80,00 zł
Od cukru przez kawę i marihuanę po yerba mate
Większość naszego pożywienia, duża część naszych lekarstw, wszystkie środki wzmacniające oraz ekstrakty na dobre samopoczucie i długowieczność pochodzą z królestwa roślin.
Jedną z charakterystycznych cech współczesnych cywilizacji jest ogromne zapotrzebowanie na wszelkie środki stymulujące, podniecające i narkotyczne. Te też znajdziemy w roślinnym królestwie.
Nie ma, nie było i chyba nie będzie takiej epoki lub kultury, która nie przeznaczałaby mnóstwa energii na produkcję, dystrybucję i konsumpcję roślin – nieco uogólniając – poprawiających nastrój. Wydaje się, że ludzki mózg ma skłonność do popadania w stan chemicznej zależności, objawiający się uczuciem potężnego dyskomfortu w przypadku braku dostępu do uzależniających substancji występujących w roślinach.
Jarosław Molenda zabiera nas w podróż po tajemniczym i rzadko docenianym fascynującym świecie roślin, które nie tylko dostarczają nam wrażeń smakowych, poprawiają nastrój, wprowadzają w stan euforii, lecz także sprawiają, że trudno się od nich uwolnić.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 285
wstęp
Biochemiczny geniusz roślin polega na umiejętności tworzenia skomplikowanych, jedynych w swoim rodzaju cząsteczek. Jedne produkują zapachy, inne dostarczają wyjątkowych wrażeń estetycznych, jeszcze inne posiadły zdolność wytwarzania cząsteczek, w których drzemie niezwykła moc zmieniania tego, co dzieje się w ludzkim mózgu. Większość ludów pierwotnych wykorzystywała odkryte przez siebie rośliny, aby ulżyć sobie w niedoli przez znoszenie uczucia głodu, pobudzenie organizmu czy też działanie psychodeliczne.
Nie ma i nie było takiej epoki lub kultury1, która nie przeznaczałaby ogromnej ilości energii na produkcję, dystrybucję i konsumpcję roślin – nieco uogólniając – poprawiających nastrój. Również jedną z charakterystycznych cech współczesnych cywilizacji jest ogromne zapotrzebowanie na wszelkie środki stymulujące, podniecające i narkotyczne. Wzrastający popyt na używki niesie wiele problemów ekonomicznych, społecznych i zdrowotnych, obserwujemy to na przykład w związku z nadużywaniem tytoniu.
Sięganie po środki stymulujące nie jest jednak cechą człowieka wysoko rozwiniętej cywilizacji, zagonionego i często zagubionego w otaczającej rzeczywistości. Jest to właściwość zapewne nierozerwalnie związana z samą istotą „człowieczeństwa”, z samoświadomością i chęcią ucieczki przed nią. Oczywiście wiążą się z tym również problemy moralne2.
Poszukiwanie nowych smaków i nieznanych jeszcze przyjemności w ogromnym stopniu napędzało naszą historię. Pęd do zdobywania różnych nowych specjałów kulinarnych, przywożonych przez podróżników, w pewnym stopniu doprowadził do powstania szlaków handlowych, kolonializmu, a współcześnie – do odrodzenia się niewolnictwa w jego zinstytucjonalizowanej formie3.
Na początku XIX wieku opium miało wpływ nie tylko na dalekowschodnią politykę imperiów handlowych, lecz także oddziaływało na nurty estetyczne oraz europejskie prądy filozoficzne4. Jak pisał intelektualista Walter Benjamin: „wyzwolenie osobowości przez odurzenie jest twórczym, żywym doświadczeniem, które ludziom […] nakazało się wyzwolić z czaru odurzenia”5.
Społeczeństwo po cichu zachęca nas do pewnych zachowań, które odpowiadają konkretnym uczuciom, wymusza też spożywanie pewnych substancji sprzyjających rozwojowi powszechnie akceptowanych zachowań . W gruncie rzeczy ludzie przypominają ryby, tylko że zamiast w wodzie pływają w kulturze, będącej niemal niewidocznym medium społecznie sankcjonowanych, choć całkiem sztucznych stanów umysłu.
Każde pokolenie potrzebuje jakichś środków chemicznych, by radzić sobie z życiowymi problemami: trzeźwość nie jest dla istoty ludzkiej stanem łatwym do zniesienia. Potrzeba ucieczki od jaźni i od otoczenia tkwi niemal cały czas w każdym człowieku. By zdobyć środki wspomagające w życiowych kłopotach, wykazujemy się często niespożytą inwencją. Kiedy na przykład w Londynie w 1943 roku środki uspokajające były wyjątkowo trudno dostępne, choreograf sir Frederick Ashton odurzał się specyfikiem dla psów Calm Doggie, przeznaczonym do uciszania zwierząt podczas nalotów bombowych6.
Obecnie wydajemy znacznie więcej na napoje alkoholowe czy papierosy niż na szkolnictwo. Pomimo dowodów wiążących papierosy z rakiem płuc wiedza na temat szkodliwości papierosów zazwyczaj nie wystarcza, by ktoś przestał albo nie zaczął palić. Richard Klein w przewrotnym eseju Papierosy są boskie upiera się wręcz przy tezie, że paliłoby niewielu, gdyby papierosy były dobre dla zdrowia – zakładając, że coś takiego jest w ogóle możliwe.
Wydaje się, że ludzki mózg ma skłonność do popadania w stan chemicznej zależności, objawiający się uczuciem ostrego dyskomfortu w przypadku braku uzależniających substancji występujących w roślinach. Prymitywne społeczności uważały magiczne preparaty za dar od bogów, oddając im należny szacunek. Substancje halucynogenne używane były prawie wyłącznie przez kapłanów (lub szamanów), którzy wierzyli, że umożliwiają im łączność ze światem duchów, rozpoznawanie chorób czy też przepowiadanie przyszłości. Ostatecznie to bogowie kierowali i kontrolowali wszystkie aspekty ludzkiej egzystencji: narodziny, zdrowie, płodność, choroby i śmierć.
Rozdział pierwszy
BETEL
żucie na nieziemskiej orbicie
Ludziom Zachodu trudno niekiedy pojąć, jak cała kultura może być zogniskowana wokół żucia niektórych roślin, nawet jeśli rzeczywiście pobudzają one psychofizycznie lub poprawiają nastrój. Należy do nich choćby kratom z południowo-wschodniej Azji. Jego liście, które mają działanie stymulujące, żuje się jak kokę czy kat. W większych dawkach wywołuje łagodną euforię. Wprawdzie w Stanach Zjednoczonych jest legalny, ale rząd Tajlandii w 1943 roku, z powodu właściwości uzależniających, wydał ustawę delegalizującą kratom (za posiadanie 30 g ekstraktu grozi tam kara śmierci).
Mimo to w niektórych częściach dawnego Syjamu ojcowie nadal preferują na małżonków dla córek mężczyzn używających raczej kratomu niż tych, którzy palą marihuanę. Kratom wykazuje właściwości mobilizujące do ciężkiej pracy. Podczas żucia należy popijać jakikolwiek gorący napój. Tradycyjnie najczęściej spotykane jest żucie surowych liści. Początkujący biorą w tym celu trzy liście. Doświadczeni użytkownicy dochodzą do dwudziestu liści dwa–trzy razy dziennie.
Na Zachód mniej więcej w tym czasie co koka trafiły pewne zachodnioafrykańskie orzechy i zyskały sporą popularność, gdyż dzięki zawartości kofeiny miały działanie pobudzające7. Czarni mieszkańcy Afryki Zachodniej i Środkowej od najdawniejszych czasów – zresztą bliżej nieokreślonych – żują (i wypluwają) nasiona koli, bo o nich mowa, w celu usunięcia znużenia, podobnie jak Indianie andyjscy żują liście koki.
Żucie tych „orzechów” również wywołuje lekką stymulację procesów fizjologicznych i czasowe podwyższenie sprawności fizycznej, zmniejsza uczucia głodu i zmęczenia, pobudza system nerwowy. Z botanicznego punktu widzenia termin „orzeszki” jest nieprawidłowy. Owoce drzewa kola są gwiazdkowate, złożone z pięciu mieszków o skórzastej okrywie i zawierają w każdym mieszku od trzech do ośmiu nasion wielkości gołębiego jaja (ale nie ich kształtu, gdyż nasienie koli jest kanciaste lub płasko-wypukłe, nie zaś kuliste)8.
Brak jakichkolwiek dowodów, by orzechy koli i ich działanie znane były za czasów grecko-rzymskich czy też we wczesnym okresie arabskim. Pierwsze wzmianki o tej roślinie pochodzą z XII wieku. Około czterystu lat później wspominał o niej Leon Afrykańczyk w swoim opisie Czarnego Lądu. Dokładniejszą charakterystykę nasion i zwyczaju ich picia podaje pod koniec XVI stulecia Duarte Lopez w swoim opisie Królestwa Konga; wtedy też dotarły do Europy pierwsze orzechy koli9.
Kofeiny jest w nich więcej niż w kawie, ale ważniejszy wydaje się fakt, że zgodnie z testami laboratoryjnymi ich składniki powstrzymują wzrost wirusa ebola, który pojawił się w środkowej Afryce w połowie lat siedemdziesiątych XX wieku. Powoduje on wysoką gorączkę, silne krwotoki i w następstwie zwykle śmierć. Składniki koli wykazują także skuteczność przeciwko niektórym typom wirusów powodujących grypę. Tradycyjni uzdrowiciele używają nasion koli przede wszystkim do przeciwdziałania truciznom, a mieszkańcy zachodniej Afryki owoce te spożywają, często podając je gościom na powitanie10.
Ba, Afrykańczycy są przekonani, że pobudzają one aktywność seksualną u obydwu płci i są lekiem na męską impotencję. Kobiety noszą owinięty wokół pasa amulet z orzeszkami koli jako środek zapobiegający zajściu w ciążę. Przyjęcie i zjedzenie orzeszków koli przez kobietę oznacza, że jej łono jest gotowe na przyjęcie męża. Richard Rudgley w Alchemii kultury podaje, że u ludu Bambara znad rzeki Niger kawaler poszukujący partnerki do małżeństwa posyła swemu ewentualnemu teściowi dziesięć białych orzeszków koli.
Jeśli adresat przesyłki uzna, że pretendent jest godny ręki jego córki, odpowie, przesyłając mu białe orzeszki; jeśli natomiast kandydat zostanie odrzucony, otrzyma jeden czerwony orzeszek. Ot, taka czarna polewka w wydaniu afrykańskim. Z kolei przysłowie nigeryjskich Nago mówi:
Gniew wyjmuje strzałę z kołczanu, Łagodzące słowa – kolę z kieszeni11.
Do środków powodujących wzrost pobudzenia psychicznego lub/i fizycznego (zazwyczaj nieprzeszkadzających użytkownikowi w wykonywaniu codziennych obowiązków) zalicza się również kava-kavę. Mimo że piwo w dużym stopniu wyparło kavę, to wśród Polinezyjczyków jej pijalnie wciąż są dość popularne. Do uwolnienia psychotropowych związków niezbędne były zawarte w ślinie enzymy12.
Rosyjski podróżnik Mikołaj Mikłucho-Makłaj pozostawił nam opis, jak robią to Papuasi: mielą korzeń za pomocą kamieni, żują go (nierzadko zapraszając do żucia młodzieńców, którzy mieli żucie jeszcze zabronione); przepuszczają tę przeżutą masę przez filtr, rozcieńczają ją wodą i piją. Każdy dorosły tubylec ma osobne, ozdobione ornamentem naczynie, którego nigdy nie myje i dlatego od wewnątrz taka miska jest pokryta zielonkawoszarym nalotem:
[…] dno jednej z nich, które miało otwór pośrodku, było pokryte warstwą delikatnej trawy. Postawiwszy łupinę z otworem na drugiej, nalał do niej jakiegoś ciemnozielonego, gęstego płynu, który, filtrowany przez trawę, spływał do dolnej łupiny. Na pytanie, co to jest, tubylec, podając mi kawałek korzenia, odparł „keu”, i pokazał na migi, że po wypiciu tej cieczy zaśnie. Nie widziałem liści owego keu, ale myślę, że nie jest to nic innego jak polinezyjska „kava”13.
Być może pierwotną funkcją kavy było uśmierzanie uczucia głodu. Swoisty punkt widzenia zaprezentował jednemu z polskich podróżników pewien krajowiec z wysp Fidżi, gdzie napój ten nosi miano jaugona lub yagona:
Wy pijecie wódkę czy whisky, a my jaugonę. Różnica polega na tym, że w czasie picia jaugony jest nam początkowo bardzo wesoło, tańczymy, śpiewamy, po czym bawimy się coraz ciszej i spokojniej, aż w końcu zasypiamy. Jak słyszałem, u was wszystko jest na odwrót. Zaczynacie pić w spokoju i przyjaźni, po czym atmosfera wesołości narasta w miarę picia określonej porcji czy ilości wzniesionych toastów, aż wreszcie wielkie pijaństwo kończy się awanturą. Lepiej my już pozostańmy przy naszej jaugonie i oby nie rozpowszechnił się wasz napój na Fidżi14.
Bardzo ciekawe może okazać się porównanie tradycyjnego użycia kava-kavy, związane wyłącznie z obrzędami, do konsumpcji betelu. Betelu używano powszechnie w sytuacjach najzupełniej świeckich i nieformalnych, a postać, w jakiej występowała używka, pozwalała człowiekowi na noszenie przy sobie jej zapasu. Kava-kava, ze względu na sposób przyrządzania, nie nadawała się do spożywania w pojedynkę, pito ją więc przede wszystkim na spotkaniach w większym gronie. Konsumpcja kava-kavy zależała w znacznej mierze od władzy częstokroć niewielkiej elity religijnej15.
Betel natomiast zażywał niemal każdy, a w niektórych społecznościach ani zmiany religijne, ani społeczne nie wykorzeniły tego zwyczaju. Przy okazji bytności Ferdynanda Magellana na Mindanao kronikarz jego wyprawy odnotował: „Ludzie ci niemal bez przerwy żują pewien owoc, który nazywają »areka« i który kształtem przypomina gruszkę. Kroją go na cztery części, a po długotrwałym żuciu wypluwają. Ich usta są od tego całe czerwone. Dzięki zażywaniu tego owocu, który ich bardzo orzeźwia, czują się dobrze i doprawdy nie potrafiliby bez niego żyć, gdyż ich kraj jest bardzo gorący”16.
Palmę areka opisał Teofrast z Eresos około 340 roku p.n.e. O palmie tej wspominają dzieła sanskryckie oraz zielnik chiński z 150 roku p.n.e. O liściach pieprzu betelowego wzmiankują najstarsze dokumenty pisane z Cejlonu, Mahāvamsa w języku pali. Zgodnie z nimi w 504 roku p.n.e. pewna księżniczka ofiarowała betel swojemu kochankowi. O żuciu betelu w Indiach pochodzą dane z pierwszych wieków naszej ery. Marudi, który podróżował po Indiach w 916 roku, opisał już żucie betelu jako narodowy zwyczaj17.
Orzechy areka zawsze służyły jako pożywienie, a także jako środki podniecające. Orzech jest jak duża śliwka czy raczej jak kurze jajo, a dojrzały nabiera koloru żółtego z czerwonym nalotem. Zjada się je, gdy są zupełnie miękkie pile, mało dojrzałe alaa, twarde i zupełnie dojrzałe kura. Matki już niemowlętom dają do ssania skórkę z orzecha, a starsze dzieci uczą się gryźć go z pieprzem betelowym18.
Jak donosił XVI-wieczny jezuita Michał Boym: „Owoce areka wraz z liśćmi betelu są szeroko stosowane w całych Indiach Wschodnich, na wyspie Haynan oraz w czterech chińskich królestwach południowych: Quamsy, Yunnan, Quamtum i Fokien. Trzymają je w osobnych woreczkach i wzajemnie się nimi częstują. Tonkińczycy nie usiądą do napicia się, zanim najpierw nie zaproponują wzajemnie sobie betelu z areką i nie przyjmą dla siebie, co jest pewnym sposobem odwdzięczenia się i miłego zachowania”19.
Z reguły wszystkie środki podniecające i narkotyki otrzymane z roślin, takich jak: tytoń, herbata, kawa, konopie indyjskie, koka i mak, rozpowszechniały się z miejsca ich pochodzenia. Alkohol jest wszechobecny, podobnie jak wiele innych używek, ale żucie betelu ma ograniczony zasięg. Na przeszkodzie rozprzestrzenienia się tego zwyczaju stoi niemożność zgromadzenia wszystkich składników20.
Poza tym przewóz tych owoców jest ryzykowny ze względu na to, że fermentacja miąższu może podnieść temperaturę nawet o 18°C21. Jeszcze raz oddajmy głos polskiemu misjonarzowi: „Do Japonii i do innych pobliskich obszarów, na których areka nie rośnie, przywożą ją na sprzedaż w postaci suszonej. Rysunku tego drzewa nie uznałem za konieczne zamieszczać. Jest ono podobne do palmy, natomiast liście betelu są bardzo podobne do liści pieprzu”22.
Pieprz betelowy jest rośliną pasożytniczą, wysoką na metr do półtora, pnącą się na pniach drzew chlebowych, morwy indyjskiej, jabłoni malajskiej i kilku innych gatunków. Znaleziska archeologiczne wskazują, że betel zaczęto zażywać w południowo-wschodniej Azji w czasach prehistorycznych. Datowane na lata 7000–5500 p.n.e. resztki owoców pieprzu i nasion areki odkryto na stanowisku Spirit Cave w północno-zachodniej Tajlandii23.
Podobne znalezisko z Timoru we wschodniej Indonezji datuje się na około 3000 roku p.n.e. Na stanowisku Duyong Cave (2680 rok p.n.e.) na wyspie Palawan, należącej do Filipin, odkryto szkielet mężczyzny o zębach zabarwionych betelem. Na ten charakterystyczny aspekt, będący konsekwencją żucia betelu, zwrócił uwagę również Michał Boym:
Ta substancja jest koloru krwi i wydziela się podczas ciągłego żucia, którą raz po raz połykają, zaś przeżute i pozbawione treści liście wraz z areką w końcu wypluwają. W ten sposób przez cały dzień mają czerwone wargi o nieprzyjemnym wyglądzie, a także wydzielają z ust nieprzyjemny zapach. Twierdzą, że w ten sposób wzmacniają żołądek dużą ilością ciepła. Ci, którzy te wspomniane składniki zażywają, mają trudności z odzwyczajeniem się i powstrzymaniem się od ich stosowania. Lekarze często stosują arekę w celach leczniczych24.
Określenie „żucie orzeszków betelu” jest nieco mylące, ponieważ te orzeszki to w rzeczywistości nasiona palmy areki. Żuwnia katechowa, czyli popularna areka, zwana też „palmą Penang”, pochodzi z południowo-wschodniej Azji, gdzie jej uprawa jest rozpowszechniona. Wyrośnięte drzewo daje co roku od 200 do 600 owoców. Ponieważ trudno je zbierać z bardzo wysokich palm, na Malajach często robią to tresowane małpy25. Anatomiczna budowa nasion jest bardzo charakterystyczna. Pewne szczegóły Europejczycy poznali dzięki Opisaniu świata Michała Boyma, czyli dopiero w XVI wieku:
Drzewo Areka jest podobne do palmy, oprócz liści, które są szerokie. Ma wysoki i wysmukły pień z pokrytymi kwiatami gałęziami i wygląda tak, jakby palma te gałęzie wydawała od środka. Kwiaty są owalnego kształtu, zielonego koloru i wydają owoce o wielkości orzechów laskowych, z których wychodzi biała masa spod zielonej łupiny. Miąższ jest koloru ludzkiego ciała, jest bardzo miękki, ale po tym jak dojrzeje i wyschnie, pozbywa się łupiny i ukazuje się owoc podobny do kasztana, wypełniony czerwonymi włóknami26.
Sfałdowane wypukłości tkanek osłonek lub ośrodka, o odmiennej barwie, wrastają do wnętrza bielma i jak gdyby je rozszczepiają. Jest to tak zwane bielmo przeżute. Włóknisty miąższ owocu jest bezużyteczny, ale jego nasienie, dla którego uprawia się arekę, stanowi właśnie podstawowy składnik prymki określanej też mianem paan27. Oto sposób jej sporządzania. Bierze się niezupełnie dojrzałe owoce areki, wyjmuje nasiona i kraje na plasterki, po czym owija je w świeże liście pieprzu betelu posmarowane gęstym mlekiem wapiennym lub zawiesiną sproszkowanych muszli28.
Wapno jest bardzo drogie, bo wypala się je ze szlachetnego korala, którego w morzach jest bardzo mało. Ludzie trudniący się poławianiem korali mogą je znaleźć na wybrzeżu tylko po silnych sztormach albo wielkich przybojach. Jak pisał Kamil Giżycki w swoich Listach z Archipelagu Salomona, zbiera się je, wypala i przechowuje w chacie w małych koszyczkach splecionych z liści palmy kokosowej. Każdy odcinek bambusa wypełniony proszkiem wapiennym kosztował jeszcze pół wieku temu setkę zębów morświna.
Według współczesnej relacji:
Każdy krajowiec nosi przy sobie małe bambusowe pudełko, w którym przechowuje sproszkowane wapno muszlowe. W liść pieprzu betelowego zawija się parę plasterków orzecha areka, posypuje to odrobiną wapna i wkłada do ust. Próbowałam to żuć, ale betel ma tak wstrętny smak, że czym prędzej wyplułam to świństwo. Ale tubylcy są do betelu przyzwyczajeni, a oprócz tego działa on znakomicie ponoć na wszelkiego rodzaju robaki żołądka, niszcząc je dokładnie29.
Owe „robaki żołądka” to tasiemce i niektóre inne pasożyty człowieka, trapiące ludność południowo-wschodniej Azji. Ba, na przykład we współczesnej medycynie z alkaloidu muskaryny zawartego w muchomorach czerwonych i alkaloidu arekoliny z „orzechów” palmy arekowej pochodzą leki na jaskrę30. Mimo takich zalet widok czerwonej śliny wywołuje u Europejczyków mieszane uczucia, czego dowodem poniższa relacja:
Przyglądałem się z ciekawością, ale i z pewnym niesmakiem, który wywoływał widok czerwonej od betelowego orzecha jak krew śliny. Wydawało mi się, że kobieta ma pełne usta krwi. Na stacjach kolejowych i na ulicach żuli betel i biednie ubrani ludzie, czasem wychudli nędzarze. Gdy spluwali, wydawało mi się, że to plujący krwią gruźlicy w ostatnich stadiach choroby31.
Z tego też względu ulice i drogi w Indiach, Indonezji czy Malezji nie wyglądają zbyt schludnie, a nawet mogą budzić grozę – można odnieść wrażenie, że człowiek znalazł się w rzeźni na świeżym powietrzu albo że doszło tam do dantejskich scen. Jednak wypluwanie tej używki jest koniecznością, gdyż składniki areki mogą być trujące, jeśli zostaną połknięte w zbyt dużej dawce. Nawet u nas doszło kiedyś do śmiertelnych zatruć, kiedy robotnicy rozładowujący w Gdyni statek z areką częstowali się zbyt hojnie tymi nieznanymi tropikalnymi „orzeszkami”32.
Ludzie żujący betel stanowią 10 procent ludności świata. Można ich spotkać na całym obszarze naturalnego występowania betelu, czyli od Tanzanii i Madagaskaru na zachodzie, przez subkontynent indyjski i południowo-wschodnią Azję, po wyspy zachodniego Pacyfiku tak odległe jak Tikopia33. Ba, niektórym nałogowcom nie wystarcza jedynie żucie w dzień, dlatego często trzymają paan w ustach podczas snu. W niektórych tradycyjnych społecznościach sczerniałe zęby były symbolem wysokiego statusu społecznego, choć współcześnie na Filipinach określenie „czarne zęby” jest epitetem oznaczającym analfabetę34.
W nasionach areki znajduje się dziewięć aktywnych alkaloidów, z których najważniejsza jest arekolina, która w połączeniu z wapnem działa pobudzająco na ośrodkowy układ nerwowy i charakteryzuje się mniej więcej takimi właściwościami jak nikotyna. Betel powoduje dobre samopoczucie i poprawia humor, poza tym wpływa na ograniczenie uczucia głodu i zmęczenia. Mało kto skarży się na zaburzenia świadomości, choć niekiedy zdarzają się przypadki halucynacji. Podczas pobytu na Sri Lance miałem okazję spróbować betelu, ale ponieważ wziąłem minimalną porcję, nie odnotowałem żadnych efektów ubocznych poza mrzonką, że ta książka będzie lepiej się sprzedawać niż publikacje Beaty Pawlikowskiej.
Sok pieprzu wzmaga łaknienie, wywiera działanie pobudzające na ośrodkowy układ nerwowy, wywołuje pobudzenie i euforię, W dalszej kolejności pojawiają się halucynacje, następnie senność i znużenie, wreszcie sen, który zazwyczaj trwa od dwóch do ośmiu godzin. Występujące w czasie snu marzenia mają nieraz podtekst erotyczny. Stan euforii prowadzi zwykle do uzależnienia, a w konsekwencji – nadużywania środka oraz dalszych następstw z tym związanych. Częstymi objawami przewlekłego zatrucia są wychudzenie, drżenie rąk i inne zmiany somatyczne35.
Profesor Edred John Henry Corner, asystent dyrektora Ogrodu Botanicznego w Singapurze, tak pisze o żuciu betelu: „kiedy pytano niedawno zmarłego profesora J.B.S. Haldane’a, co widzi w żuciu betelu, spojrzał w niebo i żuł dalej”36. Jakże znamienne są słowa poety i eseisty Stephena Fowlera, który pisał:
Gdy przewody ślinowe otwierają się całkowicie, przeżywasz rozkosz podobną do orgazmu. Lecz najprzyjemniejsze jest to, co następuje potem: kiedy skończysz żuć, w ustach pojawia się zaskakujące uczucie świeżości i słodyczy. Tak jakbyś doznał jedynego w swoim rodzaju obmycia, osuszenia i oczyszczenia37.
Nic dziwnego, że pakuneczki z betelem cieszą się popularnością w całych Indiach, Wietnamie, Papui-Nowej Gwinei, Chinach, na Sri Lance i Tajwanie, którego rząd próbuje uporać się ze zjawiskiem „betelówek” – skąpo odzianych panienek siedzących w kramach na poboczu drogi i oferujących towar kierowcom ciężarówek38. Jak widać, co kraj, to obyczaj, a raczej inny problem dla władz.
O miejscu, jakie zajmują w życiu krajowców Oceanii orzechy areka, świadczy używanie ich również jako ofiary błagalnej dla opiekuńczego ducha domu zarówno w religijnych uroczystościach, jak i w magii. W ceremonii zwanej dau tana wkłada się orzechy do relikwiarza i umieszcza w chacie. Jest to rodzaj talizmanu, który chroni rodzinę przed chorobami, splądrowaniem poletka i wszelkiego rodzaju nieszczęśliwymi wypadkami.
Jeśli któryś z mężczyzn wyrusza w daleką podróż morską, szaman uroczyście wkłada orzechy areka we wręgi łodzi. Oczywiście orzechy te są poświęcone duchowi opiekującemu się podróżnymi. Jak podaje Kamil Giżycki, ceremonia ta nazywa się ilude olo. Z relacji Marco Polo, nieocenionego źródła informacji, wynika, że kiedyś betel służył nawet do wyzwania na pojedynek:
Kiedy ktoś chce kogoś obrazić i znieważyć oraz okazać mu swą pogardę, spotkawszy go na swej drodze, ową zżutą masę z ust wypluwa mu prosto w twarz, mówiąc: „Nie jesteś wart tego!”, to znaczy owej plwociny. Tamten, uważając to za wielką zniewagę i obrazę, natychmiast udaje się do króla, skarżąc się, jak został obrażony i znieważony, i prosi go, aby mu wolno było się pomścić. Jeżeli został znieważony on i jego rodzina, prosi o pozwolenie zmierzenia się osobiście wraz z całym swym rodem z owym, który go pohańbił, i z rodem jego, aby się okazało, kto jest więcej wart; jeśli zaś on tylko został obrażony, prosi o pozwolenie odbycia pojedynku. I wówczas król udziela pozwolenia obu stronom39.
Oprócz tego człowiek oznajmiający rozpoczęcie uroczystej biesiady bierze w ręce sporą kiść areki i obdarza każdego przychodzącego kilkoma orzechami tej palmy. Również mówcy przemawiający na tych biesiadach trzymają w ręku gałązkę areki, która stanowi symbol pokoju. Czarownicy zaś starają się kraść skórki orzechów areki dotknięte wargami lub zębami nielubianych ludzi, potem składają je na ołtarzu poświęconym duchowi i po wyrzeczeniu nad nimi odpowiedniego zaklęcia mogą sprowadzić na te osoby choroby lub śmierć40.
Według Kamila Giżyckiego kobieta, która pragnie kogoś zaczarować, kładzie na ołtarzu łożysko porodowe wraz z orzechami areki. Jeśli palma areka stała się tabu przez oddanie jej pod opiekę ducha rodziny lub ducha morza, złośliwy czarownik mógł uśmiercić każdą osobę, której podał do zjedzenia owoc z tego drzewa. Byli też tacy źli zaklinacze, którzy sprowadzali na ludzi obłęd przez umieszczenie orzechów areki na ołtarzu ducha szaleństwa.
Co ciekawe, betel ma związek z ceremoniami, które prowadzą do zaręczyn i małżeństwa. W Indonezji słowo „penang” brzmi jak oświadczyny. Podczas omawiania warunków małżeństwa zawsze żuje się betel. Na melanezyjskiej wyspie Boyowa wiążą się z nim obrzędy magiczne, których celem jest uczynienie kobiet brzemiennymi. Krąży tam opowieść o tym, jak w księżniczce z Księżyca zakochała się sowa. Kiedy oświadczyła się wybrance, ta wypluła przeżuty kawałek sirihu (czyli betelu) na Ziemię, nakazując żałosnemu adoratorowi, by udał się tam i go odszukał. Dotykając Ziemi, betel zamienił się w miodowego ptaszka (pożerającego pszczoły) i odfrunął. Sowa nigdy go nie odnalazła. Do dziś można spotkać tego ptaka spoglądającego na Księżyc wzrokiem pełnym miłości i nadziei41.
Wróćmy na ziemski padół. Do spożywania betelu służą kunsztownie wykonane utensylia, które mają także podkreślać status społeczny właściciela. Zestaw składa się z pojemników na pastę wapienną i na liście betelu, moździerza, spluwaczki, talerzy i przecinaków używanych do rozłupywania orzeszków areki. Przecinaki do betelu są dekorowane najbogaciej, a ich wyrób wymaga od rzemieślnika maestrii, a przynajmniej najwyższej biegłości42.
Różny status społeczny uczestników wspólnego delektowania się betelem bywa na przykład podkreślany przez kolejność, w jakiej sięgają oni po konsumowaną substancję, a także przez używane utensylia – zauważa Richard Rudgley w Alchemii kultury. Zarówno porcelanowy serwis do herbaty, który ucieleśnia ambicje brytyjskiej klasy średniej, jak i misternie dekorowane przybory do betelu każą pamiętać o tym, że współzawodnictwo o status społeczny rozgrywa się tuż pod powierzchnią tych z pozoru niewinnych zwyczajów.
Rozdział drugi
CHILI
czyli piekło w gębie
Tylko trzy spośród najbardziej popularnych przypraw pochodzą z Nowego Świata: wanilia, ziele angielskie i właśnie chili. Ta ostatnia jest obecnie przyprawą najczęściej używaną, biorąc pod uwagę zarówno ujętą całościowo wagę produktu, jak i liczbę spożywających go osób. No dobrze, zapyta ktoś, ale co wspólnego ma chili z używkami? Okazuje się, że od ostrych przypraw, nie tylko chili, też można się… uzależnić.
Swego czasu Jennifer Billing i Paul Sherman z Uniwersytetu Cornella zasugerowali, że nasze upodobanie do przypraw można tłumaczyć ich specyficznymi właściwościami. Ich zdaniem obfite doprawianie jadła zapobiega rozwojowi toksycznych mikroorganizmów, które zawsze stanowiły bardzo poważne zagrożenie dla zdrowia. Zwrócili także uwagę na dobrze udokumentowane właściwości antybakteryjne i przeciwgrzybiczne wielu przypraw.
Niemal wszystkie w mniejszym lub większym stopniu hamują wzrost groźnych szczepów bakterii, będących częstą przyczyną zatruć pokarmowych. Szczególnie efektywne pod tym względem są czosnek, cebula, oregano, goździki i tymianek. Mało tego, wiele szczepów grzybów, na przykład drożdży, okazało się mniej opornych na działanie czosnku niż grzybobójczych antybiotyków. Co ciekawe, jego własności nie ulegają znacznemu obniżeniu na skutek nawet długotrwałego gotowania43.
Meksykańskie podniebienia tak bardzo upodobały sobie chili, że nawet najlepsze i najbardziej wyrafinowane danie uważa się za niedokończone, jeśli zabraknie w nim tego składnika. Znamienna jest relacja pewnego podróżnika sprzed prawie stu lat:
Czasami meksykańska potrawa „Chile” bywa tak „gorąca”, że nie mogłem jej jadać; wszelako tubylcy łykają ją „śpiewająco”, chociaż wyciska ona im łzy z oczu. Po każdym kęsku popija się ją natychmiast „pulquem”. Gdy dowcipny gubernator zobaczył, żem się żachnął po spróbowaniu jej, zauważył wesoło: „Potrawa ta podobna jest do złego psa, skoro kogoś pozna, już go więcej nie kąsa”44.
Piekielnie ostry smak jest spowodowany nagromadzeniem blisko spokrewnionych ze sobą cząsteczek zwanych ogólnie kapsaicynoidami – od głównej substancji tego rodzaju, kapsaicyny. Każda z nich ma nieco odmienne działanie. Jedne atakują tylną część jamy ustnej i krtań, inne natomiast oddziałują na część przednią i język. Wyjaśnia to podstępny sposób, w jaki niektóre rodzaje papryki bombardują jamę ustną: gdy tylko pieczenie nieco zmaleje w jednym miejscu, nowy płomień wybucha z opóźnieniem w innym45.
W samych paprykach kapsaicynoidy są skoncentrowane w osobnych miejscach. Większość znajduje się w łożysku papryki – w „ogryzku”, jej przegrodach (są one podobne do żeber rozchodzących się od łożyska) i w mniejszym stopniu w nasionach. Usuwając wybiórczo te najbardziej pikantne cząstki, można do pewnego stopnia regulować ostrość potraw przyrządzanych z papryki46.
W zależności od stopnia, w jakim kapsaicyna rozpuszcza się w roztworze alkoholu, cukru i wody, odmiany papryki klasyfikuje się w Ameryce według skali mierzonej w SHU (Scoville Hotness Unit – jednostka ostrości Scoville’a). Słodka odmiana bell ma zero SHU, bo nie zawiera kapsaicyny, stosunkowo nieagresywne cayenne mieszczą się w granicach do 4000 jednostek, oszałamiające habaneros mogą osiągnąć ponad 300 00047, a red savina habanero – nawet 550 000 SHU, co nie jest rekordem, bo dwukrotnie więcej ma choćby odmiana Carolina Reaper.
Niektórzy badacze uważają, że kapsaicyna podrażnia język w taki sposób, że staje się on bardziej wrażliwy na inne smaki i dzięki temu inne potrawy, a szczególnie łagodne ziarna, stają się smaczniejsze. Inni sugerują, że ostra papryka odpowiada ludziom żyjącym w tropikalnym klimacie, ponieważ powoduje pocenie i dzięki temu ochładza. Jeszcze inni twierdzą, że wprawia ludzi w stan szczególnej euforii, który sprawia, że chcą ją stale spożywać48.
Ba, książki kucharskie z takich krajów jak Indie, Malezja, Etiopia, Iran czy też Grecja wymagają stosowania w każdej niemal recepturze co najmniej czterech lub więcej przypraw. Gdyby sugerować się tymi wynikami, należałoby założyć, że upodobanie nacji krajów południowych do ostrych przypraw musi mieć podłoże genetyczne. Teoretycznie jest to możliwe, jeśli tylko osoby lubiące ostre przyprawy znacząco częściej unikały groźnych dla życia zatruć pokarmowych.
„Jednakże – zastrzega profesor Marek Konarzewski – historia ludzkiego upodobania do czosnku, pieprzu i papryki jest po prostu za krótka, by mogła odcisnąć wyraźne piętno na naszych genach. W grę wchodzi tu raczej ewolucja kulturowa – mechanizm o ogromnym znaczeniu dla rozwoju różnego rodzaju zachowań społecznych. Być może utrwalenie i rozpowszechnienie stosowania przypraw stało się możliwe poprzez obserwację i naśladownictwo osób, które dzięki obfitemu doprawianiu posiłków były zdrowsze niż ich gustujący w łagodniejszym menu sąsiedzi. Wydaje się to tym bardziej prawdopodobne, że nawet w społecznościach lubujących się w ostrej kuchni, wśród małych dzieci powszechna jest niechęć do ostrych przypraw, a upodobanie do nich rozwija się stopniowo z wiekiem, prawdopodobnie na skutek treningu kulturowego”49.
Kapsaicyna, pobudzając intensywnie zakończenia nerwowe języka i jamy ustnej, powoduje przesłanie do mózgu bodźców takich jak przy oparzeniu. Tego typu fałszywy sygnał o „poważnym urazie” powoduje, że mózg zaczyna produkować łagodzące ból endorfiny – a więc dostajemy coś w rodzaju wewnętrznego zastrzyku narkotyku. Osoby wrażliwe mogą w pewien sposób uzależnić się, jedząc coraz to ostrzejsze potrawy, które poprawiają ich nastrój50.
Kapsaicyna rzeczywiście powoduje euforię, ale częste spożywanie chili osłabia zakończenia czuciowe. Aby doprowadzić do wydzielenia odpowiedniej dawki endorfin, miłośnik chili musi jeść dania coraz ostrzejsze. Tym można tłumaczyć silne przywiązanie Meksykanów do papryczek chili51. Amerykański pisarz i podróżnik Hugh Tomson opisuje „próbę ognia”, jaką przeżył podczas swojej włóczęgi po Meksyku. Takie wrażenia wyniósł z degustacji:
Jesus przyniósł piwo, ułożył papryczki w dwa rządki i się zaczęło. Próbowałem rozluźnić nieco atmosferę, opowiadając o angielskiej musztardzie, która jest tak ostra, że stanowi na pewno dobre przygotowanie do tego typu zabawy, ale Pablo nie chciał nawet tego słuchać.
– No już, gringo, bierz się za tę cholerną paprykę! – zakomenderował.
Dołączyła do nas reszta rodziny, zaintrygowana hałasem, poczułem się trochę jak w cyrku. Zacząłem delikatnie skubać łagodniejszą odmianę, starając się omijać końcówki, bo te były zwykle najostrzejsze. Rodzina entuzjastycznie mnie dopingowała. Niebezpieczeństwo kryło się w nieznacznym opóźnieniu między kęsem a nagłym szokiem dla kubków smakowych – opóźnienie to zwiodło mnie na tyle, że nieopatrznie wziąłem drugi kęs. Poczułem, jakby ktoś odrywał mi z podniebienia mocno przyklejony plaster.
Pocieszające było tylko to, że wujaszkowi szło jeszcze gorzej niż mnie. Nie chciałem nawet myśleć, z czym konkurują surowe papryczki w jego żołądku – sądząc po jego oddechu, w trzewiach chlupotało mu tyle alkoholu, że wystarczyła jedna iskra, żeby wszystko wybuchło. Kiedy już mieliśmy się brać za habanero, nagle wycofał się z gry. Ruszył w stronę toalety, gdzie chyba pozbył się czegoś więcej niż tylko ochoty na ostre papryczki52.
Sztuka gastronomiczna Meksyku jest kombinacją kuchni Starego i Nowego Świata. Różnorodność etniczna i, co za tym idzie – kulturowa zaowocowały mnogością tradycji kulinarnych. W Meksyku jedzenie może być jedną z największych przyjemności. Niektóre potrawy, chociaż wywodzą się z konkretnych regionów, można spotkać w całym kraju, inne mają charakter wyłącznie lokalny.
Idealnym sposobem na obejrzenie i spróbowanie nie tylko egzotycznych owoców i warzyw, lecz także najlepszego jadła chłopskiego, jest wyprawa na targ. To przy stolikach obskurnych bud, które u nas sanepid z miejsca by zamknął, lub w lokalach zwanych cantinas można usłyszeć jedyny w swoim rodzaju toast, gdy jeden przepija do drugiego, życząc mu salud, amor y pesetas („zdrowia, miłości i pieniędzy”), ten zaś odpowiada: Y tiempo para gastarlas – „I czasu, żeby je wydać”.
Twarze niektórych autochtonów sugerują, że sprzedają tutaj od czasów Montezumy albo że odwiedzili już w życiu wiele planet i obserwowali agonię kilku słońc, ale wciąż pozostają przy życiu, żeby przekazać swoje umiejętności kulinarne następnym pokoleniom. Ba, potrafią jednocześnie przyjmować zamówienia i jakby mimochodem wściekle tłuc muchy. Miejscowym smakoszom zupełnie nie przeszkadza to w pochłanianiu z apetytem quesadillas, tacos, empanadas czy burritos doprawianych chili.
Mało jest roślin uprawnych o tak zawikłanym nazewnictwie jak właśnie papryka. Potocznie we wszystkich niemal językach europejskich określa się ją jako „pieprz” – z dodatkiem wyjaśniającym pochodzenie owego „pieprzu” – na przykład „turecki”, lub podkreślającym inne cechy przyprawy, jej ostrość, zabarwienie. Roślina ta „rozgrzewa” również dyskusje wśród naukowców, ponieważ niektórzy sądzą, że pochodzi ze środkowej Boliwii, inni za jej kolebkę uważają południową Brazylię53.
Co ciekawe, badacze stwierdzili jej istnienie już być może nawet około 7000 roku p.n.e. w południowo-wschodnim Meksyku.
Jedno jest pewne – co najmniej jeden z gatunków papryki był uprawiany w Peru od bardzo dawna. Na stanowisku archeologicznym w Huaca Prieta na peruwiańskim wybrzeżu znaleziono ślady uprawy warzyw, a wśród nich również papryki. Skamieliny wskazują, że papryka rosła tam już przed 2500 rokiem p.n.e.54 Nie ma więc wątpliwości co do tego, że pierwsi rolnicy peruwiańscy wzięli ją do uprawy.
Nie wiemy tylko, jak udało im się przenieść tę tropikalną roślinę przez Płaskowyż Andyjski, zanim dotarli do cieplejszego wybrzeża. Chili, trzeci podstawowy produkt regionu oprócz fasoli i kukurydzy, jest głównym składnikiem sosów, mniej lub bardziej ostrych, ale jada się je również samodzielnie, nadziewane lub pieczone. Chili może być świeże lub suszone, przy czym ten sam gatunek świeży i suszony nosi inne nazwy.
Na obszarze dzisiejszej Kolumbii, w rejonie panowania ludu Czibczów, po dziś dzień aji – bo tak się ją tam nazywa – pozostaje najważniejszą przyprawą i składnikiem wielu potraw, zwłaszcza zup. Choć dawniej równie ceniona była kora pieprzowca, mająca właściwości lecznicze, a także stosowany na opał pień, który płonąc, zasnuwał okolicę gęstym, gryzącym dymem. Drzewko to pospolite jest we wszystkich zakątkach płaskowyżu, nie wyłączając wysokogórskich pustkowi, jak zresztą sugeruje inna jego nazwa: „pieprzowiec z paramo”55.
Próba rozróżnienia chili na podstawie „stopnia ostrości” jest jeszcze bardziej skomplikowana, bo papryczki mają wielorakie odmiany i smaki, i to nie tylko w różnych rejonach, ale nawet… na jednym krzaku. Zamieszanie panujące w zakresie systematyk tego rodzaju jest zatem ogromne, spowodowane głównie brakiem odpowiednio znaczących cech morfologicznych, które pozwoliłyby na bardziej jednoznaczne zróżnicowanie. Już Garcilaso de la Vega, historyk z przełomu XVI i XVII wieku, pisał:
Jest to papryka trzech czy czterech rodzajów: pospolita jest gruba, lekko wydłużona i bez czubka, nazywają ją Rocot uchu, znaczy to gruba papryka, w odróżnieniu od następnej. Jadają ją dojrzałą lub zieloną, zanim przybierze barwę swej doskonałości, czyli czerwień. Są inne żółte, jeszcze inne śliwkowe, choć w Hiszpanii widziałem tylko czerwone. Są też papryki długie mniej więcej na geme, grubości małego albo serdecznego palca, które uważali za szlachetniejsze od pozostałych, więc używano ich w pałacu królewskim i wśród królewskich krewnych. Uszło mej pamięci, czym różniła się nazwa, tak jak poprzednią nazywali ją Vchu, ale przymiotnika mi brak. Jest także papryka bardzo drobna, okrągła, dokładnie taka jak wiśnia z ogonkiem czy szypułką, a nazywają ją Chinchi uchu; piecze nieporównanie więcej od pozostałych, uprawia się jej niewiele i dlatego jest bardzo ceniona. Jadowite robactwo ucieka od papryki i od jej rośliny. Słyszałem, jak pewien Hiszpan z Meksyku przybyły mówił, iż bardzo dobra jest na wzrok, więc na deser i zawsze na wieczerzę jadał dwie pieczone papryki. Powszechnie Hiszpanie przybywający z Indii do Hiszpanii zwykle je jadają i wolą od przypraw z Indii Wschodnich. Indianie cenią paprykę wyżej od wszystkich owoców, o których mówiliśmy56.
Jest rzeczą pewną, że w okresie przedkolumbijskim papryka była rozpowszechniona na całej półkuli zachodniej. Występowała także na archipelagach karaibskich, do których przybijały okręty Kolumba. Miejscowi Indianie chętnie dzielili się z przybyszami swoimi zdrowymi warzywami, o czym pisał Krzysztof Kolumb: „Uprawia się tu wiele ajes, które zastępują im pieprz, ale są znacznie silniejsze; nie brak ich nigdy w żadnej potrawie. Uważają je za bardzo zdrowe”57.
Kolumb miał na myśli chili, ale ponieważ Hiszpanie uznali, że jest ona najlepsza i najmocniejsza, nadali jej nazwę w rodzaju męskim – pimiento, co wywodzi się z łacińskiego pigmentum, oznaczającego „substancję farbującą”, a potem „aromat”. Określenie le pimentier oznaczało we Francji aż do XII wieku wytwórcę perfum. Inny francuski termin, empimentement, znaczył „balsamować” i „perfumować”. W średniowieczu starofrancuski wyraz pyment określał napój sporządzony z wina i miodu, przyprawiony korzeniami58.
Pieprzowiec, „papryka” z Ameryki Środkowej, nie nosi żadnych znamion powinowactwa z indyjskim czarnym pieprzem, jednak Hiszpanie szybko zastosowali starą nazwę pimenta do odkrytych w Meksyku ostrych papryk – wybaczalny wyraz ogólnego myślenia życzeniowego, albowiem to przede wszystkim poszukiwania pieprzu sprowadziły ich do Nowego Świata59.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. Oprócz Innuitów, bo w ich zasięgu nie rośnie nic, co mogliby wykorzystać. [wróć]
2. M. Rejewski, Rośliny przyprawowe i używki roślinne, Warszawa 1992, s. 226. [wróć]
3. D. Pinchbeck, Przełamując umysł. Psychodeliczna podróż do serca współczesnego szamanizmu, przeł. M. Lorenc, D. Misiuna, Warszawa 2010, s. 235. [wróć]
4. T. McKenna, Pokarm bogów, przeł. D. Misiuna, Warszawa 2007, s. 216–217. [wróć]
5. W. Benjamin, Twórca jako wytwórca, przeł. H. Orłowski, J. Sikorski, S. Pieczara, Poznań 1975, s. 262. [wróć]
6. R. Davenport-Hines, Odurzeni. Historia narkotyków 1500–2000, przeł. A. Cioch, Warszawa 2006, s. 368. [wróć]
7. T. Standage, Historia świata w sześciu szklankach, przeł. A.E. Elcher, P. Szwajcer, Warszawa 2007, s. 269–270. [wróć]
8. E. Lamer-Zarawska, Owoce egzotyczne, Wrocław 2000, s. 373. [wróć]
9. M. Nowiński, Dzieje upraw i roślin uprawnych, Warszawa 1970, s. 310. [wróć]
10. J.L. Swerdlow, Medycyna naturalna. Rośliny, które leczą, przeł. I. Jarzyna, M. Zych, Warszawa 2001, s. 270. [wróć]
11. R. Rudgley, Alchemia kultury. Od opium do kawy, przeł. E. Klekot, Warszawa 2002, s. 141. [wróć]
12. J. Mann, Zbrodnia, magia i medycyna, przeł. M. Trojański, Toruń 1996, s. 127. [wróć]
13. M. Mikłucho-Makłaj, Podróże, przeł. A. Miłosz, Warszawa 1952, s. 136–137. [wróć]
14. B. Dostatni, Na kolorowych atolach Oceanii, Warszawa 1982, s. 226. [wróć]
15. R. Rudgley, op. cit., s. 161. [wróć]
16. A. Pigafetta, Relacja z wyprawy Magellana dookoła świata, przeł. J. Szymanowska, Gdańsk 1992, s. 42. [wróć]
17. R. Dzierżanowski, Historia używania leków o działaniu narkotycznym, [w:] Zależności lękowe, red. P. Kubikowski, M. Wardaszko, Warszawa 1978, s. 28. [wróć]
18. K. Giżycki, Listy z Archipelagu Salomona, Wrocław 1969, s. 190. [wróć]
19. M. Boym, Opisanie świata, przeł. E. Kajdański, Warszawa 2009, s. 129. [wróć]
20. E. Hyams, Rośliny w służbie człowieka, przeł. J. Suska, Warszawa 1974, s. 171. [wróć]
21. M. Nowiński, Dzieje upraw i roślin uprawnych, s. 312. [wróć]
22. M. Boym, op. cit., s. 129. [wróć]
23. A. Stewart, Zbrodnie roślin, przeł. D. Wójtowicz, Warszawa 2011, s. 149. [wróć]
24. M. Boym, op. cit., s. 129. [wróć]
25. J. Pieniążek, S. Pieniążek, Owoce krain dalekich, Warszawa 1971, s. 418. [wróć]
26. M. Boym, op. cit., s. 128. [wróć]
27. M. Liberus, M. Magnuszewska, Szlak świątyń i plaż, [w:] Cztery strony świata. Od Kioto do Rawalpindi, Kraków 2002, s. 108. [wróć]
28. J. Pieniążek, S. Pieniążek, op. cit., s. 418–420. [wróć]
29. K. Giżycki, op. cit., s. 90. [wróć]
30. J.L. Swerdlow, op. cit., s. 225. [wróć]
31. S. Pieniążek, Gdy zakwitną jabłonie, Warszawa 1971, s. 80. [wróć]
32. E. Lamer-Zarawska, op. cit., s. 265. [wróć]
33. M. Polo, Opisanie świata, przeł. A.L. Czerny, Warszawa 1975, s. 564. [wróć]
34. R. Rudgley, op. cit, s. 152. [wróć]
35. P. Kubikowski, W.S. Gumułka, Środki halucynogenne, [w:] Zależności lękowe, red. P. Kubikowski, M. Wardaszko, Warszawa 1978, s. 132. [wróć]
36. Cyt. za: E. Hyams, op. cit., s. 171. [wróć]
37. Cyt. za: A. Stewart, op. cit., s. 150. [wróć]
38. Ibidem. [wróć]
39. M. Polo, op. cit., s. 314–315. [wróć]
40. K. Giżycki, op. cit., s. 189. [wróć]
41. J. Knappert, Mitologia Pacyfiku, przeł. M. Strzechowska, Poznań 2001, s. 401–402. [wróć]
42. R. Rudgley, op. cit., s. 154. [wróć]
43. M. Konarzewski, Na początku był głód, Warszawa 2005, s. 182. [wróć]
44. A.F. Tschiffely, Od Krzyża Południa do Gwiazdy Polarnej, przeł. M. Jarosławski, Warszawa [b.d.w.], s. 330. [wróć]
45. G. Spiller, R. Hubbard, Tajemnice kuchni naszych przodków, przeł. H. Szczerkowska, Warszawa 1998, s. 42–43. [wróć]
46. Ibidem, s. 43. [wróć]
47. F. Fernández-Armesto, Wokół tysiąca stołów, czyli historia jedzenia, przeł. J. Jackowicz, Warszawa 2003, s. 256. [wróć]
48. G. Spiller, R. Hubbard, op. cit., s. 43. [wróć]
49. M. Metzner, Ayahuasca. Święte pnącze duchów, przeł. D. Misiuna, W. i M. Wieconkowski, Warszawa 2010, s. 185–186. [wróć]
50. J. Carper, Żywność – twój cudowny lek, przeł. K. Pszczołowski, Poznań 2008, s. 293. [wróć]
51. S. Osorio-Mrożek, Meksyk od kuchni. Od Azteków do Adelity, przeł. M. Raczkiewicz, M. Jędrusiak, S. Jędrusiak, Kraków 2014, s. 15. [wróć]
52. H. Thomson, Tequila Oil, czyli jak się zgubić w Meksyku, przeł. A. Wilga, Wołowiec 2012, s. 116–117. [wróć]
53. G. Spiller, R. Hubbard, op. cit., s. 40. [wróć]
54. E. Hyams, op. cit., s. 206. [wróć]
55. A. Elbanowski, Kraina Mwisków. Przewodnik po Eldorado, Warszawa 1999, s. 68–69. [wróć]
56. G. de la Vega, O Inkach uwagi prawdziwe, przeł. J. Szemiński, Warszawa 2000, s. 518. [wróć]
57. K. Kolumb, Pisma, przeł. A.L. Czerny, Warszawa 1970, s. 127. [wróć]
58. K. Khodorowsky, G. Choukroun, Świat przypraw. Opowieść o przyprawach wzbogacona o 60 przepisów, przeł. J. Aleksandrowicz, Warszawa 2005, s. 90. [wróć]
59. R. Tannahill, Historia kuchni, przeł. A. Kunicka, Warszawa 2014, s. 253. [wróć]