Przepis doskonały - Torgny Lindgren - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Przepis doskonały ebook i audiobook

Torgny Lindgren

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

50 osób interesuje się tą książką

Opis

Nazistowski zbrodniarz i nauczyciel gruźlik wyruszają na poszukiwanie najlepszej pölsy na świecie w iście borgesowskim popisie literackim Lindgrena.

Tuż po zakończeniu II wojny światowej Martin Bormann ucieka skradzioną furgonetką do Szwecji, gdzie pod zmienionym nazwiskiem zaczyna nowe życie jako komiwojażer. Wszystko zaplanował, zdążył nawet nauczyć się perfekcyjnie szwedzkiego i pozbyć akcentu. W nowym miejscu udaje, że nic o niczym nie wie, nawet o wojnie, ale ciągle wspomina Meklemburgię, choć twierdzi, że nigdy jej nie widział. W Szwecji szaleje tymczasem epidemia gruźlicy, ale wraz z ozdrowiałym wiejskim nauczycielem, który właśnie przybył z sanatorium, by zastąpić poprzednika zmarłego na suchoty, zaczynają przemierzać północ kraju na niemieckim motorze (bo najlepszy!) w celu znalezienia pölsy doskonałej. Są tym tak opętani, że jedzą nawet te przyrządzane przez zarażonych gruźlicą.

Stuletni starzec, były dziennikarz, wyrzucony z pracy lata temu za zmyślanie, spisuje w domu opieki pasjonującą historię poszukiwania pölsy. Zaczyna przy tym młodnieć, prawdopodobnie z powodu wódki, którą pije szklankami. Kadra domu opieki jest przerażona, bo nie dość, że końca nie widać, to starzec zużywa mnóstwo materiałów, opłacanych z kasy starostwa.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 211

Rok wydania: 2024

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 5 godz. 26 min

Rok wydania: 2024

Lektor: Kamil Pruban

Oceny
4,4 (10 ocen)
6
2
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
orchidea90

Nie oderwiesz się od lektury

ląduje w topce czytelniczych przyjemności życia, zaraz obok Borgesa i Marqueza, cudowna literatura!
00
mental-cat

Nie oderwiesz się od lektury

Pyszna!
00
bbkiwi

Nie oderwiesz się od lektury

Kolejny hit w serii cymelia.
00
olivialasocka

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam.
00
mfeter

Nie oderwiesz się od lektury

Jak red. Michalski poleca to trzeba czytać!
01

Popularność




Torgny Lindgren

Przepis doskonały

Przełożył Dawid Jabłoński

Und wir: Zuschauer, immer, überall, dem allen zugewandt und nie hinaus! Uns überfüllts. Wir ordnens. Es zerfällt. Wir ordnens wieder und zerfallen selbst.

A my: widzowie, zawsze, wszędzie i ku wszystkim rzeczom skłonieni i zawsze bez wyjścia! Przepełnia nas. Porządkujemy. Lecz się rozpada. Scalamy znów. I rozpadamy się sami.

Rainer Maria Rilke

1.

Stał przy swoim pulpicie. Był poniedziałek dwudziestego drugiego grudnia roku tysiąc dziewięćset czterdziestego siódmego, a na dworze leżał śnieg, tak głęboki, że w całej okolicy już nic nie mogło się wydarzyć, zupełnie nic. Nikt nie mógł jeździć po szosach, od kilku dni do mleczarni nie docierało mleko, a w Bastuträsk pociągi stały w miejscu. Dopiero co nadano prognozę pogody: z północy napłynął front chłodny, który objął większość Szwecji. W śródlądowej części Norrlandii wieje rześki, niekiedy silny wiatr północno-północno-zachodni, towarzyszą mu sporadyczne opady śniegu i mróz. W nocy spodziewane są temperatury od trzydziestu do czterdziestu stopni poniżej zera.

Pisał notatkę do gazety. Zaczął już w sobotę. To była dobra notatka. W radiu Nanna Lundh-Eriksson mówiła o osiemnastowiecznej poetce Hedvig Charlotcie Nordenflycht. W kuchni, gdzie teraz się znajdował, pachniało gotowane mięso z zielem angielskim, liśćmi laurowymi i goździkami. Notatka z każdą minutą rosła o kilka słów, możliwe, że wyjdzie naprawdę długa.

TAJEMNICZY MĘŻCZYZNA

Krążą plotki, że przyjezdny, który niedawno przybył w nasze strony – mężczyzna w średnim wieku o niemiecko brzmiącym nazwisku – nie jest tym, za kogo się podaje. Chociaż po szwedzku mówi mniej więcej bez akcentu i chyba z łatwością potrafi się przystosować do naszego klimatu i zwyczajów, cała jego osoba mimo wszystko nosi znamiona obcości i niestałości. Dyskretnie wprowadził się do odległego budynku mieszkalnego na skraju Avabäck*, należącego do Matildy Holmström, która po śmierci swego męża przeprowadziła się do Adakgruvan, gdzie pracuje jako kucharka. Dom jest w opłakanym stanie, jednakże kuchnia i komora ponoć nadają się do zamieszkania.

Sąsiedzi przechodzący obok wieczorem słyszeli, jak nowo przybyły mieszkaniec śpiewa. Ma silny, przyjemny głos. Kantor Landkvist, którego wezwano, uważa, że w śpiewie obcego rozpoznał kilka arii niemieckiego kompozytora Wagnera. Operę tego kompozytora, Zmierzch bogów, transmitowało niedawno radio. Orkiestrą dyrygował Wilhelm Furtwängler. W jednej z ról wystąpiła norweska śpiewaczka Kirsten Flagstad.

Podczas gdy pisał, śnieg przestał padać i zaczęło się ściemniać. Kuchenny zegar wybił trzecią. Skończyła się audycja o Hedvig Charlotcie Nordenflycht, teraz była przerwa, a o piątej zacznie grać Radiowa Orkiestra Kameralna. Ta notatka spokojnie mogłaby się rozrosnąć na sto linijek:

Według plotek krążących w tych dniach po naszej okolicy ów pięknie śpiewający przybysz, który osiedlił się nieopodal Avabäck, w rzeczywistości nie jest nikim innym jak

Gdy w swojej notatce doszedł aż tutaj, niespodziewanie otworzyły się drzwi wejściowe i z ciemności na podłogę kuchni spadła poczta. Ktoś najwyraźniej przedarł się przez śnieg do wsi i odebrał pocztę, którą kierowcy autobusu udało się dostarczyć. Dwie gazety z zeszłego tygodnia, kartki świąteczne od kuzynów z Boden i od najstarszej siostry, która pracowała jako sprzątaczka w szkole w Boliden. A także list od redaktora naczelnego gazety.

Zanim usiadł przy kuchennym stole i nie bez ceremonii nożem do mięsa rozciął kopertę, umył ręce nad umywalką. Redaktor naczelny jeszcze nigdy do niego nie pisał.

Sprawia mi niezmierny ból, czytał, że jestem zmuszony napisać do Pana ten list. Życzyłbym sobie, żeby jego lektura sprawiła Panu co najmniej tyle samo bólu.

Nasza gazeta zawsze uważała za swoje główne zadanie szerzenie oświaty i prawdy. Nasze informacje i reportaże, ba, nawet nasze ogłoszenia muszą pozostawać w całkowitej zgodzie z rzeczywistością. Czytelnicy nasi winni otwierać gazetę z zaufaniem i poczuciem bezpieczeństwa. Dobry dziennikarz to człowiek, który surowo, z godnością i głęboką powagą szuka prawdy. Polem jego działania jest to, co oczywiste i niezbite. Jego głównym zadaniem jest, mówiąc obrazowo, eliminowanie samego siebie na rzecz faktu i wszystkiego, co autentyczne i dające się udowodnić.

Już od jakiegoś czasu, po nieśmiałych uwagach ze strony zmieszanych i zaniepokojonych czytelników, starannie badamy tło notatek, które w przeciągu lat – aż nazbyt wielu lat – Pan nam wysyłał i które sumiennie oraz bez obaw drukowaliśmy.

Tak oto odkryliśmy, że Pańskim notatkom, mówiąc w uproszczeniu, brakuje jakiegokolwiek tła. Rzeczywistość, którą jakoby Pan opisuje, jest po prostu urojona, wymyślona, nie istnieje.

Dramatyczna kilkutygodniowa walka o uratowanie łosia z trzęsawiska Höbäcksmyren nigdy nie miała miejsca. Budynek szkoły w Avabergu, który spłonął przed trzema laty, nigdy tam nie stał. Nad Pańskim horyzontem nigdy nie pojawiło się żadne obce ciało niebieskie „z lśniącą koroną”. W Pańskiej okolicy nigdy nie było żadnej farmy indyków, w której szalała niedźwiedzica. Nigdy też nie powstała tam żadna fabryka produkująca witaminowe wody do włosów. I tak dalej.

Osoby, którym Pan pozwolił się narodzić, obchodzić urodziny, zawierać związki małżeńskie, a w niektórych przypadkach także skonać, nigdy nie przyszły na świat. Gdy o tym myślę, wydaje mi się dziwne, by nie rzec: wręcz niezwykłe, że Pan sam istnieje.

Wsie, w których pozwolił Pan żyć i umierać swoim ludziom – na przykład Avaberg, Inreliden, Risträskstrand i Lillåberg – nie istnieją. Wioski te, znajdujące się jakoby na obszarze, w którym dystrybuujemy naszą gazetę, nigdy nie występowały na żadnej mapie. Starszy geodeta Cederblom przejrzał na moje polecenie archiwa i nie znalazł w nich nazwy żadnej z powyższych miejscowości, nawet w zmienionej formie.

Mówiąc krótko: jest Pan oszustem. Kłamcą i fałszerzem. Krętaczem i łgarzem.

Nie chcę jednak Pana osądzać. Nie Pana osobiście. Jestem przekonany, że za wszystkimi naszymi myślami, wyobrażeniami i obrazami mentalnymi kryją się pobudki, preteksty i siły napędowe, które wymykają się naszej kontroli. Niewątpliwie dotyczy to również niezliczonych historii zmyślonych przez Pana. Cała sprawa musi zatem zostać rozstrzygnięta między Panem a Wszechmogącym. Nie będziemy żądać zwrotu nazbyt szczodrych honorariów według stawki od wiersza, które wypłacaliśmy Panu przez te długie lata. Mimo że prawo jest po naszej stronie.

Wszelako niepodważalną prawdą, ba, wręcz niezachwianym przykazaniem jest to, że treści, które są wyłącznie wymysłem, konfabulacją czy wytworem wyobraźni, pod żadnym pozorem nie mogą dostać się do druku.

Rzeczywistość ma charakter dokumentalny.

Dlatego od tej chwili stanowczo zabraniam Panu pisania notatek. Nie pozwalam Panu napisać już ani jednej linijki!

Przeczytał list dwukrotnie. Potem długo siedział nieruchomo ze splecionymi rękoma. Jego żona oddzieliła mięso od kości i teraz stała przy zlewie, i mełła je w maszynce. Skończyła się przerwa w radiu, a w programie z muzyką gramofonową Fiodor Szalapin śpiewał La calumnia è un venticello z Cyrulika sewilskiego Rossiniego. Była to płyta wytwórni Decca. Następnie Filharmonia Wiedeńska grała drugą, wolną część z Symfonii C-dur Schuberta.

Ma pięćdziesiąt trzy lata. Co on teraz ze sobą pocznie?

W końcu wstał, podniósł pulpit, który wykonał dla niego stolarz Elon Persson z Lillåbergu, i wraz z zeszytem oraz pozostałymi przyborami odniósł do spiżarni i postawił obok półki przymocowanej do ściany, tam gdzie dawniej mieli wirówkę. Już nic pisać nie będzie.

W każdym razie, mówił do ołówka i pochyłej deski pulpitu, w każdym razie nie tak od razu.

Tak. Rzeczywiście to nie było tak od razu.

2.

Często, aż nazbyt często i intensywniej, niż należało, myślał o tym, jak – gdyby mu na to pozwolono – odpowiedziałby redaktorowi naczelnemu. Ten zakazany list zaprzątał jego myśli dniami i nocami, czasem był krótki jak wzmianka o śmierci noworodka, w niektóre zaś dni, a szczególnie noce, rósł i puchł niepohamowanie, aż zapełniał cały specjalny dodatek świąteczny. Na przykład na Boże Narodzenie roku tysiąc dziewięćset trzydziestego ósmego napisał osiemset sześćdziesiąt słów o starodawnych zwyczajach świątecznych w Lillåbergu. Niekiedy wyobrażał sobie wielkie drukowane litery, ba, nawet podkreślenia i wykrzykniki, nie mówiąc już o podtytułach; kiedy indziej zaś jego niedozwolony, a tym samym nieistniejący tekst kurczył się do prawie niewidzialnych, małych, zagadkowych znaczków przesiąkniętych bystrością i ironią. Gdy stał przy oknie i patrzył na wrony lub obserwował flisackie tratwy przepływające po jeziorze – było to pod koniec maja, więc lód już stopniał – poruszał prawą ręką w powietrzu, jak gdyby pisał. W lecie czasami wieczorem wychodził do lasu, na zbocze wzgórza Klåvaberget, tam siadał na wywróconym drzewie i głośno wypowiadał to, czego nie napisał – mówić przecież nikt mu nie bronił. Przemawiał do komarów, lemingów i lisicy, która w norze na skarpie nad mokradłem Gårdmyren prawdopodobnie miała młode. Jego słowa mieszały się z zapachem kwitnącej brusznicy i terpentyny ze świerków.

To łatwe, myślał sobie i mówił to, czego nie napisał i napisać nie mógł, to takie łatwe i wygodne, kiedy ktoś jest redaktorem naczelnym, mieszka sobie w kamiennym domu na wybrzeżu i pisze do ludzi ze śródlądzia bezczelne listy. Taki redaktor naczelny oczywiście zawsze pisze bez najmniejszego wysiłku, z redaktora naczelnego pisanie wypływa niczym jakiś płyn ustrojowy. Za to ten, kto nie ma żadnej pozycji społecznej i pisze w małym drewnianym domku, można by rzec od wiersza, wypycha i wypędza swoje słowa z głębin spostrzegawczości, wybiera je niezmiernie starannie, gdyż nie ma wyboru, czerpie z poznania, obserwacji i powagi, jakiej w miastach na wybrzeżu w ogóle nie znają.

Uważa Pan pewnie, że moje notatki i reportaże wynikają z mojej wyobraźni i chęci snucia lukratywnych fantazji. Stawia Pan wyobraźnię przeciwko prawdzie, jakby chodziło o dwie sprzeczne rzeczy, jakby były w niezgodzie, jakby wyobraźnia nie była produktem rzeczywistości. Pisze Pan o prawdzie, jak gdyby była ona częścią Pańskiego majątku, jak gdyby dysponował nią Pan tak, jak dysponuje Pan DZIAŁEM CHEMIGRAFICZNYM, ZECERNIĄ i PRASĄ DRUKARSKĄ. Mówiąc wprost: Pan nie pojął prawdziwej natury prawdy. Pozwoli Pan, że zacytuję wielkiego filozofa Bernarda Bolzana:

Prawdy w sobie w rzeczywistości nie ma, oznacza to, że nie jest ona czymś, co istnieje jako coś realnego w jakimkolwiek miejscu, w jakimkolwiek momencie lub w jakikolwiek sposób. Choć zarówno znane prawdy, jak i te zaledwie wymyślone, przez określony czas istnieją w świadomości istoty myślącej i wiedzącej – egzystują mianowicie jako określone myśli, które w pewnym czasie się pojawiają, a w innym zanikają – jednakże samym prawdom dostarczającym tymże myślom materiału, to jest prawdom jako takim, nie można przypisać żadnej egzystencji.

Przy okazji chciałbym zwrócić uwagę, że Bolzano cierpiał na gruźlicę płuc, a profesurę w Pradze utracił między innymi z powodu wyżej zacytowanej prawdy. Gdyby był pisał notatki dla Pańskiej gazety, też zostałby zwolniony.

Gazeta to fenomen duchowy. Wszystko, co duchowe, jest indywidualne i czynne, po prostu żyjące, jest to świadomość i równocześnie przedmiot świadomości. Egzystencja ducha oznacza mieć za przedmiot samego siebie. W człowieku duch pozostaje w uśpieniu, jak twierdzi Kierkegaard. Odpowiadać za jakąś gazetę znaczy ponosić odpowiedzialność za to, co duchowe, głęboko ludzkie.

Potrafię sobie wyobrazić, jak Pan ponosi tę odpowiedzialność: bezwładnie i komfortowo zanurzony w miękkim fotelu przed wypolerowanym biurkiem zapisuje Pan słowa, które przypadkiem przelatują tu i tam przez Pańską chwiejną, bezradną głowę. Jeżeli dobrze zrozumiałem, odziedziczył Pan swoją pozycję, majątek i gazetę, nigdy nie musiał się Pan natężać, odziedziczył Pan nawet tę swoją zgarbioną postawę ciała. Pan pisze tak samo, jak siedzi.

Pan nie wie nic o odwadze i dumie, które musi w sobie zebrać – i zachować – człowiek piszący z głębi duszy. Sam przed sobą i przed swym otoczeniem.

Ja piszę na stojąco, wyprostowany, rzec można, na baczność. Nawet nie opieram się o pulpit – moje przedramię nigdy nie spoczywa na pochyłym blacie, ręka porusza się swobodnie i bez pomocy. Pulpit wykonał według moich wskazówek stolarz Elon Persson z Lillåbergu. Przed dwoma laty wykończyła go gruźlica. W ostatnim marcowym numerze Pańskiej gazety z roku tysiąc dziewięćset czterdziestego szóstego znajdzie Pan nekrolog, który napisałem po jego śmierci. Był jednym z moich ludzi.

To właśnie z powodu tych ludzi piszę, z powodu ludzi, których istnieniu Pan zaprzecza. Tak, piszę dla całego regionu, który został mi powierzony. Uważam za swoją świętą powinność bronić Avabergu, Inreliden, Lillholmträsk, Lillåbergu i wszystkich pozostałych miejscowości, za które odpowiadam. Ktoś wprawdzie może twierdzić, że moje notatki powstały z próżni, by nie rzec z nieznośnej pustki, gdzie brakuje chodników i witryn sklepowych. Ale tak się składa, że to moje życiowe zadanie. Powiedziałbym, że Pańskim nieporadnym miejscowym korespondentom z Medle, Rönnskär i Ostvik daleko do moich umiejętności, artystycznego zapału i talentu.

Na zakończenie chciałbym wspomnieć o dwóch notatkach, które ukazałyby się w najbliższym czasie, gdyby Pański list tak nagle i okrutnie nie przerwał – że się tak wyrażę – rozmachu mego pióra. Tak, pracuję nad tymi notatkami już od jakiegoś czasu.

Pierwsza traktuje o obcym, który nieoczekiwanie pojawił się w naszej okolicy – i jak się zdaje – osiedlił w jednym z opuszczonych gospodarstw, które zostawiły po sobie suchoty i śmierć w pełnym tego słowa znaczeniu. Mężczyznę tego otaczają plotki i pogłoski, które mogłyby stać się tematem jeszcze kilkudziesięciu notatek.

W drugim artykule zostałaby opisana błyskawicznie szerząca się gruźlica, która właśnie teraz szaleje w Avabergu, zostałby również przedstawiony jej przebieg. Choroba ta po łacinie nazywa się phthisis florida. Z dotkniętego nią człowieka szybko ulatnia się wszelki kolor. W ciągu kilku tygodni oba płuca zamieniają się w krwawą maź. W ostatnich miesiącach epidemia gruźlicy pozbawiła u nas życia czworo chłopców i dziewczynek. Ich nekrologi miałyby formę załączników do właściwego artykułu.

Oprócz tych dwu notatek napisałem blisko dwadzieścia linijek o aktualnym niedoborze nauczycieli.

To i wiele więcej straci teraz Pańska gazeta. Pragnę tylko zwrócić na to uwagę.

Jednak w rzeczywistości nie napisał ani tego listu, ani niczego innego. Napisał go, ale równocześnie nie napisał. Odłożył to na później.

Nie, nie napisał nic. Nawet swojego imienia. Wymyślił sobie gmerk. Była to odcięta łapka wiewiórki. Wiele lat wcześniej przełożył jedną strofę z Rückerta:

W przeszłym życiu, co poprzedza nasze życie, los wiewiórki moim losem był. W Raju łaska Boska mnie nasyci, gdy odzyskam kształt wiewiórki i jej rys.

Gmerkiem tym podpisał umowy ze spółką Holmsund, kiedy sprzedawał jej las. Podpisywał się nim także w zeznaniach podatkowych, które sporządzał dla niego Edvard Holmgren z Gårdskläppen. Edvard Holmgren miał drewnianą nogę i krótki wąsik. Na wiosnę wyprawiał się czasem saniami po zamarzłym śniegu na tokujące głuszce. Ale zawias, który miał w kolanie, trzaskał przy każdym kroku jak spłonka, tak że zawsze wypłaszał wszystkie ptaki w promieniu kilku kilometrów. Był członkiem komitetu podatkowego.

Odcięty pazur wiewiórki pojawiał się także tu i ówdzie na ścianach zabudowań gospodarczych, wysuszonych krowich skórach, rękawiczkach z giemzy, konwiach na mleko i sprzęcie rybackim. Ale nigdy napisane imię.

W swoim liście do redaktora naczelnego chętnie by również zacytował Goethego: Tak oto dzieci i lud z wielkości i wzniosłości robią sobie zabawę czy krotochwilę; jakżeby inaczej znieść zdołali i wytrzymać tyle patosu!

3.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

*Avabäck. Wieś położona 22 km na północny zachód od bystrzyc Vormforsen na rzece Vindelälven, na granicy między prowincją Västerbotten a Laponią. Gleba w jej okolicy jest przeważnie bezwartościowa. Teren uprawny to ok. 20 hektarów, głównie osuszone mokradła. Liczba mieszkańców: 23. Zabytki: ruiny niepozornego budynku przy potoku Avabäcken, może młyna wodnego, może czegoś innego.

Kontakt:

[email protected]

Cymelia – seria przybliżająca kultowe dzieła literatury światowej: te niesłusznie zapomniane, które chcielibyśmy przywrócić do czytelniczego obiegu, i te, które nigdy nie doczekały się przekładu na język polski.

W serii ukazały się dotychczas:

Henry Roth,

Nazwij to snem

, tłum. Wacław Niepokólczycki

Kay Dick,

Oni

, tłum. Dorota Konowrocka-Sawa

Juan Emar,

Wczoraj

, tłum. Katarzyna Okrasko

Pierre Boulle,

Planeta małp

, tłum. Agata Kozak

Marlen Haushofer,

Ściana

, tłum. Małgorzata Gralińska

Dashiell Hammett,

Sokół maltański

, tłum. Tomasz S. Gałązka

Walter Kempowski,

Wszystko na darmo

, tłum. Małgorzata Gralińska

Torgny Lindgren,

Legendy

, tłum. Tomasz Feliks

Dola de Jong,

Strażniczka domu

, tłum. Jerzy Koch

Jacqueline Harpman,

Ja, która nie poznałam mężczyzn

, tłum. Katarzyna Marczewska

Italo Svevo,

Zeno Cosini

, tłum. Zofia Ernstowa

Jens Bjørneboe,

Chwila wolności

, tłum. Karoliny Drozdowskiej

Juan Jose Saer,

Pasierb

, tłum. Barbary Jaroszuk

KIngsley Amis,

Alteracja

, tłum. Przemysława Znanieckiego

Tytuł oryginału: Pölsan

Redaktor inicjujący: Michał Michalski

Redaktor prowadzący: Krzysztof Cieślik

Koordynacja produkcji: Szczepan Kulpa

Opieka promocyjna: Ewelina Lebida

Projekt okładki: Łukasz Piskorek

Projekt makiety: Mimi Wasilewska

Redakcja: Maria Wirchanowska

Korekta: Michał Trusewicz, Aleksandra Marczuk-Radoszek

© Torgny Lindgren, first published by Norstedts, Sweden, in 2002

© Copyright for the Polish edition by Art Rage, 2025

© Copyright for the Polish translation by Dawid Jabłoński, 2024

Published by agreement with Norstedts Agency and Book/lab Literary Agency

Wydawca dziękuje za wsparcie Kulturrådet, Szwedzkiej Radzie Sztuki, która sfinansowała powstanie niniejszego przekładu.

Seria Cymelia Wydanie pierwsze, Warszawa 2025

ISBN 978-83-67515-90-0

Wydawnictwo ArtRage

wydawnictwo.artrage.pl

Opracowanie ebooka: Katarzyna Rek