Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Drugi tom trylogii Wataha.
Po serii tajemnic, które odkryła Łucja Rubik, przyszedł czas na kolejną – to ona okazała się tą, na którą czekała cała Rasa. Zmiennokształtni jednak – zamiast cieszyć się na wieść o powrocie Omegi – podają w wątpliwość jej pochodzenie. Kobieta ma stanąć przed sądem, gdzie zostanie ogłoszona albo nową Cesarzową, albo zdrajczynią skazaną na śmierć.
Odwieczny konflikt z wilkołakami nie łagodnieje, o czym Łucja przekonuje się na własnej skórze, a polityczni przeciwnicy i wścibscy dziennikarze zrobią wszystko, żeby namieszać również w życiu prywatnym kobiety.
Czy lekarka stawi czoła przeznaczeniu? A może upadnie pod ciężarem nowych oczekiwań i własnej psychiki?
Historia odpowiednia dla czytelników 18+
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 450
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
© by Magda Krupa-Szlama, 2024
© by Wiedźmi Las, 2024
Redakcja:
Ewa Mędrzecka
Korekta:
Dominika Kamyszek | Studio Ale buk!
Projekt typograficzny, skład i łamanie:
Mateusz Cichosz | Studio Ale buk!
Projekt okładki:
Justyna Knapik | Studio Ale buk!
Ilustracja wykorzystana na okładce:
© mivod | shutterstock.com
Ilustracja wykorzystana w książce:
© klyaksun | depositphotos.com
ISBN: 978-83-968236-6-3
Wydanie I, Wrocław 2024
Książka ani żadna jej część nie może być kopiowana w urządzeniach przetwarzania danych ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody Autorki. Utwór niniejszy jest dziełem fikcyjnym i stanowi produkt wyobraźni Autorki. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.
Kontakt z Autorką:
https://www.instagram.com/magdakrupaszlama_autorka/
Ostrzeżenia dotyczące treści:
alkohol, alkoholizm, śmierć zwierząt, zwłoki, morderstwo, bezpłodność, choroby psychiczne, wulgaryzmy, dyskryminacja, seksizm, sceny erotyczne, śmierć, przemoc w rodzinie, przemoc wobec dzieci
Dla Babci – do zobaczenia w kolejnym życiu
Nie wiem, jak długo unosiłam się w niebycie. Czas nie płynął w nim tak, jak powinien, chyba w ogóle tu nie istniał. Dookoła było ciemno, cicho, nie działo się zupełnie nic. Nic też nie czułam, a później…
Stałam przed szklaną taflą, a silny wiatr agresywnie uderzał w okna, piszcząc i sycząc wściekle, jakby zły, że nie udało mu się dostać do środka. Ciężkie, grube krople cięły tak mocno, że ledwie widziałam miejsce, w którym zaczynała się gęstwina.
Miałam gęsią skórkę. Niepokój sączył się we mnie powoli. Powieki nie chciały mrugać, zmuszając oczy do obserwowania czerwonej cieczy, która nieprzerwanie wypływała z cielska czarnego wilka. Kropla po kropli, litr po litrze, jakby basior miał w swych tętnicach hektolitry juchy. Spływała powoli po krzywiznach tarasu, jednak nie dane jej było zabrudzić ziemi, bo gdy tylko zbliżała się do miejsca swojego spoczynku, zimny deszcz rozmywał ją, jakby nie żal mu było tej śmierci. Złote ślepia zasnuła mgła. Były puste, jakby wraz z duchem uleciała ich wyjątkowość. Biel pojawiła się tak nagle, że oślepiała, odcinając się na tle szarości. Wilk stanął nad truchłem, wbijając w nie wzrok. Srebro. Najprawdziwsze, najczystsze srebro, przecinające błękit liniami, przywodziło mi na myśl niebo, które rozdzierają błyskawice. Z gardła zwierzęcia wyrwał się ryk.
Znów nicość. A pośrodku tej nicości ja. Kim jestem? Brak pomysłu, najmniejszego choć cienia przekonania, że mogę zostać zdefiniowana jako byt. Próbowałam poruszyć ciałem, przed oczami mignęły mi dłonie, po czym zniknęły, pochłonięte przez ciemność. Czy to były dłonie człowieka? Czy ja jestem człowiekiem? Nie wiem, zapętliło się niczym echo.
Niewiedza nie była przerażająca, nie wiązała się też z uczuciem ulgi. Po prostu była, niczym wierna towarzyszka doli. I tak trwałyśmy przez milenia.
Czasami coś burzyło moją nicość, wyrywało mnie z objęć ciszy, niszcząc złudne poczucie spokoju. Krzyki otulały mnie niczym duszące bluszcze, a z nimi łzy, łkanie, szepty, a nawet stłumione wyznania miłości. Budziło to we mnie coś znajomego, jakby otwarto ranę, o której istnieniu zapomniałam. Pojawiała się tęsknota, której po czasie zaczął towarzyszyć ból.
Tęsknota okazała się moim wrogiem – rozbudzała się niczym pożar na przesuszonej łące, ciągnęła mnie w niewiadomym kierunku. To było niebezpieczne, zrodziło we mnie pragnienia i nadzieje, które trwały krótko, bo nicość zawsze wracała, niosąc za sobą niewiedzę i spokój, którego fundamenty zbudowano na piasku.
Istniałam w tym zawieszeniu, w którym wszystko się powtarzało, ale za każdym razem było dla mnie czymś nowym. Zupełnie jakbym nie pamiętała o milionach wcześniejszych tęsknot, które pochłonęła cisza.
Później odwiedziły mnie szepty. Zduszone, napięte słowa wypełnione obietnicą. Poczułam ciepło na czymś, co kiedyś nazwałabym twarzą. Zobaczyłam złote światło, które przyciągało mnie do siebie jak wielki magnes. Uległam i gdy już myślałam, że dotknę tej poświaty, czarne szpony objęły moją świadomość i cisnęły w swoje odmęty, aż nie było już nic.
Głupia, głupia, głupia…, odbijało się po zakamarkach bezkresnej ciemności.
Dookoła było cicho, a najbliższe dźwięki docierały jakby zza ściany, przez co nie byłam w stanie ich rozpoznać. Skupiłam się i z niemałym zdziwieniem uświadomiłam sobie, że mam ciało. Ciepłe, żywe ciało. Do nieposkromionej radości dołączyło wyraźne uczucie klaustrofobii, jakby ktoś moją świadomość poskładał w maleńki kwadrat i upchnął w zbyt ciasne ramy z mięśni i kości.
Ulga mieszała się z uczuciem nagłego zwężenia oskrzeli i próbą złapania powietrza. Chciałam oddychać. W końcu usłyszałam sapnięcie i napięłam się, nasłuchując. Ktoś robił wdech i wydech, i wdech, i wydech, i tak w nieskończoność. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że to ja. To siebie słyszałam.
Spróbowałam wstać, co wyszło mi po kilku nieudanych próbach, jednak sama pozycja wydawała mi się dziwnie obca. Zaczęłam obracać się w panice, bo wciąż widziałam tylko ciemność. Próbowałam mrugnąć, ale powieki nie chciały mi się zamknąć. Co jest, do cholery?, zastanowiłam się, a po chwili w mojej głowie pojawiła się szalona myśl. Skoro nie chcą się zamknąć, to może się otworzą? Mój najnowszy pomysł zdawał się nie mieć wad tylko do momentu, w którym podniosłam powieki i uderzyła we mnie fala jasnego światła. Jasność zdezorientowała mnie na tyle, że odcięłam się od niej ponownie na dłuższą chwilę.
Gdzie jestem? Czy jestem bezpieczna?
Pytanie było na tyle zasadne, że poświęciłam mu trochę czasu, jednak na próżno, nie przyszła do mnie żadna odpowiedź. Mam za mało informacji, muszę się dokładniej przyjrzeć temu miejscu, uświadomiłam sobie. Mrugałam wielokrotnie, aż moje oczy przyzwyczaiły się do jasności i mogłam przyjrzeć się otoczeniu.
Pomieszczenie było przestronne, z szarymi kaflami na podłodze i szybą zamiast jednej ze ścian. W szklanej tafli wycięte były drzwi. Ten element przestrzeni zdziwiłby mnie najbardziej, gdyby naprzeciw nie stało coś bardziej nietypowego – wielki biały wilk. Odskoczyłam niczym oparzona, a on zrobił to samo. Bałam się odwrócić wzrok. A co, jeżeli mnie zaatakuje?!, pomyślałam spanikowana. Sierść na karku miał nastroszoną, a głowę opuścił nisko, jakby zastanawiał się, czy skoczyć. Jego błękitne ślepia patrzyły na mnie beznamiętnie, nawet nie mrugał.
Coś stuknęło, odwracając moją uwagę od drapieżnika. Drzwi otworzyły się, a w progu pojawił się złotooki mężczyzna. Szedł ostrożnie, z uniesionym dłońmi, wpatrując się we mnie, jakby nie był pewny, czy nie będzie musiał uciekać. Zabawne, że boi się mnie, a nie tego wielkiego białego wilka za sobą, przeszło mi przez myśl. Im bliżej podchodził, tym bardziej się odsuwałam.
– Dzień dobry, jak się czujesz? – zapytał niskim, zachrypniętym głosem.
Mówił, jakbyśmy się znali, ale nie miałam czasu dłużej się nad tym zastanowić, bo i tak już spuściłam wilka z oczu na zdecydowanie zbyt długo. Odszukałam go spojrzeniem i ze zdziwieniem zauważyłam, że obok niego znajdują się plecy mówiącego do mnie mężczyzny. Och, to jest lustro, a nie szyba!, dotarło do mnie. Ale skoro to lustro, to gdzie jest moje odbicie?!
– Łucjo?
Łucja. To imię zabrzmiało znajomo… Spróbowałam wypowiedzieć je na głos, ale mój język nie był w stanie właściwie się ułożyć, nie mogłam wyartykułować tego słowa. Fuknęłam zirytowana. Dźwięk dotarł do moich uszu, więc pomyślałam, że skoro się słyszę, to powinnam również się widzieć. Dlaczego zatem nie odbijałam się w lustrze?
Mężczyzna uśmiechnął się delikatnie, jego postawa się rozluźniła i pewniej ruszył w moją stronę. Poczułam, jak strach ściska mi gardło. Chciałam się wycofać, uciec, ale dotykałam już ściany. Przyparta do muru kłapnęłam zębami, a on odskoczył błyskawicznie. Kątem oka zauważyłam ruch na tafli lustra. Wilka oddzielały teraz ode mnie plecy tego człowieka. Pomyślałam, że przecież muszę być gdzieś pomiędzy. Czy… Czy to ja byłam tym wilkiem?! Z jednej strony chciałam znać odpowiedzi na pojawiające się w mojej głowie pytania, z drugiej – chciałam uciec i zaszyć się gdzieś, najlepiej w ciemnym lesie, żeby nikt mnie nie znalazł. Czułam się wewnętrznie rozdarta.
Po chwili podjęłam decyzję – postanowiłam zaryzykować i sprawdzić swoją teorię. Zignorowałam skonfundowanego obcego i podeszłam bliżej szklanej tafli. Przechadzałam się w tę i z powrotem, a zwierzę robiło dokładnie to samo. Jestem wilkiem? Dziwne, dałabym sobie rękę uciąć, że to nie ja, że jestem człowiekiem¸ myślałam, zapatrzona w lustro. Ale wtedy nie miałabym ręki... czy tam łapy. Odwróciłam się, by spojrzeć na przybysza, ale okazało się, że zostałam w tej dziwnej celi zupełnie sama.
Szalały we mnie setki pytań i wątpliwości. Chciałam je poukładać, znaleźć odpowiedzi, jednak im więcej o tym myślałam, tym bardziej robiłam się zmęczona, jakby mój mózg uważał, że nie dam rady znieść prawdy, że nie jestem na nią jeszcze gotowa. Ziewnęłam przeciągle, a powieki zaczęły mi ciążyć. Zwinęłam się w kłębek jak najdalej od drzwi i zasnęłam.
Sen okazał się zlepkiem dziwnych scen, które zdawały się nie mieć sensu. We wszystkich przewijały się te same postaci: młoda lekarka, towarzyszący jej mężczyzna i mięśniak, który pojawiał się zawsze, gdy ona była w tarapatach. Im więcej epizodów widziałam, tym bardziej zagubiona i poirytowana się czułam.
Sceny w wyobraźni urwały się nagle, gdy do moich nozdrzy dotarł cudowny zapach pieczonego mięsa. Ktoś musiał wejść do pomieszczenia, żeby zostawić zaraz za progiem talerz ciepłego jedzenia. Cholera, nie byłam wystarczająco czujna! Robiłabym sobie wyrzuty o wiele dłużej, gdyby nie burczenie w brzuchu. Ślina zaczęła mi napływać do pyska, aż nie nadążałam z jej przełykaniem. Poczłapałam do posiłku i już miałam ugryźć pierwszy kęs, kiedy do mojej głowy wkradł się dziwny niepokój. A co, jeżeli jest zatrute? Albo liczą na to, że zajmę się jedzeniem, a wtedy będą mogli mnie złapać? Podejrzliwie spojrzałam na drzwi i z niemałym trudem odciągnęłam naczynie pod ścianę.
Zadowolona z własnego sprytu, kompletnie zapominając o możliwości zatrucia, pochłonęłam całą pieczeń. Zdecydowanie się przejadłam, bo ból brzucha stawał się coraz bardziej nieznośny. A może zjadłaś truciznę, idiotko?, pomyślałam i skrzywiłam się.
Moje rozterki przerwała głośna, nerwowa rozmowa prowadzona za lustrem.
– Jak to nie wiesz kiedy? – zapytał jakiś mężczyzna. Rozpoznałam głos tego, który niedawno mnie odwiedził.
– Trudno określić, jak długo będzie jej wracała pamięć. Przecież wiesz, że każdy przechodzi to inaczej. Przemiana w człowieka na pewno by jej pomogła.
Przemiana w człowieka?!
– Jak ma się przemienić w człowieka, skoro nawet nie wie, że nim jest?! – Mężczyzna coraz bardziej się wydzierał.
– Karolu, wiem, że się boisz, ale nie wyżywaj się na Norbercie. To nie jego wina. – Kolejny obcy głos. – Dajmy jej czas. Poradzi sobie, jak zawsze.
– Przecież ona musi być przerażona, a ja nie mogę jej pomóc. – Coś stuknęło. – Przysięgałem chronić Omegę!
– I robisz to.
– Jak, zamykając ją w klatce? To jest według ciebie ochrona? Lada dzień ludzie Lloyda wpadną na nasz trop i co wtedy? Jak ją przeniesiemy, skoro jest przytomna? Uciekamy już niemal miesiąc, musimy w końcu coś zrobić!
– Musisz odpocząć.
– Nie muszę – warknął, a w tym dźwięku wyłapałam nutę czegoś dzikiego i pierwotnego, jakby wydał go drapieżnik.
– Musisz, nie zmrużyłeś oka od dwóch dni.
– Miała się obudzić. Musiałem czekać, muszę ją chronić.
– Żeby móc ją chronić, musisz spać.
– Nie mogę, to niebezpieczne.
Mężczyźni sprzeczali się nadal jak małe dzieci, głosy nie dawały za wygraną.
– Karolu, ja z nią zostanę.
– Ja powinienem.
– Ja też powinienem, jestem Ochroniarzem Omegi, będę ją chronił za cenę życia. Wiesz, że możesz mi zaufać.
Oczyma wyobraźni widziałam, jak mężczyźnie opadają ramiona w geście bezradności. Dziwny widok, jakby znajomy. Chciałam się nad tym zastanowić, zrozumieć, połączyć kropki, ale im usilniej próbowałam, tym cięższe stawały się moje powieki. Walczyłam z tym, ale potrzeba snu okazała się silniejsza i odpłynęłam.
Stałam przed szklaną taflą, a silny wiatr agresywnie uderzał w okna, piszcząc i sycząc wściekle, jakby zły, że nie udało mu się dostać do środka. Ciężkie, grube krople cięły tak mocno, że ledwie widziałam miejsce, w którym zaczynała się gęstwina.
Miałam gęsią skórkę. Niepokój sączył się we mnie powoli. Powieki nie chciały mrugać, zmuszając oczy do obserwowania czerwonej cieczy, która nieprzerwanie wypływała z cielska czarnego wilka. Kropla po kropli, litr po litrze, jakby basior miał w swych tętnicach hektolitry juchy. Spływała powoli po krzywiznach tarasu, jednak nie dane jej było zabrudzić ziemi, bo gdy tylko zbliżała się do miejsca swojego spoczynku, zimny deszcz rozmywał ją, jakby nie żal mu było tej śmierci. Złote ślepia zasnuła mgła. Były puste, jakby wraz z duchem uleciała ich wyjątkowość. Biel pojawiła się tak nagle, że oślepiała, odcinając się na tle szarości. Wilk stanął nad truchłem, wbijając w nie wzrok. Srebro. Najprawdziwsze, najczystsze srebro, przecinające błękit liniami, przywodziło mi na myśl niebo, które rozdzierają błyskawice. Z mojego gardła wyrwał się ryk.
– Karol! – pisnęłam, wybudzając się z koszmaru.
Drzwi do pomieszczenia otworzyły się z hukiem, a do środka wbiegł King Kong z kocem w dłoniach. Okrył mnie, zanim zdążyłam się zorientować, że leżę zupełnie naga. Gdy podniosłam wzrok, stało nade mną już dwóch mężczyzn.
– Pamiętasz, kim jesteś? Jak się nazywasz? – zapytał Norbert, skanując mnie uważnym spojrzeniem.
– Tak – wydukałam. Wzrok miałam rozbiegany, starałam się namierzyć Karola. – Jestem Łucja Rubik, główny lekarz weterynarii Ośrodka Pomocy Wilkom.
– Dobrze. Jak się czujesz?
– Chyba dobrze, ale trochę kręci mi się w głowie. – Przyłożyłam dłoń do chłodnej skroni.
– Przemiana może tak działać. Z każdą kolejną powinno być ci łatwiej.
– Przemiana? – zapytałam, nie rozumiejąc, co ma na myśli.
– Nie pamiętasz, co się stało? – wtrącił King Kong, zagłuszając odpowiedź lekarza.
– Byłam u Karola. Był tam też tato i ty, i jakiś kowboj. – Wspomnienia uderzyły we mnie niczym piorun. – Ten mężczyzna, Elijah, próbował skrzywdzić Karola, a później… – Urwałam. – Gdzie jest Karol? Co z nim?!
Próbowałam wstać, jednak silny uścisk mężczyzny mnie powstrzymał.
– Karol jest cały i zdrowy. Teraz śpi, bo przez ostatnie noce nie zmrużył oka – wyjaśnił lekarz, a ja skinęłam głową, uspokojona. – Wiesz, co stało się później?
Spojrzałam na niego, marszcząc brwi. Co mogło się wydarzyć? Nic nie pamiętam, to nie ma sensu, przecież to…
– Jestem… Omegą – wyszeptałam po chwili, niepewna własnych słów. – Ale jak to możliwe? Przecież nie jestem najmłodsza! Nie jestem nawet mężczyzną!
– Nie wiemy – odparli jednocześnie. Mówili coś jeszcze, ale już ich nie słuchałam, pogrążona we własnych myślach.
Jak to możliwe? Przecież Omegą zawsze był mężczyzna. To wszystko nie ma sensu. Tato i Krzysiek, to oni mieli… Tato!
– Co z tatą? – zapytałam, przerywając tłumaczenia, które i tak do mnie nie docierały.
– Właśnie mówiliśmy o tym, że wataha Adriana wzięła pod opiekę twoją rodzinę. Lloyd jest wściekły, nie wiem, do czego jest w stanie się posunąć, więc zabezpieczamy się z każdej strony. Kilka osobników pilnuje też twojej przyjaciółki i jej rodziny.
Sylwia, Marysia, maleństwo… Dlaczego?
– Dobrze? – Piotrek spoglądał na mnie wyczekująco.
– Hmm?
– Słyszałaś, co mówiłem?
– Wybacz, wyłączyłam się po informacji o ochronie Sylwii – przyznałam, otulając się szczelniej kocem. Z każdą sekundą czułam się coraz lepiej we własnym ciele, a przekazane wiadomości jakby zakorzeniały się w mojej świadomości, sprawiając, że pojawiał się jeszcze większy dyskomfort.
– Omówimy wszystko, gdy Karol do nas dołączy. Chodź, odprowadzę cię do łazienki – zaproponował Piotrek cicho, przyglądając mi się uważnie.
– Czyżbym aż tak śmierdziała? – zażartowałam, próbując rozluźnić atmosferę. Wsparłam się na stabilnym przedramieniu mężczyzny, bo nogi miałam jak z waty.
– Nie chciałem być niemiły, ale skoro sama zauważyłaś… – rzucił lekko i przymknął oczy, gdy delikatnie pacnęłam go w bark. Zaśmialiśmy się, a napięcie w moim ciele odrobinę się zmniejszyło.
Usiadłam na plastikowym krzesełku umieszczonym pod prysznicem. Niby miałam siłę stać, ale od gorącej wody kręciło mi się w głowie, a w łazience byłam już o wiele za długo, co potwierdzało zaparowane lustro i nieprzyjemnie pomarszczona skóra dłoni.
Z przeciągłym westchnięciem przeglądałam przyniesioną mi kosmetyczkę. Ktoś, kto ją pakował, prawdopodobnie zgarnął z półki przypadkowe rzeczy – świadczyła o tym choćby dziwna kombinacja opakowań z kremami. Spomiędzy słoiczków i tamponów wygrzebałam szczoteczkę i zaczęłam myć zęby, czekając, aż moje odbicie pojawi się w dużej tafli szkła. Im dłużej huczała wentylacja, tym dokładniej widziałam siebie, jednocześnie zauważając, jak bardzo się zmieniłam. Nie byłam pewna, co tak właściwie spodziewałam się zobaczyć, ale na pewno nie to.
Wyglądałam jak ja, ale niezdrowo chuda, z wciągniętymi policzkami i sińcami pod oczami. Koszula, którą włożyłam, wydawała się za duża, oczy miałam zmęczone, a skórę szarą i matową – nawet mój ulubiony krem nawilżający nie poprawił sytuacji. Z jeszcze gorszym humorem wyszłam z łazienki.
Karol, który dotychczas opierał się o fotel, ruszył w moim kierunku szybkim krokiem i zamknął mnie w szczelnym uścisku. Wtuliłam się w jego ciepły tors. Klatka piersiowa, która miarowo wznosiła się i opadała, wpływała na mnie kojąco, a do tego mężczyzna nie przestawał głaskać mojego policzka i składać pocałunków na mokrych włosach.
– Jak się czujesz, najdroższa? – zapytał miękko.
– Zmęczona, a ty?
– Teraz, kiedy wiem, że wróciłaś do mnie cała i zdrowa, czuję się o wiele lepiej.
Uśmiechnęłam się delikatnie.
– Długo mnie nie było?
– Dwadzieścia sześć dni – wyszeptał.
Zmarszczyłam brwi i próbowałam się odsunąć, żeby na niego spojrzeć, ale przyciągnął mnie do siebie.
– Twój organizm był wyczerpany po ataku mojej matki. Przemiana była nagła, a ty niedożywiona. To mogło się skończyć o wiele gorzej. – Głos mu się załamał. – Trzymaliśmy cię w śpiączce farmakologicznej, dostawałaś kroplówki i jedzenie przez sondę. Na szczęście wilk w tobie jest silny. Nowa Omega jest silna – dodał jakby z dumą, odsuwając mnie lekko, by spojrzeć mi w oczy.
– Omega… Nadal nie mogę w to uwierzyć. – Pokręciłam głową.
Zauważyłam, że Karol przygląda mi się z dziwnym wyrazem twarzy, więc zapytałam, o co chodzi.
– Pamiętasz, jak słyszałaś moją rozmowę z Piotrem, gdy wybudzałaś się po ataku Ambrozji?
Przytaknęłam.
– Pytałaś wtedy, czy rozmawialiśmy o czymś, czego nie powinnaś usłyszeć. Rozmawialiśmy.
– O czym?
– O tym, że Patrycja najprawdopodobniej nie widziała się z nikim z twojej rodziny. Z nikim poza tobą. – Zrobił pauzę, jakby czekał na moje wtrącenie. Ja jednak milczałam, żeby nie przerywał wyjaśnień. – Wtedy w mojej głowie zrodziła się pewna myśl. Wydawała się nierealna, ale tak bardzo chciałem, żeby była prawdziwa…
– Pomyślałeś, że mogę być Omegą? – dopytałam, a on uśmiechnął się i pokiwał głową.
– Po części pragnąłem, żebyś nią była. Chciałem, żebyś żyła setki lat ze mną u boku. A później uświadomiłem sobie, z czym musiałabyś się mierzyć, i znienawidziłem siebie za to pragnienie.
Spuścił wzrok, a ja oparłam dłoń o szorstki policzek Karola i uniosłam jego twarz delikatnie ku górze, by nasze oczy znowu się spotkały.
– Był taki moment, kiedy też tego pragnęłam – wyznałam, ocierając łzy z kącików jego oczu. – Przez kilka chwil byłam nawet zazdrosna, że ktoś z mojej rodziny spędzi z tobą więcej czasu, niż mnie kiedykolwiek będzie dane.
Uśmiechnął się blado, złapał moją dłoń w swoją i złożył na niej delikatny pocałunek.
– Nasze pragnienia się ziściły, ale teraz musimy poradzić sobie z konsekwencjami.
– Ale jak to w ogóle możliwe? – zapytałam znowu, jakbym tym razem spodziewała się innej odpowiedzi.
– Między innymi tego musimy się dowiedzieć. W przeciwnym wypadku Lloyd pożre nas żywcem.
– Od czego zaczniemy?
– Od odpoczynku – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu. Oczywiście chciałam zaprotestować, przecież straciliśmy już wystarczająco czasu podczas mojej śpiączki, ale wyprzedził mnie. – Musisz przybrać na wadze i osiąść na nowo w swoim ciele. To nigdy nie jest łatwe po pierwszej przemianie.
– Przespałam dwadzieścia sześć dni, czy to nie jest wystarczająco długi odpoczynek?
– To nie był odpoczynek, tylko próba przetrwania. Chodź, zjemy coś i porozmawiamy, skoro chcesz od razu działać. Obiecaj mi jedynie, że będą to małe kroczki. Nie możesz się forsować.
– Obiecuję.
Wspięłam się na palce, żeby złożyć miękki pocałunek na jego szorstkim policzku. Złapałam go za dłoń i niczym zakochana para nastolatków ruszyliśmy do kuchni, kołysząc połączonymi rękami. Pomyślałam, że muszę stawić czoła problemom, które moje istnienie stworzyło, ale zasługuję chyba na chwilę radości z ukochanym u boku. Przecież przeżyłam.
Małe kroczki okazały się trudne do zrobienia. Już kilka godzin później siedziałam przy stole z kłócącymi się zmiennokształtnymi, którzy próbowali ustalić, co powinniśmy zrobić dalej. I choć rozmawiali o mnie, a zatem powinnam brać aktywny udział w dyskusji, to od kilku minut w mojej głowie tłukły się tylko dwa słowa: „wojna domowa”.
– Co macie na myśli, mówiąc o wojnie domowej? – zapytałam szeptem.
Mężczyźni co prawda przekrzykiwali się nawzajem, ale po moim pytaniu nagle ucichli, spoglądając na mnie z lekkim niepokojem.
– Łucjo, dobrze się czujesz? Czyżbyś nie odzyskała jeszcze wszystkich wspomnień? – zapytał King Kong.
– Wiem, czym jest wojna domowa, jeżeli o to pytasz – sprostowałam, na co wyraźnie odetchnął z ulgą. – Ale dlaczego o niej wspominacie? Przecież cała Rasa czekała na Omegę, a kiedy się pojawiła, to nagle ma wybuchnąć wojna domowa?
– Omega nie może być kobietą. – Z ekranu telefonu rzucił bezceremonialnie Marcin, z którym połączyliśmy się na wideorozmowie. Karol odchrząknął znacząco, więc jego brat poprawił się: – To znaczy, jak widać, może być, ale nigdy się tak nie zdarzyło. Nasze przepisy i przekłady nie biorą takiej opcji pod uwagę. Jest to niezgodne ze wszystkim, w co do tej pory wierzyliśmy, stąd poruszenie i niejaki rozłam.
– Czyli połowa Rasy uważa, że nie istnieję? – dopytałam, próbując zdefiniować problem.
– Nie do końca – zaczął na powrót Marcin. Nie umknęło mojej uwadze, że kontynuował dopiero po delikatnym skinieniu głową starszego brata. – Wszyscy wiedzą, że jesteś białą wilczycą. Część się cieszy z kolejnej Omegi, a część chce cię stracić za zdradę.
– W jaki sposób zdradziłam?
Żołądek zaciskał mi się w coraz ciaśniejszy supeł. Zaczynam tęsknić za pustką. Kto by pomyślał, że do tego dojdzie?
– Jesteś kobietą.
Cisza.
Te słowa zabrzmiały dość idiotycznie, więc miałam nadzieję, że zaraz wszyscy wybuchną śmiechem, że nabrałam się na ich żart. Jednak śmiech nie nadchodził, a cisza trwała dalej i była nad wyraz wymowna.
– Bycie kobietą i Omegą to przestępstwo według waszego prawa? – zapytałam w końcu z nutą ironii w głosie.
– Nie do końca. Widzisz, nasze prawo w ogóle nie przewiduje takiej ewentualności – powiedział Karol cicho, jakby wstydził się własnych słów.
Zmarszczyłam brwi i zaczęłam się zastanawiać nad tym, co już wiedziałam.
– Czy kobieta może być Książęcą Alfą? – zapytałam, a mężczyźni zgodnie zaprzeczyli. – A po prostu Alfą?
– Może być partnerką Alfy – zauważył King Kong.
– Czy kobieta może piastować jakieś stanowisko, nie będąc przy tym partnerką właściwego piastuna?
Zastanowili się i ponownie zaprzeczyli.
– Mamy przesrane – wyszeptałam, co zgodnie potwierdzili.
Wspaniale.
Odetchnęłam dopiero, gdy zamknęły się za nami drzwi do sypialni. Ciężko opadłam na łóżko twarzą w dół. Po chwili materac ugiął się pod mężczyzną, który rozmasowywał moje spięte ramiona.
– Możesz powiedzieć, jeżeli to wszystko cię przytłacza – zaczął, kiedy już odrobinę się rozluźniłam.
– Co zmieni przyznanie się do tego? – wymamrotałam z twarzą w kołdrze.
– Trochę ci ulży.
Prychnęłam, próbując wstać, ale mnie powstrzymał.
– To po pierwsze. Możemy uciec, to po drugie.
Podniosłam się mimo jego usilnych prób powstrzymania mnie. Byłam silniejsza niż kiedykolwiek.
– I co dalej? Będziemy się ukrywać do końca życia? Zostawimy moją rodzinę na pożarcie? W każdym nowym mieście będziemy tylko chwilę, żeby nikt nas nie znalazł, drżąc ze strachu i paranoi przed każdym zaśnięciem? – dopytywałam z wyrzutem. Nie chciałam być dla niego tak zgorzkniała, ale rewelacje tego dnia nie ułatwiały mi życia.
– Nie wiem, Łucjo, ja tylko chcę ci pomóc – powiedział ze spuszczonym wzrokiem. Skulił się nieznacznie, a na jego czole pojawiły się zmarszczki.
Poczułam ukłucie. Niepotrzebnie byłam opryskliwa. Wzięłam głęboki wdech i kontynuowałam spokojniejszym tonem:
– Wiem, Karolu, ale ucieczka nie jest wyjściem. Spróbujemy to wyprostować, choćbym miała za to zapłacić życiem.
W jego spojrzeniu zobaczyłam tak gwałtowny sprzeciw, że nie musiał już używać słów. Po chwili zamrugał, jakby próbował się uspokoić albo zebrać myśli, i zaczął mnie gładzić po przedramieniu.
– Pogodzenie z ewentualną śmiercią w tak młodym wieku nie za dobrze świadczy o twoim zdrowiu psychicznym.
Nie zdołałam powstrzymać nonszalanckiego wzruszenia ramionami.
– Łucjo, bardzo bym chciał, żebyś kontynuowała spotkania z Antonim, ale niestety teraz nie jest to możliwe. Dopiero kiedy będziesz gotowa, żeby ujawnić swoje miejsce pobytu, będziesz mogła spotkać się z innymi.
Moje samopoczucie to ostatnia rzecz, o jakiej chcę teraz myśleć. Staram się ze wszystkich sił walczyć o przetrwanie. Dryfować na tym cholernym oceanie niczym Rose na drzwiach z Titanica. Jeżeli zacznę analizować własne emocje, to na pewno utonę, a na to nie mogę sobie pozwolić, pomyślałam, ale nie wyraziłam tego na głos.
– Domyślam się – odparłam zamiast tego obojętnie i już chciałam wstać, żeby pójść się przebrać, ale Karol mnie powstrzymał.
– Mam twoje leki. Powinnaś nadal je przyjmować.
Spojrzałam na niego zdziwiona.
– Przecież mam teraz inny metabolizm, nie zadziałają.
– Norbert dostosował dawkę do twojego organizmu, możesz ponownie je brać z takim samym efektem.
Przytaknęłam spokojnie, nie chcąc wchodzić w polemikę. Bałam się, że to wywoła kłótnię, dlatego postanowiłam, że rozważę argumenty i podejmę decyzję we własnym zakresie.
Leżeliśmy na wznak na zaścielonym łóżku, z dłońmi splecionymi pomiędzy naszymi ciałami i spojrzeniami wbitymi w sufit. Nie rozmawialiśmy. Trwaliśmy w ciszy, jakby każde z nas pokonywało w swojej głowie demony, którymi nie chciało obciążać tego drugiego. W końcu zasnęłam, ale nie był to spokojny sen – wręcz przeciwnie. Ścigana przez wściekłego wilka uciekałam boso po zamglonym lesie.
Drugi listopada miał być dziwnym dniem i poczułam to, gdy tylko się zaczął. Już wstając, czułam się inaczej, jakby całe moje ciało delikatnie drżało w oczekiwaniu. Nie wiedziałam tylko na co. Mężczyźni wokół mnie chodzili spięci, atmosfera była gęsta, mimo że w tym budynku byliśmy zaledwie w czwórkę: Karol, Piotrek, Norbert i ja.
– Im mniej ludzi, tym łatwiej się przemieścić – wyjaśnił Karol, gdy go o to zapytałam.
W zamyśleniu przeżuwałam jajecznicę, przez co nie zauważyłam, że King Kong coś do mnie mówi.
– Zgadzasz się?
– Słucham? – spytałam, wyrwana z transu.
– Słyszałaś cokolwiek?
Ostrożnie zaprzeczyłam. Warknął pod nosem jakieś przekleństwo, które postanowiłam zignorować.
– Mówiłem, że do czasu konfrontacji z Lloydem musisz wiedzieć wszystko o Rasie i Omedze. Szkolenie zaczniemy już dzisiaj, część informacji przekażę ci ja, część wyjaśni Karol, dobrze? – spytał, a ja przytaknęłam. – Widzimy się w salonie, jak tylko zjesz, okay? – Ponownie skinęłam głową, a mężczyzna zaczął przyglądać mi się intensywnie. – Dobrze się czujesz?
– Chyba tak – wyszeptałam, chcąc jak najszybciej zakończyć ten temat. Obawiałam się, że odpowiedź „nie wiem, jak się czuję” by ich nie zadowoliła, a była ona najbliższa prawdy.
– Początki są trudne, nadal pamiętam swoje… Ale z czasem można się do tego przyzwyczaić – zapewnił, na co uśmiechnęłam się ciepło.
Piotrek chyba chciał powiedzieć coś jeszcze, a przynajmniej tak mi się wydawało. Od wczoraj zachowywał nienaturalny dla nas dystans, co jedynie nasilało moją niepewność. Mężczyzna zrezygnował jednak z kolejnego komentarza, a po chwili zostałam w kuchni zupełnie sama.
Siedziałam w gabinecie, który mógłby uchodzić za niewielką bibliotekę, i słuchałam wyjaśnień King Konga. Opowiadał o zmiennokształtnych, ich kulturze i przyzwyczajeniach. Z każdą kolejną informacją rosła moja chęć, by wiedzieć więcej. Historia pochłonęła mnie do tego stopnia, że zdziwiłam się, gdy z monologu przeszedł do rozmowy.
– Karol mówił, że opowiadał ci już legendę o powstaniu Rasy. Pamiętasz ją? – zapytał Piotr.
– Pamiętam.
– Który był Omegą?
– Romulus.
– A Remus?
– Był pierwszym wilkołakiem.
– Dobrze. – Mężczyzna skinął głową, zadowolony z dotychczasowych odpowiedzi. – Wiesz, dlaczego Omega jest tak ważna dla Rasy?
– Tylko dzięki niej możecie… – zacięłam się. – To znaczy... możemy się rozmnażać. Feromonami aktywuje poprawny cykl płciowy u samic.
– Tak. A dlaczego nazywamy tę Alfę Omegą?
Przyglądałam się książkom ustawionym na starym regale, jakby miało mi to pomóc w znalezieniu odpowiedzi. Na grubych grzbietach widniały tytuły, ale żadnego nie mogłam odczytać, bo były w nieznanych mi językach.
– Nie wiem.
Słowa te zabrzmiały wyraźnie, wprawiając mnie w zakłopotanie. Nie lubiłam nie wiedzieć, a jeszcze bardziej nie lubiłam się do tego przyznawać. Od najmłodszych lat definiowałam swoją wartość przez pryzmat tego, jak wiele wiedziałam, i choć starałam się z tym przeświadczeniem walczyć, to – jak widać na załączonym obrazku – średnio mi to szło.
– Omega jest ostatnią literą alfabetu greckiego. Jako symbol utożsamiana jest z końcem ostatecznym. Dlatego tak nazywamy Alfę nad Alfami, białego wilka, który jest jedyną możliwością na przetrwanie naszej Rasy i jednocześnie jej końcem. Bo gdy umrze ostatnia Omega, powoli umrze cały nasz gatunek.
Zamilkł, jakby chciał, żeby jego słowa odpowiednio wybrzmiały.
– Wiesz, jakie są główne zadania Omegi?
– Karol wspominał coś o rządzeniu i rozstrzyganiu sporów – odparłam, zastanawiając się nad tym przesłaniem, które mocno nawiązywało do motywu alfy i omegi, początku i końca znanego z religii chrześcijańskiej.
– Tak. Wiesz coś jeszcze?
Zaprzeczyłam.
– To ważne obowiązki, ale najważniejszym jest zapewnienie przetrwania naszego gatunku. W praktyce oznacza to posiadanie męskiego potomka, a przynajmniej do niedawna sądziliśmy, że męskiego – dodał, widząc moja minę. – Oraz zatwierdzanie wszystkich wilczych partnerstw, a co za tym idzie, aktywacja cyklu płciowego samicy. Dodatkowo Omega stanowi swego rodzaju władcę czy też króla, który zajmuje się zarządzaniem całą Rasą przy pomocy i wsparciu Książęcych Alf, ale o tym lepiej opowie ci Karol, a my teraz przejdziemy do naszego kodeksu. Dla Rasy jest równoważny z Konstytucją, czyli… – przerwał, widocznie mając nadzieję, że dokończę.
– Jest najwyższym aktem prawnym dla Rasy, która wszystko robi wedle niego.
– Tak – rzucił z dumą, na co przewróciłam oczami.
Kto by pomyślał, że taki z niego nauczyciel. I ten poziom samozadowolenia z każdej odpowiedzi ucznia. Komedia.
– Wilczy Kodeks jest podstawą wszystkiego i to stanowi główny problem.
Zmarszczyłam brwi, ale nie odezwałam się, bo chciałam, żeby kontynuował.
– Omega opisywana jest w nim jako mężczyzna, a dokładniej jako najmłodszy syn.
Nabrałam głośno powietrza. Zaczynało mnie męczyć to dyskryminowanie ze względu na coś, na co nie mam wpływu.
– A czy mówi wprost, że Omegą nie może być kobieta? – zapytałam uszczypliwie.
– Tego musisz dowiedzieć się sama. Jak już przeczytasz cały Wilczy Kodeks, poznasz odpowiedzi na wiele pytań i będziemy mogli przejść do kolejnego etapu nauki.
Po tych słowach położył przede mną obszerne tomiszcze i jakby nigdy nic wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Przyjrzałam się książce. Miała grubo ponad tysiąc stron zapisanych drobnym maczkiem, który miejscami wyblakł. Ugryzłam się w język, żeby nie wypuścić wiązanki przekleństw, która cisnęła mi się na usta. Z głębokim westchnieniem zabrałam się do lektury.
Dochodziła dziewiętnasta, a ja nie byłam nawet w jednej czwartej. Mimo zaświeconych lamp nie mogłam ignorować silnego światła księżyca, które wpadało przez okno za moimi plecami.
Pełnia nigdy na mnie nie wpływała, nie miałam przez nią problemów ze snem, a mój organizm nie reagował w żaden zauważalny sposób, jednak tym razem nie mogłam się skupić. Ciało mrowiło w miejscach, na które padał biały blask, poirytowana kręciłam się na krześle, co chwilę zmieniając pozycję. Ktoś zapukał do drzwi, a ja z niewypowiedzianą ulgą zaprosiłam gościa do środka.
– Widzę, że nadal ciężko pracujesz – powiedział spokojnie Karol, podchodząc bliżej. Poczułam jego ciepłe usta na odsłoniętym fragmencie mojego barku i szyi.
Zabawne, jak szybko i łatwo przeszliśmy z etapu zakazanej miłości do stałego związku. Czy mi to przeszkadza? Nie. Czy mam wątpliwości? Nie mam teraz głowy do wątpliwości, skonstatowałam.
– Ty też nie próżnowałeś, cały dzień wisiałeś na telefonie – odparłam, odwracając się w jego stronę i mrużąc oczy podrażnione światłem wpadającym przez okno.
Mężczyzna przyjrzał mi się, po czym spojrzał za siebie.
– Widzę, że drażni cię pełnia. Zupełnie zapomniałem uprzedzić cię o wpływie księżyca na nasz gatunek. Chodźmy do sypialni, mamy tam inny rodzaj okien, powinnaś się poczuć lepiej.
Wizja miękkiego łóżka była niczym nagroda. Wstałam pospiesznie i syknęłam z bólu, wspierając się na blacie stołu.
– Co się stało? – zapytał zaniepokojony Karol.
– Musiałam źle siedzieć, bo noga mi zdrętwiała i teraz mrowi. Zaraz mi przejdzie, nie dotykaj mnie teraz, proszę.
Przyglądał mi się, czułam to, ale nie chciałam spojrzeć mu w oczy. Czułam się dziwnie. Jakbym była kimś innym, jakbym zmieniła ciało, a przecież wciąż byłam tą samą Łucją Rubik. Nie do końca docierało do mnie, jak bardzo zmieniło się moje życie. Towarzyszyło mi uczucie utonięcia w jakiejś książce, ale ze świadomością z tyłu głowy, że to tylko fikcja, którą przeżywam, lecz w niej nie jestem. Ale to przecież jestem ja, ja i moje dziwne życie.
– To co z tą pełnią? – zapytałam, wmasowując balsam w przedramiona, gdy już umościłam się w łóżku po długiej kąpieli. Karol miał rację, brak księżycowej poświaty wpłynął kojąco na moje zmysły.
– Mamy z nią… – zastanowił się chwilę – dziwną relację. Niektórzy twierdzą, że reagujemy na pełnię, bo tylko tego dnia możemy się kontaktować z naszą opiekunką i boginią, Luną.
– Boginią? – Oderwałam wzrok od cienkiej warstwy balsamu na rękach, żeby sprawdzić, czy nie żartuje, ale wydawał się śmiertelnie poważny.
– Spokojnie, to tylko kolejna legenda dotycząca Rasy, szczególnie silnie zakorzeniona wśród amerykańskich watah. Tam nawet partnerki Alf nazywa się Lunami na cześć bogini księżyca, która ponoć szczególnie upodobała sobie naszą Rasę i od zawsze się nami opiekowała.
Patrzyłam na niego z niedowierzaniem. Może po prostu powinnam zaakceptować magię i wierzyć w takie rzeczy? Może powinno przestać mnie to dziwić? Skoro istnieją wilkołaki i zmiennokształtni, to może też istnieć bogini księżyca, czyż nie? Nie. Nadal to do mnie nie przemawia. Życie jest logiczne, jest i zawsze było, próbowałam się przekonać. Istnienie wilkołaków i zmiennych wypierałam tak długo ze świadomości, mimo ewidentnych dowodów, bo nie mogłam się w tym wszystkim doszukać logiki. Teraz wiem, że są to po prostu zmiany genetyczne, nie żadna magia. I taki świat mogę zaakceptować, ale jakaś bogini księżyca to już chyba dla mnie za dużo.
– A inni? – zapytałam, wyrywając się z zamyślenia.
– Co?
– Powiedziałeś, że niektórzy twierdzą, że to kwestia bogini. Co sądzą inni?
– Och – żachnął się. – Ta wersja jest dużo mniej magiczna. Twierdzenie opiera się na naszych wyczulonych zmysłach. Po prostu jesteśmy bardziej podatni, bo wszystko dociera do nas silniej niż przed przemianą.
– Rozumiem – skwitowałam zadowolona z logicznej odpowiedzi i zaczęłam ponownie wcierać balsam w wysuszone łokcie.
– A co do zmysłów, jak sobie radzisz z natłokiem bodźców? Piotr zaczął szkolenie od strony prawnej, bo chcemy móc jak najszybciej wrócić, ale jeżeli nie dajesz sobie rady z wyczulonymi zmysłami, to możemy przejść do lekcji z kontroli.
– Wyczulonymi zmysłami? O czym ty mówisz? Przecież nic się nie zmieniło.
– Jak to nic się nie zmieniło? – dopytywał widocznie zaniepokojony. Przysunął się do mnie na łóżku. – Nie słyszysz więcej niż człowiek? – upewnił się, a ja zaprzeczyłam. – Jesteś pewna? Nie słyszysz wyraźnie bicia mojego serca?
Wsłuchałam się, ale nie słyszałam nic poza jego nerwowym oddechem.
– Przykro mi, ale nie.
Karol przyglądał mi się lekko przerażony. Jego oczy jakby zasnuły się mgłą, kiedy milczał, wpatrzony w jeden punkt. Zestresował mnie.
– To źle?
– Oczywiście, że źle. Jesteś przecież zmiennokształtną – odparł oschle. Uniosłam brwi zdziwiona jego ostrą reakcją. Musiał to zauważyć, bo otarł twarz dłonią, wziął głęboki oddech i kontynuował: – Przepraszam za szorstki ton. Czy chociaż przez chwilę miałaś wyostrzone zmysły?
– Nie wiem, Karolu.
– Zastanów się, proszę. Czy pod postacią wilka miałaś wyostrzone zmysły?
Zamyśliłam się, próbując sobie przypomnieć wczorajszy szalony poranek. Słyszałam ich wyraźnie zza szyby, czy jako człowiek słyszałabym ich gorzej albo wcale?
– Chyba tak, ale nie jestem pewna. – Karol wydawał się zawiedziony, przez co poczułam silną potrzebę wytłumaczenia się. – Ciężko mi było wtedy logicznie myśleć, byłam przerażona i niczego nie pamiętałam. Przepraszam.
– Nie masz za co przepraszać – wyszeptał, siląc się na uśmiech, i pogładził mój policzek uspokajająco.
– To, że moje zmysły nie są wyostrzone, znacząco wydłuży mój trening, prawda? – zapytałam po chwili.
– Możliwe, ale tym zajmiemy się jutro. Małe kroczki, najdroższa. Małe kroczki – powiedział tonem, w którym nie potrafił ukryć zmartwienia, po czym przyciągnął mnie do siebie i zamknął w szczelnym uścisku.
Zasnęłam wtulona w jego ciepły tors, jednak gdy tylko opuściłam powieki, zaczęły prześladować mnie koszmary.
Zbliżała się pora drugiego śniadania, a ja starałam się nie zasnąć nad książką. Kolejny dzień, kolejne strony tego pieprzonego Wilczego Kodeksu… Zawiasy ciężkich, drewnianych drzwi szczęknęły. Niczym wybudzona z głębokiego snu spojrzałam na King Konga stojącego w progu.
– Widzę, że uparcie zapoznajesz się z tym niekwestionowanym dziełem literatury – zażartował, wchodząc do salonu.
– Dzisiaj jesteś żartobliwy? Cóż za zmiana – rzuciłam, wlepiając wzrok z powrotem w literki.
– Wybacz moje wczorajsze zachowanie – kontynuował, siadając naprzeciwko. – Mnie ta sytuacja też stresuje, nie do końca wiem, jak się z tobą komunikować. Od czasu wesela twojego brata chodzę wokół ciebie na palcach. Nie chcę cię skrzywdzić, chcę pomóc, ale nie jestem pewien jak.
Faktycznie, do tej pory nie pomyślałam o tym, jak czują się inni, szczególnie Piotrek. Niezbyt miło z mojej strony. Ciągle zastanawiałam się, co pomyśli o mnie Karol, a nie skupiłam się na relacji z Piotrem. Czy to oznacza, że jestem złą przyjaciółką? Tak. Ale czy ja tak właściwie jestem jego przyjaciółką? Nie wiem. Cholernie dużo tego „nie wiem” w moim życiu ostatnio.
– Przepraszam.
– Nie masz za co, Omego. Nie wybrałaś tego, co ci się przytrafiło, ale damy radę. Z takim Ochroniarzem Omegi poradzisz sobie ze wszystkim – dodał, uśmiechając się szeroko, i puścił do mnie oczko.
– Trzymam cię za słowo.
– Ja myślę.
Patrzyliśmy na siebie przez chwilę w milczeniu, a później Piotr machnął ręką w kierunku książki i rzucił:
– Dobrze, zostaw ten kodeks, wrócisz do niego po południu. Skupmy się dzisiaj na twoich nowych cechach.
Zdziwiona zamknęłam tom i przyjrzałam się mężczyźnie z zainteresowaniem. W końcu wszystko było ciekawsze od tego prawniczego bełkotu.
– Karol z tobą rozmawiał? – zapytałam, domyślając się odpowiedzi.
Zaczął błądzić wzrokiem. Cóż, jeżeli to miało sprawić, że się nie domyślę lub zmienię temat, to słabo mu poszło.
– Piotrek?
Mężczyzna spojrzał na mnie niczym rażony piorunem. Nic dziwnego, przecież jego imienia używałam wyjątkowo rzadko. Jego przezwisko początkowo traktowałam jak obelgę, ale wraz z rozwojem naszej relacji stało się dla mnie nieodłączną jego częścią. Przecież określenie „King Kong” idealnie opisywało Sikorskiego!
– Tak, rozmawialiśmy – przyznał w końcu.
Czy mnie to dziwiło? Może trochę, w końcu spodziewałam się, że to Karol pomoże mi z moimi nowymi cechami, ale widocznie był zbyt zajęty utrzymaniem nas poza zasięgiem Lloyda.
– Dobrze, nie marnujmy czasu, prowadź.
Wstałam, powoli rozciągając zastane mięśnie.
– Tylko się ciepło ubierz, bo wyjdziemy na świeże powietrze.
Opatulona w jesienną kurtkę i ciepłe buty wyszłam do ogrodu. Powietrze było chłodne, ściana lasu skutecznie chroniła mnie przed porywistym wiatrem. Miejsce przypominało dom Karola w Białowieży, a jednocześnie było zupełnie inne. Coś mi mówiło, że już nie jestem w Polsce. Przyglądałam się szaremu niebu, po którym niespiesznie sunęły ciemne chmury. Wyglądało, jakby zbierało się na deszcz.
– Jesteś już – usłyszałam za sobą Watahę. Odwróciłam się i zobaczyłam, że idzie ramię w ramię z ochroniarzem. Jednak ma dla mnie czas. Poczułam ciepło rozlewające się po ciele.
– Zastanawiam się nad tym od wczoraj, ale zapomniałam zapytać. Gdzie my tak właściwie jesteśmy?
– Nie wspominałem? – Był wyraźnie zdziwiony swoją opieszałością, a jego zmieszana mina sprawiła, że się uśmiechnęłam. – Jesteśmy w moim domu na obrzeżach Budapesztu.
– Budapeszt – wyszeptałam i jakaś dziwna myśl, jakby wspomnienie, zaczęła mi się tlić z tyłu głowy.
– Tak, to w tym mieście zamordowano ostatniego Omegę – potwierdził moje skojarzenia Karol.
– Rzeczywiście. – Przypomniałam sobie historię, którą dziadek opowiedział mi, gdy byłam nastolatką. – To do jednej z budapeszteńskich fabryk przyniosłeś mojego pradziadka. Jego matka, a raczej kobieta, której go podrzuciłeś, zawiozła go swoim rodzicom na teren dzisiejszej Polski, po czym zginęła w wypadku. Maszyna do mydła wciągnęła ją za włosy.
Mężczyźni zamrugali niemalże synchronicznie, patrząc na mnie z nieskrywanym zaskoczeniem.
– Nie wiedzieliście o tym? Tato wam nie wspominał? Myślałam, że już wszystko sobie wyjaśniliście.
– Twój dziadek odmówił rozmowy o historii rodziny, dopóki nie będziesz przy niej obecna – wyjaśnił Karol.
Zmarszczyłam brwi. W co ty grasz, staruszku? Najpierw nie mówisz mi o niczym, żeby mnie niepotrzebnie nie martwić, a gdy okazuje się, że jestem Omegą, wymagasz mojej obecności przy zwykłej rozmowie? Czyżbyś myślał, że zjednasz mnie sobie w ten sposób?, pytałam go w myślach, jakbym spodziewała się, że odpowie.
– Dobrze, Łucjo?
Znowu wyrwali mnie z zamyślenia. Od czasu przemiany nie byłam sobą. Czułam się w tym ciele jak w jakimś pudełku. Ograniczona, niezdolna do robienia kilku rzeczy na raz, zgubiona we własnym umyśle. Momentami bałam się, że otchłań myśli pochłonie mnie do tego stopnia, że nie będę w stanie się wydostać. To mnie przerażało.
– Przepraszam, czy mógłbyś powtórzyć?
Bursztynowe tęczówki wpatrywały się we mnie uważnie. Widziałam, jak smużka niepokoju przebiega po twarzy Karola, by po chwili schować się za maską pewności siebie.
– Przejdziemy teraz do ćwiczeń nad twoimi zmysłami, dobrze?
– Myślicie, że uda mi się je wypracować?
– Jesteśmy tego pewni – wtrącił się Piotrek. – Niektórym zmiennokształtnym zdarza się po pierwszej przemianie utracić wilcze zdolności, gdy przebywają w ludzkiej postaci, jednak odpowiedni trening pozwala je uwolnić. Dopóki nie rozwiniemy twoich zmysłów, nie będziesz mogła się przemienić, a co za tym idzie, nie damy rady skonfrontować się z Lloydem.
– Och, czyli bez presji! – zażartowałam, otulając się ramionami, jakby zawiał zimny wiatr.
– Wszystko przyjdzie w odpowiednim czasie, najdroższa, robisz wystarczająco dużo – pocieszył mnie Karol, głaszcząc moje ramię.
Uśmiechnęłam się przelotnie i stanęłam w miejscu wyznaczonym przez Piotra.
– Skupmy się na słuchu. Ten zmysł powinien być najłatwiejszy do rozszerzenia, z każdym kolejnym będzie szło ci łatwiej – wyjaśnił ochroniarz, jakby próbował dodać mi otuchy. Bez względu na intencje byłam mu wdzięczna. – Zamknij oczy i powiedz mi, co słyszysz.
Uczyniłam, jak kazał. Minęło kilka, może kilkanaście sekund, zanim odezwałam się cicho, starając się nie zagłuszać dźwięków otoczenia:
– Słyszę szum wiatru wśród drzew... – Przerwałam, żeby nadal nasłuchiwać. – Jakiś ptak wydziera się w okolicy, a nawet dwa ptaki. Pies szczeka, dosyć daleko. Gdzieś w pobliżu musi być jakaś rzeka, bo słyszę szum wody.
– Dobrze – powiedział Piotr po dłuższej chwili ciszy. – Czy słyszysz coś jeszcze?
Skupiłam się.
– Niestety, to wszystko – odparłam zła na siebie i otworzyłam z rezygnacją oczy. – Słyszę tylko to, co każdy zwyczajny człowiek.
– Dobrze, spróbujmy więc w inny sposób. Karolu, stań naprzeciw Łucji. – Mężczyzna w okamgnieniu znalazł się przede mną, uśmiechając się łagodnie. – Spróbuj się wsłuchać w rytm jego serca, słyszysz je?
Próbowałam przez kilka minut, jednak bez efektu.
– Nic nie słyszę – warknęłam, zirytowana swoimi ograniczeniami.
– Zamknij oczy, skup się na jednym zmyśle jednocześnie.
Zrobiłam, o co prosił, ale bezskutecznie. Ktoś złapał mnie za dłoń, drgnęłam, ale nie wyrwałam ręki. Już po chwili jej wnętrze spoczywało na klatce piersiowej Karola. Skupiłam się z całych sił. Na początku nic nie słyszałam, a później pojawił się rytmiczny szept, który narastał z każdą sekundą, aż brzmiał, jakbym osłuchiwała jego serce stetoskopem. Nie byłam pewna, czy bardziej słyszałam, czy czułam tempo, w jakim serce przepompowywało krew, ale mimo wszystko wyrecytowałam:
– Tu dum, tu dum, tu dum.
– Dobrze, Łucjo, otwórz oczy.
Zrobiłam to i nie mogłam uwierzyć w to, co widzę. Karol stał obok Piotrka, kilka kroków ode mnie, moja wyciągnięta dłoń wisiała w powietrzu, a ja nadal wyraźnie słyszałam bicie serca. Mężczyzna roześmiał się serdecznie i poza rytmem usłyszałam głębokie wibracje, w które śmiech wprawił jego ciało. Uradowana próbowałam rozszerzyć moją świadomość na King Konga, jednak gdy tylko spróbowałam to zrobić, wszystko wróciło do mojej ludzkiej normy. Przeklęłam siarczyście pod nosem.
– Czyżbyś próbowała przeforsować swój nowy słuch? – zapytał Wataha, podchodząc bliżej. Oparł ciepłą dłoń na moim policzku i dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że zmarzłam.
– Słyszałam cię – powiedziałam z uśmiechem. – Chciałam usłyszeć jeszcze więcej, ale nagle wszystko pękło, jakbym przeciągnęła strunę, która puściła i wróciła na swoje miejsce.
– Musisz robić małe kroczki, najdroższa. Te zmysły w tobie są, ale twój ludzki, logiczny umysł nie potrafi sobie z nimi poradzić i wprowadza strategię obronną, którą jest wyciszenie.
– Też tak miałeś, kiedy się przemieniłeś?
– Wręcz przeciwnie. Czułem wszystko i nie umiałem sobie z tym poradzić, dopóki nie nauczyłem się wyciszać zmysły. Masz poniekąd szczęście, moja droga.
Uniosłam brwi, dając wyraz zwątpieniu.
– Dużo łatwiej jest nauczyć się rozszerzać zmysły niż je wyciszać. Tobie wyciszenie przychodzi naturalnie. Jak już przyzwyczaimy twój organizm do wilczych cech, będziemy mogli popracować nad przemianą. A teraz chodźmy, obiad stygnie.
Dni mijały mi na ćwiczeniach nad uwolnieniem swoich zmysłów i czytaniu Wilczego Kodeksu, a był on naprawdę trudny do przebrnięcia dla osoby, która z prawniczą nomenklaturą miała do czynienia sporadycznie. Były momenty, w których rwałam sobie włosy z głowy i prosiłam Karola o tłumaczenie.
W kolejną niedzielę udało nam się znaleźć trochę czasu na zwiedzanie miasta. Była to miła odmiana po dniach pełnych strachu, spędzonych głównie na nauce. Mimo wiszącego nad nami niebezpieczeństwa Karol sam zaproponował zwiedzanie – twierdził, że przyda mi się chwila oddechu, z czym nie mogłam polemizować. Dobrze było poczuć się wolną, nawet jeżeli miało to potrwać tylko jeden dzień.
Gmach węgierskiego parlamentu zaparł mi dech w piersiach. Na zdjęciach zawsze wydawał mi się imponujący, ale na żywo? Cudo, szczególnie nocą. Klimatyczne uliczki miasta pochłonęły mnie i nie chciały wypuścić.
Niedaleko rezydencji, w której mieszkaliśmy, była przytulna restauracja. To do niej właśnie udaliśmy się na kolację we dwoje, bez King Konga.
– Czyżby to była nasza pierwsza oficjalna randka? – powiedział, a ja spojrzałam na niego znad krótkiego menu.
– Chyba tak – przyznałam niepewnie po chwili.
Chciałam powiedzieć coś jeszcze, ale przerwał mi młody kelner, zjawiając się przy stoliku. Karol przekazał nasze zamówienie po węgiersku, po czym z łagodnym uśmiechem odwrócił się w moją stronę.
– Nauka idzie ci coraz lepiej. W takim tempie niedługo będziemy mogli wrócić do Polski.
Skinęłam głową. Karol przyglądał mi się badawczo przez chwilę, a ja udawałam, że tego nie widzę. Tak właściwie sama nie wiedziałam, dlaczego tak się zachowuję.
– Od kiedy się wybudziłaś, jesteś dużo cichsza – zagaił po minutach ciszy.
Powoli oderwałam spojrzenie od mijających nas samochodów i ciężkich kropli jesiennego deszczu.
– Tak, dużo się zmieniło, muszę to przetrawić – wyjaśniłam, ale mężczyzna nie wydawał się przekonany moją odpowiedzią, więc dodałam: – Poza tym mam problem z moimi myślami. Są jakby głośniejsze niż wcześniej, momentami mnie wręcz w sobie więżą.
– Rozumiem. Wiem, że to marne pocieszenie, ale tak może być po przemianie. Twój umysł pod postacią wilka jest bardziej prostolinijny i jednowymiarowy. Jeżeli uzna, że czegoś potrzebujesz, to wyłączy rozważania, żeby dopiąć swego – tłumaczył spokojnie. – Późniejszy powrót do ludzkiej wersji umysłu może być szokujący.
Przytaknęłam, przypominając sobie sytuację z jedzeniem, kiedy to zamiast przemyśleć kwestię trucizny, po prostu pochłonęłam pieczeń.
– W takim razie dam sobie czas na przyzwyczajenie się – odparłam, uśmiechając się do stawianych przed nami dań. Mój langosz wyglądał wyjątkowo apetycznie.
– Gdybyś potrzebowała jakiejkolwiek pomocy, po prostu mi powiedz – poprosił.
– Dziękuję.
Nie byłam pewna, czy kiedykolwiek z tej propozycji skorzystam, wciąż pokutowały w moim podejściu do życia stare przeświadczenia. Przecież jak będę udawała, że problem nie istnieje, to sam zniknie. Czyż nie?
– Jaki jest twój ulubiony kolor? – zapytał nagle Karol w przerwie między kolejnymi kęsami kolacji.
– Słucham? – To pytanie wydało się tak bardzo nie na miejscu, że nałożony na widelec kawałek placka zatrzymał się w połowie drogi do moich ust.
– Jaki jest twój ulubiony kolor? – powtórzył całkowicie poważnie.
Zaczęłam się śmiać. Na początku bardzo cicho, później, gdy odłożyłam sztuciec i złapałam się za brzuch, mój chichot zmienił się w pełnoprawny śmiech. Nieliczni goście restauracji spoglądali na mnie karcąco, nawet coś szeptali, ale gdy zdołałam się uspokoić, widziałam jedynie wpatrzonego we mnie Karola, w którego oczach lśniła radość.
– Czarny – odparłam, nadal nie dowierzając, że ta rozmowa ma miejsce.
– A mój błękitny – odparł, a ja prychnęłam. – Czyżbym cię rozbawił?
– Muszę przyznać, że nie spodziewałam się rozmowy o ulubionych kolorach.
– Jesteś moją dziewczyną, powinienem wiedzieć takie rzeczy.
Dziewczyną, to tak pięknie brzmi w jego ustach. Tak, tym właśnie byłam. Dziewczyną, partnerką. Coś ciepłego otoczyło moje serce sprawiając, że się rozluźniłam. Nawet nie zauważyłam, jak bardzo spięta byłam.
– Ulubione kwiaty? – kontynuował, gdy czekaliśmy na drugie danie.
– Średnio dogaduję się z kwiatami, ale uwielbiam lilie i dalie. Najlepsze państwo na wakacje? – rzuciłam, nim zdążył się odezwać.
– Hmm... – Potarł kark. – Lubię włoski klimat, więc myślę, że tam. Ale ciężko mi wybrać ulubieńca. A twój faworyt?
Rozmawialiśmy tak kilka godzin, śmiejąc się i zadając sobie pozornie nieistotne pytania. Czułam się dobrze i na chwilę zapomniałam o goniącym mnie zagrożeniu.
Tylko na chwilę.
W poniedziałek Karol odebrał telefon, który wyprowadził go z równowagi do tego stopnia, że wybiegł z kuchni, trzaskając za sobą drzwiami. Żołądek zawiązał mi się w supeł, a tosty przestały smakować. Chodziło o Lloyda, czułam to w kościach.
Nie musiałam długo czekać na potwierdzenie tej teorii, bo gdy tylko usiadłam do mojego książkowego nemezis, Wataha wszedł do gabinetu, w którym czytałam, i skupił na sobie całą moją uwagę.
– Musimy się przenieść, szybko. Lloyd będzie tu jeszcze dzisiaj, a ty nie jesteś gotowa, żeby stawić mu czoła i wymusić uczciwy proces. Piotr już się pakuje, my też powinniśmy.
Bez słowa wstałam, zabierając ze sobą wolumin. Serce mi przyspieszyło.
– Kodeks zostaw, znajdziemy inny egzemplarz, a tu ma być wszystko jak przed naszym przyjazdem.
Odłożył tomiszcze na miejsce. Fakt, że jako jedyne w ostatnim czasie było czytane, nie rzucał się w oczy – sprzątaczka przychodziła dwa razy w tygodniu i dokładnie czyściła każdy zakamarek domu.
Szłam za Karolem bez słowa, zaciskając kurczowo palce na jego dłoni. Serce mi galopowało, mężczyzna jednak wydawał się spokojny. Rytm w jego klatce piersiowej nie zmienił się w ogóle, byłam tego pewna – przez ostatni tydzień nauczyłam się jego serca na pamięć. Gdyby wybudzić mnie z głębokiego snu, wyrecytowałabym uderzenia bez zająknięcia.
Pakowałam się w pośpiechu, uważając, żeby niczego nie zapomnieć. Ciężko by było zaprzeczyć naszej obecności w tym domu, gdyby znaleziono w nim moje rzeczy. Karol zabrał nasze walizki i ruszył do samochodu. Przystanęłam w połowie drogi na podwórze, zacisnęłam dłoń na drewnianej poręczy schodów i wzięłam kilka głębszych oddechów. Poradzisz sobie, powtórzyłam kilkukrotnie, licząc na przypływ odwagi. Z nową dozą pewności usiadłam na miejscu za kierowcą i w ciszy patrzyłam, jak dom widoczny w bocznym lusterku znika na horyzoncie.
Mimo że do pokonania mieliśmy wielogodzinny dystans, podróżowaliśmy samochodami, by zmniejszyć ryzyko łatwego namierzenia nas na lotniskach. Pojazdy zmienialiśmy często, zawsze w miejscach, w których nie było kamer. Postoje były sporadyczne i jak najkrótsze. Najważniejsze było nasze bezpieczeństwo i szybkie dotarcie do celu.
Mężczyźni rozmawiali ze sobą całą drogę, zmieniając się za kierownicą co kilka godzin. Wyszłam z propozycją, że ja również mogę ich zastąpić, ale zgodnie uznali, że lepiej, żebym odpoczywała. Zatonęłam więc we własnych myślach, starając się im nie przeszkadzać. Gdy zapadł zmrok, udało mi się zdrzemnąć na kilka chwil, dzięki czemu czas mijał szybciej.
Chwilę po przekroczeniu szwajcarskiej granicy zatrzymaliśmy się na ostatni postój. Opuściłam samochód, żeby rozprostować zastane stawy, w tym czasie King Kong zniknął w sklepie przy stacji benzynowej. Karol natomiast stał obok, czułam na sobie jego spojrzenie.
– Miejsce, do którego zmierzamy… – zaczął, ale zamilkł, jakby zastanawiał się, co powiedzieć dalej. – Nie będziemy tam sami.
– Znowu dołączy do nas Norbert?
– Nie.
Zmarszczyłam lekko brwi, czekając na dalsze wyjaśnienia.
– Jedziemy do domu moich znajomych. Dobrych przyjaciół z dawnych czasów, którzy teraz zarządzają jedną z podwładnych mi watah.
– Och.
– Mieszkają w okolicy góry Hóchhand, w niewielkiej wiosce osadzonej między wzgórzami. Z daleka od nieodpowiednich par oczu, więc będziemy mogli swobodnie ćwiczyć.
Przytaknęłam, nie odrywając wzroku od lśniących czubków sztybletów. Starałam się zrozumieć, co czuję. Czy był to strach, złość, a może nutka zaciekawienia na myśl o poznaniu bliskich Karolowi osób? Nic z tych rzeczy. Byłam do tego stopnia sparaliżowana ucieczką, że te wiadomości niczego we mnie nie wywołały. Mężczyzna przyglądał mi się z widoczną troską, ale już się nie odezwał. Gdy tylko Piotr wrócił z kawą, odjechaliśmy.
Zaczynało świtać, gdy w końcu dotarliśmy na miejsce. Wysiadłam z auta, rozciągnęłam się i ziewnęłam przeciągle, a z moich ust wydobył się obłoczek pary. Zadrżałam. Spomiędzy częściowo nagich drzew wyzierały promienie wschodzącego słońca, ale ziemia nie wydawała się od nich nagrzewać. Rozglądałam się wokół, gdy mężczyźni wypakowywali nasze walizki. W pobliżu stało jeszcze sześć domów, łudząco podobnych do tego, przed którym zaparkowaliśmy. Parterowe, z dwuspadowym dachem, lekko nadgryzione zębem czasu. Za nimi góra wznosiła się ku niebu, a po przeciwnej stronie łagodnie opadała. Musiałam przyznać, że miejsce było piękne.
Odwróciłam się, gdy tylko usłyszałam za sobą głosy. Karol i Piotr witali się z parą, która musiała być naszymi gospodarzami. Podchodziłam powoli. Rozmawiali w obcym dla mnie języku, który brzmiał trochę jak niemiecki; uczyłam się kiedyś języka naszych sąsiadów, ale jego podstawy już dawno wyleciały mi z głowy. Gdy już niemal się z nimi zrównałam, przeszli na polski.
– Eleno, Noahu, poznajcie Łucję Rubik – powiedział mój partner, racząc gospodarzy szerokim uśmiechem.
Zachęcona wyciągniętą dłonią przysunęłam się do niego.
Bystre oczy kobiety taksowały mnie przez chwilę. Uśmiechnęła się i razem ze swoim towarzyszem skłonili się w pas. Chciałam się cofnąć, ale powstrzymała mnie dłoń Karola na plecach.
– To dla nas zaszczyt, Omego – powiedział Noah ze słyszalnym akcentem. Jego blond włosy lśniły w promieniach wstającego słońca.
– Dla mnie również – odparłam. – Cieszę się, że mogę poznać dawnych znajomych Karola.
– Karola? – powtórzył, jakby nie wiedział, o co chodzi. – Ach, więc znowu używasz tego imienia?
– Tak wyszło – przyznał stojący obok mężczyzna, zerkając na mnie przelotnie, jakby sprawdzał, jak zareaguję.
Że też mi to przez głowę nie przeszło. Karol przeżył już tyle żyć, że musiał na jakimś etapie zmieniać imiona, chociażby do dokumentów, a ja nigdy nawet o to nie zapytałam, zganiłam się w duchu za swoją opieszałość i ponownie skupiłam na rozmowie.
– Czyżbyś na starość robił się sentymentalny? – zażartowała Elena zadziwiająco czystym, kobiecym głosem.
– Kiedyś trzeba wrócić do korzeni – odparł, przeczesując nerwowo włosy.
Piotr tymczasem wyraźnie próbował powstrzymać śmiech.
Ta wizyta zapowiada się ciekawie, pomyślałam.
– Wejdźcie do środka, musicie być zmęczeni – zaproponowała gospodyni, uśmiechając się. Z wnętrza domu biło przyjemne ciepło rozpalonego kominka. Zadrżałam. Nie trzeba mi było dwa razy powtarzać.
Od dłuższej chwili leżałam w wannie i wpatrywałam się w panoramę doliny widoczną za łazienkowym oknem. Widok zapierał dech w piersiach. Próbowałam się zmusić do wyjścia, bo woda robiła się coraz zimniejsza, ale w tym spokoju za szybą było coś magnetycznego. Docierały do mnie strzępki rozmów prowadzonych w sąsiednim pokoju – moi towarzysze opowiadali gospodarzom o wydarzeniach ostatnich miesięcy. Co prawda omijali niektóre szczegóły, ale podzielili się niemal wszystkim.
Otworzyłam drzwi łazienki idealnie w momencie, gdy Karol uniósł dłoń, by zapukać. Zatrzymałam się pod wpływem napiętego spojrzenia mężczyzny. Rozluźnił się jednak, kiedy na moje usta wypłynął delikatny uśmiech.
– Śniadanie jest gotowe, dołączysz do nas?
– Tak, odniosę tylko rzeczy do pokoju. – Wyminęłam go szybko, zdziwiona tworzącym się między nami dziwnym dystansem.
Zajadałam się moją kanapką z serem i pomidorem, udając, że nie zauważam ciszy, która zapanowała, gdy dołączyłam do towarzystwa. Starałam się nie przyglądać parze gospodarzy, bo zdawali się sztywnieć pod moim spojrzeniem, jakby nie do końca wiedzieli, jak powinni się ze mną obchodzić.
Jak z jajkiem, tłumaczyłam sobie. Obchodzą się ze mną jak z jajkiem. Nie wiedzą, co zrobić, czy się cieszyć, czy smucić. Prawda jest taka, że pojawienie się Omegi spowodowało jedynie więcej problemów, nie rozwiązując przy tym ani jednego. Znowu namieszałam.
Nałożyłam sobie porcję jeszcze parującej jajecznicy i zabrałam się do jedzenia. Od przebudzenia miałam dosłownie wilczy apetyt.
– Cieszę się, że nabierasz sił, Omego – zaczęła niepewnie Elena, gdy zostałyśmy same.
Odstawiłam kubek pełen herbaty na stół odrobinę zbyt gwałtownie, kilka kropli spadło na drewniany blat.
– Łucjo – poprawiłam ją, ścierając ciecz serwetką. – Proszę, mów mi po imieniu, Eleno.