Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W świecie pełnym kłamstw i spisków, w którym włada pieniądz oraz ludzie bez skrupułów, młoda Alexandra, z daleka od bliskich próbuje zawalczyć o wolność tych, którym brakuje na to sił. Opuszczając swój dom – Wielką Brytanię, wyrusza na Ukrainę, dokąd sięgają jej korzenie, a skąd początek wzięły nadnaturalne zdolności, jakie posiada. To tam poznaje sobie podobnych. W międzyczasie Chris, nie zważając na konsekwencje i narażając innych na niebezpieczeństwo, ogarnięty pragnieniem zemsty ściga uparcie swojego największego wroga. Okraszona humorem opowieść pełna trudnych pytań o to, co jest naprawdę ważne i czym jest wolność w istocie.
,,Co lepsze: żyć w niewoli czy ponieść śmierć walcząc o nią?”
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 475
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Milena Pastuszak „Projekt Wolność”
Copyright © by Milena Pastuszak, 2022
Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. 2022
Wszelkie prawa zastrzeżone.Żadna część niniejszej publikacji nie
może być reprodukowana, powielana i udostępniana
w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.
Redaktor prowadząca: Wioletta Jankowiak
Korekta: „Dobry Duszek”, Robert Olejnik
Skład: „Dobry Duszek”
Projekt okładki: Jakub Kleczkowski
Zdjęcie na okładce: www.stock.adobe.com: angel_nt
Skład epub i mobi: Adam Brychcy
ISBN: 978-83-8119-838-7
Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o.
ul. Spółdzielców 3, pok. 325, 62-510 Konin
tel. (63) 242 02 02, kom. 695-943-706
http://www.psychoskok.pl/http://wydawnictwo.psychoskok.pl/ e-mail:[email protected]
Z dedykacją dla wszystkich,
którzy się o nią dopominają.
Siedząc na niewygodnym krześle, poprawiam zbyt krótką spódniczkę, którą kupiłam w pośpiechu dziś rano. Rozglądam się powoli dookoła, czekając na moją towarzyszkę nalewającą nam właśnie po kubku gorącej herbaty. Pomieszczenie jest utrzymane w jasnych barwach i z kwaśną miną uświadamiam sobie, że przypomina mi Siedzibę. Dreszcze przebiegają mi po karku, kiedy z zakamarków mojej pamięci wydostaje się obraz miejsca, w którym spędziłam prawie całe swoje życie… Dobrze, że większości z niego nie pamiętam.
– Proszę, to dla pani.
Słyszę miły głos kobiety, która zasiada naprzeciw mnie, stawiając na stole dwa parujące, plastikowe kubki z brunatnym płynem.
– Dziękuję – mruczę, zmuszając się do uprzejmego uśmiechu. Prawdę mówiąc, jest to dla mnie wyzwanie. Nie uśmiechałam się od tygodni. Nie miałam powodu. No cóż, ktoś mógłby mi wytknąć, że zniszczenie tajnego projektu rządowego, który przyczyniał się do zabijania niewinnych ludzi, mogłoby być powodem do dozgonnego szczęścia, ale mnie to jakoś nie przekonuje. Jakby nie było, po drodze naraziłam na niebezpieczeństwo wiele istnień ludzkich, a jedna z najbliższych mi osób zginęła…
– A więc, panno Alexandro Bell… – zaczyna kobieta. Drgam, słysząc to nazwisko.
– Tak? – mówię ciszej, niż zamierzałam.
– Zgłosiła się pani do nas… – kontynuuje czarnowłosa kobieta z silnym ukraińskim akcentem – twierdząc, że posiada pani nadprzyrodzone zdolności, które moglibyśmy zbadać.
– Zgadza się. – Usiłuję uśmiechnąć się niewinnie już po raz drugi dzisiejszego dnia. Nowy rekord.
– Jakie to są zdolności? – Zerka na mnie z zainteresowaniem, notując coś w swoim zeszycie.
Nerwowo obserwuję jej dłoń, licząc na to, że nie odkryje prawdy o mnie. Wiem, że bardzo ryzykuję, przychodząc tutaj. Jeśli Jack nadal ma ludzi w rządzie, może mnie namierzyć. O ile w ogóle mnie szuka. Ale nie obchodzi mnie to! I tak nie mam już nic do stracenia. Wszystko, co cenne, porzuciłam za sobą trzy tygodnie temu.
– Potrafię odnaleźć ludzi przy pomocy ich zdjęcia lub rzeczy osobistej. Czasami wystarczy osoba blisko związana z zaginionym.
– I jak pani to robi? – Kobieta mruży oczy.
„Nie jestem pewna, o czym myśli. Czy już o mnie słyszała?”
– Cóż… ciężko to wytłumaczyć. – Śmieję się nerwowo, udając niepewną siebie. – Na pewno mi pani nie uwierzy.
Chwytam kubek z gorącą herbatą obiema dłońmi, celowo wywołując ich drżenie. Chcę wyglądać wiarygodnie. Chyba właśnie tak zachowywałaby się osoba zgłaszająca się na badania nad swoimi nadprzyrodzonymi zdolnościami, czyż nie? Byłaby nerwowa i pewna, że nikt jej nie uwierzy.
– Proszę się nie obawiać, panno Alexandro – mówi łagodnie moja towarzyszka, pochylając się lekko nad stołem. – Niewiele rzeczy jest w stanie mnie zaskoczyć.
– Cóż… – mruczę. – No dobrze. Odnajduję ludzi, trzymając ich zdjęcie w dłoniach i wyciszając umysł. Wtedy przychodzą do mnie wizje.
– Jak wyglądają takie wizje? – pyta kobieta znowu swoim neutralnym tonem głosu, skrobiąc kolejne zapiski.
– To wygląda tak, jakbym patrzyła ich oczami – wyjaśniam najbardziej amatorsko, jak potrafię.
– Rozumiem. – Marszczy brwi, notując coś jeszcze.
Nastaje chwila ciszy, którą wykorzystuję na celowe wiercenie się w miejscu, nerwowe poprawienie białej bluzki z kołnierzykiem (która niestety naprawdę jest niewygodna) oraz rozglądanie się szeroko otwartymi oczami dookoła. Chcę wydawać się jak najbardziej niewinna. Nie mogą wiedzieć, że jestem dla nich zagrożeniem.
– Panno Alexandro, rozumie pani, że musimy najpierw przetestować pani zdolności, zanim zaakceptujemy panią jako nasz obiekt badawczy? Odkąd zamieściliśmy ogłoszenie z informacją o wynagrodzeniu dla każdego, kto ma zdolności nadprzyrodzone i pozwoli nam się badać, przychodzą do nas… przeróżni ludzie.
– Oczywiście. – Kiwam gwałtownie głową. – Rozumiem doskonale.
– Czy zgodzi się pani zrobić to jeszcze dzisiaj?
– Tak. – Uśmiecham się po raz trzeci tego dnia. Tym razem jednak chyba wyszedł z tego jedynie grymas. – Nie ma problemu.
– Zatem dobrze. – Kobieta z kolei uśmiecha się do mnie szczerze. – Wracam za chwilkę.
Wstaje, poprawia swoją szarą spódniczkę i białą marynarkę, uwydatniając kobiece kształty. Zabiera wszystkie dokumenty, które leżały przed nią na stole, ale zostawia nietkniętą herbatę. Zapewne w ogóle jej nie wypije. Przede mną i po mnie musi przesłuchać masę innych kandydatów, pragnących zgarnąć dla siebie trochę gotówki. Założę się, że już ma po dziurki w nosie earl greya.
– A, jeszcze jedno… – Zatrzymuje się gwałtownie w drzwiach małego gabineciku. – Mogę zadać pani pytanie?
– Oczywiście.
– Dlaczego przyszła pani do nas, a nie do naukowców w Anglii? Unoszę brwi, zaskoczona, co nie umyka uwadze kobiety. Nie spodziewałam się takiego pytania.
– Pochodzi pani z Wielkiej Brytanii – wyjaśnia szybko, widząc moje zmieszanie. – A jednak ubiega się pani o badania tutaj, na Ukrainie. Dlaczego?
– W Anglii nikt nie proponuje mi pieniędzy za bycie dziwolągiem. – Krzywię się teatralnie, mając nadzieję, że dobrze wybrnęłam.
– To prawda. – Brunetka zastanawia się przez chwilę. – Ale waluta ukraińska nie równa się angielskiej. Nie wyniesie pani stąd zbyt wiele.
Marszczę brwi, próbując znaleźć dobrą odpowiedź. Nie przygotowałam się do takiego pytania.
– Cóż… – Wzruszam ramionami. – Tu się to wszystko zaczęło, czyż nie? To Ukraina nas stworzyła. Wracam do korzeni.
Łokciem naciskam klamkę i popycham drzwi. Natychmiast otacza mnie specyficzny zapach tego miejsca. Wyczuwam resztki hinduskiego jedzenia i smród starych skarpetek. Krzywię się mimowolnie, jak zawsze, gdy wracam tu z miasta. Nora. Tak nazywamy ten dom będący aktualnie naszą bazą. Domek jest nieduży i leży tuż za granicami Londynu, dzięki czemu wszystko, czego możemy potrzebować, mamy pod nosem, a jednocześnie nie brakuje nam prywatności. Rozglądam się powoli po bałaganie dookoła. Nazwa pasuje idealnie.
– Żarcie przyszło! – rzucam głośno, kładąc górę plastikowych pudełek na małym stoliku po mojej prawej.
– No wreszcie! – woła Dean uradowany, zrywając się ze swojego krzesła przy komputerze. – Umieram z głodu!
Towarzyszą mu pomruki aprobaty, kiedy reszta domowników bierze z niego przykład i tłumnie przybywa do stolika, aby zgarnąć swoją porcję. Wszyscy oprócz jednej osoby.
– Hej, Suz – odzywam się do dziewczyny, która teraz z łagodnym uśmiechem i z rękoma założonymi na piersi zbliża się do mnie powoli.
– Nareszcie – mruczy. – Myślałam, że tu z nimi zwariuję.
Uśmiecha się do mnie lekko, ale w jej brązowych oczach wciąż widać ten smutek, który jak się zdaje zagościł tam na dobre.
– Były korki – rzucam z irytacją. – Jak komuś nie pasuje, to następnym razem proszę jechać sobie po jedzenie samemu.
– Spokojnie, kolego – hamuje moją złość. – Ja po prostu mówię, że nie jest łatwo być jedyną kobietą na ośmiu głodnego chłopa.
– Kto sobie z takimi marudami poradzi lepiej niż ty, Suz? – rzucam, puszczając do niej oko.
– Jesteś wreszcie! – woła Richie, który zwabiony zapachem wpada teraz do salonu, służącego nam niejako za centrum dowodzenia.
– Co ci to tak długo zajęło?
– Były korki – powtarzam, a irytacja powraca. – Jeśli komuś nie…
– …nie pasuje, to następnym razem proszę jechać sobie po jedzenie samemu! – rzucają chóralnie wszyscy domownicy, większość z ustami pełnymi frytek i hamburgerów.
Kątem oka zauważam, że nawet Suzanne porusza wargami w rytm tych słów, choć stara się to ukryć.
Marszczę brwi, czując się nieco upokorzony.
– Będę u siebie, jak ktoś będzie mnie potrzebował – mruczę wściekle i zdejmuję skórzaną kurtkę, kierując się w stronę swojej sypialni.
– Właściwie…
Słyszę głos Suzanne, która robi krok za mną. Odwracam się w jej stronę.
– Mamy kolejnego.
– Czemu dowiaduję się o tym dopiero teraz? – sapię zirytowany.
– Wyluzuj, chłopie – mówi Kevin, wysoki i szczupły szatyn, wcinający właśnie swoją porcję frytek. – Przecież ci nie ucieknie.
– Nie ma czasu do stracenia – odpowiadam przez zaciśnięte zęby. – Każda sekunda się liczy. Zajmij się swoimi sprawami, a ja zajmę się swoimi, dobrze?
Mówiąc, podchodzę do niego powoli. Czuję, jak wszystko we mnie buzuje.
– Jezu, wyluzuj… – sapie teraz Kevin, odsuwając się na swoim krześle nieznacznie do tyłu. – Przecież nic nie mówię…
– Otóż to – syczę, nie mogąc się opanować. – Nie mówisz nic pożytecznego.
Odwracam się od niego gwałtownie, powstrzymując chęć wbicia mu swojej pięści w krtań i kieruję się w stronę najdalszego pokoju.
Słyszę jeszcze słowa Kevina z oddali: – Boże, odkąd ona wyjechała, on stał się taki…
Czuję, jak ramiona sztywnieją mi na sekundę, gdy słyszę te domniemania i przez chwilę jej twarz zatrzymuje się przed moimi oczyma. Natychmiast jednak potrząsam głową, aby pozbyć się tego obrazu z mojej pamięci. Działa.
– Zaczekaj! – woła za mną Suzanne, podbiegając bliżej i dorównując mi kroku. – Idę z tobą.
Kiwam głową na znak zgody. Niewiele jest kobiet, którym pozwoliłbym pójść ze mną. Niewiele jest kobiet, które wytrzymałyby ten widok. To najsilniejsza dziewczyna, jaką znam. Cóż… Jedna z dwóch najsilniejszych.
Kiedy otwieram drzwi najciemniejszego ze wszystkich pokoi w tym domu, uderza mnie nowy zapach. Tak znajomy. Tak niesatysfakcjonujący. Krew. Pozwalam wejść najpierw Suzanne i podążam tuż za nią.
– No prosz… – sapie niewyraźnie mężczyzna przywiązany do krzesła. – Jaki szentelmn…
Ignoruję jego komentarz, a za to skupiam uwagę na ranach na jego klatce piersiowej. Ubrania ma poszarpane, a ich oryginalny kolor został ukryty pod brunatną cieczą. Wygląda, jakby zaatakował go wilkołak.
– Zaczęłaś beze mnie? – Marszczę brwi, patrząc na Suzanne.
– Był wredny – broni się, zakładając ręce na piersi.
– Suz! Przecież ustaliliśmy, że nie zaczniesz beze mnie!
– Wiem, Chris. – Wzdycha ciężko. – Ale tak się przechwalał, że ma tyle informacji, że postanowiłam pójść za ciosem.
– I co?
– I nic. – Spuszcza wzrok.
Przeczesuję włosy dłonią i odwracam się od niej, próbując opanować wzbierającą we mnie złość.
– Przepraszam… OK? – mruczy dziewczyna niechętnie. – Dałam się ponieść…
– Wiesz, że nie możemy sobie na to pozwalać – mówię, patrząc znowu w jej oczy. – Musimy być profesjonalni.
– Wiem. – Wzdycha znowu, spuszczając wzrok. – Ale chcę go znaleźć tak samo bardzo jak ty.
– Wiem – powtarzam po niej.
Stoimy przez chwilę w ciszy, mierząc się wzrokiem. Oboje zdajemy sobie sprawę z tego, jak bardzo jest to dla nas ważne i żadne nie chce zawieść drugiego.
– Dobra… – przerywa ciszę mężczyzna na krześle. – Moszecie się jusz posałowć na zgote i wrósić to torturowania mnie? Chcę mieć to jusz sa sobą…
Wzdycham, odwracając się w jego stronę. Powoli zakładam ręce na piersi, oceniając jego stan, i myślę nad planem działania.
– Jak sobie życzysz – rzucam z uśmiechem.
Pani Myroslava otwiera przede mną drzwi do stołówki i patrzy na mnie wyczekująco.
– Proszę wejść – zachęca. Nieśmiało wkraczam do środka.
– Proszę się nie krępować – mówi kobieta słodko, podążając za mną. – Wszystko jest do pani dyspozycji.
– Dziękuję – odpowiadam równie miło, w duchu przeklinając jednak starszą kobietę, która za serdeczną twarzą i uprzejmościami ukrywa fakt, że właśnie mnie uwięziła.
– Proszę coś zjeść – mówi. – Po obiedzie zaplanowaliśmy dla pani pierwsze prawdziwe testy. Tak jak mówiłam wcześniej, przez kilka dni będziemy testować pani zdolności, a gdy już uzyskamy ich ogólny obraz, zajmiemy się bardziej intensywnymi badaniami. Ale o tym opowiem pani później. Na razie proszę się rozgościć.
Pani Myroslava uśmiecha się lekko na pożegnanie i odchodzi. Zostaję sama. Rozglądam się powoli po sali wypełnionej przeróżnymi aromatami. Nie pachnie tu tak dobrze jak w Siedzibie. Sue była wspaniałą kucharką, która ogromnie wzbogaciła menu. To jedyna rzecz, jakiej brakuje mi z tamtego miejsca – pyszne jedzenie.
Dostrzegam bufet i powoli kieruję się w jego stronę, mimo że nie jestem specjalnie głodna. W drodze zauważam, że ta stołówka znacznie różni się od tej w Siedzibie – także pod względem jakości. Tutaj stoły wyglądają na znacznie tańsze, a ściany są obdrapane z jasnej farby. Jest także mniejsza, ale wygląda na to, że wystarczająca, gdyż mimo że właśnie jest pora obiadowa, w środku znajduje się zaledwie garstka osób.
Nagle słyszę donośne krzyki z prawej strony. Zauważam szczupłego chłopaka, który z oburzeniem krzyczy coś w nieznanym mi języku, napadając innego młodzieńca. Ciemnowłosy chłopak przyskakuje do blondwłosego, zadając mu cios w brzuch. Ten, choć wyższy i szerszy w barkach, nie oddaje uderzenia, a jedynie broni się, zakrywając ciało rękoma. Zaskakuje mnie jego refleks. Podchodzę powoli, ciekawa jak się rzecz rozwinie. Podbiega jasnowłosa, śliczna dziewczyna, wpada pomiędzy tę dwójkę, kierując się w stronę napastnika, i próbuje go uspokoić. Głaszcze go po policzku, a ja natychmiast wnioskuję, że są parą. Jej gest działa, gdyż chłopak odrobinę się uspokaja. Podchodzi do nich jeden z dwóch naukowców na sali i leniwie ich rozdziela. Domyślam się jego profesji po białym fartuszku, który nosi. Co prawda my – obiekty badawcze – również jesteśmy ubrani na biało, ale nasza odzież bardziej przypomina kaftany bezpieczeństwa… Teraz obserwuję przepychanki słowne pomiędzy chłopakami, kiedy – jak zgaduję – wzajemnie się o coś oskarżają.
Nagle ktoś staje obok mnie, odzywając się przyjacielskim tonem. Dostrzegam, że jest to ta sama dziewczyna, którą dopiero sekundę temu widziałam stojącą między chłopakami. Zaskoczona unoszę brwi, sprawdzając, zastanawiając się, czy się nie pomyliłam, ale śliczna blondynka nadal uspokaja krnąbrnego młodzieńca.
„Bliźniaczka” – zdaję sobie sprawę.
– Nie mówię w waszym języku – wyznaję nieco zawstydzona.
– Och. – Unosi brwi. – Na szczęście ja mówię trochę po angielsku. Jesteś nowa – nie pyta, a raczej oznajmia.
– Tak – przyznaję. – Jestem Alex.
– Marija – mówi, podając mi rękę. – A tam jest moja siostra, Diana.
Wskazuje dziewczynę, którą dopiero co obserwowałam.
– Podobna – mruczę.
Najwyraźniej dziewczyna słyszała ten żart już nie raz, ponieważ jedyną jej reakcją jest lekkie uniesienie kącika ust, jakby z grzeczności.
– Od dawna tu jesteś? – zagaduje.
– Właśnie dołączyłam.
– Jesteś idiotką – oznajmia bez ogródek.
Marszczę brwi, zastanawiając się, czy dobrze usłyszałam. Może pomyliła słowo?
– Słucham?
– Dobrze słyszałaś – mówi, robiąc krok na przód.
Odruchowo idę za nią.
– Ale nie przejmuj się. Wszyscy jesteśmy.
– Jak to?
– Powinnaś wiedzieć to od początku. – Wzrusza ramionami.
– Jesteśmy tu więźniami. Już nigdy nie zobaczysz rodziny. Dochodzimy do stolika, przy którym siedzą już inni. Zauważam też, że awanturnicy powoli znajdują kompromis z pomocą naukowca.
– Akurat to wiem od dawna – mruczę bardziej do siebie niż do niej, ale pytam mimo to: – O co ci chodzi?
Marija siada, a ja wybieram miejsce obok niej. Dopiero teraz dostrzegam, że w rękach trzyma tacę z jedzeniem, której ja nie zdążyłam jeszcze nabyć.
– To jest Darina. – Ignoruje moje pytanie i pokazuje mi rudowłosą dziewczynę siedzącą naprzeciw. – To Dmytro.
Ciemnowłosy mężczyzna w okularach uprzejmie kiwa mi na powitanie.
– A tamten to Timur – mówi dziewczyna, wskazując widelcem pulchnego chłopaka z długimi, kasztanowymi włosami, który teraz mówi coś do mnie uroczo.
Marija odpowiada mu w swoim ojczystym języku.
– Tylko angielski – dodaje.
– Ach. – Chłopak mruga. – Nie ma problemu. Co tu robisz?
Nie jesteś z Ukrainy…
– Słyszałam o tym miejscu i postanowiłam spróbować szczęścia – odpowiadam wymijająco.
Chłopak prycha.
– To nie trafiłaś najlepiej.
W tym momencie do stolika dosiada się reszta, a ja uświadamiam sobie, że ciemnowłosy chłopak to tak naprawdę dziewczyna o groźnym wyrazie twarzy. Sofia – jak przedstawiła mi ją Marija. Imię jej siostry już poznałam, a blondwłosy chłopak to Artem. Jego jasne loczki przypominają mi natychmiast o kimś z przeszłości. Szybko odganiam te myśli.
– Miło mi was poznać – mówię głośno, gdy wszyscy już siedzą przy stoliku.
– Pff! – Sofia niemalże pluje. – Coś ty sobie myślała, przychodząc tutaj, kretynko?!
– Nie ma co – bąkam. – Wszyscy jesteście tu bardzo mili.
– Sofia… – mruczy do niej jej dziewczyna, Diana. – Bądź miła.
– A po co? – bulwersuje się, jednak jakby mniej. – Co to nam da?
– Warto być kulturalnym w każdych warunkach – oznajmia słodko Diana.
– Jak ci będą mózg wypinać na stole operacyjnym, to też będziesz im kulturalnie dziękować?! – unosi się znowu Sofia.
– Wycinać – wtrącam cicho.
– Nie będą robić takich rzeczy… – mruczy cicho blondynka, przewracając oczyma.
– Nie słuchaj ich – szepcze do mnie Marija. – One tak ciągle. Kiwam głową.
– I nie przejmuj się przezwiskami – dodaje. – Wszyscy jesteśmy… Jak to powiedzieć po angielsku…? Zdegustowani. Zostaliśmy oszukani.
Następuje ponura cisza.
– Jak was oszukano? – pytam, choć znam odpowiedź.
– Nie tylko nas. Ciebie też. – Marija spogląda na mnie poważnie. – Powiedziano ci, że będziesz tu przebywać tylko miesiąc, prawda?
Przytakuję, rozglądając się czujnie dookoła, aby upewnić się, że nikt nas nie słyszy, jednak zdaje się, że dwoje naukowców, którzy jedzą obiad trzy stoliki dalej, pogrążonych jest w absorbującej rozmowie i nie zwracają na nas najmniejszej uwagi.
– Nam też – oznajmia urażona. – A wielu z nas siedzi tu już kilka lat.
– Nie pozwalają wam wyjść? – pytam.
Rozważam, jak powinnam się zachować. Miałam w planie rozeznać się w terenie, a także poznać wszystkich nowych kolegów i zdobyć ich zaufanie, zanim powiem im prawdę, lecz nie spodziewałam się, że tak szybko przejdziemy do rzeczy. Powinnam udawać, że nie wiem, o co chodzi, czy może od razu wszystko wyznać?
– Nie – przyznaje dziewczyna, patrząc na mnie badawczo.
– Ach – mówię tylko.
Zauważam zdziwione spojrzenia moich towarzyszy.
– Nie świrujesz? – pyta Sofia. – Mówimy ci właśnie, że umrzesz w zasranym laboratorium!
– Nie umrę – odpowiadam, zastanawiając się, czy ją lubię. – I wy też nie.
Nowi znajomi patrzą po sobie, a ich spojrzenia mówią jasno, że mają mnie za wariatkę.
– Owszem – odzywa się w końcu spokojnie Marija, jak do dziecka. – Nie wyjdziemy stąd.
Podejmuję decyzję. Ich frustracja jest bardzo wyraźna, nie ma więc na co czekać.
– Wyjdziemy – odpowiadam równie łagodnie, lecz stanowczo. – Ja nas stąd wyciągnę.
Gdy wchodzę do salonu, słyszę groźny okrzyk Sama: – Zabiłeś go!
Nie odzywam się. Nie wiem, co odpowiedzieć. Nie mogę przecież zaprzeczyć…
– Nic nie powiesz? – syczy znowu, podchodząc do mnie bliżej i stając twarzą w twarz. Sięga mi wzrostem i dorównuje posturą. – Zabiłeś człowieka i nawet się nie odezwiesz?
– Co chcesz usłyszeć? – odpowiadam spokojnie, patrząc mu w oczy. – Że mi przykro? Nie jest mi przykro. To była gnida.
– Mieliśmy nikogo nie zabijać! – unosi się, stając jeszcze bliżej. Wyraźnie rzuca mi wyzwanie, niemal stykając się ze mną klatką piersiową. Jego brwi są mocno ściągnięte, a i tak małe już skośne oczy stają się prawie niewidoczne.
– Tak wyszło. – Wzruszam ramionami.
– Tak wyszło! – powtarza za mną wzburzony, wyrzucając ręce do góry i cofając się lekko. – Ten człowiek nie żyje!
– To moja wina – wtrąca Suzanne, wpychając się między nas i próbując odepchnąć w przeciwne strony. – Niepotrzebnie wcześniej zaczęłam bez Chrisa. Był już osłabiony, jak on przyszedł…
– To nie jest wymówka! – syczy znowu Sam. – Tu chodzi o ludzkie życie.
– Wiem – szepcze Suz, spuszczając wzrok. – I jest mi przykro z tego powodu…
– Jemu nie jest! – woła Sam, wskazując mnie palcem.
– Zajmij się może swoimi sprawami, co? – rzucam, odwracając się i odchodząc.
Nie zamierzam prowadzić głupich kłótni. Nie mam na nie czasu, mam ważniejsze rzeczy na głowie.
– Ty sukinsynu! – warczy. – Niczym nie różnisz się od Jacka! Jego uwaga uderza mnie, ale ignoruję ją. Powtarzam sobie, że to niemądre walczyć ze swoimi.
– Zmieniłeś się, odkąd ona odeszła – dodaje.
W pierwszej chwili nieruchomieję, lecz zaraz prycham i odwracam się w jego stronę. Suzanne obserwuje mnie czujnie, lecz uspokajam ją gestem dłoni. Informatycy – Felix, Kevin i Dean – przyglądają się nam uważnie.
Wiem, kogo Sam ma na myśli. Zresztą, jak oni wszyscy, gdy plotkują za moimi plecami, myśląc, że ich nie słyszę, ale mylą się. Jej nieobecność nie ma na mnie żadnego wpływu. Ich domniemania są żałosne.
– Kogo masz na myśli? – pytam spokojnie.
– Alex – rzuca niedbale.
Drgam mimowolnie, słysząc jej imię. Tak dawno go nie używałem.
– Odkąd wyjechała. zrobił się z ciebie straszny palant…
– Co tu się dzieje? – pyta Richie, który właśnie wszedł do salonu i najwyraźniej zauważył napiętą atmosferę.
– Chris… – szepcze Suzanne ostrzegawczo. – Daj spokój.
– A czy ja coś robię?
– O co chodzi? – pyta znowu Richie, mierzwiąc swoje idealnie ułożone, kasztanowe włosy.
– Mówię właśnie Chrisowi, że po wyjeździe Alex zmienił się w zabijakę – oznajmia lekko Sam, który nie spuszcza ze mnie wzroku.
Mam wrażenie, że próbuje mnie sprowokować, żeby potwierdzić swoje idiotyczne przekonania.
– Ona nie ma z tym nic wspólnego – mówię groźnie, czując coraz większe poirytowanie.
– Nie powiedziałem, że ma. To, że ten człowiek nie żyje, to tylko twoja wina.
– Sam ma rację – wtrąca się Richie.
Choć nie chcę tego przyznać, jego słowa sprawiają mi ból. Nie obchodzi mnie, co myśli o mnie Sam – koleś, z którym nie mam zbyt wiele wspólnego. W Siedzibie nie byliśmy zżyci, a odkąd dołączył do nas w Norze, nie staliśmy się nawet odrobinę bliżsi. Jesteśmy tylko współpracownikami w tej samej sprawie. Ale Richie? Jego uznawałem za przyjaciela, jednak widocznie się myliłem…
– Ma rację? – syczę.
– Zmieniłeś się, Chris – mówi Richie nieśmiało, najwyraźniej zdając sobie sprawę z tego, że właśnie mi się naraził.
Widzę, jak zerka w stronę Suzanne, licząc na pomoc.
– Stałeś się niebezpieczny.
– Niebezpieczny! – Prycham. – To chyba dobrze, skoro próbujemy złapać jednego z najbardziej morderczych ludzi w Anglii!
– Tak, ale… – Richie wierci się w miejscu i oblizuje nerwowo usta. – Stajesz się niebezpieczny dla siebie.
– Powiedział nałogowy pijak! – syczę, zanim zdążę się dobrze zastanowić.
Już w momencie, gdy to mówię, żałuję swoich słów, a widok zranionego Richiego jeszcze bardziej potęguje moje wyrzuty sumienia, lecz gniew wpycha w moje usta kolejne słowa:
– Kiedy… – Waham się. – Kiedy Alex wyjechała, ty też stałeś się dla siebie niebezpieczny! Codziennie pijesz hektolitry whisky i nikt ci tego nie wypomina!
– Ale nie zabijam tym innych ludzi, a jedynie siebie… – odparowuje mi cicho urażony Richie.
Kuli się lekko pod tymi słowami, sprawiając, że jego drobna sylwetka jeszcze bardziej się kurczy. Widok jego wyrazu twarzy rani mnie, jednak jeśli on nadal atakuje, to ja nie będę mu dłużny.
– Gdybyś nie pozwolił jej odejść, żadne z nas nie byłoby w tym stanie! – syczę. – A teraz przez ciebie musimy żyć w niewiedzy, czy ona chociażby żyje!
Zaskakuje mnie moja reakcja. Słowa same mi się wyrywają. Suzanne kładzie dłoń na moim ramieniu w uspokajającym geście.
– Żyje – oznajmia Richie, a jego pewny głos wydaje mi się podejrzany.
– Skąd wiesz?
Mężczyzna porusza się w miejscu niespokojnie, strzelając oczyma po salonie, zanim odpowiada:
– Wiem, że Alex żyje i ma się dobrze, bo… mam z nią stały kontakt.
Nawet nie wiem, kiedy moja pięść decyduje się na bliskie spotkanie z jego szczęką.
Wszyscy naraz wybuchają śmiechem. Marszczę brwi, urażona.
– Czemu się śmiejecie? – pytam ostro.
Pierwsza uspokaja się Marija.
– TY nas stąd wyciągniesz? – pyta, ocierając łzy z kącików oczu. –
I jak, droga koleżanko, masz zamiar to zrobić?
– Jeszcze nie wiem – przyznaję, co wywołuje kolejne salwy śmiechu. Coraz bardziej poirytowana pytam: – Co was tak bawi?
– Dopiero co do nas dołączyłaś – odzywa się Sofia. – Nawet nie pamiętam twojego imienia, a ty myślisz, że będziesz w stanie wyciągnąć nas z miejsca, w którym siedzimy od lat. To hit dnia: ruda cizia z bohaterskimi zapędami!
Wskazuje mnie zamaszystym gestem, a reszta towarzystwa znowu staje się bardzo rozbawiona. Nawet Dmytro, który zdaje się być jednym z tych wiecznie poważnych mózgowców, chichocze pod nosem. Zerkam nerwowo na naukowców nieopodal, ale oni obrzucają nas tylko jednym spojrzeniem i wracają do swoich spraw.
– Jestem Alex – przypominam im twardym tonem głosu, nie dając się onieśmielić. – I już raz udało mi się uwolnić z takiego miejsca, a teraz mogę pomóc wam w tym samym. Chyba że wolicie tu zostać. W takim razie ulotnię się sama.
Wyraźnie widzę, że moje słowa zainteresowały moich towarzyszy, bo powoli przestają się śmiać. Patrzą po sobie niepewnie.
– Ciebie też zamknęli w laboratorium? – pyta Artem, którego zielone oczy błyskają teraz z ciekawością.
Biorę głęboki oddech, aby przygotować się do wypowiedzenia wszystkiego na głos. Na co dzień unikam myśli o swojej przeszłości, a już na pewno nie dzielę się nią z nieznajomymi, ale tym razem jest to konieczne, aby przekonać ich do mojego szalonego – jak sądzą – pomysłu o uwolnieniu ich.
– W wieku czterech lat zostałam zabrana do miejsca takie jak to, gdzie moje zdolności były wykorzystywane do tropienia i zabijania ludzi, którzy próbowali walczyć z niesprawiedliwością rządu – mówię jednym tchem. – Mówiono mi, że tropię przestępców. Żyłam tak wiele lat, aż kilka miesięcy temu odkryłam prawdę. Miałam wypadek, w którym straciłam pamięć, a dyrektor projektu, do którego mnie wykorzystywano, nakarmił mnie kolejnymi kłamstwami i zaczął wykorzystywać moje zdolności od nowa. Teraz Siedziba i projekt „Koniczyna” nie istnieją, a ja jestem wolna. Jeżeli wy także chcecie uciec, możecie posłuchać bardziej doświadczonej koleżanki i pójść ze mną, albo śmiać się dalej i tylko marudzić, że chcielibyście wyjść na wolność.
Zdaję sobie sprawę, że pod koniec mnie trochę poniosło, ale wspomnienie Jacka i Siedziby nigdy nie wywołuje we mnie pozytywnych emocji.
– Projekt „Koniczyna”… – odzywa się cicho Dmytro, po długiej chwili milczenia. – Słyszałem o tym.
Wszyscy zerkamy na mężczyznę. Jest znacznie starszy od reszty z nas, może być nawet przed trzydziestką. Jego zgarbiona sylwetka sugeruje, że ma niskie mniemanie o sobie, jednak teraz jego oczy skaczą bystro na wszystkie strony. Wygląda niemal, jakby czytał jakiś niewidzialny tekst lub oglądał niewidoczne dla mnie obiekty.
– Dmytro zapamiętuje wszystko, co kiedykolwiek zobaczył lub usłyszał – szepcze do mnie Marija. – Świetnie też łączy fakty i znajduje jakieś matematyczne połączenia między nimi. Właśnie wyszukuje coś w pamięci.
– Tak… – mruczy Dmytro, który teraz skupia wzrok w jednym miejscu i przechyla głowę, jakby nasłuchiwał. Jąka się, mówiąc, jakby przekładał słowa na język angielski. – …koleś poległ. To profesor Myroslava. …koleś poległ. Myślał, że może kontrolować taki projekt. Prostak. Projekt „Koniczyna” był zbyt dużym wyzwaniem dla takiego gbura. Murphy nigdy nie był do tego dobrą osobą. Poza tym… – Dmytro zacina się. – Więcej nie usłyszałem.
Mężczyzna patrzy na nas ponownie całkiem świadomie, a ja cała się jeżę. Nie znoszę tego nazwiska…
– Kim jest ten cały Murphy? – pyta skwaszona Sofia.
– To ten dyrektor – odpowiada za mnie Dmytro. – Dyrektor projektu, prawda?
– Tak – mówię sucho. – I mój przybrany ojciec.
– Co?! – wykrzykują moi towarzysze zszokowani.
– Nieważne – mruczę. – Najważniejsze teraz jest to, czy mi wierzycie i czy chcecie wydostać się stąd ze mną.
Moi nowi znajomi patrzą po sobie niepewnie, a w ich wzroku wciąż kryje się ciekawość. Widzę, że słowa Dmytro nadały prawdziwości moim, ale wciąż nie zdobyłam ich zaufania. Nie miałam pojęcia, że przekonanie ich do ucieczki będzie takie trudne!
– Jak chcesz stąd uciec? – pyta Sofia, wysuwając wyzywająco podbródek. – Myślisz, że nie próbowaliśmy już wszystkiego?
– Być może coś przeoczyliście.
– Jak uciekłaś potrzebnym razem? – pyta.
– Poprzednim – poprawiam ją, na co ta mruży oczy. – Miałam pomoc…
Dziewczyna prycha lekceważąco, przerywając mi.
– No to nic dziwnego! Z pomocą każdy by stąd zwiał.
– Ja jestem teraz waszą pomocą – mówię sucho. Wydaje mi się, że z tą dziewczyną trzeba postępować twardo, inaczej po prostu cię zlekceważy. – Musicie mi zaufać.
Dziewczyna znowu prycha, ale i reszta moich towarzyszy wierci się niepewnie na swoich stołkach.
– Nic nie musimy – mówi, zakładając ręce na piersi.
– Może daj jej coś powiedzieć, co? – odzywa się Artem.
– Przecież gada!
– Ciągle jej przerywasz.
– Tobie zaraz przerwę – syczy dziewczyna, unosząc pięść do góry. – Tę przegrodę nosową, jak ci przyfasolę.
– Nie obiecuj – mruczy chłopak, przewracając oczyma.
– Uspokójcie się – proszę, postanawiając zająć się na razie innym tematem. – Opowiedzcie mi o swoich zdolnościach.
– Przychodzi taka i od razu się rządzi! – wyrzuca nie kto inny jak Sofia. – Może ty powiedz pierwsza!
Przynajmniej rezygnuje ze znokautowania kolegi.
– W porządku. – Wzdycham, nie komentując dziecinności jej zachowania. – Odnajduję ludzi za pomocą wizji.
– Kiepskie – kwituje z niesmakiem.
– A ty co potrafisz?
Dziewczyna odwraca wzrok i niezadowolona mruczy coś pod nosem. Nie mam jednak pewności, czy rozczarowana jest swoimi umiejętnościami, czy też po prostu życiem. Wygląda, jakby ta mina przytwierdzona była do niej na stałe. Grube, brązowe brwi dodają jej dodatkowo groźnego wyrazu, a wystające kości policzkowe, dziury po kolczykach w nosie i wardze oraz farbowane na czarno włosy z wyraźnymi odrostami, obcięte na grzybka, pogłębiają to wrażenie.
– Uzdrawia – odzywa się za nią jej dziewczyna, Diana.
Sofia zakłada gniewnie ręce na piersi.
– Ona uzdrawia? – pytam zszokowana, wskazując palcem dziewczynę, którą najmniej ze wszystkich posądziłabym o robienie dla ludzi czegoś tak dobrego.
– Coś ci nie psuje?! – rzuca wyzywająco.
– Pasuje – poprawiam z lekkim uśmiechem, obserwując jej nerwowość.
Na szczęście Sofia nie kłóci się dalej, jest wyraźnie zażenowana.
– Absolutnie nic.
– A ty? – pytam Dianę.
– Ja i siostra mamy dar telepatii – mówi tak lekko i łagodnie, że mimowolnie zastanawiam się, jak taka delikatna istota może być partnerką tej… gburowatej damy.
– To znaczy, że umiecie czytać w myślach? – pytam dziewczyny, patrząc to na jedną, to na drugą, nieco zaniepokojona tym, co mogą wyczytać z mojej głowy. Nie, żebym miała coś do ukrycia, ale nikt nie chce, żeby ktoś przeglądał jego myśli.
Marija to zauważa i śmieje się lekko.
– Nie martw się. Głównie czytamy w myślach sobie nawzajem. A gdybyśmy czytały ciebie, poczułabyś ostry ból głowy, jakby ktoś wwiercał ci się w mózg. Nie przegapisz.
– OK… – mruczę, wcale nieuspokojona.
– A ty? – Wskazuję rudowłosą dziewczynę, która jak dotąd nie odezwała się ani słowem.
Gdy tylko na nią spoglądam, dziewczyna spuszcza wzrok, a ja mam okazję przyjrzeć się jej napuszonym jasnorudym włosom oraz licznym piegom pokrywającym całą twarz. Niestety, nie mogę powiedzieć, żeby była ładna. Nawet Sofia ze swoim gburowatym wyrazem twarzy jest bardziej urodziwa niż Darina.
– Ona nie mówi po angielsku – odzywa się Marija. – Rozumie, ale nie mówi. Jest jak kameleon. Potrafi wtopić się w otoczenie.
– Czyli że znika?
Taka umiejętność może się nam przydać!
– Nie – przeczy Marija. – Po prostu nie jesteś w stanie na nią spojrzeć. To bardziej jakby mieszała ci coś w głowie. Ale działa tylko na jedną osobę w tym samym czasie, więc nie przydaje się w ucieczce, bo zwykle przy wejściu kręci się więcej ludzi.
– Ach – mruczę, spoglądając na kolejną osobę.
Artem to chłopak o blond loczkach, zielonych oczach i bardzo wysportowanym, szczupłym ciele.
– Szybko biegam. – Uśmiecha się wesoło.
Jego czarujące spojrzenie przypomina mi z kolei innego mężczyznę z mojej przeszłości. Zdrajcę.
– Ja też.
– Biegam BARDZO szybko – zaznacza, po czym dzieje się coś niesamowicie dziwnego.
Niczym w przyśpieszonym filmie chłopak wstaje, podbiega do bufetu, nabiera losowe potrawy na talerz, który trzyma w ręku, po czym błyskawicznie wraca i niedbałym ruchem stawia tacę naprzeciw mnie, rozchlapując jedzenie po stole. Jego ruchy są ledwie dostrzegalne dla ludzkiego oka. Naukowcy nawet nie zwracają na to uwagi.
– Nie popisuj się! – rzuca w jego stronę Sofia.
– Nie przyniosłaś sobie jedzenia – ignoruje ją Artem, kierując słowa do mnie. – Znalazłem ci parę rzeczy.
– Skoro masz takie zdolności, to dlaczego stąd nie uciekniesz, jak tylko otworzą drzwi? – wołam, nie mogąc wyjść z podziwu nad taką umiejętnością.
Szybko ściszam jednak głos.
– Potrójne drzwi zamykane na kody, które znają tylko profesorowie i doktorzy. – Krzywi się chłopak. – Nawet jak przecisnę się przez jedne, nie przejdę przez drugie. Próbowałem… Żeby mnie nie dostrzegli w tej małej kabinie, biegałem nawet w kółko, aby być w ruchu, ale podmuchy wiatru i dźwięki moich stóp mnie zdradziły…
Mimo to pozostaję pod wrażeniem.
– To na pewno da się jakoś wykorzystać – mruczę, po czym omijam Dmytro i zwracam się do ostatniej osoby. – A ty?
Pulchny chłopak z kasztanowymi włosami i krzywymi zębami uśmiecha się do mnie teraz uwodzicielsko, na co ja tylko marszczę brwi, czując się nieswojo. Po chwili chłopak wzdycha.
– Nie działa – mówi zrezygnowany.
– Co nie działa? – pytam, nic nie rozumiejąc.
– Moja moc. Na ciebie – wyznaje. – Potrafię uwodzić tak, że zakochują się we mnie z miejsca. To przez jakieś hormony. Jesteś hetero?
– Tak… – odpowiadam niepewnie, unosząc brew.
– Więc jesteś zakochana – kwituje. – Zakochanych nie mogę uwieść…
– Nie jestem zakochana – jeżę się natychmiast.
– Nie? – pyta chłopak zdziwiony, po czym, przyglądając mi się uważnie, dodaje: – To zastanów się, czy na pewno jesteś hetero.
Na to wszystko Sofia rzuca mi ostre spojrzenie.
– Nawet się na nią nie waż patrzeć! – woła groźnie, zakrywając ramieniem Dianę, a ta chichocze.
– Nie jestem lesbijką! – wołam, nie rozumiejąc jakim cudem ta rozmowa potoczyła się w tę stronę.
– No to się dowiedz, w kim jesteś zakochana – odzywa się Timur rzeczowo.
Marija i Artem chichoczą pod nosem, a ja zdegustowana kręcę się na swoim miejscu.
– Skupmy się na tym, co najważniejsze! – przekrzykuję chichoty. – Mamy różne moce i możemy je jakoś użyć, aby się stąd wydostać.
– Ale to nie wszyscy – mówi Marija przez śmiech.
– Jest ktoś jeszcze?
Rozglądam się po zebranych. Naraz wszyscy poważnieją.
– Miron – odpowiadają chóralnie.
– Kto to? – pytam zdziwiona ich nagłą zmianą zachowania.
– To jeden z nas… – zaczyna Marija.
– Bardziej jeden z nich – przerywa jej Artem.
– Trzymają go tu siłą, tak samo jak nas – oponuje Marija.
– Ma moc telekinezy – wtrąca Sofia.
– To znaczy, że potrafi poruszać przedmiotami? – pytam, czując się, jakbym wygrała los na loterii. Z taką mocą z łatwością stąd wyjdziemy!
– Potrafi – przyznają Artem i Marija.
– Ale nie użyje ich dla nas – uzupełnia Sofia.
– Dlaczego?
Następuje chwila milczenia. Moi towarzysze patrzą po sobie i spuszczają wzrok. Nikt nie chce powiedzieć tego na głos.
Nagle, spokojnym tonem odzywa się Diana:
– Jest złamany.
Nie mogę uwierzyć, że Richie to przede mną zataił! Przez cały ten czas, kiedy ja zastanawiałem się, czy Alex w ogóle żyje, on plotkował sobie z nią słodko przez telefon i nawet nie raczył mnie o tym poinformować! Co prawda starałem się o niej nie myśleć, a już tym bardziej unikałem wszelkich rozmów na jej temat, ale mimo wszystko powinien był mi powiedzieć! Takich rzeczy się nie zataja. Nie przed kimś, kogo nazywasz swoim przyjacielem. Poza tym jesteśmy wspólnikami, do cholery! Nie powinien mieć przede mną tajemnic związanych z naszą sprawą! A przecież Alex jest ściśle z nią związana. No dobra, może nie bezpośrednio i nie w tej chwili, ale jest. Poniekąd. Nieważne, powinien mi powiedzieć i już! Jestem pewien, że to jej sprawka. Ta dziewczyna jest niemożliwa. Na pewno zakazała Richiemu powiedzieć mi o tym, że się kontaktują. Nie chce, żebym ją odnalazł. I tu by się zdziwiła – nawet nie miałem zamiaru jej szukać! Chciałbym teraz wykrzyczeć jej to w twarz: „nie obchodzi mnie, co robisz, gdzie jesteś, ani z kim się kontaktujesz! Naprawdę jesteś aż tak próżna, żeby sądzić, że myślę o tobie dzień i noc?!”.
Śmieję się pod nosem na ten pomysł i mocniej ściskam kierownicę. Dodaję gazu, nie zważając na dźwięki towarzyszących mi klaksonów. Musiałem wyjść z Nory i trochę ochłonąć. Śmierć tego gościa i kłótnie ze wspólnikami zachwiały nieco moją równowagą. Błąkam się więc teraz bez większego celu zatłoczonymi ulicami Londynu, w miarę możliwości unikając korków i próbując pozbierać myśli.
„Czy ona naprawdę sądzi, że jest tak ważna, iż każdy po jej odejściu nie robi nic innego, tylko pełen rozpaczy szuka jej?”
Prycham zdegustowany, ponownie dociskając pedał gazu i słyszę kolejne sygnały klaksonów.
„Przecież dotarło do mnie za pierwszym razem, gdy dostałem ten głupi list. W porządku, dziecinko. Chciałaś odejść – nie ma sprawy. Nikt ci nie broni. Nie musisz robić z tego takiego widowiska. Stop! Człowieku, przestań o niej myśleć! Masz ważniejsze rzeczy na głowie!” – upominam się. „Na przykład Sam i jego spekulacje, że nie różnię się od Jacka, bo zabiłem tamtego frajera”.
Wzbiera we mnie nowa fala gniewu, przez co dłużej niż zwykle siłuję się ze zmianą biegu. Ja i ten śmieć nie jesteśmy do siebie nawet odrobinę podobni! Niczym go nie przypominam! Ja zabiłem przez przypadek, a Jack robił to celowo i dla przyjemności. Choćbym nawet chciał powiedzieć, że cieszę się, bo na świecie jest teraz o jednego potwora mniej… nie byłbym w pełni szczery. To pierwszy człowiek, którego zabiłem w całym moim życiu. I choć byłem przygotowywany do tego w wojsku, a przez wiele lat widziałem, jak agenci Siedziby robili to nieustannie… Nic nie przygotowuje na to uczucie pustki po wszystkim.
Wzdycham ciężko i postanawiam znaleźć miejsce parkingowe, aby nieco ochłonąć. Dopiero, gdy gaszę silnik, uświadamiam sobie, gdzie jestem.
– Cholera! – rzucam głośno, uderzając obiema dłońmi w kierownicę.
Znowu tu jestem. To tutaj kiedyś odnalazłem Alex. Udało jej się wtedy uciec ode mnie, wciąż nie wiem po co. Spoglądam ponuro na mury budynku, do którego wówczas ją przyparłem, pytając, czy oszalała. Wciąż czuję deszcz na skórze, próbujący ugasić mój gniew i strach, gdy straciłem ją z oczu. Patrzę przez ramię i dostrzegam miejsce, gdzie została porwana przez wynajętych przez Richiego ludzi. Nie wiedziałem wtedy o jego planie. Byłem pewien, że ją straciłem, a teraz straciłem ją naprawdę.
– Cholera – syczę ponownie, gdy zdaję sobie sprawę, że jak zwykle wypatruję jej twarzy wśród przechodniów. Zupełnie, jakbym znowu miał ją tu znaleźć.
Wyciągam telefon. Jest tylko jedna osoba, która może mi pomóc się uspokoić i skupić. Odbiera po pierwszym sygnale.
– Suzanne – chrypię z nutą gniewu w głosie.
Dziewczyna doskonale zdaje sobie sprawę z mojego stanu.
– Gdzie jesteś, Chris? – pyta spokojnie.
Rozglądam się. Nawet nie znam nazwy ulicy, na którą przyjeżdżam regularnie od trzech tygodni.
Wzdycham.
– Gdzieś w mieście – mruczę, zmęczony mętlikiem w mojej głowie.
– To przyjeżdżaj z powrotem – rozkazuje. – Mamy robotę, pamiętasz?
– Znalazłaś kogoś? – pytam natychmiast.
– Być może… – mruczy i natychmiast wiem, że kłamie.
Nie tak łatwo jest znaleźć osobę do przesłuchania. Po rozbiciu Siedziby większość agentów zapadła się pod ziemię. Część została ukarana, głównie dla spokoju publiczności, ale inni zdołali uciec i ukryć się. Szczególnie niełatwo było znaleźć kogoś, kto wciąż współpracuje z Jackiem. Nie ulega wątpliwości, że ten nadal korzysta z pomocy niektórych ze swoich ludzi, żeby się przed nami schować, ale odnalezienie specjalnie wyszkolonych do takich akcji agentów jest prawdziwym wyzwaniem, nawet jeśli dysponujemy całą bazą danych z Siedziby, wykradzioną przeze mnie jeszcze z czasów mojej tajnej misji, bogatą w arsenał informacji o każdym z nich. Wielu zabrało rodziny, zmieniło nazwiska i uciekło. Tylko niektórzy wrócili na stare śmieci, ale ci przeważnie nie byli przydatni, bowiem na miejscu zostawali jedynie tacy, którzy nie mieli niczego do ukrycia – zatem nie wiedzieli nic o Jacku. Wytropienie tych, którzy posiadali jakieś informacje, to jak szukanie igły w stogu siana. Przez trzy tygodnie udało się nam odnaleźć jedynie cztery osoby. Cztery osoby na setki ludzi! To śmieszna i bardzo frustrująca liczba.
Nie każdego torturowaliśmy. Dwoje z nich odpowiadało na pytania znacznie chętniej. Ten, którego zabiłem, nie był niestety jednym z nich, tak samo zresztą jak jego poprzednik. Krzywię się z pogardą. Gdyby współpracował i nie pajacował, przeżyłby i wypuścilibyśmy go tak jak innych.
Wzdycham i nie odzywam się. Wiem, że Suzanne chce przekonać mnie do powrotu – stąd jej kłamstwo. A ja z kolei chcę, żeby jej się udało.
– Wracaj, Chris – mówi łagodnie, doskonale wiedząc, co myślę. – Poużalamy się nad tobą razem.
Prycham, lecz wciąż milczę.
– Potrenujemy trochę… Zjemy coś… – zaczyna wyliczankę, zachęcając mnie niczym dziecko. – Potem odpoczniesz i ci trochę przejdzie. A potem weźmiemy się do roboty. Pamiętaj, że mamy cel.
– Pamiętam. – Pocieram czoło. – Proponujesz trening…?
– Dam ci się wyżyć – obiecuje.
– Dobra, jadę – mówię wciąż niezbyt chętnie.
– Dobry chłopak – chwali mnie.
Mam ochotę jej odpyskować, jednak nie mam okazji, gdyż dziewczyna dodaje:
– Ach, i… Masz gościa.
Rozłączam się. Z tonu głosu Suz domyślam się, kto to.
Gdy przyjeżdżam na miejsce i wchodzę do Nory, widzę, że się nie myliłem. Witają mnie jej piorunujące spojrzenie i donośny głos.
– I gdzieś ty był?! – rzuca groźnie Amy.
Spadam. Odczuwam mrowienie w dłoniach, kiedy przemykam w ciemnościach, pomiędzy gwiazdami. Przemożny spokój ogarnia moje ciało. Czy ja umarłam? Czy tak to właśnie jest po śmierci? Szybujemy przez wieczność w kosmosie? Ze spokojem oglądam mijane, jasne punkty, lecąc z ogromną prędkością w dół. W pobliżu nie dostrzegam nikogo, ale nie jestem samotna. Czuję się dobrze.
Naraz jednak sceneria się zmienia, a ja wciąż się unoszę, lecz tym razem jestem na Ziemi. Gwiazdy zniknęły, a ich miejsce zajęły zielone drzewa. Mój spokój ulatnia się powoli, kiedy obraz staje się wyraźniejszy, a ja rozpoznaję to miejsce, choć nigdy w nim nie byłam. Cmentarz. Nie mam czasu zastanowić się, skąd się tu wzięłam, ponieważ ogarnia mnie panika, gdy zauważam, że nie mogę się poruszyć. Cóż, tak właściwie ruszam się, choć nie z własnej woli. Nie mam władzy nad swoim ciałem, bowiem przyciągane jest samoistnie do najbliższego nagrobka. Zaczynam oddychać szybciej, nie czując wdychanego powietrza.
– Nie! – krzyczę piskliwie.
A raczej tylko próbuję, gdyż z moich ust nie wydobywa się żaden dźwięk. Panika chwyta mnie mocniej, wczepiając we mnie swoje ostre pazury, niczym przestraszony kot, kiedy czuję nawoływania innego pomnika. Moje ciało zaczyna ciągnąć w tamtą stronę, w rezultacie czuję się niemal rozrywana. Rozpiera mnie ból, którego nie potrafię zidentyfikować. Nie pochodzi on bowiem z ciała. Gdybym była wierząca, powiedziałabym, że boli mnie dusza. Krzyczę, najgłośniej jak potrafię, a wtedy szeroko otwieram oczy.
Siadam, rozglądając się dookoła czujnie. W ciemnościach dostrzegam puszystą czuprynę Dariny, która oddycha miarowo. Spoglądam na drugie łóżko i widzę śpiącą słodko Mariję.
– To tylko sen, Alex – szepczę do siebie. – Tylko sen.
Biorę głęboki wdech, aby uspokoić bijące szybko serce i odrzucam kołdrę na bok. Wstaję nieśpiesznie, najciszej jak potrafię, starając się nie obudzić dziewczyn. Ostatnie, czego potrzebuję, to tłumaczenie się im ze swoich koszmarów.
Kieruję się do drzwi naszej sypialni i ostrożnie naciskam klamkę. Gdy wychodzę na korytarz, nie mogę się powstrzymać przed spojrzeniem w kamerę zwisającą z sufitu. To miejsce znacznie różni się od Siedziby. Tam nigdy nie było monitoringu. Co prawda podsłuchiwano nas, jednak nie byliśmy kontrolowani tak jawnie jak tu. W Centrum – jak potocznie nazywane jest to miejsce – każdy korytarz oraz publiczna sala są nadzorowane.
Szybko przemykam obok kamery i słyszę, jak obraca się, wodząc za mną. Siłą woli powstrzymuję się, aby nie spojrzeć na nią ponownie. Jeszcze trudniej jest mi utrzymać mój środkowy palec w ryzach.
Mijam drzwi korytarza i wchodzę do publicznej łazienki. Staję przed lustrem, aby w świetle księżyca, niemrawo zaglądającego przez okno, dojrzeć mokre od potu oblicze rudowłosej dziewczyny. Wzdycham na ten widok i pochylam się nad zlewem, oblewając twarz zimną wodą. Nie pierwszy raz wymykam się w środku nocy, żeby trochę ochłonąć. Właściwie jest to stały punkt w moim codziennym grafiku. Nie muszę się długo zastanawiać nad przyczyną moich koszmarów. Wiem, kiedy to się zaczęło. To wszystko wina badań doktora Sancheza – choć badania to chyba zbyt łagodne określenie. Lepiej pasuje tu słowo tortury. To właśnie wtedy, gdy rzekomo chciał rozwinąć moje zdolności, mój umysł zaczął szwankować. Od tamtej pory regularnie nawiedzają mnie złe sny, które – mogłabym przysiąc – snami nie są…
Podskakuję, gdy słyszę otwierające się drzwi. Nawyk bierze górę i natychmiast napinam wszystkie mięśnie w gotowości. Do środka, ziewając, wchodzi Diana.
– Och – mruczy zaskoczona moim widokiem, po czym uśmiecha się łagodnie. – Cześć.
– Co ty tu robisz? – pytam podejrzliwie. „Czyżby mnie sprawdzała?”
Dziewczyna mruga dwa razy, zanim odpowiada: – Chce mi się siku.
– Ach.
Odwracam się z powrotem do lustra, zawstydzona swoją nieufnością.
„Ostatnio wszędzie widzę zagrożenie…”
– Wszystko w porządku? – pyta po chwili, podchodząc bliżej.
– Tak. – Uśmiecham się lekko do jej odbicia.
Obserwuje mnie uważnie.
– Znowu miałaś koszmary?
Natychmiast czujnie zwracam się w jej stronę.
– Skąd wiesz o moich koszmarach?
– Wszystkie o tym wiemy. – Wzrusza ramionami. – Zauważyłyśmy, że się wymykasz w nocy. A przecież to jasne, że nie odwiedzasz chłopaków.
Diana mruga do mnie porozumiewawczo. No tak, to kolejna rzecz, która różni Centrum od Siedziby. Tutaj obowiązuje godzina policyjna, po której jesteśmy zamykane w oddzielnym skrzydle budynku. Na klucz. Nie żartuję.
Wzdycham. Nie ma sensu jej okłamywać. A poza tym po co miałabym to robić?
– To nic takiego – bagatelizuję to jednak. – Nie przejmuj się.
Diana marszczy czoło, zdradzając zaniepokojenie, ale nic nie mówi.
– Musimy w końcu zająć się planem – oświadczam, aby zakończyć temat moich koszmarów.
– Sama wiesz, że to niełatwe. Nigdy nie ma na to czasu. Zdaję sobie z tego sprawę. Jestem tutaj już od ponad dwóch tygodni, a do tej pory nie było nawet chwili, aby na spokojnie porozmawiać z całą grupą. Chciałam usiąść ze wszystkimi i zrobić burzę mózgów, jednak chyba nie jest nam to dane. Całymi dniami, z wyjątkiem czasu na posiłki i sen, jesteśmy badani na różne sposoby. Nie ma tu mowy o czasie wolnym, jak w Siedzibie. Co prawda badania są znacznie mniej inwazyjne, ale ledwie mam czas podrapać się po nosie – nie wspominając już o zbudowaniu skomplikowanego planu ucieczki. Po dziurki mam już oglądania zdjęć nieznanych mi ludzi… To zaczyna przypominać wizytę u babci, która wciska ci fotografie wszystkich tych cioć i wujków (niekoniecznie twoich), których nigdy nie miałeś okazji poznać. Jedynie bliźniaczki od czasu do czasu wykorzystywane są przez policję do czytania myśli podejrzanych, co uważam za o wiele bardziej interesujące zajęcie. Reszta z nas to tylko króliki doświadczalne.
Nagle przychodzi mi do głowy myśl, którą wypowiadam na głos: – Zróbmy to teraz!
Dziewczyna marszczy czoło.
– Jak to teraz? Jak chcesz to zrobić?
– Nie możemy czekać w nieskończoność – mruczę niespokojnie. – Musimy zacząć działać.
– Ale jest środek nocy. Nie możemy się zebrać w tym samym pokoju, żeby spokojnie porozmawiać. Wzbudzimy tym podejrzenia…
Patrzę na nią znacząco.
– Aaaach – mruczy, gdy łapie moją myśl.
– Pracujmy z narzędziami, które mamy na obecną chwilę – oznajmiam. – Ustaliłyśmy z chłopakami, że przeanalizujemy wszystko osobno i podzielimy się notatkami w trakcie obiadu, a tymczasem wciąż nikt tego nie zrobił.
– Bo my już o tym rozmawialiśmy tysiące razy – odzywa się nieco zrezygnowana.
– Ale ja nie. Może razem wpadniemy na coś nowego.
– Może… – mówi nieprzekonana.
– No to idziemy! – Próbuję ją zmotywować. – Zobaczymy, czy coś wymyślimy.
Dziewczyna patrzy na mnie z politowaniem, jakby uważała mnie za niecierpliwe dziecko, które i tak niczego nie osiągnie, ale nic nie mówi, tylko podąża moim krokiem. Czasami mam wrażenie, że to mnie najbardziej zależy na tej ucieczce. Moi towarzysze co prawda rozmawiają często o tym, jak bardzo chcą znowu wyjść na wolność, ale nie podejmują działań w tym kierunku. Chyba mogę się w takiej sytuacji trochę zirytować?
Dziesięć minut później siedzę już w swoim pokoju i wysłuchuję marudzenia Marii.
– Serio, musimy robić to teraz? – jęczy dziewczyna, leniwie przeciągając się na swoim łóżku.
Jest ciemno, ale widzę, że nawet nie otworzyła oczu.
– Tak – odpowiadam cierpliwie. – To najlepsza pora.
– Środek nocy to dla ciebie najlepsza pora na stworzenie planu, który ma zapewnić nam wolność? – szydzi.
– Darina nie marudzi – wytykam jej.
– Darina nie mówi po angielsku.
– Chcesz stąd wyjść czy nie? – pytam stanowczo.
– W tej chwili…? – Marija podciąga kołdrę wyżej, przytykając ją do swojej piersi z miłym westchnieniem. – Nie.
Przewracam oczyma i gryzę się w język, aby nie odpowiedzieć jej czegoś niemiłego.
„Ja tu ryzykuję swoim życiem, aby uratować ich życia, a oni w ogóle tego nie doceniają…”
– Są gotowe? – pytam w zamian za to.
– Poczekaj… – mruczy zaspana i przez chwilę jej oczy pozostają zamknięte.
Już myślę, że usnęła na siedząco, kiedy się odzywa: – Gotowe.
– Dobra. – Siadam wygodniej. – Pierwsze pytanie… Czy ktoś ma jakiekolwiek pomysły, aby się stąd wydostać?
Marija prycha.
– Jakbyśmy miały, to już dawno by nas tu nie było, czyż nie? Zaciskam szczękę.
– Może któraś z was ma choćby cień pomysłu – podpowiadam.
– Coś, od czego mogłybyśmy zacząć. Jakieś obserwacje, przeczucia, myśli… Cokolwiek.
Marija wzdycha i telepatycznie przekazuje pytania swojej siostrze, która w pokoju obok zaznajamia z nimi Sofię, gdyż dzieli z nią sypialnię. W środku nie ma kamer, dlatego ktokolwiek nas pilnuje, nie zauważy nawet, jak pod jego nosem spiskujemy. Na pewno sądzi, że wszystkie grzecznie śpimy.
Po chwili Marija chichocze.
– Co jest? – pytam szybko.
– Nic. – Dziewczyna wzrusza ramionami wesoło. – Sofia powtórzyła dokładnie to, co ja. Dodała tylko, że jesteś porąbana.
Wzdycham i zaciskam zęby. „Dzieci”.
– Skoro już sobie to wyjaśniłyśmy, to możemy przejść do rzeczy – oznajmiam. – Po pierwsze, musimy dokładnie obejrzeć wszystkie wejścia i wyjścia z Centrum.
– Wszystkie są dobrze zabezpieczone – odpowiada Marija. – Przecież ci mówiliśmy.
– Może któreś funkcjonuje inaczej? – upieram się, przypominając sobie wszystkie wejścia, które widziałam do tej pory. W naszym skrzydle są drzwi frontowe, przy których stoi dwóch strażników, zapewne dlatego, że zabezpiecza je jedynie podwójny, a nie potrójny kod. To ochrona przed zdolnościami Artema i Dariny. Z tego, co wiem, jest też wejście w skrzydle chłopaków, ale ono podobno wcale nie jest używane. Drzwi są zaspawane. Tuż przy stołówce, po lewej stronie korytarza są drzwi, którymi mnie wprowadzono. Tam znajduje się potrójny kod zabezpieczający, jednak nie ma żadnych strażników. Są jedynie kamery, na które czar Dariny niestety nie działa. To tylne wejście – najczęściej wykorzystywane. Zauważyłam, że gdy któreś z trzech wrót zostaną otwarte dłużej niż kilka sekund, zaczynają rytmicznie pikać. O oknach nie ma nawet co wspominać, gdyż w każde wbudowane są metalowe, grube kraty. Już chociażby ten detal powinien zaalarmować śmiałków, których przyciąga wizja szybkiego wzbogacenia się.
– Nie. – Marija wzdycha niecierpliwie. – Artem wszystkie sprawdził i to wielokrotnie.
– W takim razie skupmy się na tym, kto je otwiera.
– Upoważnieni do tego naukowcy i profesorowie.
Kiwam głową.
– Od teraz każda z nas będzie ich dokładnie obserwować – oświadczam.
– Po co? – pyta Marija, otwierając w końcu oczy.
– To są ludzie – tłumaczę. – Mają słabe punkty, gorsze dni, momenty roztargnienia. Będziemy ich obserwować, sprawdzając, kiedy wchodzą i wychodzą, jaką mają rutynę, jakie nawyki. Każdy z nas będzie robił swoje notatki, którymi będziemy się dzielić i sprawdzać. Musimy znaleźć osobę, która jest słabym punktem Centrum.
Dziewczyny patrzą na mnie nieprzekonane.
– To są zwykli ludzie – ciągnę. – A my mamy zdolności. Na pewno jesteśmy w stanie je jakoś wykorzystać.
– Sofia twierdzi, że oni są na to odporni. Są przygotowani. Nie tylko na Artema i jego szybkość. Na nas wszystkich.
– Sprawdzimy to.
Dziewczyny zerkają po sobie.
– Żadne z was nie ma lepszego pomysłu – wybucham. – Skoro i tak niczego nie robicie, to możemy spróbować chociaż z tym.
– Nie lepiej byłoby, gdybyś zadzwoniła po to twoje wsparcie, które pomogło ci ostatnim razem? – krzywi się Marija.
– Aktualnie nie mam kontaktu z Richiem – odpowiadam twardo. – Przecież wiecie, że nie możemy używać telefonów i nie mamy kontaktu ze światem zewnętrznym.
– No tak, ale myślałam, że może masz jakieś sztuczki w zanadrzu… – marudzi dziewczyna.
– Jakie?
– Nie wiem. No, ale wiesz… Skoro chcesz być naszą liderką… Robię szybki wdech, jakbym właśnie dostała w brzuch, choć tak naprawdę oberwało jedynie moje ego.
– Dziewczyny – mówię spokojniej, niż się tego spodziewałam. – Nikt wam nie każe mnie słuchać. Nie próbuję wam przewodzić. Chcę wam jedynie pomóc wyjść na wolność. Dlatego tu jestem. Dlatego ryzykuję tym, że mnie rozpoznają i dadzą znać… pewnym ludziom.
– No właśnie… – Marija poprawia się na swoim miejscu. – Dlaczego dla nas tak ryzykujesz? Przecież nawet nas nie znasz.
Darina przysuwa się nieco bliżej, widocznie zaciekawiona moją reakcją.
Rozglądam się po ciemnym pokoju, szukając odpowiedzi.
– Można powiedzieć, że chcę wyrównać karmę – mruczę po chwili.
– Co takiego zrobiłaś, że musisz odpokutować, ryzykując własnym życiem?
Odpowiadam dopiero po kilku sekundach.
– Odbierałam życie innym.
– Musisz coś zrobić! – upiera się Amy.
Wzdycham zniecierpliwiony, przymykając przy tym oczy.
– Już prowadziliśmy tę rozmowę – odpowiadam spokojnie. –
Wciąż nie zmieniłem zdania.
– Nie przyjmuję takiej odpowiedzi – oznajmia dziewczyna, marszcząc czoło i zakładając gniewnym ruchem ręce na piersi.
Zmieniła się, odkąd jej najlepsza przyjaciółka odeszła od niej, zostawiając jedynie list pożegnalny, tak jak i mnie. Już nie jest taka nieśmiała. Nie obawia się też, że narobi komuś kłopotów. Od tamtego dnia jedynie walczy z każdym dookoła – głównie jednak ze mną.
– Powiedziałem ci – mówię najspokojniej, jak potrafię – że nie zamierzam szukać Alex. Skoro wyjechała, nie mówiąc nam dokąd, to znaczy, że nie chce być znaleziona.
– W nosie mam, czy ona chce być znaleziona czy nie! – wybucha dziewczyna, niemal przy tym tupiąc.
Moi towarzysze obserwują całą sytuację kątem oka, jednocześnie stukając w swoje klawiatury. Słyszą tę rozmowę już nie pierwszy raz, nie robi więc na nich wrażenia. Amy wpada średnio co drugi dzień do Nory, licząc, że może tym razem uda jej się namówić mnie do wszczęcia poszukiwań jej zaginionej przyjaciółki.
– Amy, jeśli chcesz, to jej szukaj, ale ja do tego ręki nie przyłożę – odpowiadam, zaciskając zęby.
Suzanne przysiadła nieopodal na ławie i obserwuje nas teraz z dość znudzonym wyrazem twarzy.
– Nie rozumiem cię! – wyrzuca Amy, kolejny raz powtarzając te same frazesy. – Przecież tobie też na niej zależy! Nie chcesz wiedzieć, gdzie jest?
Zaciskam pięści, czując, że nie jestem do końca szczery, gdy mówię:
– Nie interesuje mnie, co ona robi, gdzie ani z kim. Nasze drogi się rozeszły i niech tak pozostanie.
Dziewczyna oddycha szybko i gwałtownie, kręcąc głową.
– Zmieniłeś się! – rzuca.
Zaczynam się powoli przyzwyczajać do tego oskarżenia.
– Nie mogę uwierzyć, że jesteś taki oschły.
– Tak bywa – odpowiadam.
Amy okręca się na pięcie i, trzaskając głośno drzwiami, wypada na zewnątrz.
Patrzę jeszcze przez chwilę za nią, próbując pozbyć się wyrzutów sumienia, które nawiedzają mnie z niewiadomego powodu. W tym czasie Suzanne zeskakuje z blatu zaśmieconego stołu i podchodzi do mnie powoli. Spogląda na mnie bystrymi oczyma.
– Chodź – mówi tylko, wiedząc, że nie lubię pocieszania. Przez te kilka tygodni poznała mnie na wylot. – Mamy typa do przesłuchania.
Kiwam głową. Wzdycham głęboko i muszę przyznać, że dość niecierpliwie podążam za nią do pokoju przesłuchań. Już dawno nikogo nie przepytywaliśmy. W środku jak zwykle uderza mnie nieprzyjemny zapach krwi, potu oraz moczu. Do krzesła przywiązany siedzi kolejny mężczyzna, a jego twarz zlewa mi się w jedno ze wszystkimi, którzy siedzieli tu przed nim.
– Witam – mówię znudzonym tonem, gdy tylko Suz zamyka za nami drzwi. Podchodzę do naszego gościa. – Porozmawiamy sobie dzisiaj o pewnym człowieku…
– Szukacie Jacka Murphy’ego – przerywa mi nagle, zwracając moją uwagę.
Dopiero teraz zauważam, że jego włosy są kasztanowe, dawno niestrzyżone, broda zbyt długa, a ciało dobrze zbudowane. Liczne szramy w okolicy nosa i policzków oraz na przedramionach świadczą, że niejednokrotnie brał udział w bójkach.
– Zgadza się – odpowiadam, stając naprzeciw niego. – Co o nim wiesz?
– Wszystko. Ale nic ci nie powiem.
Pluje mi pod stopy, a ja natychmiast zaczynam wybierać w myślach spośród wielu mi znanych sztuczek mających na celu zachęcenie go do mówienia. Muszę przyznać, że jestem zaintrygowany. To pierwszy ze złapanych przez nas agentów, którego nie trzeba ciągnąć za język, aby przyznał, że zna Jacka. Jakby wszyscy zapomnieli, że pracowaliśmy razem nad tym samym projektem w Siedzibie…
– Zaraz się przekonamy.
Mijam go i zamykam okno tuż za nim. Najbliższy budynek znajduje się pięć kilometrów stąd, ale nie chcemy przecież, żeby jakiś przejeżdżający autem turysta usłyszał jego krzyki.
– Nigdy nie wydam Jacka – twardo oświadcza nasz gość. – Ostrzegał mnie, że możecie mnie złapać. Wolę umrzeć, niż złamać przysięgę.
Mężczyzna pluje ponownie, po czym się wierci, a ja natychmiast wiem, z kim mamy do czynienia. Opuszcza mnie cała nadzieja, a na jej miejscu pojawia się frustracja.
– Jesteś Zaufanym Jacka – oznajmiam, zdając sobie sprawę, że trafiliśmy na skrzynię ze skarbem, do której nie mamy klucza.
– Tak jest. – Wypina dumnie pierś. – Skoro znasz to pojęcie, to wiesz, że nigdy mnie nie złamiesz.
Podchodzę szybko do Suzanne, która marszczy teraz brwi, nic nie rozumiejąc. Otwieram przed nią drzwi i wskazuję, żeby wyszła. Gdy zamykamy je za sobą, nachylam się do niej.
– On nic nie powie – stwierdzam.
– Skąd wiesz?
– Jest Zaufanym. To najbliżsi agenci Jacka. Znają jego sekrety, ale nigdy ich nie wydadzą.
– Słyszałam już gdzieś tę nazwę… – Zamyśla się. – Ale skąd wiesz, że się nie uda? Przecież nawet nie spróbowałeś nic z niego wydusić.
Kręcę głową zniecierpliwiony.
– Jack dobiera ich sobie bardzo uważnie. Najpierw długo ich obserwuje, aby poznać ich osobowość i upewnić się, że pewne wartości mają dla nich znaczenie. Takie jak na przykład rodzina.
– Chcesz powiedzieć, że…?
– Szantażuje ich – potwierdzam jej myśli. – Trzyma ich w garści. Dziewczyna się zachmurza, kiedy pojmuje to, co ja.
– Nic ich nie przekona – stwierdza nagle.
– Nic – potwierdzam. – Cholera!
Uderzam pięścią w ścianę. „Jesteśmy tak blisko i tak daleko zarazem!”
– A może… – Suzanne patrzy na mnie z ekscytacją w oczach.
– A co, jeśli porozmawiałby z nim inny Zaufany?
Marszczę brwi.
– A skąd weźmiemy innego Zaufanego, który w dodatku ze
chce z nami współpracować? – prycham.
– Już kojarzę tę nazwę. Przecież znamy jednego, który po upadku Siedziby nie uciekł, lecz się wycofał – oznajmia triumfalnie dziewczyna. – I wiemy, że został bez rozkazów, kiedy Jack się ukrył.
Nagle uświadamiam sobie, kogo Suz ma na myśli.
– Nie… – kręcę głową powoli.
– Tak – uśmiecha się Suzanne. – Musimy zwerbować Jessiego.
Niosę tacę z miską niesmacznej zupy z czerwonych buraków, która podobno jest tu przysmakiem, oraz ze szklanką sztucznego napoju pomarańczowego. Jak zawsze, ukradkiem rozglądam się po sali. Dostrzegam dwóch dyżurnych stojących w oddzielnych kątach stołówki z minami, jak gdyby byli tu za karę. Oprócz nich przy jednym ze stolików siedzi także trzech naukowców pałaszujących właśnie swój obiad.
„Są zajęci rozmową. Zapewne na nasz temat”.
Dosiadam się do moich współtowarzyszy. Chłopaków widzę już dzisiaj drugi raz, ale mimo to witam się grzecznie:
– Hej.
Przerywają na chwilę rozmowę w swoim zawiłym języku, aby mi odpowiedzieć, po czym wracają do przerwanych dyskusji. Wszyscy mówią naraz, jedynie Darina siedzi w milczeniu. Zdaje się, że chłopaki dyskutują o czymś bardzo ekscytującym, bo wydają przy tym dźwięki imitujące wybuchy oraz piski. Dmytro kiwa głową na wszystko, co mówi Artem. Dziewczyny z kolei zdają się plotkować o ciuchach i paznokciach. Nawet Sofia wtrąca swoje trzy grosze.
– Macie coś? – rzucam w przestrzeń.
Rozmowy urywają się, a moi znajomi patrzą na mnie z uniesionymi brwiami.
– Macie coś? – powtarzam.
Nie ukrywam, że jestem odrobinę rozdrażniona. Nie po raz pierwszy wydaje mi się, że tylko mnie zależy na wydostaniu się z tego miejsca.
W końcu odzywa się Diana:
– Rozmawialiśmy już trochę o tym, jak ciebie nie było. Nic nie znaleźliśmy.
– Aha. – Kiwam głową. – Zatem uznaliście, że wykonaliście zadanie, a teraz możecie sobie odpoczywać i świergotać na temat filmów i sukienek, tak?
– Jeśli jesteś taka mądra, to może ty coś w końcu wymyślisz, a nie udajesz wielką liderkę i tylko łajasz nas za wszystko! – wybucha Sofia.
– Nikogo nie udaję – mówię spokojnie, patrząc jej odważnie w oczy. – Od tygodnia próbuję skierować waszą uwagę na to, co powinno być dla was najważniejsze. Ale chyba bezskutecznie. Powoli tracę cierpliwość.
– Oj, nie naburmuszaj się już – woła Marija. – My nie jesteśmy żadnymi szpiegami! Nie umiemy tak spiskować.
Marija, Darina i Dmytro potakują na jej słowa.
– Nie musicie być szpiegami – oznajmiam. – To proste zadanie. Obserwować i robić notatki.
– Ale próbujemy! – Marija się zachmurza.
– Trochę za mało – podsumowuję, ściągając brwi.
– O! – ożywia się Artem. – Może powinniśmy to jakoś nazwać?
– Co nazwać? – krzywi się Sofia.
– To, co robimy! – woła chłopak, uśmiechając się wesoło.
– Masz na myśli tę marną próbę ucieczki? – mówi, wyraźnie akcentując słowo „marną”.
– No… – rzuca. – Będzie nam łatwiej pracować.
– Nie potrzebujemy nazwy, żeby lepiej pracować – oponuję.
– Ale nie zaszkodzi, jak sobie ją wymyślimy – ciągnie niezniechęcony Artem. – Co powiecie na… Misja „Ucieczka”?
Kilka osób zaczyna marudzić, a ja unoszę wysoko brwi, nie mogąc nadziwić się, że nadanie nazwy naszej ucieczce jest dla grupy ważniejsze niż ucieczka w istocie.
– Albo nie! – rzuca Artem. – „Misja” to zbyt rozdmuchane słowo. Jak to jest w filmach? O, wiem! Tak jak było u ciebie, Alex! Projekt! Projekt „Ucieczka”!
– Projekt „Wolność” brzmi lepiej – oświadcza Sofia. – Ucieczka brzmi, jakbyśmy się czegoś bali i chcieli zwiać, a ja się nie boję. Z kolei wolność nam się po prostu należy.
– Tak! – woła podekscytowany Artem.
Reszta grupy mruczy potakująco i wyraża aprobatę dla pomysłu, podczas gdy ja nie mogę przestać kręcić niedowierzająco głową.
„Jakim cudem ponownie trafiłam do jakiegoś projektu?!”
– Stop! – wołam zdecydowanie zbyt głośno, widząc, jak moi towarzysze zaczynają tworzyć heroiczne historie i prężyć dumnie pierś, rozmawiając o nowej nazwie.
Zauważam, że dyżurni spoglądają na mnie z zainteresowaniem. Koledzy i koleżanki również umilkli. Reflektuję się nieco i wiercę pod spojrzeniem tylu osób.
– Skupcie się – szepczę do moich towarzyszy. – Zamiast wymyślać nazwę, może zaczniemy pracować nad planem?
Sofia i Marija wzdychają równocześnie.
– A może ty masz pomysł? – pyta Dmytro.
Wzdycham, widząc, że w końcu mam na sobie uwagę wszystkich moich znajomych. Z ulgą zauważam też, że dyżurni znowu zajęli się zbijaniem bąków.
– Otóż mam.
Marija, Diana i Artem prostują się zaciekawieni.
– No to czemu jeszcze nic nie mówisz? – beszta mnie Marija. Ignoruję jej pytanie i przechodzę do rzeczy.
– Dzisiaj, podczas badań, dostałam tabletki… – zaczynam, ale natychmiast przerywa mi Sofia.
– Też coś! Każdy je tutaj dostaje.
– Tak, wiem. – Tłumię wszelkie złośliwości, które przychodzą mi do głowy. – Ale tym razem nie dostałam wszystkich. Dostałam tylko trzy, zamiast czterech.
– Ja też – potwierdza Artem.
– I ja – mruczy Dmytro.
Darina, Timur i Marija również przytakują.
– Zapytałam o to moją profesorkę – ciągnę. – Powiedziała mi, że dostawca zapomniał zanotować pełnej listy leków. Stwierdziła, że często mu się to zdarza.
– No tak – przyznaje Sofia dość potulnie, jak na nią.
– I co z tego? – mruczy Artem.
Patrzę po twarzach moich nic nierozumiejących znajomych.
– To jest ich słaby punkt! – wyjaśniam.
Marija powątpiewająco patrzy na siostrę.
Wzdycham.
– Dostawca jest roztargniony – zaczynam ponownie. – Zapewne nawet nie wie, co tu się dzieje. Możemy wykorzystać jego nieuwagę, aby stąd uciec. Jak często dostarczane są tu leki?
– Raz w tygodniu. Co piątek – odpowiada szybko Dmytro.
– O której?
– W porze obiadu.
– To jest nasza szansa – oznajmiam, uderzając lekko dłonią w stół.
Chłopaki patrzą na siebie nieprzekonani.
– To mało prawdopodobne… – odzywa się po chwili Dmytro. – Nie mamy pewności, że dostawca nic nie wie, ani czy rzeczywiście jest tak roztargniony, jak mówisz.
– Nic nie zaszkodzi nam spróbować – stwierdzam.
– Jak chciałabyś to zrobić? – pyta nadal nieprzekonana Marija.
– Jeszcze nie wiem. Musimy to właśnie obmyślić.
– A co ze Złamanym? – pyta Artem.
Spoglądam za siebie, w kąt sali. Przy najdalszym ze stolików siedzi skulony, około dwudziestoletni chłopak. Wzrok ma utkwiony w misce zupy, w której gmera łyżką bez zapału. Jego zbolałe, piwne oczy przypominają mi oczy mojej dawnej znajomej. Kosmyk długich, kasztanowych włosów wydostał mu się z niskiego kucyka i teraz łaskocze go po policzku.