Przypadkowe spotkanie - Adriana Rak - ebook + książka

Przypadkowe spotkanie ebook

Adriana Rak

3,8

Opis

Czy jedno nic nieznaczące spotkanie może przerodzić się w ognisty romans…?

Przypadkowe spotkanie to lekka, niezobowiązująca historia o sile rodzącego się uczucia pomiędzy dwójką zupełnie różnych ludzi.

Hania to dwudziestoośmioletnia polska bizneswoman, która marzy o wyjątkowej relacji. Niestety, dotychczas trafiała na samych nieodpowiednich mężczyzn, co mocno ją zraziło. Mimo wszystko w duchu liczy na to, że kiedyś w końcu na jej drodze stanie ten jedyny.

Wahid to marokański książę przyjeżdżający do Polski w interesach. Jest typowym biznesmenem, dla którego nie liczy się nic poza pracą. Skupia się na nowych projektach i nie w głowie mu jakiekolwiek relacje.

Czy zatem dwójka bohaterów będzie w stanie zawalczyć o własne szczęście?

Czy zderzenie się ze sobą dwóch odmiennych kultur ma szansę przerodzić się w prawdziwe, gorące uczucie…?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 300

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (104 oceny)
50
14
19
12
9
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
mariola1619

Nie oderwiesz się od lektury

Całkiem miło spędzony czas. Polecam!
10
Legos2020

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam wszystkim bardzo szybko się czyta .
10
Justyska95

Nie oderwiesz się od lektury

Gorąco polecam!! Miło spędzicie czas! Czasem jedno spotkanie może zaważyć na naszych dalszych losach. Czasem dobre serce dla innych może odwdzięczyć się uczuciem, które choć nie planowane, jest piękne, prawdziwe i trwałe. Czasem los stawia na naszej drodze ludzi, którzy stają się kimś więcej niż tylko znajomymi, poznanymi przelotnie ludźmi. Uwielbiam klimat marokański w historiach Ady. Jest różnorodność kulturowa, jest po prostu ogień. Ta książka to coś fantastycznego. Nie ma tu chwili na nudę, a i sceny 18+ zrobione są ze smakiem. To najnowsza propozycja nowego wydawnictwa i z przyjemnością wam ją polecam. Adriana w "Przypadkowym spotkaniu" pokazała nam, że czasem miłość przychodzi z Nienacka i tam gdzie najmniej się tego spodziewamy, ale może być czymś cudownym i najlepszym co nas w życiu spotkało. Hanna nie sądziła, że ktoś taki jak Wahid będzie dla niej w stanie na tak wiele. Ale był tak dobrą i kochaną osobą, że ja wcale nie dziwię się iż spotkała ją strzała amora. Do tego d...
10
Ara11

Z braku laku…

dotrwałam do końca tylko ze względu na podobieństwo imion z autorką. główni bohaterowie połknęli kije zero chemii. potencjał nie wykorzystany i te powtórzenia....
00
zosiatomczak48

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna wspaniałą powieść romantyczna,warto przeczytać. zła zazdrość nie ma racji bytu
00

Popularność




Copyright © by Adriana Rak, 2023 Copyright © by Wydawnictwo Inedita, 2024All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Kinga Szelest

Korekta: Aneta Krajewska

Projekt okładki: Patrycja Kiewlak

Zdjęcie na okładce (kobieta): Sofia Zhuravetc/Shutterstock

Zdjęcie na okładce (mężczyzna): Spectral-Design/Shutterstock

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I – elektroniczne

Książka powstała dzięki dofinansowaniu, otrzymanemu w ramach Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich w latach 2014-2020.

Wyrażamy zgodę na udostępnianie okładki książki w internecie

ISBN 978-83-970712-1-6

Wydawnictwo Inedita Gniewino Wydawca: Adriana Rak [email protected] www.wydawnictwoinedita.pl

Spis treści

Prolog

Rozdział pierwszy

Rozdział drugi

Rozdział trzeci

Rozdział czwarty

Rozdział piąty

Rozdział szósty

Rozdział siódmy

Rozdział ósmy

Rozdział dziewiąty

Rozdział dziesiąty

Rozdział jedenasty

Rozdział dwunasty

Rozdział trzynasty

Rozdział czternasty

Rozdział piętnasty

Posłowie

Podziękowania

Dla ciebie, mójjedyny…

Ciebie biorąc,zCiebie pijąc, jaoniebo Już nie dbałem, wiedząc przecież, że to jedno

Kwiat zrywając, Ciebie biorącRafał Wojaczek

Prolog

Dwa tygodniewcześniej…

– Przepraszam, czy mogłaby mi pani pożyczyć dwa złote? – Usłyszałam za sobą tajemniczy głos.

Gdy się odwróciłam, ujrzałam przed sobą uśmiechającego się, brązowookiego bruneta. Miał około dwóch metrów wzrostu i przy mojej delikatnej posturze wyglądał niczym bodyguard.

– Zamierzałem skorzystać z toalety, ale wszędzie wymagają tylko tych cholernych polskich monet.

Jego aksamitny głos przeszył mnie na wskroś już od pierwszych sekund.

– Yyy… To znaczy… – zaczęłam się jąkać, próbując nie popełnić żadnej gafy.

Tajemniczy nieznajomy mówił do mnie po angielsku. Co prawda znałam ten język dość dobrze, ale od dawna nie miałam okazji porozmawiać z kimkolwiek po angielsku, dlatego momentalnie zawstydziłam się, próbując przypomnieć sobie podstawowe zasady gramatyki.

– Tak, oczywiście – dodałam po chwili, po czym wyjęłam z kieszeni kilka monet i jedną z nich podałam brunetowi. – Proszę.

– Dziękuję. Będę zobowiązany. – Posłał w moją stronę kolejny zniewalający uśmiech.

Ho, ho, ho. Gdybym tylko była młodsza i miała mniej oleju w głowie, to kto wie… może właśnie zaczęłabym się zachowywać jak trzpiotka? Bez dwóch zdań koleś był warty uwagi. Był nie tylko cholernie przystojny, ale również miał na sobie ubrania, które kosztowały majątek.

Na czym jak na czym, ale na ubraniach – zwłaszcza tych od znanych projektantów – znałam się jak mało kto. Moda była moją pasją, która ponad dwa lata temu stała się też biznesem. Wraz z moją szaloną wspólniczką, Baśką, prowadziłyśmy butik z ekskluzywną, używaną odzieżą, i to nie byle gdzie, bo w kamienicy dziadka Baśki, usytuowanej w samym centrum Warszawy. Co prawda ulica Marszałkowska słynęła z kilku innych podobnych miejsc, ale dotychczas nie miałyśmy na co narzekać, bo też klientów ciągle przybywało.

– Proszę się uśmiechnąć. Taki piękny dzień mamy dzisiaj. Aż szkoda się smucić!

Usłyszałam po krótkiej chwili i poczułam na sobie wzrok mężczyzny, który zamiast udać się do pobliskich toalet, przystanął naprzeciwko mnie i bez żadnego skrępowania patrzył wprost w moją twarz. Coraz bardziej zestresowaną twarz, niepotrafiącą ukrywać emocji. Sama nie wiedziałam dlaczego, ale w jakiś sposób poczułam się zaintrygowana tym mężczyzną. Miał w sobie to „coś”, co przyciągnęło mnie od pierwszej sekundy.

– Dla kogo dobry, dla tego dobry – odfuknęłam w ojczystym języku, co wywołało żywą reakcję u tajemniczego bruneta.

Pomimo ogólnego zainteresowania nic nie było w stanie zmienić mojego nastawienia. Od kilkunastu godzin nie spałam, bo byłam nieźle zawalona robotą.

Ot, zachciało mi się kiedyś pracować na swoim…

– Ja nic nie rozumieć po polsku – odpowiedział, przerywając moje rozmyślania. – Polska to piękny kraj, ale ja nic nie rozumieć.

Uśmiechnęłam się pod nosem w odpowiedzi. Nie byłam w nastroju na rozmowy. I nie byłam w stanie zrobić wyjątku nawet dla tego przystojniaka. Jego słodkie uśmiechy ani nawet zalotne spojrzenia nie mogły mi pomóc. Byłam po uszy zanurzona w problemach.

– Do widzenia. – Dziarskim krokiem postanowiłam pójść przed siebie i ominąć mężczyznę.

Jak się okazało, nie było to wcale takie proste.

– Proszę poczekać. – Zagrodził mi przejście, a zapach jego mocnych perfum momentalnie trafił do moich nozdrzy. – Chciałbym odwdzięczyć się za okazaną pomoc.

Parsknęłam śmiechem w odpowiedzi.

– Pomoc? Jaką pomoc? To przecież tylko dwa złote. Nie ma o czym rozmawiać – odpowiedziałam stanowczo. – Poza tym wystarczyłoby, abyś wszedł do jednej z pobliskich restauracji, a tam bez problemu mógłbyś skorzystać z toalety.

– Dla pani to tylko dwa złote, a dla mnie wielka, bezinteresowna przysługa, za którą chciałbym odpowiednio podziękować. – Nieznajomy nie odpuszczał, kolejny raz szczerząc białe zęby.

Ciężki, unoszący się w powietrzu zapach perfum zaczął odurzać mnie coraz bardziej. Stanowcza postawa mężczyzny jasno pokazała, że nie da za wygraną. Cóż zatem mogłam zrobić?

– Tak? W takim razie proszę podejść do tej staruszki i kupić od niej wszystko, czym dzisiaj handluje. – Wskazałam palcem na siedzącą nieopodal przejścia dla pieszych kobietę, którą często widywałam w tym miejscu.

Sprzedawała kwiaty z własnego ogrodu, a czasem również jedzenie, które sama wcześniej przygotowała w swoim podwarszawskim domu. Często razem z Baśką kupowałyśmy od niej różne przekąski, szczególnie gdy zaczynałyśmy pracę o świcie.

– Gwarantuję, że bardziej szlachetnych pobudek niż pomoc takim osobom jak ona to już nie ma nikt w tym kraju.

– Proszę dać mi chwilę czasu. – Usłyszałam w odpowiedzi, po czym zobaczyłam, jak tajemniczy przystojniak zmierza w stronę staruszki i wykupuje od niej wszystkie bukiety, którymi ona handluje.

Chapeau bas, adonisie – pomyślałam, spostrzegając uśmiech na twarzy kobiety. – Chociaż jedna zadowolona…

– Hej! Proszę zaczekać!

Nie zdążyłam wykonać kroku na przód, gdy ponownie usłyszałam za sobą głos brązowookiego bruneta.

– Wybacz, ale spieszę się do pracy. A poza tym ty chyba chciałeś skorzystać z toalety? – Byłam coraz bardziej poirytowana, czego nie zamierzałam ukrywać.

Ewidentnie facet nie chciał się ode mnie odczepić, co wywołało we mnie jeszcze większą irytację niż poranna rozmowa z moim eks. Całe to niezrozumiałe zainteresowanie nieznajomego minęło w jednej chwili. Ot, czar prysł niczym bańka mydlana.

– Proszę, to dla ciebie… Przyjmij chociaż jeden bukiet… – Nie zważając na moje poirytowanie, ponownie przystanął przy mnie i wręczył mi ogromny bukiet bzu.

– Dziękuję. Uwielbiam bez… – Na mojej twarzy mimowolnie pojawił się uśmiech.

– Gdybym tylko wiedział, że dzięki tym dziwnym kwiatom ujrzę twój zniewalający uśmiech, sam poszedłbym i zerwał je dla ciebie.

– Jasne – skwitowałam bez namysłu, bo od tej słodyczy aż zakręciło mi się w głowie. – Swoją drogą, to nie są żadne dziwne kwiaty, tylko lilak pospolity, potocznie zwany bzem. Osobiście kojarzy mi się on z sielskim życiem na wsi. Takim, którego nie doświadczyłam już od wielu lat. Od dnia, w którym zmarła moja ukochana babcia. – W chwili, w której powąchałam tę wyjątkową roślinę, nie wiedzieć czemu, zdobyłam się na podzielenie się wspomnieniami.

– Rozumiem – odparł krótko, nie odrywając ode mnie wzroku, co bardzo mnie zawstydziło w tamtym momencie.

Spuściłam głowę i ponownie powąchałam bez, którego zapach bez wątpienia, działał na mnie uspokajająco.

Gdy ponownie chciałam powrócić myślami do wspomnień, nieznajomy zbliżył się do mnie na niebezpieczną odległość. Stanął zdecydowanie zbyt blisko. Na tyle blisko, że z powodzeniem mogłam zobaczyć, jak mocno brązowe są jego tęczówki.

– No cóż… – Chrząknęłam po krótkiej chwili, widząc, że najwyraźniej mój wzrok jest czymś, czego oczekiwał. – Wybacz, ale naprawdę spieszę się do pracy. Za niespełna pół godziny muszę odbyć spotkanie z jakże ważną jaśnie panią celebrytką, która wymarzyła sobie sukienkę jedną na milion. Taką, której jeszcze nikt nigdy wcześniej nie włożył – przedrzeźniałam kobietę, przypominając sobie upierdliwy głos niejakiej Anny Różańskiej, niedoszłej gwiazdy polskiego kina. – Och, zresztą nieważne – dodałam, spostrzegając, że stojący przy mnie przystojniak nie nadąża za moją paplaniną. – Miło było poznać. Cześć! – W końcu zdobyłam się na odwagę i poszłam przed siebie, zupełnie pomijając nowo poznanego faceta.

– Do zobaczenia! – wykrzyknął w odpowiedzi.

I choć zupełnie nie zdawałam sobie z tego sprawy, te dwa proste słowa okazały się prorocze.

Rozdział pierwszy

Teraz…

– Ty chyba zwariowałaś, Baśka! Na co ci tyle kwiatów?! Na głowę upadłaś, czy co? Nie masz co robić z kasą? A może już zapomniałaś, że mamy do zapłacenia ostatnią fakturę z Francji?

Wchodzę do sklepu i nie mogę wyjść z podziwu. Podłoga naszego butiku dosłownie zatopiona jest w kwiatach, a konkretniej w czerwonych różach i tulipanach. Doprawdy, zaskakujące połączenie.

– A czy ty jesteś na tyle głupia, by pomyśleć, że ja to wszystko kupiłam? – odbija sprawnie piłeczkę moja przyjaciółka.

– No ktoś musiał, skoro tutaj są… A biorąc pod uwagę, że nie było mnie w butiku od wczoraj, no i że nie pracuje tutaj nikt poza tobą i mną, to… cóż… – Przewracam oczami w momencie, w którym Baśka posyła w moją stronę wymowne spojrzenie. – Wniosek jest jeden. Jesteś głupia i marnujesz nasze ciężko zarobione pieniądze.

– Sama jesteś głupia! – mówi coraz bardziej poirytowana. – Bo to nie ja w tajemnicy przed przyjaciółkami chadzam na randki z jakimiś dziwnymi typami.

– Że co? Przecież mówiłam ci, że sprawa z Olkiem jest już ostatecznie zamknięta, kumasz? Od kilkunastu dni nie mam z nim żadnego kontaktu – odpowiadam, myśląc, że Baśka znowu wypomina mi mój krótki związek z jednym z dawnych kolegów.

Nasza relacja była na tyle krótka, że nie zdążyłam nawet opowiedzieć o niej Basi, która w tamtym czasie przebywała w Gdańsku u poważnie chorej matki.

– Co ty mi tu z jakimś Olkiem wyjeżdżasz? Mówię o tym typie, który wysłał ci te wszystkie kwiaty! Dwóch kurierów do tego wynajął, a biedni jeszcze mieli problem, by to wszystko szybko i sprawnie wnieść.

– To chyba jakaś pomyłka, bo ja z nikim się nie spotykam… – Zaciekawiona przystaję przy jednym z ogromnych bukietów w szklanym wazonie.

– A ja jestem Królewna Śnieżka i właśnie czekam na siedmiu krasnoludków. Weź, kobieto, się nie kompromituj! Przecież napisał jasno i wyraźnie, że… – Waha się przez sekundę i sprawnym ruchem dłoni wyciąga z jednego z bukietów białą karteczkę, po czym kontynuuje: – Że nie może przestać myśleć o tobie i że blask twoich oczu wciąż przyćmiewa jego umysł. – Ostatnie słowa wypowiada, ledwo powstrzymując śmiech. Żmija jedna.

– Pokaż mi to – warczę i zbliżam się w jej kierunku, by wziąć od niej tę nieszczęsną kartkę.

Z prędkością światła chłonę zawarty na niej tekst, który wciąż niczego mi nie podsuwa. Nawet podpis rzekomego amanta.

Wahid, Wahid, Wahid… Nic mi to nie mówi – myślę pospiesznie.

Chwila! Jeśli byłby to ktoś poznany w czeluściach Internetu, to jakim cudem znałby moje prawdziwe imię? A niewątpliwie rzekomy Wahid je zna, skoro na odwrocie karteczki widnieje napis „Dla Hani”. Poza tym, skąd ktoś mógłby znać adres mojej firmy…?

Coś mi tutaj ewidentnie nie pasuje, lecz nie mam głowy, by się tym zająć.

– Co? Czyżby to kolejny dawny kolega z liceum, którego zaprosiłaś do swojego łóżka i o którym, rzecz jasna, znowu zapomniałaś mi powiedzieć? – Baśka krzyżuje ręce na piersi.

– Mówię przecież, babo wstrętna, że nie wiem, o co chodzi. To musi być jakaś pomyłka i tyle. – Wzdycham, uważając, że to niemożliwe, abym zapomniała o tym, że kogoś poznałam. W dodatku faceta, który szarpnął się na taki gest.

Nieee. To na pewno któryś z klientów jest zamieszany w ten dziwny występek.

– Jasne. Ciekawe tylko, jak ta pomyłka wygląda i skąd w ogóle wiedział, że tutaj pracujesz. – Detektyw Barbara Załuska wciąż nie ustępuje.

– Mało mnie to obchodzi – odpowiadam zgodnie z prawdą i wyrzucam białą karteczkę do stojącego nieopodal kosza. – A teraz z łaski swojej, zamiast węszyć, chodź ze mną na zaplecze i zróbmy tam porządek, by zabrać stąd chociaż część tych kwiatów. Wiesz przecież, że dzisiaj odwiedza nas pani barterek?

Zaśmiewam się, przypominając sobie o niejakiej Kai, dziewczynie, która nieustannie wypisuje do nas, proponując wymianę barterową. Ona pokazuje na swoim koncie, na Instagramie ubrania, które rzekomo u nas kupuje, a my korzystamy z jej reklamy, potencjalnie docierając do nowych klientów – w zamyśle obserwujących jej stronę. Natarczywość i intensywność jej wiadomości sprawiła, że nazwałyśmy ją pani barterek, wszak to właśnie ona miała manię zdrabniania wielu słów, czym doprowadzała mnie czasem do szewskiej pasji. Nic mnie tak bowiem nie wkurza, jak „sukienusia”, „buciki” czy „torebeczka” w ustach trzydziestoletniej kobiety, bo właśnie tyle wiosen liczy sobie szanowna Kaja.

– Jasne. Nie myśl sobie jednak, że tak łatwo wymigasz się od odpowiedzi. – Baśka daje mi kuksańca, gdy obie znajdujemy się na zapleczu.

– Uwierz, że jedynym mężczyzną, o ile można go tak nazwać, jest pan pingwinek – mruczę, puszczając oczko w jej stronę.

– Jeszcze mi nawet za niego nie podziękowałaś!

– No cóż, od świąt minęło dopiero pół roku, a ja potrzebowałam chwili, aby go przetestować. I wiesz co? Muszę przyznać, że miałaś rację. Liczba orgazmów, które z nim przeżyłam, jest zadziwiająco wysoka. Dziękuję. – Uśmiecham się do niej, a ta odwzajemnia mój uśmiech.

Wibrator, który kilka miesięcy wcześniej podarowała mi na Gwiazdkę, był strzałem w dziesiątkę. Co prawda początkowo byłam sceptycznie nastawiona, ponieważ nigdy nie czułam potrzeby samozadowalania, lecz ze względu na brak stałego partnera musiałam sobie jakoś radzić. Pingwinek jest moim jedynym i w dodatku tak doskonałym partnerem, który z łatwością pobudza moją łechtaczkę. I to za każdym razem…

– No widzisz. W sumie słyszałam kilka dni temu dziwne odgłosy dobiegające z twojego pokoju o północy…

– Nie mów nic więcej, błagam. – Peszę się w tej samej sekundzie, w której słyszę, że ktoś wchodzi do naszego butiku.

– Dzień dobry, czy pracuje tutaj pani Hanna Zamojska?

Młody mężczyzna przystaje przy jednym z blatów, na którym porozstawiane są szkatułki z biżuterią. W rękach trzyma malutki pakunek. Jest ubrany w granatowy, dobrze skrojony garnitur, co przykuwa moją uwagę.

– Tak, to ja. – Patrzę wprost na niego.

– Dzień dobry. Zostałem poproszony o to, aby przekazać pani tę paczuszkę. – Wyciąga dłoń w moją stronę i przekazuje mi drobny podarunek. – Do widzenia. – Kłania się po chwili i opuszcza butik.

Zaraz, zaraz. Co to znowu ma być? – myślę, lecz nie jestem nawet w stanie zapytać nieznajomego, co, do cholery, się dzieje, ponieważ on nawet nie oczekuje na moją reakcję.

Zaciekawiona sięgam po paczuszkę, którą otwieram. Moim oczom ukazuje się malutkie pudełeczko; jak się szybko okazuje, skrywa w sobie bransoletkę oraz kartkę.

Mam nadzieję, że ten skromny podarunek jestwstanie zrekompensować Twoją pomoc. Spotkajmy się, proszę, jutroo20.wMarriotcie.

Będęczekał.

Wahid al-Hasan

– No rzeczywiście, skromny podarunek… – Słyszę za sobą prześmiewczy głos Basi. – Ta bransoletka jest pewnie warta tyle, ile nasz miesięczny utarg.

– To musi być jakaś pomyłka. Zdecydowanie. Nie znam żadnego Wahida – mruczę pod nosem, spoglądając na mieniący się w moich oczach podarunek.

Wygrawerowany w środku napis tylko potwierdza moje przypuszczenia. Cartier. Zdecydowanie ktoś szarpnął się na niezły gest.

– Ale najwyraźniej on zna ciebie. I to dość dobrze, skoro wie, jak się nazywasz i gdzie pracujesz – rzuca kąśliwie w moją stronę.

Z pewnością mi nie wierzy.

Zresztą, ja już sama zaczynam powątpiewać w swoją pamięć.

– Przysięgam ci, że z żadnym Wahidem nic mnie nie łączy. Ba, nie znam gościa. Tak, wiem, jak to brzmi, ale zaufaj mi, nie znam nikogo takiego. – Wzdycham, nie wiem już który raz z kolei.

Jestem coraz bardziej poirytowana. Niewątpliwie ktoś wie o mnie o wiele więcej, niż powinien. A ja nic nie potrafię z tym zrobić, bo nie mam nawet pojęcia, kim jest ta osoba.

Zrezygnowana siadam na jednym z butikowych foteli, próbując raz jeszcze zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi.

– W takim razie musisz pójść na jutrzejsze spotkanie i dowiedzieć się, kto to taki. – Baśka nie daje za wygraną. Sądząc po wyrazie jej twarzy, jest mocno zaciekawiona całą tą niecodzienną sytuacją.

– Czy ty już do reszty zwariowałaś? Mam iść na spotkanie, nie znając tego całego Wahida? Co, jeśli okaże się on jakimś świrem, który z niewiadomych mi powodów robi sobie ze mnie żarty? – Prycham, nie potrafiąc już ukryć swoich emocji. Nerwy biorą górę.

– Świr, którego stać na bransoletkę za dziesięć kafli? Albo i więcej? No brzmi ciekawie. A poza tym, chyba nie sądzisz, że jestem na tyle głupia, aby puścić cię samą. Pójdziesz na to spotkanie. A raczej, pójdziemy na nie obie.

Jej stanowczy ton głosu jeszcze bardziej wyprowadza mnie z równowagi, bo nie mam zamiaru się z nikim spotykać.

– Oszalałaś? Nigdzie nie pójdziemy.

– A właśnie że pójdziemy. Bo co, jeśli jest to któryś z naszych klientów? No dobra, może nie klientów, bo w większości znamy ich personalia i nie kojarzę, aby jakikolwiek Wahid kiedykolwiek robił u nas zakupy, ale co, jeśli jest to jakiś brat klienta? Kuzyn klienta? Przyjaciel klienta? Ktokolwiek, komu wpadłaś w oko?

– Tym bardziej nie powinnyśmy nigdzie iść.

– Klient nasz pan. – Uśmiecha się pod nosem.

Już ja wiem, co oznacza ten jej słodki uśmieszek.

– Nie, nie i jeszcze raz nie. To chore. Cała ta sytuacja jest chora. I wiesz co? Zaczyna boleć mnie głowa od zapachu tych wszystkich kwiatów.

Wstaję z fotela i ponownie udaję się na zaplecze, by poszukać tabletki przeciwbólowej. Tymczasem Baśka zajmuje się klientką, która odwiedza nas butik.

Mając moment wytchnienia, przygotowuję zaległe faktury, które natychmiast musimy opłacić.

Zaledwie po kilkunastu minutach, w chwili, w której szperam w jednym z segregatorów, z nadzieją na to, że nie znajdę w nim już niczego do opłacenia, Baśka ponownie przychodzi na zaplecze.

– Ochłonęłaś? Bo tak właśnie sobie myślałam, czy ta czarna sukienka, która wczoraj przyszła do nas i której jeszcze nie zdążyłyśmy wrzucić na sklep, będzie na ciebie pasowała? Sądzę, że tak. Jest boska.

Najwyraźniej mój stanowczy sprzeciw w ogóle do niej nie dociera.

– W najbliższym czasie nigdzie się nie wybieram, więc nie widzę potrzeby, by zatrzymać ją dla siebie.

– No przestań już. Wiem, że aż zżera cię od środka, aby dowiedzieć się, kim jest ten tajemniczy Wahid. No daj spokój, no. – Ponownie daje mi kuksańca, na co błyskawicznie reaguję.

– Zostaw mnie w spokoju – warczę, odsuwając się od niej na bezpieczną odległość. – Przecież mówię wyraźnie, że nigdzie nie pójdę.

– Głupia jesteś i tyle. Obyś tego nie żałowała – rzuca wyraźnie poirytowana i wychodzi z pomieszczenia.

Dalsza część dnia, za sprawą jej focha, mija nam wyjątkowo cicho i spokojnie.

*

– Nadal masz amnezję? – Baśka wraz ze swoją posępną miną wita mnie kolejnego dnia w butiku.

– Dałabyś już sobie spokój z tym tematem. A poza tym to dzień dobry.

Jak gdyby nigdy nic wchodzę pewnym krokiem na zaplecze, gdzie zostawiam swoją torebkę i kilka innych drobiazgów, po czym zabieram się do pracy.

– Plan na dziś jest następujący – zaczynam mówić do Baśki, która niczym posąg wciąż stoi za butikową ladą.

Jasnoróżowy napis Gioia zaczyna powoli przygasać, co sprawia, że błyskawicznie zapisuję sobie w myślach, aby w najbliższym czasie kupić nowe światełka LED-owe.

– Ja zajmuję się pakowaniem wszystkich wczorajszych zamówień internetowych, a ty możesz w tym czasie przejrzeć dokumenty za tamten miesiąc. Wydaje mi się, że wszystko jest OK, ale co dwie głowy, to nie jedna.

Odkąd dwa miesiące wcześniej przeszłyśmy cholerną kontrolę z urzędu skarbowego, obie dmuchamy na zimne i pomimo korzystania z usług jednego z warszawskich biur rachunkowych, dokładnie przeglądamy każdy papierek, począwszy od faktur, a skończywszy na pozornie nikomu niepotrzebnych pokwitowaniach.

– Ja mogę zająć się wszystkim, ale ty chyba nie będziesz miała na nic czasu. – Mrozi mnie wzorkiem.

– A to niby dlaczego? – Mrużę oczy zaciekawiona.

– Spójrz na to. – Odwraca się na pięcie, po czym ściąga z jednego z wieszaków biały pokrowiec.

– Co to? Zamówiłaś coś bez mojej wiedzy?

– Gorzej. – Uśmiecha się pod nosem. – To nie ja, tylko mężczyzna, którego nie znasz.

– Mężczyzna, którego nie znam?

– W skrócie: Wahid.

Gdy wypowiada te słowa, przystaję przed ladą.

W tej samej chwili czuję, że uderza we mnie trudna do zdefiniowania fala gorąca, zwiastująca cały wachlarz emocji.

– Tuż po tym, jak otworzyłam sklep, odwiedził mnie kolejny kurier i wręczył mi ten pakunek. Gdy zapytałam go, od kogo jest ta przesyłka, odpowiedział, że od pana Wahida al-Hasana.

Wzdrygam się na samą myśl o tym, że znowu coś wysłał. Borze Tucholski.

– Nie no bez jaj. Pokaż mi to. – Wyciągam dłonie w stronę przyjaciółki, która błyskawicznie przysuwa się w moją stronę i podaje mi pokrowiec.

W chwili, w której trafia on w moje ręce, dostrzegam dobrze znane mi logo jednej z czołowych polskich projektantek mody.

– O nie. To sukienka od Gosi Baczyńskiej… – zaczyna komentować niemalże każdy mój ruch. – Przepiękna… – dodaje, kiedy naszym oczom ukazuje się czarna, cekinowa sukienka.

– To fakt.

Zastygam na moment, podziwiając każdy milimetr tej wyjątkowej kiecki. Nie mam jednak okazji, by przyjrzeć jej się uważniej, ponieważ Basia wyrywa mnie z zamyślenia.

– Patrz, wypadło coś. – Schyla się i podnosi z podłogi małą karteczkę, po czym prezentuje mi jej treść.

Będę zaszczycony, jeśli włożysz tę sukienkę na dzisiejsząkolację.

Wahid

– Nie no, po prostu nie wierzę. – Prycham, rzucając sukienką o blat. – Co on sobie w ogóle myśli?!

– No nie żeby coś, bo to nie moja sprawa, ale rzeczywiście dziwnie to wszystko wygląda… – Baśka również wydaje się skonsternowana.

– Nie jestem żadną panienką do wynajęcia, której można ot tak po prostu przesyłać kwiaty i biżuterię! – krzyczę, a mój donośny głos wypełnia wnętrze naszego butiku. – Kim w ogóle jest ten skończony kretyn, który myśli, że spotkam się z nim i włożę tę cholerną sukienkę? Boże, Baśka, powiedz coś, bo nie wytrzymam! – Opadam bezsilnie na fotel.

Basia wciąż nie odrywa ode mnie wzroku. Jest coraz bardziej przejęta.

– Kuźwa… Sama nie wiem. Trochę to wszystko dziwne. Nie znasz go przecież. – Prycha, podłapując mój podły nastrój.

– Jakkolwiek dziwnie to brzmi i wygląda, taka jest prawda. Nie znam go i nie wiem, o co biega. I co to w ogóle za koleś, który wysyła mi sukienki?! Noż ku…

Nim dokańczam, słyszę, że dzwoni butikowy telefon.

– Odbierz – mówię do Baśki. – Ja nie mam siły na jakąkolwiek sensowną rozmowę.

– Tak, słucham?

Gdy wstaję z fotela, słyszę, że przyjaciółka wykonała moje polecenie.

– Tak… To znaczy… Tak, jest tutaj – mówi dalej, po czym, kiedy odwracam się w jej stronę, na jej twarzy pojawia się dziwny grymas.

O, tak. To ta mina, którą pokazuje mi, że jest zakłopotana.

– Hanka, to do ciebie… – Zbliża się do mnie i podaje mi telefon.

– Do mnie? – Waham się przez moment. – Tak, słucham?

– Hanno… To naprawdę ty? – Słyszę w odpowiedzi. Rozmówca mówi do mnie po angielsku.

– Zależy, kto pyta.

– Dzień dobry, Hanno. Przepraszam, powinienem był się najpierw przedstawić. To ja. Wahid al-Hasan. Mam nadzieję, że podoba ci się sukienka.

Nieznajomy głos rozwściecza mnie coraz bardziej.

– Przepraszam, kuźwa, kto? – Prycham. – To ty wysłałeś mi tę sukienkę oraz bransoletkę? I przy okazji zasypałeś cały mój sklep kwiatami?

– Tak, to ja. Nie pamiętasz mnie? – Ton wskazuje, że jest wyraźnie zaintrygowany.

– No, jak widać, musisz mnie oświecić w tej kwestii – odpowiadam poirytowana po polsku, na co mój rozmówca błyskawicznie reaguje.

– Tamtego dnia, w którym cię poznałem, byłaś tak samo zła jak teraz. Ostra jak brzytwa. – Śmieje się. – I właśnie dlatego nie mogłem o tobie zapomnieć, Hanno. Wywarłaś na mnie ogromne wrażenie – dodaje, po czym zapada kilkusekundowa cisza. – Nie codziennie zdarza mi się, aby osoba pożyczająca mi dwa złote była aż tak charakterna.

Gdy wypowiada te słowa, w jednej chwili przypominam sobie o sytuacji sprzed dwóch tygodni, kiedy to tajemniczy brunet pożyczył ode mnie kilka złotych, ponieważ chciał skorzystać z miejskiej toalety.

– Ach. To naprawdę ty? – pytam, zupełnie nie dowierzając.

– Tak, to ja byłem tym szczęśliwcem, który nie tylko skorzystał z toalety, ale również miał okazję porozmawiać z przepiękną i jakże zadziorną Polką.

Śmieję się w odpowiedzi.

– Wybacz, ale ani wtedy, ani dzisiaj nie mam dobrego humoru. Obowiązki i te sprawy…

– Rozumiem, i dlatego mam wielką nadzieję, że zgodzisz się na dzisiejszą kolację.

– Niestety, muszę cię rozczarować. Nigdzie się nie wybieram – odpowiadam stanowczo zgodnie z własnym sumieniem.

– Nalegam, Hanno. Chciałbym ci się odwdzięczyć w odpowiedni sposób. – Wahid również obstaje przy swoim.

– Nie musisz zabierać mnie na kolację, by podziękować. Już to zrobiłeś, nie pamiętasz? Podziękowałeś, wykupiłeś kwiaty u poczciwej staruszki, by później znowu mi podziękować, wysyłając cholernie drogą bransoletkę. No i dzisiaj ta sukienka… – Wzdycham. – Swoją drogą, mógłbyś mi powiedzieć, gdzie mogę zwrócić obie rzeczy? Nie sądzę, aby takie prezenty były odpowiednie.

– Nie potrzebuję żadnych zwrotów. To były prezenty dla ciebie, Hanno.

– Cholernie drogie prezenty, o których dotychczas mogłabym jedynie pomarzyć. Nie czuję się dobrze ze świadomością, że mi je podarowałeś.

– Gioia…1

– Słucham? – Gdy wypowiada nazwę mojego butiku, nie do końca rozumiem, co ma na myśli.

– Spraw mi tę radość i przyjmij obie rzeczy.

– Nie, nie ma mowy! – Od razu się reflektuje. – Nie znam cię i nie życzę sobie prezentów od obcych mi osób! – Jestem zła jak osa.

– Rozumiem. W takim razie, proszę, spotkaj się ze mną, by móc mi je oddać. Dzisiaj około dwudziestej przyjedzie po ciebie mój kierowca, dobrze? To Ahmed, mój zaufany pracownik.

– Wahid… – Nie jestem zadowolona z faktu, że ten w ogóle mnie nie słucha.

– Proszę, Hanno. Jedno spotkanie…

Wrrr. Mam ochotę nim potrząsnąć, lecz hamuję swoje emocje. Nie wiedzieć czemu, coś mnie w nim intryguje. Być może to ta stanowczość? A może i tajemniczość…? Sama nie wiem, aczkolwiek podświadomie czuję, że powinnam dać mu szansę.

No cóż. Najwyżej będę tego żałować – kwituję szybko w myślach.

– Dobrze. Jedno spotkanie i koniec.

– Dziękuję. W takim razie proszę, abyś wysłała mi później na ten numer, wiadomość z adresem miejsca, z którego odbierze cię Ahmed. Do zobaczenia, Hanno. Cieszę się, że mogłem cię w końcu usłyszeć – dodaje, a jego aksamitny, wyważony głos również studzi moje emocje.

– Do zobaczenia – odpowiadam i zakańczam połączenie.

– No to się porobiło. – Baśka, jak to ma w zwyczaju, nie ukrywa swojej ciekawości.

– Błagam, ani słowa więcej. Muszę to wszystko przemyśleć – mówię i kieruję swoje kroki ku zapleczu.

Spędzam tu dobrą godzinę, rozmyślając o tym, co się właściwie wydarzyło.

*

– No to miałaś fart, nie ma co.

Po tym, jak opowiedziałam Basi całą historię związaną ze spotkaniem Wahida, ta nie kryje podekscytowania. Od kilku minut ochoczo zadaje kolejne pytania i wciąż żywo wszystko komentuje.

– Chcesz, to mogę się zamienić. Nie ma problemu – mówię, kończąc jeść pierwszy tego dnia posiłek, czyli zimne już spaghetti zamówione z jednego z pobliskich barów.

– Chętnie, ale nie lubię trójkątów. – Popija łyk zimnej coli, po czym kontynuuje: – No co? Myślisz, że i tak nie latałby za tobą? Zresztą, z moją aparycją, to ja mogę sobie jedynie z daleka powzdychać do takich jak on. – Wbija wzrok w butikową witrynę.

– Przestań – karcę ją, bo nigdy nie jestem w stanie zrozumieć jej wywodów.

Moim zdaniem jest nie tylko zadbaną, ale również cholernie seksowną kobietą, która nie boi się eksponować swoich krągłości.

Zresztą, wieloletni wielbiciel Baśki, niejaki Grześ, wielokrotnie jej to uświadamia. Najwyraźniej jednak robi to niewystarczająco dobrze, skoro wciąż odrzuca jego amory.

– To jak? Jedziemy do mieszkania i tam szykujemy cię na bóstwo czy wszystko załatwiamy tutaj? – pyta po chwili, co pozwala mi skupić uwagę na czymś innym niż wygląd mojej przyjaciółki.

– Tutaj. Muszę wybrać jakąś sukienkę… – Wypowiadając te słowa, mlaskam głośno, wyciągnąwszy z kartoniku ostatni kawałek mięsa.

– Jasne. W takim razie pojadę teraz do domu, bo muszę przywieźć tutaj kosmetyki, a ty zostań i pilnuj interesu. – Jak to ma w zwyczaju, błyskawicznie rozplanowuje dalszą część dnia. – Przywieźć ci coś? – pyta na odchodne, zabierając kluczyki od swojego auta. – Może pana pingwinka? No wiesz, przydałoby ci się porządne rozluźnienie mięśni.

Szczerzy idealnie białe zęby, a ja w odpowiedzi posyłam jej jedno z tych spojrzeń, które jasno sugeruje, co sądzę o jej pomyśle.

– Przestań i idź już, bo mam coraz mniej czasu.

– No proszę, proszę. Nagle czas ci się kończy, a jeszcze parę minut temu zaciekle trzymałaś się tego, że nigdzie się nie wybierasz. – Baśka śmieje się w najlepsze. – Oj, Hanka, Hanka. Oby tylko coś z tego wyszło.

– A co ma niby wyjść, ty wariatko? Coś sugerujesz? – Przystaję na moment przy plastikowym koszu, do którego wyrzucam pusty kartonik.

– A nic, nic, moja droga. Tak ci tylko życzę, abyś wreszcie miała okazję poużywać sobie trochę czegoś innego niż plastikowy wibrator – mówi, puszczając przy tym oczko.

– Nie używam plastikowych wibratorów, wypraszam sobie – odpowiadam kąśliwie, po czym prostuję się i zbliżam do głównej lady, gdzie zamierzam wytrzeć niewidzialne kurze.

Wszystko, byleby dłużej nie drążyć tego tematu. Znając mój porywczy charakter, jeszcze byłabym skłonna odwołać to całe spotkanie, aby tylko mieć spokój.

– Dobra, już dobra. Przecież żartuję. – Patrzy na mnie, znowu uśmiechając się pod nosem. – OK, idę, bo zaraz zabijesz mnie tym swoim wzrokiem – dodaje po sekundzie i znika za szklanymi drzwiami.

Zostaję sama. Na szczęście już po kilku minutach – w czasie których rzecz jasna, rozmyślam o Wahidzie i o tym, czy aby na pewno podjęłam słuszną decyzję odnośnie do naszego spotkania – w naszym butiku pojawia się stała klientka, jedna z młodych aktorek. Julka jest przyjazną i bardzo otwartą osobą, dlatego cieszę się na jej widok. Moja radość wzrasta z każdą kolejną minutą, ponieważ młoda kobieta, jak to ma w zwyczaju, nie zważa na koszta i zostawia w naszym salonie całkiem niezłą sumkę.

*

Po upływie godziny do butiku wraca Basia, trzymająca w rękach dwie torebki. Jedna z nich jest moja. To malutka, czarna torebka Diora, którą kupiłam sobie niegdyś za pierwsze większe zarobione pieniądze. Obecnie jest warta o wiele więcej niż wtedy, co jeszcze bardziej napawa mnie dumą, wszak nie tylko jest pamiątką, ale również – jakby nie patrzeć – moją małą inwestycją.

– Widzę, że wszystko już przemyślałaś – mówię, gdy przyjaciółka zbliża się do mnie, wyciągając ze swojej torby moją bieliznę, a także czarne szpilki. – Co w takim razie włożę dzisiaj? – pytam, widząc, jak otwiera przede mną kuferek pełen kosmetyków niezbędnych do wykonania makijażu.

– Już ci mówiłam. Ta czarna sukienka z ostatniej dostawy będzie idealna – odpowiada przejęta, po czym zamyśla się na krótką chwilę. – Bo jak rozumiem, sukienki, którą podarował ci twój nowy wielbiciel, nawet nie bierzesz pod uwagę…?

– Nie. – Prycham stanowczo. – Przecież idę tam z zamiarem, by mu ją oddać. Tak samo, jak i bransoletkę.

– No właśnie. W takim razie ta czarna kopertowa sukienka będzie w sam raz. Idealnie uwydatni twój biust i podkreśli szczupłą sylwetkę. A do tego twoje ulubione szpilki, które przywiozłam, torebka i odpowiedni makijaż. Będziesz wyglądała jak milion dolarów. Trust me2.

Baśka ewidentnie jest w swoim żywiole. Stylizowanie to jej konik. Nie bez powodu zresztą jest ulubioną doradczynią naszych klientek.

– No dobra. Chyba mnie przekonałaś. Ale nie rób mi, proszę, zbyt mocnego makijażu. – Kiwam palcem w jej stronę, przysiadając na fotelu.

– Masz moje słowo, choć nie ukrywam, że do takiej delikatnej sukienki i do twojej urody aż się prosi, aby jakoś mocniej podkreślić ci oko… – ocenia jak zawodowa makijażystka.

Choć nigdy nie ukończyła żadnej szkoły czy nawet kursu w tym kierunku, jest perfekcyjna w tym, co robi.

– Swoją drogą, musisz powiedzieć mi, jaki on jest. Jak wygląda? Przez całą drogę jechałam autem i zastanawiałam się, czemu tamtego dnia to nie ja odbierałam garnitur od Mikołajczaka – przywołuje dzień, w którym wracając od jednego z naszych klientów, spotkałam Wahida.

– A widzisz, a prosiłam cię wtedy, abyś poszła tam za mnie.

– Fakt. Mogłam pójść. – Śmieje się w głos, po czym podchodzi do drzwi i nakleja kartkę.

Dziś Butik Gioia czynny do godziny 18. Przepraszamy!

Po chwili obie znowu żywo dyskutujemy, pakując ostatnie zamówienia, złożone przez naszych klientów przez Internet. Tuż po osiemnastej zamykamy butik i udajemy się na zaplecze, gdzie Baśka przygotowuje mnie na wyjście. Gdy nakłada na moją twarz najróżniejsze kosmetyki, wysyłam do Wahida SMS z informacją, że jego kierowca może odebrać mnie z butiku. Wahid błyskawicznie odpowiada.

Super! Już nie mogę się doczekać naszegospotkania…

Czytam i przytakuję mu w myślach. Ja również, nie rozumiejąc samej siebie, nie mogę doczekać się chwili, w której go zobaczę. Tę myśl pozostawiam jednak dla siebie, ponieważ wiem, że jeśli tylko podzieliłabym się nią z Baśką, ta od razu zaczęłaby snuć plany na przyszłość.

Tuż przed dwudziestą, wystrojona i lekko zdenerwowana, opuszczam butik w towarzystwie Ahmeda.

1 Gioia (z włoskiego) – radość. Jest to również nazwa butiku, który prowadzą Hania i Basia.

2 Trust me (z angielskiego) – Zaufaj mi.