Real - Jan Škrob - ebook

Real ebook

Jan Škrob

0,0

Opis

Czeski poeta Jan Škrob diagnozuje napięcia między różnymi wymiarami rzeczywistości: codziennością, mitem, psychodeliczną wizją, teraźniejszością czy grą komputerową. Real można czytać jako próbę wspólnotowej wypowiedzi generacji, która mierzy się z katastrofą klimatyczną i nieuchronnością zbliżającego się końca antropocenu. Jednocześnie tom Škroba warto interpretowa jako osobisty (duchowy, filozoficzny, polityczny) manifest. Poezja staje się tu buntem przeciwko katastrofie, której nieuchronność jest oczywista, ale nie usprawiedliwia bezczynności. Słowo poetyckie pozwala zachować wolność i osobistą autonomię w rzeczywistości, która powoli staje się dystopią.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 40

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




M. Sch.

4-2-3-1

moja scena to napisy na ścianach

polityka miłość i futbol

zaciśnij zęby piłka jest po twojej stronie osiedla

wiem że przepuściłem już parę bramek

ale zawsze z szacunkiem

mieć ostatnie słowo to zawsze ciężar

wolę otwarte zakończenia

w szatni modlę się jak hiob

święcę wiosnę która jeszcze nie nadeszła

kolejny dzień frytki z keczupem polityka miłość

potrzeba wyrwania się z kontekstu

ambicji planów bankietów

tęsknota za przekroczeniem cienia

chcę całować się z tobą w gałęziach

machiny wojennej

pod czarną tęczą

zmienić się w delikatne światło które nosisz w sobie

twoje melodie równoległe

budzimy się i znowu zasypiamy nad ranem

z cytrą pod głową

piłka jest po twojej stronie łóżka

dotykać się stopami na zielonym prześcieradle

liczyć czas zaciśnij zęby zadzwoni budzik

wybierasz się na pustynię w ponczo

moja scena to

kroki na pierwszym śniegu

polityka miłość

przypadkowe interwencje artystyczne

w kościołach pociągi z hasłami

moja scena to

twoje półotwarte usta

w półmroku

mimo że nie wiem co mówię

mocno w tym tkwię

z widelcem w kieszeni na piersi stoję w kolejce

po piwo i kiełbasę tak proszę dziękuję

chcę poczuć twoje tętno obronić karnego

podstawiasz mi lustro

przyciskam twarz do tafli jak whitman

na to właśnie czekałem

uwertura ballonné rożny

ja też mam w sobie coś z wilkołaka

przechylasz głowę przechodzę w sprint

między czołgi tak

proszę dziękuję istnieję

.

solnisko

kiedy będą chcieli poznać

nasze imiona

powiedz nielegalni

migranci

miasto położone na górze

nie może pozostać w ukryciu

nie możemy

się zgubić

.

pora rzucać kamieniami

pracoholik w szklanej windzie

łyka proszek na zmęczenie na lęk na niepewność

za rozłożonymi w nieskończoność oknami leżą

złomowisko i dwa jeziora

mężczyzna zdejmuje migającą marynarkę

stara się nie czuć urywanego wzlotu maszyny

kolejka linowa do stacji najpiękniejszy biznes świata

pora wstawać pora krzyczeć na telefon pora rzucać kamieniami

pora zbierać kamienie pora przytulać pora zniknąć jak widmo

pora wiedzieć kiedy skończyć pora nie zaczynać czas jako nóż introligatorski

jesteś clintem eastwoodem managementu średniego szczebla

a melodyjka grającego zegarka właśnie ucichła więc dobywasz

karty kredytowej i stajesz się

jedną z głównych postaci powstania przeciw poniedziałkowi i wtorkowi

przeciw zmęczeniu przeciw lękowi przeciw niepewności

drżą ci ręce

palisz opium

jak w filmie

w którym w żadnym wypadku nie występujesz

jesteś pięknym człowiekiem na wojennej ścieżce

niemal nie śpisz

wierzysz w chemtrails niebieska czerwona biała pigułka

grozisz śmiercią ludziom wokół siebie ale głównie sobie

odchodzisz od dogmatów

tniesz się

pan bóg próbuje ci coś powiedzieć

następnego dnia przesyłasz money z jednego konta na drugie

że niby wiesz co robisz

witch house w słuchawkach energy drinki we krwi

nadzieja lub represyjne urojenia do ostatniej chwili

pora przelecieć przez szybę pora skoczyć pora zatrzymać się w locie

pora zakochać się w kimś z biura

czas jako negacja czasu

powiedz mi kim jesteś

a powiem ci kim jesteś

wytrzymaj

drżą ci ręce

skupiasz się na przycisku reset

w żadnym wypadku nie grasz

winda zatrzymuje się skrzypiąc

a twoja historia ma nowe ramy

znowu boli cię głowa nie wiesz czego chcesz

następnego dnia likwidujesz establishment

złotą kartą wiertarką uśmiechem

wszystkie rzeczy mieszczą się w jednej

pudełko z twardego papieru

połykasz proszek na zmęczenie na lęk

na pewność

ktoś z biura całuje cię

na pożegnanie w czoło

pora się ukrywać pora pójść przykładem

pora przepisać tożsamość pora zostać tam gdzie jesteś

czas jako gest

kierujesz się do wejścia na kolejny level

ciągniesz ze sobą portret kobiety

która przypomina ci

matkę

.

genewa

wczoraj

dzikie psy

przebiły mur

genewa kalwina

napięte mięśnie kalwina

w cieniu zniszczonych mebli

pokasływanie prawnika

bezduszne poklepywanie laseczką

tradycja tożsamość ból

z mieczem w dłoni

zmierzasz

do nowego hipermarketu

na pustyni

nie uśmiechasz się

robisz politykę

grasz na giełdzie

boli cię z tyłu głowy

w komórce kalwina pod schodami

najmij mnie do przemówień

jak w apokaliptycznych filmach

chcesz się pobawić w prawdę

z mieczem w dłoni

chcesz się pobawić w prawdę

z mieczem w brzuchu

jeszcze wczoraj

tajna policja

szukała twoich śladów

myśl kalwina

w liściach herbaty

na dnie puszki

tradycja tożsamość ból

za chwilę masz lot

twoja genewa

twoje prawo międzynarodowe

rozmazane numery na ekranie

nasza rzeczywistość jest kulturą przemocy

ale umiemy też w miłość

należy tylko pamiętać

żeby z tym nie przesadzić

nie musimy przecież

wypowiadać się o wszystkim

twoja genewa

kobieta z jarzębiną we włosach

tradycja tożsamość śmierć

.

ja jako chorąży

za torami jest las mówisz że się cieszysz

przechylam głowę cały w czerni

oparty o dwa drzewa w powietrzu czuję pszczoły

dziewannę imbir asfalt

twoje ciało dotknie mojego odcisk koloru czarnego

namiętność

jako chorąży nigdy

nie będę dość dobry cały w czerni

moja chorągiew niezdecydowanie rozpostarta

cała w czerni niczym noc pod ziemią

rozmowy o miłości w półśnie

jeszcze pół kilometra a moja chorągiew

będzie powiewać na wieży ciśnień

wejdziemy tam razem jeszcze dziś w nocy

mówisz że się cieszysz że jako chorąży nigdy

nie będę dość dobry nigdy nie będę

umiał skandować haseł nigdy

niebo pomalowane pędzlem asfaltem

sygnały dymne tęsknota raz dwa

trzy ruch po okręgu jeden dwa trzy

przełamać limity

ale wszystkie

kolejny dzień z racą w plecaku

spotykam cię na demonstracji przeciwko biowładzy

łapiesz za mój płaszcz mówisz że się cieszysz

ja cały w czerni czuję pod nogami

pociągi podziemne jako chorąży

nigdy nie będę dość dobry jako

nauczyciel duchowy nigdy