9,99 zł
Amerykanka Rozalia Toth przyjeżdża do Budapesztu, by spotkać się z Viktorem Rohanem. Liczy, że Viktor sprzeda jej kolczyk – pamiątkę pierwszej miłości jej babci. Dowiaduje się jednak, że Viktor jest przekonany, że jej babcia ukradła cenne kolczyki należące do jego babki i uciekła do Ameryki. Viktor nie zamierza sprzedawać Rozalii kolczyka, ale pokazuje jej to wspaniałe dzieło sztuki. Zachwyt Rozalii nad kolczykiem dorównuje jego zachwytowi nad jej urodą. Ich spotkanie kończy się wspólną nocą. Nazajutrz kolczyk ginie…
Druga część miniserii
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 150
Dani Collins
Romans nad Dunajem
Tłumaczenie: Aleks Nulewicz
HarperCollins Polska sp. z o.o. Warszawa 2020
Tytuł oryginału: Innocent’s Nine-Month Scandal
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2019
Redaktor serii: Marzena Cieśla
Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla
© 2019 by Dani Collins
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2020
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25
www.harpercollins.pl
ISBN 978-83-276-5220-1
Konwersja do formatu EPUB, MOBI: Katarzyna Rek / Woblink
– Zakaz wstępu, proszę pani.
Znudzony mężczyzna w uniformie miał ciężki akcent. Każąc jej odejść od bramy Kastély Karolyi, nawet nie zaszczycił Rozalii Toth spojrzeniem.
– Zdjęcia wychodzą najlepiej ze wzgórza – dodał, wskazując drogę.
Nie mogła go winić za to, że wziął ją za kolejną z wielu kręcących się tu turystek, liczących na dobre fotki wspaniałej budapesztańskiej architektury. Po drodze cyknęła nawet jedno ujęcie frontu domu Rohanów. Chciała je pokazać rodzinie w Nowym Jorku. Był tak piękny, że trudno się było powstrzymać. Złożona murarka z szarej cegły porosła pnączami. Otaczały je bujnie rozrośnięte stare klony i dęby. Zadbane grządki dodawały koloru drodze wiodącej ku szerokim schodom ku wejściu do budynku. Wysokie okna rozmieszczono na obu kondygnacjach w równych odległościach. Na górze było też kilka balkoników z kutymi balustradami. Śliczne zaokrąglone ściany szczytowe i wieńczący dach komin zamieniały gmach w ilustrację z bajki.
Rozalia byłaby oczarowana, nawet gdyby nie łączyły jej z tym budynkiem rodzinne więzi. W jej przypadku były co prawda znikome, ale wciąż miała zamiar je wykorzystać.
– Jestem umówiona z Marą Rohan – oznajmiła po węgiersku.
– Nazwisko?
– Rozalia Toth. Pani Rohan oczekuje mojej kuzynki, Giselli Drummond. Musiałam ją zastąpić.
Planowała wysłać mejl z wieścią o zmianie planów, ale uznała, że gdy przybędzie i zaskoczy gospodarzy, zredukuje prawdopodobieństwo, że każą się jej wynosić.
Spojrzała raz jeszcze na dom, słuchając, jak mężczyzna przekazuje jej dane i powody wizyty.
Obie z Gisellą zawsze pragnęły ujrzeć „stary kraj”. W dzieciństwie, podczas nauki i zdobywania wykształcenia, i potem, gdy zostały adeptkami złotnictwa.
Zwłaszcza Rozalia była od zawsze ciekawa rodzinnej historii. Ale zamiast dreptać najwęższymi alejkami Budapesztu, szukając budyneczku, w którym urodziła się ich babka, czy też pojechać na wieś do miejsca przyjścia na świat jej dziadka, ciągnęło ją do Kastély Karolyi.
Istvan Karolyi byłby dziadkiem nie tylko Giselli, ale i jej, gdyby tylko nie zginął w powstaniu. Ich babka, Eszti, poznała Istvana na uniwersytecie. Gdy zaszła w ciążę, Istvan poprosił ją o rękę, zamiast obrączki oferując będącą w rodzinie parę kolczyków. Następnie wysłał ją przodem do Ameryki, by uniknęła zagrożenia. I zginął, zanim zdążył do niej dołączyć.
Eszti wyszła za mąż za dziadka Rozalii, choć zawsze pamiętała pierwszego ukochanego. Ten rodzaj potężnego, romantycznego uczucia trafiał prosto w serce Rozalii. Chciała więc wiedzieć o niej wszystko.
Wraz z Gisellą pragnęły zdobyć kolczyki, rozdzielone jak dawni kochankowie. Kuzynki poszukiwały ich przez całe lata, pragnąc oddać je babci, by ta raz jeszcze mogła ująć w dłonie symbol swej pierwszej miłości.
Do stróża przyszła wiadomość: Mara Rohan opuściła miasto. Strażnik spytał, czy ktoś inny podejmie przybyłą.
Rozalia spięła się wewnętrznie, oczekując, że przyjmie ją syn Mary, Viktor. Był boski. I do tego był hrabią. Węgry nie pozwalały szlachcicom używać ich tytułów, ale ten smaczek czynił Viktora bardziej ujmującym.
Od chwili, gdy Rozalia wyszukała jego imię, była nim urzeczona – mroczny i ponury, z krótkimi, ciemnymi włosami, mocną linią brwi i kwadratową, gładko wygoloną szczęką. Najbardziej intrygowały jego usta. Górna warga była wąska, ale kształtna. Dolna zaś – pełna, że aż chciało się ją kąsać. Nie, żeby Rozalia pozwoliła sobie kiedykolwiek kąsać dolną wargę mężczyzny, ale teraz ten pomysł nie chciał jej wyjść z głowy.
Jedno prawie nagie zdjęcie tego faceta, zrobione na plaży, uruchomiło również wiele innych fantazji. Przecież, na litość boską, była tylko człowiekiem. Viktor został przyłapany po wynurzeniu się z wody z fajką do nurkowania i płetwami w dłoniach, odziany w niemożliwie mocno wykrojone kąpielówki z trudem skrywające jego najmniej skromne partie ciała. Cała zaś reszta rzeczonego ciała składała się z samych mięśni i płaskiego brzucha. Jego mina była jednoznacznym pokazem zniesmaczenia osobą dzierżącą aparat.
Z jakiegoś powodu ten widok sprawił, że aż się roześmiała. Ale szansa spotkania tego gościa przyciągała ją tu równie mocno, jak możliwość odzyskania kolczyka.
Strażnik otrzymał odpowiedź i pokręcił głową, powtarzając wiadomość, którą zrozumiała i po węgiersku:
– Spotkanie odwołane.
A więc to tyle, jeśli idzie o osobiste spotkanie. Rozalia uśmiechnęła się miło.
– Mogę zmienić termin?
– Nie. – Tym razem stróż nawet niczego z nikim nie ustalał.
– A zostawić wiadomość?
Pozwolił jej sporządzić szybką wiadomość na kartce z notesu. Napisała, że żałuje przegapionej szansy na rozmowę z rodziną i że zostanie w mieście przez parę dni. Podała dane hotelu.
Wcisnęła świstek strażnikowi w dłoń, wiedząc, że szybko zostanie zmięty. Podziękowała i ruszyła ku miejscu noclegu.
Gdy już się znalazła poza zasięgiem słuchu stróża, prychnęła pogardliwe.
Szukała kolczyków babci od lat. Tak łatwo się nie podda.
Opuszczając siedzibę Rika Corp i ruszając ku swemu autu, Viktor Rohan ogarniał w myślach jeszcze tuzin ważnych spraw.
Młoda turystka z mapą w dłoni rozmawiała z jego kierowcą. Wiosenny wiatr przykleił koszulkę do jej drobnej piersi i szarpał rozpuszczonymi ciemnymi włosami rysującymi się na tle bladej twarzy. Nie miała makijażu, ale też nie potrzebowała niczego oprócz blasku słońca. Ta cera rozświetliłaby każde pomieszczenie – szczególnie zaciemnioną sypialnię.
Viktor nie zabraniał swemu kierowcy mieć życia osobistego, ale zjeżył się, gdy podwładny zaczął z nią flirtować. Nagle zechciał ją mieć dla siebie.
Wyrósł już z podrywania wszystkich kobiet, zwłaszcza młodych i niezależnych. Czynił to w czasach młodzieńczych, by uleczyć złamane serce. Jako dwudziestokilkuletni mężczyzna, cenił wygodę długotrwałych relacji z kobietami ze swoich kręgów. Teraz jednak, gdy dochodził trzydziestki, te niegdyś komfortowe układy niosły za sobą oczekiwanie na bardziej poważną przyszłość. Matka nigdy mu nie odpuszczała: ma wziąć ślub i spłodzić dziedzica.
Może zainteresowanie urodziwą podróżniczką było odruchem buntu wobec jej apodyktyczności? W każdym razie ponownie przetasowywał swe priorytety. W plan dnia należało wstawić obiadokolację. I lukę czasową na inne potencjalne rozrywki…
– Joszef.
Kierowca natychmiast wrócił na ziemię i pospieszył otworzyć drzwi auta.
Kobieta odwróciła się w jego stronę i zesztywniała, jakby ktoś rzucił na nią urok. Uśmiechnęła się powoli, co mocniej rozjaśniło jej twarz. Pomyślał o dziełach ukazujących anioły czy boginie – widok żadnej z nich nie wypełnił go podobnym ciepłem.
Oj, tak. Zdecydowanie musiał ją zdobyć.
– O, nie muszę już wchodzić i o pana pytać. – Podeszła do niego z wyciągniętą dłonią. – Miło mi pana poznać, úr Rohan.
Mówiła po węgiersku bez akcentu, ale coś mu podpowiadało, że jest Amerykanką. Chwycił jej dłoń w taki sposób, w jaki kot łapał ptaszka, który zanadto się zbliżył. Chciał się upewnić, że nie ucieknie.
I wtedy znów przemówiła, a jego wewnętrzny łowca przestał być głodny, a zapragnął krwi. Aż drapał pazurami.
– Jestem Rozalia Toth. Czy znalazłby pan czas na rozmowę?
Rohan puścił jej rękę, jakby stała w płomieniach. Było to szokujące, bo jego dotyk ją rozgrzał. Iskra zachwytu na widok jego zdjęcia w sieci przeobraziła się w fascynację przy spotkaniu twarzą w twarz. Musiała wiedzieć o tym mężczyźnie wszystko.
– Nie. – Patrzył na nią z miną z plażowej fotografii. Jak gdyby była czymś drażniącym. Obrzydliwym. Niegodnym. – Ależ pani ma czelność!
Czyli na żywo był jeszcze bardziej dynamiczny i niebezpieczny. Był męski i roztaczał aurę niezachwianej pewności i kontroli. Użyła wszystkich sił, by zapanować nad sobą i rzec:
– Byłam umówiona z pańską matką. Obiecała mi pokazać stary kolczyk, który był niegdyś własnością mojej babki. W ostatniej chwili odwołała spotkanie.
– Odradzałem matce całe to przedsięwzięcie, skoro nie raczyła pani nawet przeprosić – rzucił, odwracając się ku drzwiom samochodu.
– Racja, przepraszam. Powinnam była dać znać, że musiałam zastąpić Gisellę.
Odwrócił się gwałtownie i spojrzał tak ostro, że gdyby był szermierzem, jej głowa toczyłaby się już po bruku.
– Miałem na myśli przeprosiny ze strony pani babki. Za kradzież naszego rodzinnego dziedzictwa.
– Słucham? Moja babcia nie ukradła tych kolczyków. Skąd to panu przyszło do głowy?
Zmrużył oczy.
– Nie „przyszło mi do głowy”, ja to po prostu wiem – rzucił głosem tak pewnym, jakby był to fakt z książek historycznych. Wsiadł do wozu.
– Chwila! To nie tak. – Wsunęła się szybko w przestrzeń między samochodem a drzwiami; kierowca musiałby zmiażdżyć jej nogi, gdyby spróbował je zamknąć. Oparła dłoń na górnej krawędzi ramy szyby i pochyliła się. – To był prezent zaręczynowy od brata pana babki.
– Jak to niby miałoby być możliwe? Nie żył, gdy kolczyki zniknęły. Joszef! – rzucił ostro.
Kierowca, jeszcze parę minut temu próbujący ją uwieść, teraz położył dłoń na jej ramieniu.
Rozalia już dawno temu nauczyła się, jak strącić z siebie ręce obmacywacza w metrze, a także zrobić minę, która każdego mężczyznę skłoniłaby do zasłonięcia klejnotów. Kierowca zareagował jak należy.
Wiedziała, że wsiadanie do aut z obcymi to zły pomysł, a jednak właśnie to zrobiła: wepchnęła się na tylne siedzenie, jakby zajmowała miejsce w samym kącie nabitej sali kinowej.
Był to manewr na tyle grubiański, a zarazem na tyle nietuzinkowy, że Rohanowi odebrało mowę. Złapał ją jednak w talii i unieruchomił, właściwie sadzając ją sobie na kolanach. Jego siła była niezaprzeczalna, ale unieruchomił ją raczej wpływ jego dotyku. Przez moment patrzyli sobie w oczy, niemalże stykali się czubkami nosów, jakby się mieli pocałować.
Jego oczy były szare jak popielate niebo, posępne i groźne, bez choćby odrobiny niebieskiego. A jego usta… ależ one były erotyczne!
Jej dłoń spoczywała na skórzanym siedzeniu obok jego uda, ale pragnęłaby raczej wesprzeć ją o mocno rozbudowane ramię tego mężczyzny. Poczuć gorąco jego szyi. Pachniał czymś drzewnym, pikantnym, z nutą wełny i odrobinką brandy.
Wszystko to połączyło się z jego chmurnym spojrzeniem. Odczuła zawroty głowy, jakby patrzyła z okna wieżowca.
– Proszę pana? – wydukał Joszef.
Szybkim ruchem Viktor zsunął Rozalię na miejsce obok.
– Zamknij drzwi – nakazał.
Rozległ się trzask, a Rohan położył rękę na oparciu kanapy i nachylił się nad nią, jakby pytając bezgłośnie: „No i co teraz?”.
Była uwięziona. Luksusowy sedan był przestrzenny, a jednak w środku było nieznośnie ciasno i duszno. Czuła, jakby wpadła do klatki wygłodniałej pantery. Cofnęła stopy, by nie splatały się z jego nogami.
– Skończył już pan z pracą na dziś? Mogę zaproponować drinka? – Najlepiej w zatłoczonym miejscu o przyzwoitej renomie. – Chciałabym wyjaśnić tę sprawę. Zawsze dawano mi do zrozumienia, że Istvan zmarł po wręczeniu kolczyków mojej babci.
Celowo używała takiej formy – nie bez powodu rodzina uznawała ją za mediatorkę numer jeden.
– Myli się pani – rzekł tonem nieidącym na ustępstwa. – Pani babcia przybyła do domu po tym, gdy zginął, ukradła kolczyki mojej prababci i sprzedała je. Jeden, by zwiać do Ameryki, drugi już na miejscu.
Teraz to Rozalia się zirytowała.
– Moja babka jest bardzo miłą i uczciwą osobą. Niczego w życiu by nie ukradła, a już na pewno nie okłamywałaby ludzi, zwłaszcza bliskich. Nie wiem, skąd to nieporozumienie. W jaki sposób w ogóle zdobyliście jeden z kolczyków? I jak dawno temu?
– Moja babka, Dorika, za Sowietów handlowała sztuką. Natrafiła na kolczyk i od razu wiedziała, jak jest cenny i rzadki, choć był tylko połową kompletu.
Rozalia zmarszczyła brwi.
– Nie rozpoznała, że należał do matki?
– Babka ze strony ojca. A to moja matka jest potomkinią rodu Karolyi. I, tak, Dorika wiedziała od razu, że to biżuteria Cili Karolyi. Inne osoby wydobyłyby kamienie, by sprzedać je osobno. Ona zachowała kolczyk jako monetę przetargową.
– Monetę przetargową?
– Zachętę do zawarcia zaaranżowanego małżeństwa. Wiedziała, że skusi moją matkę dziedzictwem kobiet z mojego rodu.
Mógł sobie chcieć tymi słowami wywołać u niej poczucie winy z powodu rzekomej kradzieży, ale skupiła się na innym aspekcie jego słów.
– Zaaranżowała małżeństwo twoich rodziców, tak? Nie wiedziałam, że robi się tu coś takiego.
– Liczne sukcesy nie wzięły się u nas z przypadku – odrzekł oschle, wskazując skórzane siedzenia, oddzieloną sekcję kierowcy, drewniane panele i komputer z wygodnym ekranem dotykowym. – Liczne pokolenia rodziny zawierały strategiczne sojusze. Nie wiedzie ku nim rozdawnictwo bezcennych skarbów rodzinnych w ramach obietnicy ślubu względem jakiejś nieuczciwej wieśniaczki.
By ujrzał rozmiary wyrządzonego afrontu, Rozalia pozwoliła swej szczęce opaść demonstracyjnie nisko.
– Jeśli ten urok jest cechą rodzinną, to nic dziwnego, że pana matkę trzeba było przekupić, by związała się z jego dysponentem.
Do licha. Nie chciała, by wyszło na jaw, że czasem nie panuje nad temperamentem. Może i wyglądała na łatwą przeciwniczkę, ale zdecydowanie nią nie była.
Nic więcej już nie powiedziała, widząc, jak kończy mu się cierpliwość. Jego oczy stały się lodowate.
– Na co pani liczyła, przybywając tutaj, panno Toth? Marnuje pani mój cenny czas.
Zebrała wszelkie dostępne rezerwy cierpliwości, starając się ocalić tę wyprawę.
– Chcę złożyć ofertę.
– Nie.
– Lub chociaż zobaczyć kolczyk.
– Nie.
– Dlaczego? Nawet gdyby faktycznie babka go ukradła, dlaczego miałby pan karać za to mnie?
– A po co chce go pani zobaczyć?
– Żeby zrobić mu zdjęcia. – Przywołała profesjonalny ton. – I należycie ocenić. – Gdy uniósł brwi, wyjaśniła: – Jestem w pełni wykwalifikowaną gemmolożką i złotniczką. – Była praktykantką swego wuja Bena w salonie Barsi na Piątej Alei, przybytku założonym przez jej dziadka, gdy zawitał w Ameryce. – Tworzę biżuterię na zamówienie. Chciałabym pobrać wymiary kamieni i je ocenić, narysować kilka szkiców. Skoro nie mogę nabyć oryginału, chciałabym chociaż odtworzyć te kolczyki dla babki. Jest już staruszką. – Nie dodała, że babcia ma problemy zdrowotne i że tej zimy poważnie ich nastraszyła, co tylko przydało wagi misji Rozalii. – Gdyby dostała choć tyle, byłaby bardzo szczęśliwa.
– Abstrahując od tego, że szczęście pani babki mnie nie interesuje, mam rozumieć, że chce pani zrobić kopię? Moja matka sama rozważała wielokrotnie, czy tego komuś nie zlecić, ale unikatowy kolczyk ma więcej wartości. Wolałaby mieć oryginalną parę. Oryginalną i jedyną. Jestem w trakcie zdobywania brakującego kolczyka.
– Doprawdy? – Włożyła w to słowo tyle sceptycyzmu, że jego kamienne oblicze stało się jeszcze surowsze.
– Nie ma pani drugiego. – To nie było pytanie.
Wzruszyła od niechcenia ramionami.
– Jeszcze. Moja kuzynka już jest w San Francisco.
I prawdopodobnie dostaje właśnie kopa od mężczyzny, którego Gisella uważała za arcywroga. Ale tego akurat Viktor nie musiał wiedzieć. Pod naciskiem jego spojrzenia prawie zmroziła jej się krew w żyłach, ale zniosła je.
– Sugerowałbym doradzić jej, by nie wchodziła mi w drogę. – Jego spojrzenie ześlizgnęło się na płócienną torbę, którą nosiła na ramieniu, a teraz trzymała na kolanach.
Rozalia uśmiechnęła się kpiarsko. Nie sięgnęła po telefon; gdyby się poruszyła, widać by było, jak drży.
– Kobiety w mojej rodzinie potrafią być przekonujące.
– Założę się.
– I uparte – ciągnęła. – Mogłabym do niej zadzwonić, ale Gisella jest równie zdeterminowana, jak ja. Może i równie zdeterminowana, jak pan, skoro jest potomkinią Istvana i ma w sobie krew Karolyi. Co daje jej, swoją drogą, podobne prawo do kolczyków – rzuciła, mrugając niewinnie.
– A czy jest równie ryzykancka jak pani? Też kładzie się na drodze ludzi z moimi możliwościami?
Rozalia wciąż nie chciała zdradzić, jak szalona była huśtawka targających nią sprzecznych odczuć.
– Skoro kolczyk należy do pana matki, to ona powinna zdecydować, czy mi go sprzeda. Przyszłam tu jedynie dlatego, że odwołała nasze spotkanie. Dlaczego nie miałby pan zadzwonić do niej i ustalić nowy termin? My, ród niewieści, potrafimy się między sobą dogadać – rzuciła, kpiarskim spojrzeniem potwierdzając, że traktuje go protekcjonalnie.
– Moja matka musiała jechać do Wyszehradu. Nie wróci co najmniej przez tydzień.
– A więc odwiedza swoją ciotkę i siostrę Istvana, Bellę?
Istvan miał jeszcze drugą siostrę, Irenke, matkę Mary i babkę Viktora. Umarła parę lat temu. Rozalia planowała w razie potrzeby wytropić Bellę, sądząc, że może ona będzie chciała wiedzieć coś o żyjących w Nowym Jorku krewniaczkach, ale…
– Panno Toth, nie wtrącaj się w sprawy mojej rodziny – rzekł gniewnie – bo sprawię, że twoje życie stanie się bardzo nieprzyjemne. A właściwie… – Wydobył swój telefon i puknął w ikonę wybierania głosowego. – Wiadomość, Kaine Michaels – wycedził. – Jeśli sprzedasz kolczyk komukolwiek poza mną, stanę się twoim największym problemem.
Stuknął w ekran, by potwierdzić.
Rozalia skrzywiła się na myśl o komplikacjach, które sprowadziła na kuzynkę. Przeprosiła Gizi w myślach.
– Nie przybyłam tu na wojnę. Czy moja ciekawość naprawdę jest tak niezrozumiała? – Nadszedł czas na uspokajające metody. Nie mogła sobie jednak darować sposobności do przejścia na „ty”, skoro on zrobił to pierwszy: – Twoja matka chciała ze mną rozmawiać. Dlaczego nie pozwolisz mi postawić sobie drinka?
– Ponieważ nie lubię kłamców, panno Toth.
– W którym momencie cię okłamałam? Jestem tym, za kogo się podaję: dawno zaginioną krewną…
– Nie jesteś moją krewną – oznajmił z taką mocą, że aż się cofnęła.
Z pozoru brzmiało to jak dotkliwe odrzucenie: nie chciał mieć z nią nic wspólnego. Podświadomie już konstruowała ciętą ripostę. Ale gdy spojrzała mu w oczy, przeskoczyła iskra. Jego słowa nabrały nowego znaczenia. I zawierały prawdę.
Gdy jej babka przybywała do USA, była w ciąży z córką Istvana Karolyi, matką Giselli. Matka Rozalii narodziła się zaś z małżeństwa Eszti z Benedekiem. Fascynacja Rozalii wątkiem Karolyi wynikała nie z genów, a romantycznego aspektu tej historii.
Co oznaczało też, że mogła do woli fantazjować na temat ust tego faceta. Wprawdzie wciąż było to głupotą, ale nie głupotą moralnie naganną.
Zaczęła marzyć o tym, by rozluźnić napięcie, które tak ściągnęło mu wargi. Odkryć ich smak, poczuć, jak zakrywają jej wargi i…
W jego oczach pojawił się błysk, który szybko przerodził się w płomień.
Zdała sobie sprawę, że się pochyla.
Robiąc szybki wdech, cofnęła się, choć on ani drgnął. Ruszały się tylko jego oczy, które ślizgały się po jej czystej, choć wymiętej koszulce i dżinsach. Trudno jej było oddychać, czuła, że jej ciało reaguje instynktownie. Viktor w końcu podniósł wzrok i ujrzał jej zdradzającą zbyt wiele twarz.
– Gdzie się zatrzymałaś? – spytał tonem, który bardziej już przypominał whisky niż pumeks.
Przełknęła nerwowo. Oblizała wargi, przyciągając tym jego spojrzenie.
Dopiero po dłuższej chwili wykrztusiła nazwę hotelu.
Skrzywił się.
– W takim razie u mnie. Zjemy kolację. Pokażesz mi, czy faktycznie potrafisz być przekonująca.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej