Projekt „Koniczyna” - Pastuszak Milena - ebook

Projekt „Koniczyna” ebook

Pastuszak Milena

4,3

Opis

Kiedy Alex budzi się ze śpiączki odkrywa, że nie pamięta niczego. Z pomocą przyjaciółki poznaje siebie na nowo, jednak na pozór zwykłe życie okazuje się pełne kłamstw i sekretów. Jej świat wywraca się do góry nogami, kiedy poznaje tajemniczy rządowy projekt i swoją w nim rolę.

 

Co okaże się prawdą, a co kłamstwem? Czy nadnaturalne zdolności, które posiada to dar czy przekleństwo? I kim jest ten tajemniczy mężczyzna, który nie spuszcza z niej oczu?

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 604

Rok wydania: 2020

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (4 oceny)
2
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Odcieniestron1

Nie oderwiesz się od lektury

"Wielu jest ludzi na świecie, którzy cenią wyżej władzę niż życie innych żyjących istot" _ Alex budzi się w szpitalu zdezorientowana. Nie pamięta czemu się w nim znajduje ani swojego życia. Przyjaciółka która czuwa przy jej łóżku wydaje jej się podejrzana, a opowiadane przez nią wspomnienia dziwne obce. Alex czuje że ktoś ją obserwuję. Kim jest właściciel czarnych loków? Komu może mu ufać? _ Przyznam że już dawno nie czytałam książki z taką lekkością ale i ciekawością! Strony same mi uciekały. Tak, uciekały to dobre określenie. Kończąc zastanawiałam się kiedy przeczytałam te 460 stron. Już nie wspominając o fakcie że, gdybym miała pod ręką kolejny tom spędziła bym z nim noc. _ Mam nadzieję że rudowłosa przyciagnie Wasz wzrok, a historia wciągnie równie mocno jak mnie. Dziękuję autorce za pokazanie tej historii światu! Jest fantastyczna i czekam na jej kontynuację.
00

Popularność




Wydawnictwo Psychoskok Konin 2020

Milena Pastuszak „Projekt „Koniczyna””

Copyright © by Milena Pastuszak, 2020

Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. 2020

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie

 może być reprodukowana, powielana i udostępniana w 

jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.

Redaktor prowadząca: Wioletta Tomaszewska

Projekt okładki: Jakub Kleczkowski

Korekta: „Dobry Duszek”, Marianna Umerle

Skład epub, mobi i pdf: Kamil Skitek

ISBN: 978-83-8119-585-0

Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o.

ul. Spółdzielców 3, pok. 325, 62-510 Konin

tel. (63) 242 02 02, kom. 695-943-706

http://www.psychoskok.pl/http://wydawnictwo.psychoskok.pl/ e-mail:[email protected]

Rozdział 1.

Najpierw czuję ten dziwny zapach. Kojarzy mi się z czymś,  choć nie mam pojęcia, co to może być. Wyobraźnia, jak na zawołanie, zaczyna podsuwać mi różne obrazy, jakby chciała pomóc mi  zrozumieć. „Lakier do paznokci? Nie... Farba? Też nie. Nie jest to  tego typu woń, choć wydaje mi się równie intensywna. Może to  płyn do szyb?” – zastanawiam się, mimowolnie wyobrażając sobie  niewyraźną sylwetkę kobiety czyszczącej okna. Ta wizja na chwilę  otula moje serce ciepłem i bezpieczeństwem, lecz zaraz ucieka wygnana dziwnym, rytmicznym dźwiękiem dochodzącym z miejsca  obok mojego lewego ucha. Nie słyszałam tego wcześniej, a teraz  dźwięk ten uparcie próbuje zwrócić moją uwagę. Mruczę, niezadowolona, i próbuję otworzyć oczy, aby zobaczyć, kim jest ten,  kto nie pozwala mi się porządnie wyspać, a zamiast tego budzi  mnie dziwnymi zapachami i dźwiękami. Poruszam się nieznacznie, a mój zmysł dotyku eksploduje od niezliczonej ilości bodźców. Miękkość pościeli, zimno, dyskomfort mięśni, jakbym długo ich nie używała, ale przede wszystkim milion igieł wbijanych  mi w klatkę piersiową i głowę. Wydaję z siebie jęk i silę się na  otwarcie oczu. Na początku powieki nie chcą ze mną współpracować, ciążąc mi niemiłosiernie, lecz już po chwili zaczyna pojawiać  mi się przed oczyma niewyraźny obraz pomieszczenia, w którym  się znajduję. Czuję, jak serce przyspiesza mi na widok nieznajomego miejsca. Spodziewałam się pobudki we własnym łóżku, natomiast teraz wyraźnie widzę, że to nie jest moja sypialnia. „Przecież w moim pokoju ściany nie są niebieskie! Są…”.

Nagle czuję delikatne ukłucie paniki. To, że nie wiem, gdzie  jestem, to jedno, ale jak mogę nie pamiętać mojej własnej sypialni? „Spokojnie – myślę – po prostu jeszcze się nie dobudziłaś”. – Uspokajam się lekko, podczas gdy moje oczy przyzwyczajają się do światła, a obraz staje się wyraźniejszy. Rozglądam się  po pomieszczeniu, w którym się obudziłam. Leżę na łóżku tak  twardym, że boli mnie od niego całe ciało. Próbuję się poprawić,  ale to sprawia mi jeszcze większy dyskomfort i nagle uświadamiam sobie, że jestem cała obandażowana. Uczucie paniki wraca, a obok mnie rozlega się bardzo głośne i szybkie pikanie. Szukam źródła tego dźwięku i widzę po lewej stronie maszynę, podobną do komputera. Co gorsza, jest podłączona do mnie jakimiś przewodami! „Ach tak, jestem w szpitalu!” – Panika zmienia się w przerażenie, szczególnie, że za Chiny nie mogę przypomnieć sobie, dlaczego tu jestem! Ale co gorsza – nie wiem nawet  KIM jestem...

Nagle drzwi pokoju otwierają się, a do środka wpada kobieta w bieli, właśnie w momencie, kiedy ja próbuję sobie wyrwać  z dłoni wenflon z kroplówką. Nie wiem, dlaczego to robię, po  prostu chcę stąd uciec! Chcę być jak najdalej! Muszę się stąd wydostać! Pielęgniarka widzi, że się szamoczę i szybko chwyta mnie  za dłonie.

– O nie, złotko. Nie możesz. Chcesz sobie zrobić krzywdę? – delikatnie rozluźnia mój uchwyt, sprawdzając, czy nie  uszkodziłam sobie ciała.

Z jej oczu bije spokój, co mnie odrobinę odpręża. Ale tylko  odrobinę.

– Co ja tu robię? – słyszę swój głos.

Nie rozpoznaję go. Jest lekko zachrypnięty i głęboki.

– Miałaś wypadek, słońce. Nie pamiętasz? – odpowiada, a jej głos za to brzmi melodyjnie i ciepło.

Wygląda na miłą osobę. Skupiam na niej wzrok i staram się przypomnieć sobie, czy ją znam. Jest kobietą z lekką nadwagą. Jej brązowe włosy, sięgające łopatek, są związane w koński ogon. Oczy również ma brązowe i kryje się w nich ciepło. Delikatna woń perfum cytrusowych jest zbawieniem przy tym ostrym,  nieprzyjemnym, szpitalnym zapachu, który mnie obudził. Kobieta porusza się rześko i energicznie przy sprzętach i kroplówce, sprawdzając, czy wszystko jest w porządku. Nagle patrzy mi  w oczy, jakby na coś czekała. Szybko domyślam się, że przed  chwilą zadała mi pytanie.

– Słucham? – pytam mało inteligentnie.

– Pytałam, czy pamiętasz coś z wypadku?

Natychmiast koncentruję swoje myśli, jednak nic nie przychodzi mi do głowy. Widzę tylko ciemność. Panika, jak stara nielubiana znajoma, znowu wprasza się do mojego umysłu. Komputer po  lewej zaczyna wariować. Pielęgniarka widzi, co się dzieje i bardzo  szybko reaguje. Łapie mnie za dłoń i głaszcze po głowie.

– Spokojnie, kochaniutka. – Jej głos jest bardzo łagodny. – Wszystko ci się przypomni. Ludzie często po takich wypadkach niczego nie pamiętają. Poczekaj kilka dni, a wszystko wróci do normy. – Kobieta wstaje i znowu zajmuje się kroplówką. – Co się właściwie wydarzyło? – pytam cicho.

– Wbiegłaś na ulicę pod nadjeżdżający autobus. Miałaś szczęście – mówi wesoło. – Kierowca skręcił, dzięki czemu nie przejechał po tobie, a jedynie uderzył cię bokiem. Poszybowałaś dobrych kilka metrów! Złotko, ciesz się, że skończyłaś tylko na poobijanych żebrach i lekkim wstrząśnieniu mózgu, mogło być  znacznie gorzej. – Kończy regulować kroplówkę i patrzy na mnie  z rękoma na biodrach.

– No, a teraz kładź się spać.

Zamiast tego jedynie uparcie i z przekorą podnoszę się wyżej. Przynajmniej o tyle, o ile udaje mi się nie naruszyć za bardzo obolałych żeber. Nie jestem pewna kompetencji lekarza, który mnie oglądał... To boli o wiele bardziej niż zwykłe siniaki. Ja  bym stawiała na złamanie wszystkich kości wraz z kręgosłupem. Ale co ja tam wiem. Przecież doktorem nie jestem. No właśnie,  à propos tego...

– Jak ja się nazywam? – pytam ciszej niż zamierzałam. Pielęgniarka natychmiast spogląda na mnie czujnie.

– Nie pamiętasz? – pyta, unosząc brwi.

– Nie – odpowiadam niepewnie.

Kobieta patrzy na kartę przypiętą do mojego łóżka. W tym samym momencie zaczynam czuć senność otulającą moje myśli.

– Nazywasz się Alexandra Moroz – oświadcza. – Przynajmniej  tak wynika z dokumentów, jakie przy tobie znaleziono. Naprawdę nie pamiętasz, jak się nazywasz?

Nagle czuję niepokój, przytłumiony ospałością, i słyszę echo, zupełnie jakby wiele różnych głosów wołało mnie z głębin mojego umysłu: „Alex, Alex, Alex...”. Zerkam na kobietę obok.

– Zupełnie nic nie pamiętam – mruczę sennie.

– Ojej, kwiatuszku, to pewnie przez ten wstrząs mózgu. Zaraz powiem lekarzowi... – rzuca i kieruje się do wyjścia.

– Niech pani zaczeka! – wołam, podnosząc rękę w jej stronę i zdumiewając się jej nagłą ciężkością. Już w drzwiach kobieta  odwraca się do mnie i słodkim głosem dodaje:

– Dałam ci trochę środków nasennych. Musisz dużo spać,  żeby się wyleczyć. Nic się...

Niestety, nie słyszę reszty zdania. Ogarnia mnie ciemność. Gdy ponownie otwieram oczy, budzi mnie mdły aromat jedzenia, połączony z zapachem lekarstw i sterylności. Ze zdumieniem odkrywam, że po prawej stronie, tuż przy moim łóżku, siedzi pewna szatynka z dużym biustem, wesoło podśpiewując melodię, której nie znam. Nie zauważyła jeszcze, że już nie śpię. Jest  bardzo zajęta piłowaniem długich tipsów. Zerkam na drugie łóżko, spodziewając się, że dziewczyna jest gościem innej pacjentki, ale łóżko jest puste. Pokój jest dwuosobowy, co oznacza, że  dziewczyna przyszła do mnie. Odchrząkuję głośno.

– O, już wstałaś! – piszczy, zauważając, że jestem przytomna. – Spałaś tak długo, że nie wiedziałam, czy siedzieć, czy sobie iść. Już sobie zdążyłam wypiłować nawet paznokcie u stóp,  patrz! – Podnosi wysoko prawą stopę odzianą w różowy, brokatowy sandałek. Jej paznokcie rzeczywiście wyglądają idealnie. Dziewczyna spogląda na mnie, wyraźnie oczekując moich słów  uznania. Zamiast tego patrzę na nią bacznie. Opuszcza stopę, widząc, że nie będzie okrzyków zachwytu, których pragnie.

– Jejciu, mogłabyś się trochę uśmiechnąć – mruczy. – Jestem  tu w końcu dla ciebie...

– A kim jesteś, tak właściwie? – chrypię.

– Ach, no tak! Lekarz mówił mi, że możesz mnie nie pamiętać! – woła. Maniery tej dziewczyny pozostawiają wiele do życzenia. Mówiąc, macha gwałtownie rękoma w powietrzu, robi dziwne miny,  a pomiędzy tym mlaszcze, ponieważ żuje gumę. Owocową, sądząc po zapachu. Nie zdziwiłabym się, gdyby to był smak landrynkowy albo coś w tym guście. Pasowałby do jej ubioru. – Jestem Lisa – rzuca. – Twoja przyjaciółka. Mieszkamy razem.

– Przyjaźnimy się? – unoszę brwi. – Czyli możesz mi opowiedzieć coś więcej o moim życiu? – Moje serce bije mocniej. Delikatnie podnoszę się na łóżku, pamiętając o tym, żeby nie urazić  sobie żeber. Boli jak diabli, nawet, gdy się nie ruszam.

– No wiesz, spróbuję. Powiem, co wiem – mlaszcze nieco lekceważąco.

– Dobrze. – Biorę głęboki oddech i zastanawiam się, od czego zacząć. Mam tyle pytań. – Ile mam lat?

– Dwadzieścia jeden. Ja mam dwadzieścia trzy.

Kiwam głową.

– Pracuję? Czym się zajmuję?

– Pracowałaś w księgarni, ale cię zwolnili niedługo przed wypadkiem, bo się obijałaś. Szukasz nowej pracy. Twoim hobby jest  taniec, więc chodzisz na zajęcia taneczne – mówi jednym tchem,  niemal jakby była tego wyuczona. – To znaczy, chodziłaś, bo teraz długo nie będziesz mogła wrócić. – Mlask. – No wiesz, przez  te bandaże i w ogóle. – Wskazuje na mój tułów pilniczkiem. Mlask. – Mieszkamy razem zaraz obok Hyde Parku, wynajmujemy trzypokojowe mieszkanie. Ale nie przejmuj się, masz pieniądze na koncie. Przelali ci... To znaczy, pracodawca przelał ci  sporą wypłatę, a ty zawsze byłaś oszczędna, więc masz dużo forsy jeszcze. – Zaczyna się odrobinę wiercić na krześle, przez co  mało brakuje, abym zobaczyła jej majteczki pod (zbyt krótką,  jak na mój gust) skórzaną, brązową spódniczką. Szybko odwracam wzrok, chcąc dać jej odrobinę prywatności i tym sposobem  zauważam, że ktoś się nam przypatruje, stojąc za futryną drzwi. Zanim jednak zdążam mu się przyjrzeć, mężczyzna znika. Widzę  jedynie czuprynę kręconych, czarnych włosów. Nagle do pokoju wchodzi pielęgniarka.

– Och, nasz skowroneczek w końcu się obudził! – woła wesoło, zbliżając się do mojego łóżka i chwytając kartę. Sprawdza w niej coś, a następnie podchodzi znowu do kroplówki.

– Tylko proszę mnie znowu nie usypiać! – wołam od razu.

Nie chcę spać. Chcę w końcu się czegoś dowiedzieć.

– Spokojnie, słoneczko – odpowiada melodyjnie. – Już nie muszę cię usypiać. Pospałaś sobie wystarczająco długo, bo ponad dwa tygodnie! – śmieje się do Lisy, a ta jej wtóruje, jakby to był dobry żart.

– Jak to?

– A tak, kochanieńka. Byłaś w śpiączce ponad dwa tygodnie – odpowiada wesoło. – Teraz wszystkie twoje badania wyglądają bardzo dobrze. Lekarz mówi, że za kilka dni będziesz mogła wracać do domu. Ach, tylko ta amnezja... Nadal nic nie pamiętasz? – spogląda na mnie troskliwie. Uznaję, że lubię tę kobietę. Wydaje się, jakby rzeczywiście  uwielbiała swoją pracę i ludzi, którymi się opiekuje.

– Nic nie pamiętam – przyznaję. Mój głos brzmi smutniej niż zamierzałam.

– Spokojnie, słońce, z czasem wszystko powinno ci się przypomnieć. Twój wstrząs mózgu nie był znowu aż tak poważny. Zacznij od prostych rzeczy. Próbuj różnych potraw, spaceruj po  różnych miejscach. Fakty same zaczną ci przychodzić do głowy...

– Lepiej, żebyś się nie spieszyła – wtrąca się Lisa, unikając mojego wzroku, a skupiając go z całych sił na swoich paznokciach  i mlaskaniu.

– Co ty opowiadasz, rybko, im wcześniej zacznie, tym lepiej. Ach, zapomniałabym! – woła kobieta i podchodzi do szafki nocnej, która stoi obok mojego łóżka. Wyciąga torbę foliową z supermarketu i podaje mi ją. – Obejrzyj sobie. To są rzeczy, które  miałaś ze sobą, gdy wpadłaś pod ten autobus.

Lisa otwiera szeroko oczy ze zdumienia i całkowicie zapomina  o pilniczku. O mlaskaniu również. Teraz jej spłoszony wzrok utrzymuje się na torbie w moich dłoniach. Zastanawiam się, co ją tak  przestraszyło. Otwieram torbę z bijącym sercem i wyrzucam zawartość na pościel. Jest tego niewiele: pomadka ochronna o smaku pistacjowym (najwyraźniej lubię orzechy, notuję sobie w głowie, aby to później sprawdzić), mały portfelik z trzema kieszonkami, a w środku kilka drobnych i dowód tożsamości. Przyglądam się  zdjęciu i dopiero teraz zdaję sobie sprawę z tego, że nawet nie pamiętam, jak wyglądam. Ze zdjęcia uśmiecha się do mnie wesoło całkiem ładna dziewczyna o rudych, falowanych włosach. Zdjęcie jest  czarno-białe. Kolor włosów zauważyłam na swoich ramionach, ponieważ sięgają mi one prawie do pasa. Ale największą niespodzianką okazuje się dziennik, który ląduje na moich kolanach. Zalewa  mnie fala radości, bo właśnie to może okazać się moją przepustką do wspomnień! Zerkam radośnie na Lisę. Z jej miny wynika, że  ona myśli coś całkiem odwrotnego. Pobladła i zerka teraz spłoszona to na dziennik w moich dłoniach, to na drzwi. Idę za jej przykładem i znowu jestem prawie przekonana, że ktoś nas obserwuje. Zbyt szybko jednak znika. „Chociaż mogła to być również pielęgniarka” – myślę. Nawet nie zauważyłam kiedy wyszła z pokoju. Nie zważając na przyjaciółkę, zajmuję się dziennikiem. Wygląda, jakby był skórzany, chociaż nie jestem pewna, czy to nie podróbka. Nie znam się na tym. Zastanawiam się, czy to też wynik  mojej amnezji. „Może kiedyś umiałam odróżnić prawdziwą skórę  od sztucznej, ale zapomniałam? Czy amnezja na takie rzeczy też  działa? Przecież nadal pamiętam, jak się mówi i umiem czytać. Nieważne. Najważniejsze teraz to odkryć swoje tajemnice, które  tak przerażają Lisę. Może w tym dzienniku zapisałam, że odbiła  mi chłopaka, a teraz dziewczyna się boi, że sobie o tym przypomnę? A może sama mnie wepchnęła pod ten autobus? Nie, Alex,  nie twórz teorii spiskowych”. – Otwieram dziennik. Ma zamek  na zatrzask. W środku widzę, że jest to dziennik z wymiennymi  wkładami. Pierwsza strona jest brązowa, w stylu podróżniczym. Zawiera małe rysunki i symbole podróży, jak samoloty, miniaturki map i znaczków pocztowych. W samym środku zapisane jest  moje imię i nazwisko oraz numer telefonu.

– Znaleziono moją komórkę? – pytam Lisę. – Chyba nie – szepcze. Wydaje się teraz jednocześnie napięta, jak i zaintrygowana tym, co znajdę w środku. Wracam do oglądania dziennika. Kolejne kartki to dni tygodnia oraz strona kalendarzowa na jeden  miesiąc. Maj. Wygląda, jakby została stworzona odręcznie.

– Który dzisiaj jest? – pytam.

– Czternasty czerwca – odpowiada cicho.

W takim razie mam wgląd w kilka dni, przed moim wypadkiem.

– Kiedy mnie potrącono?

Lisa robi wielkie oczy ze zdziwienia.

– Myślisz, że pamiętam? Co, mam datę twojego wypadku traktować jak rocznicę? – bulwersuje się.

– Podaj mi moją kartę zdrowia, jeśli możesz – proszę ją grzecznie, jednocześnie hamując niemiłą ripostę, którą mam ochotę rzucić.

Jako przyjaciółka chyba powinna ten dzień jakoś przeżyć emocjonalnie i zapamiętać, prawda? Z drugiej strony jest tu ze mną, jako jedyna. Nie mogę być dla niej zbyt surowa. Biorę od niej kartę i dowiaduję się, że zostałam przyjęta do szpitala dwudziestego ósmego maja. Data pokrywa się z zapiskami w moim kalendarzu, co by oznaczało, że to właśnie wtedy wydarzył się wypadek. Do tego dnia mój plan zajęć jest pełny. Oprócz tego jeszcze tylko dnia trzydziestego zapisany mam trening. Domyślam się, że jest to trening taneczny, o którym mówiła Lisa. Zadaję kolejne pytanie, które mnie nurtuje od dłuższego czasu, ale jednocześnie obawiam się odpowiedzi.

– Dlaczego nie ma tu mojej rodziny? Dlaczego mnie nie odwiedzili?

– Nie masz rodziny – rzuca niedbale. – Twoi rodzice zginęli w pożarze, jak byłaś mała, a ty trafiłaś do domu dziecka. Oboje  byli jedynakami i nie miał cię kto przygarnąć.

Przypomniałam sobie, jak zaledwie kilka godzin temu, budząc się w szpitalu pierwszy raz, wyobraziłam sobie moją mamę  myjącą okna. Teraz zdaję sobie sprawę, że nawet nie wiem, jak  wyglądała. Jaka była? Czy to było moje wspomnienie czy też tylko wyobraźnia? Zastanawiam się czy to, że straciłam pamięć to  dobrze czy źle? Może wspomnienia o dzieciństwie to nie jest coś,  co chciałabym sobie przypomnieć...?

Przeglądam kalendarz dalej i nie widzę tu nic, co mogłoby  mnie bardziej zaciekawić. Jest tu dużo wpisów o treningu. Trenowałam pięć razy w tygodniu, co dziwne w różnych porach. Pytam o to Lisę, na co ona odpowiada, iż byłam tak dobra, że miałam zajęcia prywatne, a instruktorka dostosowywała swój harmonogram do mnie. Zauważam brak podstawowej wiedzy o mnie  u mojej własnej – jak siebie samą nazywa – najlepszej przyjaciółki. Nie wie, jaki rodzaj tańca uprawiam, co jest chyba wręcz karygodne w przyjaźni. Postanawiam zastanowić się głęboko, czy ja  rzeczywiście tę przyjaźń nadal chcę utrzymywać. Oprócz tego w kalendarzu jest jeszcze kilka standardowych  dla młodej dziewczyny zapisków, jak zakupy odzieżowe czy zrobienie sobie maseczki na twarz. W dwóch miejscach pojawia się  „spotkanie z A.”. Lisa nie potrafi mi wyjaśnić, kim jest ów tajemniczy A. Jest też polecenie: „pamiętać o A. i M.”. Zastanawiam  się, dlaczego nie prowadziłam całorocznych notatek. Mam tutaj  tylko wgląd w ostatni miesiąc. Nie ma poprzednich, ani następnych. Jednak być może kolejne kartki nieco mi wyjaśnią. Och  tak... Tutaj robi się nieco ciekawiej...

– Witam, panno Moroz. Jak się dzisiaj pani czuje? Drgam, kiedy do mojej sali wchodzi wysoki mężczyzna w białym fartuchu. Porusza się szybko i pewnie. Mimowolnie zaczynam zastanawiać się, jak ci ludzie to robią. Widać po ich sińcach  pod oczami, że pracują bardzo długo i ciężko, mimo to energia  ich rozpiera bardziej niż mnie. A przecież ja spałam ponad dwa  tygodnie bez przerwy!

– Dobrze – mruczę, lekko onieśmielona, bo mimo swego wieku  (a wygląda, jakby był blisko pięćdziesiątki) nadal jest bardzo przystojny. Włosy ma ciemne, lecz siwiejące. Jest szczupły, ale postawny. Jednak najlepsze ze wszystkiego są jego błękitne oczy, które po prostu pięknie kontrastują z jego ciemnymi włosami. Na lewym policzku ma całkiem spory pieprzyk, który idealnie komponuje się z całością. Zauważam, że Lisa myśli dokładnie o tym samym. Gdybyśmy były w kreskówce, byłaby teraz śliniącym się psem z oczami  w kształcie serc. Chichoczę pod nosem na tę myśl, czym zwracam  uwagę doktora.

– Humorek dopisuje dzisiaj, ha? – uśmiecha się, a jego  uśmiech również okazuje się obłędny. Lisa na ten widok prostuje się, eksponując swój obfity biust. Zakłada flirciarsko nogę na nogę. Nie jest szczupła niczym modelka, ale krągłości nadają jej wiele kobiecości. Zdaje się o tym  doskonale wiedzieć i korzystać z tego w pełni. I rzeczywiście,  zwraca uwagę lekarza, ale nie tak, jakby tego chciała.

– Witam i panią – mówi szarmancko, lekko się kłaniając. – Niestety, musi pani wyjść z sali. Trzeba obejrzeć obrażenia panny Moroz i zrobić badania.

– Och. – Mina Lisy całkiem rzednie. Widać, że poczuła się urażona. – OK. W takim razie zajrzę do ciebie później, Alex. – Spoglądając na mnie kwaśno, zabiera swoją małą, różową torebkę i wychodzi. Lekarz wydaje się nie zauważać jej zmiany humoru. Całą  uwagę skupia na mojej karcie pacjenta.

– Pani mnie jeszcze nie zna. – Patrzy na mnie, uśmiechając się  szeroko. – Jestem doktor Mark Fitzroy. Jest pani pod moją opieką. Sprawdzimy, czy wszystko u pani w porządku. Proszę się rozebrać.

Natychmiast czuję, jak moje policzki oblewa rumieniec. Wiem, że to doktor, ale mimo wszystko… Mężczyzna zauważa  moje skrępowanie, śmieje się i uściśla.

– Panno Moroz, spokojnie. Proszę tylko zdjąć górną część piżamy. Rozwinę pani bandaże i sprawdzę, jak się goją pani obrażenia. Powoli i z zażenowaniem robię, co każe, krzywiąc się przy tym  lekko ze względu na ból. Wychodzi mi to dość niezdarnie. Gdy  w końcu udaje mi się uporać z koszulką, doktor Fitzroy podchodzi bliżej i zabiera się za rozwijanie bandaży na moim tułowiu. Okazuje się, że ktoś wcześniej zadbał o mój komfort psychiczny i owinął moje piersi dodatkowym materiałem bandaża, dzięki  czemu teraz nie muszę świecić gołym dekoltem. Doktor Fitzroy  dotyka różnych miejsc na moim brzuchu oraz plecach i przygląda się im. Co chwilę pyta, czy mnie boli tu czy tam, a ja odpowiadam grzecznie, siląc się na powagę. „To doktor” – pocieszam  się w myślach. „Widział już wszystko, nie masz się czego wstydzić”. – Po oględzinach, doktor każe mi się podnieść i zrobić kilka kroków po pokoju, sprawdzając, czy wszystko jest w porządku z moimi nogami. Na szczęście one nie ucierpiały.

– Ma pani ogromne szczęście – twierdzi lekarz, przyglądając  się, jak chodzę w tę i z powrotem. – Wielu ludzi na pani miejscu  nie przeżyłoby takiego wypadku. Ale pani udało się wyjść z niego prawie bez szwanku.

Hmm... jeśli on uważa ból przy każdym kroku oraz amnezję  za nic wielkiego, to nie chcę wiedzieć, z czym przyjeżdżają ludzie  do tego szpitala.

– Jak to możliwe, że prawie nic mi nie jest? – pytam po chwili. – W końcu uderzył we mnie autobus!

– Ma pani dużą tkankę mięśniową na całym ciele. Jest pani też  wysportowana, co, jak sądzę, wpłynęło na pani refleks w trakcie  wypadku. Tak zresztą mówią również świadkowie. Twierdzą, że  szybko zauważyła pani autobus i wykonała manewr w taki sposób, że siła uderzenia pojazdu trafiła panią pod mniejszym naciskiem. Nic, tylko gratulować pani trenerowi! Co pani trenowała?

– Taniec – rzucam. – Tak mówi moja przyjaciółka.

Doktor Fitzroy unosi wysoko brwi. Wyraźnie spodziewał się innej odpowiedzi.

– Ciekawy musiał być to taniec... – mruczy pod nosem. – Na razie nie będzie mogła pani wrócić na zajęcia przez jakiś miesiąc.

– Dobrze – mruczę, nie przejmując się tym. Jednak ciekawi  mnie inna kwestia. – Wie pan coś więcej o tym wypadku? Dlaczego wbiegłam na ulicę? Czy to było z mojej winy?

– Świadkowie twierdzą, że biegła pani jak szalona, jakby się  pani gdzieś spieszyła. Jednak przebiegała pani przez pasy, a autobus przejechał na żółtym świetle, dlatego wina leży po stronie  kierowcy, z technicznego punktu widzenia. Nie będzie musiała  pani płacić mu odszkodowania.

Cieszy mnie ta informacja, bo nawet nie wiem, czy miałabym  na to odpowiednie środki.

– A czy wiadomo dokąd biegłam?

– Nie było z panią nikogo, kto mógłby nam to wyjaśnić – odpowiada.

Zasępiam się nieco. Staram się hamować swoje emocje, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że cała ta sytuacja jest jakaś dziwna. Nie umiem również wytłumaczyć niejasnego wrażenia, że  miałam zrobić coś bardzo ważnego, i że jest pewna osoba, która  na mnie czeka. Czuję, że coś jej grozi. To wszystko powoduje, że  pustka w mojej głowie tylko mnie frustruje. Chciałabym wyjść  z tego szpitala już w tej chwili i zrobić to, co powinnam zrobić. Ale co to jest...?

Kiedy ja przeżywam wewnętrzną bitwę z myślami, mój lekarz  zbiera się i wychodzi. Żegnam się z nim niemrawo i już jestem  sama w swoim pokoju. Mam pozwolenie, aby wyjść z łóżka i się  poruszać. Tak sądzę. W każdym razie nie zakazano mi tego. Postanawiam odwiedzić łazienkę. Liczę na to, że będzie tam lustro  i rzeczywiście je odnajduję. Co prawda jest dość małe i wysoko  powieszone, przez co muszę nieco wspiąć się na palce, aby obejrzeć ciało, ale to lepsze niż nic. Widzę bladą dziewczynę z sińcami pod oczami jak u doktora i pielęgniarki. „Ale oni przynajmniej poruszali się o wiele sprawniej niż ja” – myślę zazdrośnie.

Biorę głęboki wdech, zbierając się na odwagę, aby spojrzeć na  swój tułów. Na ten widok kuje mnie w piersi. Całe żebra są fioletowo-pomarańczowe oraz spuchnięte. Do tego lewy bok jest  cały w strupach. Ale oprócz tego nie widzę więcej obrażeń. Dostrzegam natomiast całkiem niezłe mięśnie na całym ciele, choć  nie są one tak mocno widoczne jak u kulturystki. Notuję sobie  w głowie, że muszę odnaleźć moją instruktorkę i podziękować jej. Dzięki jej naukom przeżyłam w bliskim spotkaniu z autobusem.

Kiedy kończę oględziny własnego ciała, wracam do swojego  pokoju i zaskoczona staję w progu. Na stoliku nocnym stoi duży  bukiet różowych róż. Jestem pewna, że nie było go tu, gdy wychodziłam! W drzwiach miga mi sylwetka dziewczyny o czerwonych włosach. Znika bardzo szybko. Rzucam się natychmiast w jej stronę, ale zanim udaje mi się doczłapać do korytarza, dziewczyny już nie ma. Uznaję, że pościg za nią byłby idiotyzmem w moim obecnym stanie, więc wracam do szafki nocnej  i szukam w bukiecie listu. „W filmach zawsze dostaje się liścik. Zaraz, dlaczego pamiętam stereotypy filmowe, a na temat mojego życia mam pustkę w głowie? Nieważne”. – Wróćmy do bukietu. Jeśli to ona mi go dała to może wyjaśni kim jest? Nie rozumiem, dlaczego uciekła. Nie czekała przecież na mnie długo,  bo w łazience byłam zaledwie kilka minut. A poza tym to moja  prywatna łazienka. Na pewno mnie w niej słyszała. Mogła tylko zawołać, jeśli się gdzieś spieszyła. Nie chodziło więc o to, że  była spóźniona. Z jakiegoś powodu nie chciała ze mną rozmawiać. Frustracja rośnie we mnie z każdą chwilą, szczególnie, że  nie znajduję wśród kwiatów żadnej wiadomości. Zdenerwowana wracam do jedynej wskazówki na temat mojego życia, jaką aktualnie mam – mojego dziennika. Otwieram  go w miejscu, gdzie ostatnio skończyłam czytać i odnajduję kategorię ,,Notatki". Tutaj się dopiero dzieje! Jest tu bardzo dużo różnych myśli, jednak im dłużej je czytam, tym bardziej zastanawiam się, czy nie jestem przypadkiem obłąkana… Nic tu się ze  sobą nie łączy. Nic nie ma większego sensu. Często występują pojedyncze słowa i tylko czasem całe zdania. Przewijają tu się również liczby i myśli oraz krótkie plany dnia albo zadania do wykonania. Wszystko jest takie chaotyczne, jednak jedno zdanie zwraca moją uwagę, ponieważ jest podkreślone kilka razy, napisane  dużymi literami oraz oznaczone wykrzyknikami, a brzmi ono:  ,,NIE UFAĆ WARNEROWI!”.

Rozdział 2.

Chris

Nie pijam kawy. Nie lubię jej smaku, choć zapach czasem mnie wabi. Zwykle jednak to zbyt błahy powód, aby ten brązowy płyn  mnie skusił. Szczególnie, jeśli mówimy o kawie z automatu. Nie  rozumiem więc, dlaczego właśnie wrzucam monetę, aby wyciągnąć już trzeci tego dnia kubek. „Nie jestem przecież nawet zmęczony. Jest dopiero lekko po dwunastej, a ja grzecznie przespałem  całą poprzednią noc. Bez żadnej koleżanki u boku”. – Wzdycham  głośno, myśląc, że nie mam w tej chwili ochoty na rozstrzyganie,  co mną powoduje, bo mam trochę ważniejsze sprawy na głowie. Jedną z nich jest dopilnowanie, aby ona niczego nie pamiętała. Biorę gorący, plastikowy kubek do ręki, nie zważając na ból poparzonych palców i kieruję się z powrotem w stronę korytarza, na  którym spędzam ostatnio najwięcej czasu. – Dzień dobry! – macha do mnie jedna z pielęgniarek. Jest całkiem ładna. Teraz uśmiecha się szeroko, a jej oczy błyszczą. Widzę, że nie zapięła swojego fartuszka, odsłaniając kusą, beżową bluzeczkę. Domyślam się, że wystroiła się specjalnie dla mnie, bo  już od wielu dni mizdrzy się do mnie. Mimo że nie interesują mnie  kobiety jej pokroju, to przyznaję jej punkt za odwagę. Reszta pielęgniarek jedynie szepcze o mnie za moimi plecami. Podnoszę kubek wyżej i lekko skłaniam głowę na przywitanie, a ona natychmiast  rozpromienia się jeszcze bardziej. Staram się przyspieszyć kroku, aby  mnie nie dogoniła, ale kogo ja oszukuję? Jestem na jej terytorium.

– Pan ciągle tutaj! – woła, wyrównując ze mną krok. – Pańska siostra jest ogromną szczęściarą, że ma takiego brata! Nie ma  pan pojęcia, jak często obserwuję rodziny, które mają w nosie swoich bliskich. Przychodzą tylko na pół godziny trzy razy w tygodniu, żeby odbębnić ten obowiązek i uciekają! – szczebiocze przejęta. – A pan jest tu ciągle! Od rana do nocy! No, może nie aż tyle,  bo godziny odwiedzin są ograniczone, ale jeśli pan tylko może, to  pan tu jest. Musi być pan bardzo zmęczony i głodny! Mam pomysł! – rzuca nagle, zachłystując się powietrzem i klaszcząc w dłonie, udając, że dopiero teraz na to wpadła. – Może zje pan ze mną  obiad dzisiaj, kiedy będę miała przerwę? Musi pan przecież coś jeść!

Nie jestem w nastroju na te gierki. Siedzę w tym szpitalu już  od ponad dwóch tygodni, dzień w dzień, zamiast zająć się prawdziwą robotą, a w tym czasie muszę jeszcze łamać kobiece serca…  Już nie mówiąc o wpadce, która może zniweczyć całą moją pracę! Nie okażę się chyba draniem, jeśli w perspektywie tych wydarzeń po prostu odmówię? Zanim jednak to zrobię, mój wzrok  pada nieco niżej, na biust młodej damy, która idzie obok mnie,  a ja zaczynam się zastanawiać, czy nie należy mi się za to wszystko coś od życia. Dziewczyna wyraźnie widzi, gdzie spoglądam,  ale zamiast mnie zbesztać, prostuje się bardziej, udostępniając mi  lepszy widok. No cóż, sama tego chce. Pochylam się więc nieco  w jej stronę i używając głębokiego głosu, który rezerwuję na podobne chwile, a który wspaniale działa na kobiety, mówię:

– A może zamiast obiadu zjemy późną kolację u mnie?

Wyraźnie widzę, jak bardzo dziewczyna stara się nie odpowiedzieć natychmiast. Udaje, że zastanawia się, czy dzisiejszy wieczór ma wolny. Czekam cierpliwie i nie pokazuję, że wiem, co  dzieje się w jej głowie. Tak długo, jak będzie myślała, że wygrywa w naszej rozmowie, tak długo ja będę wygrywał w sypialni.

– Dobrze, może być – odpowiada po chwili obojętnym tonem,  jednak jej błyszczące oczy zdradzają mi, co naprawdę myśli.

– W takim razie zabieram cię po twojej zmianie – rzucam z uśmiechem, który zawsze działa cuda w moich relacjach z kobietami i nie czekając na jej odpowiedź, kieruję się wreszcie na swoje miejsce. Mijam jeszcze kilka innych pielęgniarek, które uprzejmie mnie witają  i już prawie jestem na miejscu, gdy czuję rękę na swoim ramieniu.

– Wszędzie cię szukałam – słyszę cienki, dziewczęcy głos.

Odwracam się w stronę dziewczyny i z ulgą stwierdzam, że to nie śliczna pielęgniareczka, której imienia nawet nie znam. Nie  mam ochoty teraz się od niej opędzać. Zajmę się nią w nocy. Natomiast teraz czas zająć się robotą. – Byłam u Alex i tak jak mówiłeś, poczekałam, aż wyjdzie do  łazienki, zanim postawiłam bukiet, ale myślę, że mogła mnie widzieć... – dziewczyna mówi szybko i jest bardzo przejęta. Spuszcza wzrok. – Czy narobiłam wam kłopotów? Przepraszam...

– Jak to mogła cię widzieć? – syczę. Czuję, jak krew zaczyna mi buzować, jednak nie jestem pewien czy ze złości, czy z ekscytacji. W każdym razie na tę dziewczynę nie  mógłbym się wściekać. Teraz przestraszona zwiesza głowę, jej czerwone włosy zasłaniają jej większą część twarzy, ale nadal widzę, że  nerwowo skubie swoją imitację kolczyka w wardze. Delikatnie łapię ją za ramiona i prostuję, żeby spojrzała mi w oczy. – Widziała cię czy nie?

– Nie wiem. Kiedy wychodziłam z pokoju ona właśnie wracała z łazienki – mówi nieco piskliwie, a jej ramiona zaczynają się  trząść. Zawsze szybko się stresuje.

– Spokojnie – odpowiadam łagodnie na ten widok. – Nic się  nie stało.

– Nie będziesz miał kłopotów przeze mnie? Chciałam tylko jej  przynieść kwiaty, żeby nie było jej przykro. Przecież nie ma nikogo  innego, kto by to zrobił... – bąka, trzęsąc się coraz bardziej i widzę,  że lada moment może się rozpłakać. Jest bardzo wrażliwą osóbką.

– Amy – mówię głośno i zmuszam ją, aby znowu na mnie spojrzała, bo jej wzrok zdążył już powędrować w stronę dłoni schowanych w zbyt dużej bluzie po bracie. – Nic się nie stało. Nikt nie będzie miał kłopotów. To miło, że robisz to dla Alex.

Nieco uspokojona wzdycha ciężko.

– To dobrze. Bo nie chcę robić kłopotów – mruczy. Następuje chwila ciszy, przerwana jednak jej pytaniem, którego najbardziej  nie chciałem słyszeć, bo nie znoszę kłamać. – A ile to jeszcze potrwa? Kiedy będę w końcu mogła z nią porozmawiać?

– Niedługo – rzucam. – Masz. To dla ciebie. Wręczam jej kawę, którą wcześniej zakupiłem. Chcę tym sposobem odwrócić jej uwagę od tego, czego wiedzieć nie powinna, a kawa z automatu wydaje się do tego idealna. Alex wiele  razy opowiadała mi, jak bardzo Amy ją lubi. Do tej pory zastanawiam się dlaczego.

– Ooo, dziękuję – uśmiecha się szeroko. – Miło, że pomyślałeś.

– Nie ma sprawy. A teraz przepraszam cię, muszę porozmawiać z lekarzami... – kłamię znowu.

– Pewnie. To ja lecę. Dzwoń, jak czegoś się dowiesz – odwraca się i znika za rogiem.

Ja natomiast kieruję się do sali, w której leży Alex. Ostrożnie zerkam zza futryny i widzę ją. Siedzi na swoim łóżku. Porusza się z ociąganiem. Wyraźnie widzę, że jest obolała. Burza  rudych włosów osłania jej twarz, ponieważ dziewczyna pochyla się nad czymś. Zerkam niżej i widzę jej dziennik. Klnę w myślach! Oczywiście, wiem o tym dzienniku od Lisy, która zdała mi  wcześniej raport, ale to nie zmienia faktu, że jego widok mimo  wszystko mocno mnie stresuje. Że też wcześniej nikt nie pomyślał, żeby sprawdzić rzeczy osobiste, z którymi tu przyjechała!  Oczywiście, to ja powinienem to zrobić. Ja jestem za to odpowiedzialny, więc nie mam kogo obwiniać. To mnie się oberwie od  Jacka. Nikt nie wie, co ona tam dokładnie zapisała. Pamiętam,  że przed wypadkiem często chodziła gdzieś z tym dziennikiem, notowała coś i rysowała, ale nigdy nie pozwoliła mi do niego zajrzeć. A co, jeśli ma jakieś informacje? W sumie mogłoby to nam  wyjść na dobre... Nagle dziewczyna unosi wzrok, najwyraźniej wyczuwając, że  jest obserwowana, a ja w ostatniej chwili odskakuję i szybkim  krokiem odchodzę za róg.

– To już trzeci raz dzisiaj, Chris! – szepczę do siebie. – Otrząśnij się!

Następnego dnia budzi mnie dźwięk telefonu. Reaguję szybko, tego mnie nauczono. Momentalnie siadam i łapię za komórkę, wyciszając jednocześnie dźwięk. Chwilę później orientuję się,  że coś porusza się po mojej prawej stronie. Pierwszą moją myślą jest Pik – czarny kundel, którym się opiekuję, ale gdy zerkam  w tę stronę przypominam sobie poprzednią noc. Obok mnie leży  pielęgniarka, której imienia nadal nie pamiętam. Poruszyła się  delikatnie, gdy zadzwonił telefon, jednak nie zdążył jej obudzić. Wstaję ostrożnie, szukając jednocześnie bokserek, które walają  się gdzieś w stercie ubrań na podłodze. Znajduję je obok czarnego stanika i wkładam na siebie, jednocześnie odbierając telefon.

– Tak, Jack? – szepczę. Nie chcę zbudzić młodej blondynki, która jeszcze cicho pochrapuje. Pik natychmiast zeskoczył z łóżka, na którym spał razem z nami, wyczuwając, że szykuje się poranny spacer i teraz  tańczy wesoło pod moimi nogami, machając ogonem.

– Dostałem twoją wiadomość, Chris – mówi Jack. Nie mogę niczego wyczytać z tonu jego głosu, ale nie dziwi mnie to. Jack zawsze był powściągliwy w emocjach. Nieważne czy  słyszy dobre, czy złe informacje. Nieważne czy składa ci życzenia  urodzinowe, czy chce cię zabić... – Zająłeś się tym?

– Nie mogę – wzdycham. – Alex nie rozstaje się z tym dziennikiem. Obserwuję ją odkąd się obudziła. Śpi z nim pod poduszką. Nawet zabiera go ze sobą do łazienki.

– A co z dziewczyną, którą zwerbowałeś? Ta... Lisa, zdaję  się? – mówi wciąż tym samym głębokim i lekko chropowatym,  ale spokojnym tonem. – Nie może tego zrobić? W końcu po to  ją do niej przysłałeś.

– Nie ufa jej – szepczę. Zerkam na łóżko. Pielęgniareczka nadal śpi mocno. Podejmuję decyzję, aby nie budząc jej, wyjść z psem  i jeśli zrobię to wystarczająco szybko, może uda mi się odprowadzić  Pika do domu i wyjść niepostrzeżenie, zanim dziewczyna wstanie. Jednak kiedy zaczynam zbierać ciuchy z podłogi, głośne stukanie  zbyt długich pazurków kundelka o podłogę sprawia, że zaczynam  wątpić w powodzenie misji.

– No to spraw, aby jej zaufała.

– To trochę potrwa, Jack – rzucam, ziewając. – Już nie jest taka jak kiedyś. Milczenie ze strony Jacka nigdy nie zwiastuje niczego dobrego, dlatego też, gdy cisza się przedłuża, wzdycham głośno i mówię:

– Zajmę się tym.

– Wiem – odpowiada i słyszę jak się rozłącza. Wzdycham jeszcze raz, jednak zanim zdążę zrobić coś więcej, mój drugi telefon odzywa się z szafki kuchennej. Odbieram natychmiast, tłumiąc przekleństwa i zerkam szybko w stronę łóżka. Ładna  blondynka jedynie mruczy marudnie i przewraca się na drugi bok.

– Tak? – szepczę znowu.

– No i jak tam? Jak sprawy?

Rozluźniam się, gdy słyszę wesoły głos.

– Cześć, Richie.

– Dostałem twoją wiadomość – mówi podekscytowany. – Nie żartujesz? Ma swój dziennik?

– Tak – mówię, ubierając się i wciąż przeganiając spod nóg  kundelka, który ma przynajmniej tyle przyzwoitości, aby nie  szczekać z radości. – Ma ten swój dziennik, z którym wszędzie  chodziła przed wypadkiem.

– Co w nim jest? – Słyszę ogromną ciekawość mężczyzny i widzę oczyma wyobraźni jak wciąż siada i wstaje z krzesła, nie mogąc się zdecydować. Zawsze tak robi, gdy jakiś temat wyjątkowo  go zainteresuje.

– Nie wiem – mówię z lekką frustracją. – Nie mam pojęcia. Nigdy mi go nie pokazywała, ale często coś w nim zapisywała. – Może to pamiętnik? – Richie ekscytuje się jak dziecko, które dostało prezent i nie mogąc się doczekać, żeby zobaczyć, co  jest w środku, potrząsa nim i nasłuchuje. – To mogłoby nam bardzo wiele ułatwić!

„I skomplikować” – dodaję w myślach.

– Nie sądzę – odpowiadam. – Myślę, że to coś bardziej w stylu notatnika. Ona nie pisała w nim długich notatek. A przynajmniej ja nigdy tego nie zauważyłem...

– Nieważne co to jest, na pewno nam to tylko pomoże! – śmieje się. – Lepiej być nie mogło!

– Jack tak nie uważa... – krzywię się.

– Co tylko nas utwierdza w przekonaniu, że to musi być coś dobrego! – Słyszę w tle dźwięk nalewanej do szklanki whisky.

„Wiem, że Richie ma rację. To dobra wiadomość dla naszej sprawy, ale czy dobra dla mnie...? Tego nie jestem taki pewny. Jeśli zapisała tam coś tuż przed wypadkiem, to może zdecydowanie  utrudnić mi zadanie... No cóż, myślenie o tym tego nie załatwi. Muszę działać”. – Spoglądam w dół na kundelka, który z radością patrzy mi w oczy. „No tak, ale najpierw muszę zająć się tym  sierściuchem. I kobietą w łóżku. Co za los...” – Wzdycham głęboko po raz kolejny.

– Muszę lecieć. – mówię kwaśno, wiedząc, jak ciężki dzień  mnie czeka.

– Dobra. – Richie z kolei jest dziś bardzo wesoły. – A! Warner, jesteś jeszcze?

– No? – pytam, mimo że wiem, co powie. Zawsze wygłasza ten sam tekst na koniec każdej rozmowy. Myśli, że tym podnosi wszystkich na duchu, a tak naprawdę tylko nas irytuje.

– Los nam sprzyja! – woła wesoło.

Rozdział 3.

Alex

– Poczekaj chwilę, zaraz sobie przypomnę – mówi Lisa, miotając się przy wannie. Kręci pokrętłami w białej skrzyneczce  umieszczonej na ścianie tuż przy słuchawce prysznica.

– Już próbowałam, Liso. Nie działa – rzucam lekko sfrustrowana, ponieważ stoję otulona jedynie dużym ręcznikiem, a w łazience jest dość zimno.

Z tego, co zauważyłam, okna są chyba nieszczelne. Lisa jedynie wydaje dziwny dźwięk i dalej manipuluje przy pokrętłach.

– Może coś się popsuło? – sugeruję.

Jednak dziewczyna nie zaszczyca mnie odpowiedzią. Wzdycham. Myślę sobie, że dziś nici z prysznica. Rozglądam się po  pomieszczeniu i zatrzymuję wzrok na niewielkiej umywalce. Jest  ona dość nisko osadzona, a zamiast jednego kranu ma dwa bardzo małe, podzielone na gorącą i zimną wodę. Zastanawiam się,  co za idiota wpadł na pomysł, aby dzielić w ten sposób kran?  Do wyboru masz jedynie wodę lodowatą, albo wrzątek. Możesz  również puścić wodę z obu kranów jednocześnie i na przemian  z nich czerpać. Im dłużej nad tym myślę, tym bardziej się przekonuję, że wcale nie chcę używać tej umywalki, aby zadbać o higienę, ale chyba nie będę miała wyboru, skoro nasz prysznic nie  działa. Zaczyna wzrastać we mnie wielka rozpacz, więc w akcie  desperacji odwracam się w stronę Lisy, aby jej pomóc. Może jednak coś da się zrobić?

– Pokaż – mówię, odsuwając ją od urządzenia.

Dziewczyna syczy cicho, ale pozwala mi zerknąć. Skrzynka wygląda niepozornie. Ma dwa pokrętła, którymi można regulować temperaturę wody wydobywającą się z słuchawki. Jest to  mechanizm, dzięki któremu wannę przerobiono na prysznic, ponieważ, jak już zdążyłam sprawdzić, krany w wannie są tak zardzewiałe, że nawet nie da się ich odkręcić. Biała skrzynka ma też  lampeczkę, która aktualnie się nie świeci. Zastanawiam się, czy  służy ona do tego, aby w jakiś sposób komunikować ilość ciepłej wody, czy też mówi nam, że całe urządzenie jest włączone  lub wyłączone? Jeśli jest to ta druga opcja, to gdzieś tutaj musi  się znajdować jakiś włącznik. Oglądam skrzynkę dookoła, ale nic  nie widzę. Zerkam na ścianę, do której jest przymocowana i świta mi pomysł, bowiem owa ściana jest jednocześnie bokiem małej szafki. Otwieram ją i wydaję cichy okrzyk radości. W środku  widać resztę skrzynki, z której zwisa sznurek. Pociągam za niego i słyszę kliknięcie. Szybko zerkam na białą skrzynkę i widzę,  że dioda świeci teraz na pomarańczowo. Przekręcam jedno z pokręteł i nagle woda spryskuje moją dłoń oraz twarz Lisy, która  wydaje okrzyk zaskoczenia. Cieszę się tak bardzo, że niemal skaczę z radości, jednak powstrzymuje mnie delikatny ból w okolicach żeber.

– Naprawiłaś – mówi Lisa gorzkim tonem, wycierając twarz  ręcznikiem, a jej mocny makijaż rozpływa się po twarzy.

– To nie było zepsute, Liso. To jest włącznik tego... czegoś. – Wskazuję na całe urządzenie. – Jak mogłaś tego nie wiedzieć, skoro mieszkamy tu od kilku miesięcy? – Patrzę na nią  uważnie, kiedy ona wije się pod moim spojrzeniem i jąka:

– No... wiesz... – zastanawia się. – Zawsze było włączone.

Nie drążę tematu, pozwalam jej wyjść z łazienki, abym w spokoju mogła wziąć prysznic i zmyć z siebie zapach szpitala, który  dziś rano opuściłam. Woda jest wspaniała i nawet nie przeszkadza mi za bardzo fakt, że całe ciepło ucieka, ponieważ wanna nie  jest szczelnie zasłonięta. Myślę o Lisie i o jej dziwnym zachowaniu, które wciąż u niej zauważam. Najpierw jej reakcja na dziennik, jakby bała się o to, co mogę w nim odnaleźć. Potem brak podstawowych informacji, które jako przyjaciółka powinna posiadać. Nie musi wiedzieć, jaki jest mój ulubiony smak lodów, ale chyba powinna wiedzieć, gdzie chodziłam do szkoły, prawda? Szczególnie, że zarzeka się, że jest moją jedyną i najlepszą przyjaciółką. Jej zachowanie, gdy weszłyśmy dziś rano do domu, też było zastanawiające. Przypominam sobie, jak chwytała różne przedmioty  i uważnie się im przyglądała albo wydawała dziwne piski i podskakiwała radośnie, gdy zauważyła prostownicę do włosów albo toaletkę w swoim pokoju. Nie wspominając już o jej reakcji, gdy zobaczyła Maxa, kiedy byłyśmy w szpitalu. Przeglądała właśnie swojego smartfona, nie zwracając na mnie uwagi, kiedy do pokoju  wszedł blondyn, niewiele wyższy ode mnie. W ręku trzymał kwiaty i pełen entuzjazmu prawie przybiegł do mojego łóżka.

– Alex! – zawołał radośnie i dał mi soczystego buziaka prosto  w usta. – Tak się martwiłem o ciebie, kocie. Jak się czujesz?

Wepchnął mi do rąk kwiaty, które wyglądały, jakby sam je właśnie podkradł ze szpitalnego ogródka i podszedł do ściany naprzeciwko po drugie krzesło, które mógłby sobie postawić obok mnie. Spojrzałam na Lisę bardzo zaskoczona, oczekując podpowiedzi,  kim jest ten szalony chłopak, jednak Lisa wyglądała na jeszcze bardziej zdezorientowaną niż ja. W tym czasie chłopak zdążył już zająć miejsce obok mnie i teraz przyglądał mi się wyczekująco.

– Yym – jęknęłam. – Dobrze. A kim jesteś?

– No tak! – klepnął się teatralnie w czoło. – Nie pamiętasz! Mówili, że możesz nie pamiętać, ale myślałem, że o mnie nie zapomnisz, kocie. To ja, Max. Twój chłopak! – uśmiechnął się szeroko,  a w jego oczach pojawiła się jakaś dziecięca iskierka. Znowu zerknęłam na Lisę, oczekując jakiejś pomocy z jej strony, ale ona tylko pobladła i patrzyła wielkimi oczami na mojego nowego gościa.

On również spojrzał w jej stronę i wyglądał, jakby dopiero teraz  ją zauważył. – Cześć. Nazywam się Max Rogers. – Wyciągnął do  niej dłoń ponad moim łóżkiem. Ona, z oczami wciąż wlepionymi w nowego gościa, wyciągnęła powoli swoją i cicho powiedziała:

– Elisa Williams. Możesz mówić mi Lisa.

Patrzyłam na tą scenę mocno zbita z tropu.

– Nie znacie się?

Max spojrzał na mnie i pokręcił głową.

– Nie, a powinniśmy?

– No... Skoro jesteś moim chłopakiem, to chyba powinieneś. znać moją przyjaciółkę – powiedziałam, lekko zaskoczona wyrzutem w swoim głosie. W tym momencie oboje zaczęli się nieco wiercić na swoich krzesłach i szukać dobrej odpowiedzi. Nie  wiedzieć czemu, nieco zirytowało mnie to zachowanie. Czułam  się, jakbym była okłamywana. Ni stąd ni zowąd przyszedł mi do  głowy pewien pomysł rodem z telenoweli.

– A może mnie zdradziliście i teraz udajecie, że się nie znacie? – Słyszałam wściekłość w swoim głosie i nie miałam pojęcia  skąd się ona bierze.

Oboje spojrzeli na mnie szybko. Lisa zaśmiała się wesoło,  a Max zaczął mnie zapewniać, że nigdy w życiu by mnie nie zdradził. Ich reakcja nieco mnie uspokoiła, bo mimo że zachowywali się dziwnie, to jednak teraz wydawali się szczerzy. Dałam  więc temu spokój. Przyjrzałam się mojemu chłopakowi uważnie. Był blondynem, włosy miał nieco dłuższe, opadające na czoło. Jego oczy były niebieskie, a usta pełne. Był całkiem przystojny, jednak coś w jego twarzy przywodziło na myśl małego chłopca. Może to ten beztroski uśmiech? Albo delikatny meszek zamiast zarostu? Zwróciłam uwagę na jego ubiór bo, choć nie sądzę, abym w przeszłości mocno interesowała się modą (w każdym razie w tej chwili nie czuję, żeby mnie ten temat pociągał), to jego ubiór wołał o pomstę do nieba. Jak można założyć koszulę w czarno-białą kratę do zgniło-zielonych dresów? Z miejsca zakwalifikowałam chłopaka jako osobę niezwracającą uwagi na swój wygląd. Im dłużej mu się przyglądałam, tym większej  nabierałam pewności, że go odrobinę kojarzę.

– Chyba trochę cię pamiętam... – powiedziałam zamyślona.

– Naprawdę? – Chłopak prawie podskoczył na swoim krześle, uszczęśliwiony. – A co konkretnie?

Jednak ja nie byłam w stanie nic więcej sobie przypomnieć.

Miałam wrażenie, że widziałam go wcześniej, ale nie wiązało się  z nim żadne moje skojarzenie. Liczyłam na to, że może z czasem  wspomnienia same wrócą, ale nic z tego. Max odwiedził mnie jeszcze kilka razy, zawsze wesoły na początku i nieobecny myślami  przez resztę wizyty, ale żadne wspomnienia do mnie nie wróciły. Jednak to już zawsze coś. W końcu Lisy nie pamiętam w ogóle.

Niechętnie kończę prysznic, który niesamowicie mnie rozgrzał i odświeżył, i wracam myślami do teraźniejszości. Oglądam  się w niewielkim lustrze nad umywalką. Moje włosy teraz zamieniły się w bardzo kręcone, ciemne strąki. Zerkam na swoje żebra  i z uśmiechem stwierdzam, że wyglądają nieźle. Zostały już tylko dwie rozległe, ale tylko delikatnie żółte plamy. Poruszam się  w różne strony i uznaję, że wszystko zapowiada się obiecująco,  bowiem ból prawie całkiem ustąpił. Minęły w końcu dwa tygodnie od mojego przebudzenia, a miesiąc od wypadku – czas najwyższy. Wychodzę z łazienki, uważnie oglądając mieszkanie. Staram się znaleźć cokolwiek, co pomogłoby mi odzyskać pamięć,  jednak żaden z przedmiotów nic mi nie mówi. Wzdycham na tę  myśl i postanawiam położyć się spać. Jest już późno.

Nagle staję jak wryta. Czuję, jakbym znowu zderzyła się z autobusem. Nie rozumiem burzy uczuć, które mną miotają. Czuję  przerażenie i wściekłość. Mam ochotę wrzeszczeć, choć nie mam pojęcia na kogo i dlaczego. Rozglądam się szybko za Lisą. Nie  chcę, aby widziała, co się ze mną dzieje, bo niewykluczone, że zaraz się rozpłaczę. Nie ma jej w pobliżu jednak mój wzrok zostaje  natychmiast przyciągnięty w jedno miejsce. Patrzę, jak zahipnotyzowana, a moje emocje rosną do ogromnych rozmiarów. Nie  wiem, dlaczego, ale obraz wiszący na ścianie zaraz obok mnie  sprawia, że czuję to wszystko. Przedstawia planszę szachową. Pustą planszę szachową, będąc precyzyjną. Nagle do głowy wpada  mi jedna myśl: „Muszę go uratować”.

Rozdział 4.

Kolejnego dnia budzę się z silnym postanowieniem, aby znaleźć odpowiedzi na liczne pytania, które tworzą się w mojej głowie, odkąd tylko otworzyłam oczy w szpitalu. „Dlaczego nic nie  pamiętam? Kim byłam tak naprawdę? Gdzie są moi znajomi  i moja rodzina? Wiem, że rodzice zginęli w pożarze, ale co z resztą rodziny? Dlaczego Lisa jako moja przyjaciółka zachowuje się  tak dziwnie, nie znając o mnie wielu faktów? I dlaczego za nią  nie przepadam, skoro to moja przyjaciółka? Dlaczego mój chłopak wcale nie wzbudza we mnie ciepłych uczuć? Czy ja go kochałam? Amnezja przecież nie wymazuje uczuć tylko wspomnienia! No i kim jest ten tajemniczy ktoś, kogo tak pragnę uratować  i przez kogo nie mogłam spać tej nocy?!”

Gdy tylko podnoszę się z łóżka, jem szybkie śniadanie, bo bardzo burczy mi w brzuchu, i jeszcze w piżamie siadam na swoim łóżku z dziennikiem i laptopem, który wczoraj Lisa przyniosła mi, oświadczając, że jest mój. Będąc jeszcze w szpitalu odkryłam ciekawą stronę w moim dzienniku. Musiałam być bardzo  zorganizowaną osobą, ponieważ na jednej z kartek miałam zapisane wszystkie hasła i loginy do – jak sądzę – wszystkich portali  społecznościowych i stron, na których posiadałam konto. W tej  chwili wydaje mi się to dziwne, bo przecież gdyby ten dziennik  trafił w niepowołane ręce, nie byłoby ciekawie. Co prawda ta lista oraz kilka innych zostały zapięte klipsem, aby trudniej było  się do nich dostać, ale przestańcie! Taki klips umie odpiąć pięcioletnie dziecko! Nie wiem, co sobie wtedy myślałam, ale nie  interesuje mnie to. Ważne, że dzięki temu mam teraz listę tych  wszystkich haseł i bez problemu mogę sprawdzić wiele informacji o sobie. A przynajmniej taką mam nadzieję. Gdy odpalam laptopa, okazuje się na szczęście, że nie oczekuje on hasła na stronie  startowej. I dobrze, bo w dzienniku też nie zanotowałam nic na  ten temat. Chociaż sądzę, że nie trudno byłoby mi zgadnąć. Prawie każde z kont ma dokładnie takie samo hasło. Wyjątkiem są  dwa, na których widnieje inne. Szybko odpalam internet i wpisuję adres Facebooka. Strona otwiera się od razu na moim profilu. Widocznie nawet się nie wylogowałam. Przeglądam najpierw  swoją tablicę i ze smutkiem stwierdzam, że nie ma tam prawie  nic. Tylko trzy zdjęcia profilowe, robione rok po roku. Na każdym uśmiecham się szeroko. Wyglądam na szczęśliwą. Oprócz  tego jest jeszcze informacja o tym, że mieszkam w Londynie. Nie  ma szkoły, w której się uczyłam, ani też pracy. Przeglądam znajomych, których mam koło setki. Znajduję tam Lisę oraz Maxa. Więcej osób nie poznaję. Sprawdzam swoją tablicę i nieco zdziwiona odnajduję informację o zerwaniu z Maxem. Data wskazuje dwudziestego czwartego kwietnia. Notuję sobie w głowie szybko, aby zagadnąć o to Maxa. Dalej na mojej tablicy udostępniony  jest film nawołujący do wegetarianizmu. „To oznacza, że nie jem  mięsa” – myślę sobie. Poza tym nie ma więcej treści na mojej tablicy. Postanawiam więc zajrzeć w wiadomości, może tam będzie  w końcu jakaś wartościowa informacja? Zastanawiam się przez  chwilę, jaką informację uznam za wartościową, ale tak naprawdę  sama nie wiem, czego szukam. Póki co jedyne, co wiem to to, że  czuję niedosyt. Jakby istniało coś, co muszę wiedzieć. Tylko co?

Tym razem również się zawodzę. Wiadomości jest niewiele,  jakbym rzadko korzystała z tego portalu. Kilka treści wymienionych z jakimiś dziewczynami. Wyglądają one na zwykłe rozmowy z koleżankami ze szkoły. Typowe rozmowy o niczym. Jest też  coś, co na dłużej zatrzymuje moją uwagę, a mianowicie konwersacja z Maxem. Tutaj też nie ma zbyt wielu wiadomości. Kilka  razy o coś się zapytaliśmy, czasem jedno drugiemu przesłało kilka miłych słów, a później jest już tylko rozmowa po zerwaniu,  w której Max bardzo prosił o to, abyśmy do siebie wrócili. Ja się  nie zgadzałam. Jednak w końcu zmiękłam i przystałam na spotkanie z nim. Widocznie również mi go brakowało i wtedy do siebie wróciliśmy. Nieco sfrustrowana niewielką ilością informacji,  jakie zebrałam, wylogowuję się z mojego konta i szukam innych  stron. Niestety z każdą kolejną denerwuję się coraz bardziej. Na  YouTube okazuje się, że lubię oglądać filmy o zdrowym odżywianiu i metodzie prowadzenia dziennika, która się nazywa Bullet  Journal. Już wiem w takim razie, skąd mam pomysły na te wszystkie listy zadań w moim własnym dzienniku. Na poczcie elektronicznej znajduję tylko reklamy i rachunek za telefon, którego nie  mam, tak przy okazji. Zginął śmiercią tragiczną pod kołami autobusu. Jednak operatora najwyraźniej to nie obchodzi. Umowa  to umowa. Znajduję też stronę, z której zamawiałam jakieś wysokiej jakości kosmetyki. Z niej dowiaduję się, że jestem bardzo  precyzyjna w tworzeniu opinii na jakiś temat, bo bardzo dogłębnie zrecenzowałam wiele kosmetyków. Ale to nie są informacje,  które mi w czymkolwiek pomagają, więc jedynie wściekam się  jeszcze bardziej. Niezadowolona z poszukiwań w internecie, postanawiam obejrzeć foldery w komputerze i nawet nie dziwię się  za bardzo, gdy żadnego nie znajduję. „Dość tego!” – Z hukiem  zatrzaskuję laptopa i dopiero po chwili czuję lekką skruchę, bo  przecież nie chciałabym go uszkodzić. Ale skrucha szybko mija,  kiedy uświadamiam sobie, że nic tak naprawdę nie mam. Kiedy  w szpitalu znalazłam tę listę z hasłami, byłam pewna, że odkryłam  skarb! A dowiedziałam się jedynie tyle, że przed wypadkiem byłam bardzo zorganizowaną perfekcjonistką o wysokich wymaganiach, praktycznie bez znajomych, z przyjaciółką, z którą nawet  nie rozmawiałam przez internet (na Facebooku nasza konwersacja była pusta) i z chłopakiem, z którym najwyraźniej jestem z litości. „Pięknie. Nie zdziwię się, jeśli ktoś mi powie, że rozpowiadałam, iż widziałam UFO czy coś... I tak już jestem wystarczającym dziwadłem”.

W tym momencie do mojego pokoju wchodzi Lisa w różowym szlafroku i zaspana pyta, czy zrobić mi śniadanie. Zerkam  na zegarek wiszący na ścianie naprzeciwko mnie i zaskoczona widzę, że jest już po dwunastej. „A niech to! Szperałam w internecie ponad trzy godziny!” – Nie komentuję późnej pobudki przyjaciółki i tylko grzecznie odmawiam, dodając, że śniadanie już  jadłam. Kiedy dziewczyna chce wyjść, zatrzymuję ją:

– Lisa?

– Tak? – cofa się, ziewając szeroko. Waham się, ale nie mam kogo innego o to spytać.

– Wczoraj... miałam dziwne wrażenie, że coś sobie przypominam – mówię niepewnie. – Wydawało mi się, że... chyba ktoś  jest w niebezpieczeństwie... – Patrzę na dziewczynę, jednak ta  tylko ziewa jeszcze raz i macha na mnie ręką.

– A niby kto? Wydaje ci się.

Nieco frustruje mnie ta odpowiedź, szczególnie, że czuję, iż to uczucie nie jest tylko moim wymysłem. Ale widzę tęskny wzrok  Lisy skierowany w stronę lodówki i wiem, że nic więcej z niej nie  wyciągnę, dopóki nie nakarmi potwora, który warczy tak głośno,  że nawet ja go słyszę, kończę więc rozmowę:

– Pewnie tak.

Kilka godzin później wraz z Lisą wędrujemy ulicami Londynu, niczym w labiryncie. Oglądam otoczenie bardzo uważnie  i z satysfakcją stwierdzam, że przypominam sobie kilka miejsc,  choć nie mam konkretnych wspomnień z nimi związanych. To  tylko uczucie, że już kiedyś tu byłam. Niewykluczone jednak, że  to jedynie efekt architektury londyńskiej. W końcu wiele ulic wygląda niemal identycznie, dzięki tym tak zwanym szeregowcom. Czasami wydaje mi się, jakbyśmy chodziły w kółko. Jednak Lisa zdaje się doskonale wiedzieć, dokąd zmierzamy. Przez  całą drogę, odkąd tylko wyszłyśmy, szczebiocze wesoło. Opowiada mi, co robiła w różnych mijanych przez nas miejscach, kogo  spotkała i jak dobrze bawiła się na licznych imprezach.

– A tutaj – wskazuje na obskurną piwniczkę, która przypomina zwykłą melinę – jest najlepszy klub na świecie! Naprawdę! – Klaszcze w dłonie, a jej oczy lśnią ekscytacją. Mojej uwadze  nie umyka irytujące mlaskanie, które towarzyszy jej na każdym  kroku, nawet jeśli nie żuje gumy. – Kiedyś tu spotkałam tego  sławnego aktora! Tego... jak mu tam... DiCaprio!

– Tutaj? – szczerze się dziwię, patrząc na obdrapane drzwi  „najlepszego na świecie klubu”, pod którym walają się puszki po  piwie i chyba milion niedopałków. – Jesteś pewna, że nie byłaś  wtedy po prostu pijana?

Dziewczyna wybucha śmiechem.

– Kochana, ja zawsze jestem pijana na imprezach! Jednak to nie znaczy, że nie umiem rozpoznać takiego przystojniaka! Ale  nie chciał ze mną wtedy iść, chociaż widziałam, jak mnie ścinał!

– Gdzie chciałaś z nim iść? – pytam lakonicznie, skupiona na  próbach przypomnienia sobie któregoś z mijanych miejsc.

– Co ty, nienormalna jesteś? – woła rozbawiona. – Nie wiesz, gdzie?

Postanowiłam nie wnikać w to, co ma w głowie moja przyjaciółka i skupić się na moim własnym zadaniu: przypomnieć sobie jak najwięcej. Czuję, że nie powinnam w tej chwili biegać po  ulicach Londynu z największą imprezowiczką świata, tylko dowiedzieć się, komu i w czym mam pomóc oraz jak to zrobić, ale  wciąż nie mam pojęcia, co jest grane!

– Ej! – Lisa drze mi się prosto w ucho.

Zszokowana aż przystaję na środku ulicy. Na szczęście nic nie  jedzie. Żaden autobus, ani nic...

– W ogóle mnie nie słuchałaś?! – woła oburzona.

– Słuchałam! – kłamię, bo w prawym uchu mi teraz nieźle dzwoni.

Nie lubię kłamać, ale uważam się teraz całkiem usprawiedliwiona.

– Wcale nie! – woła. – Więc co teraz mówiłam?

– Że chciałaś przelecieć DiCaprio, ale on nie chciał – rzucam, marszcząc czoło sfrustrowana.

– O tym mówiłam wieki temu! – krzyczy wzburzona, wymachując rękoma. – I właśnie, że chciał! Pewnie gdzieś czyhał paparazzi, więc był dyskretny albo coś… – Dziewczyna poprawia  swoje włosy pewna, że ma rację.

– Nieważne... – mówię cicho i idę dalej. Lisa obserwuje mnie  przez chwilę, po czym mówi:

– Znowu ci w głowie ten ktoś, kogo masz uratować? – Kiedy się nie odzywam, dziewczyna uznaje, że zgadła, więc kontynuuje: – Wiesz co, nie chciałam ci tego mówić, ale wiem, dlaczego to czujesz...

Momentalnie odwracam się do niej. Zdążyłam wcześniej ją  wyprzedzić i iść przed siebie, nie zważając na to, czy idę w dobrą  stronę. Chciałam dumnie pokazać, jak bardzo nie podoba mi się  traktowanie mojego ucha w tak brutalny sposób, jednak teraz  o wszystkim zapominam.

– Co wiesz?! – wołam, niemal ją atakując, na co ona nieco się  onieśmiela. Szybko jednak odzyskuje wigor.

– Bo jak byłaś mała i był ten pożar w twoim domu – zaczyna  mlaskając – to wtedy miałaś też młodszego brata. No i ten brat  zginął w pożarze. Odkąd tylko się przyjaźnimy, trujesz mi o tym,  że czujesz się odpowiedzialna za jego śmierć i że śnią ci się koszmary o tym, że cały czas nie możesz go uratować.

Myślę intensywnie nad tym, co mówi Lisa. „To miałoby sens. Chyba. Czy to możliwe, żebym tak długo to przeżywała?”.

– Dlaczego mi nie powiedziałaś wcześniej, że miałam brata?

– No wiesz... myślałam, że zapomnisz i skończą się twoje koszmary. Najwidoczniej się myliłam.– Teraz to ona mnie wymija, skręca w boczną uliczkę i mówi wesoło: – No proszę, jesteśmy na miejscu.

Zerkam w stronę, w którą wskazuje Lisa. Nagle zapominam  o poprzednim temacie rozmowy i ogarnia mnie irracjonalny  stres. Teoretycznie bywałam tutaj już nie raz w moim „poprzednim” życiu, ale teraz czuję się, jakby to był mój pierwszy dzień  szkoły. Oglądam budynek przed nami i stwierdzam, że nie wygląda on na szkołę tańca. Bardziej przypomina biurowiec. Jednak na drugim piętrze szerokie okna odsłaniają tajemnice budowli, bowiem widać przez nie młode dziewczyny ruszające się  w rytm muzyki. Podchodzimy do klatki schodowej i widzimy  domofon. Od razu z satysfakcją stwierdzam, że miałam rację, co  do wyglądu budynku i jego funkcjonalności. Rzeczywiście, przeważająca ilość opisów poszczególnych numerów pokoi to usługi  biurowe. Tylko jeden opisuje szkołę tańca. Dzwonimy pod numer dziewiąty i sekundę później słyszymy brzęczenie odblokowanych drzwi. Powoli idziemy na drugie piętro, a po klatce odbija się echo muzyki współczesnej. Wchodzimy do holu, który  prowadzi do licznych pomieszczeń. Ze względu na to, że drzwi  nie zostały zamknięte widzę, że dwa z nich to szatnie, dwa inne  to sale taneczne – jedna znacznie większa niż druga – oraz toaleta. Jako że w mniejszej sali tanecznej przez szklane ściany widzimy na oko pięcioletnie dziewczynki tańczące balet, instynktownie kierujemy się w stronę drugiej z nich. Gdy wchodzimy  nieśmiało, instruktorka spogląda na nas bystro, ruchem ręki pokazuje dziewczynom przybierającym skomplikowane figury, aby  kontynuowały, a sama podchodzi do nas.

– Cześć Alex! – woła do mnie, uśmiechając się szeroko i przytulając mnie.

Jestem zaskoczona jej siłą, ponieważ jest to drobna i niska kobieta. Zaskakuje mnie też jej zapach. Może to brzmi dziwnie, ale po  spoconej kobiecie, która zapewne tańczy dziś już od wielu godzin,  spodziewałam się zupełnie czegoś innego niż kwiatowo-słodka woń.

– Tak miło cię widzieć, kochana! – woła, gdy tylko mnie puszcza. – Jak się czujesz? Już wszystko dobrze?

Przez głowę przemyka mi myśl, że mam już dość tego, że ludzie, których nie znam (a przynajmniej nie pamiętam, abym znała), wciąż pytają mnie o moje samopoczucie. Ale ta kobieta wydaje  się taka urocza. Przypomina nieco anioła lub elfa ze swoimi jasnoblond prostymi włosami sięgającymi za pas. Jej oczy są roziskrzone, uśmiech szeroki i szczery, a jej ruchy niesamowicie pełne gracji. Nawet, gdy podnosi dłoń, aby podrapać się po nosie i odgarnąć  kosmyk włosów z oczu, porusza nią z delikatnością motyla. Postanawiam nie wyżywać się na tym aniele.

– Dobrze się czuję. Moje ciało prawie całkiem się zagoiło. Pozostały tylko luki w pamięci – odpowiadam grzecznie.

Kobieta uśmiecha się niepewnie.

– Och tak! Pewnie mnie nawet nie pamiętasz, co kochana? – Jej oczy przybierają przejęty wyraz. – Mam na imię Agnes  i jestem twoją instruktorką, a tam są twoje koleżanki – mówi,  wskazując na salę.

Spoglądam na dziewczyny, które wciąż tańczą. Co chwilę któraś z nich rzuca mi szybkie, ciekawe spojrzenie. Jak zwykle próbuję sobie przypomnieć jakąś z obecnych tu twarzy, ale żadna nic  mi nie mówi. Kilka sekund później dziewczyny wykonują ostatnią figurę i kończą taniec. Wtedy Agnes przywołuje je do nas.

– Chodźcie, dziewuszki. Przyszła Alex, zrobimy sobie krótką przerwę.

Dziewczyny podchodzą – jedne szybko, drugie z rezerwą. Przytulają mnie każda po kolei, przedstawiając się przy tym. Jest  ich około dziesięciu i niestety nie zapamiętuję wszystkich imion. Zapadają mi w pamięć jedynie dwie z nich. Młoda, energiczna i pozytywna dziewczyna o imieniu Martha oraz nieco starsza,  nieśmiała, jednak bardzo utalentowana, sądząc po krótkim występie, który zdążyłam obejrzeć, gdy wchodziłam na salę – Sandra. Większość dziewczyn zajmuje się swoimi sprawami, chwytają wodę, rozmawiają między sobą, bądź pokazują sobie nawzajem, jak zrobić jakąś skomplikowaną pozycję taneczną. To właśnie Sandra, Martha oraz Agnes dotrzymują mi towarzystwa  i opowiadają o mojej przeszłości. Agnes zachwala moje umiejętności taneczne, na co Sandra przytakuje z delikatnym uśmiechem. Z kolei Martha nieco chaotycznie opowiada o naszych  spotkaniach poza szkołą tańca. Opowiada również o swoich zainteresowaniach, sądząc najwyraźniej, że zyskała nową słuchaczkę. Traktuję ją uprzejmie, bo widzę, że jest uroczą, dobrą duszyczką, jednak mam ochotę przerwać ten monolog, na rzecz  zyskania jakichś informacji o moim przeszłym życiu, nie o cudzym. W końcu po to tu przyszłam. Agnes widzi mój brak zainteresowania i patrzy na Marthę z ciepłym uśmiechem.

– Martho, kochanie. Może pokażemy Alex nasze choreografie? Te, które tańczyła z nami? Może coś jej się przypomni?