Przełykanie włosa - Ján Ondruš - ebook

Przełykanie włosa ebook

Ján Ondruš

0,0

Opis

Pierwszy w Polsce wybór najważniejszego poety języka słowackiego drugiej połowy XX wieku. Poezja rozszczepienia, odstępstwa od językowej normy, bólu i niesmaku, tworzona przez outsidera nieprzystosowanego do egzystencji w opresyjnym systemie społecznym. Liryka Jána Ondruša bywa szokująca dla czytelnika, niewygodna dla historyka literatury, problematyczna dla teoretyka poezji, wymagająca dla tłumacza na obce języki. Nie poddaje się łatwo zaszufladkowaniu ani kulturalnej utylizacji. Stawia opór i właśnie dzięki temu potrafi niepokoić, fascynować, jątrzyć oraz ujawniać prawdę, którą trudno zaakceptować, a która jest nieuchronna i niepodważalna.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 67

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Z pamięci

Ten półmrok, chwila z bezmyślną tęsknotą,

szczęście na ziemię położonych nóg,

gdy ponad dachem z hukiem spadał bóg

i czerpiąc z kosza ziarno suchą miotłą

skrzydła, siał jęczmień szklisty, zimny, wielki.

Zwinięto płachty z rozpalonych pól.

W podwórzu pachniał przemoczony proch,

okap rzępolił, grad w parapet bębnił.

Ten dach i półmrok, bezmyślność tęsknoty,

samotny chłopiec oparty o ścianę,

nad nim ogłowie lejcami związane,

w błocie brnie kura, uwalane stopy,

skorupy jajek, parujący stóg,

szczęście na ziemię położonych nóg.

.

Niemiecka rewizja 1944

1.

Weszli do nas, jeden z karabinem przed sobą,

palec na cynglu jak na wskazówce zegara.

Patrzymy na nich.

Wydukać uśmiech, krzesło,

podsunąć gościom o pogodzie,

przetrzeć o zdrowiu, o zimie, o wojnie,

przywitać o deszczu i wietrze.

Upadł kapelusz

i papieros tli się na obrusie,

zgrzytnął garnek,

stanął zegar,

podnieść

zgasić,

przesunąć,

nakręcić,

lecz nikt nie wstaje, a twarze

mamy jakby pochowane po kieszeniach:

z ciemności w ciemność.

2.

Trzask jesiennych drzwi

jak na przeciągu,

patrzymy za nimi.

Żegnamy się o wizycie

zimą i mówimy o niej mróz

i kałuża, i żegnamy się błotem,

mówimy talerz, okiennicę, bluzkę,

czerwoną piłkę w kwiatki.

Wypadł węgielek,

otworzyło się okno,

zaskrzypiało w szafie,

zgrzytnęła łyżka,

podnieść,

zamknąć

odetchnąć,

usiąść,

chodzimy po izbie, patrzymy

przez okno, nim nad chmurami zgaśniemy:

z ciemności w ciemność.

3.

Jak miejsce po zdjętym obrazie

bywały wtedy twarze

bledsze od ściany.

Jak po podniesieniu cegły

bywały wtedy ślady butów

mokre i pełne robaków.

Na zboczu, gdzie stał trójszereg,

jest skisła ziemia, a w niej

zwoje naczyń połączonych, ludzkie ciała.

Jak z przechylonej miski

wyciekła z nich, spływa w dolinę

krew i woda.

.

Jajeczko

Jajeczko, bycie, powolny wir

ciepłych prądów, punkt, który się przesunął

wzdłuż granicy żółtka, rysując żyłkę na skroni,

linię, która pulsuje i czeka,

teraz, tylko teraz,

wybierz sobie kształt kryształu, dna, koła u wozu,

profil siekiery, księżyca i klucza,

zapukaj, otwórz się,

na sposób blizny, soli w ranie,

ostrzałki i ognia, trawienia,

ze śladów wybierz

popiół, wielokrotność, nasienie, rytm,

pot spod pach i na języku smak,

nie chcę ust,

które się zamykają

z mięśniem jak w muszli,

nie chcę ściskać nadgarstka

drucianym wiechciem godzin,

teraz, tylko teraz,

jajeczko, światło załamuje się w tobie, wyrywa,

kiedy otwierasz oko, by je przyłapać.

.

Oświęcimski ogień

Płomień wstał, zatoczył się,

zrobił dwa trzy kroki.

Iloma językami zaczął prosić.

Iloma rękami gestykulował.

Iloma nogami przedeptywał.

Może dało się wyjrzeć przez okno.

Płonące okno.

Albo uderzyć w drzwi.

Płonące drzwi.

Albo usiąść przy stole.

Płonącym stole.

Był taki niespokojny, taki żywy, taki ludzki,

miał głębię i dno jak studnia,

możesz ku niemu wyciągnąć dłoń,

rzucić do niego papierową łódkę, która tańczy na fali,

przeciągnąć nożem, a powierzchnia za nim się zamknie.

Spojrzeli weń jak w przejrzyste oczy,

zobaczyli drugą stronę,

miał tam korzenie, dojrzewał,

dawał się zrywać pojedynczymi płomieniami

i rzucać na szalę, która

pod jego ciężarem nie opadała.

.

Oświęcimski popiół

Popiół jest własny, popiołu nażyjesz,

w śladzie po sobie zlegniesz cały.

Zginasz się z każdym oddechem, a niżej

migoce iskra, co się w mózgu błąka.

Po latach weszli do środka,

kto tu tak napaskudził,

kto tu tego tyle nasypał,

kto tu przed nimi wchodził boso,

przynieście światło.

Grzebali palcami,

znaleźli guzik,

znaleźli ząb.

Paznokieć błysnął jak magnezja.

Blizna się ostała,

kości sczerniały i się rozpękły,

klęczeli,

kotwica za nadgarstkiem

nie spaliła się,

twarz kobiety na piersiach

spopieliła się.

Przestali,

podnieśli, pozbierali,

zapłakali,

popiół jest własny, popiołu nażyjesz,

w śladzie po sobie zlegniesz cały.

Na koniec

palcami podnieśli

zmarszczkę,

rozpostarli ją na dłoni, wyrównali,

położyli na twarzy,

przynajmniej tak

coś przeżyło.

Z każdym oddechem zginasz się, a naprzeciw

migoce iskra, co w mózgu błądzi.

.

Zadrapanie

Chuchnij na szybę,

przyłóż do niej usta. Wokół

twego pocałunku narysuję domek z ogrodem,

nas dwoje, skóra tam jak dach

nam się zasklepi, paznokcie stwardnieją

i będą bardziej łamliwe; kalendarz wisi; kot

na słomiance fantazjuje o mysiej norze –

aniołku, to zadrapanie

na jabłku skrzepnie

i cienką bliznę zostawi

dla twoich palców, rysę

jak po ześlizgu kciuka

po ostrzu noża.

.

Włos

1.

Moja twarz, twoja dłoń

jest w niej i od wewnątrz ją porusza, popatrz,

zginasz kciuk i mały palec, tak robisz uśmiech,

strach, zdziwienie, szczęście, bijesz pięścią w twarzy

aż po nieopanowany grymas.

2.

Zmieniło się za uśmiechem.

3.

Poruszyło się za nim, nie wytrzymało.

4.

Wyjmujesz dłoń z twarzy, a ona

się rozluźnia, opada do ust

podwiniętych jak rękaw.

Weź jeden włos, przeciągnij nim przez twarz. Pójdzie

za nim pręga na skórze, cienka jak rysa

po igle.

.

Kochankowie

1.

Twoją lewą pierś

leżącą na talerzu, przerośniętą drutem,

przeszytą na maszynie do szycia,

można przeglądać, obserwować,

przenosić w koszyczku, podwiązać,

a gdy się w niej znajdzie końcówkę żyły,

rozpruć zupełnie.

2.

Gdy patrzysz przez obrączkę,

przez czworokątne okulary.

3.

Gdy patrzysz przez zgłoskę X,

przez zgłoskę Y.

4.

Gdy patrzysz długo i uporczywie.

5.

Gdy dotykasz zdartym knykciem.

6.

Twoją prawą pierś,

podniesioną spod koła, ze szwem i strupem,

można wydrylować,

zawieszoną na bliźnie można uderzyć kamieniem,

cofnie się przed nim, zmarszczy pod dotknięciem

i ze sutka, który otworzysz palcami,

wyda ptasi skrzek.

.

Igła

Jest suwak, jest mrowienie w palcach,

jest księżyc niczym kostka pod językiem,

jest drobny węzełek na pajęczynie i są usta,

umięśnione jak muszla, zamykają się.

Jest pływający pożar traw,

co nie dotyka ziemi, kładziecie się, pełźniecie pod nim,

wstajecie umyci i czyści

albo odgarniacie pod nim trochę ziemi,

aby znaleźć głębię, przestrzeń dla dwóch twarzy,

niszę na przeczekanie, gdzie się włoży kolano

w trakcie kochania i gdzie zagrzebiesz

czystą ślinę, a w niej robaka.

Jest wbita w piętę, zgubiona igła,

co wędruje żyłą do serca,

nie zatrzymuje się pod kolanem,

robisz krok, stawia opór, upadasz:

zdrada!

zdrada!

Jest dwakroć życie, dwakroć śmierć

i igła na dwoje dzieli cię w kolanie,

otwierasz drzwi, zwisasz z nich przez próg

i nogą sprawdzasz schodek, czy przylgnie.

.

Poszukiwacz

1.

Poszukiwacz usiadł przy studni, zagadał,

wysypał z sandałów proch.

Kamyczek.

Grudkę.

Uwierzcie, zgubiłem

słowo, na które mnie kochali.

Nikt nie widział, nikt nie słyszał.

2.

A było blisko od noża do noża,

od psa do wymienia, od kapsla do słońca.

3.

A było blisko od blizny do blizny,

od trawy do umarłych, którym żre z ręki.

4.

Przeszedłem rzekę

i wołam z drugiego brzegu.

A z tego sobie odpowiadam.

Czekam na siebie za rogiem

i krzyczę: złodziej!

Wszyscy za mną pobiegli.

.

Szaleniec księżyc

1.

Przez całą noc

zmywasz sobie z twarzy księżyc, biada,

nie zmyjesz go,

mam twarz księżyca,

wodę w studniach podnoszę,

nic mi nie pomoże, nawet ciemność.

2.

Tam, gdzie tkwi błąd, schyl się, księżycu, i klęknij,

nawet w sznurowadłach

jest węzeł, pominięte miejsce, pomylony

splot sznurówek, punkt, gdzie się kończy

wątek i przypadek, fatalna nieścisłość

jak w dawkowaniu morfiny i smutku,

a sprawy sumienia, piękna, czci, tajemnicy

zmuszają cię, abyś uklęknął –

czemu mało spałeś,

księżycu?

Czemu skryłeś się

w sobie?

Jesteś winny?

Schyl się, uklęknij

i zaczep palcem węzeł, na który

rentgenowskim światłem twarzy świecisz,

rozwiąż równanie sznurowadeł, pośliń,

pies już przeskoczył

przez płot,

dzieci gwizdnęły

na klucz

i ruszyły po twoim promieniu.

3.

A on zmywa sobie księżyc z twarzy,

lecz nadaremnie.

Ściera księżyc ręcznikiem,

lecz nadaremnie.

Zasłania sobie księżyc rękami,

lecz mu prześwieca przez palce.

4.

Jest gdzieś kąt, gdzie się ukrywa,

oddycha przez igielną szczelinę,

bierze wdech, przemyka...

Pochyla się nad studnią

– woda w studni się wznosi.

Biegnie poza drzewo

– drzewo rzuca cień.

W końcu przegląda się w lustrze,

chce zdmuchnąć to światło,

zakryć je, zamazać sadzą,

zgasić twarz jak latarkę

i spać.

5.

Gdzie tkwi błąd, zamknij oczy, księżycu,

nawet w ugryzieniu kromki chleba

jest trwoga, kiedy kromkę podnosisz

wciąż wyżej, za okno, nad gmachy i dachy,

nad piękno i miłość,

nie odłamiecie mnie z tej kromki, jej smaku

nie usuniecie mi z języka, wypełnia mnie,

aż po szyję, że tylko ją związać,

czemu mało spałeś,

księżycu?

Czemu skryłeś się

w sobie?

Jesteś winny?

Deszcz leje, a z pęcherza powietrza

pod parasolem wołają niskie głosy.

Słońce świeci, a w mroku pod parasolem

nie widać, gdy padł na twarz.

Kto go w tym mroku nadepnie,

w dół aż na dno upadnie,

w uchu jak w jabłku

trzy ziarnka równowagi

o kość grzechoczą.

6.

Kiedy księżyc płacze w smutku,

topi się i krzywi

jasny kryształ ust,

a wierzbowa fujarka,

skrywana w rękawie,

skostniała w pamięci,

krucha, opuszczona i bez tchu,

i tak do niej daleko

jak do drewnianej kaplicy na pustkowiu,

wołasz, czekasz na echo,

które nie przychodzi,

z wierzbową fujarką nad studnią się schylasz,

księżyc z twarzy zmywasz,

nadaremnie.

.

Blizna

1.

Spójrz, oto miejsce po smutku, szew, strup,

odchylasz go palcami, odklejasz w nim język

i mówisz, mówisz, mówisz.

2.

Spójrz, oto strup po smutku, odsuń go,

ujmij,

połóż na skraju stołu,

wyszyj na obrusie, na zasłonie,

ususz jak kwiat lipy, upiecz jak jabłko,

noś go zamiast mufki, wciągnij na rękę

jak rękawicę, wpatruj się w niego,

włóż go sobie jak grzebyk we włosy,