Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
Historia miłości i namiętności… z odliczaniem wstecz. Wszystko rozegra się przed grudniem. Dla Jenny Brown rozpoczęcie studiów oznacza wyjazd z domu, rozstanie z rodziną i przyjaciółmi. Po raz pierwszy musi samodzielnie stawić czoła światu. Chłopak jasno przedstawił jej swój plan: od tego momentu pozostaną w związku na odległość, a w dodatku w związku… otwartym. Oboje będą mieli całkiem wolną rękę, bo przecież wiedzą dobrze, że w niczym nie zagrozi to ich miłości. A zatem chyba nic się nie stanie, jeżeli Jenna zaprzyjaźni się bliżej z kolegą chłopaka swojej współlokatorki, prawda? Jakie to ma znaczenie, że będzie z nim pod nieobecność swojego chłopaka? Wszystko wróci do normy w grudniu. Czy to coś zmienia? Ma czas do grudnia, by się o tym przekonać. Przed grudniem jest jedną z najpopularniejszych powieści na platformie Wattpad. Wkrótce po wydaniu w formie książki została też największym bestsellerem w Hiszpanii.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 778
Dla każdej Jenny, która jeszcze uczy się siebie kochać;
dla każdego Rossa, który jeszcze uczy się siebie akceptować;
dla każdej Nayi, która jeszcze uczy się o siebie dbać;
dla każdego Willa, który jeszcze uczy się rozluźniać;
dla każdej Sue, która jeszcze uczy się otwierać przed innymi;
i dla każdego Mike’a, który jeszcze uczy się sobie wybaczać.
Ta książka jest dla was wszystkich.
— Związek… otwarty?
— Tak, dokładnie.
Mój chłopak patrzył na mnie z szerokim uśmiechem na twarzy. Mnie raczej nie było do śmiechu. Wcale a wcale.
— A co to takiego?
— Zdaje mi się, że nazwa dosyć dobrze to wyraża, Jenny.
Na pewno żartował.
A raczej, lepiej dla niego, żeby to był żart.
Właśnie odwiózł mnie pod mój akademik. Dosłownie! Nie zdążyłam nawet wyjąć walizki z bagażnika, a on już próbował całkiem zmienić charakter naszego związku!
— Musimy mówić o tym akurat teraz, Monty? — mruknęłam niezadowolona. — Nie było lepszego momentu?
— No… nie.
— Serio? Spędziliśmy razem całe dwa dni.
— No tak, rzeczywiście. Ale… no… Nie wiedziałem, jak zacząć. Nie znalazłem odpowiedniej okazji.
— A teraz właśnie nadeszła okazja idealna, tak?
— Nie bądź taka, Jenny. Przecież zaraz się pożegnamy. A pewnie nie będziesz chciała o tym rozmawiać przez telefon, co?
— Raczej nie.
Westchnęłam i spróbowałam się nieco rozluźnić. Na pewno byłam bardziej nerwowa niż zwykle, bo stresowałam się pierwszym dniem na uniwersytecie. Nie chciałam odbijać sobie tego na Montym. A zwłaszcza tuż przed pożegnaniem. Martwiła mnie perspektywa, że rozstaniemy się pokłóceni.
Ale co właściwie miałam mu powiedzieć? Ostatecznie posłałam mu długie spojrzenie, na które odpowiedział jeszcze niewinniejszym uśmiechem niż wcześniej.
W tym momencie uświadomiłam sobie, że wcześniej nie zastanawiałam się, co z nami będzie, kiedy ja zostanę tutaj, a on wróci do domu. Nie planował kontynuować nauki. Przynajmniej na razie. Zamiast tego zamierzał dalej grać w drużynie koszykówki w naszym mieście. Nic innego go nie interesowało. Chciał tylko grać w kosza. Najlepiej przez cały dzień.
Ja natomiast żyłam ostatnio takimi sprawami jak akademik, wykłady i tak dalej… do tego stopnia, że nawet nie przyszło mi do głowy, że nie zobaczymy się przez długi czas. Zbyt długi. Przy jego treningach i moich zajęciach na uczelni trudno będzie zachować codzienny kontakt. Zresztą nie miałam pieniędzy, żeby często do niego jeździć, a szczerze mówiąc, wątpiłam, żeby jemu chciało się przyjeżdżać aż tutaj tylko po to, żeby się ze mną spotkać. Na pewno będzie się tłumaczył, że jest zmęczony po treningu.
Dobrze chociaż, że zobaczymy się w grudniu na święta. Ale tymczasem do grudnia było jeszcze tyle miesięcy… Cała wieczność.
Spróbowałam znów skupić się na rozmowie i uświadomiłam sobie, że on wciąż czeka na moją odpowiedź.
— Nie wiem, co ci powiedzieć — przyznałam ostatecznie. — Nawet nie mam pewności, czy w pełni rozumiem, co to znaczy… być w otwartym związku. Nie wiem, o co w tym chodzi.
— To proste. Zobacz… jesteśmy parą, nie?
— Tak sądzę — zażartowałam nieco spięta.
— No właśnie. Kochamy się, szanujemy, ale… mamy swoje potrzeby.
— Potrzeby?
— Tak.
— Jakie potrzeby? Jedzenie?
— Nie, Jenny.
— Picie?
— Och… nie.
— Spa…?
— Seks.
— Co? — Natychmiast oblałam się rumieńcem i upewniłam, że nikt nas nie słyszy. — Seks? Co…
— Możesz przestać rozglądać się wokół, jakbyśmy co najmniej planowali kogoś zamordować? Mówiłem tylko o seksie.
— Nie lubię o tym mówić.
— Zorientowałem się. — Przewrócił oczami. — Ale mimo wszystko mamy swoje potrzeby seksualne, prawda? To znaczy wiem, że ty jesteś bardziej aseksualna, ale ja…
— Wiesz, co to znaczy być aseksualnym?
— …ja mam swoje potrzeby — ciągnął dalej, jakby mnie nie usłyszał.
— Poczekaj — mój głos podniósł się o trzy tony — chcesz mi powiedzieć, że zamierzasz sypiać z innymi?
— Co? Nie, ja tylko…
— Mam nadzieję, że to był żart.
— Posłuchaj — ujął moją twarz w dłonie — po prostu proponuję, że jeśli kiedyś… nie wiem… poczujemy potrzebę, żeby to zrobić… to żebyśmy to zrobili.
— A można wiedzieć, czemu będziesz czuł potrzebę przespać się z kimś poza mną? — Odsunęłam się, marszcząc brwi.
— Nie chcę tego robić — zapewnił, niemal obrażony.
— Och, naprawdę? — rzuciłam ironicznie. — Więc może podsumujmy.
Natychmiast pojął, co chcę powiedzieć. Zrobił ruch, jakby znów zamierzał dotknąć mojej twarzy, ale zatrzymał rękę w pół gestu i opuścił ją, teraz już nieco zaniepokojony. Spuściłam głowę.
— Przykro mi — mruknęłam. — Jestem zdenerwowana.
— Wiem. — Rozluźnił się i odetchnął. — Słuchaj, zdaję sobie sprawę, że to dziwnie brzmi, ale teraz otwarte związki są w modzie. Zostało naukowo udowodnione, że takie pary są bardziej trwałe.
— Udowodnione przez kogo?
— Poza tym nie chodzi o to, że teraz chcę to zrobić, ale… jak długo się nie zobaczymy? Trzy miesiące?
— Prawie cztery. I nie uchylaj się od odpo…
— Myślę, że to niezdrowo powstrzymywać się przez tyle czasu, Jenny.
Natychmiast zmarszczyłam brwi.
— Spędziłam siedemnaście lat, nie robiąc tego z nikim, i czułam się bardzo dobrze.
— Ale kiedy jesteś dziewicą, to co innego. Wtedy nie wiesz, co tracisz, więc nie cierpisz, gdy tego nie masz. — Złapał mnie za rękę i lekko pociągnął. — Kochanie, wiesz przecież, że cię kocham, prawda?
— Tak, Monty, ale…
— Wiesz, że to się nie zmieni. Niezależnie od tego, co się wydarzy. A raczej kto. — Sam zaśmiał się z własnego żartu. — Wiem, że mnie rozumiesz. Dlatego jestem z tobą i cię kocham, bo zawsze doskonale mnie rozumiałaś. I wiesz, że mam swoje potrzeby, Jenny. Więc… co to szkodzi, że dam trochę czułości innym, kiedy ciebie nie będzie?
— Mówisz o tym tak, jakby przyprawienie mi rogów było czymś wspaniałym. — Odsunęłam się.
— Jeśli się zgodzisz, to nie będą rogi.
— Zatem prosisz mnie o wolną rękę, żebyś mógł się przespać, z kim ci przyjdzie ochota.
— No wiesz, nie tylko ja. Ty też możesz to zrobić.
Nie stanowiło to zbyt wielkiej pociechy, szczerze mówiąc.
— A co, jeśli nie chcę tego robić z nikim innym? Pomyślałeś o tym?
— No to nie rób. Ale przynajmniej masz taką możliwość, jeśli kiedyś zmienisz zdanie. Rozumiesz?
— To znaczy, że jeśli teraz wejdę do akademika, poznam jakiegoś chłopaka, który mi się spodoba i zechcę się z nim przespać, to nie będziesz miał nic przeciwko temu? Chyba sam nie wierzysz w to, co mówisz!
— To też nie o to chodzi.
— To o co?
— Jenny, wcale nie mówię, że koniecznie musimy chodzić z kimś do łóżka. Ale póki będziemy w związku na odległość, mamy prawo do… sam nie wiem… jeśli znajdziemy się w sytuacji, że ktoś nam się bardzo spodoba, będziemy mogli zrobić, co zechcemy. Bez pretensji, bez zazdrości, bez wyrzutów…
Znów złapał mnie za rękę, a ja jej nie wyrwałam, choć wcale nie podobało mi się to, co słyszałam.
— Nie wiem, Monty… Brzmi to trochę dziwnie.
— Nie daj się prosić… — Uśmiechnął się i pocałował mnie w usta. — Będziemy się dobrze bawić. I możemy ustalić zasady.
— Zasady?
— Pewnie. Dzięki temu będzie ci łatwiej. Na przykład… hmm… zawsze, gdy któreś z nas to z kimś zrobi, musi o tym powiedzieć drugiemu. Tak będzie lepiej.
— Wcale nie chcę znać szczegółów tego, co będziesz robił z innymi.
— No dobrze, więc nie będziemy zdradzać szczegółów. Tylko powiemy, że do tego doszło.
— Monty…
— Twoja kolej, ustal też jakąś zasadę.
— Wcale nie powiedziałam, że chcę w to wejść.
— No to wyobraź sobie, że się zgadzasz. Jaką zasadę byś wprowadziła?
Zastanowiłam się przez chwilę, a on patrzył na mnie wyczekująco.
— No dobrze… — westchnęłam. — Żadnych znajomych. Nie chcę, żebyś się przespał z jakąś moją koleżanką. Ja też nie będę tego robić z twoimi kumplami.
— To sensowna zasada.
— Naprawdę chcesz mi powiedzieć, że nie zrobi ci różnicy, gdy pójdę do łóżka z kimś innym?
— Jeśli to będzie tylko seks, nie będzie mi to przeszkadzało. — Znów wziął w dłonie moją twarz. Często to robił, gdy chciał mnie do czegoś przekonać. — O to właśnie chodzi w otwartych związkach. Nawet jeśli sypiasz z innymi, wiesz, że kochasz tylko swojego partnera. To świadczy o sile naszej relacji. Czy to nie genialne?
Nie wydawało mi się, by „genialne” było słowem pasującym do tej sytuacji, ale wiedziałam, że nie da mi spokoju, dopóki się nie zgodzę, więc w końcu wzruszyłam ramionami.
— Jeśli tego właśnie chcesz…
Uśmiechnął się i pocałował mnie, kładąc mi dłoń na karku. Pozwoliłam się pocałować bez większego entuzjazmu. Potem wyjął moją walizkę z auta i postawił ją koło mnie na ziemi.
— No dobra, to teraz…
— Poradzę sobie — zapewniłam go. — Powinieneś już jechać, bo przyjedziesz do domu bardzo późno.
Zatrzymał się, zaskoczony.
— Wejdziesz sama?
— Tak. Tak będzie lepiej.
— Jesteś pewna, Jenny? Mogę ci pomóc.
— Całkiem pewna. — Dałam mu ostatniego całusa, a on się uśmiechnął. — Zadzwoń, jak dotrzesz, okej?
— A ty utrzymuj mnie na bieżąco w tym, co u ciebie słychać.
W sumie liczyłam na nieco czulsze pożegnanie, ale tylko pogładził mnie dłonią po policzku, wsiadł do auta i uśmiechnął się. Pomachałam mu, a on wcisnął pedał gazu i odjechał.
Przez chwilę pożałowałam, że kazałam mu już pojechać. Ale tak było lepiej. Powinnam zacząć się oswajać z tym, że począwszy od tego momentu, pewnie będę spędzała dużo czasu sama. Musiałam się do tego przyzwyczaić. Im szybciej, tym lepiej.
Obróciłam się w stronę budynku i zaczęłam ciągnąć za sobą walizkę; żołądek miałam zaciśnięty z nerwów. Szczerze mówiąc, czułam się niczym żołnierz przed swoją pierwszą bitwą.
Akademik znajdował się w pobliżu mojego wydziału — filozofii i literatury. Na widok fasady z dość starej czerwonawej cegły pomyślałam, że chyba od dawna nikt go nie remontował. Moją uwagę przykuł powieszony na jednej ze ścian ogromny transparent o wolności kobiet. Uśmiechnęłam się pod nosem, wchodząc po schodach frontowych i sapiąc, bo musiałam dźwigać walizkę.
W środku kłębił się tłum i wyposażenie także wyglądało na nieco stare, ale było tyle młodzieży, że szybko o tym zapomniałam. Przebiegłam wzrokiem po wszystkich tych osobach i udało mi się zlokalizować recepcję. Młody blondyn w ogromnych okularach, niewiele starszy ode mnie, robił wrażenie dość zestresowanego, kiedy krzyczał coś do drugiego chłopaka, który stał niedbale oparty o ladę. Zdziwił mnie trochę jego widok, bo był to przecież żeński akademik. Pewnie jakiś krewny.
Zresztą nie mój problem. Podeszłam do nich i stanęłam obok, czekając grzecznie, aż skończą.
— Nie mogę cię wpuścić, Ross — powiedział recepcjonista. Miał znużony głos, jakby musiał po raz kolejny powtarzać to samo. — W pierwszym dniu mogą tu wchodzić tylko członkowie rodziny. Tym bardziej, że jesteś chłopakiem. Dobrze o tym wiesz.
— Dobrze o tym wiesz — powtórzył jego rozmówca, przedrzeźniając go wesoło.
Blondyn natychmiast oblał się rumieńcem.
— Czy możesz choć raz w życiu potraktować mnie poważnie?
— Czy możesz choć raz w życiu mnie nie dyskryminować?
— Ross, to żeński akademik…
— Dzięki, nigdy bym na to nie wpadł.
— …a ty nie wyglądasz mi na dziewczynę.
— Ty też nie, a jednak tu pracujesz.
Chłopak, głęboko urażony, mruknął coś niezrozumiale.
— Jestem kompetentnym i profesjonalnym pracownikiem, a…
— Dobrze, w porządku. Powiesz Nayi, żeby sobie sama zaniosła walizkę na górę?
Tamten zamarł.
— Co? Nie, nie. Sam jej to powiedz.
— Ja? Ach nie. Nie ma mowy. Ja chciałem ją zanieść na górę jak na dżentelmena przystało, ale ty mi nie pozwalasz. — Westchnął, kręcąc teatralnie głową. — Chyba będę musiał obciążyć cię winą, Chrissy, wielka szkoda. Lubiłem cię. Ale nie martw się, przyjdę na twój pogrzeb, żeby cię pożegnać, okej?
Blondyn — czyżby nazywał się Chrissy? — przez chwilę zatrzymał na nim wzrok, rozważając swoje opcje.
— Niech Will zaniesie. To jej chłopak. Jego mógłbym zapisać jako rodzinę.
— Naprawdę sądzisz, że byłbym tutaj, gdyby Will mógł przyjść?
— Raczej nie.
— Spryciarz z ciebie.
— A czemu nie przyszedł?
— Bo nasz drogi Will jest bardzo zajęty, a uważa, że ze mnie świetny chłopiec na posyłki.
— I to, co ma do zrobienia, jest ważniejsze niż jego dziewczyna?
— A co mnie to obchodzi? Słuchaj, obudziłem się dwadzieścia minut temu. Spałem dwie godziny. A nawet mniej. Padam z nóg, oczy same mi się zamykają. A ta walizka jest ciężka jak diabli. I jestem okropnie, okropnie głodny, Chrissy. Najbardziej w świecie marzę o tym, żeby już stąd pójść, zjeść zimną pizzę, która została mi z wczoraj, i przespać najbliższe dziesięć lat.
Przerwał na chwilę i pochylił się nad ladą, unosząc brew.
— Pozwolisz mi wnieść walizkę Nayi i każdy wróci do swoich spraw czy dalej będziesz mi powtarzał, że nie mogę tego zrobić?
Chrissy chyba zaczął się denerwować, jak gdyby ktoś podłączył go do kabla pod napięciem. Czy wpuszczenie kogoś spoza rodziny stanowiło tak poważne przewinienie? Przy tej liczbie ludzi, jaka się tu kłębiła, trudno było to zauważyć.
— Niech ci będzie — mruknął w końcu, pokonany. — Ale zaraz potem wyjdź stąd, bo jak cię zobaczą…!
— Przecież mnie znasz, wiesz, że jestem megadyskretny — odparł Ross z uśmiechem od ucha do ucha.
Blondyn z recepcji chyba wreszcie zauważył moją obecność, bo znów zrobił poważną minę, którą miał w chwili, gdy weszłam do budynku.
— Mam dużo pracy, Ross, więc wybacz, ale… — Wskazał mnie głową.
Ross nawet na mnie nie spojrzał, podnosząc z podłogi walizkę.
— Strasznie zajęty człowiek — rzucił ironicznie pod nosem.
— W czym mogę ci pomóc? — zapytał mnie Chrissy, patrząc na mnie i ignorując Rossa, który uniósł oczy do góry i zniknął w tłumie, idąc w kierunku schodów. Skupiłam się na recepcjoniście i nieśmiało uśmiechnęłam.
— Przepraszam, nie chciałam przerywać.
— Szkoda, że tego nie zrobiłaś, z nim się nie da wytrzymać — mruknął. — Mniejsza o to. Będziesz tu mieszkać?
— Tak. — Zrobiłam krok do przodu i pokazałam mu legitymację. — Jennifer Michelle Brown.
Przyjrzał się dokładnie dokumentowi.
— Jennifer Michelle? — powtórzył, szukając nazwiska na liście. — Nigdy nie słyszałem takiego zestawienia.
— Mam rodziców z bujną wyobraźnią — rzuciłam.
Nigdy nie znosiłam tego drugiego imienia. W dzieciństwie bracia zwykle mówili do mnie Michelle, żeby zrobić mi na złość, ale przestali to robić, gdy trochę podrosłam i nauczyłam się odpowiadać im pięknym za nadobne.
Ale oczywiście nadal było to moje drugie imię. I nadal go nie cierpiałam.
— Zobaczmy, zobaczmy… — mamrotał Chrissy. — Hmm… O, mam cię. Patrz, co za zbieg okoliczności.
— W czym? — zapytałam.
— Właśnie zaniesiono walizkę twojej współlokatorce z pokoju — powiedział, wskazując kierunek, w którym oddalił się Ross. — Powodzenia. Przyda ci się.
Popatrzyłam na niego nieco przestraszona.
— Powodzenia? Dlaczego?
— Żartowałem — pocieszył mnie z nerwowym chichotem, czym tylko upewnił mnie w przekonaniu, że o żartach nie mogło tu być mowy. — Ale będziesz dzieliła pokój z samą Nayą Heyes.
— Znasz ją?
— Tak… To moja młodsza siostra.
Zbił mnie trochę z tropu ton jego głosu. Dalej wyglądał na zdenerwowanego.
— A to… źle? — zapytałam.
— Co? — Jego głos zabrzmiał wyżej niż przedtem. — Nie, nie… Dobrze… ehm…
Spróbował ukryć zmieszanie i z uśmiechem położył przede mną klucz.
— Pokój trzydzieści trzy. Pierwsze piętro. Na pewno trafisz.
Dokładnie w tym momencie znów pojawił się tamten drugi chłopak, tyle że z pustymi rękami.
— Daj mi klucz — powiedział do Chrissy’ego. — Twojej siostry nie ma.
— A gdzie jest? — zapytał.
— Słuchaj, to twoja siostra, nie moja. Powinieneś to wiedzieć lepiej ode mnie.
— Nie mam więcej kluczy, Ross.
— Doskonale, w takim razie jej rzeczy zostaną na korytarzu, na łasce złodziei bielizny i walizkowych plotkarek.
Westchnął, a ja z trudem powstrzymałam się od uśmiechu.
— Możesz poczekać chwilę, aż skończę oficjalną prezentację dla Jennifer, a potem ona ci otworzy. — Chrissy popatrzył na mnie. — Jeśli nie masz nic przeciwko temu, oczywiście.
Ross po raz pierwszy zaszczycił mnie spojrzeniem, a ja trochę się speszyłam, widząc, że znalazłam się w centrum zainteresowania.
— Och… nie ma sprawy.
— Widzisz, wreszcie trochę uprzejmości, dla odmiany. — Uśmiechnął się szeroko do recepcjonisty.
— Ross, muszę zrobić prezentację.
— A kto ci tego broni?
Chrissy nic mu już nie odpowiedział i skupił się na mnie.
— Witaj w domu studenckim, Jennifer. Gdybyś czegoś potrzebowała, mam na imię Chris i jestem…
— Gościem, który dba o to, żeby nie wchodziły tu chłopaki bez przepustki — powiedział Ross. — Przynajmniej w założeniu.
— …odpowiedzialny za utrzymanie porządku w tym akademiku — ciągnął Chris. — Mieszkam w pokoju numer jeden. Pierwsze drzwi na pierwszym piętrze. Gdybyś potrzebowała czegoś po północy, tam właśnie mnie znajdziesz.
— A jeśli go tam nie będzie, to na pewno znajdziesz go tutaj grającego w Candy Crush — uzupełnił Ross.
— W nic nie gram w godzinach pracy! — Chriss westchnął głęboko, by odzyskać panowanie nad sobą. — W każdym razie, Jennifer, przychodź do mojego pokoju tylko w wypadku naprawdę ważnych spraw. Mam tu na myśli na przykład pożar w budynku, a nie, że komórka wpadła ci do sedesu i brzydzisz się ją wyjąć.
— Często cię niepokoją? — zapytałam z rozbawieniem.
— Częściej niżbym sobie życzył — zapewnił.
Wydał z siebie znużone westchnienie i znów przeszedł do rzeczy.
— Możesz poprosić o dorobienie klucza, jeśli go zgubisz, ale będziesz musiała zapłacić niewielką karę w wysokości dziesięciu dolarów. W dzień można przyjmować gości, w nocy to zabronione, chyba że zawiadomisz mnie z przynajmniej jednodniowym wyprzedzeniem. I oczywiście pod warunkiem, że twoja współlokatorka wyrazi zgodę. Wspólne prysznice znajdują się na końcu korytarza na każdym piętrze, ale ty, zdaje się, masz pokój z własną łazienką, prawda? Tak czy inaczej możesz korzystać o dowolnej porze. Nie zapomniałem o czymś? Ach tak… mam coś tutaj.
Obrócił się i poszukał czegoś w szufladzie. Potem podsunął mi koszyk pełen plastikowych kwadracików.
— Bezpieczeństwo przede wszystkim — powiedział, wskazując prezerwatywy. — Upominek od wydziału. Tylko jedna.
Spojrzałam na nich czerwona z zażenowania.
— Doradzam ci te truskawkowe — powiedział cicho. — To najbardziej rozchwytywany smak.
— Pokaż! — mruknął Ross i pochylił się nad pudełkiem, żeby poszukać.
— Tylko jedna! — krzyknął Chris, widząc, że złapał całą garść.
Ross skrzywił się i zostawił sobie jedną.
Moja okazała się jeżynowa. Włożyłam ją do kieszeni, uśmiechając się z zakłopotaniem.
— Ehm… dziękuję.
— Życzę miłego dnia! — zawołał Chris wesoło. — Gdybyś czegoś potrzebowała, zawsze możesz się do mnie zwrócić. Po to tu jestem. Teraz możecie już iść. Następna proszę!
Krzyknął tak nagle, że aż podskoczyłam. Ledwie kilka sekund później wyminęła mnie jakaś dziewczyna pragnąca porozmawiać z Chrisem.
— No to… — zagaił Ross, widząc, że stoję jak wrośnięta w ziemię — masz klucz?
Odchrząknęłam i pokazałam mu go.
— Jeśli mnie nie nabrał, to owszem.
Spojrzał na klucz i posłał mi półuśmieszek.
— Świetnie, chodźmy, pomogę ci.
Wesoło złapał moją walizkę, a ja ruszyłam za nim po schodach, ściskając mój mały plecaczek. Kiedy szliśmy korytarzem, na pierwszym piętrze zobaczyłam wielu zapłakanych członków rodzin, którzy ściskali się na pożegnanie i całowali dziewczyny, które tu zostawały. Pomyślałam o mojej matce i o scenie, jaką by tu urządziła, gdyby ze mną przyjechała. Całe szczęście, że przywiózł mnie Monty. I że już sobie pojechał.
Ross zatrzymał się obok purpurowej walizki, którą widziałam już wcześniej, i odsunął się, żebym mogła włożyć klucz do zamka. Otworzenie drzwi okazało się nieco trudniejsze, niż się spodziewałam, musiałam wręcz mocno je pchnąć, jednocześnie obracając klucz. Marnie.
— No cóż — mruknęłam, wchodząc. — Nie jest tak źle.
— Przynajmniej nie jest to spanie pod mostem — zażartował Ross, popychając obie walizki do środka.
Rozejrzałam się wokół. Pokój był bardzo prosty. Może nawet za bardzo. Miał zielone i białe ściany. Nad każdym z dwóch jednoosobowych łóżek zasłanych pościelą w żółte groszki znajdowało się okno. Był też stół z krzesłem i lampą, a pod przeciwległą ścianą dwie małe szafki. Od razu można było zauważyć, że nie dotarłam tu pierwsza, bo na łóżku po lewej stronie leżały już rzeczy mojej współlokatorki.
— Znasz dziewczynę, która tu będzie spała? — zapytałam Rossa, wskazując na łóżko.
Zatrzymał się na chwilę i spojrzał na mnie.
— Ja? Nie. Po prostu lubię nosić walizki obcym ludziom. To moje hobby.
Zaczerwieniłam się. Oczywiście, że ją znał. Czemu zawsze gadam takie bzdury, kiedy jestem zdenerwowana?
No cóż, może dlatego, że był przystojny. To chyba nic złego, że uważałam za przystojnego kogoś, kto nie jest moim chłopakiem, prawda? Miałam nadzieję, że nie. Ale rzeczywiście zwrócił moją uwagę. Sama nie wiem, czy to przez te brązowe zmierzwione włosy — ten chłopak z pewnością nie miał zwyczaju się czesać — jasne oczy czy szeroki uśmiech. A może przez stary podkoszulek. Nie mam pojęcia. Nawet nie wiedziałam, że lubię takich wesołych chłopaków. Zwykle raczej mnie męczyli.
Ale chyba… nie powinnam tyle nad tym myśleć.
— To dziewczyna mojego najlepszego przyjaciela — wyjaśnił Ross, widząc moją minę, żeby ułatwić mi wybrnięcie z sytuacji. — Ma na imię Naya.
— A ona — starałam się, żeby w moim głosie nie dało się wyczuć obawy — jest miła?
— Cóż… potrafi być miła, kiedy zechce. — Przez chwilę w zamyśleniu błądził wzrokiem po pokoju. — Potrafi też być bardzo przekonująca.
— Co masz na myśli?
— Zrozumiesz, kiedy złapiesz się na tym, że robisz rzeczy, na które wcale nie miałaś ochoty, tylko dlatego, że cię na to namówiła. — Wzruszył ramionami.
Popatrzył na mnie przez chwilę, a potem westchnął i gestem wskazał drzwi.
— No dobrze… Wybacz, ale moja fucha tragarza dobiegła końca.
— Jasne, dzięki za pomoc z walizką.
— Cała przyjemność po mojej stronie — rzucił z uśmiechem, obrócił się i wyszedł zadowolony z siebie.
Chciałam usiąść na łóżku, gdy zostałam sama, jednak poderwałam się natychmiast na dźwięk straszliwego skrzypienia. Nie dało się zapomnieć, że nie był to drogi akademik.
Od godziny układałam swoje rzeczy w szafie, kiedy drzwi znów się otworzyły. Tym razem nie był to Ross, lecz blondynka o jasnych oczach i spiczastym nosku. Wyglądała na dość roztrzepaną. Natychmiast wbiła we mnie spojrzenie, poddając moją osobę gruntownej analizie.
— Cześć — przywitałam się.
— Ty jesteś Jennifer? — Ku mojemu zdumieniu emanowała entuzjazmem. — Całe szczęście! Nie wyglądasz na żadną dziwaczkę. Mam nadzieję, że nią nie jesteś, co?
Zamrugałam zaskoczona.
— Uważam się raczej za normalną osobę.
Wręcz nudną.
— Świetnie! Bo rodzice nastraszyli mnie historiami o współlokatorach — wyjaśniła. — Wolałabym nie mieszkać z jakąś dziwaczką przez najbliższe miesiące. Chociaż… no wiesz, ja sama jestem trochę postrzelona. Ale mniejsza o to. Mam na imię Naya, tak w ogóle. Cieszę się, że mogę cię poznać.
Gadała tak szybko, że z trudem za nią nadążałam. Przyglądałam się, jak westchnęła i opadła na łóżko, które także zaskrzypiało, co jednak nie zrobiło na niej większego wrażenia.
— Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci, że wybrałam tę stronę — dodała. — Możemy się zamienić, jeśli chcesz.
— Nie zaprzątaj sobie tym głowy. Twoje łóżko nie wygląda na wygodniejsze od mojego.
— W sumie to próbowałam się zdrzemnąć, ale mi się nie udało. — Skrzywiła się. — Musimy się przyzwyczaić. Nie mamy wyboru.
Wtedy wzrok Nayi padł na purpurową walizkę i na jej twarz wypłynął szeroki uśmiech.
— Był tu mój chłopak?
— Przyszedł jeden chłopak, ale to chyba był kto inny. Powiedział, że ma na imię Ross.
— Ross? Wysłał Rossa? — Była tyleż zaskoczona, co rozzłoszczona. — Mam nadzieję, że cię nie zanudził.
Zanudził? Mnie? No cóż, nie spędziliśmy razem zbyt wiele czasu, ale zrobił na mnie raczej dobre wrażenie. Właściwie był dla mnie dość miły. Nawet wniósł moją walizkę, choć przecież wcale się nie znaliśmy.
— Nie… w sumie pomógł mi z walizką.
— Ross ci pomógł? — zapytała, zdumiona. — Chyba za dużo siedział na słońcu. Mózg mu się przegrzał.
Wstała i otworzyła walizkę, zaczęła szukać czegoś w swoich rzeczach. Wkrótce poszła w moje ślady i zabrała się do układania ubrań w szafie.
— Co studiujesz? — zapytałam, wstawiając na półkę moje ulubione buty.
— Resocjalizację. — Uśmiechnęła się, składając sweter. — W przyszłości chciałabym pomagać dysfunkcyjnym rodzinom. Między innymi, oczywiście.
— Wow! — Uniosłam brwi. — To bardzo… altruistycznie.
— Nie aż tak bardzo. Zamierzam na tym zarabiać. A ty?
— Filologia.
— Och, literatura! Lubisz poezję?
— Hmm… nie.
— Teatr?
— Ehm… też nie.
— A więc… powieści?
— Nie bardzo.
— Ale lubisz czytać? Cokolwiek?
— Nie…
Spojrzała na mnie, zdezorientowana.
— Wiesz, co się robi na tym kierunku, nie?
— Ja po prostu… nie miałam pojęcia, co wybrać.
— Och! — Chyba nie wiedziała, co na to powiedzieć. — No cóż, może jednak ostatecznie ci się spodoba.
— Taką mam nadzieję. — Uśmiechnęłam się. — W przeciwnym razie najbliższe cztery lata będą mi się bardzo dłużyć.
Tak naprawdę, to nie miały być cztery lata. Udało mi się przekonać rodziców, żeby pozwolili mi pójść na studia na uniwersytecie z dala od domu, ale tylko na jeden semestr. W grudniu miałam zdecydować, czy dalej będę się tu uczyć, czy przeniosę się gdzieś bliżej nich. Na ten moment nie miałam wątpliwości, że będę wolała zostać.
Przez chwilę rozmawiałam z Nayą, co bardzo mnie uspokoiło. Okazała się czarującą osobą. Nie mogłam pojąć, dlaczego jej brat życzył mi powodzenia. W sumie poczułam do niej taką sympatię, że zaczęłyśmy rozmawiać o naszych rodzinach, o tym, jak zalewali się łzami, gdy wyjeżdżałyśmy, i że już zaczęłyśmy za nimi tęsknić. Nawet nie zauważyłyśmy, kiedy zrobił się wieczór, dopóki Naya nie sprawdziła godziny na swojej komórce.
— Cholera! — wykrzyknęła tak nagle, że aż podskoczyłam. — Spóźnię się.
Nie wiedziałam, czy mogę zapytać, o co chodzi. Ostatecznie dopiero co się poznałyśmy.
Nie potrafiłam się jednak powstrzymać.
— Dokąd?
— Mój chłopak mieszka niedaleko stąd z dwiema innymi osobami — wyjaśniła mi. — Chciał mi pokazać mieszkanie i przyjdzie po mnie za… O nie, za pięć minut!!!
Krzyknęła tak głośno, że przez chwilę obawiałam się, że ktoś z sąsiedztwa przyjdzie nas uciszyć. Niemal w histerii zaczęła szukać czegoś w szafie i błyskawicznie się przebierać.
— Cholera, nie zdążę się ubrać!
— Przecież ładnie wyglądasz — mruknęłam zdezorientowana.
Miała na sobie różową bluzkę i niebieskie spodnie, które świetnie na niej leżały.
— Żartujesz sobie? Spójrz tylko na mnie, wyglądam jak jakiś przeklęty umpa lump.
Powstrzymałam się od śmiechu.
— Nie masz pojęcia, jak ja czekałam na to spotkanie — mruknęła, podskakując, żeby wbić się w nieludzko wąskie spodnie. — On oczywiście też.
— W takim razie czeka was wielki wieczór — zauważyłam, zerkając na komórkę, żeby sprawdzić, czy Monty rzeczywiście nic do mnie nie napisał.
Pierwszy dzień, a on już nie dotrzymał słowa, że do mnie zadzwoni. Romantyczny jak zawsze.
Naya złapała niebieski sweter i włożyła go tak szybko, że prawie się rozdarł. Potem podeszła do lustra, które wisiało na drzwiach mojej szafy, i palcem poprawiła sobie maskarę na rzęsach.
— Tusz nie byłby lepszy? — zasugerowałam.
— Wsadziłam go gdzieś na dno walizki i teraz nie mam czasu szukać!
— Weź mój.
Spojrzała na mnie, zaskoczona.
— Serio? Mogę?
— To tylko tusz. — Wzruszyłam ramionami, rzucając go do niej.
Złapała kosmetyk w locie i obrzuciła mnie spojrzeniem. Na mojej twarzy odmalowało się zakłopotanie.
— Co?
— Nic. Słuchaj, chcesz pójść z nami?
Przyznaję, na to pytanie nie byłam gotowa.
— Kto? Ja?
— A jest tu ktoś jeszcze?
— Nie, ale… jesteś pewna? Przecież nie znam twojego chłopaka.
— Jasne, że jestem pewna, głupia! Polubiłam cię. Ucieszą się.
— Ale…
— Poza tym poznałaś już Rossa i go polubiłaś, nie? Więc jeden mniej.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Zwykle nie zawierałam przyjaźni zaraz pierwszego dnia po przyjeździe w nowe miejsce, ale… nie znałam nikogo i może odrobina integracji nie była złym pomysłem.
Poza tym mój brat Spencer wygłosił mi długą i nudną przemowę o tym, że powinnam być bardziej towarzyska. Jedyna zasada, jaką mi proponował, to żebym rzadziej odrzucała propozycje.
I zaraz przy pierwszej okazji już chciałam ją złamać.
Tylko głupiec pogardziłby chińskim jedzeniem, Jenny.
Tak, dziękuję, mój nieoceniony wewnętrzny głosie.
— Mają sajgonki — ciągnęła Naya. — I smażony ryż, i…
— Dobrze, już dobrze — ustąpiłam, widząc, że zamierza wymieniać dalej. — Możesz na mnie liczyć.
— Świetnie!
Wzięłam moją zieloną kurtkę i założyłam ją, patrząc, jak Naya poprawia włosy. Ciekawa byłam, jaki jest jej chłopak. Jeśli podobny do niej, na pewno go polubię. Naya wzięła klucz od pokoju i wesoło machnęła ręką w moim kierunku.
— Chodźmy, już pewnie czeka.
Zeszłyśmy razem po schodach akademika. Naya kiwnęła głową Chrisowi, ale był tak bardzo skupiony na wręczaniu prezerwatyw kolejnej nowej lokatorce, że nas nie zauważył.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki