Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czeski poeta Jan Škrob diagnozuje napięcia między różnymi wymiarami rzeczywistości: codziennością, mitem, psychodeliczną wizją, teraźniejszością czy grą komputerową. Real można czytać jako próbę wspólnotowej wypowiedzi generacji, która mierzy się z katastrofą klimatyczną i nieuchronnością zbliżającego się końca antropocenu. Jednocześnie tom Škroba warto interpretowa jako osobisty (duchowy, filozoficzny, polityczny) manifest. Poezja staje się tu buntem przeciwko katastrofie, której nieuchronność jest oczywista, ale nie usprawiedliwia bezczynności. Słowo poetyckie pozwala zachować wolność i osobistą autonomię w rzeczywistości, która powoli staje się dystopią.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 40
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
M. Sch.
4-2-3-1
moja scena to napisy na ścianach
polityka miłość i futbol
zaciśnij zęby piłka jest po twojej stronie osiedla
wiem że przepuściłem już parę bramek
ale zawsze z szacunkiem
mieć ostatnie słowo to zawsze ciężar
wolę otwarte zakończenia
w szatni modlę się jak hiob
święcę wiosnę która jeszcze nie nadeszła
kolejny dzień frytki z keczupem polityka miłość
potrzeba wyrwania się z kontekstu
ambicji planów bankietów
tęsknota za przekroczeniem cienia
chcę całować się z tobą w gałęziach
machiny wojennej
pod czarną tęczą
zmienić się w delikatne światło które nosisz w sobie
twoje melodie równoległe
budzimy się i znowu zasypiamy nad ranem
z cytrą pod głową
piłka jest po twojej stronie łóżka
dotykać się stopami na zielonym prześcieradle
liczyć czas zaciśnij zęby zadzwoni budzik
wybierasz się na pustynię w ponczo
moja scena to
kroki na pierwszym śniegu
polityka miłość
przypadkowe interwencje artystyczne
w kościołach pociągi z hasłami
moja scena to
twoje półotwarte usta
w półmroku
mimo że nie wiem co mówię
mocno w tym tkwię
z widelcem w kieszeni na piersi stoję w kolejce
po piwo i kiełbasę tak proszę dziękuję
chcę poczuć twoje tętno obronić karnego
podstawiasz mi lustro
przyciskam twarz do tafli jak whitman
na to właśnie czekałem
uwertura ballonné rożny
ja też mam w sobie coś z wilkołaka
przechylasz głowę przechodzę w sprint
między czołgi tak
proszę dziękuję istnieję
solnisko
kiedy będą chcieli poznać
nasze imiona
powiedz nielegalni
migranci
miasto położone na górze
nie może pozostać w ukryciu
nie możemy
się zgubić
pora rzucać kamieniami
pracoholik w szklanej windzie
łyka proszek na zmęczenie na lęk na niepewność
za rozłożonymi w nieskończoność oknami leżą
złomowisko i dwa jeziora
mężczyzna zdejmuje migającą marynarkę
stara się nie czuć urywanego wzlotu maszyny
kolejka linowa do stacji najpiękniejszy biznes świata
pora wstawać pora krzyczeć na telefon pora rzucać kamieniami
pora zbierać kamienie pora przytulać pora zniknąć jak widmo
pora wiedzieć kiedy skończyć pora nie zaczynać czas jako nóż introligatorski
jesteś clintem eastwoodem managementu średniego szczebla
a melodyjka grającego zegarka właśnie ucichła więc dobywasz
karty kredytowej i stajesz się
jedną z głównych postaci powstania przeciw poniedziałkowi i wtorkowi
przeciw zmęczeniu przeciw lękowi przeciw niepewności
drżą ci ręce
palisz opium
jak w filmie
w którym w żadnym wypadku nie występujesz
jesteś pięknym człowiekiem na wojennej ścieżce
niemal nie śpisz
wierzysz w chemtrails niebieska czerwona biała pigułka
grozisz śmiercią ludziom wokół siebie ale głównie sobie
odchodzisz od dogmatów
tniesz się
pan bóg próbuje ci coś powiedzieć
następnego dnia przesyłasz money z jednego konta na drugie
że niby wiesz co robisz
witch house w słuchawkach energy drinki we krwi
nadzieja lub represyjne urojenia do ostatniej chwili
pora przelecieć przez szybę pora skoczyć pora zatrzymać się w locie
pora zakochać się w kimś z biura
czas jako negacja czasu
powiedz mi kim jesteś
a powiem ci kim jesteś
wytrzymaj
drżą ci ręce
skupiasz się na przycisku reset
w żadnym wypadku nie grasz
winda zatrzymuje się skrzypiąc
a twoja historia ma nowe ramy
znowu boli cię głowa nie wiesz czego chcesz
następnego dnia likwidujesz establishment
złotą kartą wiertarką uśmiechem
wszystkie rzeczy mieszczą się w jednej
pudełko z twardego papieru
połykasz proszek na zmęczenie na lęk
na pewność
ktoś z biura całuje cię
na pożegnanie w czoło
pora się ukrywać pora pójść przykładem
pora przepisać tożsamość pora zostać tam gdzie jesteś
czas jako gest
kierujesz się do wejścia na kolejny level
ciągniesz ze sobą portret kobiety
która przypomina ci
matkę
genewa
wczoraj
dzikie psy
przebiły mur
genewa kalwina
napięte mięśnie kalwina
w cieniu zniszczonych mebli
pokasływanie prawnika
bezduszne poklepywanie laseczką
tradycja tożsamość ból
z mieczem w dłoni
zmierzasz
do nowego hipermarketu
na pustyni
nie uśmiechasz się
robisz politykę
grasz na giełdzie
boli cię z tyłu głowy
w komórce kalwina pod schodami
najmij mnie do przemówień
jak w apokaliptycznych filmach
chcesz się pobawić w prawdę
z mieczem w dłoni
chcesz się pobawić w prawdę
z mieczem w brzuchu
jeszcze wczoraj
tajna policja
szukała twoich śladów
myśl kalwina
w liściach herbaty
na dnie puszki
tradycja tożsamość ból
za chwilę masz lot
twoja genewa
twoje prawo międzynarodowe
rozmazane numery na ekranie
nasza rzeczywistość jest kulturą przemocy
ale umiemy też w miłość
należy tylko pamiętać
żeby z tym nie przesadzić
nie musimy przecież
wypowiadać się o wszystkim
twoja genewa
kobieta z jarzębiną we włosach
tradycja tożsamość śmierć
ja jako chorąży
za torami jest las mówisz że się cieszysz
przechylam głowę cały w czerni
oparty o dwa drzewa w powietrzu czuję pszczoły
dziewannę imbir asfalt
twoje ciało dotknie mojego odcisk koloru czarnego
namiętność
jako chorąży nigdy
nie będę dość dobry cały w czerni
moja chorągiew niezdecydowanie rozpostarta
cała w czerni niczym noc pod ziemią
rozmowy o miłości w półśnie
jeszcze pół kilometra a moja chorągiew
będzie powiewać na wieży ciśnień
wejdziemy tam razem jeszcze dziś w nocy
mówisz że się cieszysz że jako chorąży nigdy
nie będę dość dobry nigdy nie będę
umiał skandować haseł nigdy
niebo pomalowane pędzlem asfaltem
sygnały dymne tęsknota raz dwa
trzy ruch po okręgu jeden dwa trzy
przełamać limity
ale wszystkie
kolejny dzień z racą w plecaku
spotykam cię na demonstracji przeciwko biowładzy
łapiesz za mój płaszcz mówisz że się cieszysz
ja cały w czerni czuję pod nogami
pociągi podziemne jako chorąży
nigdy nie będę dość dobry jako
nauczyciel duchowy nigdy