Choczewskie wichry - Adriana Rak - ebook + książka
NOWOŚĆ

Choczewskie wichry ebook

Adriana Rak

3,8

114 osoby interesują się tą książką

Opis

W 1937 roku, po niespodziewanej i bolesnej śmierci matki, młoda Anna przeprowadza się wraz z ojcem do Choczewa. Zrezygnowana i pełna obaw o swoją przyszłość, stara się odnaleźć w nowym miejscu, mając na uwadze dobro ukochanego ojca. Po kilku miesiącach poznaje Karla, młodego mężczyznę, który swoją naturalnością i ciepłem zdobywa jej serce. Rok później, jako małżeństwo, wspólnie planują przyszłość, marząc o własnym domu i powiększeniu rodziny. Ich marzenia spełniają się szybciej, niż się spodziewali, przynosząc im ogromne szczęście.

 

W nocy pierwszego września 1939 roku ich szczęście pęka jednak jak bańka mydlana. Karl zostaje powołany do wojska, a Anna, będąc w zaawansowanej ciąży, musi pogodzić się z nową, brutalną rzeczywistością. Na domiar złego jej przyjaciółka Debora, córka żydowskiego przedsiębiorcy, popada w poważne tarapaty. Z każdym kolejnym dniem nadziei na lepsze jutro ubywa, a życie Anny i Karla zostaje wystawione na ciężką próbę.

 

Choczewskie wichry to poruszająca opowieść o miłości, nadziei i walce o przetrwanie w obliczu wojennej zawieruchy, ukazująca losy zwyczajnych ludzi, których życie zostało zniszczone wraz z wybuchem drugiej wojny światowej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 429

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (4 oceny)
0
3
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tej autorki w Wydawnictwie WasPos

CYKL UWIKŁANI

Uwikłani. Tom 1

Uwikłani. Tom 2

CYKL MAROKAŃSKI

Marokańskie słońce

Francuskie noce

CYKL ZŁUDNE NADZIEJE

Złudne nadzieje. Tom 1

Złudne nadzieje. Tom 2

POZOSTAŁE POZYCJE

Bezmiar cierpienia

Zagubieni

Choczewskie wichry

Wybaczam ci

The Postman. Miłosna przesyłka (duet z Angelika Ślusarczyk)

Wszystkie pozycje dostępne również w formie e-booka

Copyright © by Adriana Rak, 2021Copyright © Wydawnictwo WasPos, 2024All rights reservedWszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Kinga Szelest

Korekta: Aneta Krajewska

Projekt okładki: Patrycja Kiewlak

Zdjęcie na okładce: Freepik

Ilustracje wewnątrz książki: © by pngtree.com

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wyrażamy zgodę na udostępnianie okładki książki w internecie

Wydanie II – elektroniczne

ISBN 978-83-8290-641-7

Wydawnictwo WasPosWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

Słowo od autorki

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

31

32

33

34

35

36

37

38

EPILOG

Podziękowania

Jeszcze kilka słów na koniec…

Ze specjalną dedykacją dla mojej najbliższej rodziny.

Słowo od autorki

Gotschow, Chottschow, Choczau, Gotendorf, czy wreszcie Choczewo – to tylko kilka nazw, które na przestrzeni ostatnich wieków nosiła ta wyjątkowa i niezwykle malownicza miejscowość, oddalona od Morza Bałtyckiego zaledwie o parę kilometrów.

To właśnie tam postanowiłam osadzić fabułę, pokazując, jak niezwykle skomplikowana, a przy tym wyjątkowo barwna jest historia tego miejsca.

Aby usprawnić lekturę, zdecydowałam, że będę trzymać się jednej nazwy, dlatego też – pomimo że w tamtym czasie, a konkretniej od 29 grudnia 1937 roku, Chottschow został przemianowany na Gotendorf i trwało to aż do 1945 roku – w powieści tej będę posługiwała się polską nazwą: Choczewo. Również miejscowości sąsiednie oraz wszystkie inne wspomniane w tej książce będą miały polskie nazwy, jak na przykład Rieben – Rybno, Garzigar – Garczegorze, Lauenburg – Lębork itd.

Niektórych niemieckich słów, jak na przykład Mausebär, nie byłam w stanie jednoznacznie przetłumaczyć, zostały więc zapisane oryginalnie, czyli w języku niemieckim.

Życzę fascynującej i niezapomnianej lektury.

Adriana Rak

Ich muss durch den Monsun,Hinter die Welt,ans Ende der Zeit,bis kein Regen mehr fällt.Gegen den Sturm, am Abgrund entlangUnd wenn ich nicht mehr kann, denke ich daran.Irgendwann laufen wir zusammenDurch den Monsun, dann wird alles gut1.

Muszę przez monsun,za światem na koniec czasu,gdzie nie pada deszcz.Przez burzę, wzdłuż przepaści.I kiedy już nie mogę, myślę o tym.Kiedyś pobiegniemy razem.Przez monsun, potem wszystko będzie dobrze.

Tokio Hotel, „Durch Den Monsun”

1https://www.tekstowo.pl/piosenka,tokio_hotel,durch_den_monsun.html (data dostępu: 25.08.2021). Tokio Hotel, „Durch den Monsun”, słowa: Bill Kaulitz, David Jost, Patrick Benzer, Dave Roth, Peter Hoffmann, z albumu: „Schrei”, 2005.

W tej książce fikcja literacka miesza się z prawdziwymi wydarzeniami…

1

1937 rok

Wychodząc z lęborskiego mieszkania, uroniła łzy, które pospiesznie, z obawy przed zatroskanym wzrokiem ojca, szybko wytarła bawełnianą chusteczką.

To już koniec – pomyślała, zamykając za sobą drzwi.

Koniec beztroskich chwil, zabaw, spotkań z koleżankami. Koniec jej nastoletniego życia…

Od teraz wszystko miało być inaczej. Zostali z ojcem zupełnie sami, a los postanowił za nich. Wraz z nagłą śmiercią matki ich życie stopniowo zaczęło się zmieniać.

A przecież miało być tak pięknie. Jej ukochana matula miała żyć wiecznie, a przynajmniej na tyle długo, by w spokoju dożyć starości. Niestety okrutna choroba pokrzyżowała te plany. Trzy tygodnie temu trzydziestoośmioletnia Pauline Schulz odeszła, przeżywszy wiele tygodni męczarni. Pozostawiła po sobie smutek i pogrążoną w żałobie rodzinę.

Anna, jedyne dziecko Pauline i Petera, wciąż nie dopuszczała do siebie czarnych myśli. Odkąd zabrakło w jej życiu matki, żyła jakby w oddali, pokornie czekając na to, aż ta wróci. Bo przecież musiała wrócić! Nie mogła ich tak po prostu zostawić! Nie teraz, kiedy ojczulek dostał w pracy upragniony awans. I choć z prężnie rozwijającego się miasta, jakim bez dwóch zdań był Lębork, został przeniesiony do małej miejscowości, której nazwa zupełnie nic jej nie mówiła, wiedziała, że status ich życia znacznie się poprawi. A przynajmniej miał się poprawić, za sprawą trzypokojowego mieszkania, które ojciec miał dostać w przydziale. Jego pensja również miała wzrosnąć aż o trzydzieści marek. Dotychczas mieszkali w malutkim, ciemnym mieszkaniu na obrzeżach miasta.

Dziewczyna z rozrzewnieniem zarysowanym na twarzy przypomniała sobie dzień, w którym szczęśliwy ojciec wrócił do domu i oznajmił tę cudowną wiadomość. To było ponad miesiąc temu, na dwa tygodnie przed tym, kiedy ich ukochana matka i żona, dowiedziała się o śmiertelnej chorobie. Jeszcze wtedy żyli normalnie… Jeszcze.

– A co ty taki szczęśliwy jesteś? – zapytała Pauline, widząc, że jej mąż patrzy na nią i córkę z wielkim uśmiechem na ustach. – O, i dostałam nawet kwiaty? – zdziwiła się, gdy ten wręczył jej malutki bukiecik czerwonych róż.

– Kochane moje najdroższe – zaczął swoją przemowę. Był wyraźnie podekscytowany. – We wrześniu przeprowadzamy się do nowego mieszkania! Dostałem awans! Będziemy mieszkać sami – dodał, mając na myśli brata Pauline, który był kawalerem i po śmierci rodziców zamieszkał razem z siostrą i jej rodziną. Spał na malutkiej kanapie w kuchni. – I to w dodatku w trzypokojowym mieszkaniu! No co, nie cieszycie się?

– Ale jak to? – Matka nie kryła swojego zdziwienia.

– Podobno w Choczewie zdarzył się nieszczęśliwy wypadek. Jeden z maszynistów, pracujących dotychczas na stacji, wpadł pod lokomotywę podczas robót remontowych, wskutek czego amputowano mu nogę2. Takim oto sposobem potrzebny jest nowy pracownik. Gdy dowiedziałem się o tym, zgłosiłem swoją chęć kierownikowi, a ten już po dwóch dniach, czyli dzisiaj, przyszedł i oznajmił, że właśnie nadszedł mój szczęśliwy dzień. Że dostałem awans i za kilka tygodni będę mógł przeprowadzić się do Choczewa. Do tej pory na zastępstwo znajdą innego człowieka i przygotują dla nas mieszkanie.

– Do Choczewa? – Anna zaśmiała się, patrząc wymownie na ojca. – A gdzie to w ogóle jest…?

– To piękna okolica, zaufaj mi, córeczko. Jeszcze się w niej zakochasz!

– Ale ja tutaj skończyłam szkołę, miałam zapewnioną pracę u pani Braun, w sklepie. Mamo! Ja nie chcę stąd wyjeżdżać… – Siedemnastolatka nie potrafiła ukryć swoich emocji.

Przecież w Lęborku miała wszystko. Tutaj się urodziła, żyła, wychowywała. Miała swoje koleżanki, ulubione miejsca, do których chętnie lubiła powracać, i… swobodę, której z pewnością mogłaby jej pozazdrościć niejedna rówieśnica. Była jedynaczką, ukochaną córeczką rodziców, która wiedziała, jak umiejętnie postawić na swoim. Tym razem jednak czuła, że nie wygra. Zresztą wizja dużego, trzypokojowego mieszkania, w którym miałaby własny pokój, zrobiła na niej duże wrażenie.

Z każdym kolejnym dniem jej złość malała. Dziewczyna była coraz bardziej podekscytowana wizją przeprowadzki. Wpływ miały na to również rozmowy z jej koleżankami, które słysząc, że Ania będzie mieszkała w takich luksusach, były szczerze zadowolone z takiego obrotu spraw, bo bardzo ją lubiły i życzyły jej jak najlepiej. Same pochodziły z ubogich rodzin, dla których nowe lokum, składające się z trzech pokoi, było jedynie marzeniem. Jednym z tych, które miały się nigdy nie spełnić.

Wizja szczęśliwego życia legła jednak w gruzach. Pauline odeszła, a Anna i Peter zostali sami.

Każdy kolejny dzień uświadamiał im, że powinni się wyprowadzić. Zarówno dla córki, jak i dla męża przebywanie w mieszkaniu, które wciąż przypomniało im o obecności ukochanej osoby, wprawiało ich w ogromną depresję. I tak oto, pomimo początkowych obaw, dwójka rozbitków, spakowała swój życiowy dorobek w trzy niewielkie walizki i opuściła dawne mieszkanie, zostawiając je pod opieką brata matki, Heinricha.

Może Bóg jeszcze zlituje się nad nami i ofiaruje nam szczęście – pomyślała dziewczyna, ostatni raz patrząc na ten stary, potrzebujący pilnego remontu budynek, z którym wiązało się tyle pięknych wspomnień… Wspomnień, które na szczęście pozostaną z nią na zawsze.

*

Peter Schulz, dowiedziawszy się o nagłej śmierci żony, popadł w totalną rozpacz. Po tym, jak otrzymał informację, że jego ukochana, piękna i mądra kobieta odeszła z tego świata, poczuł, że w jednej chwili uchodzi z niego całe życie. Przecież była dla niego wszystkim. Ta śliczna, filigranowa blondynka niegdyś skradła jego serce, sprawiając, że ten zamknięty w sobie, nieśmiały chłoptaś, którym bez wątpienia kiedyś był, stał się odważnym, pełnym radości i ciekawym świata mężczyzną. Doszło nawet do tego, że dotychczas stroniący od nauki, za jej namową przeszedł odpowiednie szkółki i szkolenia, dzięki czemu pracował jako maszynista.

Poznali się, kiedy oboje jeszcze nie marzyli o miłości. Ba, widok zakochanych par był jedną z tych chwil, w których mogli się zaśmiewać do rozpuku. Wszystkie te czułe słówka, szepty, potajemne schadzki tak właśnie na nich działały. Były powodem do śmiechu i czymś, dzięki czemu mogli dogryzać swojemu rodzeństwu. Gdy jednak po kilku latach spotkali się ponownie, natychmiast się w sobie zakochali.

Trzydziestodziewięcioletni obecnie Peter do końca swoich dni będzie pamiętał te chwile. Dzień, w którym ponownie zobaczył Pauline – miłość swojego życia.

To był piękny, sierpniowy wieczór, który zamierzał spędzić wraz z dwójką najlepszych kolegów. Jeden z nich, niejaki Adam Bach, obchodził wtedy dwudzieste urodziny. Młodzi chłopcy postanowili zatem zrobić koledze prezent i zabrać go do pobliskiej wsi, gdzie mieszkali dziadkowie Petera. To właśnie tam rozpalili ognisko na polanie. Babcia Petera przygotowała dla chłopców niewielki poczęstunek, składający się z jednego bochenka i kilku kiełbas, które jej mąż wędził przez ostatnie dni w ich przydomowej wędzarni. Wychodząc z domu, do wiklinowego koszyka, do którego zapakowała żywność, dorzuciła jeszcze parę ogórków i pomidorów zebranych poprzedniego dnia. Chłopcy na jej widok byli wyraźnie poruszeni. Co prawda Peter doskonale znał swoją babcię i wiedział, że ta z pewnością przygotuje dla nich poczęstunek, jednak na widok koszyka wypełnionego prowiantem aż podskoczył z radości.

– Tylko nie zjedzcie wszystkiego od razu, bo was brzuchy rozbolą. – Staruszka się zaśmiała.

– Powiadają, że po takiej strawie nigdy nie bolą! – odpowiedział uradowany Adam.

Zastanawiał się, kiedy ostatni raz było mu dane zjeść takie frykasy. Z pewnością bardzo dawno temu, wszak ani w jego domu, ani w domu dziadków, który często odwiedzał, nie przelewało się. Ba, można by rzec, że był najbiedniejszym spośród całego towarzystwa.

Po kilku minutach rozmowy staruszka zostawiła jednak chłopców samych, wszak doskonale wiedziała, że młodość rządzi się swoimi prawami. W dodatku, wychodząc z polany, zobaczyła, jak w stronę trójki młodzieńców zmierzają trzy młode damy, mieszkanki wsi. Peter, na widok niewiast, domyślił się, że babcia nie zamierzała im przeszkadzać. I choć wizyta dawnych koleżanek była zupełnym zaskoczeniem, ucieszył się w mig, bo też towarzystwo pięknych niewiast zawsze poprawiało mu humor. Zresztą sądząc po reakcji kolegów, nie tylko jego.

Tego dnia śmiechom i zabawom nie było końca. Tym bardziej że Peter, widząc swoją dawną koleżankę, niejaką Pauline, rozweselił się na dobre. To właśnie z nią, będąc dzieckiem, spędzał każde wakacje na wsi. Zapamiętał dziewczynę jako radosną, ciekawą świata osóbkę, która po kilku latach wyrosła na wyjątkowo przystojną młodą damę.

Po zjedzeniu wiejskich przysmaków Adam pobiegł do domu dziadków Petera, by po chwili ponownie wrócić do roześmianego towarzystwa. W dłoniach trzymał swój wysłużony akordeon, na którym zaczął grać już po kilku kolejnych sekundach.

Halerz i grosz,Oba były moje, tak moje,Halerz stał się wodą…3

Na dźwięk doskonale znanych wszystkim słów towarzystwo rozbawiło się na dobre. Refren utworu zaśpiewali razem, wspólnie z Adamem.

Heidi, heido, heida.Heidi, heido, heida.Heidi, heido, heido hahaha.Heidi, heido, heida.Heili heilo heila.Heili heilo heila.

To właśnie tego pamiętnego wieczoru niepostrzeżenie miłość wdarła się w jego życie. Pauline skradła serce Petera swoją naturalnością i otwartością, której jemu wciąż brakowało. Gdy tuż po północy odprowadził ją do domu, w towarzystwie przyjaciół, na pożegnanie Pauline nieśmiało wtuliła się w jego ramiona, co ten potraktował jako dobry znak. Początkowo spotykali się ukradkiem, kiedy ten pod różnymi pretekstami odwiedzał swoich dziadków. Szybko zrozumieli jednak, że nie mogą bez siebie żyć. Wbrew obawom postanowili wyjawić najbliższym swój sekret, a ci, o dziwo, nie oponowali. Pauline i Peter zaręczyli się jeszcze tego samego roku, a konkretnie w święta Bożego Narodzenia. Ślub wzięli w pewien piękny czerwcowy dzień i od tamtej pory byli nierozłączni, stanowiąc udaną parę.

Wszystko zmieniło się bezpowrotnie. Peter został sam i gdyby nie to, że miał u swojego boku wspaniałą córkę, która notabene była kopią jego żony, mężczyzna nie potrafiłby odnaleźć się w nowej, pustej dla niego, rzeczywistości.

Patrząc na nastoletnią dziewczynę, wiedział, że musi żyć. Żyć i ze wszystkich sił starać się o to, aby było jak dawniej.

Pytanie tylko, jak to zrobić, kiedy nie było już kobiety, która sprawiła, że jego życie nabrało odpowiednich kształtów? I że w ogóle chciało się każdego dnia wstawać i na nowo toczyć walkę z wszelkimi przeciwnościami?

Zasiadając z córką w pociągu, zrozumiał, że w najbliższym czasie trudno mu będzie znaleźć odpowiedzi na te pytania i jeszcze trudniej będzie mu żyć tak, jakby nic się nie stało.

Jego córka zasługiwała przecież na szczęście, a on, jako jej ojciec, musiał zatroszczyć się o jej przyszłość. Obiecał to żonie na łożu śmierci i powziął tę obietnicę za najważniejszą rzecz do wykonania w najbliższym czasie.

*

Państwo Irene i Willi Schwarzowie nie mieli łatwego życia. Tak jak ich dzieci, na czele z najstarszym Karlem, dziewiętnastoletnim młodzieńcem, który od kilku tygodni był dumnym pracownikiem pobliskiej mleczarni.

Z racji tego, że państwo Schwarzowie byli tak zwanymi robotnikami majątkowymi, rodzina żyła skromnie, a każdy dodatkowy grosz był na wagę złota. Cieszyło ich zatem podjęcie odpowiedzialnej i – jak się później okazało – dobrze płatnej pracy przez ich najstarszego syna.

Młody Karl dał się poznać kierownikowi mleczarni już parę lat wcześniej, kiedy to jako piętnastolatek zaczął pracę w folwarku pana Neumanna, znajdującym się w pobliskiej miejscowości. Karl każdego dnia, przez okres wakacyjny, zwoził do mleczarni mleko z gospodarstwa Gustava Neumanna. Kierownik zakładu, niejaki Heinrich Bauer, zapamiętał chłopca nie tylko jako pogodnego młodzieniaszka, lecz również jako chętnego do pracy. Nie obyło się bowiem bez sytuacji, w których Karl, widząc, jak wiele pracy czeka robotników mleczarni, pomagał im bezinteresownie, między innymi ładując bańki z mlekiem do auta dostawczego czy też sprzątając razem z nimi ogromne sale, przeznaczone do produkcji sera czy innych wyrobów.

Kiedy zatem miesiąc temu Karl odwiedził choczewską mleczarnię i zgłosił swoją kandydaturę na wakat pracownika zajmującego się wyrobem serów, Heinrich Bauer nie zastanawiał się ani chwili. Wiedział co prawda, że młodzieniec nigdy wcześniej nie wytwarzał żadnych wyrobów mleczarskich, jednakże – ze względu na pozytywne wspomnienia – postanowił dać mu szansę. I już po kilku dniach zrozumiał, że była to doskonała decyzja, bowiem Karl na dobre połknął bakcyla.

Tamtego wrześniowego dnia młody Schwarz był dumny jak paw. Właśnie minął pierwszy miesiąc jego pracy. Całą wypłatę chciał przekazać rodzicom. Wiedział przecież, że mają jeszcze na utrzymaniu całkiem sporą gromadkę. Najmłodsza z jego rodzeństwa, malutka Marie, miała niespełna trzy lata i od kilku miesięcy, od kiedy Irene wróciła do pracy, zajmowała się nią jedna z jej koleżanek, która sama miała córkę w podobnym wieku.

Gdy zjawił się w domu z sakiewką wypchaną markami i feningami, nie posiadał się z radości, prezentując domownikom zawartość starego, nieco już zniszczonego woreczka.

Dumni rodzice, widząc szczęście najstarszego syna, nie mieli serca odebrać mu tej radości i zgodnie oznajmili, że pierwszą wypłatę Karl powinien w całości zachować dla siebie. Tak na dobry początek dorosłego życia.

– Zima się zbliża, trzeba zapasów narobić, drewna kupić… – sprzeciwił się w mig. – Dam matuli choć trochę, na moje utrzymanie… Nie będę już dłużej siedział wam na głowie… – dodał, wyciągając w stronę matki lewą dłoń, w której trzymał dziesięć marek, co stanowiło w przybliżeniu równowartość jego kilkudniowej pracy.

Irene rozpłakała się.

– Synku, nie musisz… Jakoś damy radę, a ty sobie powolutku na swoją przyszłość odkładaj… Niedługo może jakaś żona się trafi, a wtedy to i dzieci będą migiem… – powiedziała, głaszcząc spoconą dłoń pierworodnego.

– Matka dobrze mówi – wtrącił się ojciec, stojący przy starym piecu, pamiętającym czasy swoich poprzednich właścicieli. – Mądry chłopak jesteś, obrotny… Teraz masz pracę… Znajdziesz sobie kogoś niedługo, a wtedy i pieniądze, i nowe mieszkanie będą potrzebne…

– Tak – przerwała mu Irene. – Niestety nie mamy z ojcem żadnych oszczędności, więc jeśli znajdziesz żonę, nie będziemy nawet w stanie wyprawić ci porządnego wesela, o innych rzeczach nie wspominając… Dlatego wszystkie zarobione pieniądze odkładaj z myślą o swojej przyszłości i nie patrz na nas… My sobie z ojcem zawsze jakoś poradzimy, prawda, Willi? – dodała, patrząc wprost na męża.

– Oczywiście – odpowiedział. – A ty, chłopaku, nie przejmuj się i słuchaj matki, a będzie dobrze. – Zbliżył się do syna i poklepał go po ramionach.

W tym momencie Karl po raz kolejny zrozumiał tę prostą prawdę, którą niegdyś wpajała mu ukochana babcia.

Mając u boku ludzi, którzy dają ci miłość i wsparcie, zawsze będziesz bogatym człowiekiem – mówiła często, czego początkowo, jako dziecko, nie był w stanie pojąć.

Jego rodzice wielokrotnie, na przestrzeni ostatnich lat, uświadomili mu jednak, że babcia wiedziała, co mówi.

Mając tak wspaniałych ludzi u boku, nie bał się o swoją przyszłość. Pomimo braku jakiegokolwiek materialnego majątku miał już przecież wszystko.

2Wątek inspirowany prawdziwymi wydarzeniami. W rzeczywistości taka sytuacja miała miejsce kilka lat wcześniej, w 1923 roku, kiedy to Hugo Benthin podczas manewrowania lokomotywy wpadł pod nią, co skutkowało amputacją nogi. Po nieszczęśliwym wypadku mężczyzna pracował dalej na kolei, jednakże na zupełnie innym stanowisku – jako sprzedawca biletów.

IrenaElsner, „Dzieje gminy Choczewo do 1945 roku”, Wydawnictwo Elsir, Amberg 2015, s. 113.

3Cytowany utwór to tekst autorstwa Alberta Ernsta Ludwiga Karla Grafa von Schlippenbacha pt. „Ein Heller und ein Batzen”. Powstał w 1830 roku. W późniejszym okresie piosenka cieszyła się dużą popularnością wśród żołnierzy Wermachtu.

2

Lokomotywa parsknęła opieszale, po czym powolnie zaczęła toczyć się po torach.

Zupełnie tak jakby i ona nie spieszyła się do miejsca, w którym Anna wraz ze swoim ojcem miała rozpocząć nowe życie.

Nowe życie? – pomyślała w tej samej chwili, w której konduktor wszedł do ich przedziału, by sprawdzić bilety.

Na szczęście oni, z racji tego, że ojciec pracował na kolei, mieli darmowe bilety na przejazd. W podróż zabrali ze sobą jedynie trzy walizki, w których znajdowały się ubrania i osobiste pamiątki. Pozostałą część ich skromnego dobytku kilka dni wcześniej przetransportował specjalnie do tego wynajęty kierowca. Pomimo tego, że odległość, jaką musieli pokonać, wynosiła nieco ponad trzydzieści kilometrów, czekały ich niejako dwie podróże, wszak wyprawa pociągiem była dwuetapowa. Na samą myśl o tym Anna westchnęła wymownie, po czym na nowo zaczęła rozmyślać o przyszłości.

Życie… raczej katorga… – rzuciła kąśliwie w duchu, spoglądając przy tym na zmęczoną twarz ojca.

Człowiek, który jeszcze parę tygodni wcześniej, tryskał energią, teraz wyglądał jak siedem nieszczęść. Zresztą ona nie wyglądała lepiej. Pospiesznie oceniając swój obecny stan, doszła do wniosku, że nieżyjąca już matka na widok własnej córki wpadłaby w ogromne zdumienie. Wszak kto to widział, aby taka panna jak ona mogła włożyć niewyprasowaną, pomiętoloną sukienkę i czarny, niewyprany sweterek, na którym widniało kilka maleńkich plam.

Typowy obraz nędzy i rozpaczy – zaśmiała się w duchu, choć tak naprawdę wcale nie było jej do śmiechu.

Przez całą drogę, aż do samego Choczewa, zastanawiała się, co spotka ją na miejscu. Czy będzie ona w stanie zaopiekować się nowym mieszkaniem? Czy jako młoda panienka, która powinna się uczyć i cieszyć życiem, będzie zdolna do takiego poświęcenia? By stworzyć dom i opiekować się własnym ojcem?

Sama nie wiedziała, co o tym myśleć. Rozumiała jednak, że nie ma innego wyjścia. Ani ona, ani ojciec, który przecież był w takiej samej sytuacji jak córka. Oboje stracili ukochaną, najbliższą im osobę i oboje jakoś będą musieli pogodzić się z tą stratą.

Choć nie było jej to w smak, obiecała sobie, że zrobi wszystko, aby spełnić się w nowej roli. Widocznie taki miał być jej los, a z nim, jak wiadomo, nie ma co dyskutować, bo dla każdego z nas i tak przygotował osobny plan.

Patrząc kolejny już raz na zmarnowaną twarz ojca, który zasnął w tej samej chwili, w której ruszył pociąg, poprzysięgła sobie, że zaopiekuje się nim najlepiej, jak tylko będzie potrafiła.

Matka byłaby z ciebie dumna – powiedział jej pewien głos w głowie, który już od jakiegoś czasu stał się dla niej wskazówką.

Tak. Matka na pewno byłaby ze mnie dumna – pomyślała, ostatni raz patrząc na lęborski dworzec.

Na część miasta, które jeszcze kilka tygodni temu było dla niej całym światem. Światem, który przecież zawsze był taki bezpieczny…

Wszystko jednak musiało się zmienić, a ona sama musiała dorosnąć. Czy tego chciała, czy nie…

*

Uff. A już myślałem, że nie będę w stanie tego zrobić – zamyślił się na moment Peter, kiedy pociąg wreszcie ruszył.

Nigdy wcześniej nie pomyślałby o tym, że może porzucić swoje ukochane miasto. Bo to przecież tam, w tym urokliwym miasteczku, zaznał wszystkiego, co najpiękniejsze. To tam zamieszkał ze swoją piękną Paulinschien – jak często czule nazywał swoją żonę – i to właśnie w tym miejscu przeżył najlepsze lata swojego życia. Gdyby więc jeszcze kilka tygodni temu ktoś zapytał go, czy ten kiedykolwiek opuści to coraz prężniej rozwijające się miasto, zapewne popukałby się palcem w głowę. Teraz jednak nie miał wyjścia. Musiał to zrobić. Aby zacząć żyć normalnie, musiał odgrodzić się wielkim murem od tego, co było. Niestety już na wstępie zrozumiał, że nie będzie to łatwe zadanie.

Po kilku poważnych rozmowach, jakie odbył wraz z siedemnastoletnią córką i bratem nieżyjącej już żony, Heinrichem, doszedł do wniosku, że wyjazd do nowego miejsca, będzie jedynym sensownym rozwiązaniem w tej sytuacji. W ich lęborskim mieszkaniu, które po śmierci żony w połowie należało do niego i córki, miał pozostać ten, któremu należała się druga połowa spadku – Heinrich, wszak umierająca Pauline nie zapomniała o ukochanym bracie. Ten zresztą na wieść o tym, że zostanie sam, popadł w niemałą rozpacz, ale cóż mógł zrobić w tej sytuacji? Wiedział doskonale, że jeśli Peter i Anna zostaną w mieście, ich życie zamieni się w jeden wielki koszmar. On sam przecież żył tak przez wiele lat – z żalem i ogromnym bólem w sercu. Z uczuciami, które pojawiły się tuż po śmierci ukochanych rodziców. Jego żałoba była długa i bardzo bolesna. Na tyle bolesna, że zrozpaczona Pauline, widząc, jak jej ukochany braciszek popada w coraz większe przygnębienie, postanowiła przygarnąć go do siebie, do maleńkiego mieszkanka, które sama dostała niegdyś w prezencie od rodziców i dziadków. Nie chciał znowu zostawać sam, lecz wiedział, że to nie jest dobry moment na użalanie się nad sobą. I choć zupełnie nie miał o tym pojęcia, jego szwagier doskonale zdawał sobie z tego wszystkiego sprawę.

Pozostawienie Heinricha samego było dla Petera pierwszym poważnym problemem. Nie chciał jednak prosić go o przeprowadzkę. Po pierwsze dlatego, że nie wyobrażał sobie zostawić pustego mieszkania – jedynego miejsca na tej planecie, które już zawsze będzie kojarzyło mu się tylko z jedną osobą – z ukochaną żoną. Poza tym pamiętał, że Heinrich niedawno rozpoczął pierwszą w swoim życiu pracę, która przyniosła mu wielką radość, i nie chciał mu odbierać.

Poza Heinrichem dręczył go jeszcze jeden problem. Otóż nie potrafił, pomimo szczerych chęci, tak po prostu opuścić mieszkania, które przez ostatnie lata było dla niego jedynym tak wspaniałym miejscem na ziemi. To maleńkie, liczące niewiele ponad czterdzieści metrów kwadratowych lokum, było również miejscem, które już na zawsze będzie kojarzył wyłącznie z ukochaną żoną. I to właśnie dlatego nie potrafił stamtąd odejść, ponieważ czuł, że odchodząc, opuści nie tylko samo miejsce, ale i ukochaną kobietę… Jej śmierć wciąż nie była dla niego wystarczającym powodem do tego, by odejść, bo to, że Pauline umarła, nie oznaczało, że… nie ma jej w domu. Tak, przecież nadal czuł jej zapach. Gdziekolwiek by nie usiadł, czy to w ich przytulnej sypialni, czy w malutkiej kuchni, wciąż miał jej obraz przed oczami. Zawsze uśmiechnięta, chętna do rozmów i pomocy. Ona, jego wspaniała, mądra i piękna Pauline. Miłość jego życia. Miłość, która najwidoczniej pokona nawet śmierć. Bo on, Peter Schulz, nigdy nie przestanie kochać własnej żony. Tego był pewien jak niczego innego na świecie.

Wiedział, że owoc ich miłości, ta niewinna, i jak się okazało, zaskakująco mądra nastolatka, zasługuje na godne życie, a on, jako jej ojciec, musi jej zapewnić dobrą przyszłość. Dlatego pomimo wielu obaw i rozdarcia związanego z opuszczeniem ciepłego gniazdka, którym bez wątpienia w ostatnich latach było to ciasne, lęborskie mieszkanie, postanowił wyjechać i… zacząć nowe życie.

Życie, które wciąż jawiło mu się przed oczami jako jedna wielka niewiadoma. Cóż miał jednak do stracenia? No właśnie… Już nic.

*

I to ma być dorosłe życie? – zdumiał się, myśląc o tym, co właśnie usłyszał.

Niejaki Urlich Kerr, jego serdeczny kolega z ławki, a do niedawna kompan do picia piwa w gospodzie u pana Grossa, właśnie został ojcem! On, ten szaleniec, z którym Karl niejednokrotnie popadał w tarapaty. Urlich jak dotąd prowadził hulaszczy tryb życia, a jego beztroska i naiwność często zadziwiały nie tylko jego rodzinę, ale i samego Karla. Nie potrafił on pojąć, jakim cudem ten bawidamek został ojcem, a w niedalekiej przyszłości również mężem, notabene ponętnej panny Elsy, w której kiedyś Karl skrycie się podkochiwał. Od jakiegoś czasu nie kontaktował się z przyjacielem zbyt często, ponieważ ten przeprowadził się do Lęborka, a swoją rodzinę w Choczewie odwiedzał jedynie w wyjątkowych okolicznościach. W istocie zatem nie miał pojęcia o tym, jak w ciągu zaledwie kilku miesięcy, w czasie których nie widział się z kolegą, zmieniło się jego życie. No kto by pomyślał…

– Niezbadane są wyroki boskie – powiedział, słysząc, jak Urlich po raz kolejny już tego wieczoru opowiada mu tę niesamowitą, wręcz baśniową historię, której jest głównym bohaterem.

W przeciwieństwie do bohaterów bajek ten zmęczony, siedzący naprzeciwko Karla młodzieniaszek wcale nie wyglądał na zadowolonego. Ba, Karl dałby sobie głowę uciąć za to, że jego przyjaciel myśli wyłącznie o jednym – o odpoczynku i rzecz jasna o zabawie, bo kto jak kto, ale Urlich nigdy nie odmawiał. Tak było również tego wieczoru, kiedy na wieść o tym, że został ojcem, nie tylko Karl, ale i pozostali tubylcy, spędzający ten wieczór w gospodzie, postanowili skorzystać z okazji i wypić z nim za zdrowie nowo narodzonego! A raczej nowo narodzonych dwóch bliźniaczek, co już zupełnie spędzało sen z powiek młodemu ojcu.

Widok odmienionego przyjaciela wywarł na Karlu ogromne wrażenie – a przynajmniej na tyle duże, że jeszcze przez kilka dni po tym pamiętnym wieczorze młodzieniec rozmyślał o tym, co usłyszał. Po tych wszystkich dniach zadumy doszedł do wniosku, że on sam nie jest gotowy na tak dużą zmianę. Zresztą miał już dziewiętnaście lat i jak dotąd zero związków na koncie, a poza tym… Nigdy dotąd nie spotkał kobiety, w której mógłby się zakochać. To prawda, Elsa wywarła na nim niegdyś wrażenie, lecz po latach doszedł do wniosku, że to nie o nią samą chodziło, a o jej wygląd, który na dobre zawrócił w głowie nie tylko jemu, ale i wielu chłopakom z okolicy. Elsa była przecież młodą i piękną dziewczyną, zupełnie niepasującą do otoczenia, w którym było jej dane się wychować. Uczucia, którymi ją darzył, nie miały jednak nic wspólnego z miłością. To wiedział na pewno, tak samo jak to, że wizja zakochania się w pięknej niewiaście była dla niego tak realna jak lot na Marsa lub jakąkolwiek inną planetę.

– A co ja się tam będę przejmował – powiedział sam do siebie pewnego wieczoru, w czasie którego kolejny już raz myślał o swojej przyszłości.

Na razie i tak mam na głowie ważniejsze sprawy niż miłość… – dodał w duchu, kładąc się do łóżka i myśląc o swoich najbliższych, dla których chciał jak najlepszego życia.

Życia, którego przez wzgląd na swoje pochodzenie nigdy tak naprawdę nie mieli…

3

Wbrew obawom Choczewo wcale nie okazało się takie złe, za jakie początkowo miała je Anna. Po pierwsze samo mieszkanie, w którym dane jej było zamieszkać z ojcem, zrobiło na niej ogromne wrażenie, a poza tym wioska, w której osiedli, wyglądała jak małe i wciąż tętniące życiem miasteczko. W okolicy – poza szkołą i innymi ważnymi obiektami, takimi jak na przykład przychodnia lekarska – znajdowało się bowiem kilka sklepów. Ponadto piekarnia, poczta, bank, dwie gospody, stacje benzynowe, mleczarnia, a także inne zakłady lub prywatne firmy, głównie firma budowlana, zakład bednarski czy rzeźnia.

Był nawet dom towarowy. Liczba takich miejsc poruszyła ją na tyle, że w jednej chwili zmieniła swoje negatywne nastawienie do przyszłości, co zresztą dało się zauważyć w pierwszym liście wysłanym przez nią do najlepszej przyjaciółki, Ady Janz, z którą znała się już parę dobrych lat.

Choczewo, 19.09.1937

Najdroższa Ado,

zgodnie z Twoim ostatnim życzeniem piszę do Ciebie ten list, a w mojej głowie wciąż pojawiają się nowe myśli. Otóż wyobraź sobie, moja droga, że miałaś rację. Tak, już widzę ten Twój słodki uśmieszek, który pojawił się na Twojej twarzy, kiedy czytasz te słowa, ale zgodnie z własnym sumieniem muszę się powtórzyć i napisać to samo: miałaś rację!

Już od pierwszych chwil spędzonych w tym miejscu poczułam, że to jest właśnie to i że tego właśnie było mi potrzeba: spokojnego, nowego miejsca, w którym absolutnie nic nie kojarzy mi się z przeszłością. Nasze nowe mieszkanie w porównaniu do tego, w którym żyliśmy przez tyle długich lat, jawi się jako luksusowy lokal. Wszędzie – nawet w łazience – jest duuuużo miejsca! Kiedy pierwszy raz weszłam do pokoju, który miał zostać moim, aż oniemiałam ze zdziwienia, ponieważ jego powierzchnia zajmuje połowę naszego dawnego mieszkanka! Tak, dobrze widzisz! A to dopiero początek, wszak ojciec ma własną, równie dużą sypialnię, a oprócz tego w mieszkaniu znajduje się przestronna kuchnia, do której przylega przepiękny salon, a z okien widać caaałą okolicę. Piękną okolicę, składającą się z samych łąk, pól i lasów. Poza tym tak jak już wspomniałam, mamy własną łazienkę, a dodatkowo nie musieliśmy się martwić o wyposażenie! Wyobraź sobie zatem, jak wielkie zdziwienie przeżyłam i zresztą nadal przeżywam, patrząc na to wszystko, co mnie otacza. Muszę Ci przyznać, że w takim miejscu już nawet ból za tym, co utracone, wydaje się mniej bolesny…

Wszystkie moje obawy związane z tym, co mnie tutaj spotka, minęły w jednej chwili… Obiecałam sobie, że zrobię co w mojej mocy, aby zaopiekować się ojcem, i wiesz co, moja droga przyjaciółko? Zaczyna mi to wychodzić! Sprzątanie, pranie czy wykonywanie podstawowych obowiązków nigdy nie było mi obce, ale sama doskonale mnie rozumiesz: nigdy wcześniej nie musiałam być w stu procentach odpowiedzialna za każde, nawet to najmniejsze zadanie, które jest związane z codziennością. Nie jest mi łatwo, ale wciąż uczę się nowych rzeczy, choć od naszego przyjazdu minął dopiero tydzień. Mój ojciec jest mi bardzo pomocy, za co jestem mu dozgonnie wdzięczna.

To wszystko nie miałoby jednak miejsca, gdyby nie Ty! Dlatego nie pozostaje mi nic innego niż podziękować Ci za wiarę we mnie i za Twoje słowa, które ciągle mam w głowie. Dzięki Tobie i temu, co mówiłaś, łatwiej było mi tutaj przyjechać i przekonać się, że wciąż mogę żyć. Żyć i powolutku wracać do tego, co utraciłam wraz z odejściem mojej matki. Mam nadzieję, że z Bożą pomocą przyjdzie mi jeszcze tego zaznać, czego i Tobie, kochanie, bardzo życzę!

Koniecznie daj znać, jak Ci się pracuje u Pani Braun. Czy mówiła coś o mnie? Czy nie narzekała, jak to ma w zwyczaju, na brak nowych klientów? I czy nadal tuż po tym, jak zaczyna rano pracę, marudzi, że jest już bardzo zmęczona?

Ależ się rozpisałam! Wybacz, ale ostatnio zupełnie tracę poczucie czasu! Tutaj na wsi leci on jakoś inaczej, wolniej, przez co ciągle mam wrażenie, że… jeszcze jest wcześnie, że jeszcze na wszystko mam czas! No masz Ci los… Kto by pomyślał, że pomimo tego, co rozsadza mnie od środka, będę w stanie się szczerze uśmiechać, i to w dodatku każdego dnia?!

Chyba nienormalna jestem. Kończę, bo jest już późno i za chwilę ojciec wróci do domu. Miał dzisiaj na drugą zmianę i na pewno będzie bardzo zmęczony, bo przez ostatnich osiem godzin był cały czas w trasie.

Przesyłam gorące pozdrowienia z Choczewa i życzę samych pogodnych dni.

Twoja przyjaciółka

Anna Schulz

PS Zapomniałam napisać, że bardzo tęsknię za Tobą! Bardzo! BARDZO!

Do listu dołączyła dwie pocztówki z Choczewa, jakie udało jej się kupić na poczcie, i starannie zapakowawszy wszystko w kopertę, udała się ponownie – już trzeci dzień z rzędu – do pobliskiej placówki, by wysłać przesyłkę.

W ostatnich dniach częste spacery i stałe odwiedzanie tych samych miejsc nie należały do rzadkości, wszak nastolatka pragnęła poznać okolicę i każdy możliwy zakamarek. Z wrodzoną sobie ciekawością obserwowała nie tylko ludzi – których z powodu wciąż słonecznej pogody i prac polowych, jakie wykonywali, przewijało się naprawdę sporo – lecz z lubością chłonęła wzrokiem całą otaczającą ją przyrodę.

Bez wątpienia nowe miejsce niosło ze sobą wielkie nadzieje, których Anna w głębi duszy pragnęła najbardziej.

*

Pierwsze dni w nowej pracy pozwoliły Peterowi na chwilowe zapomnienie, wszak wreszcie mógł zająć swoje myśli czymś innym niż ciągłe rozpaczanie po dawnym życiu. Po przyjeździe do Choczewa szybko rzucił się w wir nowych obowiązków, a tych początkowo było co niemiara.

Ku wielkiej radości rodziny Schulzów nowe mieszkanie, zgodnie z obietnicami przełożonego Petera, zajmującego się przeprowadzką, okazało się nowym i bardzo przestronnym lokum. Tak jak pozostałe trzy lokale, znajdowało się ono w dużym budynku, położonym tuż przy samej stacji kolejowej.

Jak się dowiedzieli później, w dwóch sąsiadujących kamienicach również mieszkali pracownicy stacji – w jednej zawiadowca wraz ze swoją rodziną, a w drugiej, tak jak w ich budynku, pozostali pracownicy kolei4.

– Tatusiu, od tej pory, zgodnie ze starym powiedzeniem, będziesz miał do pracy rzut beretem. I to dosłownie! – Anna się zaśmiała.

– To prawda. – Uśmiechnął się, a jego uśmiech zaskoczył nie tylko stojącą obok Annę, ale i jego samego.

Przenikliwy wzrok córki speszył go na tyle, że odwrócił głowę w przeciwną stronę, szybko zmieniając przy tym temat. Korzystając z okazji, wypytał nowego kolegę – Adolfa Waltera, którego zadaniem było przywitanie nowych gości – o wszystkie niezbędne sprawy, związane z zamieszkaniem i okolicą. Po kilkunastu minutach zostali sami. W tej samej chwili na tory wjeżdżał właśnie pociąg jadący od strony Rybna. Zaciekawiona Anna stanęła tuż przy jednym z okien, wpatrując się w ten niecodzienny dla niej widok.

– Mam nadzieję, że ciągły gwar i odgłosy pociągów nie będą dla ciebie kłopotem, córeczko. Zauważyłem, że ostatnio jesteś bardzo delikatna… – Przejęty ojciec stanął tuż za córką i tak jak ona, zaczął podziwiać to, co już za moment miało się stać jego nową codziennością.

– Nie martw się, ojczulku. – Odwróciła się przez ramię i posłała w stronę ojca lekki uśmiech. – Poradzę sobie, a poza tym… tutaj jest tak pięknie! – dodała radośnie, pokazując ojcu, aby stanął tuż obok niej i również w pełnej okazałości podziwiał okolicę.

Jej radość i zapał dały się we znaki także jemu. Po kilkunastominutowym wpatrywaniu się w tamtejsze widoki dwójka życiowych rozbitków zajęła się wypakowywaniem bagaży. Następnie udali się na krótki spacer, w celu zakupienia niezbędnych produktów spożywczych.

Nazajutrz Peter udał się rano do pracy, by poznać swoje nowe obowiązki. Miał zostać maszynistą, kursującym na trasie Rybno – Choczewo – Garczegorze. Pomimo że miał już odpowiednie doświadczenie, zgodnie z zaleceniami musiał przejść – pod czujnym okiem kierownika i innego maszynisty – szkolenia i jazdy testowe. I wszystko to zdał na piątkę z plusem, co sprawiło, że już po kilku dniach zaczął pracować na dobre.

*

Mleczarnia była jednym z najważniejszych miejsc w Choczewie. To właśnie ona przyczyniła się do ciągłego i znacznego wzrostu gospodarczego całej okolicy. W okresie wiosenno-letnim pracownicy zakładu uwijali się jak w ukropie, ponieważ dzienna dawka dostarczanego mleka wynosiła 2 385 686 kilogramów5.

Choczewskie mleko przetwarzano nie tylko na masło i twaróg, lecz również produkowano z niego maślankę i serwatkę. Gotowe wyroby, a także samo mleko w ogromnych bańkach – które wytwarzał miejscowy bednarz, Ernst Paschke – transportowano niemalże codziennie na stację kolejową, z której zostały zabierane i dostarczane nawet do odległego Berlina.

Karl Schwarz uwielbiał swoją pracę. Z racji tego, że wychowywał się w wielodzietnej rodzinie, uwielbiał przebywać w dużych grupach. Nie straszna mu była zatem praca w dużym zakładzie, przez który codziennie przetaczało się mnóstwo osób. Młodzieniec był uwielbiany nie tylko przez kierownika mleczarni, lecz również przez jej pracowników.

Zawsze był skory do rozmów, żartów i niesienia pomocy, a poza tym wprost uwielbiał przesiadywać w zakładzie, co już po kilku tygodniach doprowadziło do tego, że nabawił się nowej ksywki – Pracuś. Właśnie tak wołali na niego koledzy, a z czasem nawet – oczywiście w żartobliwym tonie – sam kierownik mleczarni. Karl nic sobie z tego nie robił, bo doskonale wiedział, że to prawda. Kochał swoją pracę i jeszcze bardziej doceniał fakt, że dzięki niej ma pieniądze, których zawsze tak brakowało jego rodzinie.

Niedawne spotkanie z Urlichem wciąż spędzało mu sen z powiek, ponieważ Karl uświadomił sobie, że to już właśnie jest ten czas, w którym większość jego dawnych kolegów, będzie zakładała własne rodziny. Oczywiście, spora grupka młodych mężczyzn już od jakiegoś czasu albo była żonata, albo właśnie się żeniła, jednakże z żadnym z kolegów nigdy nie łączyły go takie stosunki jak z Urlichem. Ten był dla niego jak brat i być może właśnie jego przykład pokazał Karlowi, że… również na niego wreszcie przyjdzie czas. W rzeczy samej, jak na młodego i odpowiedzialnego mężczyznę przystało, czuł coraz większą presję związaną ze swoją przyszłością. I choć na horyzoncie wciąż nie pojawiała się „ta jedyna”, ba! – nie było nawet mowy o żadnej potencjalnej kandydatce na przyjaciółkę – Karl, z wrodzonym sobie racjonalizmem, zaczął robić sobie plany na przyszłość. A jeśli miał zostać mężem i ojcem, musiał pracować, ot co.

I będę pracował do końca swych dni – obiecywał sobie za każdym razem, gdy myślał o tym, co przyniesie mu los.

Bo w to, że spotka go szczęście w postaci własnej rodziny, nie śmiał wątpić. Taka była przecież kolej rzeczy – każdemu jest coś pisane…

4Irena Elsner, „Dzieje gminy Choczewo do 1945 roku”, Wydawnictwo Elsir, Amberg 2015, s.87.

5Ibidem, s. 92.

4

Od przyjazdu do Choczewa minął już dobry miesiąc. W tym czasie rodzina Schulzów na dobre zadomowiła się w tej urokliwej wiosce, a wszelkie wątpliwości związane z nowym miejscem już dawno odeszły w zapomnienie. Dwie nieszczęśliwe i zagubione dusze powoli odnajdywały spokój i wszystko wskazywało na to, że będzie jeszcze lepiej.

Młodziutka Anna dość szybko załapała bakcyla. Stała się nie tylko dobrą gosposią, lecz także idealnie odnalazła się w małej społeczności, co sprawiło, że z marszu zyskała sympatię nowych sąsiadów.

W budynku, w którym mieszkała z ojcem, znajdowały się jeszcze trzy inne mieszkania. W jednym z nich, znajdującym się na tym samym piętrze, co mieszkanie Schulzów, od niedawna mieszkało młode małżeństwo – Marie i Paul Bauchmann wraz ze swoją malutką, niespełna roczną córeczką, Ritą – z którymi Anna nawiązała najlepszy kontakt. Poza nimi jej nowymi sąsiadami zostali państwo Fritz oraz Bergman, którzy sami zainicjowali kontakt z Schulzami, gdyż zarówno pan Fritz, jak i pan Bergman pracowali na kolei – Joachim Fritz jako dyżurny ruchu, a Karl Bergman był toromistrzem, zajmującym się technicznym stanem torów kolejowych.

Lepszych sąsiadów nie mogłabym sobie wymarzyć – wzdychała często Anna, kiedy kolejny raz doświadczyła z ich strony serdeczności.

A takich chwil było naprawdę sporo, wszak, jak to bywa w mniejszych społecznościach, wieści szybko się rozchodzą, dlatego też dawne życie Anny i Petera nie było dla nikogo z mieszkańców żadną zagadką. Większość z tubylców szczerze współczuła im utraty ukochanej matki i żony, dlatego chętnych do niesienia pomocy nigdy nie brakło. Takim oto sposobem zarówno Anna, jak i jej ojciec nie mogli narzekać na samotność. A jako że z chęcią podejmowali nowych gości, w ramach zacieśniania sąsiedzkich więzi, niemalże każdego dnia przez ich mieszkanie, przewijało się kilka, czasem nawet kilkanaście osób. Było gwarno i radośnie, co w znacznym stopniu przyczyniło się do poprawy ogólnych nastrojów rodziny Schulzów.

Po miesiącu spędzonym na przyjmowaniu i odwiedzaniu gości nadszedł czas na chwilowy odpoczynek. Za oknami pogoda zrobiła się iście jesienna, a w ostatnich dniach, z racji opadów gradu i silnych wiatrów, nawet zimowa, dlatego też zaczęto spotykać się z mniejszą częstotliwością. To jednak nie sprawiło, że Anna i Peter Schulz zostali całkiem sami. Z wizytą przyjechał do nich wujek Heinrich, przywożąc ze sobą kilka pamiątek z Lęborka. Wśród nich znalazło się jedno z rodzinnych zdjęć Schulzów, którego widok bardzo rozczulił Annę.

– Skąd je masz? – zapytała zdziwiona, widząc, jak wujek podaje jej ramkę ze zdjęciem, której szukała, będąc jeszcze w Lęborku, przez długi czas. – Tyleśmy się go naszukali i jest! Nasze ostatnie wspólne zdjęcie z mamusią… – dodała niemalże przez łzy, tuląc do siebie ramkę.

Zdjęcie zostało wykonane w jednym ze znanych lęborskich zakładów fotograficznych, na kilka dni po tym, jak Peter poinformował swoją rodzinę o przeprowadzce. Jeszcze wtedy żyli pełną piersią, zupełnie nie zdając sobie sprawy z tego, co przyniesie im los. Fotografia przedstawiała zatem ich uśmiechnięte twarze, którym bardzo daleki był smutek. Była to jedna z ostatnich pamiątek, jaka została im po Pauline – jej radosny, wdzięczny uśmiech, którego widok już na zawsze pozostanie w pamięci całej rodziny. Bo przecież taka właśnie była – uśmiechnięta i zadowolona ze swojego życia… I właśnie taką chciała zostać Anna, a przynajmniej wciąż się starała…

– Po waszym wyjeździe postanowiłem odświeżyć nieco mieszkanie i zająłem się remontem kuchni – odpowiedział po chwili Heinrich, nadal przyglądając się siostrzenicy, do której żywił ojcowskie uczucia.

Uczestniczył w życiu Anny w zasadzie od jej narodzin i przez ostatnie lata bardzo się z nią zżył. Był dla niej, jak sama zresztą często podkreślała, kimś więcej niż wujkiem – traktowała go jak przyjaciela i jak starszego brata, któremu zawsze zwierzała się ze swoich smutków.

– Co prawda było mnie stać tylko na pomalowanie ścian w kuchni i przedpokoju – kontynuował, widząc zaciekawienie rysujące się na twarzy nastolatki – jednakże postanowiłem czymś się zająć… Kiedy przestawiałem szafki, stojące w przedpokoju, za jedną z nich znalazłem właśnie tę ramkę, którą postanowiłem nieco odświeżyć i przywieźć wam na pamiątkę…

– Dziękuję, wujaszku! Bardzo ci dziękuję – odpowiedziała, zbliżając się do wujka, po czym wtuliła się w jego ramiona. – Tak za tobą tęskniłam – dodała, starając się przy tym nie rozkleić.

Widok dawno niewidzianego wujka, który został całkiem sam w ich dawnym mieszkaniu, spowodował, że powróciła do przeszłości. Postać wujka Heinricha, z którym zawsze z wielką chęcią spędzała wolne chwile, bawiąc się i śmiejąc do rozpuku, stała się nieodzownym elementem przeszłości. Czasu, o którym ze wszystkich sił starała się zapomnieć.

– Ja za tobą też, moja Mäusezähnchen6.

– Wiesz, że to wciąż tak bardzo boli…? – zaczęła, nie mogąc już dłużej opanować emocji. – Przez ostatnie miesiące staram się żyć i… choć na chwilę zapomnieć, ale nie potrafię… Nie potrafię bez niej żyć, tak samo zresztą jak ojciec… Widziałeś, jak bardzo się zmienił? Jest jeszcze młodym, zdrowym mężczyzną, a teraz w ogóle po nim tego nie widać! Och! – Rozpłakała się na dobre, nadal tuląc się do wujka. – Oddałabym wszystko, by tylko przywrócić jej życie…

Po tych słowach Heinrich przytulił ją mocniej do siebie, po czym przez ponad godzinę starał się wytłumaczyć nastolatce brutalną dla niej prawdę. Musiała żyć, musiała wciąż żyć i cieszyć się tym, co ma, bo choćby nie wiadomo jak bardzo chciała, nie była w stanie cofnąć czasu. Jej matka, a jego ukochana siostrzyczka, nie powstanie z grobu i już nigdy do nich nie wróci. I aby Anna mogła żyć dalej, musiała się z tym pogodzić.

Te gorzkie słowa jeszcze długo dźwięczały w głowie młodziutkiej dziewczyny. Na tyle długo, że po raz kolejny poprzysięgła sobie, że da radę. Musiała przecież…

*

Tego roku choczewski Weihnachtsmarkt7 wyglądał przepiękne. Kilka dni wcześniej spadł śnieg, co tylko spotęgowało ten bajkowy krajobraz.

Karl wraz z całą swoją rodziną, jak co roku, udał się na kiermasz w wyśmienitym humorze. Jarmark rządził się bowiem swoimi prawami, a jego wyjątkowość polegała na tym, że był wielką atrakcją nie tylko dla ludzi wierzących, lecz również dla ateistów, którzy corocznie licznie odwiedzali to wydarzenie.

To był jeden z takich dni w roku, w którym Choczewo przeistaczało się w magiczne, małe miasteczko. Na głównej ulicy rozstawiali się bowiem wszyscy oferujący swoje usługi, a tych było co niemiara.

Wśród kilkunastu małych stoisk można było znaleźć między innymi te z ozdobami świątecznymi, lokalnymi specjałami kulinarnymi czy rękodziełami okolicznych artystów. Nie brakowało miejsc, w których sprzedawano wypieki i słodkości, oraz tych, w których można było zaopatrzyć się w choinkę. Ponadto sprzedawano grzane wino, które z każdym kolejnym rokiem zyskiwało coraz większą rzeszę fanów. Jarmark urozmaicony był również tradycyjnym Krippenspiel8 w wykonaniu dzieci z choczewskiej podstawówki. Bez wątpienia dla większości rodzin to tradycyjne niemieckie wydarzenie było jednym z tych, dzięki którym przyjemnie spędzało się czas.

– W takich chwilach jak ta aż nie mogę powstrzymać łez – powiedziała Irene Schwarz, widząc, jak na scenę wychodzi dwójka jej dzieci, Lili i Ralf.

Bliźniacy uchodzili w rodzinie za wyjątkowe, artystyczne dusze, dlatego z wielką chęcią uczestniczyli w tego typu wydarzeniach.

– Lili wygląda na tej scenie jak prawdziwy anioł… – dodała.

– To prawda – wtrącił się mąż, stojący obok kobiety.

– Brakuje jedynie, aby teraz zdarzył się jakiś cud. – Karl zaśmiał się, zupełnie nie zdając sobie sprawy z tego, że być może już niedługo spotka go prawdziwy, najprawdziwszy cud.

Wypowiadając te słowa, spostrzegł bowiem stojącą nieopodal niewiastę, która nie potrafiła poradzić sobie – jak słusznie przypuszczał – z dopiero co kupionym drzewkiem. Choinka, którą dziewczyna trzymała w rękach, była dla niej za duża. Nic dziwnego zatem, że nieznajoma co rusz po przejściu zaledwie trzech, czterech kroków przystawała, by jakoś okiełznać swój zakup. Nagle dziewczyna zatrzymała się na dłuższą chwilę i kolejny już raz zaczęła kombinować przy drzewku, pochylając się nad nim. Zaabsorbowana, nie spostrzegła, że gdy tak klęczała, zastanawiając się, co dalej począć, z kieszeni jej płaszcza wypadła malutka, czarna sakiewka, co nie uszło uwadze Karla. Nie namyślając się długo, młodzieniec podbiegł w jej stronę.

– Halo! Proszę zaczekać! – krzyknął, podnosząc malutki czarny portfelik.

Młoda kobieta przystanęła na moment i odwróciła wzrok w stronę nieznajomego, a ten wyciągnął do niej dłoń, w której trzymał zgubę.

– To chyba pani… – dodał po chwili, gdy ta, nie mówiąc nic, wzięła zdobycz z jego ręki.

– Tak, to moje. Bardzo panu dziękuję… Zupełnie nie wiem, jak mogłam do tego dopuścić… Dziękuję – mówiła nieco nieskładnie, ze spuszczoną głową.

Była speszona, wszak nie codziennie przychodziło jej rozmawiać z nieznajomymi młodzieńcami.

– Proszę poczekać – rzekł Karl, spoglądając na odchodzącą dziewczynę. – Pomogę zanieść do domu… – Wskazał palcem na drzewko.

Skonsternowana młoda kobieta jedynie skinęła głową.

– Nie chcę pana kłopotać – powiedziała, gdy przeszli zaledwie kilka metrów.

– Żaden problem – przystanął, szukając czegoś wzrokiem. – O, tam, za rogiem – pokazał na jeden z budynków – zostawiłem swoje sanki. Proszę chwileczkę poczekać, a pobiegnę po nie i załaduję choinkę, byśmy szybciej dotarli do celu.

– Ddd… dobrze – wydukała coraz bardziej zakłopotana. – Mieszkam tuż przy stacji kolejowej…

Po krótkiej chwili młody mężczyzna powrócił do niej, ciągnąc za sobą duże sanie, na które jednym szybkim ruchem załadował drzewko.

Anna pokiwała głową, widząc, że ten się w nią wpatruje, po czym zaczęli maszerować przed siebie.

Całą drogę przeszli w absolutnej ciszy, a jedynym dźwiękiem, który im towarzyszył, był ten dochodzący z pobliskiego jarmarku. Droga do mieszkania Anny nie była zbyt długa, dlatego też w niespełna pięć minut doszli do celu. Oboje byli wciąż zbyt mocno onieśmieleni sobą nawzajem, by nawiązać jakikolwiek kontakt. Młoda dziewczyna odważyła się odezwać dopiero wtedy, kiedy stanęli pod budynkiem, w którym mieściło się jej mieszkanie.

– To tutaj – powiedziała, patrząc na zaśnieżony dom. – Dziękuję za pomoc. – Uśmiechnęła się, co jeszcze bardziej zawstydziło stojącego naprzeciwko Karla.

W tej samej chwili otarła dłonią płatki śniegu, znajdujące się na jej twarzy. Jej ruch był delikatny i w oczach Karla jawił się jako niezwykle zmysłowy gest.

Ech… – westchnął w duchu, nie potrafiąc oderwać oczu od zmarzniętych rąk niewiasty. Nie wiedząc czemu, pragnął zbliżyć się do niej i schować jej dłonie w swoich, aby tylko, choć na moment, je otulić i dać im ciepło. Myśląc o tym, w porę spostrzegł, że towarzyszka intensywnie wpatruje się w jego oczy, co pozwoliło mu otrzeźwieć.

– Nie ma za co. Polecam się na przyszłość – odpowiedział, stawiając zielone drzewko na klatce schodowej, po czym zapadła cisza.

Cisza, którą nie sposób było przerwać. Zamyśleni, zerkający nieśmiało na siebie nawzajem, nie wiedzieli, co powinni dalej począć. Karl, z niewiadomych sobie powodów, chciał, aby ta chwila trwała jak najdłużej. Właśnie przed oczami miał obraz niezwykle szykownej, młodej kobiety, która sprawiła, że… poczuł sławetne motylki w brzuchu, o których jak dotąd słyszał jedynie od swoich rówieśników. On sam nigdy wcześniej nie poczuł czegoś takiego.

To przecież niedorzeczne, aby w jednym momencie zupełnie obca osoba, mogła wywołać takie emocje! – pomyślał w przypływie rozsądku.

Niedorzeczne, a jednak prawdziwe.

– O, tutaj jesteś, aniołku – zwróciła się do Anny pani Bergman, przerywając coraz bardziej napiętą atmosferę. – O, dzień dobry, młodzieńcze – rzekła, spostrzegając stremowanego Karla.

– Dzień dobry i do widzenia – odpowiedział, ściągając przy tym czapkę z głowy. – Proszę pozdrowić ode mnie męża – dodał, po czym zwrócił się bezpośrednio do Anny – Do zobaczenia…

– Do widzenia… – pożegnała się i wraz z sąsiadką zniknęła za wielkimi, drewnianymi drzwiami.

Wracając do rodziny, Karl nadal był w szoku. Sam nie mógł pojąć, co się właściwie z nim stało. Bo przecież w zasadzie nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego. Ot, pomógł jedynie nieznajomej, młodej kobiecie, która nie potrafiła poradzić sobie z choinką. Tylko tyle i aż tyle. Jedna, niepozorna sytuacja, o której bezustannie rozmyślał przez długie miesiące…

Nim spostrzegł, minęły kolejne. Ten rok był dla niego nie lada wyzwaniem, dlatego cieszył się, że ma go już za sobą. I jak każdy w nadchodzącym nowym roku doszukiwał się zmian na lepsze. Bo tego właśnie potrzebował.

Zresztą nie tylko on, Anna również.

*

Ostatnie tygodnie nie były dla nich łaskawe. Święta Bożego Narodzenia spędzili smutnie, zaszywając się w swoim choczewskim mieszkaniu. Co prawda zaprosili do siebie Heinricha i żywili wielką nadzieję na jego przyjazd, lecz ten obiecał wcześniej jednej z ciotek, mieszkającej w odległym Hamburgu, że ją odwiedzi. Zostali zatem sami, po raz pierwszy w życiu spędzając święta w niezwykłej, choć skrywanej przed sobą nawzajem, rozpaczy. Wszystko to zatem, na co pracowali przez ostatnie miesiące, odeszło w dal, pozostawiając po sobie jedynie rzewne wspomnienia.

A miało być tak pięknie… On, głowa rodziny, ojciec wspaniałej nastolatki, miał zaopiekować się nią i sprawić, że ta już nigdy nie zazna w swoim życiu bólu. Miał stać się dla niej ostoją i zapewnić jej godną przyszłość. To właśnie po to chciał się przeprowadzić, jeszcze wtedy, gdy żyła Pauline. Wybierając tę ofertę, wiele zyskał, wszak nie tylko podwyższyła mu się pensja, lecz także otrzymał mieszkanie służbowe, które w porównaniu z tym, które mieli, uchodziło za luksusowe. I taka miała być przyszłość Anny, którą on, jako jej ojciec, obiecał jej zapewnić. Miała przecież żyć wygodnie, nie przejmując się niczym. Jej początkowy entuzjazm udzielił się też jemu, lecz obydwoje szybko zdali sobie sprawę z tego, że są marnymi kłamcami. Bo choćby bardzo chcieli, nie potrafili oszukać samych siebie. Wspomnienia dawnego, wspaniałego życia wciąż pozostawały w ich głowach, skutecznie blokując kolejne kroki. Kroki, które w ich sytuacji, były niezbędne ku temu, by móc wreszcie uwolnić swoje dusze i zacząć żyć. Po prostu żyć…

6Mäusezähnchen – dosłowne tłumaczenie: mysi ząbku. Jest to popularne zdrobnienie niemieckie, którym zwraca się na przykład do dzieci lub ukochanych osób.

7Weihnachtsmarkt – kiermasz organizowany w plenerze, tuż przed Bożym Narodzeniem.

8Krippenspiel – jasełka.

5

1938 rok

Nowy rok przyniósł nowe szanse. Po smutnych świętach nadeszły upragnione chwile radości. Przygaszona przez wspomnienia, doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że powinna zrobić coś dla siebie. Przed przyjazdem do Choczewa marzyła o podjęciu pierwszej poważnej pracy, na którą zresztą była już umówiona z właścicielką jednego z lęborskich sklepów. Niestety okrutny los szybko zweryfikował jej plany, rzucając ją przy tym w nieznane. Na szczęście jednak Anna, pomimo bólu, który wciąż w sobie nosiła, idealnie odnalazła się w nowej rzeczywistości. Dbanie o dom wcale nie okazało się takie straszne, tak samo jak wszelkie pozostałe obowiązki.

Zawsze mogła liczyć na pomoc ojca, który – pomimo nawału pracy – za każdym razem, gdy go o to poprosiła, z radością wykonywał polecone mu zadania. Był dla niej podporą nie tylko w tych trudnych momentach, lecz również okazał się idealnym kompanem do rozmów, które zazwyczaj umilały im długie, zimowe wieczory w nowym mieszkaniu.