Prawo Boga - Rémi Brague - ebook

Prawo Boga ebook

Rémi Brague

5,0

Opis

Książka jest ważnym dziełem wybitnego współczesnego filozofa. Stawiając pytanie o sens idei prawa Bożego, a także śledząc różne historyczne jego wcielenia, które funkcjonowały zarówno w świecie chrześcijańskim, jak i żydowskim oraz muzułmańskim, Brague odkrywa przed czytelnikiem istotny, a zarazem zapomniany element kształtujący samoświadomość trzech wielkich religii, a tym samym nasze dziedzictwo kulturowe.

Rémi Brague (ur. 1947 r.) to pisarz, filozof, profesor Sorbony oraz Uniwersytetu Ludwika Maksymiliana w Monachium. Jeden z najwybitniejszych i najciekawszych współczesnych myślicieli europejskich. Laureat Nagrody Ratzingera. Nakładem Teologii Politycznej do tej pory ukazały się jego książki: „Europa, droga rzymska”, „Mądrość świata” i „Królestwo człowieka”.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 750

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
elmape

Nie oderwiesz się od lektury

Niezbędnik dla zajmujących się rozumieniem prawa, pojęcia prawa Bożego, relacji wielkich monoteizmów do moralności i prawa, także pozytywnego. Do wielokrotnego czytania.
00

Popularność




Przedmowa

Ce­lem mo­jej książ­ki jest ana­li­za po­ję­cia pra­wa bo­skie­go1. Po­ję­cie to za­kła­da, że dzia­łal­ność czło­wie­ka opar­ta jest na nor­mach wy­wo­dzą­cych się z bo­skie­go źró­dła. Ist­nia­ły nie­gdyś miej­sca, w któ­rych pra­wo ma­ją­ce na celu kie­ro­wa­nie ludz­kim za­cho­wa­niem okre­śla­ne było jako pra­wo bo­skie. Każ­de z tych po­jęć, za­rów­no pra­wo, jak i bo­skość, ro­zu­mia­ne było na róż­ne spo­so­by, co po­tę­go­wa­ło jesz­cze dwu­znacz­ność wy­ni­ka­ją­cej z tego po­łą­cze­nia for­mu­ły.

W roz­wa­ża­niach nad związ­kiem mię­dzy pra­wem a bo­sko­ścią pra­gną­łem za­sto­so­wać po­dej­ście obec­ne już w po­przed­niej mo­jej pra­cy, za­ty­tu­ło­wa­nej La Sa­ges­se du mon­de, w któ­rej ana­li­zo­wa­łem ten zwią­zek jako – trak­to­wa­ną w dłu­giej per­spek­ty­wie cza­so­wej – hi­sto­rię my­śli za­chod­niej. W obu przy­pad­kach po­rów­nu­ję trzy ob­sza­ry kul­tu­ral­ne świa­ta śre­dnio­wiecz­ne­go. Umiesz­czam je na dwóch wspól­nych pod­sta­wach: my­śli sta­ro­żyt­nej, zwłasz­cza grec­kiej, i ob­ja­wie­niu bi­blij­nym, na tle wiel­kich cy­wi­li­za­cji sta­ro­żyt­ne­go Bli­skie­go Wscho­du, któ­re roz­wi­nę­ły się nad rze­ka­mi − w na­dziei, że po­zwo­li to le­piej po­znać na­szą no­wo­cze­sność.

Jako nić prze­wod­nią wy­bra­łem ‘pra­wo bo­skie’, jest bo­wiem dla mnie istot­ne, że po­ję­cie to, czy przy­naj­mniej wy­ra­że­nie, moż­na było od­na­leźć za­rów­no w świe­cie ży­dow­skim, chrze­ści­jań­skim, jak i mu­zuł­mań­skim; tym świa­tom mu­sia­łem za­da­wać py­ta­nia, by zro­zu­mieć isto­tę za­sad­ni­czych wy­bo­rów, któ­rych przy­szło im ko­lej­no do­ko­ny­wać. Pra­wo bo­skie oka­zu­je się bo­wiem po­ję­ciem po­zwa­la­ją­cym od­kryć, co ju­da­izm, is­lam i chrze­ści­jań­stwo my­ślą i wie­dzą o sa­mych so­bie.

W książ­ce La Sa­ges­se du mon­de ana­li­zo­wa­łem moż­li­wo­ści od­naj­dy­wa­nia w dzia­łal­no­ści ludz­kiej od­po­wied­ni­ka rze­czy­wi­sto­ści ko­smo­lo­gicz­nej, któ­ra mia­ła do­star­czyć czło­wie­ko­wi mo­de­lu, me­ta­fo­ry lub choć­by gwa­ran­cji wła­ści­we­go po­stę­po­wa­nia. Książ­ka ta bada, w jaki spo­sób dzia­łal­ność czło­wie­ka ro­zu­mia­na była jako za­leż­na od praw i re­guł, któ­rych isto­ta ma cha­rak­ter teo­lo­gicz­ny. Dwa ese­je uka­zu­ją, jak prak­ty­ka ta od­dzie­li­ła się od obu dzie­dzin, ko­smo­lo­gicz­nej i teo­lo­gicz­nej, z któ­ry­mi nie­gdyś była zwią­za­na.

Dzie­dzi­ny te sta­no­wią, rzec moż­na, dwie wer­sje tej sa­mej hi­sto­rii. Pierw­sza przy roz­pa­try­wa­niu pra­wa przy­ję­ła za punkt wyj­ścia świat, z tego też po­wo­du mu­sia­łem ukuć nie­zbyt wdzięcz­ny neo­lo­gizm „ko­smo­no­mia”2. Gdy zaś cho­dzi o dru­gą wer­sję, o sto­su­nek pra­wa do bo­sko­ści, mo­że­my się od­wo­łać do sło­wa „teo­no­mia”, któ­re ma już za sobą całą hi­sto­rię; nie bę­dzie­my tu jed­nak wy­cho­dzić poza jego ety­mo­lo­gicz­ne zna­cze­nie3. Gdy­by przy­szło nam ująć te dwa mo­de­le w jed­nym wspól­nym okre­śle­niu kon­fron­tu­ją­cym je wza­jem­nie, moż­na by się od­wo­łać do sło­wa „he­te­ro­no­mia”, ro­zu­mia­ne­go jako otrzy­my­wa­nie pra­wa od ko­goś in­ne­go, w prze­ci­wień­stwie do „au­to­no­mii”, ozna­cza­ją­cej nada­wa­nie pra­wa sa­me­mu so­bie.

Ta para prze­ci­wieństw, umiesz­czo­na przez Kan­ta w cen­trum mo­ral­nej re­flek­sji, uzy­ska­ła od tego cza­su sta­tus pro­gra­mu: au­to­no­mia okre­śla
ide­ał, któ­ry ma być re­ali­zo­wa­ny co­raz bar­dziej ra­dy­kal­nie, he­te­ro­no­mia zaś okre­śla wro­ga, któ­re­go na­le­ży wy­eli­mi­no­wać. W rze­czy sa­mej, świat no­wo­cze­sny w swym prze­sła­niu mo­ral­nym – do któ­re­go się od­wo­łu­je i któ­re sta­no­wi jego pod­sta­wę – szczy­ci się, iż wy­eli­mi­no­wał wszyst­ko to, co jego zda­niem spla­mio­ne zo­sta­ło he­te­ro­no­mią, i z upodo­ba­niem trak­tu­je sie­bie jako świat zbu­do­wa­ny na po­ję­ciu au­to­no­mii. Mam na­dzie­ję, że do­ko­na­na prze­ze mnie wni­kli­wa ana­li­za tych dwóch prze­ciw­ni­ków au­to­no­mii przy­czy­ni się po­śred­nio do lep­sze­go na­świe­tle­nia pro­jek­tu, na któ­rym opie­ra się no­wo­cze­sność. Bar­dziej spre­cy­zo­wa­ne po­ję­cie „he­te­ro­no­mii” przed­no­wo­cze­snej po­zwa­la na na­świe­tle­nie kwe­stii no­wo­cze­sno­ści w dwóch jego aspek­tach: obiek­tyw­nym i su­biek­tyw­nym. Z jed­nej stro­ny po­zwa­la to na lep­sze zro­zu­mie­nie tego, co no­wo­cze­sność za­rzu­ca po­prze­dza­ją­cym ją epo­kom, z któ­ry­mi – jak utrzy­mu­je – ze­rwa­ła; z dru­giej zaś – ujaw­nia to wszyst­ko, co w sa­mym pro­jek­cie no­wo­cze­sno­ści jest wąt­pli­we.

*

W tej pra­cy, bar­dziej jesz­cze niż w po­przed­niej, mu­sia­łem skon­cen­tro­wać swój wy­wód na epo­ce przed­no­wo­cze­snej, bo­wiem wła­śnie wte­dy, jak mi się wy­da­je, pod­ję­te zo­sta­ły de­cy­zje, któ­rych na­sza no­wo­cze­sność jest je­dy­nie spad­ko­bier­czy­nią. Dla­te­go też roz­pa­try­wa­na jest ona tu­taj jako ro­dzaj skró­to­we­go epi­lo­gu.

W toku mo­ich ba­dań wy­ko­rzy­sty­wa­łem pra­ce hi­sto­ry­ków my­śli fi­lo­zo­ficz­nej, praw­nej, po­li­tycz­nej czy re­li­gij­nej, bez am­bi­cji do­da­wa­nia ze swej stro­ny cze­goś no­wa­tor­skie­go; ogra­ni­czy­łem się do fi­lo­zo­ficz­nej re­flek­sji na te­mat tego, co inni wcze­śniej opra­co­wa­li, wy­cho­dząc od ich spoj­rze­nia na te kwe­stie.

W przy­pad­ku imion wła­snych uży­wam form naj­bar­dziej roz­po­wszech­nio­nych, zaś trans­kryp­cja ob­cych wy­ra­zów zo­sta­ła do­ko­na­na w spo­sób naj­prost­szy, co nie zna­czy naj­do­kład­niej­szy. Bi­blio­gra­fia za­wie­ra je­dy­nie ty­tu­ły prac rze­czy­wi­ście wy­ko­rzy­sty­wa­nych. Cy­tu­ję je we­dle wy­dań, któ­ry­mi się po­słu­gi­wa­łem.

*

W przy­go­to­wa­niu bi­blio­gra­fii sko­rzy­sta­łem z po­mo­cy Ma­rie-Isa­bel­le Was­sem, któ­ra po­trak­to­wa­ła to jako te­mat swo­je­go dy­plo­mu w dzie­dzi­nie nauk spo­łecz­nych ENS­SIB (Éco­le Na­tio­na­le des Scien­ces Su­périeu­res de l’In­for­ma­tion et des Bi­blio­thèqu­es w Lyonie). W Mo­na­chium mój asy­stent Hans-Otto Set­schek, a tak­że Gre­gor Sosz­ka, zgro­ma­dzi­li licz­ne do­ku­men­ty, co po­zwo­li­ło mi oszczę­dzić wie­lu po­dró­ży.

Przed­sta­wia­łem mój te­mat na kon­fe­ren­cjach i na wy­kła­dach, przede wszyst­kim zaś na se­mi­na­rium ma­gi­ster­skim na uni­wer­sy­te­cie Pan­théon-Sor­bon­ne (Pa­ris-I), jak rów­nież na se­mi­na­rium ma­gi­ster­skim z fi­lo­zo­fii pra­wa Char­les’a Le­be­na (Pa­ris-II), a tak­że za gra­ni­cą: na uni­wer­sy­te­tach w Lo­zan­nie, gdzie za­stę­po­wa­łem Adę-Ba­bet­te Ne­sch­ke-Hent­sch­ke, i w Bo­sto­nie, gdzie po­now­nie zo­sta­łem za­pro­szo­ny przez Char­le­sa Gri­swol­da; pro­wa­dzo­ne tam se­mi­na­rium było pierw­szym szki­cem ni­niej­szej pra­cy. Wresz­cie, wy­kład na uni­wer­sy­te­cie w Mo­na­chium sta­no­wił jej osta­tecz­ną syn­te­zę.

Mój wy­daw­ca, Ran Ha­lévi, do­ko­nał bar­dzo wni­kli­wej lek­tu­ry i prze­ka­zał mi mnó­stwo cen­nych su­ge­stii. Osta­tecz­na wer­sja, po raz ko­lej­ny, sko­rzy­sta­ła na do­kład­no­ści Irène Fer­nan­dez i mo­jej żony. De­dy­ko­wa­nie im tej książ­ki to naj­skrom­niej­szy wy­raz wdzięcz­no­ści, jaki im się z mo­jej stro­ny na­le­ży.

Wstęp

Pro­blem pra­wa bo­skie­go może być róż­nie for­mu­ło­wa­ny. Przede wszyst­kim, zwią­zek za­cho­dzą­cy po­mię­dzy pra­wem a bo­sko­ścią moż­na roz­pa­try­wać dwo­ja­ko. Wy­cho­dząc od po­ję­cia pra­wa, py­ta­my: czym jest pra­wo, w okre­ślo­nym miej­scu i cza­sie uzna­wa­ne za bo­skie? Na czym ta bo­skość po­le­ga? Czy jest przy­czy­ną, czy wła­ści­wo­ścią? Ja­kich cech bo­skość udzie­la pra­wu? Je­śli na­to­miast wy­cho­dzi­my od po­ję­cia bo­sko­ści, py­ta­nie brzmieć bę­dzie: co mówi nam o bo­sko­ści ja­kie­goś boga fakt, że przed­sta­wia­ny jest nam jako pra­wo­daw­ca? Jaki sto­su­nek do sfe­ry bo­skiej, jaki typ re­li­gii z ta­kie­go po­ję­cia wy­ni­ka?

Z kwe­stii tych ro­dzi się dru­ga se­ria py­tań, bar­dziej prak­tycz­nych, któ­re w pew­nej mie­rze po­zwa­la­ją na po­dej­ście em­pi­rycz­ne: czym się ce­chu­ją spo­łe­czeń­stwa, w któ­rych ludz­ki­mi za­cho­wa­nia­mi kie­ru­ją pra­wa okre­śla­ne jako „boże”? Jak te spo­łe­czeń­stwa zo­sta­ły na­zna­czo­ne przez róż­ne wy­obra­że­nia, w któ­rych ob­ja­wi­ła im się idea bo­sko­ści pra­wa? Jaki jest ich sto­su­nek do tego pra­wa: pod­po­rząd­ko­wa­nie, do­sto­so­wa­nie, mniej lub bar­dziej twór­cza in­ter­pre­ta­cja? Ja­kie gru­py spo­łecz­ne za­rzą­dza­ły tymi róż­no­rod­ny­mi sy­tu­acja­mi?

Na ho­ry­zon­cie po­ja­wia się wresz­cie trze­ci znak za­py­ta­nia. Prze­kra­cza on ramy, w któ­rych po­sta­no­wi­łem się tu zmie­ścić, ramy zde­cy­do­wa­nie przed­no­wo­cze­sne. W spo­łe­czeń­stwach no­wo­cze­snych pra­wo nie ma żad­ne­go od­nie­sie­nia do bo­sko­ści, jest ni­czym wię­cej niż re­gu­łą nada­wa­ną so­bie przez wspól­no­tę, kie­dy ma na uwa­dze je­dy­nie cele, któ­re przed sobą sta­wia. Na­le­ży się za­tem za­sta­no­wić, co umoż­li­wi­ło − lub na­wet spo­wo­do­wa­ło − ze­rwa­nie z przed­no­wo­cze­snym sto­sun­kiem do pra­wa i przej­ście do jego wer­sji no­wo­cze­snej?

Tłem te­ma­tu bę­dą­ce­go przed­mio­tem mo­ich roz­wa­żań są trzy związ­ki po­jęć, łą­czą­ce fi­lo­zo­fię i re­li­gię, fi­lo­zo­fię i po­li­ty­kę, re­li­gię i po­li­ty­kę, two­rzą­ce w ten spo­sób to, co fi­lo­zo­fo­wie na­zwa­li pro­ble­mem teo­lo­gicz­no-po­li­tycz­nym4. Parę słów na ten te­mat.

Pro­blem ten roz­pa­try­wa­ny jest naj­czę­ściej tyl­ko w od­nie­sie­niu do ob­sza­ru eu­ro­pej­skie­go, co po­cią­ga za sobą po­dwój­ne ogra­ni­cze­nie: prze­strzen­ne – do świa­ta na­zy­wa­ne­go „ju­de­ochrze­ści­jań­skim”, a jed­no­cze­śnie cza­so­we – do tego, co dzia­ło się wy­łącz­nie od trzech ty­się­cy lat. W rze­czy sa­mej, dwa źró­dła, z któ­rych wy­wo­dzi się kul­tu­ra eu­ro­pej­ska, Ate­ny i Je­ro­zo­li­ma, Bi­blia i grec­ka sta­ro­żyt­ność, za­świad­czo­ne są w do­ku­men­tach pi­sa­nych się­ga­ją­cych co naj­wy­żej ty­sią­ca lat p.n.e. Jest to prze­cież je­dy­nie wą­ski wy­ci­nek cza­so­wy, zwłasz­cza w od­nie­sie­niu do bez­kre­su cza­sów pre­hi­sto­rycz­nych: z bra­ku śla­dów na­sza wie­dza o nich po­zo­sta­je nie­zwy­kle cząst­ko­wa, prze­mi­nę­ło wszyst­ko, co prze­mi­ja­ją­ce, za­ni­kło wszyst­ko, co umoż­li­wia­ło ist­nie­nie ję­zy­ka, na­wet tyl­ko ję­zy­ka mó­wio­ne­go. W isto­cie ani po­li­ty­ka, ani re­li­gia, w naj­szer­szym zna­cze­niu tego sło­wa, nie mają ści­śle okre­ślo­nych po­cząt­ków. By zro­zu­mieć źró­dła re­li­gii, na­le­ża­ło­by okre­ślić, ja­kie prak­ty­ki łą­czy­ły się z ob­rząd­kiem. Czę­sto od­wo­łu­je­my się przy tym do oby­cza­ju grze­ba­nia zmar­łych, wy­wo­dzą­ce­go się sprzed stu ty­się­cy lat, a tak­że do oby­cza­ju po­kry­wa­nia zwłok kwia­ta­mi, o któ­rym wie­my, bo od­kry­to ska­mie­nia­łe pył­ki wo­kół szkie­le­tów. Nie wie­my jed­nak, ja­kie były po­wo­dy ukształ­to­wa­nia się tych oby­cza­jów: czy kwia­ty mia­ły sym­bo­li­zo­wać od­ro­dze­nie, czy też, cał­kiem pro­za­icz­nie – eli­mi­no­wać fe­tor?

Je­śli na­wet abs­tra­ho­wać bę­dzie­my od bez­kre­sne­go oce­anu pre­hi­sto­rii, po­win­ni­śmy pa­mię­tać, że hi­sto­ria, w ści­słym zna­cze­niu tego sło­wa, za­czy­na się na dłu­go przed Ho­me­rem i Bi­blią: wy­na­le­zie­nie pi­sma (trak­to­wa­ne jako po­czą­tek hi­sto­rii) da­to­wa­ne jest mniej wię­cej na 3000 rok przed Chry­stu­sem. Zna­czy to, że dzie­je my­śli za­chod­niej, w wer­sji po­wszech­nie przy­ję­tej, krad­ną nam dwa ty­siąc­le­cia, a za­do­wa­la­ją się trze­ma pią­ty­mi trwa­nia hi­sto­rii. Wszyst­ko na­to­miast każe nam wie­rzyć, że wie­le wy­bo­rów o za­sad­ni­czej war­to­ści w dzie­dzi­nie kul­tu­ry do­ko­na­nych zo­sta­ło wła­śnie w tym za­po­mnia­nym okre­sie.

Po­win­ni­śmy też prze­zwy­cię­żyć eu­ro­po­cen­tryzm, któ­ry sta­no­wi prze­szko­dę na­wet we wła­ści­wym po­dej­ściu do Eu­ro­py. Dla wy­do­by­cia cech szcze­gól­nych tego, co się tu wy­da­rzy­ło, na­le­ża­ło­by prze­pro­wa­dzić stu­dia po­rów­naw­cze róż­nych tra­dy­cji my­śli po­li­tycz­nej. A za­zwy­czaj zaj­mu­je­my się je­dy­nie ga­le­rią wiel­kich eu­ro­pej­skich przod­ków, od św. Au­gu­sty­na do He­gla, po któ­rym, co zresz­tą zna­mien­ne, głów­ni my­śli­cie­le nie po­ru­sza­ją w isto­cie spraw zwią­za­nych z fi­lo­zo­fią po­li­tycz­ną. Trze­ba by rów­nież roz­pa­trzeć z per­spek­ty­wy my­śli po­li­tycz­nej po­glą­dy mu­zuł­ma­nów, ta­kich jak al-Fa­bri czy Awer­ro­es, lub Ży­dów, jak Maj­mo­ni­des – by po­prze­stać na naj­waż­niej­szych. Pra­ca mo­no­gra­ficz­na w du­żej mie­rze zo­sta­ła już wy­ko­na­na5. Na­le­ży jesz­cze prze­śle­dzić, w jaki spo­sób od­dzia­ły­wa­ło na nich ich ro­dzi­me śro­do­wi­sko kul­tu­ral­ne; jak nada­ło ich my­śli po­li­tycz­nej pew­ne szcze­gól­ne od­cie­nie w po­rów­na­niu do bli­skiej nam tra­dy­cji.

Stu­dia nad śre­dnio­wiecz­ną my­ślą po­li­tycz­ną i praw­ną za­kła­da­ją po­nad­to, że nie bę­dzie­my się ogra­ni­czać do śre­dnio­wie­cza, lecz że przy­stą­pi­my (co naj­mniej na po­zio­mie ele­men­tar­nym) do po­now­nej ana­li­zy źró­deł wspól­nych trzem wy­mie­nio­nym wy­żej tra­dy­cjom. Źró­dła, jak już mó­wi­łem, są dwa: Ate­ny i Je­ro­zo­li­ma. Stwier­dze­nie to nie wy­klu­cza po­waż­nych py­tań: fakt ist­nie­nia dwóch źró­deł nie jest by­naj­mniej oczy­wi­sty. Ha­sło „Ate­ny i Je­ro­zo­li­ma”, któ­re sta­ło się ba­nal­ne, po­zo­sta­wia nie­tknię­tą kwe­stię, dla­cze­go mia­no­wi­cie mó­wi­my ra­czej o dwóch źró­dłach niż o jed­nym6?

Z jed­nej stro­ny mamy więc do czy­nie­nia ze źró­dłem grec­kim, za­sad­ni­czym po­cząt­kiem fi­lo­zo­fii po­li­tycz­nej. Trze­ba bę­dzie za­sta­no­wić się nad tym, co my­śli­cie­le śre­dnio­wiecz­ni wie­dzie­li o my­śli­cie­lach grec­kich od­wo­łu­ją­cych się do sta­ro­żyt­ne­go mia­sta-pań­stwa i w ja­kiej epo­ce grec­cy au­to­rzy byli czy­ta­ni. Za­sad­ni­cze po­zo­sta­je oczy­wi­ście py­ta­nie, w jaki spo­sób tek­sty te były czy­ta­ne.

Z dru­giej zaś stro­ny, świę­te tek­sty, Bi­blia (Sta­ry Te­sta­ment i Nowy Te­sta­ment) i Ko­ran, wy­ma­ga­ją lek­tu­ry fi­lo­zo­ficz­nej. Nie­czę­sto zda­rza się taki pro­gram i za każ­dym ra­zem zo­stał on zre­ali­zo­wa­ny w spo­sób jed­no­stron­ny. Świę­ty tekst, trak­to­wa­ny jako ab­so­lut­nie praw­dzi­wy, może być punk­tem wyj­ścia do ar­gu­men­ta­cji fi­lo­zo­ficz­nej. W rze­czy­wi­sto­ści słu­ży naj­czę­ściej jako ilu­stra­cja ja­kie­goś prze­świad­cze­nia na­by­te­go na in­nej dro­dze, jak to mia­ło miej­sce u Oj­ców Ko­ścio­ła czy u lu­dzi śre­dnio­wie­cza. W cza­sach no­wo­żyt­nych mo­że­my zwłasz­cza przy­wo­łać uży­tek, jaki z Ewan­ge­lii św. Jana zro­bi­li – ogra­nicz­my się tu do naj­lep­szych – Fich­te czy, cał­kiem nie­daw­no, Mi­chel Hen­ry7. Tekst bi­blij­ny może rów­nież być przed­mio­tem fi­lo­zo­ficz­nej kry­ty­ki re­li­gii. Tak to wy­glą­da­ło na po­cząt­ku cza­sów no­wo­żyt­nych: u Ma­chia­vel­le­go, dla któ­re­go za­sad­ni­czy jest przy­kład Moj­że­sza, u Hob­be­sa, któ­re­go Le­wia­tan (1650) sta­no­wi, co naj­mniej w po­ło­wie, eg­ze­ge­zę bi­blij­ną, bądź też u Spi­no­zy, któ­ry kry­tycz­nej lek­tu­rze Sta­re­go Te­sta­men­tu po­świę­ca tekst za­ty­tu­ło­wa­ny Trak­tat teo­lo­gicz­no-po­li­tycz­ny (1670); ty­tuł ten dał na­zwę ca­łej pro­ble­ma­ty­ce8. W póź­niej­szym cza­sie – mię­dzy in­ny­mi ze wzglę­du na po­ja­wie­nie się kry­ty­ki bi­blij­nej jako spe­cjal­no­ści hi­sto­rycz­no-fi­lo­lo­gicz­nej – fi­lo­zo­fo­wie mało in­te­re­so­wa­li się tech­nicz­ny­mi aspek­ta­mi in­ter­pre­ta­cji Bi­blii; za­po­ży­cza­li je od spe­cja­li­stów. W taki wła­śnie spo­sób Nie­tz­sche de­ba­to­wał ze św. Paw­łem; jak­kol­wiek był fi­lo­lo­giem z wy­kształ­ce­nia, nie ba­dał by­naj­mniej sa­mych tek­stów No­we­go Te­sta­men­tu9.

Po­wstrzy­mam się za­rów­no od na­iw­nej ak­cep­ta­cji, jak i od po­le­mi­ki, ale chciał­bym ze swej stro­ny po­wtó­rzyć for­mu­łę, przy uży­ciu któ­rej Ma­chia­vel­li stresz­czał swo­ją myśl; wspo­mnę o „ro­zum­nej lek­tu­rze Bi­blii (sen­sa­ta­men­te)”10. On chciał kon­te­sto­wać au­to­ry­tet tek­stów bi­blij­nych, oba­lić in­ter­pre­ta­cję teo­lo­gicz­ną; moje skrom­niej­sze za­mie­rze­nie po­le­gać bę­dzie na od­czy­ta­niu Bi­blii i Ko­ra­nu w spo­sób fi­lo­zo­ficz­nie neu­tral­ny.

*

Eu­ro­pej­ska re­flek­sja do­ty­czą­ca sto­sun­ków po­mię­dzy po­li­ty­ką a sfe­rą re­li­gii zo­sta­ła zdo­mi­no­wa­na przez jed­ną z „wiel­kich nar­ra­cji” (Jean-Fra­nço­is Lyotard), w któ­rych no­wo­cze­sność okre­śla samą sie­bie jako wyj­ście po­li­ty­ki poza teo­lo­gię. Dzie­dzi­ny te, po­cząt­ko­wo sta­no­wią­ce jed­ność, roz­dzie­li­ły się. By jed­ność ta mo­gła zo­stać wy­ja­śnio­na, no­wo­cze­sność pod­da­je cza­sy mi­nio­ne re­in­ter­pre­ta­cji i umiesz­cza je w utwo­rzo­nych ad hoc ka­te­go­riach, a pro­ces, dzię­ki któ­re­mu jed­ność wy­od­ręb­nia się z prze­szło­ści, uzy­sku­je we­dług tej in­ter­pre­ta­cji róż­ne okre­śle­nia: se­ku­la­ry­za­cji wo­bec świa­ta po­noć „za­klę­te­go”, la­icy­za­cji kle­ry­kal­ne­go rze­ko­mo spo­łe­czeń­stwa, roz­dzie­le­nia Ko­ścio­ła od pań­stwa – po­cząt­ko­wo po­noć złą­czo­nych.

Naj­więk­sze zna­cze­nie za­sto­so­wa­niu tego ro­dza­ju re­kon­struk­cji fak­tów do dzie­dzi­ny praw­nej nadał Max We­ber. W swo­jej wiel­kiej pra­cy, wy­da­nej po­śmiert­nie (1922), wy­su­wa on kon­cep­cję „pra­wa świę­te­go”, któ­re obej­mu­je pra­wo ży­dow­skie i is­la­micz­ne, pra­wo hin­du­istycz­ne oraz śre­dnio­wiecz­ne pra­wo ka­no­nicz­ne. W sche­ma­cie ewo­lu­cji pra­wo­daw­stwa wy­róż­nia czte­ry stop­nie: pierw­szy etap po­le­ga na „cha­ry­zma­tycz­nym ob­ja­wie­niu pra­wa przez pro­ro­ków pra­wa”, ko­lej­ne to „em­pi­rycz­ne two­rze­nie i sto­so­wa­nie pra­wa przez no­ta­bli praw­nych”, na­stęp­nie „na­rzu­ca­nie pra­wa przez świec­kie im­pe­rium i teo­kra­tycz­ne po­tę­gi”, w koń­cu „sys­te­ma­tycz­ne usta­na­wia­nie pra­wa” przez oso­by o praw­ni­czym wy­kształ­ce­niu (fa­cho­wych praw­ni­ków)11. Max We­ber jest do­sko­na­le świa­do­my fik­cyj­ne­go cha­rak­te­ru ta­kiej re­kon­struk­cji. Jego sche­mat po­dą­ża za ewo­lu­cją pra­wa za­chod­nie­go: na­szki­co­wa­ne w nim trzy eta­py mogą od­po­wia­dać pra­wu rzym­skich pra­wo­daw­ców, na­stęp­nie pra­wu śre­dnio­wiecz­ne­mu zdo­mi­no­wa­ne­mu przez kon­flikt im­pe­rium z pa­pie­stwem, wresz­cie praw­ne­mu po­zy­ty­wi­zmo­wi spo­łe­czeństw no­wo­żyt­nych. Moż­na tu rów­nież od­na­leźć mo­tor ewo­lu­cji, czy­li dro­gą Mak­so­wi We­be­ro­wi ra­cjo­na­li­za­cję spo­łe­czeństw. W mo­jej książ­ce sprze­ci­wiam się wy­łącz­nie jed­no­ści po­ję­cia „pra­wo świę­te”, któ­re, jak mi się wy­da­je, obej­mu­je zja­wi­ska he­te­ro­ge­nicz­ne. Gdy zaś cho­dzi o za­sto­so­wa­nie tego po­ję­cia do dzie­dzi­ny po­li­tycz­nej, ka­te­go­rie uży­te do upo­rząd­ko­wa­nia tej rze­ko­mej jed­no­ści, z któ­rą no­wo­żyt­ność mia­ła po­noć ze­rwać, są w isto­cie dość świe­żej daty: „bo­skie pra­wo kró­lów” nie zo­sta­ło sfor­mu­ło­wa­ne przed XVII wie­kiem; „so­jusz tro­nu z oł­ta­rzem” nie się­ga wcze­śniej niż cza­sów Re­stau­ra­cji. Ka­te­go­rie po­zwa­la­ją­ce na sub­tel­niej­sze uchwy­ce­nie ta­kich fak­tów jak „ce­za­ro­pa­pizm” za­kła­da­ją, że ist­nie­ją już dwa od­dziel­ne ele­men­ty, któ­rych burz­li­we re­la­cje kształ­tu­ją hi­sto­rię. Nie wszę­dzie jest prze­cież tak, że ist­nie­je za­rów­no pa­pież, jak i ce­zar – nie­za­leż­nie od na­zwy przy­pi­sy­wa­nej każ­de­mu z tych dwóch bie­gu­nów, co do któ­rych za­kła­da­my, że ist­nie­ją i że nie mie­sza­ją się mię­dzy sobą.

Sło­wa ozna­cza­ją­ce ten­den­cję do za­cho­wa­nia dy­stan­su wo­bec czyn­ni­ka re­li­gij­ne­go mają jed­no­cze­śnie cha­rak­ter pa­ra­dok­sal­ny i wąt­pli­wy. Tak oto prze­dziw­nie na­zwa­na zo­sta­ła „la­icy­za­cja”: laïc jest bo­wiem po­ję­ciem chrze­ści­jań­skim. Rze­czow­nik laos, od któ­re­go po­cho­dzi przy­miot­nik la­ïkos, okre­śla lud jako lud Boży, wy­wo­dzi się z okre­śle­nia za­czerp­nię­te­go od Ho­me­ra za po­śred­nic­twem grec­kie­go tłu­ma­cze­nia Sep­tu­agin­ty. Laik, w prze­ci­wień­stwie do jed­nost­ki, do pod­mio­tu i do oby­wa­te­la, jest czło­wie­kiem i jako czło­wiek po­wo­ła­ny jest przez Boga do by­cia czę­ścią Jego ludu, uzy­sku­je dzię­ki temu god­ność ko­goś, kto wie, że obie­ca­ne mu zo­sta­ło ży­cie wiecz­ne. Czy no­wo­cze­sne de­mo­kra­cje, z ich ideą „oby­wa­te­la”, nie opie­ra­ją się aby na an­tro­po­lo­gii, któ­ra ko­rzy­sta z kon­se­kwen­cji ekle­zjo­lo­gii chrze­ści­jań­skiej, choć nie ak­cep­tu­je prze­sła­nek na­da­ją­cych jej spój­ność?

Na­to­miast idea „se­ku­la­ry­za­cji” po­zwa­la już po­jąć to, co mia­ła wy­ja­śnić, czy­li to, że ist­nie­je coś ta­kie­go jak dzie­dzi­na „świec­ka”, róż­na od re­li­gij­nej, pro-fa­num, co okre­śla umiej­sco­wie­nie na dzie­dziń­cu świą­ty­ni (fa­num)12.

Wresz­cie, idea „roz­dzie­le­nia Ko­ścio­ła od pań­stwa” jest – je­śli to w ogó­le moż­li­we – jesz­cze mniej ade­kwat­na. Trak­tu­je ona zja­wi­sko Ko­ścio­ła jako już ist­nie­ją­ce. Gdzie jed­nak szu­kać Ko­ścio­ła w świe­cie an­tycz­nym? A czy lud ży­dow­ski lub na­ród (umma) is­lam­ski sta­no­wią Ko­ściół czy spo­łecz­ność? Wspól­no­ta jest tam w spo­sób nie­ro­ze­rwal­ny jed­no­cze­śnie re­li­gij­na i po­li­tycz­na. W chrze­ści­jań­stwie to rze­ko­me roz­dzie­le­nie zo­sta­ło w ja­kimś sen­sie umoż­li­wio­ne, po­nie­waż ni­g­dy nie na­stą­pi­ło w da­ją­cym się okre­ślić mo­men­cie, lecz ist­nia­ło za­wsze.

We wszyst­kich spo­łe­czeń­stwach jed­ne zja­wi­ska mogą być okre­śla­ne jako re­li­gij­ne, inne zaś – jako po­li­tycz­ne. Spo­sób ich wy­ra­ża­nia nie musi być jed­nak w róż­nych spo­łe­czeń­stwach jed­na­ko­wy. Bę­dzie bar­dziej in­spi­ru­ją­ce, je­śli nie bę­dzie­my wią­zać tego pro­ble­mu z po­ję­ciem de­sa­kra­li­za­cji, lecz weź­mie­my tak­że pod uwa­gę kie­ru­nek od­wrot­ny: od tego, co świec­kie, do tego, co świę­te. Mó­wiąc ogól­niej, nad­szedł czas, by za­ne­go­wać samą za­sa­dę wy­ja­śnia­ją­cą, któ­ra pod­trzy­mu­je wszyst­kie te do­mnie­ma­ne ewo­lu­cje, ideę sta­łe­go nur­tu pro­wa­dzą­ce­go spo­łe­czeń­stwa cały czas w tym sa­mym kie­run­ku (od tego, co świę­te, do tego, co świec­kie), po­przez nie­unik­nio­ne wy­co­fy­wa­nie się tego, co świę­te. By tego do­ko­nać, na­le­ży roz­po­cząć na­sze roz­wa­ża­nia od cza­sów po­prze­dza­ją­cych Bi­blię, któ­ra uświę­ca zja­wi­ska po­cząt­ko­wo po­li­tycz­ne.

*

Roz­wa­ża­nia te do­pro­wa­dzi­ły mnie do roz­sze­rze­nia „pro­ble­mu teo­lo­gicz­no-po­li­tycz­ne­go”, a na­wet do prze­kro­cze­nia jego gra­nic. W związ­ku z tym po­zwo­lę so­bie na dwie uwa­gi: pierw­sza do­ty­czyć bę­dzie sa­me­go sło­wa, dru­ga zaś – jego tre­ści. Sło­wo wpi­su­je się w po­dwój­ne dzie­dzic­two. Okre­śle­nie po­cho­dzi, jak wie­my, od Spi­no­zy. Póź­niej zaś ta daw­na idea teo­lo­gii po­li­tycz­nej (Wa­ron, Eu­ze­biusz z Ce­za­rei) uzy­ska­ła dru­gą mło­dość: naj­pierw za spra­wą książ­ki, któ­rą Carl Schmitt za­ty­tu­ło­wał Teo­lo­gia po­li­tycz­na (1922) i któ­ra wy­wo­ła­ła po­waż­ne dys­ku­sje, na­stęp­nie zaś dzię­ki książ­kom Jo­han­na Bap­ti­sta Met­za w la­tach 70. XX wie­ku13. Tam, gdzie na­zy­wa on pro­blem, ter­min nie­opacz­nie su­ge­ru­je, że cho­dzi tu o dwie dys­cy­pli­ny aka­de­mic­kie, teo­lo­gię i po­li­ty­kę. Nie­po­kój wpro­wa­dza nie tyle ko­eg­zy­sten­cja tych dwóch dzie­dzin wie­dzy. „Teo-lo­gia”, jak sama na­zwa wska­zu­je, jest dla ele­men­tu Bo­skie­go spo­so­bem prze­cho­dze­nia przez pry­zmat dys­kur­su (lo­gos). O wie­le bar­dziej nie­po­ko­ją­ce jest uzur­po­wa­nie so­bie przez ele­ment Bo­ski moż­li­wo­ści fron­tal­ne­go ata­ku, bez żad­nej ra­cjo­nal­nej me­dia­cji, na dzie­dzi­nę po­li­ty­ki. Dla­te­go le­piej by było, na­wet gdy­by mia­ło to skut­ko­wać po­wsta­niem neo­lo­gi­zmu, mó­wić o pro­ble­mie teo-po­li­tycz­nym.

Jest to wy­łącz­nie prze­sa­da pe­dan­ta. Fakt ist­nie­nia ta­kiej dys­cy­pli­ny jak „teo­lo­gia” nie wy­ni­ka prze­cież sam z sie­bie. Sta­no­wi pew­ną ce­chę szcze­gól­ną okre­ślo­nej re­li­gii – chrze­ści­jań­stwa. W in­nych re­li­giach od­naj­du­je­my, rzecz ja­sna, „na­uki re­li­gij­ne” (do­ty­czą­ce ry­tu­ałów, ich aspek­tów praw­nych czy mi­stycz­nych), któ­re mogą zresz­tą osią­gnąć bar­dzo wy­so­ki po­ziom wy­ra­fi­no­wa­nia i pre­cy­zji. Pro­jekt ra­cjo­nal­ne­go wy­ja­śnie­nia bo­sko­ści, dia­lek­ty­ka „wie­rzyć” i „ro­zu­mieć”, fi­des qu­aerens in­tel­lec­tum, „wia­ra po­szu­ku­ją­ca zro­zu­mie­nia” – pro­gram An­zel­ma, bę­dą­cy jesz­cze wzo­rem dla He­gla – to ce­chy wła­ści­we chrze­ści­jań­stwu14. Nikt nie ma więc pra­wa na­kła­dać na ju­da­izm czy is­lam, nie mó­wiąc już o re­li­giach sta­ro­żyt­no­ści czy Da­le­kie­go Wscho­du, pro­ble­ma­ty­ki, któ­ra jest im z de­fi­ni­cji obca. Na­le­ża­ło­by za­dać so­bie py­ta­nie, czy po­ja­wie­nie się w chrze­ści­jań­stwie teo­lo­gii nie było moż­li­we dzię­ki temu, w jaki spo­sób re­li­gia ta trak­to­wa­ła i roz­pa­try­wa­ła prze­ło­że­nie pier­wiast­ka Bo­skie­go na ludz­ką dzia­łal­ność.

Nie po­prze­sta­nę jed­nak na tym, co na­zwa­łem wła­śnie „teo­po­li­ty­ką”. Chciał­bym do­dać tu jed­ną jotę i za­jąć się teio-po­li­ty­ką; pre­fiks „teio-” wska­zu­je, że cho­dzi tu o bo­skość (po grec­ku the­ios), a nie o jed­ne­go czy wie­lu bo­gów (po grec­ku the­os). Wyż­szość, jaką przy­zna­ję temu neo­lo­gi­zmo­wi nad sze­rzej przy­ję­tym pre­fik­sem „theo-”, bie­rze się z tro­ski o to, by nie zba­na­li­zo­wać wy­da­rze­nia, praw­dę po­wie­dziaw­szy, w naj­wyż­szym stop­niu re­wo­lu­cyj­ne­go: oto bo­skość po­rzu­ci­ła swo­ją neu­tral­ność (to the­ion), by ob­ja­wić się jako Bóg (ho The­os), i przy­ję­ła w ten spo­sób kształt oso­bo­wy, bądź (je­śli Bóg wy­kra­cza poza na­sze po­ję­cie oso­by) ra­czej po­na­do­so­bo­wy niż nie­oso­bo­wy.

Po tych roz­wa­ża­niach do­ty­czą­cych ter­mi­no­lo­gii na­rzu­ca się dru­ga uwa­ga, tym ra­zem do­ty­czą­ca isto­ty spra­wy: teio-po­li­ty­ka jest, co naj­wy­żej, szcze­gól­nym przy­pad­kiem wy­ra­że­nia bo­sko­ści, nie tyl­ko w od­nie­sie­niu do po­li­ty­ki, lecz wszyst­kie­go tego, co obej­mu­je prak­ty­kę, w tym zna­cze­niu, w ja­kim, we­dle re­guł kla­sycz­nych, była ona dzie­lo­na na trzy ro­dza­je: pa­no­wa­nie nad jed­nost­ką (ety­ka), nad „go­spo­dar­stwem do­mo­wym” (eko­no­mia) i nad pań­stwem (po­li­ty­ka)15. Sfe­ra bo­sko­ści może rów­nież do­ty­czyć dwóch in­nych dzie­dzin rzą­dze­nia – ety­ki i eko­no­mii – w hi­sto­rii zaś ro­ści­ła so­bie do nich w isto­cie pra­wo w spo­sób rów­nie zde­cy­do­wa­ny jak do po­li­ty­ki. Chciał­bym więc uka­zać w per­spek­ty­wie teio-po­li­tycz­nej to, co po­zwo­lę tu so­bie na­zwać teio-prak­ty­ką.

Na­le­ży pod­kre­ślić istot­ną kon­se­kwen­cję tego po­sze­rze­nia per­spek­ty­wy: moż­li­we roz­wią­za­nie pro­ble­mu teio-po­li­ty­ki, nie­za­leż­nie od tego, jak bar­dzo może nam się wy­da­wać sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ce, za­wsze bę­dzie tyl­ko czę­ścio­we. Do­ty­czyć ono bę­dzie w isto­cie jed­nej tyl­ko z jej po­sta­ci, któ­rą jest po­li­ty­ka, z po­mi­nię­ciem szer­szej ka­te­go­rii, któ­rą jest prak­ty­ka. Moż­na by to na­wet za­ak­cep­to­wać: ja­kaś dys­cy­pli­na wie­dzy czy tech­ni­ka może, a na­wet musi, ogra­ni­czyć się do jed­nej, okre­ślo­nej dzie­dzi­ny i abs­tra­ho­wać od po­zo­sta­łych. Ro­dzaj (prak­ty­ka) na­rzu­ca jed­nak ga­tun­ko­wi (po­li­ty­ka) pew­ne okre­ślo­ne wła­ści­wo­ści. Jak dłu­go pro­blem teio-prak­tycz­ny nie zo­sta­nie roz­wią­za­ny, tak dłu­go pro­ble­mu teio-po­li­tycz­ne­go nie da się ująć ani roz­wią­zać ina­czej niż w spo­sób wy­pa­czo­ny.

Tak wła­śnie czy­ni tra­dy­cyj­na fi­lo­zo­fia po­li­tycz­na w świe­cie eu­ro­pej­skim: naj­czę­ściej za­kła­da ona, że pro­blem teio-prak­tycz­ny zo­stał już roz­strzy­gnię­ty i że uzy­skał okre­ślo­ne roz­wią­za­nie, w tym przy­pad­ku roz­wią­za­nie chrze­ści­jań­skie. Po­dob­ne za­wę­że­nie za­ob­ser­wo­wać moż­na w hi­sto­rio­gra­fii: okre­śla ona naj­czę­ściej mia­nem „teo­lo­gicz­no-po­li­tycz­ne­go” spo­sób, w jaki wła­dza po­li­tycz­na czer­pie swo­ją le­gi­ty­mi­za­cję z od­wo­ły­wa­nia się do in­stan­cji Bo­skiej. To po­wo­du­je, że czyn­nik Bo­ski rzą­dzi w spo­sób po­śred­ni. Do­ma­ga­nie się wła­dzy i jej rze­czy­wi­ste spra­wo­wa­nie są w ręku przy­wód­cy, któ­ry gło­si, że re­pre­zen­tu­je za­sa­dę bo­ską. Wła­dza ja­kie­goś boga nad czło­wie­kiem prze­cho­dzi przez sta­dium wła­dzy czło­wie­ka nad czło­wie­kiem. To po­ję­cie kró­le­stwa sa­kral­ne­go zro­dzi­ło ogrom­ną li­te­ra­tu­rę, nie­mal cały ga­tu­nek li­te­rac­ki, ko­lo­sal­ną ilość prac, na któ­rych tle wy­róż­nia się kil­ka ar­cy­dzieł16. Nie chciał­bym do­rzu­cać tu mo­ich wła­snych prze­my­śleń, a w jesz­cze mniej­szym stop­niu – ry­wa­li­zo­wać z wcze­śniej­szy­mi usta­le­nia­mi.

Wszyst­kie te pra­ce ogra­ni­cza­ją się do roz­pa­try­wa­nia Za­cho­du i tyl­ko do jed­ne­go ga­tun­ku: „po­li­ty­ki”, na­le­żą­cej do ro­dza­ju „prak­ty­ka”. To po­dwój­ne ogra­ni­cze­nie osta­tecz­nie spro­wa­dza się do jed­ne­go: przed­mio­tem hi­sto­rio­gra­fii kró­le­stwa sa­kral­ne­go jest re­zul­tat wcze­śniej­szej hi­sto­rii, któ­rą opo­wia­da je­dy­nie na mar­gi­ne­sie. Do dnia dzi­siej­sze­go w nie­wy­star­cza­ją­cy też spo­sób roz­pa­try­wa­no po­li­ty­kę na tle ro­dza­ju „prak­ty­ka”, któ­rej po­li­ty­ka jest prze­cież ga­tun­kiem. Ja usi­ło­wa­łem przy­jąć taką per­spek­ty­wę i w tym miej­scu przed­sta­wiam re­zul­ta­ty tego za­bie­gu.

Po­ję­cie pra­wa bo­skie­go sta­no­wi wła­śnie po­ję­cie „teio-prak­tycz­ne” par excel­len­ce. Po­trak­to­wa­nie pra­wa bo­skie­go jako przed­mio­tu ba­dań sy­tu­uje nas na­tych­miast na po­zio­mie teio-prak­tycz­nym, po­zwa­la je wręcz uka­zać ta­kim, ja­kie jest w isto­cie, wraz z jego wła­sny­mi ogra­ni­cze­nia­mi. Po­ję­cie pra­wa bo­skie­go za­kła­da, że dzia­ła­nia ludz­kie, w ca­łym swo­im bo­gac­twie, otrzy­mu­ją swo­ją nor­mę ze sfe­ry bo­skiej. W tych ra­mach – i tyl­ko w tych ra­mach – moż­na mó­wić w spo­sób upra­wo­moc­nio­ny o „teo­kra­cji”; sło­wo to zo­sta­ło zresz­tą uku­te przez Fla­wiu­sza Jó­ze­fa w celu opi­sa­nia ustro­ju ży­dow­skie­go, róż­nią­ce­go się od wszyst­kich in­nych ustro­jów tym, że przed­sta­wia on wła­dzę sa­me­go Pra­wa17.

*

Moim ce­lem jest więc prze­śle­dze­nie hi­sto­rycz­nej ewo­lu­cji po­ję­cia pra­wa bo­skie­go. Pra­gnę wy­ka­zać, w jaki spo­sób po­ję­cie to, obec­ne w Gre­cji jako me­ta­fo­ra pra­wa na­tu­ral­ne­go, w Izra­elu na­bra­ło no­we­go zna­cze­nia. Ju­da­izm w śre­dnio­wie­czu, a po­tem is­lam, opra­co­wy­wa­ły i uza­sad­nia­ły to po­ję­cie na róż­ne spo­so­by. Chrze­ści­jań­stwo bar­dzo pręd­ko po­rzu­ci­ło po­ję­cie pra­wa ob­ja­wio­ne­go i przy­bli­ży­ło się do grec­kie­go po­ję­cia pra­wa bo­skie­go jako pra­wa na­tu­ral­ne­go; uzna­ło jed­no­cze­śnie, że sto­su­nek do Boga wy­kra­cza poza ramy praw­ne. Cza­sy no­wo­żyt­ne ozna­cza­ją na­to­miast wy­pro­wa­dze­nie – w po­dwój­nym sen­sie, po­cho­dze­nia i po­rzu­ce­nia – pra­wa z roz­strzy­gnięć wła­ści­wych chrze­ści­jań­stwu i po­su­wa­ją się na­wet do za­ne­go­wa­nia wszel­kie­go po­ję­cia pra­wa, któ­re nie by­ło­by dzie­łem czło­wie­ka.

Część I. Po­cząt­ki

Roz­dział I. Pre­hi­sto­ria

Okre­śle­nie „pra­wo bo­skie” nie jest oczy­wi­ste. Wy­ra­że­nie to usta­na­wia zwią­zek po­mię­dzy dwo­ma po­ję­cia­mi, a to za­kła­da, że ist­nia­ły one wcze­śniej. By mo­gło się po­ja­wić, po­trzeb­na była po­dwój­na ewo­lu­cja w spo­so­bie poj­mo­wa­nia wła­dzy: wła­dza spo­łecz­na – wła­dza spo­łe­czeń­stwa nad nim sa­mym – musi przy­jąć po­stać praw; bo­skość zaś musi, ze swo­jej stro­ny, ob­ja­wić się jako źró­dło wła­dzy, i to wła­dzy zdol­nej peł­nić funk­cję nor­ma­tyw­ną.

1.1. Po­ję­cie pra­wa

W spo­łe­czeń­stwach sta­ro­żyt­nych nie da się jed­no­znacz­nie wy­od­ręb­nić po­ję­cia pra­wa. Fran­cu­skie sło­wo loi (pra­wo) po­cho­dzi od ła­ciń­skie­go lex i wy­ra­ża po­ję­cie rzym­skie. Uzna­nie go za od­po­wied­nik grec­kie­go no­mos czy he­braj­skich słów hoqq, a tym bar­dziej to­rah, by­ło­by dzia­ła­niem ar­bi­tral­nym. Nie ma mowy o tym, by po­chop­nie przy­pi­sy­wać na­sze ro­zu­mie­nie ter­mi­nu „pra­wo” (loi) tym eta­pom ewo­lu­cji spo­łecz­nej, któ­re nas po­prze­dza­ją w cza­sie i któ­re, z geo­gra­ficz­ne­go punk­tu wi­dze­nia, roz­gry­wa­ły się rów­nież poza Eu­ro­pą. W toku tych roz­wa­żań przyj­dzie nam prze­mie­rzać cały ich sze­reg. Pro­po­nu­ję za­tem szyb­ki szkic opi­su­ją­cy ge­ne­zę po­ję­cia pra­wa.

Po­ję­cie pra­wa wy­ra­ża tyl­ko część o wie­le szer­szej dzie­dzi­ny nor­ma­tyw­nej. Nie zna­my, rzecz ja­sna, żad­ne­go spo­łe­czeń­stwa po­zba­wio­ne­go re­guł. Każ­da zbio­ro­wość pod­da­je swo­ich człon­ków okre­ślo­nej pre­sji. Su­ge­ru­je im pe­wien typ od­po­wie­dzi na za­sad­ni­cze py­ta­nia do­ty­czą­ce ży­cia lu­dzi kie­ro­wa­nych przez ele­ment bo­ski i jed­no­cze­śnie za­nu­rzo­nych w na­tu­rze; ne­go­cju­ją oni nie­ustan­nie swo­je wza­jem­ne sto­sun­ki, a tak­że sto­sun­ki mię­dzy nimi a tym, co ich ota­cza. Nie za­wsze jed­nak za­cho­dzi ko­niecz­ność, by re­gu­ły te były zo­biek­ty­wi­zo­wa­ne. Weź­my na przy­kład re­gu­ły ję­zy­ka: czło­wiek nie po­strze­ga ich jako czyn­ni­ka ze­wnętrz­ne­go, do tego stop­nia, że nie od­czu­wa ogra­ni­czeń wy­ni­ka­ją­cych z ich po­sza­no­wa­nia jako na­rzu­ca­nych. By za­pew­nić prze­strze­ga­nie norm w przy­pad­ku za­cho­wań bar­dziej zry­tu­ali­zo­wa­nych, jak wy­mo­gi uprzej­mo­ści, wy­star­cza pre­sja spo­łecz­na. W naj­gor­szym przy­pad­ku sank­cją przy­wo­łu­ją­ca do po­rząd­ku bę­dzie śmiesz­ność.

Nor­ma może zo­stać z cza­sem uświa­do­mio­na i wy­ra­żo­na: pro­ces ten po­le­ga je­dy­nie na sfor­mu­ło­wa­niu tego, co wcze­śniej było mil­czą­co przyj­mo­wa­ne. Sam fakt sfor­mu­ło­wa­nia nor­my nie­ko­niecz­nie łą­czy się z jej przy­mu­so­wym eg­ze­kwo­wa­niem. Jej zna­cze­nie może wy­ni­kać z tego, że jest od­wiecz­na; jej for­mu­ła może mieć cha­rak­ter ust­ne­go prze­ka­zu, a jej au­tor nie musi być zna­ny: tak oto vox po­pu­li, źró­dło przy­słów i po­wie­dzo­nek, prze­ni­ka nie­po­strze­że­nie do ję­zy­ka są­do­we­go. Na tym po­zio­mie nie da się od­róż­nić rady od przy­ka­za­nia.

Nor­ma sfor­mu­ło­wa­na może być przed­mio­tem zo­bo­wią­za­nia. Do­pie­ro wte­dy bę­dzie moż­na mó­wić o pra­wie. Stąd − by pra­wo za­ist­nia­ło, na­le­ży okre­ślić nor­my i kary za ich prze­kra­cza­nie. Wy­ra­ża to ła­ciń­skie fer­re, obec­ne cały czas we fran­cu­skim cza­sow­ni­ku legi-fer­rer (usta­na­wiać pra­wo), czy set­zen w nie­miec­kim Ge­setz. Myśl ta jest jesz­cze wzmoc­nio­na w sło­wie Ge­set­zge­bung (pra­wo­daw­stwo)18. Jest dla nas oczy­wi­sto­ścią, że upraw­nie­nie (dro­it) ma swo­je źró­dło, i to je­dy­ne, w pra­wie; że pra­wo jest re­zul­ta­tem po­zy­tyw­ne­go aktu sta­no­wie­nia pra­wa, a nie kry­sta­li­za­cją na­wy­ków wy­pły­wa­ją­cych z prak­ty­ki spo­łecz­nej. Idee te nie wy­ni­ka­ją same z sie­bie. De­cy­zja, że będę na­zy­wać pra­wem je­dy­nie to, cze­mu to­wa­rzy­szy sank­cja (w prze­ci­wień­stwie do tego, co na­zy­wa­my lex im­per­fec­ta) jest fak­tem hi­sto­rycz­nie póź­nym, co trak­to­wać tu będę jako moje za­ło­że­nie.

Już naj­star­sze cy­wi­li­za­cje zna­ją ogło­sze­nie ja­kichś de­cy­zji przez in­stan­cję na­da­ją­cą im obo­wią­zy­wal­ność, a w kon­se­kwen­cji „moc praw­ną”. Roz­róż­niać tu bę­dzie­my z jed­nej stro­ny de­cy­zje ma­ją­ce war­tość są­do­wą, wy­ro­ki fe­ro­wa­ne w po­szcze­gól­nych przy­pad­kach, z dru­giej zaś − re­gu­ły ogól­ne, któ­re będą de­ter­mi­no­wać spo­sób orze­ka­nia wy­ro­ków we wszyst­kich przy­pad­kach. Idea obiek­tyw­nej i sta­łej re­gu­ły, we­dle któ­rej te de­cy­zje mia­ły­by być po­dej­mo­wa­ne, nie była jed­nak od po­cząt­ku ja­sna. Kon­kret­ne wy­ro­ki, za­pa­da­ją­ce w szcze­gól­nych oko­licz­no­ściach, ko­niecz­nie mu­szą być sfor­mu­ło­wa­ne, ich ist­nie­nie za­wie­ra się je­dy­nie w tej for­mu­le i po­przez nią. Na­ru­sza­ne prze­pi­sy nie mu­szą być na­to­miast for­mu­ło­wa­ne i mogą spo­koj­nie po­zo­stać w sfe­rze nie­wy­po­wie­dzia­nej. Stąd wnio­sek, że pra­wo ujaw­nia się jako ta­kie je­dy­nie wów­czas, gdy na­le­ży opa­no­wać sy­tu­ację za­kłó­co­ną wsku­tek trans­gre­sji i ewen­tu­al­nie uciec się do wy­mie­rze­nia kary. Być może dla­te­go w sta­ro­żyt­nych Chi­nach pra­wo na­zy­wa­no mię­dzy in­ny­mi „karą” (hsing)19.

Pra­wo osią­gnę­ło de­cy­du­ją­cy etap w mo­men­cie, gdy zo­sta­ło spi­sa­ne. Spi­sa­nie praw po­zwa­la na ich za­cho­wa­nie, nie­za­leż­nie od ich za­pa­mię­ty­wa­nia przez spe­cja­li­stów; na­da­je im cha­rak­ter obiek­tyw­ny i pu­blicz­ny; wresz­cie − uła­twia po­rów­na­nie róż­nych norm i sprzy­ja wy­pra­co­wa­niu ich spój­no­ści. Po­wsta­nie pań­stwa i wy­na­le­zie­nie pi­sma są ze sobą ści­śle po­wią­za­ne. A wraz z po­wsta­niem pi­sma za­czy­na się, jak wie­my, hi­sto­ria. Wła­dza uzy­sku­je nie­za­leż­ność od lu­dzi. Wy­da­je pra­wa, któ­re – od­po­wied­nio sfor­mu­ło­wa­ne i usys­te­ma­ty­zo­wa­ne – na­rzu­ca­ne są pod­wład­nym, jak gdy­by po­cho­dzi­ły z ze­wnątrz.

Póź­niej­sze eta­py mniej bez­po­śred­nio do­ty­czą mo­je­go te­ma­tu. Wśród nich zna­leźć jed­nak moż­na je­den, któ­ry pra­gnę omó­wić: to etap ko­dy­fi­ka­cji. W tym przy­pad­ku pra­wa są nie tyl­ko spi­sa­ne, lecz tak­że ze­bra­ne i upo­rząd­ko­wa­ne w jed­ną ca­łość, cza­sem pod po­sta­cią księ­gi czy też in­skryp­cji. Poza tym ze­bra­niem i w związ­ku z nim sy­tu­uje się wy­si­łek sys­te­ma­ty­za­cji: pra­wa mają swo­je miej­sce w sys­te­mie, któ­ry ma być wy­czer­pu­ją­cy i spój­ny. Pra­wo na­bie­ra peł­ne­go sen­su je­dy­nie w ra­mach ca­ło­ści roz­po­rzą­dzeń praw­nych.

1.2. Wła­dza i bo­skość

W cy­wi­li­za­cjach, któ­ry­mi się tu zaj­mu­ję, idea bo­sko­ści, na­wet je­śli nie jest wy­róż­nio­na, jest od po­cząt­ku dość wy­raź­nie obec­na. Wszę­dzie przy­ję­te jest, że po­nad czło­wie­kiem znaj­du­ją się isto­ty wyż­sze lub ist­nie­je co naj­mniej ja­kaś sfe­ra isto­ty wyż­szej. Na­to­miast zwią­zek po­mię­dzy wła­dzą a bo­sko­ścią by­naj­mniej nie jest oczy­wi­sty. Bóg nie­któ­rych fi­lo­zo­fów grec­kich, Pierw­sza Nie­ru­cho­ma Przy­czy­na Ru­chu u Ary­sto­te­le­sa ani bo­go­wie Epi­ku­ra w swo­ich prze­strze­niach mię­dzy­gwiezd­nych nie spra­wu­ją wła­dzy w ści­słym tego sło­wa zna­cze­niu: są wzo­ra­mi, przed­mio­ta­mi po­żą­da­nia, lecz nie są przy­czy­na­mi dzia­ła­ją­cy­mi. Ten spo­sób wi­dze­nia świa­ta jest wła­ści­wy wą­skiej eli­cie jako re­ak­cja na roz­po­wszech­nio­ne wie­rze­nia, dla więk­szo­ści jed­nak zwią­zek ten jest ra­czej re­gu­łą niż wy­jąt­kiem. Gre­cy chęt­nie na­zy­wa­ją swo­ich bo­gów: „ci, któ­rzy są sil­niej­si [od nas]” (hoi kre­it­to­nes). Ce­chy bo­skie przy­pi­sy­wa­ne są przede wszyst­kim na­tu­ral­nym źró­dłom mocy: wo­kół nas gwiaz­dy i źró­dła; wśród nas ob­fi­ta ro­ślin­ność, sek­su­al­ność zwie­rząt. Moc bo­ska jest w tym mo­men­cie nie­ma. Cią­ży nad ludź­mi − lub też oży­wia ich od środ­ka − nie zwra­ca się jed­nak do nich.

Przy­pi­sy­wa­nie ele­men­to­wi bo­skie­mu okre­ślo­ne­go typu wła­dzy nad ro­dza­jem ludz­kim jako ta­kim – czy­li kwe­stia, na ile obec­ność lo­go­su w czło­wie­ku umoż­li­wia mu usły­sze­nie na­ka­zów i pod­po­rząd­ko­wa­nie się im: po­li­ty­ka – to ko­lej­ny krok, któ­ry rów­nież wca­le nie wy­ni­ka sam z sie­bie. Pa­ra­dok­sem jest, że to, co de­fi­niu­je czło­wie­ka jako czło­wie­ka, może wy­wo­dzić się z bo­sko­ści. Kon­se­kwen­cją związ­ku bo­sko­ści z po­li­ty­ką jest tyle trud­nych kon­flik­tów praw­nych, że moż­na go uznać za wy­jąt­ko­wy. Fak­tem jest jed­nak, że po­łą­cze­nie po­mię­dzy wła­dzą po­li­tycz­ną a bo­sko­ścią wy­stę­pu­je od daw­na i czę­sto.

Pier­wia­stek bo­ski do­ty­czy czę­ściej kon­kret­nej oso­by spra­wu­ją­cej wła­dzę po­li­tycz­ną, dla uprosz­cze­nia po­wiedz­my − kró­la. Ta re­la­cja nie ma cha­rak­te­ru bar­dziej ko­niecz­ne­go niż we wcze­śniej omó­wio­nych sy­tu­acjach; na ich tle sta­no­wi jed­nak przy­pa­dek szcze­gól­ny. Czę­sto mamy z nim do czy­nie­nia. W ję­zy­ku egip­skim sło­wu „król” (n(y)-sw.t) to­wa­rzy­szy ten sam de­ter­mi­na­tyw20, co sło­wu „bo­go­wie”. Moż­li­we jest, że Król bę­dzie wy­po­sa­żo­ny w funk­cje czy­sto ludz­kie. Ma on bo­wiem kon­takt z pier­wiast­kiem bo­skim, któ­ry może przy­jąć róż­ne for­my, w za­leż­no­ści od przed­sta­wie­nia bo­sko­ści przy­ję­te­go w okre­ślo­nym spo­łe­czeń­stwie. Król bę­dzie więc po­strze­ga­ny jako ob­raz ko­smo­su, mał­żo­nek naj­wyż­szej bo­gi­ni bądź też syn ja­kie­goś boga. W tym ostat­nim przy­pad­ku może zo­stać po­czę­ty przez boga lub przez nie­go ad­op­to­wa­ny. Dla­te­go wła­śnie na Bli­skim Wscho­dzie król przed­sta­wia­ny jest jako wy­bra­ny przez jed­ne­go lub wie­lu bo­gów, na przy­kład za po­śred­nic­twem aktu ad­op­cji. Taka sy­tu­acja jest opi­sa­na w Psal­mie 110, w któ­rym Bóg Izra­ela mówi do kró­la: „Je­steś moim Sy­nem, ja Cie­bie dziś zro­dzi­łem”21. Wresz­cie, król może na po­cząt­ku swo­je­go pa­no­wa­nia otrzy­mać in­we­sty­tu­rę pod­czas spe­cjal­ne­go ob­rzę­du, któ­ry po­zwa­la mu prze­kro­czyć gra­ni­cę dzie­lą­cą sfe­rę pro­fa­num od sfe­ry sa­crum. Na­masz­cze­nie ole­jem przez pro­ro­ka w sta­ro­żyt­nym Izra­elu znaj­du­je swój ostat­ni wy­raz w ce­re­mo­niach sa­kry kró­lów Za­cho­du.

Bo­go­wie rów­nież wspo­ma­ga­ją kró­la przez całe jego ży­cie. Jako oso­ba na­le­żą­ca do sfe­ry sa­crum po­zo­sta­je on w kon­tak­cie z pier­wiast­kiem bo­skim i uczest­ni­czy w dwu­znacz­no­ści wszyst­kie­go, co jest uświę­co­ne22.Wy­wo­dzą się stąd pew­ne pre­ro­ga­ty­wy, jak nie­ty­kal­ność bądź pew­ne zdol­no­ści spe­cjal­ne, na przy­kład moc uzdra­wia­nia.

Po­wią­za­nie ze sfe­rą bo­ską jest nie tyl­ko po­cząt­kiem; jest rów­nież funk­cją. Te dwa ele­men­ty są po­łą­czo­ne, po­nie­waż oczy­wi­stość bo­skie­go po­cho­dze­nia wła­dzy po­zwa­la na swo­bod­niej­szy do­stęp do sfe­ry bo­skiej. Czę­sto król jest jed­no­cze­śnie ka­pła­nem. Na­wet w Ate­nach, tak zde­sa­kra­li­zo­wa­nych, ar­chont zwa­ny „kró­lem” za­cho­wu­je tę rolę.

1.3. Pra­wo i bo­skość

Po­śród róż­nych aspek­tów po­li­ty­ki, dzie­dzi­na le­gi­sla­cji nie wy­róż­nia się ze wzglę­du na swój szcze­gól­ny zwią­zek z bo­sko­ścią. Zwią­zek po­mię­dzy ogól­nie po­ję­tą sfe­rą pra­wa a sfe­rą bo­ską nie jest w żad­nej mie­rze ko­niecz­ny. Na przy­kład w cy­wi­li­za­cji chiń­skiej jest cał­ko­wi­cie nie­obec­ny. Funk­cjo­no­wał tam nie­zwy­kle wy­ra­fi­no­wa­ny sys­tem praw­ny, jed­nak „w Chi­nach nikt ni­g­dy nie su­ge­ro­wał, by ja­ki­kol­wiek ro­dzaj pra­wa pi­sa­ne­go, na­wet naj­le­piej spi­sa­ne­go, mógł mieć bo­skie źró­dła”23. W tej pra­cy we­zmę pod uwa­gę je­dy­nie te cy­wi­li­za­cje, któ­rych je­ste­śmy spad­ko­bier­ca­mi, i w któ­rych jest miej­sce na sto­su­nek po­mię­dzy pra­wem a sfe­rą bo­ską.

W cy­wi­li­za­cjach tych do­strzec moż­na trój­kąt­ną struk­tu­rę, łą­czą­cą pier­wia­stek bo­ski, wła­dzę po­li­tycz­ną (kró­la) i pra­wo. Te ele­men­ty mogą łą­czyć się na trzy spo­so­by. Ele­ment bo­ski może od­dzia­ły­wać na kró­la i je­dy­nie po­śred­nio od­no­sić się do pra­wa; może też, wręcz od­wrot­nie, od­dzia­ły­wać bez­po­śred­nio na pra­wo, a po­śred­nio − na kró­la. W pierw­szym przy­pad­ku sto­su­nek kró­la do pra­wa bę­dzie miał cha­rak­ter le­gi­sla­cyj­ny: król, wy­bra­ny z bo­ską po­mo­cą lub przez boga na­tchnio­ny, usta­la pra­wa. W dru­gim jest to sto­su­nek wy­ko­naw­czy: król sto­su­je pra­wa, któ­re w swo­jej isto­cie mają cha­rak­ter bo­ski, wład­ca nie ma więc na nie wpły­wu. Trze­cia moż­li­wość to bez­po­śred­nie po­wią­za­nie wła­dzy po­li­tycz­nej i pra­wa, co po­zo­sta­wia ele­ment bo­ski poza po­lem pra­wo­daw­stwa i po­li­ty­ki. Ten ostat­ni przy­kład nie jest bez związ­ku z na­szą ak­tu­al­ną sy­tu­acją. Ujaw­nił się on dość póź­no. Z ko­lei dwa pierw­sze przy­pad­ki sta­no­wią dwa czło­ny al­ter­na­ty­wy an­tycz­nej.

1.3.1. Pra­wo bo­skie­go kró­la: Egipt

Egipt sta­no­wi bez wąt­pie­nia naj­czyst­szy przy­kład pierw­szej moż­li­wo­ści. To tam wła­śnie wy­kształ­ci­ła się − z pew­no­ścią po raz pierw­szy w hi­sto­rii − taka struk­tu­ra jak pań­stwo. Abs­trak­cyj­na ca­łość wła­dzy pań­stwo­wej prze­sta­je współ­ist­nieć z oso­ba­mi, któ­re ją uosa­bia­ją. W okre­sie XII dy­na­stii (1994−1781 p.n.e.) po raz pierw­szy po­ja­wia się roz­róż­nie­nie mię­dzy do­bra­mi pań­stwo­wy­mi a oso­bi­stym ma­jąt­kiem kró­la24.

W Egip­cie jako „pra­wo” moż­na tłu­ma­czyć nie­któ­re ter­mi­ny, ta­kie jak hp czy wj. Okre­śla­ją one w isto­cie „uni­wer­sal­nie waż­ną re­gu­łę, ogła­sza­ną naj­czę­ściej przez kró­la (lub przez ja­kie­goś boga) i do­ty­czą­cą po­szcze­gól­nych i kon­kret­nych zda­rzeń”; po­cząt­ko­wo ich rolą było okre­śla­nie kary25. Pra­wo jest zbio­rem po­szcze­gól­nych przy­pad­ków. Do tego stop­nia, że (jak stwier­dzo­no) licz­ba mno­ga hpw po­wsta­ła przed licz­bą po­je­dyn­czą hp, któ­ra po­ja­wia się jako abs­trak­cyj­ny ter­min bar­dzo póź­no, w tek­stach de­mo­tycz­nych26.

Pra­wem jest sło­wo fa­ra­ona: „tak mówi pra­wo Fa­ra­ona (hr.f m p3 hp npr-‘3)”27. Okre­śle­nie „fa­ra­on” (pr-‘3) jest nam zna­ne dzię­ki Bi­blii i Ko­ra­no­wi. Zna­czy ono do­słow­nie „wiel­ki dom”, czy­li pa­łac kró­lew­ski. Ty­tu­łem su­we­re­na sta­ło się od cza­sów XVIII dy­na­stii, a więc sto­sun­ko­wo póź­no w pro­ce­sie roz­wo­ju hi­sto­rii Egip­tu. Ter­min ten nie ozna­cza kró­la w ogól­no­ści – tu Egip­cja­nie sto­su­ją inne okre­śle­nia – lecz ak­tu­al­ne­go su­we­re­na, pa­nu­ją­ce­go w da­nym mo­men­cie. Je­śli pra­wa przed­sta­wia­ne są jako sło­wa fa­ra­ona, za­pew­ne za­twier­dzał on de­cy­zje swo­ich po­przed­ni­ków28.

Czy w sta­ro­żyt­nym Egip­cie pra­wa były spi­sy­wa­ne? Wszyst­ko za­le­ży od tego, co ro­zu­mie­my przez sło­wo „pi­sać”. De­ter­mi­na­ty­wem hp jest zwój pa­pi­ru­su – tak jed­nak jest w przy­pad­ku wszyst­kich ter­mi­nów do­ty­czą­cych po­jęć abs­trak­cyj­nych29. Uwa­ża­no, że pra­wa pi­sa­ne roz­po­zna­no we wstę­gach wi­docz­nych w sce­nie pro­ce­su przed­sta­wio­ne­go na fre­sku na dzie­dziń­cu wio­dą­cym do gro­bow­ca we­zy­ra Rech­mi­re w Te­bach, ale in­ter­pre­ta­cja fre­sku po­zo­sta­wia wąt­pli­wo­ści30. Nie je­ste­śmy jed­nak w po­sia­da­niu za­byt­ku, któ­ry za­wie­rał­by in­skryp­cję o cha­rak­te­rze praw­nym. W sta­ro­żyt­nym Egip­cie moż­na wy­róż­nić dwa spo­so­by za­pi­sy­wa­nia, od­po­wia­da­ją­ce dwóm sty­lom ar­chi­tek­tu­ry. Je­den był wy­ko­ny­wa­ny w ka­mie­niu, dru­gi zaś − w su­szo­nej ce­gle; je­den re­ali­zo­wał chęć uwiecz­nie­nia, dru­gi słu­żył ozdo­bie od­po­wia­da­ją­cej po­trze­bom chwi­li31. Przy za­ło­że­niu, że Egip­cja­nie spi­sy­wa­li swo­je pra­wa, cie­ka­we wy­da­je się stwier­dze­nie, że czy­ni­li to wy­łącz­nie na ma­te­ria­łach znisz­czal­nych. Pra­wa te były spi­sa­ne, jed­nak praw­do­po­dob­nie ni­g­dy nie zo­sta­ły wy­ry­te.

Nie wy­da­je się, by w Egip­cie ujaw­ni­ło się dą­że­nie do usys­te­ma­ty­zo­wa­nia pra­wa w ra­mach ja­kie­goś spój­ne­go ko­dek­su po­zwa­la­ją­ce­go na wy­pro­wa­dze­nie z nie­go kon­kret­nych re­guł. Od­po­wia­da to nie­wąt­pli­wie ogól­nej struk­tu­rze my­śli egip­skiej; przed­kła­da­ła ona pa­ra­tak­sę z jej współ­ist­nie­ją­cy­mi obok sie­bie ele­men­ta­mi nad syn­tak­sę or­ga­ni­zu­ją­cą te ele­men­ty z jed­ne­go szcze­gól­ne­go punk­tu wi­dze­nia32.

Je­śli cho­dzi o sta­tus pra­wa, Egipt wy­brał dru­gie roz­wią­za­nie: de­cy­zje praw­ne są dzie­łem lu­dzi i nie są dyk­to­wa­ne przez bo­gów. Od­wrot­nie, zda­rza się, że król, któ­ry jest by­tem bo­skim, wy­da­je pra­wo; mimo to pra­wo nie sta­nie się bo­skie. Tak oto król jest źró­dłem pra­wa, po­nie­waż jest bo­giem, „bo­giem do­sko­na­łym” (ntr nfr), ży­ją­cym na zie­mi. Wy­da­je się, że idea boga, któ­ry mógł­by od­su­nąć się od pra­wa i w związ­ku z tym zo­stać uka­ra­ny, nie po­ja­wia się przed Kro­ni­ką De­mo­tycz­ną z III stu­le­cia p.n.e. Nie prze­szka­dza to kró­lo­wi przed­sta­wiać sie­bie jako po­słusz­ne­go bo­gom, któ­rzy udzie­la­ją mu wię­cej for­mal­nych in­struk­cji niż rad33.

Lu­dzie nie są więc po­zo­sta­wie­ni wła­snej ar­bi­tral­no­ści. Za­le­żą od cze­goś zu­peł­nie in­ne­go: nie do­sto­so­wu­ją się do za­sad wo­bec sie­bie ze­wnętrz­nych, lecz są in­spi­ro­wa­ni od we­wnątrz przez bo­ską mą­drość, ma’at. To cen­tral­ne po­ję­cie my­śli egip­skiej może być tłu­ma­czo­ne za­rów­no jako „spra­wie­dli­wość”, jak i „praw­da”. Pra­wo za­le­ży więc od in­stan­cji wyż­szej, któ­rą moż­na ewen­tu­al­nie okre­ślić jako bo­ską34.

Pra­wo wsze­la­ko jest je­dy­nie ramą, szcze­gó­ły po­zo­sta­ją poza od­po­wie­dzial­no­ścią boga: Ma’at jest „za­sa­dą stwór­czą” pra­wo­daw­stwa, nie jest jed­nak ni­g­dy pra­wem sko­dy­fi­ko­wa­nym. Od boga po­cho­dzi je­dy­nie ogól­na dy­rek­ty­wa. Ma’at jest „ka­no­nem” – w ory­gi­nal­nym, grec­kim zna­cze­niu tego sło­wa – któ­ry kie­ru­je wszel­kim pra­wo­daw­stwem, jak za­sa­da stwór­cza i re­gu­la­tyw­na, nie sta­no­wi jed­nak sfor­mu­ło­wa­nej i wy­czer­pu­ją­cej tre­ści sko­dy­fi­ko­wa­nych wska­zó­wek praw­nych”35.

Po­ję­ciem ma’at Egipt zbli­żył się do po­ję­cia pra­wa na­tu­ral­ne­go. Skar­gi elo­kwent­ne­go wie­śnia­ka na­pi­sa­ne są w kon­wen­cji, któ­ra po­zwa­la przy­jąć ta­kie za­ło­że­nie. Skar­żą­cy zwra­ca się do urzęd­ni­ka o wy­mie­rze­nie spra­wie­dli­wo­ści z po­wo­du za­cho­wa­nia wiel­mo­ży; cho­dzi tu o spra­wie­dli­wość − praw­dę (ma’at), ina­czej mó­wiąc, o boga Tho­ta. Do­rzu­ca on zda­nie nie­ja­sne (ntj wn ma’at nt ma’at.f), któ­re tłu­ma­czo­no na róż­ne spo­so­by – a wszyst­kie one w mniej­szym bądź więk­szym stop­niu po­twier­dza­ją iden­tycz­ność spra­wie­dli­wo­ści boga ze spra­wie­dli­wo­ścią samą w so­bie36. Jak­kol­wiek by nie było, z tego, że ma’at jest wyż­szą in­stan­cją mie­rzą­cą spra­wie­dli­wość praw, nie wy­ni­ka by­naj­mniej, by ona sama była pra­wem.

1.3.2. Pra­wo bo­skie­go kró­la: Me­zo­po­ta­mia

Pod wzglę­dem spu­ści­zny po­zo­sta­wio­nej w dzie­dzi­nie pra­wa sta­ro­żyt­na Me­zo­po­ta­mia róż­ni się od Egip­tu, tak samo jed­nak nie po­zo­sta­wi­ła ko­dek­su. Wy­da­je się bo­wiem, że na­wet to, co przez dłu­gi czas na­zy­wa­no Ko­dek­sem Ham­mu­ra­bie­go, wca­le ko­dek­sem nie jest. Ist­nie­ją tek­sty wy­ro­ków z tego okre­su, a tak­że z cza­sów póź­niej­szych, jed­nak w ogó­le nie uwzględ­nia­ją tego rze­ko­me­go ko­dek­su. Mamy tu więc ra­czej do czy­nie­nia z an­to­lo­gią przy­kła­do­wych de­cy­zji praw­ni­czych37.

Na sta­ro­żyt­nym Środ­ko­wym Wscho­dzie pier­wia­stek bo­ski wspo­ma­ga su­we­re­na w jego dzia­łal­no­ści le­gi­sla­cyj­nej. Naj­star­szy po­sia­da­ny przez nas tekst praw­ni­czy, wy­da­ny przez Ur-Nam­mu oko­ło po­ło­wy XXI wie­ku p.n.e., za­czy­na się pro­lo­giem teo­lo­gicz­nym38. Po­dob­nie Ham­mu­ra­bi (oko­ło 1750), chwa­lą­cy na słyn­nej ste­li swo­ją dzia­łal­ność sę­dziow­ską, przed­sta­wia się jako pro­te­go­wa­ny Anu­ma i En­li­la39. Zwy­kło się przyj­mo­wać, że bóg wspo­ma­ga kró­la, a więc le­gi­ty­mi­zu­je jego pra­wo­daw­stwo, nie jest jed­nak uwa­ża­ny za źró­dło nada­nych praw. Sfe­ry re­li­gii i po­li­ty­ki są więc ra­czej prze­ciw­staw­ne niż po­łą­czo­ne. Mó­wią nam o tym dwie wska­zów­ki: z jed­nej stro­ny, pro­lo­gi teo­lo­gicz­ne zre­da­go­wa­ne są w in­nym sty­lu niż same pra­wa. Ich au­to­ra­mi są za­pew­ne dwor­scy po­eci, nie praw­ni­cy. Pro­lo­gi i epi­lo­gi są przede wszyst­kim do­ku­men­ta­mi re­li­gij­ny­mi i tym róż­nią się od re­guł praw­nych, któ­rych cha­rak­ter jest nie­mal cał­ko­wi­cie świec­ki. Z dru­giej stro­ny, jest rze­czą zna­mien­ną, że za prze­stęp­stwa wy­mie­nio­ne w koń­co­wej czę­ści (znisz­cze­nie lub mo­dy­fi­ka­cja tek­stu na ste­li) nie gro­zi inna kara poza bo­ską. Nie prze­wi­du­je się żad­ne­go śledz­twa wy­ni­ka­ją­ce­go z praw, acz­kol­wiek cho­dzi tu o wy­stęp­ki prze­ciw wła­dzy su­we­re­na. Nie ule­ga wąt­pli­wo­ści, że pra­wa wy­da­wa­ne przez kró­la mia­ły je­dy­nie ogra­ni­czo­ną waż­ność w od­nie­sie­niu do sfe­ry sa­crum40.

1.3.3. Pra­wo bo­skie

Pierw­szym czło­nem al­ter­na­ty­wy było, jak wie­my, przy­pi­sy­wa­nie bo­sko­ści kró­lo­wi, któ­re­go rolą mia­ło być nada­wa­nie pra­wa; dru­gim jest wła­śnie po­ję­cie pra­wa bo­skie­go. Po­nie­waż sta­no­wi ono te­mat ca­łej ni­niej­szej książ­ki, za­do­wo­lę się w tym miej­scu krót­kim za­ry­sem. Po­ję­cie to uka­zu­je nam ro­dzaj zwar­cia: bo­skość łą­czy się z sa­mym pra­wem, a nie z kon­kret­ną oso­bą, któ­ra „czy­ni pra­wo”. Po­cząt­ko­wo de­ifi­ka­cja abs­trak­cyj­ne­go bytu, nie­zdol­ne­go do wpro­wa­dze­nia sie­bie sa­me­go w ży­cie, wy­da­je się czymś dziw­nym. W rze­czy sa­mej, jed­no kom­pen­su­je w tym wy­pad­ku dru­gie: pra­wu po­trzeb­na jest le­gi­ty­mi­za­cja bo­ska wła­śnie dla­te­go, że ono samo nie jest zdol­ne do na­rzu­ce­nia sie­bie in­nym. Ten za­bieg zo­stał za­sto­so­wa­ny w Sta­rym Te­sta­men­cie wraz z po­ja­wie­niem się Tory. Moż­na też od­na­leźć pew­ną ana­lo­gię do za­sad­ni­cze­go prze­ło­mu do­ty­czą­ce­go po­ję­cia na­tu­ry, do­ko­nu­ją­ce­go się w Gre­cji mniej wię­cej w tym sa­mym cza­sie. W obu przy­pad­kach mamy do czy­nie­nia z pew­nym ro­dza­jem obiek­ty­wi­za­cji: po­ja­wia się trze­ci człon, nie­za­leż­ny od ludz­kich part­ne­rów, któ­ry po­zwa­la im się ko­mu­ni­ko­wać mię­dzy sobą41. Okre­śle­nie pra­wa mia­nem bo­skie­go ozna­cza wyj­ście poza chwi­lę, w któ­rej zo­sta­ło sfor­mu­ło­wa­ne42.

Kon­fron­ta­cja dwóch po­jęć: pra­wa i bo­sko­ści, ma po­dwój­ne zna­cze­nie. Moż­na to ob­ser­wo­wać za­rów­no w Gre­cji, jak i w sta­ro­żyt­nym Izra­elu. Po­ję­cie pra­wa bo­skie­go obec­ne jest też w dwóch źró­dłach, do któ­rych od­wo­łu­je się cy­wi­li­za­cja za­chod­nia. „Po­ję­cie pra­wa bo­skie­go – pi­sze Leo Strauss – jest wspól­nym te­ry­to­rium usy­tu­owa­nym po­mię­dzy Bi­blią i fi­lo­zo­fią grec­ką. […] Wspól­nym te­ry­to­rium po­mię­dzy Bi­blią a fi­lo­zo­fią grec­ką jest pro­blem pra­wa bo­skie­go. Pro­blem ten jest przez nie roz­wią­zy­wa­ny w spo­sób krań­co­wo róż­ny”43.

Grec­kie pra­wo bo­skie jest bo­skie, po­nie­waż wy­ra­ża głę­bo­kie struk­tu­ry wiecz­ne­go po­rząd­ku na­tu­ral­ne­go; pra­wo ży­dow­skie jest bo­skie, po­nie­waż ema­nu­je z boga, któ­ry jest pa­nem hi­sto­rii. W obu tych przy­pad­kach jest ono ze­wnętrz­ne wo­bec po­rząd­ku ludz­kie­go i wy­kra­cza poza co­dzien­ność.

Bo­skość pra­wa może ozna­czać jego przy­czy­nę: pra­wo wy­wo­dzi się wów­czas z bo­sko­ści i obie­ra dro­gi, któ­re na­le­ży jesz­cze okre­ślić − jako dyk­tat lub in­spi­ra­cję. Bo­skość może rów­nież sta­no­wić we­wnętrz­ną isto­tę pra­wa, w któ­rym upa­tru­je­my cech bo­skich, ta­kich jak do­sko­na­łość bądź wiecz­ność. Może być wresz­cie po­łą­cze­niem obu: pra­wo po­cho­dzi od ele­men­tu bo­skie­go i sta­no­wi jego od­bi­cie, w taki spo­sób, że od pra­wa moż­na wznieść się ku Pra­wo­daw­cy. Te od­po­wie­dzi na py­ta­nie o bo­skość pra­wa mogą być usze­re­go­wa­ne po­mię­dzy dwo­ma bie­gu­na­mi: z jed­nej stro­ny bę­dzie­my mie­li do czy­nie­nia z pra­wem po­zba­wio­nym szcze­gól­nych cech we­wnętrz­nych, któ­re jed­nak po­zo­sta­nie bo­skie jako nada­ne przez Boga; sy­me­trycz­nie bę­dzie­my mieć do czy­nie­nia z pra­wem do­sko­na­łym, któ­re jed­nak nie od­sy­ła nas w spo­sób ko­niecz­ny do źró­deł bo­skich, bądź też, w któ­rym kwe­stia źró­deł nie jest przed­mio­tem re­flek­sji.

Dro­ga zo­sta­ła wy­ty­czo­na, po­zo­sta­je nam ją te­raz prze­mie­rzyć.

Roz­dział II. Grec­ka idea pra­wa bo­skie­go

Mu­szę za­cząć od przy­po­mnie­nia tego, co – je­śli cho­dzi o zwią­zek po­mię­dzy sfe­rą po­li­tycz­ną a re­li­gij­ną – sta­no­wi nie­ja­ko punkt wyj­ścia: od kla­sycz­nej Gre­cji. Moż­na było opi­sy­wać hi­sto­rię po­wsta­wa­nia my­śli grec­kiej jako hi­sto­rię la­icy­za­cji men­tal­no­ści re­li­gij­nej ewo­lu­ują­cej w kie­run­ku tego, co „po­zy­tyw­ne”, i tego, co „la­ic­kie”. W po­li­ty­ce „wschod­nia” fi­gu­ra kró­la na­le­żą­ce­go do sa­crum ustą­pi­ła na rzecz de­mo­kra­cji. Rów­no­le­gle wy­ła­nia­ją­ca się z joń­skich ko­smo­go­nii wi­zja świa­ta uka­zu­je „de­sa­kra­li­za­cję wie­dzy, po­ja­wie­nie się my­śle­nia poza ob­rę­bem re­li­gii”44.

Choć Gre­cja ze­rwa­ła zwią­zek mię­dzy wła­dzą a bo­sko­ścią, to jed­no­cze­śnie uwy­dat­ni­ła ideę pra­wa bo­skie­go, a tak­że ideę pra­wa jako ro­dza­ju, któ­re­go pra­wo bo­skie jest je­dy­nie ga­tun­kiem. W idei pra­wa nie ma jed­nak nic oczy­wi­ste­go. To samo do­ty­czy okre­śla­ją­cych ją słów. Ich stu­dio­wa­nie po­zwa­la zro­zu­mieć, z cze­go Gre­cja wy­od­ręb­ni­ła to po­ję­cie.

2.1. Pra­wo i oby­cza­je

Ję­zyk grec­ki za­wie­ra, obok sło­wa no­mos, wy­ra­zy utwo­rzo­ne na ba­zie rdze­nia *dh, jak the­smos bądź the­mis; z dru­giej zaś stro­ny za­cho­wu­je on rów­nież spe­cjal­ny ter­min pse­phi­sma na okre­śle­nie środ­ków, któ­re ja­kieś gre­mium po­li­tycz­ne de­cy­du­je się pod­jąć w okre­ślo­nych oko­licz­no­ściach, czy­li kie­dy od­wo­łu­je się do gło­so­wa­nia. Wi­dać więc od razu, że tego typu de­cy­zje mu­szą mieć ludz­kie po­cho­dze­nie.

2.1.1. Sło­wo no­mos

W sło­wie no­mos nie od razu po­ję­cie pra­wa zo­sta­ło od­dzie­lo­ne od po­ję­cia oby­cza­jów. No­mos ozna­cza za­rów­no pra­wa po­zy­tyw­ne, do­bre ma­nie­ry, jak i oby­cza­je45. Pla­ton do­ko­nu­je na­stę­pu­ją­ce­go roz­róż­nie­nia: „tego, co tłum na­zy­wa nie­pi­sa­ny­mi oby­cza­ja­mi (agra­pha no­mi­ma), nie na­le­ży okre­ślać mia­nem praw (no­mos)”46. Ety­mo­lo­gia sło­wa no­mos od­sy­ła nas do idei pa­stwi­ska, co po­zwa­la na róż­ne gry słow­ne na te­mat pra­wo­daw­cy jako pa­ste­rza47. Ter­min po­ja­wił się sto­sun­ko­wo póź­no; nie znaj­dzie­my go u Ho­me­ra. Od­wo­ła­no się do nie­go w ce­lach apo­lo­ge­tycz­nych, by bro­nić tezy, że Moj­żesz ist­niał wcze­śniej niż naj­star­si po­eci grec­cy48.

Okre­śle­nie no­mos po raz pierw­szy po­ja­wia się u He­zjo­da; ozna­cza ono oby­czaj, me­to­dę dzia­ła­nia, the way w naj­szer­szym zna­cze­niu. Uży­cie wy­ra­zów na­le­żą­cych do słow­ni­ka praw­ni­cze­go dla opi­sa­nia spo­so­bu ist­nie­nia ja­kiejś rze­czy nie ogra­ni­cza­ło się do Gre­cji. Od­na­leźć je moż­na w aka­dyj­skim urtu, ła­ciń­skim pac­tum (hoc pac­to); grec­kim dike (bier­nik di­ken); w Bi­blii zaś sło­wo uży­wa­ne na okre­śle­nie sądu (mi­sphat) ozna­cza rów­nież spo­sób za­cho­wa­nia ja­kiejś isto­ty, któ­ry na­zwa­li­by­śmy „na­tu­ral­nym” (Wj 26, 30; 2 Krl 1, 7; Sdz 13, 12). He­zjod, na przy­kład, pi­sze:

Ta­kie wszak pra­wo sam Zeus usta­no­wił – dla lu­dzi wią­żą­ce:

Ryby oraz zwie­rzę­ta i pta­ki prze­stwo­rza pru­ją­ce

Mogą się zja­dać wza­jem­nie49.

Sło­wo no­mos, co oczy­wi­ste, nie ozna­cza tu ani przy­ka­za­nia, ani na­wet dzia­łal­no­ści pod­da­ją­cej się ja­kie­mu­kol­wiek war­to­ścio­wa­niu. Wręcz prze­ciw­nie, za­raz po­tem po­eta kła­dzie na­cisk na to, by czło­wiek uni­kał tego ro­dza­ju za­cho­wań. Zwie­rzę­ta nie są wy­po­sa­żo­ne w dike: Zeus ob­da­rzył tą ce­chą czło­wie­ka i tyl­ko jego. Po­eta zna dike i na­ucza o niej lu­dzi50.

Wraz z po­ja­wie­niem się de­mo­kra­cji ateń­skiej po­ję­cie nor­my prze­cho­dzi od the­smos (cze­goś na­rzu­co­ne­go przez czyn­nik ze­wnętrz­ny) do no­mos, tego co ak­cep­to­wa­ne przez gru­pę. To ostat­nie sło­wo zmie­nia zna­cze­nie. Wcze­śniej zna­czy­ło „oby­czaj”; te­raz za­czy­na być de­fi­nio­wa­ne jako „de­cy­zja zgro­ma­dzo­ne­go ludu, za­le­ca­ją­ce­go, co na­le­ży czy­nić, a cze­go uni­kać”51.

2.1.2. Pra­wo i bo­skość

Nor­ma i bo­skość łą­czą się naj­pierw pod po­sta­cią bo­giń pra­wa: Te­mi­dy i Dike52. Pier­wia­stek bo­ski wy­stę­pu­je jako źró­dło nor­my tam, gdzie Ho­mer mówi o Zeu­sie jako o tym, któ­ry po­wie­rza kró­lo­wi ber­ło i „praw sta­no­wie­nie” (the­mi­stes). Dar ten po­zwa­la pa­no­wać i „kie­ro­wać de­ba­tą” (bo­uleu­esthai)53. Po­dob­nie jak w przy­pad­ku cy­to­wa­ne­go nie­daw­no He­zjo­da, nie cho­dzi tu o dyk­to­wa­nie re­guł za­cho­wa­nia.

Zda­rza się, że au­to­rzy przy­pi­su­ją bo­skość the­smoi. Aj­schy­los każe więc Ery­niom mó­wić o ich do­sko­na­łym the­smos, nada­nym przez bo­gów, a urze­czy­wist­nia­nym dzię­ki prze­zna­cze­niu54. Cho­dzi za­pew­ne o po­zy­cję we wszech­świe­cie, któ­rą bó­stwa ze­msty za­wdzię­cza­ją bo­gom. Przy­po­mi­na o tym wzmian­ka o prze­zna­cze­niu: pra­wa w więk­szym stop­niu obo­wią­zu­ją bo­gów niż się od nich wy­wo­dzą. We­dług Kse­no­fon­ta, ci, któ­rzy w swo­ich mo­dłach pro­szą bo­gów o rze­czy nie­zgod­ne z tymi re­gu­ła­mi (athe­mi­ta), nie zo­sta­ną wy­słu­cha­ni, po­dob­nie jak ci, któ­rzy do­ma­ga­ją się od lu­dzi rze­czy sprzecz­nych z ich pra­wa­mi (pa­ra­no­ma). Cho­dzi tu o zwy­kły wy­móg we­wnętrz­nej spój­no­ści w dzia­ła­niu55. W ide­ale eu­no­mii So­lon upa­tru­je okre­ślo­ne­go ro­dza­ju bo­skie­go po­rząd­ku. Je­śli taki wła­śnie jest ten po­rzą­dek, nie zna­czy to, że wy­wo­dzi się on z mi­tycz­ne­go aktu bo­sko­ści. Wy­ni­ka to z na­tchnie­nia pra­wo­rząd­no­ścią i ko­niecz­no­ścią, któ­re są wła­ści­we po­li­tycz­nej isto­cie czło­wie­ka56. Mgli­sta idea praw nie­pi­sa­nych przez wie­lu au­to­rów jest uzna­wa­na za po­cho­dzą­cą od bo­gów: ich źró­dłem mie­li­by być bo­go­wie i przod­ko­wie. De­mo­ste­nes w czę­sto cy­to­wa­nym frag­men­cie pi­sze, że „wszel­kie pra­wo (no­mos) jest wy­na­laz­kiem i da­rem bo­gów”57.

Do­pie­ro So­fo­kles po­zwa­la zro­zu­mieć, co zna­czy bo­ski cha­rak­ter pra­wa. W słyn­nym frag­men­cie An­ty­go­ny bo­ha­ter­ka mówi o pra­wach (na któ­re się po­wo­łu­je, kie­dy sprze­ci­wia się na­ka­zo­wi Kre­ona), że „nikt nie wie, skąd się one wzię­ły”. Rzecz w tym, że one się ni­g­dy nie po­ja­wi­ły, są tak oczy­wi­ste, że nie mają wy­raź­ne­go po­cząt­ku58. W tek­ście chó­ru – być może jako od­po­wiedź na ata­ki so­fi­stów prze­ciw po­ję­ciu bo­skie­go po­cho­dze­nia praw – ten sam au­tor mówi o pra­wach: „stwo­rzo­ne po­przez nie­biań­ski eter, któ­re­go je­dy­nie Olimp jest oj­cem; nie stwo­rzy­ła ich śmier­tel­na na­tu­ra lu­dzi i za­po­mnie­nie (la­tha) nie zdo­ła ich uśpić. Jest w nich wiel­ki bóg, któ­ry się nie sta­rze­je”59. Wzmian­ka o ete­rze jest po­rów­na­niem za­war­tym im­pli­ci­te: pra­wa, jako bo­skie, są rów­nie wi­docz­ne jak blask czy­ste­go nie­ba. Bo­skość praw ozna­cza wiecz­ność tego, co jest w nich oczy­wi­ste.

Sta­tus praw ma w isto­cie cha­rak­ter bo­ski. Na­sza idea boga ukry­te­go nie jest od­wiecz­na. Po raz pierw­szy zo­sta­ła sfor­mu­ło­wa­na w rów­nie słyn­nym, co nie­ja­snym tek­ście Deu­te­ro-Iza­ja­sza (Iz 45,15). Zna­leźć ją jed­nak moż­na, wy­ra­żo­ną im­pli­ci­te, już we wcze­śniej­szych tek­stach Bi­blii. Po­ja­wia się być może w teo­lo­gii egip­skiej, w epo­ce Ram­ze­sa, jako re­ak­cja na ideę Ache­na­to­na, we­dle któ­rej bóg ob­ja­wia się w ży­ją­cej tar­czy sło­necz­nej60. Dla Gre­ków bo­skie jest to, co nie ma ści­śle okre­ślo­ne­go źró­dła. Po­dob­nie rzecz się ma z po­gło­ska­mi: sze­rzą się, choć nikt nie wie, kto pu­ścił je w obieg. Ich pod­miot jest bez­oso­bo­wy61, a siłę swo­je­go od­dzia­ły­wa­nia czer­pią je­dy­nie ze swo­je­go wła­sne­go au­to­ry­te­tu (lub mają ją dzię­ki temu, że są po­wta­rza­ne przez wszyst­kich). Zda­niem Ho­me­ra ta­kie wła­śnie po­gło­ski (ossa lub phe­me) po­cho­dzą od Zeu­sa; we­dług He­zjo­da one same są bo­giem62. Idea ta sta­no­wi pod­sta­wę przy­sło­wia vox po­pu­li, vox dei. Z tego punk­tu wi­dze­nia ele­ment bo­ski nie ma w so­bie nic, co by­ło­by ukry­te, nie ma więc żad­nej po­trze­by, by zo­stał ob­ja­wio­ny. Pin­dar z ko­lei łą­czy to, co bo­skie, z tym, co wi­docz­ne – do tego stop­nia, że pier­wia­stek bo­ski (wy­my­ślo­ny ską­d­inąd przez nie­go po to, by okre­ślić samo źró­dło tego, co wi­dzial­ne), „mat­kę słoń­ca”, na­zy­wał po pro­stu imie­niem The­ia, „bo­ska”63.

2.1.3. Bo­go­wie nie usta­na­wia­ją praw

Pra­wa bo­skie są oczy­wi­ste – i to dla­te­go nie ma ko­niecz­no­ści, by je po­zna­wać czy gło­sić. Pra­wa na­zy­wa­ne „nie­pi­sa­ny­mi” ce­chu­je na­wet nie tyle to, że nie ist­nie­ją w for­mie pi­sa­nej, ile fakt, że nie zo­sta­ły ogło­szo­ne64. W tym kon­tek­ście pra­wa nie­pi­sa­ne łą­czą się z bo­ga­mi, jak w An­ty­go­nie, gdzie So­fo­kles wspo­mi­na o „rze­czach, któ­re mają zna­cze­nie dla bo­gów (the­on no­mi­ma), któ­rych nie moż­na za­pi­sać i któ­re są ko­niecz­ne”65. U So­fo­kle­sa ter­mi­ny „spi­sa­ny” i „bo­ski” wy­klu­cza­ją się: albo ja­kieś pra­wo jest „spi­sa­ne i w tym przy­pad­ku po­cho­dzi od czło­wie­ka, albo też ma ono cha­rak­ter bo­ski, a w ta­kim przy­pad­ku nie mo­gło­by zo­stać za­pi­sa­ne”. Inni au­to­rzy do­pusz­cza­ją to po­łą­cze­nie, wy­da­je się jed­nak, że cho­dzi tu o pi­smo przede wszyst­kim w zna­cze­niu me­ta­fo­rycz­nym. U Eu­ry­pi­de­sa Ion, mło­dy po­boż­ny czło­wiek, pyta więc bo­gów: „Czyż jest rze­czą spra­wie­dli­wą, że wy, któ­rzy na­pi­sa­li­ście (grap­san­tas: na­ka­za­li na pi­śmie?) pra­wa dla lu­dzi, za­słu­gu­je­cie na to, by oskar­żać was o ich prze­kro­cze­nie (ano­mia)?”66. W prze­po­wied­niach wer­sy wy­po­wia­da­ne przez Py­tię ni­g­dy nie są au­tor­stwa bo­gów67.

W przy­pad­ku przy­się­gi bo­go­wie przy­wo­ły­wa­ni są jako gwa­ran­ci praw: to oni ka­rzą win­nych. Nie sta­no­wią jed­nak źró­dła pra­wa. Bóg ni­g­dy nie gło­si przy­ka­zań. Miesz­kań­cy Olim­pu nie wa­ha­ją się, rzecz ja­sna, po­uczać kon­kret­ne­go czło­wie­ka w kwe­stii tego, co po­wi­nien wie­dzieć w okre­ślo­nej sy­tu­acji. Lu­bią da­wać rady, jak Ate­na swo­je­mu ulu­bio­ne­mu Ulis­se­so­wi. Bóg z Delf nie usta­je w wy­gła­sza­niu prze­po­wied­ni. Je­den bóg, Her­mes, spra­wu­je tę funk­cję w spo­sób spe­cjal­ny. Ostrze­ga lu­dzi, jak w słyn­nym frag­men­cie z po­cząt­ków Ody­sei, któ­ry nam do­star­cza do­bre­go przy­kła­du, jak bo­go­wie za­cho­wu­ją się wzglę­dem pra­wa. Cho­dzi o hi­sto­rię Aga­mem­no­na, za­bi­te­go przez ko­chan­ka wła­snej żony, a na­stęp­nie po­msz­czo­ne­go przez syna. Bo­ski po­sła­niec nie ma naj­mniej­szej po­trze­by przy­po­mi­na­nia, że cu­dzo­łó­stwo i za­bój­stwo na­pa­wa­ją Zeu­sa wstrę­tem. Nie przy­ta­cza przy­ka­zań de­ka­lo­gu, za­do­wa­la się je­dy­nie im­pe­ra­ty­wem hi­po­te­tycz­nym: nie na­le­ży ule­gać po­ku­som, bo w prze­ciw­nym ra­zie ze­msta nas nie omi­nie68. Fi­lo­zo­ficz­ną trans­po­zy­cję tej idei od­naj­du­je­my w la­pi­dar­nym zda­niu Ary­sto­te­le­sa: „Bóg nie jest wo­dzem, któ­ry rzą­dził­by przy po­mo­cy roz­ka­zów”69.

Rzym­ska kon­cep­cja „pra­wa bo­skie­go” (ius di­vi­num) była bli­ska wraż­li­wo­ści grec­kiej i za­kła­da­ła już coś w ro­dza­ju de­sa­kra­li­za­cji: pra­wo bo­skie nie było pra­wem ob­ja­wio­nym przez bo­gów, lecz umoż­li­wia­ją­cym usta­no­wie­nie z nimi sys­te­mu prze­wi­dy­wal­nych re­la­cji (któ­ry to sys­tem jest two­rem ludz­kim)70. Kie­dy Rzym po­łą­czył się z hel­le­ni­zmem, wspól­nie uzna­ły – lub ra­czej uzna­ły­by – za śmiesz­ną ideę po­stę­po­wa­nia zgod­ne­go z dyk­ta­tem bo­gów, jak ży­dow­ska ha­la­cha lub is­lam­ski sza­riat, któ­re w za­sa­dzie dą­ży­ły do okre­śle­nia wła­ści­we­go po­stę­po­wa­nia we wszyst­kich moż­li­wych oko­licz­no­ściach. W III wie­ku Ga­len drwi nie z tre­ści praw Moj­że­szo­wych, lecz ze spo­so­bu, w jaki Moj­żesz nadał je Ży­dom: nie przed­sta­wił naj­mniej­sze­go choć­by do­wo­du, za­do­wo­lił się stwier­dze­niem: „Bóg przy­ka­zał, Bóg rzekł”. Współ­cze­sny mu Alek­san­der z Afro­dy­zji (oko­ło 198 r.) kpi so­bie ze stoi­ków,
któ­rych ka­ry­ka­tu­ral­nie przed­sta­wia jako sta­wia­ją­cych py­ta­nia rów­nie po­waż­ne, jak: czy wy­pa­da skrzy­żo­wać nogi na wy­kła­dzie ja­kie­goś fi­lo­zo­fa lub czy moż­na wziąć naj­więk­szą por­cję w trak­cie śnia­da­nia z oj­cem71.

2.2. Fi­lo­zo­fo­wie

Wraz z na­ro­dzi­na­mi fi­lo­zo­fii po­ja­wia się po­ję­cie nie­ro­ze­rwal­nie z nią zwią­za­ne: na­tu­ra (phy­sis). Jego wej­ście na sce­nę za­kłó­ca cały ob­szar re­flek­sji. Pra­wo usy­tu­uje się albo w opo­zy­cji do na­tu­ry, jako czy­sta kon­wen­cja, albo bę­dzie się mu­sia­ło okre­ślić wo­bec na­tu­ry jako jej wy­raz, „pra­wo na­tu­ral­ne”. Fi­lo­zo­fo­wie pro­po­no­wa­li róż­ne spo­so­by for­mu­ło­wa­nia sto­sun­ku mię­dzy „pra­wem” a „na­tu­rą”; ich zda­niem idea bo­sko­ści mie­ści się we­wnątrz tego sto­sun­ku.

2.2.1. Pierw­si fi­lo­zo­fo­wie

Wy­ra­że­nie „pra­wa bo­skie” po raz pierw­szy od­naj­du­je­my w tym, co do­tar­ło do nas z naj­star­szej my­śli grec­kiej; u He­ra­kli­ta, u któ­re­go je­den frag­ment gło­si, że „pra­wa ludz­kie kar­mią się (tre­phon­tai) (pra­wem) bo­skim”72. Sens jest, jak to za­zwy­czaj, wiel­ce nie­ja­sny. Sło­wo „pra­wo” nie jest po­wtó­rzo­ne, co po­zwa­la ro­zu­mieć, że pra­wa ludz­kie kar­mią się pier­wiast­kiem bo­skim. Cóż ozna­cza ten „po­karm”? Czy cho­dzi tu o po­cho­dze­nie z okre­ślo­ne­go [bo­skie­go – przyp. red.] źró­dła? A może o kon­so­li­da­cję, we­dług in­ne­go zna­cze­nia in­te­re­su­ją­ce­go nas tu sło­wa; a może na­wet o nad­zór? Jaką rolę od­gry­wa tu dwu­znacz­ność sło­wa no­mos, któ­re okre­śla rów­nież źró­dło po­kar­mu?

He­ra­klit nie mówi o bo­gach, lecz o pier­wiast­ku bo­skim. Wszy­scy fi­lo­zo­fo­wie w isto­cie dążą do neu­tra­li­zo­wa­nia pier­wiast­ka bo­skie­go. Bo­skość praw po­le­ga ich zda­niem na tym, że po­cho­dzą one nie od bo­gów, lecz od pier­wiast­ka bo­skie­go. Na­le­ży roz­róż­nić bo­gów i to, skąd czer­pią oni swo­ją bo­skość, bądź też, in­ny­mi sło­wy, bo­skość i to, co z tej bo­sko­ści kry­sta­li­zu­je się w ta­kiej czy in­nej kon­kret­nej po­sta­ci, na przy­kład bo­gów z Olim­pu73. Przy­miot­nik „bo­ski” zy­sku­je dzię­ki temu szer­szy za­kres niż sami bo­go­wie i może okre­ślać na przy­kład to, co jest „na­tu­ral­ne”. Nie­gdy­siej­sza opo­zy­cja po­mię­dzy na­tu­rą a oby­cza­jem (phy­sis/no­mos) zo­sta­je za­stą­pio­na har­mo­nią: moż­na te­raz mó­wić o no­mo­sie phy­sis. Tak oto pra­wo wy­wo­dzić się po­win­no z tego, co w nas naj­bar­dziej bo­skie, cho­dzi jed­nak wy­raź­nie o in­te­lekt. Ideę tę znaj­du­je­my u Pla­to­na:

Żad­na bo­wiem na­uka nie przy­czy­nia się bar­dziej do pod­nie­sie­nia umy­sło­we­go i mo­ral­ne­go po­zio­mu na­ucza­nia niż na­uka o pra­wach, je­że­li się opie­ra na słusz­nych za­ło­że­niach. Nie dar­mo bo­skie i wspa­nia­łe pra­wo na­zy­wa­my No­mos, pod­kre­śla­jąc sa­mym brzmie­niem tego wy­ra­zu po­kre­wień­stwo, ja­kie je łą­czy z Umy­słem Nous74.

Pla­ton nie roz­róż­nia praw bo­skich i in­nych, któ­re bo­ski­mi nie są: jego zda­niem pra­wo jest im­ma­nent­nie bo­skie.

Po­dob­ną grę słów od­naj­du­je­my u Ary­sto­te­le­sa: „Kto więc do­ma­ga się, by pra­wo (no­mos) wła­da­ło, zda­je się do­ma­gać, by wła­dał tyl­ko bóg i ro­zum (nous); kto zaś czło­wie­ko­wi rzą­dy przy­zna­je, przy­da­je tu nad­to i zwie­rzę”75. Ci, któ­rzy są pod­po­rząd­ko­wa­ni temu „pra­wu” (o ce­chach bo­skich), a tym bar­dziej ci, o któ­rych moż­na po­wie­dzieć, że sami są pra­wem, są więc jak bo­go­wie po­śród lu­dzi. Ideę pra­wa na­tu­ral­ne­go moż­na od­na­leźć u Ary­sto­te­le­sa, któ­ry roz­róż­nia pra­wo wła­ści­we ja­kie­goś mia­sta-pań­stwa (cité)76 od pra­wa zwy­kłe­go. Pierw­sze może być spi­sa­ne bądź nie; dru­gie jest uza­leż­nio­ne od na­tu­ry (kata phy­sin). To przej­ście od­sy­ła nas do An­ty­go­ny So­fo­kle­sa i do Em­pe­do­kle­sa.

2.2.2. Teo­rie hel­le­ni­stycz­ne

Sto­icy byli naj­pew­niej pierw­szy­mi, któ­rzy z wy­ra­że­nia „pra­wo bo­skie” zro­bi­li sys­te­ma­tycz­ny uży­tek. Jego treść rzad­ko bywa wy­ja­śnia­na. Czy ist­nia­ła jed­nak taka po­trze­ba? Epik­tet tak okre­śla mi­ni­mal­ne wy­ma­ga­nia: „za­cho­wy­wać to, co jest wła­sne, nie na­sta­wać na to, co na­le­ży do ko­goś in­ne­go”77. Wy­ra­że­nie okre­śla więc wiecz­ny ro­zum bo­ski i ro­zum boga toż­sa­me­go z na­tu­rą. U sto­ików ta idea wy­stę­pu­je bar­dzo czę­sto, sło­wo rów­nież, cza­sem w naj­bar­dziej li­te­ral­nej wer­sji. We­dług nich pra­wo jest wy­ra­zem im­ma­nent­nej bo­sko­ści obec­nej w świe­cie i go oży­wia­ją­cej. Pra­wo na­tu­ral­ne jest bo­skie, utoż­sa­mia się z Zeu­sem78. Jest bo­skie, po­nie­waż pań­stwo, któ­rym kie­ru­je, jest przede wszyst­kim pań­stwem bo­skim, a je­dy­nie wtór­nie pań­stwem lu­dzi, po­dob­nie jak dzie­ci na­zy­wa­my oby­wa­te­la­mi, po­nie­waż oby­wa­te­la­mi są ich oj­co­wie79. Pra­wa spo­łecz­no­ści zor­ga­ni­zo­wa­nych w pań­stwa są więc zre­la­ty­wi­zo­wa­ne na rzecz ko­smo­po­li­ty­zmu. Nie czer­pią swo­je­go au­to­ry­te­tu z fak­tu, że są gło­sem da­ne­go pań­stwa. To ro­zum, a nie pań­stwo (État), jest źró­dłem au­to­ry­te­tu. Dla­te­go wła­śnie sto­icyzm sy­tu­uje się w więk­szym stop­niu na po­zio­mie mo­ral­no­ści niż na po­zio­mie pra­wa80.

We­dług Cy­ce­ro­na, któ­ry w tym przy­pad­ku idzie za my­ślą sto­ików, pra­wo jest „naj­wyż­szym po­zio­mem ro­zu­mu w na­tu­rze” (ra­tio sum­ma in­si­ta in na­tu­ra); na­tu­ra rzą­dzo­na jest przez bo­gów, ra­tio two­rzy po­mię­dzy nimi a czło­wie­kiem pierw­szą więź spo­łecz­ną; wszech­świat jest wspól­nym pań­stwem bo­gów i lu­dzi. Pra­wo i bo­skość nie są po­wią­za­ne bez­po­śred­nio, lecz za po­śred­nic­twem ro­zu­mu. Bo­skość pra­wa nie wy­ni­ka z jego na­ka­zo­we­go cha­rak­te­ru. Pra­wo jest wiecz­ne; jest umy­słem Boga (mens dei). Zo­sta­ło nada­ne ro­dza­jo­wi ludz­kie­mu przez bo­gów: „Pra­wo rze­czy­wi­ste i istot­ne (prin­ceps), zdol­ne na­ka­zy­wać i za­bra­niać, jest wła­ści­wym ro­zu­mem naj­wyż­sze­go Ju­pi­te­ra (ra­tio est rec­ta sum­mi Jo­vis)”. Świat jest po­słusz­ny Bogu jak pra­wu81.

Ten spo­sób my­śle­nia ry­wa­li­zu­je z po­glą­dem, we­dle któ­re­go król miał­by być „pra­wem ży­wym”. Jest to idea daw­na, we­dług Mu­zo­niu­sza naj­pew­niej wy­wo­dzą­ca się z Per­sji. Eu­ry­pi­des zmie­nił jej ko­no­ta­cję na ne­ga­tyw­ną: król dzier­ży pra­wo w swo­ich dło­niach; a Ary­sto­te­les – na po­zy­tyw­ną: naj­lep­si sami są pra­wem82. „Pi­ta­go­rej­scy” teo­re­ty­cy idei kró­le­stwa sil­nie wią­żą ją z pa­ra­le­lą ko­smo­lo­gicz­ną: w sto­sun­ku do swe­go kró­le­stwa król jest tym, kim Bóg jest wo­bec wszech­świa­ta83. U Pseu­do-Ar­chy­ta­sa idea „pra­wa ży­we­go” za­stę­pu­je po­ję­cie pra­wa bo­skie­go w roli bie­gu­na prze­ciw­ne­go wo­bec pra­wa nie­oży­wio­ne­go, któ­rym jest li­te­ra84. For­mu­ła ta wkra­cza do świa­ta rzym­skie­go wraz z Cy­ce­ro­nem, dla któ­re­go urzęd­nik są­do­wy jest „prze­ma­wia­ją­cym pra­wem”, i od­naj­du­je swo­je miej­sce w pra­wie wraz z Ulpia­nem85.

2.2.3. Od pra­wa bo­skie­go do Boga-pra­wa

Wy­ra­że­nie „pra­wo bo­skie” na­po­tkać moż­na u póź­niej­szych my­śli­cie­li, sens przy­miot­ni­ka po­zo­sta­je jed­nak płyn­ny. Rów­nież w tym przy­pad­ku żad­ne kon­kret­ne pra­wo nie zo­sta­je ogło­szo­ne przez ja­kie­goś boga czy przez Boga naj­wyż­sze­go. Plo­tyn mówi o „pra­wie bo­skim” tam, gdzie mowa jest o prze­zna­cze­niu dusz, być może jest to echo for­mu­ły uży­tej w Faj­dro­sie86. Hie­ro­kles okre­śla czło­wie­ka jako isto­tę zdol­ną do ist­nie­nia w róż­nych ty­pach śro­do­wi­ska - umiesz­czo­ną po­mię­dzy dwo­ma po­zio­ma­mi bytu, w za­leż­no­ści od do­ko­na­nych wy­bo­rów mo­ral­nych - zdol­ną wznieść się lub zde­gra­do­wać jak ktoś, kto ne­gu­je pra­wa bo­skie i tra­ci wła­ści­wą so­bie god­ność87.

Por­fi­riusz wy­róż­nia trzy ro­dza­je pra­wa: pra­wo bo­skie, śmier­tel­ne i opar­te na umo­wie. Pra­wo bo­skie nie jest zna­ne du­szy, któ­ra ze wzglę­du na wła­sne sza­leń­stwo i brak umiar­ko­wa­nia sta­ła się nie­czy­sta, ja­śnie­je jed­nak dzię­ki od­wa­dze i mą­dro­ści. Nie moż­na go na­ru­szyć, nie ma bo­wiem dla czło­wie­ka ni­cze­go, co by­ło­by nad nim; nie moż­na nim gar­dzić, nie oświe­ca ono bo­wiem tego, kto go­tów był­by nim po­gar­dzać. Nie zmie­nia się pod wpły­wem przy­pad­ku, od za­wsze było bo­wiem wyż­sze nad przy­pa­dek i sil­niej­sze niż ja­ki­kol­wiek pod­stęp bru­tal­nej siły. Zna je je­dy­nie in­te­lekt, gdy wni­ka­jąc w swo­ją głę­bię, od­kry­wa je wy­ry­te w so­bie sa­mym88.

Nie­któ­re wy­ra­że­nia każą my­śleć, że po­sta­wio­no krok na­przód i że pra­wo może się utoż­sa­mić z bo­giem. Twier­dze­nie, zgod­nie z któ­rym pra­wa są bo­ga­mi, ma naj­czę­ściej je­dy­nie cha­rak­ter prze­no­śni. Pe­wien nie­zi­den­ty­fi­ko­wa­ny po­eta tra­gicz­ny gło­sił, że pra­wo jest dla czło­wie­ka naj­waż­niej­szym bo­giem; Pla­ton – że pra­wo jest bo­giem lu­dzi opa­no­wa­nych; a sto­ik Hie­ro­kles – że na­le­ży sza­no­wać pra­wa oj­czy­ste jak po­mniej­szych bo­gów89. Inne tek­sty na­le­ży po­trak­to­wać bar­dziej po­waż­nie. Plu­tarch stwier­dza więc, że „Zeus nie ma w Spra­wie­dli­wo­ści swo­je­go od­po­wied­ni­ka, sam jest Spra­wie­dli­wo­ścią i Usta­wą (The­mis), naj­star­szym i naj­do­sko­nal­szym pra­wem”90. Moż­na na­wet mó­wić o bogu jako o pra­wie świa­ta. Tak wła­śnie ro­bił Te­mi­stios91.

2.3. Pla­ton

W świe­cie an­tycz­nym nie ist­nie­je idea, zgod­nie z któ­rą pra­wo bo­skie mo­gło­by być rów­nież pra­wem dla ja­kie­goś pań­stwa, in­ny­mi sło­wy – że pra­wo (bądź też pra­wa) pań­stwa mo­gło­by być bo­skie. Pla­ton sta­no­wi zna­czą­cy wy­ją­tek. To je­den z po­wo­dów, dla któ­rych mu­szę mu po­świę­cić szcze­gól­ną uwa­gę. Ko­lej­na przy­czy­na to jego sil­ny wpływ na śre­dnio­wie­cze is­lam­skie i ży­dow­skie92 .

2.3.1. Bo­skie po­cho­dze­nie praw?

Z punk­tu wi­dze­nia mo­jej pro­ble­ma­ty­ki naj­waż­niej­szym dia­lo­giem Pla­toń­skim są oczy­wi­ście Pra­wa. Po­sta­wio­na tam zo­sta­ła kwe­stia po­cho­dze­nia praw. Dia­log ten, naj­pew­niej ostat­ni zre­da­go­wa­ny lub w du­żej mie­rze na­kre­ślo­ny przez Pla­to­na, zo­stał przy­go­to­wa­ny przez inne, wcze­śniej­sze. W Me­no­nie bo­ski cha­rak­ter przy­pi­sa­no, z pew­no­ścią nie bez pew­nej gorz­kiej iro­nii, po­li­ty­ko­wi, któ­ry – choć nie wie do­kład­nie dla­cze­go – osią­ga suk­ces w in­te­re­sach. W Pań­stwie mia­nem bo­skie­go okre­ślo­ny jest mo­del ide­al­ny pań­stwa. W szer­szym zna­cze­niu, ci, któ­rzy uczest­ni­czą w nim dzię­ki na­śla­dow­nic­twu, fi­lo­zo­fo­wie, rów­nież są god­ni mia­na „bo­skich”. Pra­wa i oby­cza­je ist­nie­ją­cych państw mie­rzo­ne są w za­leż­no­ści od po­zio­mu pier­wiast­ka „bo­skie­go” lub „zwie­rzę­ce­go”, któ­re w so­bie za­wie­ra­ją93.

W Pra­wach pro­blem teo­lo­gicz­no-po­li­tycz­ny uka­za­ny jest pod ką­tem pra­wo­daw­stwa ludz­kie­go: cho­dzi tu o pra­wa kon­kret­ne­go pań­stwa, któ­re­go za­ło­że­nie jest za­da­niem ludz­kim, po­wie­rzo­nym kon­kret­nym lu­dziom. Róż­ni się ono dzię­ki temu od państw wcze­śniej­szych, któ­rych sy­tu­acja była od­wrot­na: ich kon­kret­ne ist­nie­nie po­zo­sta­je nie­wąt­pli­we, lecz ich za­ło­że­nie przy­pi­sy­wa­ne jest bo­ha­te­rom lub pół­bo­gom ży­ją­cym w ja­kiejś nie­okre­ślo­nej prze­szło­ści. Z dru­giej zaś stro­ny, po­nie­waż pro­ces za­kła­da­nia pań­stwa ma się do­pie­ro wy­da­rzyć w przy­szło­ści, na­le­ży so­bie za­da­wać py­ta­nia do­ty­czą­ce nie tyle okre­ślo­ne­go pań­stwa, ile naj­lep­sze­go moż­li­we­go. Te ostat­nie za­ło­że­nia, zwią­za­ne z ist­nie­niem lu­dzi jako oby­wa­te­li, po­win­ny zo­stać ujaw­nio­ne i wzię­te pod uwa­gę jako ta­kie.

W Pra­wach przy­miot­nik „bo­ski” wy­stę­pu­je bar­dzo czę­sto, a pierw­szym sło­wem dia­lo­gu jest „Bóg”, po­ja­wia­ją­cy się wła­śnie jako pra­wo­daw­ca: czy u źró­deł praw Kre­ty i Spar­ty stoi ja­kiś bóg czy też czło­wiek? Ele­ment bo­ski sta­no­wi więc nie­ja­ko re­wers ca­łe­go dia­lo­gu, w któ­rym zresz­tą na­cisk po­ło­żo­ny jest na zni­ko­mość spraw ludz­kich w po­rów­na­niu do rze­czy­wi­sto­ści bo­skiej, i na to, że cha­rak­ter nor­ma­tyw­ny przy­pi­sa­ny jest bar­dziej bo­gom niż lu­dziom. Mia­rą po­zwa­la­ją­cą to wszyst­ko upo­rząd­ko­wać nie jest już dia­lek­ty­ka, lecz teo­lo­gia. To ona wy­zna­cza po­rzą­dek tego, co win­no być oto­czo­ne sza­cun­kiem: Bóg, spra­wy bo­skie, wresz­cie, po­śród tych ostat­nich – du­sza94.

Pla­ton za­cho­wu­je ideę, zgod­nie z któ­rą de­cy­do­wać po­wi­nien pier­wia­stek bo­ski. Na­tu­ra ludz­ka nie jest w sta­nie sama sobą za­rzą­dzać; po­trze­bu­je bo­skiej zwierzch­no­ści, któ­ra od­dzia­łu­je wła­śnie za po­śred­nic­twem no­mos. Pla­ton wy­cho­dzi od pro­ste­go stwier­dze­nia fak­tu: ni­g­dy ża­den czło­wiek nie stwo­rzył pra­wa; czyn­ni­ka­mi two­rzą­cy­mi je są ra­czej spo­tka­nia (ty­che) i ko­in­cy­den­cje (sym­pho­ra). Mon­te­skiusz mógł­by się pod­pi­sać pod taką uwa­gą, a wraz z nim – cała tra­dy­cja so­cjo­lo­gicz­na. Pla­ton by­naj­mniej nie za­trzy­mu­je się w tym miej­scu, za­uwa­ża, że moż­na rów­nież wy­brać inną per­spek­ty­wę i twier­dzić, że Bóg kon­tro­lu­je wszel­kie spra­wy, a wraz z Bo­giem tę funk­cję peł­nią spo­tka­nia i oka­zje (ka­iros), do któ­rych mo­że­my do­dać kom­pe­ten­cje (tech­ne). Tak oto pra­wa są re­zul­ta­tem bo­że­go na­tchnie­nia. Roz­wa­ża­nia, od któ­rych za­czy­nał się dia­log, a do­ty­czą­ce źró­deł pra­wa, zo­sta­ły w ten spo­sób po­twier­dzo­ne, lecz na wyż­szym po­zio­mie95. Idea pra­wa bo­skie­go wy­wo­dzą­ce­go się z aktu praw­ne­go zo­sta­ła więc za­świad­czo­na w Pra­wach, jak rów­nież w Mi­no­sie (o ile ten dia­log jest au­tor­stwa Pla­to­na)96.

2.3.2. Pra­wa jako na­miast­ka kró­le­stwa bo­gów

Czy wła­dza ele­men­tu bo­skie­go jest pra­wem po­zy­tyw­nym? We frag­men­cie cy­to­wa­nym po­wy­żej po­wie­dzia­ne jest, że sę­dzia musi stu­dio­wać li­te­rę pra­wa, by stać się lep­szym, ze wzglę­du na po­wi­no­wac­two po­mię­dzy pra­wem (no­mos) a ro­zu­mem (nous). Pań­stwo, któ­re zo­sta­ło za­ło­żo­ne, sta­no­wi więc „ustrój bo­ski” (the­ia po­li­te­ia). Pra­wa mu­szą być jed­nak po­prze­dzo­ne pro­lo­ga­mi, któ­re by­ły­by zdol­ne prze­ko­nać oby­wa­te­li do so­lid­no­ści prze­pi­sów. Samo ist­nie­nie tych pro­lo­gów wy­klu­cza moż­li­wość, by to­wa­rzy­szą­ce im pra­wa mo­gły być pra­wa­mi ob­ja­wio­ny­mi. Wręcz od­wrot­nie, gdy Po­sej­do­nios wy­ra­ża żal, że Pla­ton po­prze­dził swo­je pra­wa pro­lo­ga­mi, mówi, że wo­lał­by pra­wa, któ­re by­ły­by „jako gło­sy wy­po­wie­dzia­ne w spo­sób bo­ski”97.

We­dług Pla­to­na sam fakt ist­nie­nia praw do­wo­dzi im­pli­ci­te, że czło­wiek prze­stał być bez­po­śred­nio po­łą­czo­ny z bo­sko­ścią. Gdy­by ele­ment bo­ski miał wpływ na pań­stwo, wy­wie­rał­by go za po­śred­nic­twem na­tchnio­ne­go przez sie­bie po­li­ty­ka i wła­śnie to na­tchnie­nie (the­ia mo­ira) by­ło­by czyn­ni­kiem spra­wia­ją­cym, że wszel­kie pra­wo sta­ło­by się zbęd­ne. Nie wie­my na­wet, czy „Do­bro, któ­re chce na­sze­go do­bra”, ma opatrz­no­ścio­we zna­cze­nie dla państw. O ile Pań­stwo za­kła­da­ło, że ta opatrz­ność nie ist­nie­je, o tyle Pra­wa po­zwa­la­ją uznać coś prze­ciw­ne­go i po­da­ją od­po­wied­ni przy­kład: Spar­ty jako pań­stwa ura­to­wa­ne­go przez boga, czy­li przez zbieg oko­licz­no­ści, dzię­ki któ­re­mu dwaj pierw­si kró­lo­wie uro­dzi­li się jako bliź­nia­cy i dzię­ki któ­re­mu po­ja­wi­li się lu­dzie na­tchnie­ni, jak Li­kurg98.

Mit o rzą­dach Kro­no­sa opo­wia­da, że bóg w swo­jej mi­ło­ści do ro­dza­ju ludz­kie­go od­dał go pod opie­kę bóstw (da­imon); po­win­ni­śmy na­śla­do­wać ten rząd przy po­mo­cy pra­wa, któ­re jest nie­ja­ko zdol­no­ścią (dia­no­me) in­te­lek­tu99. Tak oto po­li­ty­ka oka­zu­je się nie­do­sko­na­łym sub­sty­tu­tem rzą­dze­nia ludź­mi przez byty wyż­sze; sta­ła się ko­niecz­na, gdy te ode­szły i po­zo­sta­wi­ły czło­wie­ka sa­me­mu so­bie. Po­li­ty­ka pod­le­ga se­ku­la­ry­za­cji wów­czas, gdy pra­wo (no­mos) za­stę­pu­je bo­skie­go pa­ste­rza (no­meus)100.

Ele­ment bo­ski jest obec­no­ścią su­we­ren­nej za­sa­dy, nie­pod­da­ją­cej się pró­bom utrwa­le­nia, zwłasz­cza zaś – ja­kie­go­kol­wiek za­pi­su. W wy­mia­rze ide­al­nym ele­ment bo­ski, któ­ry ma za­rzą­dzać, nie ma cha­rak­te­ru ze­wnętrz­ne­go; to in­te­lekt, obec­ny we wnę­trzu każ­de­go, a na­wet w naj­głęb­szych po­kła­dach struk­tu­ry wszech­świa­ta fi­zycz­ne­go. Bo­go­wie nie są pra­wo­daw­ca­mi państw, lecz pra­wo­daw­ca­mi ko­smo­su. De­miurg z Ti­ma­jo­sa, choć jest ro­bot­ni­kiem, jest jed­no­cze­śnie pra­wo­daw­cą101. W X księ­dze Praw tok ro­zu­mo­wa­nia, któ­ry ma na celu usta­le­nie ist­nie­nia bo­gów, wy­wra­ca po­wszech­nie przy­ję­tą hie­rar­chię mię­dzy tym, co na­tu­ral­ne, a tym, co sztucz­ne. Zwy­kło się przyj­mo­wać, że na­tu­ra (phy­sis) po­prze­dza sztu­kę (tech­ne); trze­ba bę­dzie zro­zu­mieć, że du­sza jest wcze­śniej­sza od tego wszyst­kie­go, co jest cia­łem, a w związ­ku z tym tak zwa­na na­tu­ra nie jest ni­czym in­nym niż sztu­ką bo­ską102.

2.3.3. Pra­wo­daw­stwo do­ty­czą­ce pier­wiast­ka bo­skie­go

O ile na­tchnio­ny przez boga po­li­tyk to przy­pa­dek gra­nicz­ny, o tyle ist­nie­ją­cy w rze­czy­wi­sto­ści przed­sta­wi­cie­le sił bo­skich (na przy­kład ka­pła­ni) są pro­gra­mo­wo od­su­wa­ni od wła­dzy. Po­stać ka­pła­na-kró­la zo­sta­ła od­rzu­co­na i po­trak­to­wa­na jako ob­cią­ża­ją­ca Egipt103.

We­dług Pla­to­na pra­wa nie mają cha­rak­te­ru bo­skie­go, któ­ry wy­ni­kał­by z ich po­cho­dze­nia, po­win­ny jed­nak brać ele­ment bo­ski pod uwa­gę. Pra­wa no­wej Ma­gne­zji, któ­ra do­pie­ro zo­sta­nie za­ło­żo­na, będą do­ty­czyć świą­tyń, ofiar, hym­nów i czci od­da­wa­nej zmar­łym. Tak być po­win­no, po­nie­waż każ­de pań­stwo za­wie­ra w so­bie okre­ślo­ny sto­su­nek do tego, co bo­skie. Ateń­ski Cu­dzo­zie­miec104 gło­si, że pań­stwo ate­istów nie jest moż­li­we. Teo­lo­gia jest za­sa­dą pań­stwa. To wła­śnie prze­ciw­ko ta­kie­mu za­ło­że­niu i jego po­chod­nych wie­le wie­ków póź­niej sfor­mu­ło­wa­ny zo­sta­nie słyn­ny pa­ra­doks Bay­le’a, mó­wią­cy o moż­li­wo­ści ist­nie­nia spo­łecz­no­ści ate­istów105. We­dług Pla­to­na pra­wa po­win­ny ka­rać tego, kto wie­rzy, że mogą one wszyst­ko, włącz­nie z two­rze­niem bo­gów. W rze­czy sa­mej, ate­ista wy­obra­ża so­bie, że bo­go­wie ist­nie­ją na mocy pew­nych praw106