Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Razem mogą wszystko. Czy zdołają stawić czoła własnym demonom?
Bailey i Kash byli przyzwyczajeni do życia w cieniu. Teraz muszą pokonać niebezpieczeństwa i podjąć wyzwania, które pozornie zagrażają ich miłości i pasji. Ale razem mogą zrobić wszystko.
Wygrana lub przegrana, dla Bailey i Kasha wszystko jest na szali.
Revenge to trzeci tom porywającej trylogii Insiders autorstwa Tijan.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 404
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wszystkim osobom zakochanym w trylogii Insiders.
Mam nadzieję, żeRevengetakże wam się spodoba.
Dziękuję wam za wsparcie!
KTOŚ BYŁ W MOIM MIESZKANIU. Wiedziałem o tym nie ze względu na jakiś szósty zmysł, po prostu dostałem dziesięć różnych powiadomień. Facet uruchomił pierwszy alarm, gdy tylko otworzył furtkę. To było pierwsze powiadomienie, które trafiło na moją komórkę. Drugie pochodziło od ochroniarzy – zauważyli go na monitoringu. Trzecie dostałem, kiedy intruz wszedł do budynku. Czwarte, gdy wspiął się po schodach ewakuacyjnych. Piąte, kiedy dotarł na szesnaste piętro. Szóste, gdy przeszedł przez drzwi prowadzące na mój korytarz. Siódme, kiedy pokonał zamek w drzwiach frontowych. Ósme, gdy przekroczył mój próg. Sprawdziłem telefon wibrujący po raz kolejny. Dziewiąte powiadomienie, że jest w sypialni na tyłach. Dziesiąte, że wszedł do garderoby.
– Jesteś tego pewien? – spytał Josh, ochroniarz, który szybko stawał się moją prawą ręką. Można powiedzieć, że zastępował Erika, który wziął wolne z powodów rodzinnych.
Nie odezwałem się, tylko przeniosłem wzrok na kamerę za plecami i upewniłem się, że świeci na zielono. Obserwował mnie, więc powiedziałem bezgłośnie:
– Zamknijże się.
Roześmiał mi się do ucha.
– Przypominam ci po prostu, że masz tu cały zespół ochrony, który tylko czeka na rozkaz. Wpadną do środka, unieruchomią typa, a ty wkroczysz na gotowe jak pieprzony Batman.
Przewróciłem oczami. Josh wkręcił się w historię obrońcy w pelerynie, która dla mnie nigdy nie miała najmniejszego sensu. Komórka ponownie zawibrowała.
– Widzimy go – powiedział.
Włączenie się któregokolwiek alarmu uruchamiało wszystkie kamery. Josh ciągnął zimnym, profesjonalnym tonem:
– Podchodzi do drzwi sypialni. Będzie tam za trzy, dwa…
Odwróciłem się.
– Jeden.
Światło w salonie było zgaszone. Sypialnia, do której zbliżał się intruz, znajdowała się tuż obok. Bailey wolała mniejsze, przytulniejsze mieszkania, więc po drugiej próbie porwania, z myślą o niej, przenieśliśmy się właśnie do takiego. Drzwi i pomieszczenia wywoływały u niej lęk i czasami łatwiej było sobie poradzić z ich mniejszą liczbą, więc wybrałem lokum z dwiema sypialniami. Nasza oraz gabinet znajdowały się po drugiej stronie kuchni.
Telefon ponownie zawibrował.
– Otwiera drzwi.
Sam go już słyszałem, ale nie patrzyłem. Gdyby miał przy sobie jakąkolwiek broń, nie dałbym mu dojść do budynku. Zostałby schwytany zaraz za furtką. Ale ochrona wykonała skan, który niczego nie ujawnił. Intruz miał jedynie klucze i komórkę. Nie byliśmy do końca pewni jego płci, ale wiedzieliśmy, że nie ma przy sobie portfela. A to wszystko dzięki zainstalowanym przy każdych drzwiach czujnikom skanującym całą sylwetkę.
Zostawiłem telefon, portfel, klucze, po prostu wszystko, w kieszeni. Opuściłem głowę, przeszedłem przez salon i ruszyłem prosto na włamywacza.
– Nieco się cofnął. Stoi za drzwiami sypialni – powiedział mi do ucha Josh.
Wszedłem.
Normalny człowiek byłby podenerwowany. Wiedziałem, że ktoś tu jest. Wiedziałem dokładnie, gdzie jest. Wiedziałem o nim tyle, ile to tylko możliwe.
Ale nie wiedziałem, dlaczego tu przyszedł. Nie znałem jego intencji. Nie miałem pojęcia, czy mnie zaatakuje, czy wyskoczy zza drzwi i wrzaśnie:
– Niespodzianka!
Chociaż w tę drugą możliwość jakoś wątpiłem.
On z kolei nie był świadomy, że ja wiem o jego obecności. Zatem to ja mogłem wykorzystać element zaskoczenia. Serce biło mi miarowo, wyglądałem na spokojnego.
Jednak, kurwa, było wręcz przeciwnie.
Przekroczyłem próg i usłyszałem głos Josha:
– Teraz!
Odwróciłem się.
Intruz już do mnie startował. Wreszcie go zobaczyłem, był facetem. W jego dłoni błysnęła broń. Broń, której nie ujawniły żadne skanery.
Nie zaszedł mnie od tyłu. Stałem przodem do niego z uniesionymi rękami.
Pierwszy go dosięgnąłem i wybiłem mu łokciem broń z ręki. Kiedy napotkał moje spojrzenie, zrobił wielkie oczy, a ja powaliłem go na podłogę. Nie puściłem ani na sekundę. Padłem na niego i przygniotłem go kolanami. Wił się i próbował wyswobodzić.
W końcu ustąpiłem, ale kiedy zaczął się podnosić, znowu zaatakowałem. Każdy zawodnik liniowy byłby dumny z tego, jak cisnąłem napastnikiem, a potem obróciłem go plecami do góry. Założyłem chwyt duszenia i uwaliłem się na nim całym ciałem.
Nie mógł się ruszyć. Nie, żeby nie próbował. Wciąż walczył, usiłował się odwrócić i mnie zrzucić. Starał się znaleźć mój słaby punkt, strącić z siebie choćby moje nogi.
Nie ustąpiłem ani na centymetr. Jedynie zacieśniłem chwyt.
I nagle, kiedy fala krwi przetoczyła się przez moje ciało, bębenki omal nie pękły, a wzrok na skraju pola widzenia się rozmył, mój przeciwnik się szarpnął. A potem napiął i zaczął wiotczeć.
Mimo wszystko nadal czekałem.
Zawsze przychodziła taka chwila, gdy przeciwnik próbował udawać utratę przytomności. Nie nabrałem się na to i słusznie, bo niespodziewanie znowu ożył. Zaczął się miotać jeszcze gwałtowniej, po czym zarzęził i tym razem zwiotczał naprawdę.
Puściłem go i kątem oka dostrzegłem, że drzwi się otwierają.
Do pokoju z wyciągniętą bronią wszedł Josh. Za nim gęsiego podążali kolejni ochroniarze, którzy otoczyli mnie, gdy wstawałem. Dopiero wtedy przewróciłem ciało na plecy i przyjrzałem się intruzowi. Nadal oddychał. Klatka piersiowa unosiła mu się miarowo.
Josh spojrzał na drugą stronę pomieszczenia.
– Skanery nie wykryły tego noża sprężynowego.
Mruknąłem i przyklęknąłem. Chwyciłem za krawędź kominiarki.
– Myślisz, że wiedział o wszystkich środkach bezpieczeństwa? – zapytał Josh.
Zamarłem, a po chwili na niego spojrzałem.
– To znaczy?
– Przeskanowaliśmy go pod kątem broni i wpuściliśmy tylko dlatego, że nic nie znaleźliśmy. Musiał dobrze ukryć ten nóż. Może wiedział, że się go spodziewasz. Dlatego miał przy sobie tylko to.
Warto to przemyśleć.
Ta kwestia jednak nie miała chwilowo znaczenia, bo gorąca krew nadal pulsowała mi w żyłach. Pragnąłem odpowiedzi, a także musiałem wyżyć się na worku treningowym, bo ta potyczka mi nie wystarczyła. W najmniejszym nawet stopniu nie ostudziła wzbierającej we mnie wściekłości, która towarzyszyła mi przez całe życie.
Nie odpowiedziałem Joshowi. Zerwałem kominiarkę i się odsunąłem.
Na widok twarzy leżącego na ziemi mężczyzny ochroniarze chrząknęli, kilku zrobiło krok do tyłu.
A ja… ja patrzyłem na siebie.
Trzy tygodnie później
SUKIENKA GRYZŁA. Była z jakiegoś superwytrzymałego, dziwnego materiału, który otulał ciało niczym lateks, ale wyglądał jak krzykliwa tkanina. Do tego była w kratę. Moja przyjaciółka Tamara, niezwykła fryzjerka, zaklinała mnie, żebym ze względu na przerwę świąteczną założyła to czerwono-czarno-srebrne ustrojstwo.
Koszmar.
Skoro już miałam opłakiwać matkę, to pozwólcie mi to robić tak, jak mi pasuje. Ta pomyłka z lycry tylko przelała czarę goryczy. Chrissy Hayes wpadłaby w szał, gdyby zobaczyła ją w czymś takim.
Ją.
Cholera. Znowu to robiłam. Skrzywiłam się, bo po raz kolejny pomyślałam o sobie w trzeciej osobie. Wpadłam w ten nawyk w ciągu ostatnich trzech tygodni, odkąd musiałam opowiedzieć policjantom szczegółowo o morderstwie mojej mamy. O morderstwie Chrissy Hayes.
Kiedy Seraphina spytała mnie ostatnio, czy chciałabym się czegoś napić, odparłam:
– Tak, Bailey bardzo chętnie napije się czegoś, po czym od razu padnie. Poproszę wódkę z valium.
Młodsza siostra kiwnęła głową. Odwróciła się, żeby zrealizować moje zamówienie, po czym zamarła.
Skrzywiłam się, gdy dotarło do mnie, co właśnie powiedziałam, ale ona tylko zapytała:
– Wódka z valium?
Cholera.
Kaszlnęłam i się poprawiłam.
– Myślałam o soku pomarańczowym. Może z dolewką szampana?
Skinęła i poszła zrobić mi drinka. Mimozy były dość powszechne w świecie bogaczy, w którym dorastała. Ja dopiero niedawno zaczęłam obracać się w wyższych sferach, stałam się częścią tej rodziny zaledwie zeszłego lata, po tym, jak próbowano mnie porwać, bo okazałam się nieślubnym dzieckiem Petera Francisa.
Byłam zszokowana i jednocześnie pod wrażeniem. Po pierwsze, nie miałam wcześniej pojęcia, że mój bohater z czasów dzieciństwa tak naprawdę jest moim ojcem, a po drugie, Chrissy Hayes sfabrykowała wielkie kłamstwo: przez całe życie wmawiała mi, że mój tata poległ na służbie. Zatrudniła nawet do pomocy kilku weteranów z lokalnego oddziału Veterans of Foreign War. Wpadłam w szał, gdy się o wszystkim dowiedziałam.
Teraz zaczęłam płakać, bo zniosłabym więcej kłamstw, aktorów, wspólników, w ogóle całe uniwersum wspierające jej bajkę, gdyby to miało oznaczać, że moja matka żyje. Ale od tamtej pierwszej próby porwania życie potoczyło się zabójczym tempem.
Porzuciłam Chrissy, przekonana, że dzięki temu będzie bezpieczna, i zamieszkałam w willi Kashtona Colello, prawej ręki mojego ojca, chłopaka, którego traktował jak adoptowanego syna. Kashton był nieziemsko seksowny, miał oczy barwy koniaku i palące spojrzenie; na widok linii jego szczęki oraz wysokich i silnie zarysowanych kości policzkowych regularnie wymiękałam. Nie został adoptowany oficjalnie, ale dorastał w domu Petera i z wdzięczności poświęcił swoje życie opiece nad całą rodziną Francisów.
Przeszedł samego siebie. Sprowadził mnie do własnego domu i przedstawił nowo poznanemu rodzeństwu (od urodzenia byłam jedynaczką, a teraz nagle miałam dwóch braci i siostrę) jako własną koleżankę, pod żadnym pozorem nie ich siostrę.
Tak. Widzicie. Przeszedł samego siebie. Używam tego w nie całkiem pozytywnym sensie, ale nie da się zaprzeczyć, że to zrobił.
Na szczęście dla mnie po niedługim czasie Matt wszystkiego się domyślił i już miałam nowego kolegę i brata w jednym. A kiedy tak próbowałam się dostosować do nowej sytuacji życiowej, palące spojrzenie Kasha wskrzesiło we mnie ogień. Gorejący, niepowstrzymany. I tak, skończyliśmy razem w łóżku.
Były pocałunki. Gorące wieczory i orgazmiczne noce.
W tym czasie zakochałam się – i bum! – nagle dowiedziałam się, kim Kashton Colello jest tak naprawdę. Stwierdzenie, że dorastał pod opieką mojego taty, było niedopowiedzeniem. Peter chował go przed całym światem, bo chłopak ukrywał się przed złym, sadystycznym mordercą, Calhounem Bastianem, własnym dziadkiem.
To przez niego stracił obydwoje rodziców i bał się panicznie, że Calhoun wymorduje też całą rodzinę Francisów. To główny powód, dla którego zostałam na lodzie, że tak się wyrażę. Ojciec wiedział o Calhounie i uznał, że będę bezpieczniejsza, jeżeli nikt się nie dowie, że jestem jego córką. Dlatego też nie znałam swojego ojca, po którym – jak na ironię – odziedziczyłam mózg i wygląd. Mieliśmy takie same ciemne włosy, tak czarne, że w odpowiednim świetle mieniły się granatem, oraz brązowe oczy w odcieniu miodu.
Odziedziczyłam też po nim zdolności informatyczne. To oznaczało, że potrafiłabym zhakować niemal każdą stronę i pokonać dwanaście firewalli, gdybym zechciała odnaleźć ojca. Dlatego też karmiono mnie opowieściami weteranów o prawdziwym mężczyźnie, który faktycznie zginął. Nie wykorzystałam więc umiejętności hakerskich do odkrycia prawdy, czego teraz żałowałam.
Zrobiłam wdech, kraciasty materiał podrapał mnie po brzuchu, tuż nad żebrami, aż zaklęłam z sykiem. Naprawdę nie cierpiałam tego wzoru. Koszmarnie wyglądałam i nie mogłam znieść tego gryzienia. Nienawidziłam nawet zapachu tej sukienki, która śmierdziała zatęchłą śmiercią. Gdyby tak zabutelkować tę woń i sprzedawać jako chory żart, zarobiłoby się fortunę. Wyobrażacie to sobie? Zamiast paczki fiutów albo wybuchającej koperty z brokatem, wysyłałoby się perfumy i obdarowany po psiknięciu czułby zatęchłą śmierć.
Jestem geniuszką, mówię wam.
Ale może to tylko mój problem, skoro czuję ten zapach od zaledwie trzech tygodni. Tyle właśnie czasu minęło, odkąd złożyliśmy zamkniętą trumnę z Chrissy Hayes do grobu. Na pogrzeb przybyły tłumy. Studenci z mojego roku, nowi znajomi, wykładowcy z Uniwersytetu Hawking, wykładowcy i ludzie z grupy licencjackiej, a nawet ze szkoły średniej. W sumie pojawili się niemal wszyscy z Brookley. Chrissy Hayes była w ich społeczności legendą. Pielęgniarka w lokalnym szpitalu, która rok w rok wygrywała w konkursie na najbrzydszy sweter bożonarodzeniowy. Większość weteranów z VFW uważała ją za córkę, część za siostrę, a część chciała ją po prostu przelecieć. W tym też była niezła. Sama muszę przyznać, że była niesamowicie seksowna.
Pewnie dlatego na jej pogrzebie było mnóstwo facetów. Tych, którzy się z nią spotykali, a także tych, którzy żałowali, że nie zaprosili jej na randkę. Większość patrzyła na nią z czułością, inni tylko udawali, bo wystarczyło jedno spojrzenie na ponad trzydziestu ochroniarzy otaczających dom pogrzebowy, kościół i cmentarz, a od razu robili smutne miny. Ale tych ostatnich raczej wielu nie było.
Przyszła sąsiadka Carla. I moja rodzina. Mnóstwo członków mojej rodziny. Babcia i dziadek, ciotka Sarah, wujkowie i całe kuzynostwo. Większość krzywo patrzyła na Kasha, Petera i Matta, ale zmiękli, kiedy Seraphina i Cyklon podeszli ich poznać. Tylko psychopata, który wpakował kulkę w głowę mojej matki, nie rozczuliłby się na widok mojego młodszego rodzeństwa. Nim weekend dobiegł końca, Cyklon nie odklejał się od mojej babci, a Seraphina chodziła za rękę z dziadkiem, co jakiś czas puszczając go tylko po to, żeby złapać dłoń wujka Richa.
Przybyła nie tylko ta strona rodziny. Zjechała się też rodzina Petera. Obaj bracia, ich obecne i byłe żony oraz dzieci. Jego rodzice zmarli dawno temu, więc w sumie nic dziwnego, że Seraphina i Cyklon tak szybko zżyli się z moimi dziadkami. Dzięki Bogu nie wiedziałam nic o rodzicach ich matki, a Payton – ich ciotka – zniknęła na ostatni miesiąc sama z siebie albo ktoś jej coś powiedział. Kiedy Kash uznał, że najlepiej będzie, jeżeli przeniesiemy się do głównego domu w posiadłości Chesapeake – nie do jego willi, tylko do domu mojej rodziny – nie było jej tam i od tamtej pory już jej nie widziałam. Marie i Theresa stanęły na wysokości zadania i były niezbędnym spoiwem. Marie na samym początku była nastawiona do mnie wrogo, ale teraz cieszyłam się, że tu jest. Theresa zarządzała kuchnią, ale tak jak matka wszystko scalała i była podporą.
Może nie wszystko. Może to tylko mnie nie dawały się rozsypać, nie wiem. Za dużo już było tego myślenia, a starałam się tego nie robić, bo gdy już zaczynałam myśleć, wracały wspomnienia. A wiecie, jaki jest koszmar osoby inteligentnej? Pamięć fotograficzna i odtwarzanie w niej całego dzieciństwa spędzonego z niedawno pochowaną matką. Od początku do końca, i znowu od nowa, i po raz kolejny… Łapiecie?
Więc, no.
Żadnego myślenia. Ten nawyk też próbowałam w sobie wyrobić i czasami się udawało. Zazwyczaj jednak niezbyt.
– Bailey.
Aha. Tu była. Kolejna osoba, którą wysłał Kash.
Stałam sama w jakimś pomieszczeniu, wyglądając przez okno, z nikim nie rozmawiając, i zawsze ktoś do mnie regularnie zaglądał. Nie tylko rodzina, ale i przyjaciele: Torie, Tamara, nawet Melissa i Scott. Wszyscy trzymali się w pobliżu i na zmianę sprawdzali, jak się czuję. Jedyną osobą, która naprawdę była ze mną zestrojona i wiedziała, że zapewne wycofałam się, żeby nie zwariować, był Kash.
Mój facet.
Kochałam go.
Tak sobie myślę, że dziewczyna, którą byłam, kiedy go poznałam, nie miała najmniejszych szans. Jej zadaniem było zakochać się w Kashu. To było zapisane w gwiazdach, nieuniknione. Ale całe to gówno, które zwaliło się później, nie zostało ujęte drobnym druczkiem. Tamta dziewczyna nie miała pojęcia, że wybierając ojca zamiast matki, zakochując się w Kashtonie Colello, ostatecznie straci jedyną osobę, która była przy niej przez całe życie.
Mózgu, wyłącz się.
W ten sposób się odmeldowywałam.
Kiedy zaczynałam snuć myśli tego rodzaju, automatycznie się zamykałam. Drzwi się zatrzaskiwały i cała ta mieszanina poczucia katastrofy, histerii, paniki, nienawiści, odrazy i emocji zostawała za nimi.
Dziewczyna (widzicie, nadal używam trzeciej osoby) musiała wejść w tryb zombie. Więc to właśnie robiłam.
W tym samym momencie osoba oddelegowana do sprawdzenia, co ze mną, stanęła obok, a ja odwróciłam się, zanim wymówiła kolejne słowo.
Okazało się, że to Matt. Jego mina nie wyrażała niczego, ale głęboko w oczach dostrzegłam troskę. W dłoni trzymał szklankę z burbonem, szczerze mówiąc, ostatnio rzadko się z nią rozstawał. Spojrzał na mnie, westchnął, włożył drugą rękę do kieszeni i też wyjrzał przez okno.
– W ogóle cię nie winię – mruknął i od razu się napił.
Ukrywałam się, a on o tym wiedział. Dlatego już bez słowa po prostu patrzyliśmy przez okno. Nie miałam pojęcia, gdzie jesteśmy. To była kolejna stała rzecz w tych dniach. Zwykle nie miałam pojęcia, co robimy ani dokąd jedziemy. Zwyczajnie gdzieś mnie zabierali. Pokazywałam się. Stałam. Siedziałam. Rzadko się odzywałam i w końcu przyjeżdżał Kash albo kogoś po mnie wysyłał i wracaliśmy do domu. Następnego dnia wszystko się powtarzało.
Dzisiaj zapytałam:
– Gdzie jesteśmy?
Brat milczał. Czułam, jak przez chwilę mi się przygląda. W końcu odpowiedział cicho:
– Jesteśmy na imprezie na twojej uczelni. Tata przekazał im te siedemdziesiąt milionów.
To by wyjaśniało, dlaczego widziałam wcześniej jedną osobę z grupy. I dlaczego miałam na sobie tę gryzącą sukienkę.
– A. Okej.
I tyle. Na nic więcej nie miałam siły, więc znowu zagapiłam się w okno.
To było dobre okno.
Tyle że w ogóle go nie widziałam.
– ŹLE Z NIĄ.
Odwróciłem się do Petera, burcząc w odpowiedzi:
– No co ty.
Staliśmy w sali bankietowej, otoczeni przez wykładowców Bailey i uniwersyteckie szychy, i obydwoje obserwowaliśmy naszą dziewczynę tkwiącą przy oknie. Towarzyszył jej teraz Matt. Żadne z nich się nie odzywało, ale cieszyłem się, że do niej podszedł. Zorientował się, jak z nią postępować – jeżeli się ją naciskało, uciekała. Nie radziła sobie, gdy działo się zbyt dużo, sam niezliczenie wiele razy siedziałem przy niej i patrzyłem, jak się wyłącza.
– Cieszę się, że wprowadziliście się do domu.
Ja wręcz przeciwnie.
– Przebywanie wśród was jest teraz dla niej dobre.
– Tak, poza tym twoje mieszkanie nie było bezpieczne.
Schudła od czasu śmierci Chrissy. Zawsze była dla mnie piękna i to się nigdy nie zmieni, ale bił od niej smutek. Jednocześnie wyglądała na zagubioną. Przyglądałem się teraz, jak pociera klatkę piersiową, drapie paznokciem sukienkę, i czułem to samo świerzbienie. Może z powodu moich doświadczeń – wiedziałem, dlaczego moi rodzice zostali zamordowani, kto zlecił ich zabójstwo i miałem bolesną świadomość, że nadal przebywa na wolności – ale nie cierpiałem mieszkać w domach takich jak ten Petera. Był ogromny, a my dostaliśmy własną część. Zależało nam na prywatności, ale nic z tego.
Seraphina, Cyklon, nawet Matt, Marie i Theresa. Wszyscy do nas zaglądali i sprawdzali, jak ma się Bailey. Nie mogłem ich winić. Robiłbym to samo, gdybym to nie ja trzymał ją w ramionach. Ale nienawidziłem tego budynku. W bloku, gdzie miałem konkretną drogę ucieczki, albo we własnej willi czułem się dobrze. Zajmowałem ją, odkąd tylko zamieszkałem u Francisów.
Zawsze byłem niespokojny. Jakbym został zapędzony w kozi róg. Czekałem, aż przyjdzie po mnie mój dziadek.
I właśnie to nastąpiło.
Calhoun Bastian niedawno zadał mi miażdżący cios, a ja jeszcze nie zdołałem mu się odwzajemnić, chociaż wiedziałem, że muszę. Boże, paliło mnie w piersi, wciąż o tym myślałem, to miało odciągnąć mnie od Bailey.
A mój pieprzony dziadek zebrał wszelkie możliwe informacje i zjawił się na jej uczelni.
Myślałem, że chce mnie nastraszyć, pokazać, jak bardzo potrafi się do niej zbliżyć. Ale nie o to chodziło i teraz o tym wiedziałem. Jednak zorientowałem się za późno. Poddawał mnie próbie. Oceniał, sprawdzał, jak bardzo mi na niej zależy, a ja mu to pokazałem z własnej woli. Dobitnie dałem do zrozumienia i tym samym popełniłem błąd. Przez to zobaczył, jak bardzo jestem w niej zakochany.
To ona była moją słabością. Już nie rodzina Francisów, tylko Bailey.
Teraz chciałem go namierzyć i natychmiast powstrzymać.
– Nie rozmawialiśmy jeszcze o…
Pozwoliłem, żeby słowa Petera zawisły między nami. Nie, nie rozmawialiśmy. Peter zakochał się w Chrissy Hayes, a mój dziadek odebrał mu tę kobietę. O czym tu mówić? Słyszałem jego ton, nastrajał się do prawdziwej rozmowy. I chciał ją przeprowadzić tutaj, w pieprzonym budynku uniwersyteckim.
Nie złościłem się akurat na niego, ogólnie byłem wkurzony. Na wszystko i na wszystkich. Zajęcie się tą konkretną osobą, którą pragnąłem rozedrzeć na strzępy, wymagałoby ode mnie opuszczenia teraz kobiety, którą kochałem, a mimo to skrzywdziłem. W dodatku nie byłem pewien, czy przypadkiem właśnie tego nie potrzebowała najbardziej.
Boże.
– Kash…
– Przestań – wypaliłem, przerywając Peterowi.
– Kash. – Nie poddawał się.
Odwróciłem się do niego.
– Powiedziałem przestań.
Przełknął ślinę i zacisnął usta. Odczytywał moje intencje.
Potrząsnąłem głową i znowu zacząłem przyglądać się Bailey, jak tysiąc razy w ciągu ostatnich trzech tygodni.
– Muszę wyjechać i dobrze o tym wiesz – podkreśliłem.
Usłyszałem, jak nabiera gwałtownie powietrza.
– Ona cię potrzebuje.
– Bardziej potrzebuje jego śmierci z mojej ręki.
Podjąłem decyzję. Musiałem wyjechać. Im szybciej, tym lepiej.
Zmarszczył brwi.
– Kash.
Pokręciłem głową.
– Nie. Wiesz, że mam rację. Walczyłem z nim na szachownicy. Porozstawiałem pionki, a i tak nie zorientowałem się, co zrobi. Zdjął jej matkę. Zabrał twoją kobietę i to moja wina.
– Wcale nie, to…
– Właśnie, że tak!
Posłałem mu ostre spojrzenie. Nie powinien się o to ze mną wykłócać. Przecież dobrze wiedział. Wiedział lepiej od innych, że to była moja wina, że to przeze mnie nie mógł wychowywać córki od urodzenia, że to przez płynącą w moich żyłach krew dziadka poznał ją dopiero teraz.
Moi ludzie byli porozstawiani po całym pomieszczeniu. Po tej zaciętej wymianie zdań zauważyłem, że Josh odkleił się od ściany i zmierza w moją stronę. Spojrzałem na niego i potrząsnąłem głową, żeby trzymał się od tego z daleka. Jednak to go nie powstrzymało; dopiero wtedy zorientowałem się, że przyciska palcem słuchawkę. Na jego twarzy pojawił się wyraz determinacji. Nie zwolnił, nawet przez sekundę się nie zawahał.
Coś się działo i szedł mi o tym powiedzieć.
Nawiązał kontakt wzrokowy ze Scottem, Fitzem i Derekiem, którzy bacznie go obserwowali.
Kurwa. Chodziło o sprawę, którą zapoczątkowałem, kiedy trzy miesiące temu zabrałem Bailey do Burriotle. Ona jadła lunch, a ja spotkałem się ze starym znajomym, Robbiem, i zacząłem przygotowania do kontaktu, który właśnie został nawiązany.
Josh stanął obok mnie.
– O co chodzi?
– Zadzwonili.
Wypiąłem pierś i kiwnąłem głową.
– W porządku.
Nie. Nie było w porządku. Było dobrze.
Musiałem jechać.
– Jak ona będzie spać w nocy? – zapytał Peter.
Zmrużyłem powieki.
– Zainstalowałeś w naszej sypialni kamery?
Najwyraźniej zwracał na córkę większą uwagę, niż sądziłem.
– Kamery są na korytarzach. Widzę, jak Bailey opuszcza pokój. Potem ty po nią wychodzisz i do rana zostaje już w środku. – Podszedł bliżej i zniżył głos. – Wiem, że pomagasz jej zasnąć. Jak będzie zasypiać bez ciebie?
W jaki sposób miałem zabić dziadka, skoro nie mogłem jej zostawić?
– Nie mogę zabrać jej ze sobą.
Tylko na mnie patrzył.
Odwzajemniłem spojrzenie.
Żaden z nas się nie odezwał.
W końcu Peter skinął głową i się cofnął.
– Dobra. Może Seraphina zechce się do niej przenieść.
Seraphina miała dwanaście lat i też kochała Chrissy, ale bardziej martwiła się ewentualną utracą starszej siostry. Dlatego też Bailey by do tego nie dopuściła. Nikt nie mógłby wejść w nocy do jej sypialni. Ale Peter miał rację, musiała sypiać.
A ja musiałem jechać zabić dziadka. Nie mogłem jej zabrać ze sobą, więc była w większym niebezpieczeństwie.
Kurde. Kurde. Kurde.
– Wrócę najszybciej, jak tylko się da. – Zacząłem już się oddalać, ale wróciłem. – Poślę po nią, jeżeli to będzie możliwe, ale tylko pod warunkiem, że uda mi się zapewnić jej bezpieczeństwo.
Skinął krótko głową.
– Moja córka nie wróci do nas, jeżeli nie będzie w stanie odpoczywać.
Fakt. Kurwa. Fakt.
Na mój sygnał Josh odszedł, żeby przekazać moje rozkazy dalej.
Josh należał do pierwszego zespołu ochroniarzy wynajętych przez mojego dziadka. Zinfiltrowałem tę grupę i umieściłem w niej swoich ludzi. Byli moimi szpiegami, chociaż oczywiście liczyłem się z tym, że prędzej czy później będą w końcu zmuszeni wyjawić, po czyjej tak naprawdę są stronie. Zdemaskowałem ich na wcześniejszym etapie wojny, bo chciałem, żeby dziadek myślał, że do drugiego zespołu nie będę już miał dostępu.
Mylił się.
Nawiązałem kontakt z Brazylijczykami, domyśliwszy się, z czyich usług zechce skorzystać. Najemnicy ci cieszyli się dokładnie taką reputacją, na jakiej mu zależało. Słynęli z oddania do samego końca i z bezwzględności nawet wtedy, gdy nie była potrzebna. Idealnie spełniali jego oczekiwania.
Calhoun skontaktował się z nimi jeszcze tego samego dnia, gdy wyciągnąłem od niego swoich ludzi. Jednak go uprzedziłem. I od tamtej pory pilnowali go na mój rozkaz. Mieli do mnie zadzwonić, gdy postanowi uderzyć.
Nie zadzwonili przed zamordowaniem Chrissy.
Zadzwonili teraz. Ale najpierw Bailey.
Ruszyłem w jej stronę i skinąłem Mattowi, który widział, jak się zbliżam. W jego oczach błysnęła powściągliwość i jakaś twardość, zanim zwiesił głowę. Nie zastanawiałem się, co czuje. Jeżeli się na mnie wkurzył, to zasadnie. Sam byłem na siebie zły.
Dotknąłem łokcia Bailey, mając świadomość, że już wie o moim nadejściu. Przestąpiła z nogi na nogę. Zazwyczaj to robiła, chociaż nie wiem, czy świadomie, ale zawsze się do mnie przysuwała.
– Muszę wyjechać.
Spojrzała na mnie.
– Hmm?
Skrzywiłem się na widok jej szklistego, niemal nieobecnego spojrzenia.
Pochyliłem się i musnąłem jej wargi.
– Muszę wyjechać.
Założyłem jej kosmyk włosów za ucho i zostawiłem palce na jej szyi. Jezu. Kochałem ją. Ogarniające mnie ciepło odpędziło wszystkie gówniane emocje i kazało chwycić ją w ramiona i nigdy nie puszczać, żeby mieć pewność, że jest bezpieczna, niezależnie od wszystkiego.
Zwalczyłem tę potrzebę.
Mocniej przylgnąłem do jej ust i wchłonąłem jej oddech. Z zamkniętymi oczami powiodłem palcami po jej policzku, położyłem jej dłoń na karku i się odsunąłem.
– Kocham cię. Zadzwonię później, jak już będziesz w domu.
Jej spojrzenie stało się bardziej skupione. Wreszcie zaczęła mnie dostrzegać.
– Wyjeżdżasz?
Pokiwałem głową, wiedząc, że wcześniej całkowicie się wyłączyła. Powrót do rzeczywistości zwykle tyle jej właśnie zajmował.
– Zdobędę odpowiedzi na kilka pytań i wrócę.
Wbiła we mnie wzrok. Spojrzenie zrobiło się przenikliwe. Widziałem, że jej mózg zaczyna działać. Zalały ją emocje i nagle w jej oczach pojawiła się dzika panika. Wzięła ostry wdech i znowu się zamknęła. Czujność powoli ją opuściła i na powrót zastąpiło ją to szkliste spojrzenie. Twarz się wygładziła. Bailey wyglądała jak chodzące zwłoki, a dłoń leżąca na mojej piersi bezwładnie opadła. Nawet nie zauważyłem, że mnie dotknęła.
Chciałem znowu ją poczuć.
Oparłem czoło na jej czole.
– Kocham cię. Wrócę.
Odwróciła się do okna.
– A. Okej.
I tyle.
Zniknęła.
Rozejrzałem się za Mattem, który tylko na to czekał. Oderwał się od grupki osób, które próbowały z nim rozmawiać, i podszedł do mnie, nie spuszczając wzroku z siostry.
– Musisz wyjechać?
– Tak.
Zrobił głęboki wdech, aż uniosły mu się ramiona i klatka piersiowa. A potem wydech.
– Dobra. Będę spał przed jej sypialnią.
– To może być najlepsze rozwiązanie.
Spojrzał na mnie twardo.
– Nie wiem, co robisz ani dokąd jedziesz, ale mam nadzieję, że przybliży cię to do posłania tego skurwiela do piachu. Zabij go, Kash. Sprzątnij go dla Chrissy.
Taki miałem zamiar, tyle że dla Bailey. Nie powiedziałem mu tego, tylko skinąłem głową i odszedłem.
Josh już załatwił samochód.
WYLĄDOWALIŚMY NA PRYWATNYM LOTNISKU w miasteczku w Montanie. W mroku nocy ledwie dostrzegaliśmy najbliższe światła oddalone o ponad trzydzieści kilometrów.
– Dlaczego na spotkanie wybraliśmy akurat to miejsce?
Po pierwsze dlatego, że było cholernie zimno. Ci faceci pochodzili głównie z Ameryki Południowej i byli przyzwyczajeni do skwaru i wysokiej wilgotności, a nie do ujemnej temperatury. Po drugie dlatego, że znajdowaliśmy się na północy Stanów. Musieli przedostać się przez Kanadę, a ja miałem tam przyjaciół. Dbali o mnie i raportowali o ich posunięciach.
Ale nie to powiedziałem Joshowi.
– Bo chciałem przysporzyć im kłopotu.
Ochroniarz mruknął i wyszedł pierwszy z samolotu. Celowo zjawiliśmy się na miejscu przed czasem. Gdy tylko koła dotknęły ziemi, z Missouli wyjechała flota samochodów, które miały tu dotrzeć za pół godziny.
Josh zerknął na mnie spod zmarszczonych brwi.
– Wiem, że rzadko cokolwiek zdradzasz, ale może w tym przypadku odkryj trochę karty? Wielki z ciebie kozak i prowadzisz wojnę, ale ja mam cię ochraniać. Jeżeli umrzesz, będę bezrobotny. – Uśmiechnął się ironicznie, gdy spojrzałem na niego z niezadowoleniem. – No dalej, zrób to dla mnie.
Mars na mojej twarzy się pogłębił, ale Josh miał rację. Za bardzo trzymałem wszystko w tajemnicy.
– Dorastałem z takimi dwoma chłopakami, którzy mieszkali w tej samej dzielnicy, co rodzina mojej matki. Nazywają się Robbie i Ace Mistroni.
– Ten zawodnik MMA?
– Jego menedżer to emerytowany żołnierz. Specjalizował się w tajnych operacjach, przez długi czas pracował jako najemnik i jego kontakty w tamtym świecie sięgają bardzo głęboko.
– I to w ten sposób skontaktowałeś się z facetami, którzy ochraniali twojego dziadka?
Przytaknąłem.
Niebo było czyste, a noc chłodna. Nasi ludzie obstawiali już lotnisko, widzieliśmy, jak z północy zbliżają się pojazdy. Domyślałem się, że to ludzie, z którymi mieliśmy się spotkać, bo moi nadjeżdżali z zachodu z wyłączonymi reflektorami.
Josh zadrżał z zimna, chuchnął w dłonie i przeniósł ciężar ciała z jednej nogi na drugą.
– Kurwa. Nie sądziłem, że będzie zimniej niż w Chicago. – Umilkł na chwilę. – Zaraz, jak się nazywa ten facet? Ich dowódca?
– Harden.
– Mike Harden?
Uniosłem brwi.
– Słyszałeś o nim?
Zagwizdał, kiwając głową.
– Jeżeli masz go po swojej stronie, to możesz działać. Mówi się, że jest najlepszy z najlepszych, jeśli czaisz, o co mi chodzi.
Czaiłem. I dlatego skontaktowałem się właśnie z nim.
– Dlaczego spotykamy się z nim teraz?
Zazwyczaj Josh nie zadawał tylu pytań.
Samochody zbliżały się do lotniska, więc podszedłem kilka kroków i wyjąłem ręce z kieszeni. Czekałem, aż wszyscy zaparkują. Pas był niewielki, więc stanęli tuż przy nas. W sumie trzy wozy. Wszystkie czarne. Drzwi się otworzyły i wysiadł cały zespół. Byli wielcy, muskularni i mieli na sobie kamizelki kuloodporne z widocznymi kaburami.
Podszedł do mnie jeden z tych, którzy wysiedli z ostatniego samochodu. Miał surową minę, martwe oczy i równie okazałą sylwetkę jak pozostali.
Ich przywódca.
– Ty jesteś Colello.
– Harden.
Skinął mi głową i przeskanował otoczenie. Następnie stanął przede mną i wsunął kciuki za kamizelkę.
– Nie zostaliśmy powiadomieni, że Bastian planuje usunąć matkę twojej kobiety. Przyjechaliśmy tu, żeby powiedzieć ci to osobiście. Wysyłanie drugiego zespołu, aby nas zaskoczył, jest obraźliwe, ale i tak przyjechaliśmy. Próbujemy ci uzmysłowić, że cię nie zdradziliśmy. To powinno powiedzieć ci wszystko.
Zacisnął zęby. W jego oczach pojawił się błysk.
Kilku jego ludzi z podobnymi minami przestąpiło z nogi na nogę.
Dzięki temu wiedziałem, że nie byli zadowoleni, kiedy dowiedzieli się, że ich cel zabił na ich warcie niewinną kobietę. Bo to była ich pieprzona warta i tylko dlatego teraz tu się spotkaliśmy.
– Należycie do ochrony mojego dziadka. Rozumiem i domyślam się, że to z tego powodu minęło tyle czasu, zanim mogliśmy się spotkać twarzą w twarz. Ale chciałbym wiedzieć, jak w ogóle udało wam się wyrwać na to spotkanie bez jego wiedzy.
Zmrużył oczy i długo wpatrywał się we mnie twardym wzrokiem.
– Powiem tyle: nie przepadaliśmy za twoim dziadkiem, jeszcze zanim się z nami skontaktowałeś. Odkąd zaczęliśmy u niego pracować, wręcz nim gardzimy. Twoja misja stała się naszą, również chcemy go zdjąć, ale to nie takie proste. On korzysta z usług wielu zespołów ochroniarzy. Zostaliśmy oddelegowani, bo urwał się ktoś z rodziny twojego dziadka. Wszystko było trzymane w tajemnicy. Kiedy ściągnięto nas trzydzieści sześć godzin temu, powiedziano nam, że nad sytuacją usiłowali zapanować ludzie, którym Calhoun ufa bardziej niż nam. Nie udało się im, więc teraz to my dostajemy wolną rękę, żeby namierzyć tę osobę. – Przyglądał mi się uważnie w poszukiwaniu najdrobniejszych przejawów emocji. Nie wyczytał z mojej miny niczego, więc się skrzywił. – Coś mi mówi, że już znasz tę osobę.
Pieprzyć to.
Odchyliłem głowę.
– Nie zorganizowałem tego spotkania tylko po to, żeby spojrzeć ci w oczy i zapytać, jakim cudem mój dziadek zdołał zamordować matkę mojej kobiety. – Wskazałem na jego ludzi. – Wiem, jak się tu dostaliście, jakimi drogami Kanady tu jechaliście. Wiem, gdzie wylądowaliście po wylocie z Rio. Wiem to wszystko, bo dostaję raporty na temat waszych poczynań, a także na temat poczynań dziadka. I odkąd wyjechaliście, on nic nie zrobił. Zupełnie. Gdyby wam nie ufał, martwiłby się. A tego nie robi. Nie robi absolutnie nic, tylko czeka na wasz powrót. To mi mówi, że wam ufa, i właśnie o to w tym wszystkim chodziło.
– Co?
Zabrało mu to chwilę.
– Całe to spotkanie miało na celu sprawdzenie naszej współpracy z twoim dziadkiem? – Położył dłoń na broni, ale jej nie wyjął. Jego ludzie zrobili się czujniejsi.
W tym czasie zbliżał się do nas mój własny zespół ochroniarzy, i to po ciemku. Zostawili samochody nieco dalej i szli pieszo.
Harden zrobił krok w moją stronę, ale zobaczył ruch za moimi plecami i odstąpił. Uniósł ręce, jego ludzie zrobili to samo.
– Co to ma być, do kurwy? – zapytał wściekłym głosem.
– Przecież mówiłeś, że wiesz o moim nadciągającym zespole.
Rozszerzył nozdrza.
– Wciskałem ci kit. Tak naprawdę nie wiedziałem, że ktoś tu jeszcze jedzie.
Zespół wyminął ochroniarzy, którzy przylecieli tu wraz ze mną. Minął mnie i Josha, po czym otoczył ludzi Hardena. Mieliśmy teraz przewagę liczebną.
Wszyscy nieufnie przyglądali się nowym.
– Wyluzujcie.
Na mój rozkaz nowy zespół opuścił broń, ale pozostał na miejscu.
Harden przyglądał się im, po czym znowu spojrzał na mnie. Rzucił pod nosem przekleństwo, pocierając brodę, i splunął w bok.
– Możesz mi łaskawie wyjaśnić, co tu się, do cholery, dzieje?
– Trzeci powód tego spotkania jest taki, że oni ruszają z wami. – Skinąłem na nowo przybyłych.
– Co? – Zesztywniał i wybałuszył oczy. – Nie mogę ich wziąć. Twój dziadek to pieprzony paranoik.
– Właśnie. – Zbliżyłem się. – Nie ma was teraz przy nim. Sprowadziliście tu resztę moich ochroniarzy. Jemu nadal towarzyszą ludzie, którzy nie pracują dla mnie, a ja jestem egoistą. Chcę kontrolować każdą osobę z jego otoczenia. W tym celu wypuszczę informację, że ochraniający go w tym momencie ludzie zaczynają zwracać się przeciwko niemu. Nie ustanę, dopóki nie wrócicie do niego z adresem, pod którym przebywa poszukiwana przez was osoba, a on was wtedy awansuje. Każe wam powiększyć zespół, a wy wprowadzicie moich ludzi. – W tym świecie nie było miejsca na uprzejmości. Zamierzałem zadusić dziadka na śmierć. – Chcę, żeby przed moim następnym posunięciem każdy człowiek z jego otoczenia pracował dla mnie. Jasne?
Wbijał we mnie twarde spojrzenie.
Pięć sekund.
Dziesięć.
Trzydzieści.
Po minucie zacisnął usta. Skinął krótko głową.
– Zakładam, że zorganizowałeś transport dla swoich ludzi.
– Owszem. – Dałem znak Scottowi, który podszedł do nas i wyciągnął z plecaka teczkę. Podał ją Hardenowi.
– Wszystko jest tutaj. Łącznie z instrukcjami.
Harden przejrzał zawartość, po czym oddał teczkę jednemu ze swoich ludzi.
– Powiedziałeś, że obserwujesz Calhouna – stwierdził ze zmarszczonymi brwiami. – I odciągnąłeś nas od niego między innymi po to, żeby go sprawdzić? Przekonać się, czy nam ufa?
– Tak. Ma paranoję, a nie wysłał nikogo, żeby was obserwował. A to oznacza, że ufa, iż go nie zdradzicie. Oraz że nie ma już nikogo więcej, kogo mógłby za wami posłać.
A to napawało mnie największą satysfakcją. Mówiło mi, że zamordowanie Chrissy było jego asem w rękawie, a teraz cierpiał. Nadeszła pora na zastawienie pułapki, zwabienie go i zamknięcie drzwiczek, gdy będzie w środku. Już się nie mogłem doczekać.
– Nie potrzebowałeś do tego spotkania na żywo.
Potrząsnąłem głową.
– Jakaś część mnie musiała spojrzeć ci w oczy. Skontaktowałeś się ze mną tuż po morderstwie Chrissy Hayes i zapewniłeś, że nic o nim nie wiedzieliście. Z tą misją wysłano niewielki zespół i trzymano ją przed wszystkimi w tajemnicy. Chciałem wam wierzyć, ale nie miałem pewności. Teraz zobaczyłem waszą reakcję: to się wam nie podobało.
– Nie popieramy zabijania niewinnych kobiet.
Przytaknąłem.
– Zajmijcie się resztą moich ludzi. Wkrótce staną się wam jak bracia.
Scott został wprowadzony w temat po drodze, więc teraz przekazał Hardenowi i jego ludziom dalsze instrukcje. Josh wrócił ze mną do niewielkiego samolotu. Zajął swoje miejsce, zaczął mnie obserwować i po kilku chwilach w ciszy zagwizdał pod nosem.
– Co?
– Słyszałem opowieści o twoim dziadku. W naszym fachu nie da się tego uniknąć. I wszystkie te plotki to prawda, sam widziałem na własne oczy tyle, żeby się o tym przekonać. Ale ty. Na ciebie nikt nie jest gotów. Mnóstwo potężnych ludzi zacznie trząść przez ciebie portkami.
Miał rację. Nie obchodziło mnie to.
Wyjąłem telefon i napisałem do Bailey.
Wracam. Śpisz?
Jej wiadomość nadeszła w chwili, gdy zaczęliśmy kołować przed startem.
Czekam na Ciebie.
OBUDZIŁAM SIĘ W PUSTYM ŁÓŻKU.
Dobra wiadomość: obudziłam się. A to znaczy, że spałam. Zła wiadomość: Kash wyszedł tuż po tym, jak wrócił późno w nocy.
Obróciłam się i owinęłam kołdrą. Zamierzałam dać sobie dosłownie sekundę, bo przekonałam się, że jeżeli nie wstanę od razu, stracę poczucie czasu. Mówiłam na przykład, że wstanę za pięć minut, a leżałam kilka godzin.
Po dwóch próbach porwania byłam przekonana, że wiem, czym jest trauma.
Myliłam się.
Nigdy wcześniej nie gubiłam tylu godzin. Ale teraz, po śmierci mamy, potrafiłam stracić cały dzień i nie mieć o tym pojęcia. Za to w innych momentach nie umiałam przestać myśleć i odpocząć. Chwilami odzyskiwałam trzeźwość umysłu i byłam sobą, byłam obecna, ale nie do końca. Tkwiła w tym wszystkim jakaś odrobina irracjonalności, jakieś ostre uczucie w mózgu, a orientowałam się, że mi się to przytrafiło, dopiero gdy opuściłam ten stan. Było to wyczerpujące i dezorientujące. Potrzebowałam prostych rzeczy. Na przykład teraz.
Dałam sobie sekundę, po czym odkryłam się i wstałam.
Najpierw poszłam boso do łazienki.
Umyłam ręce.
Chwila, zapomniałam spuścić wodę.
Wróciłam.
Znowu umyłam ręce.
Wytarłam je.
Umyłam zęby.
Odłożyłam szczoteczkę. Zamknęłam pastę.
Znowu odkręciłam wodę i sprawdziłam temperaturę. Musiała być letnia.
Pochyliłam się i zwilżyłam skórę. Sięgnęłam po żel do mycia twarzy, roztarłam go w dłoniach i naniosłam na twarz. Powolnymi kolistymi ruchami umyłam całą jej powierzchnię, omijając zamknięte oczy. Umyłam skórę za uszami. Część szyi i podbródek. Potem obszar nad górną wargą, nasadę nosa i czoło. Dłuższą chwilę poświęciłam na skronie, delikatnie dociskając je palcami. To było przyjemne, ale gdy tylko przestałam, wewnętrzne napięcie ponownie dało o sobie znać.
Westchnęłam i znowu sprawdziłam temperaturę wody. Nadal była letnia.
Pochyliłam się i spłukałam większość żelu z twarzy. Sięgnęłam po myjkę, żeby usunąć resztę.
W ciągu ostatnich trzech tygodni wszystko leżało dokładnie w tym samym miejscu. Mogłam poruszać się po tej łazience, ani na sekundę nie otwierając oczu, bo dokładnie wiedziałam, gdzie co leży.
Odłożyłam myjkę, ściągnęłam ręcznik z wieszaka i wytarłam twarz.
To miałam już za sobą.
Zatrzymałam się i zebrałam myśli. Mózg nadal się nie włączył, więc ponownie odtworzyłam wszystkie kroki.
A, zapomniałam.
Rozłożyłam myjkę, żeby wyschła, a potem odwróciłam się i odwiesiłam złożony ręcznik. Okazał się wilgotny, więc go rozciągnęłam. Później wrócę, żeby znowu go złożyć. Rogi zawsze ustawiałam idealnie.
Kiedy tylko skończyłam z ręcznikiem, sięgnęłam po grzebień. Odwróciłam się od umywalki i przeczesałam włosy.
Żadnych supłów. Żadnych kołtunów.
Odłożyłam grzebień na miejsce. Postukałam go, żeby mieć co do tego pewność.
Potem znowu westchnęłam i zaczęłam dzielić włosy na trzy pasma. Zaczynając od czoła, przełożyłam prawe pasmo pod środkowym, a potem nad lewym. Lewe pod środkowym i nad prawym. Powtarzałam te kroki aż do końca włosów. Zgarnęłam gumkę i owinęłam ją wokół nich trzykrotnie, a następnie przeszłam do garderoby.
Proste rzeczy. Proste ruchy.
Nie wiedziałam, jaki jest dzień tygodnia. Ostatnio często mi się to zdarzało, wiedziałam tylko, że nie mogę zająć się dzisiaj nauką. Nie mogłam pracować na komputerze, a Kasha nie było, co oznaczało, że Matt może się tu kręcić. Albo Seraphina. Albo Cyklon. Albo pójdę do kuchni i Theresa znajdzie mi coś, w czym mogłabym pomóc. Na przykład mogłam się zająć naczyniami. Zawsze marudziła, ale nie przejmowałam się tym.
Okrężny ruch gąbką, spłukiwanie brudu, wkładanie naczyń do zmywarki i wyjmowanie ich ze świadomością, że są czyste – to wszystko było satysfakcjonujące. Nie wiedziałam dlaczego, ale nie zastanawiałam się nad tym.
Wiedziałam, że nadejdzie taki dzień, kiedy zacznę.
Spojrzę na te rutynowe czynności, które wykonuję obecnie, dzięki którym jestem w stanie przetrwać kolejny dzień, i zacznę analizować powód ich wykonywania i dlaczego mi pomagały, ale na razie tego nie robiłam.
Złapałam jeansy, bluzkę i sweter, założyłam skarpetki i trampki. Było mi wygodnie, więc schowałam telefon do kieszeni i wyszłam z pokoju, gotowa na wszystko.
Ani razu nie spojrzałam w lustro.
– Powinniśmy dzisiaj pić przez cały dzień.
Matt znalazł mnie w kącie kuchni, z deską, nożem w dłoni i trzydziestoma marchewkami czekającymi na pokrojenie. Właśnie odniosłam zwycięstwo i przekonałam Theresę, żeby pozwoliła mi użyć noża. Martwiła się, że zamiast trafić w marchewkę, odetnę sobie palec.
– Nie. – Pomachałam nożem w powietrzu. – Tu mi dobrze.
Mój brat uniósł brwi i oparł się o blat koło mnie. Skrzyżował ręce na piersi i nogi w kostkach. Popatrzył na mnie, na nóż, deskę, marchewki. Znowu na nóż, całą kuchnię, Theresę i kolejny raz na nóż.
– Aha, jasne – mruknął.
Uśmiechnęłam się do niego znad pierwszej marchewki.
– Trzydzieści minut.
– Skończysz w pół godziny?
Potrząsnęłam głową i przecięłam marchewkę na pół.
– Tyle zajęło mi przekonanie Theresy, żeby pozwoliła mi pomóc w przygotowaniu lunchu.
– Theresa. – Odwrócił się do niej.
Stała obok jednego z kucharzy, który siekał resztę warzyw na zupę. Nie spojrzała na Matta, ale zaczęła kręcić głową.
– Nie. Nie ma mowy. – Uniosła dłoń i wskazała na mnie. – Przyszła rano i zaczęła zmywać naczynia. Wyrzuciłam ją. Wróciła dziesięć minut później i zaczęła robić wszystkim kawę. Znowu ją wykopałam. Wróciła i teraz widzisz nasz kompromis. Chciała stanąć przy grillu, a ja pod żadnym pozorem nie pozwolę któremuś z dzieci Francisów go obsługiwać. Macie się wszyscy trzymać z daleka od mojej kuchni, z góry dziękuję.
Matt machnął w moją stronę.
– Ale ona tu jest.
– Tylko dlatego, że nie przestaje przychodzić…
Spuściłam wzrok.
– To dlatego, że jestem Hayesówną – przerwałam.
Kucharz przestał siekać.
Facet przy grillu przestał go skrobać.
Naczynia zawisły w powietrzu.
Theresa zamilkła.
Matt się nie odezwał.
Pomieszczenie wypełniały jedynie dźwięki gotującej się wody i pracującej zmywarki.
Czułam, jak bardzo brzemienna jest ta cisza, ale nie przestawałam kroić marchewki. Niemal czułam, jak mama klepie mnie po plecach i mówi: „Dogadaj im, Bailey. Powiedz im, jak to Hayesówny potrafią dać sobie radę”.
Zrobiłam gwałtowny wdech i przestałam widzieć marchewkę. Poczułam, jak w moich oczach wzbierają łzy, ale przecież przywykłam do robienia różnych rzeczy bez patrzenia. Pokroiłam marchewkę, odsunęłam ją i wzięłam kolejną. Przykładałam do niej nóż, kiedy Matt odchrząknął.
Nachylił się i szepnął:
– Może zaczniemy pić, gdy skończysz kroić?
Nie mogłam. Po wypiciu zaczęłabym czuć, a potem myśleć.
Teraz mogłam sobie poradzić, pracując i czując mamę. Ale gdybym zaczęła odczuwać własne emocje, a potem poczuła i ją… Nie.
Nie ma mowy.
Ale nie mogłam mu tego powiedzieć. Nie mogłam tak tego wyjaśnić.
Gardło mi się zacisnęło i nie byłam w stanie nic z siebie wydusić.
Theresa powiedziała tym swoim głosem, który mówił mi, że dokładnie rozumie, przez co właśnie przechodzę.
– Daj jej spokój, Matt. Czas na picie przez cały dzień nadejdzie, ale jeszcze na to nie pora.
Matt się nie odzywał.
Wstrzymywałam oddech, cała spięta, aż usłyszałam, że sam wzdycha.
– Okej. – Poklepał mnie po ramieniu. – Zadzwoń, jak będziesz się chciała spotkać. Idę w takim razie do Naveah.
I wyszedł.
Łzy nie spłynęły.
Nie przestałam kroić marchewek.
Z jakiegoś powodu to wydawało mi się ważne.
Kiedy szedłem z jednego spotkania na drugie, rozdzwonił się mój telefon. Zerknąłem na ekran i zobaczyłem numer Matta. Wiedziałem, że wrócił do posiadłości Chesapeake, więc odebrałem, wślizgując się na tył SUV-a.
– Tak?
Josh zamknął moje drzwi i obszedł samochód, żeby zająć miejsce obok kierowcy. Zostałem sam, a w aparacie usłyszałem zjadliwy ton.
– Ona kroi marchewki, Kash.
Zmarszczyłem brwi.
– Bailey?
– Nie, Payton – warknął. – Oczywiście, że Bailey. Chciałem wyciągnąć ją dziś do Naveah, ale ona nie chciała przestać kroić pieprzonych marchewek. Marchewek. Błaga o możliwość pracy w kuchni. Theresa nie mogła się od niej rano opędzić, więc w końcu uległa. Moja siostra, jedna z najmądrzejszych znanych mi osób, a pamiętaj, że urodziłem się w rodzinie geniuszy, kroi marchewki, jakby od tego zależało jej życie. Co to ma, kurwa, być, Kash? Co się, kurwa, dzieje?
Westchnąłem w duchu. Chciałem przeklinać i wściekać się przez telefon razem z nim. Chciałem wrócić do posiadłości i tulić Bailey, aż będzie gotowa znowu zacząć czuć.
Ale nagle poczułem się cholernie wypompowany, więc tylko oparłem głowę o siedzenie i powiedziałem cicho:
– Opłakuje matkę.
– Wiem. – Ponownie ten zjadliwy ton. – Trzy tygodnie. Chrissy zmarła trzy tygodnie temu. Ona, Bailey, powinna…
– On czekał.
Matt przerwał. Zamilkł.
– On czekał, Matt – powtórzyłem. – Czekał, aż Bailey wyjrzy przez okno, i dopiero wtedy zabił Chrissy. Bailey o tym wie. Doszła do tego tym swoim bystrym umysłem. Zapewne ta myśl nieustannie ją nawiedza. Ma fotograficzną pamięć. Jest geniuszką…
– Wiem!
Znowu westchnąłem.
– Potrzebuje czasu.
Przez chwilę milczał. W końcu wydusił z trudem:
– Nie mogę stracić siostry. Dopiero co ją zyskałem.
– Wiem. – Głowa za bardzo mi ciążyła. Zwiesiłem ją i zgarbiłem ramiona.
– Wiem.
– Chcę ją odzyskać.
Ja też chciałem ją odzyskać.
– Zamierzam się dzisiaj skuć – oznajmił. – W sensie, lepiej, żebyś posłał ze mną cały zespół ochroniarzy, po to mówię ci wcześniej. Będę pić. Pewnie przelecę dziś kilka dziewczyn, a wieczorem jeszcze więcej. Postaram się nie ćpać, ale nie mogę nic obiecać. Mogę ci natomiast dać słowo, że nie będę dziś postępować mądrze, Kash. – Oddychał ciężko do mikrofonu. Słyszałem, jak przestaje nad sobą panować. – Zabija mnie patrzenie, jak Bailey dzień w dzień postanawia zachowywać się jak zombie. Lubiłem Chrissy. Naprawdę ją lubiłem, ale z tym sobie nie radzę. To mi zbyt przypomina…
To mu za bardzo przypomina śmierć jego własnej matki.
Matt był mi bratem. Moje dzisiejsze spotkania nie miały na celu ratowania niczyjego życia. W sprawie wojny z Calhounem zrobiłem na ten moment wszystko, co mogłem.
Wyprostowałem się i zwróciłem do Josha.
– Odwołaj resztę moich spotkań i zawieź mnie do Naveah.
Matta na chwilę aż zatkało.
– Mówisz poważnie?
Usłyszałem radość w jego głosie i zrobiło mi się przykro. Zaniedbywałem człowieka, którego uważałem za brata.
– Jadę do ciebie.
– A co z Bailey? – wychrypiał.
– Ona teraz robi to, co może. Ucieszyłaby się, że jadę z tobą.
– Dzięki. – W nadal ochrypłym głosie usłyszałem coś jeszcze, przez co zacząłem szybko mrugać. – Zamówię ci od razu drinka.
Uśmiechnąłem się.
– Ktoś musi mieć pewność, że nie zrobisz dziś nic głupiego.
– Masz rację. To zadanie zawsze należało do ciebie.
Kiedy się rozłączyliśmy, wysłałem swojej asystentce e-mail. Musiała przełożyć spotkania, o których Josh nie miał pojęcia. Lawirowałem pomiędzy dwoma różnymi światami. Biznesowym i półświatkiem. Codziennie przekraczałem granicę między nimi, ale miał w końcu nadejść taki dzień, gdy zacznę żyć wyłącznie w jednym.
Ruchy. Jeden za drugim. Wykonywałem je.
Namierzałem dziadka.
Śledziłem dziadka.
Zapędzałem dziadka w kozi róg.
Jeszcze o tym nie wiedział, ale kiedy się dowie, kiedy wszystko zostanie odpowiednio ustawione, wtedy – i tylko wtedy – przekroczę tę granicę po raz ostatni.
Miałem jedynie nadzieję, że uda mi się po tym wrócić do tego świata.
Dalsza część rozdziału dostępna w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
TYTUŁ ORYGINAŁU:
Revenge
Redaktorka prowadząca: Ewelina Pawlak
Wydawczyni: Joanna Pawłowska
Redakcja: Magdalena Kawka
Korekta: Anna Burger
Projekt okładki: Marta Lisowska
Zdjęcie na okładce: © LIGHTFIELD STUDIOS / Stock.Adobe.com
Wyklejka: © LeitnerR / Stock.Adobe.com
Copyright © 2022. THE REVENGE by Tijan
Published by arrangement of Brower Literary & Management Inc., USA and Book/Lab Literary Agency, Poland.
Copyright © 2023 for the Polish edition by Niegrzeczne Książki an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.
Copyright © for the Polish translation by Ischim Odorowicz-Śliwa, 2023
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne
Białystok 2023
ISBN 978-83-8321-551-8
Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Angelika Kuler-Duchnik