu, pro­si o kawę i do­sta­je kawę. A cza­sa­mi pro­si o kawę i otrzy­mu­je znacz­nie wię­cej, niż ocze­ki­wał. Na­sza ka­wiar­nia jest wła­śnie ta­kim miej­scem.

Jes­si­ca wciąż wy­glą­da­ła na zdez­o­rien­to­wa­ną.

– Przej­rzyj menu i daj znać, czy coś wpa­dło ci w oko –rzu­ci­ła Ca­sey i do­tknę­ła kar­ty. – Dam ci kil­ka mi­nut.

Gdy Ca­sey od­wró­ci­ła się na pię­cie i ode­szła, Jes­si­ca otwo­rzy­ła menu.

„Dziw­ne miej­sce” – stwier­dzi­ła w my­ślach. Spraw­dzi­ła znów ko­mór­kę. Bez zmian. „Nie moż­na na­wet się do­wie­dzieć, jak lu­dzie je oce­nia­ją”.

– Je­ste­śmy tro­chę do tyłu pod tym wzglę­dem, to praw­da. – To była Ca­sey. Po­zbie­ra­ła ja­kieś rze­czy z in­ne­go sto­li­ka i aku­rat prze­cho­dzi­ła obok Jes­si­ki w dro­dze do kuch­ni. – Ale przy­naj­mniej klient może za­ufać wła­snej in­tu­icji. To znacz­nie po­tęż­niej­sze źró­dło in­for­ma­cji – do­da­ła z uśmie­chem.

Jes­si­ca nie­pew­nie od­wza­jem­ni­ła uśmiech i od­pro­wa­dzi­ła Ca­sey wzro­kiem. „Skąd ona wie­dzia­ła, o czym wła­śnie po­my­śla­łam?” – za­sta­na­wia­ła się w du­chu.

Roz­dział 8

– I jak so­bie ra­dzisz?

Unio­słem gło­wę. Za­glą­da­łem wła­śnie do lo­dów­ki, pró­bu­jąc za­pa­mię­tać, co jest w środ­ku.

– Do­brze. Chy­ba. Nie wiem, czy je­stem na to go­to­wy.

– Nie stał­byś te­raz tu­taj, gdy­byś nie był.

– Jak tam na­sza klient­ka?

– Przy­po­mi­na cie­bie, gdy tu za­wi­ta­łeś po raz pierw­szy. Nie jest pew­na, czy po­win­na tu zo­stać.

Ski­ną­łem po­ro­zu­mie­waw­czo gło­wą. Pa­mię­tam, jak to było sie­dzieć w ka­wiar­ni i wy­naj­dy­wać po­wo­dy, żeby ją opu­ścić, mimo że wszyst­ko w środ­ku krzy­cza­ło: „Zo­stań!”.

– Do­kład­nie – od­par­ła Ca­sey. – Kwe­stio­nu­je swo­ją in­tu­icję, tak jak kie­dyś ty to ro­bi­łeś.

Pod­sze­dłem do ple­ca­ka, któ­ry po­ło­ży­łem na pół­ce, i wy­ją­łem z ze­wnętrz­nej kie­sze­ni no­tat­nik.

– Cie­ka­we, że o tym wspo­mi­nasz. Kie­dy za­czą­łem się roz­glą­dać po kuch­ni i zaj­rza­łem do lo­dów­ki, ja­kaś część mnie była prze­ko­na­na, że po­wi­nie­nem te­raz sie­dzieć na sali.

– Ale?

– Ale jed­ną z naj­waż­niej­szych lek­cji, ja­kie wy­nio­słem z mo­ich po­dró­ży po świe­cie, było: „Ufaj swo­jej in­tu­icji”. Kie­dy czło­wiek lą­du­je w ob­cych miej­scach, nie zna ję­zy­ka i do­świad­cza cał­kiem no­wych rze­czy, jest tro­chę jak dziec­ko – nie ma na czym opie­rać swo­ich de­cy­zji. Jed­nak za każ­dym ra­zem, kie­dy po­słu­cha­łem we­wnętrz­ne­go gło­su, wszyst­ko do­brze się ukła­da­ło. Mu­sia­łem tyl­ko wy­ci­szyć umysł i od­po­wiedź sama przy­cho­dzi­ła do gło­wy.

Ca­sey przy­tak­nę­ła.

– To praw­da. Miło wie­dzieć, że po­sia­da­my wbu­do­wa­ny sys­tem na­wi­ga­cyj­ny. Szko­da tyl­ko, że więk­szość lu­dzi go wy­łą­cza. – Prze­nio­sła wzrok na no­tat­nik, któ­ry trzy­ma­łem w ręce. – Co tam masz?

– Wszyst­kie moje po­my­sły, wnio­ski, prze­my­śle­nia… Mo­men­ty, któ­re spra­wi­ły, że po­wie­dzia­łem „aha!”. Kie­dy opu­ści­łem ka­wiar­nię, wy­my­śli­łem taki mały sys­tem. Za­wsze gdy od­kry­wa­łem coś waż­ne­go, od razu za­pi­sy­wa­łem to w no­tat­ni­ku. – Za­śmia­łem się. – Na­uczy­łem się na wła­snych błę­dach, że je­śli na­tych­miast nie prze­le­ję cze­goś na pa­pier, za­raz wy­la­tu­je mi to z gło­wy.

– I co chcesz so­bie za­pi­sać?

– Te­raz coś tyl­ko za­kre­ślę.

– Za­kre­ślisz?

Przy­tak­ną­łem.

– Tak jak mó­wi­łem, na­uczy­łem się ufać in­tu­icji, gdy po­dró­żo­wa­łem. Za­no­to­wa­łem to so­bie daw­no temu. A tego po­ran­ka, gdy mia­łem wąt­pli­wo­ści, czy dam radę za­stą­pić Mike’a, nie słu­cha­łem swo­je­go we­wnętrz­ne­go gło­su. Więc te­raz do­dat­ko­wo za­kre­ślę to spo­strze­że­nie.

Otwo­rzy­łem no­tat­nik i wer­to­wa­łem kart­ki, aż zna­la­złem frag­ment, któ­re­go szu­ka­łem. A po­tem na­ry­so­wa­łem duże kół­ko.

Ca­sey spoj­rza­ła na moje dzie­ło.

– Za­kre­śli­łeś „ufaj in­tu­icji” – ro­ze­śmia­ła się – i to chy­ba nie pierw­szy raz, co?

– Na to wy­glą­da – od­par­łem ze śmie­chem.

Gwo­li do­kład­no­ści było to ja­kieś dwu­dzie­ste kół­ko.

– I cze­mu to cią­gle po­wta­rzasz?

– To świet­ny spo­sób na przy­po­mi­na­nie so­bie o tym, co waż­ne. Przed spa­niem, lub kie­dy tyl­ko znaj­dę wol­ną chwi­lę, czy­tam swo­je no­tat­ki. Frag­men­ty, któ­re są wie­lo­krot­nie za­kre­ślo­ne, od razu przy­cią­ga­ją wzrok. Po­ma­ga mi to sku­piać się na prio­ry­te­tach. Po ja­kimś cza­sie wcho­dzą mi w krew i już nie mu­szę ich tak czę­sto pod­kre­ślać.

– A co ta­kie­go się dzi­siaj wy­da­rzy­ło, że wró­ci­łeś do frag­men­tu o in­tu­icji?

Uśmiech­ną­łem się.

– Na­wet naj­ja­śniej­sze umy­sły cza­sa­mi o czymś za­po­mi­na­ją.

Sły­sząc to, Ca­sey za­nio­sła się śmie­chem.

– A tak na po­waż­nie, to chy­ba po czę­ści dla­te­go, że wró­ci­łem do tego miej­sca. Wciąż nie mogę się na­dzi­wić, że to wszyst­ko dzie­je się na­praw­dę. Przy oka­zji wró­ci­łem my­śla­mi do daw­ne­go Joh­na. Je­stem ogrom­nie wdzięcz­ny za tam­tą noc i to, do cze­go do­pro­wa­dzi­ła. Jed­no­cze­śnie wiem, że nie je­stem już tym sa­mym czło­wie­kiem. In­ny­mi sło­wy, pró­bu­ję się przy­zwy­cza­ić do fak­tu, że wró­ci­łem do ka­wiar­ni i że je­stem tu jako nowy ja. Ma to w ogó­le sens?

Ca­sey wyj­rza­ła przez okno.

– Pew­nie, że tak. I to do­brze, że pa­mię­tasz, jak się czu­łeś, gdy pierw­szy raz za­wi­ta­łeś w na­sze skrom­ne pro­gi, bo pew­na oso­ba po­trze­bu­je usły­szeć tę hi­sto­rię.

– Kto?

– Na­sza klient­ka. Szy­ku­je się do wyj­ścia, bo boi się tu zo­stać.

Rzu­ci­łem okiem na salę przez okien­ko do skła­da­nia za­mó­wień. Ca­sey mia­ła ra­cję. Ko­bie­ta zbie­ra­ła wła­śnie swo­je rze­czy.

– Za­ła­twię to – stwier­dzi­łem.

– Je­steś pew­ny?

Uśmiech­ną­łem się i po­stu­ka­łem pal­cem w no­tes.

– Ufaj in­tu­icji.

Roz­dział 9

– Cześć.

Jes­si­ca wrzu­ci­ła już wszyst­ko do to­reb­ki i pró­bo­wa­ła wy­su­nąć się zza sto­li­ka, ale jak zwy­kle upu­ści­ła klu­cze od sa­mo­cho­du i pró­bo­wa­ła je wy­ma­cać ręką.

Unio­sła gło­wę.

– O, dzień do­bry – od­par­ła z iry­ta­cją w gło­sie.

– Może po­mo­gę – za­pro­po­no­wa­łem i nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź, pod­nio­słem zgu­bę z pod­ło­gi. – Wy­cho­dzisz już?

Moje py­ta­nie wy­raź­nie ją za­kło­po­ta­ło.

– Eee… No wła­śnie…

– Dro­ga wol­na. Nikt cię nie za­trzy­mu­je. – Uśmiech­ną­łem się i spoj­rza­łem jej pro­sto w oczy. – Choć coś mi mówi, że je­steś do­kład­nie tam, gdzie być po­win­naś. Nie masz ta­kie­go wra­że­nia?

Była cał­kiem zdez­o­rien­to­wa­na. Do­strze­głem to w jej oczach. Zo­ba­czy­łem też strach i coś jesz­cze. Może na­dzie­ję? Od­wró­ci­ła szyb­ko wzrok.

– Je­stem John – rzu­ci­łem ra­do­śnie i po­da­łem jej rękę. –Tu­tej­szy szef kuch­ni.

„Przy­naj­mniej chwi­lo­wo” – po­my­śla­łem w du­chu.

– I mogę ci obie­cać, że je­śli zo­sta­niesz i za­mó­wisz jed­no z mo­ich wy­jąt­ko­wych śnia­dań, za ja­kąś go­dzi­nę bę­dziesz mia­ła zu­peł­nie inne po­dej­ście do wie­lu spraw.