Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ulotny czar nastoletniej miłości – wierzą, że jest na całe życie, a jednocześnie tak niewiele od nich zależy. Kiedy przychodzi nagłe rozstanie, nie dostają nawet szansy, aby się pożegnać. A nic nie boli tak, jak serce złamane pierwszy raz. Nawet gdy minie ponad dwadzieścia lat...
Trudno powiedzieć, co sprawia, że on postanawia wrócić do miasta, w którym spędził dzieciństwo. Decyduje się zostawić za sobą nieudane małżeństwo i z córką przy boku odszukać szczęście, którego los mu od dawna skąpił. Ona nigdy nie wyjechała. Postanowiła zapuścić korzenie w miejscu, w którym przeżyła najlepsze i najgorsze chwile w swoim życiu. Lata mijały, a ona nie mogła się uwolnić od cienia przeszłości. Ale właśnie ma się to zmienić. Wreszcie ma zapomnieć...
Czy pierwsza miłość może być tą jedyną? Czy kiedy odżyją dawne emocje, można kontynuować przerwaną lekcję życia? Tomasz Kieres w charakterystycznym dla siebie kameralnym romansie pokazuje czytelnikom, że w każdym z nas drzemie potrzeba uzyskania odpowiedzi na pytania, które boimy się zadać.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 290
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Redakcja
Agnieszka Luberadzka
Projekt okładki, redakcja techniczna, skład, łamanie oraz opracowanie wersji elektronicznej
Grzegorz Bociek
Korekta
Urszula Bańcerek
Anna Jeziorska
Zdjęcia na okładce
© Rachael Fraser |arcangel.com
Wydanie I, Chorzów 2024
tekst © Tomasz Kieres, 2023
© Wydawnictwo FLOW
ISBN 978-83-8364-066-2
Wydawnictwo FLOW
Lofty Kościuszko
ul. Metalowców 13/B1/104
41-500 Chorzów
+48 538 281 367
Nie mogła uwierzyć własnym oczom. To nie był duch. Oto stał przed nią. On, tylko dwadzieścia trzy lata starszy. Miejsce siedemnastoletniego chłopca zajął prawie czterdziestoletni mężczyzna. Wydawał się teraz jakiś większy, bardziej męski. Za to był prawie tak samo szczupły, jak wtedy, kiedy widziała go po raz ostatni. W ten gorący lipcowy poranek wiele lat temu, gdy przyszedł się pożegnać przed wyjazdem na wakacje z rodzicami. Przed wyjazdem, który miał trwać sześć tygodni…
Teraz stał przed nią ten sam, a jakże inny. Tyle lat, tyle czasu, tyle wydarzeń. Wtedy wydawało im się, że cały świat jest w zasięgu ręki, a całe życie przed nimi. Mieli spędzić je razem. Pewnie wszyscy nastolatkowie zakochani po raz pierwszy mają takie plany.
– Przychodziłeś się tutaj bawić? – spytała.
– Nie. Czasami zaraz po szkole zapuszczaliśmy się w te rejony z kolegami, ale niezmiernie rzadko. Tam… – wskazał ręką w stronę wiaduktu nad torami kolejowymi – po drugiej stronie stał na bocznicy stary, nieużywany wagon, czasami wybieraliśmy się do niego. W tej chwili nie potrafiłbym znaleźć jednego sensownego powodu, po co tu przychodziliśmy. To pewnie urok bycia dziesięciolatkiem. – Uśmiechnął się pod nosem.
Park, po którym spacerowali w ten sierpniowy dzień, różnił się całkowicie od tego, co nazywali parkiem, kiedy miał naście lat. Teraz cały teren był poprzecinany siatką alejek, jak również ścieżkami do jazdy na rowerach i na rolkach. Zwłaszcza ten drugi rodzaj aktywności cieszył się nadzwyczaj dużą popularnością. Jeździły dzieci i jeździli dorośli, każdy starał się skorzystać z ostatnich dni wakacji. W ich domu rok szkolny trwał w najlepsze już od kilku dni.
„Co nazywam naszym domem? – pomyślał. – Czy chodzi o to miejsce, z którego chcę się wyrwać, o którym chcę zapomnieć przynajmniej na jakiś czas?”.
– O czym myślisz? – spytała Karin, przypatrując mu się badawczo.
– O tym, jak tu przychodziliśmy. Robiliśmy jeszcze takie mądre rzeczy, jak wspinanie się na siatkę nad torami.
– Serio? – Popatrzyła na niego z pobłażaniem.
– Niestety serio. – Uśmiechnął się i pokręcił głową. – Sam w to nie wierzę. Wchodziło się na barierkę od strony chodnika, a następnie, trzymając siatkę umocowaną nad nią, przechodziło się na drugą stronę, gdzie jedyne, co było, to tory, dobre dwadzieścia metrów niżej. Chyba dwadzieścia, w sumie to nie wiem, ale wysoko było.
– To było kretyństwo!
– Trudno mi nie przyznać ci racji. Witaj w świecie mojego dzieciństwa. Na osiedlu, na którym kiedyś mieszkałem, była kotłownia. Żeby się tam dostać, trzeba było wspiąć się na murek albo, co było o wiele fajniejsze, wejść po słupie na dach. Obok było boisko, na którym całymi dniami graliśmy w piłkę. Często się zdarzało, że wpadała nam na teren kotłowni, dlatego szybkie wchodzenie musieliśmy mieć opanowane do perfekcji. Abstrahując od tego, że kiedy nawieźli tam węgla, fajnie było po prostu biegać i skakać po tych górkach.
Tomek się zamyślił. Jak inaczej wyglądało jego dzieciństwo od tego, które teraz mają dzieci, które miała jego szesnastoletnia córka. On i jego koledzy właściwie nie mieli nic. Piłkę do grania i chęci. Kiedy nie grali, zawsze coś innego się wymyślało. Inwencji z pewnością im nie brakowało. Dzisiejsi rodzice dostaliby zawału na samą myśl o wyczynach, które były ich udziałem. „Nasi rodzice – pomyślał – nawet nie wiedzieli, co się z nami działo”. Nie było wtedy telefonów komórkowych. W miesiącach wakacyjnych, kiedy wyszło się rano z kluczem na szyi, zaglądało się do domu dopiero na obiad, gdy rodzice byli już po pracy.
Znów jego rozmyślania przerwał głos córki.
– Podróż aleją wspomnień? – spytała, przyglądając mu się uważnie.
– Trochę tak.
– Usiądziemy? – zaproponowała, wskazując na leżaki ustawione na trawie przed barem.
Zmyślnie zaprojektowali ten ogródek przy restauracji na skraju parku. Był to stary budynek, który najwyraźniej został kilka lat temu całkowicie odnowiony. Tomek starał się za wszelką cenę przypomnieć sobie, co się w nim kiedyś mieściło. Nieważne zresztą, to, co z nim zrobili, było imponujące. Przypominał mu miejsce przy Karlsgatan w Sztokholmie, gdzie lubił napić się piwa z przyjaciółmi. Właśnie, skoro o przyjaciołach mowa, musi przesłać Larsowi tłumaczenie, które skończył dwa dni temu.
– To co, usiądziemy? – powtórzyła pytanie.
– Chciałbym jeszcze pochodzić. Przejdźmy tam, do końca. – Wskazał ręką skraj parku. – Tam, gdzie są tory. I wrócimy naokoło, wtedy usiądziemy.
Skinęła głową i powoli ruszyli ścieżką. Z lewej strony rozpościerał się park, z prawej zaś równolegle, wzdłuż trasy ich spaceru, pięła się droga prowadząca na wiadukt, którą można było dojechać do autostrady.
– Przyjemnie tutaj – stwierdziła Karin. – Nieduży ten park, ale bardzo ładny.
– Więcej miejsca nie mieli. Powstał, a właściwie został odnowiony, dokładnie w miejscu starego, ale rzeczywiście jest bardzo przyjemnie. Usiądziemy na chwilę tutaj? – Wskazał ławkę ustawioną przodem do trawiastego nasypu w pobliżu torów.
– Akurat tutaj? – Popatrzyła na niego podejrzliwie.
– Przesiedziałem kiedyś w tym miejscu wiele godzin. Nie na tej konkretnej ławce, oczywiście, ale gdzieś w pobliżu.
Nie dodał, że to miejsce, choć minęło wiele lat, wciąż budziło mnóstwo wspomnień. Tyle razy przesiadywali tutaj razem…
Przez chwilę się zastanawiał, po co właściwie tu przyjechali. Chcieli zmienić klimat, on w każdym razie chciał. Córka po prostu lubiła z nim spędzać czas. Zawsze miała lepszy kontakt z nim niż z Lisą, swoją mamą. Ostatnie lata były ciężkie dla nich wszystkich. Próby ratowania czegoś, co już od bardzo dawna było stracone, nie przyniosły rezultatów. Za bardzo się różnili. Jak się tak na spokojnie zastanowić, to trudno było znaleźć coś, co ich łączyło, przynajmniej teraz. Poza Karin oczywiście. Istniała jeszcze jedna sfera opanowana przez nich do perfekcji… Uśmiechnął się do siebie w myślach. Tylko że po pierwsze, już nawet z niej nie korzystali, a po drugie, to było zdecydowanie za mało, aby tylko na tym opierać małżeństwo.
***
Doskonale pamiętał moment, gdy ją pierwszy raz zobaczył. Był wtedy na drugim roku anglistyki na Uniwersytecie Sztokholmskim. Pewnego dnia koledzy namówili go, aby poszedł z nimi na mecz piłki nożnej. Odbywał się on w ramach rozgrywek międzywydziałowych o mistrzostwo uczelni. Najciekawsze było to, że drużyny złożone były ze studentek. W Polsce rzecz w tamtym czasie niemalże niespotykana, ale on, będąc za granicą od dobrych kilku lat, zdążył się przyzwyczaić, że nie istniała chyba żadna dyscyplina, której młode Szwedki by nie uprawiały.
Właściwie od razu wpadła mu w oko, jemu i każdemu studentowi, który oglądał tamten mecz. Innego wyjścia nie było. Wysoka, szczupła, oczywiście z blond włosami spiętymi w koński ogon, nie dało się jej nie zauważyć. Energię, z jaką poruszała się po boisku, można było nazwać niespożytą, ale to i tak nie oddawałoby prawdy. Wydawało się, że w ogóle nie odczuwała zmęczenia, że była nie do zdarcia. Wkrótce się okazało, że ta energia kierowała całym jej życiem.
Poznali się na imprezie zorganizowanej dzień później z okazji wygranej odniesionej właśnie w tamtym meczu, który oglądał, przeciwko dziewczynom studiującym historię. Lisa wtedy dopiero zaczynała naukę na tym samym kierunku co on. Filologia angielska kontra historia – 3:2, świetny start rozgrywek, świetny start ich związku. Chemia, pierwsze wejrzenie, coś zaiskrzyło. Trudno w tej chwili to określić, może nawet wybuchło wielkim płomieniem, który później jednak powoli zaczął gasnąć, od czasu do czasu silniej zaznaczając swoją obecność. Nie żeby było w tym coś złego, nie można przecież całe życie funkcjonować na tysiąc procent. To było coś, czego Lisa, już w trakcie ich małżeństwa, nie chciała przyjąć do wiadomości.
Na tej pamiętnej imprezie przedstawił ich sobie jego kolega, który wkrótce został jego najlepszym przyjacielem. Lars, tak się szczęśliwie składało, znał Lisę, co prawda bardzo przelotnie, ale wśród braci studenckiej to w zupełności wystarczało, aby dokonać prezentacji. Tomek, spięty maksymalnie, opowiedział na powitanie trzy dowcipy, które oczywiście ćwiczył przez cały dzień i które, o dziwo, zadziałały, bo wzbudził jej zainteresowanie. Zawsze się zastanawiał, czy to nie jego śmieszny akcent, kiedy mówił po szwedzku, a którego w jego mniemaniu nie mógł się pozbyć. Co prawda wszyscy dookoła mu mówili, że żadnego akcentu nie słychać, ale on był wtedy o jego istnieniu święcie przekonany. Co innego, gdy mówił po angielsku, wtedy czuł się pewnie.
Kiedy usłyszał szczery śmiech Lisy i zobaczył jej reakcję na opowiedziane żarty, wiedział, że jest w domu. Pierwsze lody przełamane, od razu nabrał wiatru w żagle. Jego potrójny strzał nie był gorszy niż jej hat trick w zwycięskim meczu dzień wcześniej.
Od tamtej chwili stali się niemalże nierozłączni. Na szczęście jej energia nie oznaczała wyłącznie imprez i zabawy, równie poważnie traktowała naukę. Fakt, że nigdy nie zawalili żadnego egzaminu, graniczył wręcz z cudem, biorąc pod uwagę, jak intensywny tryb życia prowadzili.
Pobrali się właściwie z marszu, to była naturalna kolej rzeczy. Gdy tylko Lisa skończyła studia, równo rok po nim, wzięli ślub. Planował się oświadczyć uroczyście – kolacja w restauracji, pierścionek, kwiaty. Wszystko było zaplanowane, ale jego przyszła żona musiała posiadać jakiś szósty zmysł. Tego samego dnia rano, to była sobota, kiedy leżeli jeszcze w łóżku, popatrzyła na niego i spytała: „Ożenisz się ze mną?”. Vill du gifta dig med mig? – te słowa do tej pory dźwięczały w jego głowie. Zawsze była pół kroku przed nim. Kiedy spytała, czy się z nią ożeni, miała na myśli teraz, zaraz, dzisiaj.
Na zaplanowaną przez niego kolację poszli już jako małżeństwo, w towarzystwie najbliższych przyjaciół, którzy tego dnia odegrali również rolę świadków. Okazało się – czemu w sumie nie było się co dziwić – że nawet w tak postępowym kraju, jak Szwecja nie można tak po prostu wejść z ulicy do urzędu i wziąć ślubu. „To nie Las Vegas” – odpowiedział, oczywiście bardzo uprzejmie, urzędnik stanu cywilnego, Johan Olsson. Zaskakujące, jakie dziwne rzeczy człowiek zapamiętuje po tylu latach. Można by pomyśleć, że nazwisko mężczyzny udzielającego ci ślubu nie będzie na szczycie listy wspomnień. Dokładnie, udzielającego ślubu, ponieważ to właśnie Johan Olsson zrobił. Dla Lisy nie było rzeczy niemożliwych, tego samego dnia się oświadczyła, tego samego dnia wzięła ślub. Żywioł nie do okiełznania. Jemu się to mimo wszystko udało, w każdym razie na jakiś czas. A może po prostu chciał tak myśleć.
Po ślubie właściwie nic się u niego nie zmieniło. W przypadku Lisy doszła praca. Oboje zostali tłumaczami i o ile Tomek zajmował się przekładem książek, głównie z angielskiego na szwedzki, czasami trafiał mu się rarytas w postaci polskiej twórczości, o tyle Lisa wyspecjalizowała się w dokumentacji handlowej. Tłumaczyła umowy, kontrakty, statuty spółek, a że była w tym bardzo dobra, szybko wyrobiła sobie markę. Dzięki temu, że oboje mieli coś na kształt wolnych zawodów, ich życie towarzysko-imprezowe na tym nie ucierpiało. Jeśli gdzieś zabalowali, wiedzieli, że następnego dnia nie muszą wstawać rano do biura. Zlecenia oddawali zawsze przed terminem, więc ich sposób na życie nie był zagrożony. Do czasu…
O dzieciach właściwie nie rozmawiali. Kiedy się okazało, że Lisa jest w ciąży, byli, delikatnie mówiąc, w szoku. Czy pigułki nie zadziałały, szansa jedna na milion, czy Lisa zapomniała je wziąć, prawdopodobieństwo jeszcze mniejsze? W każdym razie stało się i kilka miesięcy później urodziła się Karin. Jego oczko w głowie, jego skarb. Właśnie, jego… To był moment, kiedy pojawiła się pierwsza rysa.
Lisa kochała córkę równie mocno jak on, tego był pewien, tego chciał być pewien. Problem leżał w tym, żeby dać jej to odczuć. Teraz już wiedział, że to mogło mieć związek z tym, co ona sama dostała, a właściwie czego nie dostała od rodziców. Bosse i Stina nie należeli do osób wylewnych. Przez cały czas trwania ich związku można było policzyć na palcach jednej ręki, ile razy sami z siebie skontaktowali się z córką.
Po latach na swój amatorsko psychologiczny sposób doszedł do wniosku, że ta cała energia, ten cały głód życia, prawdopodobnie miał zagłuszyć głęboką potrzebę miłości. Jako dziecko miała wszystko i jednocześnie nie miała nic. Myślał, że on wypełniał ją swoją miłością, ale czy jego uczucie było niewystarczające, czy Lisa nie potrafiła tego przyjąć, tego pewnie nigdy się nie dowie.
Po narodzinach Karin ich życie uległo diametralnej zmianie. Lisa to rozumiała i robiła, co mogła, żeby stworzyć dom, którego tak naprawdę nigdy nie miała. Posiadając małą córeczkę, choćbyś nie wiadomo, jak bardzo się starał, twoje życie nie będzie już tak swobodne, jak kiedyś, nie będziesz mógł robić tego, co chcesz i kiedy chcesz, nie licząc się z nikim i z niczym. To była wiedza, którą jego żonie niełatwo było przyswoić. Starała się, to było pewne, ale gdzieś tam podświadomie można było wyczuć, że córka była dla niej kulą u nogi. „Może nie wszyscy są stworzeni do bycia rodzicami” – zwykła mawiać podczas ich wielogodzinnych nocnych rozmów, kiedy próbowali analizować, co z ich rodziną jest nie tak. Może faktycznie nie wszyscy nadają się na rodziców, z pewnością jednak nikt nie jest gotowy się do tego przyznać. „Zwłaszcza w moim ojczystym kraju – myślał – gdzie sam fakt posiadania dzieci uważa się za społeczną nobilitację”.
Bardzo powoli, ale systematycznie zaczęli się od siebie oddalać. Tomek starał się dać córce miłości za ich dwoje. „Oczko w głowie tatusia” to za mało, żeby w pełni opisać oddanie, z którym podchodził do Karin. Lisie miłości do dziecka z pewnością nie brakowało, ale gdzieś tam istniała niewidzialna blokada, której ani ona sama, ani oni wspólnie pokonać nie potrafili.
Z biegiem lat Karin, Tomek i Lisa zaczęli dostrzegać, że więcej ich dzieli, niż łączy. Nawet wolny czas spędzali oddzielnie – kiedy on z córką chciał iść do kina, Lisa chciała jechać na spływ kajakowy. Na początku starali się to wszystko pogodzić, tylko że tych różnic było coraz więcej. Dziecko dorastało, a oni powoli stawali się dla siebie obcymi ludźmi. Nie stało się to wszystko z dnia na dzień, mieli swoje momenty, mieli swoje radości, kiedy czuli się tak, jak kiedyś. Niestety coraz częściej były to tylko momenty.
Dwa lata temu spróbowali ostatni raz odbudować to, co ich kiedyś łączyło. Nie udało się. Oboje doszli do wniosku, że jeśli nie są w stanie oddać się sobie kompletnie, nie ma to sensu. Tomek zawsze twierdził, że wspólne życie jest po to, żeby spędzać je razem. Zbyt wiele małżeństw żyło obok siebie, teraz dotyczyło to również ich.
***
Spojrzał na siedzącą obok niego córkę. Była jedynym powodem, dla którego nie mógł nazwać swojego życia porażką. Co z tego, że miał świetną pracę, dzięki której pieniędzy mu nie brakowało, a na dodatek był niezależny i mógł ją wykonywać niemalże z każdego miejsca na ziemi. Byle było Wi-Fi. „Mantra młodych” – zaśmiał się w duchu. Oczywiście, nie mógł jednoznacznie przekreślić prawie dwudziestu lat z Lisą, to była dobra podróż… przez większość czasu. To był dobry mecz, niestety przegrany, po dogrywce, ale wciąż przegrany.
Najpierw wyjazd do obcego kraju w najgorszym momencie jego nastoletniego życia. Później, kiedy myślał, że zapomniał i że jednak może być szczęśliwy, małżeństwo, które skończyło się tak, a nie inaczej. Zawsze powtarzał motto: „Miłość to wszystko, co jest”. Na tym odcinku, jak by powiedział inżynier Karwowski z Czterdziestolatka, plan nie został wykonany. Nie do końca w każdym razie. Przecież miłość jego życia siedziała obok i w tej konkretnej chwili przyglądała mu się uważnie.
– Skończyłeś? – spytała.
– Co skończyłem? – odpowiedział, uśmiechając się.
– Kolejną podróż aleją wspomnień, jak przypuszczam. O czym lub o kim myślałeś?
– O mamie.
– O mamie?
– Dlaczego cię to dziwi?
– W sumie nie wiem… – Karin zamyśliła się na chwilę. – Zastanawiałeś się, czy to była miłość?
– Czy to nie za poważne pytanie, moja droga? – Popatrzył uważnie na córkę.
– To powiem tak… Czy to nie ty zawsze mówiłeś, że miłość jest na całe życie?
– I tak dokładnie jest. Zawsze będę cię kochał.
– Ja ciebie też, tato. Ale to nie jest odpowiedź.
– Dosyć jak na jeden dzień tych podróży, jak to ładnie ujęłaś, aleją wspomnień. Miłość to miłość i moja do ciebie jest na całe życie. Chodźmy na te leżaki – powiedział, wstając. – Zobaczymy, jakie piwo mają. A dla ciebie może znajdzie się jakiś smaczny shake.
– Zdradź mi jeszcze tylko, jaką historię skrywa ta ławka, na której przed chwilą siedzieliśmy.
– Powiedziałem, dosyć na dzisiaj tych podróży. – Popatrzył na nią w sposób, który miał imitować srogie spojrzenie.
Roześmiała się, a wyraz jej twarzy mówił: „Tak, jasne, już widzę, jak się na mnie złościsz”. Odpowiedział jej szerokim uśmiechem.
Coś jednak im się w życiu udało.