Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kiedy Metyska Stella, młoda matka, wygląda wieczorem przez okno i widzi, że ktoś ma kłopoty na Przerwie – jałowym polu koło jej domu – zawiadamia policję o możliwym przestępstwie. Ludzie związani z tym aktem przemocy – policjanci, rodzina i przyjaciele – kolejno opowiadają o zdarzeniach prowadzących do tej brzemiennej w skutki nocy. Lou, pracownica socjalna, zmaga się z faktem, że odszedł od niej partner. Cheryl, artystka, opłakuje przedwczesną śmierć swojej siostry, Rain. Paulina, samotna matka, stara się zaufać nowemu partnerowi. Phoenix, bezdomna nastolatka, ucieka z domu poprawczego. Scott, patrolujący miasto policjant, Metys, czuje, że ugrzązł między dwoma światami. Historie tych ludzi splatają się w opowieść o życiu lokalnej społeczności i skutkach traumy. Przerwa to powieść o wytrwałości kobiet i mocy rodzinnej miłości. Katherena Vermette jest ekscytującym nowym głosem w literaturze
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 420
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla mojej matki
Ku czci tych, którzy zginęli.
Z miłością dla tych, którzy znaleźli drogę– to wy nas prowadzicie.
Betty, jeśli zaczniesz pisać wiersz o sobie,Może ci wyjść wiersz o sezonie polowań,Wiersz o „otwartym sezonie” na rdzenne kobiety.
MARILYN DUMONT, Helen Betty Osborne
Ludzie najczęściej rezygnują z władzy, kiedy myślą,że żadnej nie mają.
ALICE WALKER
CZĘŚĆ PIERWSZA
Przerwa jest kawałkiem ziemi na zachód od McPhillips Street. Szerokie może na trzy działki pole przecina przestrzeń ciasno upakowaną domami po obu stronach i wrzyna się we wszystkie ulice, od Selkirk do Leila, w cały ten kraniec North End. Niektórzy ludzie nie nadają tej ziemi żadnej nazwy i najpewniej wcale o niej nie myślą. Sama w żaden sposób jej nie nazywałam, wiedziałam tylko, że ziemia tam jest. Kiedy jednak moja Stella wprowadziła się do sąsiedniego domu, nazwała ziemię Przerwą, choć może tylko w swojej głowie. Nikt nie podał jej żadnej innej nazwy, a moja Stella z jakiegoś powodu uznała, że musi ją nazwać.
To ziemia Hydro[1], prawdopodobnie wygrodzona, zanim cokolwiek tam powstało, w czasach gdy cała nizina na zachód od rzeki Red składała się z wysokich traw, królików i kęp zarośli aż do jeziora na północy. Wokół ziemi wyrastały domy. Początkowo budowano je dla imigrantów z Europy Wschodniej, zepchniętych na niewłaściwą stronę torów i odgrodzonych od zamożnej południowej części miasta. Ktoś powiedział mi kiedyś, że duże domy na North End budowano tanio, ale działki były wąskie i krótkie. Wówczas prawo do głosowania mieli wyłącznie ludzie posiadający określoną ilość ziemi, a tamtym działkom brakowało zaledwie kilku cali.
Wysokie metalowe wieże Hydro musiały powstać później niż domy. Olbrzymie i szare, wznoszą się po obu stronach niewielkiego skrawka ziemi, podtrzymując dwa gładkie srebrne przewody nad najwyższym domem. Co dwie przecznice kolejne wieże – i tak hen, na północ. Może dochodzą nawet do jeziora. Kiedy się wprowadzili, córeczka mojej Stelli, Mattie, nazwała wieże robotami. Roboty to dobra nazwa. Każda wieża ma kanciastą głowę i nieco wystającą podstawę jak człowiek stojący w rozkroku; ramiona nad głową unoszą przewody ku niebu. Ta pełniąca straż zastygła armia widzi wszystko. Budowanie i rozbieranie domów dokoła, niezliczonych wchodzących i wychodzących ludzi.
W latach sześćdziesiątych, kiedy Indianie Statutowi[2] mogli opuszczać rezerwaty, wielu wprowadziło się do miasta. W tym czasie Europejczycy zaczęli powoli wymykać się z okolicy, niczym mężczyzna chyłkiem oddalający się w ciemności od śpiącej kobiety. Obecnie mieszka tu wielu Indian, liczne rodziny, dobrzy ludzie, ale także gangi, prostytutki, działają dziuple narkotykowe, a te wszystkie duże piękne domy zapadają się, znużone jak mieszkający w nich starzy ludzie.
Okolica wokół Przerwy jest nieco mniej biedna niż reszta. Mieszkający tutaj ludzie z klasy pracującej mogą myśleć, że wyrwali się z oka cyklonu i uwolnili od tych wszystkich dramatów. Na podjazdach stoi tu więcej samochodów niż po drugiej stronie McPhillips. To dobre sąsiedztwo, ale jeśli wiesz, czego wypatrywać, nadal możesz to zobaczyć. Domy z oknami zasłoniętymi na stałe prześcieradłami. Samochody przyjeżdżające późną nocą, parkujące pośrodku Przerwy, z dala od budynków, i odjeżdżające po dziesięciu minutach. Moja Stella to widzi. Nauczyłam ją patrzeć i wciąż mieć się na baczności. Nie wiem, czy postąpiłam dobrze, czy źle, ale moja Stella wciąż żyje, więc musiało być w tym coś dobrego.
Zawsze uwielbiałam miejsce, które moja dziewczynka nazywa Przerwą. Latem lubiłam tam spacerować. Ścieżką da się dotrzeć aż na skraj miasta, a jeśli wpatrujesz się w trawę, możesz sobie wyobrazić, że jesteś na wsi. Starsi ludzie zakładają tam ogródki, całkiem spore, ze schludnymi grządkami kukurydzy i pomidorów. Jednak w zimie nie da się tamtędy chodzić. Nikt nie odśnieża drogi. W zimie Przerwa jest jeziorem wiatru i bieli, polem mroźnego, gryzącego śniegu, wzbijającego się przy najlżejszym podmuchu. Kiedy śnieg dotyka odsłoniętych przewodów Hydro, wydają świdrujące bzyczenie. Dźwięk jest jednostajny, ale na tyle cichy, że można go zignorować, jak szept, o którym wiesz, że jest głosem, lecz nie jesteś w stanie rozróżnić słów. Chociaż przewody biegną na wysokości trzech pięter, kiedy pada śnieg, ma się wrażenie, że są nisko, tuż nad głową; wydają dźwięki podobne do muzyki, tylko nie tak uporządkowane. Można nie zwracać na nie uwagi. To tylko biały szum, a niektórzy ludzie potrafią ignorować takie rzeczy. Inni go słyszą, ale po prostu się przyzwyczajają.
Kiedy to się stało, padał śnieg. Z różowego nabrzmiałego nieba w końcu zaczęło sypać. Nawet w domu moja Stella usłyszała bzyczenie tak wyraźnie jak własny oddech. Wie, że należy tego oczekiwać, gdy niebo wypełnia się chmurami, ale – podobnie jak ze wszystkim, przez co przeszła – nauczyła się z tym żyć.
– 1 –
STELLA
Stella siedzi przy kuchennym stole z dwoma policjantami i przez dłuższą chwilę nikt nic nie mówi. Po prostu siedzą, patrząc w dół lub w dal i milczą. Starszy policjant, wydzielający woń kwaśnej kawy i śniegu, odchrząkuje i rozgląda się po domu Stelli, po czystej kuchni, zerka do ciemnego salonu, jakby w poszukiwaniu dowodów. Młodszy wertuje swoje notatki; kartki małego zwiniętego notesu gniotą się i furkoczą.
Z kocem na ramionach, zagarniając ciepło, ale nadal drżąca, Stella obejmuje dłonią gorący kubek z kawą. W drugiej dłoni trzyma zgniecioną w kulkę chusteczkę higieniczną. Spuszcza wzrok. Jej dłonie przypominają dłonie mamy, staro wyglądające dłonie młodej kobiety. Dłonie starszej pani. Jej Kookom[3] też miała takie dłonie, a teraz, gdy cała się postarzała, jej dłonie są praktycznie przejrzyste, a skóra na nich wytarta. Ręce Stelli nie są jeszcze w tak złym stanie, ale są zbyt pomarszczone, za stare na jej ciało, jakby postarzały się przed nią.
Policjant oddycha ciężko. Stella wreszcie podnosi wzrok i raz jeszcze zaczyna tłumaczyć. Obaj policjanci siedzą wyprostowani, żaden nie dotyka parujących kubków kawy, które postawiła przed nimi. Nie zdjęli mundurowych kurtek. Krótkofalówki na ramionach wypluwają szum, przytłumione głosy, liczby i ostrzeżenia.
Stella zrezygnowała z prób powstrzymania się od płaczu przed obcymi.
Młodszy policjant, Scott, w końcu przerywa milczenie.
– Cóż, wiemy, że z całą pewnością coś się tam wydarzyło.
Zerka na nią z ukosa. Mówi stanowczym tonem, powoli, podkreślając słowa „tam” i „wydarzyło”. Usta wykrzywia w grymasie wyćwiczonego współczucia; Stella wie, że jest sztuczne, ale i tak je przyjmuje.
Starszy policjant, Christie, nie patrzy na nią, wyraża tylko zgodę pospiesznym skinieniem brodatej głowy i kolejnym chrząknięciem. Stella ma wrażenie, że się nudzi, za to młodszy – jakiż on młody – jest gorliwy, może nawet podniecony.
Funkcjonariusz Scott znów usiłuje przybrać sympatyczny wyraz twarzy i pyta ponownie:
– Czy przychodzi pani na myśl coś jeszcze? Cokolwiek?
Stella mruga, strzepując łzę, i potrząsa głową. Wygląda przez okno na Przerwę, pustą połać ziemi obok domu. Nawet nie musi patrzeć, by wiedzieć, że pada lekki śnieg. Słyszy ciche bzyczenie, pomruk wież Hydro tuż poza jej polem widzenia. Nocne niebo wciąż jest jaskraworóżowe, napęczniałe od śniegu, który jeszcze spadnie. Przerwa to przede wszystkim biała przestrzeń ciągnąca się do sąsiedniego budynku. Siding oraz śnieg odbijają światło latarń i księżyca, ale okna są oczywiście ciemne. Ciemne są wszystkie okna z wyjątkiem okien Stelli.
Dwaj policjanci poszli tam, drepcząc, wydeptali krąg wokół kałuży krwi, która roztopiła śnieg. Z okna Stella ledwo ją widzi, tylko sam kraniec. Leży na białej ziemi jak czarny cień, teraz pewnie zamarznięty. Płatki padają na ciemną kałużę, chcą ją zakryć. Nie wygląda złowrogo. Nie przypomina tego, czym jest.
Stella powtarza w myślach wszystkie szczegóły, wszystko pamięta, chce zapomnieć. Pewnie dochodzi czwarta rano, niedługo wróci Jeff. Ona niczego bardziej nie pragnie niż powrotu Jeffa. Nasłuchuje dzieci, chce być gotowa na wypadek, gdyby się zbudziły; dziwi się, że nie obudził ich rumor, którego narobili wchodzący policjanci, lecz na górze panuje cisza. Mały śpi, odkąd Stella w końcu zdołała zagonić dzieci do łóżek jakieś cztery godziny temu, kiedy skończyła rozmowę z 911. Dzieci zasnęły, ale ona nie mogła. Czekała, wyglądała przez okno dla zabicia czasu, lecz miała tylko niespokojne myśli. W końcu wstała i zaczęła sprzątać. Kiedy policjanci wreszcie przybyli, wnętrze domu lśniło.
Stella ledwo jest w stanie zebrać myśli, ale wszystko raz po raz powtarza w pamięci.
– Ona była taka mała, taka mała. – Stella dygocze, gdy na powrót odnajduje słowa. – Może miała sto pięćdziesiąt centymetrów wzrostu, niewiele więcej. – Kurczowo chwyta koc. – Długie proste czarne włosy. Twarzy nie widziałam. Taka mała i chuda. – Stella dotyka własnych długich czarnych włosów i przypomina sobie coś jeszcze. Przez minutę nie może wykrztusić ani słowa. Wie, że się powtarza.
– Widziała ją pani tylko przez drzwi, tak? – Scott przestał notować. Długopis leży na bloczku, na nielicznych niebieskich gryzmołach.
Christie w końcu upija łyk kawy.
– Tak, przez siatkowe drzwi. I przez szybę. – Stella pokazuje kierunek.
Przez mętne szkło nadal widzi drobną kobietę, jak ta powoli się oddala i w końcu odchodzi czarną ścieżką.
– To spora odległość, pani McGregor. Jest pani pewna, że to nie mógł być młody mężczyzna? Wie pani, że wielu rdzennych chłopaków nosi długie włosy.
Stella patrzy na policjanta. Na zbyt młodej twarzy zastygła maska uśmiechu. Naiwny. Stella myśli o tym słowie, obraca je w głowie. Naiwny.
– Nie, to była dziewczyna. Kobieta. – Znowu spuszcza wzrok, otula dłonie kocem, ale wciąż się trzęsie.
– Dobrze, dobrze, proszę nam opowiedzieć jeszcze raz – próbuje łagodnie Scott. – Od początku, proszę. Usłyszała pani hałasy na dworze...
Stella potrząsa głową.
– Niczego nie usłyszałam na dworze. Mały się obudził. Wstałam do niego i wyjrzałam przez okno w jego pokoju. Początkowo nie wiedziałam, na co patrzę, to była walka albo coś w tym rodzaju. Wyglądało paskudnie, więc zadzwoniłam pod dziewięćset jedenaście. Nic nie mogłam zrobić, mały okropnie płakał. Wyrzynają mu się zęby.
Stella podnosi wzrok i widzi, jak Scott kiwa głową i pochyla się w przód. Wyćwiczony. Jego partner siorbie kawę, zerka na zegarek. Stella odwraca się do starego zegara ściennego: pięć po czwartej. Tak, Jeff skończył już zmianę i wraca do domu.
– Dziewięćset jedenaście, pogotowie.
– Tak, dzień dobry, przed moim domem ktoś się bije. Wygląda na to, że na kogoś napadnięto.
– Przepraszam, ale nie słyszę pani. Powiedziała pani: bójka? Przed pani domem?
– Tak, tak. Ćśś, Adam, ćśś, mój maleńki.
– Gdzie pani mieszka?
– Przy Magnus. Magnus dwanaście czterdzieści trzy. Po zachodniej stronie McPhillips. Tuż za tą działką, Przerwą.
Stella słyszy, jak telefonistka wzdycha.
– Dobrze, proszę pani, czy napad ciągle trwa?
– Tak, chyba tak... Chwileczkę... Myślę, że... uciekają.
– W porządku, proszę pani.
– O nie! O mój Boże. Ćśś, Adam, wszystko dobrze.
– Proszę pani, w jakim kierunku uciekają?
– McPhillips. Biegną w tamtą stronę. Ale ktoś jest ranny! To chyba dziewczyna, kobieta. O mój Boże!
– Proszę pani, natychmiast kogoś tam wyślę. Proszę pani?
– O Boże, O Boże, O Boże, ona nie wstaje. Jej nogi... Ona... się nie rusza.
– Proszę pani?
– O Boże. O mój Boże.
– Proszę pani, nie słyszę, bo pani dziecko płacze. Natychmiast kogoś tam poślę.
– O mój Boże.
– Proszę pozostać na miejscu. Proszę pani?
– Ale ona się nie rusza.
Scott próbuje jeszcze raz.
– A potem podeszła pani do drzwi i zobaczyła, że ona, ofiara, wstaje?
– Tak – mówi Stella z trudem.
– Nie wyszła pani na dwór? Nie rozmawiała pani z tą osobą?
Stella potrząsa głową i znów spuszcza wzrok na dłonie. Nie może znieść spojrzeń policjantów.
– Czy zauważyła pani jakieś znaki szczególne u napastników? – dopytuje Scott. – Logo na ubraniu, cokolwiek?
Stella usiłuje przełknąć gniew, łzy i wstyd; patrzy na policjanta. Chłopak ma taką młodą skórę, widać nawet ślady trądziku. Ciemne piegi na nosie. Stelli zawsze podobały się takie piegi, skóra nakrapiana brązem.
– Nie, tylko, hm... – Stella milknie, zastanawia się. – Ciemne, luźne ubrania, chyba kurtki lotnicze. Jeden z nich miał długi czarny warkocz. Pozostali nosili kaptury, czarne. Duże ciemne kurtki. – Wszystko to już mówiła. Zastanawia się, czy nie próbują ją przyłapać na kłamstwie.
Scott opiera się wygodnie. Christie znowu popija kawę, tak głośno, że brzmi to niemal jak „ach”.
– Jeśli cokolwiek sobie pani przypomni, pani McGregor, nawet jeśli wyda się to pani nieważne...
Stella kiwa głową i cała zaczyna się trząść. Nie chce o tym myśleć, lecz nie jest w stanie skupić się na niczym innym. To kołacze jej się w głowie jak wizualne echo, obrazy się zlewają. Szczegóły już tracą ostrość, zamazane czarne ciała na białym śniegu. Głucha noc na dworze, niemowlę płacze, płacze, płacze. Stella szepcze: „Ćśś, malutki, ćśś”, ale widzi sylwetki pochylone nad czymś... Co to jest? Co to takiego? Potem nagle zrywają się i rozbiegają. Nie, nie wszyscy. Ktoś zostaje. Samotny. Leży tam, nieruchomo, coś, nie – ktoś, ciemny i mały na śniegu.
– Stell? Stell? – woła Jeff, wpadając tylnymi drzwiami.
Stella przytomnieje i podchodzi do niego, zanim mąż zacznie wołać głośniej.
– Gdzie są dzieci? – pyta Jeff przestraszonym głosem.
– Pańskie dzieci są bezpieczne, panie McGregor – zapewnia od stołu Scott. – Nie ma powodu do niepokoju.
Jeff łagodnie odsuwa Stellę i patrzy jej w oczy. Ona kiwa głową i przypada do niego, znowu wybuchając płaczem. Jego kurtka jest taka ciepła. Ręce Jeffa wokół niej są silne i na chwilę sprawiają, że Stella czuje się lepiej.
– Tuż za waszą działką wydarzył się incydent, panie McGregor – ciągnie młodszy policjant. – Pańska żona była świadkiem napaści.
– Napaści? – pyta Jeff i bierze Stellę za rękę.
Oboje siedzą przy stole, ona nie chce puścić jego dłoni. Policjanci nie przedstawiają się; mówią zdawkowymi, oficjalnymi zdaniami. Gdy wyjaśniają, co zaszło, Jeff kiwa głową. Stellę znowu ogarnia chłód.
– Pana żona uważa, że doszło do jakiegoś gwałtu. – Młodszy policjant wymawia te słowa jak pytania. Żona? Gwałt?
– Ale to był gwałt. Kogoś zgwałcono. – Stella odwraca się do Jeffa. – To była kobieta, drobna, chuda kobieta.
Jeff tylko kiwa głową i ściska jej dłoń. Myśli, że to pomaga.
– Proszę pamiętać, pani McGregor – włącza się w końcu starszy policjant. – Zajmujemy się tym już od dłuższego czasu i nie wygląda to jak napaść na tle seksualnym. Wydaje się to mało prawdopodobne? – On również mówi, jakby zadawał pytania.
– Dlaczego? Czemu pan tak mówi? – Stella jąka się, próbuje mówić zdecydowanie, ale sama zaczyna wątpić. Było tak ciemno, a ona jest taka zmęczona.
– Cóż, przede wszystkim do zdarzenia doszło na dworze, w zimie. To dosyć nietypowe. Poza tym jest dużo krwi, co oznacza, że ktoś... cóż, krwawił.
– A jeśli ją zraniono? Pobito? Nie możecie zbadać krwi czy coś w tym rodzaju? – Stella się zacina.
– Wiem, że jest pani poruszona, ale zastanówmy się nad faktami. Na miejscu zdarzenia znaleziono stłuczoną butelkę po piwie. – Christie milknie, wzdycha. – Picie często oznacza bójkę. Krew także oznacza bójkę. Do napaści na tle seksualnym zazwyczaj nie dochodzi na mrozie, na dworze w zimie. To wydaje się... mało prawdopodobne. Wiem, że bycie świadkiem czegoś takiego musiało być bardzo trudne. Pewnie doszło do przemocy. W takich sytuacjach ludzie często... panikują. – Christie kiwa głową i pociąga ostatni łyk kawy, jak gdyby oznajmiał, że rozmowa dobiegła końca.
Łzy Stelli wysychają, wypełnia ją znajoma wściekłość. Nie potrafi znaleźć odpowiednich słów. Zresztą i tak by ich nie przekonały.
– No cóż, nie wiemy, co się wydarzyło, prawda? Nikt z nas nie wie na pewno – próbuje Jeff.
Stella siedzi obok niego, wciąż ściskając jego dłoń. Poznaje, że Jeffowi ulżyło. Wyraźnie to widzi – jej mąż uważa, że wszystko jest już w porządku.
Odkąd to się stało, chciała tylko, żeby przyszedł i ją pocieszył. Teraz, kiedy siedzi obok niej, Stella wcale nie czuje się lepiej. Jest oszołomiona, a Jeff tylko ściska jej rękę. Nie pomaga. Stella chce go puścić, ale stać ją jedynie na rozluźnienie uścisku; pozwala dłoni leżeć luźno w dłoni Jeffa. On nawet tego nie zauważa. Stella wygląda przez okno. Śnieg pada gęściej.
Tak naprawdę chce zadzwonić do swojej Kookom. Myśli o niej, o swojej pięknej babci, na pewno śpiącej teraz w wilgotnym, lecz ciepłym mieszkaniu w piwnicy, niedaleko, przy Church Street. Stella pragnie tam pójść, wtulić się w pomarszczone ramiona Kookom, żeby babcia szepnęła jej, że wszystko jest dobrze, jak zawsze robiła. Bez względu na to, co się działo, Stella zawsze w to wierzyła.
– Damy znać, jeśli wydarzy się coś nowego – mówi Christie i wstaje. – Jak znam tutejszą okolicę, to pewnie zwykłe potyczki gangów. Osobiście bym się tym nie przejmował. Zamknijcie drzwi na klucz. Bądźcie ostrożni.
Jeff odprowadza policjantów do drzwi, ale Stella nie wstaje; w środku aż się gotuje. Spogląda na śnieg. Słyszy uprzejmy, zdawkowy śmiech policjantów: w ten sposób biali ludzie się żegnają, co jeszcze bardziej ją rozsierdza.
– Cholera, tak się przestraszyłem, kochanie – mówi Jeff, wróciwszy do Stelli. Obejmuje ją dla otuchy, ale dodaje jej tylko sobie. – Jak zobaczyłem przed domem wóz policyjny... Chryste, w życiu tak się nie bałem.
Stella siedzi bez ruchu, pozwala się obejmować.
– Wiem, co widziałam – mówi po chwili, wiedząc, że wypada to krnąbrnie. Żałośnie.
– Wiem, kochanie. Ale może... – Jeff milknie, a po chwili zastanowienia dodaje: – Kto wie, co to, do diabła, było?
– Ja. Ja wiem – mówi Stella, potem ścisza głos, by nie zbudzić dzieci. – Wiem, co widziałam, Jeff.
– Tak, tak. Ale oni mają rację, prawda? To mało prawdopodobne.
– Ale...
– Gliniarze wiedzą, co mówią, Stell. Przecież... – Jeff znów milknie, naprawdę się stara. Siada obok niej, patrzy jej w oczy. – Wiesz, Stello, może... tak jakby... coś z tego ci się przyśniło? – Teraz i on mówi pytającym tonem. – Nie spałaś najlepiej, Adam marudził, bo ząbkuje, prawda?
Stella wstaje, buzuje w niej złość. Chwyta te wszystkie durne kubki po kawie, zanosi do kuchni, wkłada do zlewu i szoruje. Odstawia na suszarkę, zaczyna wycierać blat. Jeff siedzi przy stole, czeka, aż Stella się odezwie.
– Ja nie zwariowałam – mówi ona w końcu.
– Nie twierdzę, że tak jest... Nikt tak nie mówi. Po prostu myślę... – Jeff ziewa.
Stella widzi, że nie chce tego robić, ale ziewa. Jest tak późno, że właściwie już wcześnie. Tyle godzin czekała na przyjazd policji. Czekała, drżąc, spodziewając się, że pojawią się lada chwila. Nie mogła się powstrzymać od sprzątania i płaczu. Powinna była zadzwonić do Kookom. Na pewno by ją zbudziła, ale babcia by odebrała. Albo do ciotki Cher, ta z pewnością by nie spała. Ciotka Cher wysłuchałaby Stelli. Pewnie by przyjechała, zaparzyła kawy, nawrzeszczała na policjantów, kiedy zaczęliby się zachowywać tak, jakby jej nie wierzyli. Jednak Stella tego nie zrobiła.
Jeff podnosi się, staje za nią przy zlewie, bierze ją w ramiona, zamyka w objęciach. Stella czeka, aż mąż ją puści, żeby mogła wyżąć mokrą ścierkę.
– Na wpół spałaś. Wszystko w porządku. Już dobrze. Ale z twoją przeszłością, kochanie, wiesz, że mogło ci się to śnić. Mogłaś być zdezorientowana.
Stella uwalnia się z uścisku Jeffa i idzie wytrzeć stół.
– Tam wszędzie jest krew – rzuca przez ramię, wypadając z kuchni.
Wiatr się wzmaga, szarpie starym oknem.
– Nikt nie twierdzi, że nic się nie stało. – Jeff wzdycha. – Po prostu mogło to wyglądać inaczej, niż myślisz.
Stella nie odpowiada, dalej sprząta.
Jeff stoi przez chwilę pośrodku kuchni. Stella nie podnosi wzroku; mija go z pochyloną głową i wytrzepuje szmatkę do zlewu.
Pokonany i zmęczony, Jeff idzie do sypialni, by się położyć.
Stella jeszcze raz wyciera blat, szykuje kawę, żeby była gotowa na prawdziwy poranek, układa serwetki. Potem schodzi do piwnicy, wyjmuje czyste pranie z suszarki i zaczyna je składać.
Kiedy idzie do łóżka, wstaje zimny przedświt. Całe ciało ją boli; mąż śpi jak kamień.
Znowu przychodzi jej na myśl Kookom; chce do niej zadzwonić. Jej Kookom zawsze wstaje wcześnie. Już pewnie jest na nogach, parzy herbatę, wygląda przez okno. „Patrzę, jak wstaje dzień”, tak to nazywa. Kiedy Stella ostatni raz dzwoniła do babci? Zbyt dawno. Wzbiera w niej poczucie winy. Gorącą wściekłość chłodzi zimnym wstydem. Mimo to nie dzwoni, nie jest w stanie. Może jedynie naciągnąć kołdrę pod brodę i leżeć.
Szare światło rozlewa się za żaluzjami, ale Stella trwa bez ruchu. Aż do chwili, gdy córka się budzi. Wtedy, gotowa, wyskakuje z łóżka.
PRZYPISY