Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W poszukiwaniu siebie...
Pewnego dnia Róża otrzymuje ukrywany przed nią przez lata list od matki chrzestnej. Okazuje się, że zawiera on tajemnicze przesłanie, dzięki któremu zrozumie ona, kim tak naprawdę jest. Zgodnie ze wskazówkami matki chrzestnej Róża wyrusza w podróż po kilku miastach. Co ją czeka na końcu tej drogi?
Róża i ludzie miasta to emocjonująca powieść o odkrywaniu siebie samej, dążeniu do poznania własnej duszy i tożsamości.
Marta Lewandowska-Mróz – autorka albumu literackiego Sztuka kochania... siebie w 15 aktach. Ceni gry słowne, wieloznaczność i metafory. Jej pasję literacką można śledzić na blogu www.dotykemocji.pl. A ją samą można spotkać spacerującą kilka centymetrów nad grudziądzkimi chodnikami, w akompaniamencie muzyki i niedomówień.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 297
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Określać człowieka jako pojedynczą, żyjącą istotę jest ogromnym niedomówieniem. Człowiek nigdy nie jest, nie będzie, a nawet nie może być sam. Człowiek jest jak tętniące życiem miasto; pełne atrakcji, ruchliwych uliczek tonących w korkach i stresie oraz zachodzącym słońcu. Człowiek ma w sobie miliony krętych alejek wspomnień, ślepych zaułków miłości, zawiłych dróg nieporozumień i miejsc tak złych i nikczemnych, że nawet świadomość ich istnienia przyprawia o gęsią skórkę…
Claude S., 1984 r.
Miliony wspomnień, utartych schematów przedzierających się przez codzienne zachowania, doświadczenia, którymi karmimy się od dzieciństwa, zdają się nie mieć końca. To nieposkromiony przepych rozmaitości rozdmuchiwany emocjami często sprawia, że niepozorna rzecz staje się brakującym elementem układanki, której wcale nie chcieliśmy rozwiązywać.
W przypadku Róży była to koszulka Romana, którą dostał od niej na trzydzieste piąte urodziny. A dokładniej koszulka z Johnym Bravo pokazującym kciuk oraz naśladujący go Roman, uśmiechający się szelmowsko z jednego ze zdjęć, tak wyprowadziła ją z równowagi. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że Roman wyszedł na zdjęciu całkiem dobrze, gdyby nie kobieta w bieliźnie, która uwiesiła mu się na szyi.
Teraz te same sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu i około stu kilogramów faceta z fotografii stało przed nią, próbując zachować spokój, podczas gdy Róża, wymachując chudymi rękami, w których trzymała zdjęcia, próbowała coś z siebie wydobyć. Wyglądała jak wściekła, bladoczerwona ryba czająca się w rudych wodorostach. Z wściekłości nie mogła złapać powietrza, nadymała poliki, oczy wychodziły jej z orbit. W głowie miała tysiące myśli przelatujących z prędkością światła, wspomnienia, których wspólnym mianownikiem było poświęcenie dla swojego faceta i naiwna wiara w to, że w końcu się podniesie, znajdzie pracę i odwdzięczy się za wszystko, co dla niego robiła. Dobrze płatna praca, której nie znosiła, obiadki, kolacyjki, bronienie przed komentarzami rodziców i znajomych… W końcu nie wytrzymała i wyrzuciła wszystko z siebie. Potok słów, epitetów, przytaczanych historii, okraszonych histerią, płynął z jej ust w towarzystwie łez i makijażu. Romanowi coraz trudniej było ukryć emocje. Żyły na skroni mu pulsowały, krople potu perliły się na czole. W pewnym momencie jego błękitne oczy stały się zimniejsze niż kiedykolwiek, a chwilę potem sprawił, że czas zwolnił. Widziała wszystko w zwolnionym tempie. Jego pięść zmierzającą w stronę jej twarzy, powiększającą się powoli i kończącą swój lot pod jej okiem. Gdzieś, jakby w oddali, usłyszała cichy gruchot i jęk jakieś dziewczyny. Widziała, jak jego pełne usta, które jeszcze niedawno szeptały jej czułe słówka, teraz rozkazywały, by przestała pierdolić i zamknęła ten rudy ryj. Wszystko to działo się jakby obok niej. Potrzebowała kilku sekund, by dotarło do niej, co się stało.
– Wynoś się stąd! Nie chcę cię znać, ty kłamliwy dziwkarzu! – Wybiegła do łazienki, nie mogąc powstrzymać płaczu.
– Jesteś naprawdę pojebana – syknął do niej Roman. – Już dawno powinienem cię zostawić.
Róża zanosiła się łzami i żalem, nie dowierzając, że jej się coś takiego przydarzyło. Otulona niebieskim, za dużym wełnianym swetrem, siedziała na kafelkach, podkurczając nogi. Pozostała w łazience jeszcze kilka minut po tym, jak usłyszała, że Roman skończył zbierać swoje rzeczy i trzasnął drzwiami na do widzenia. Potem wstała i spojrzała na siebie w lustrze. Obolała twarz, cała czerwona, jedno oko przymknięte napuchniętą powieką. Przypomniała sobie moment, gdy jako mała dziewczynka weszła do łazienki, bo usłyszała, jak mama cicho płacze. Miała takie samo spojrzenie, takie same oczy, spuchniętą twarz. Róża próbowała się uśmiechnąć, tak jak ona wtedy, ale przeszywający ból jej to uniemożliwił. Powtórzyła jedynie słowa, które powiedziała jej matka: „Nic się nie stało, wszystko jest w porządku. Nie masz się czego bać, Różyczko”.
Wyszła z łazienki jeszcze trochę zdezorientowana. Adrenalina zaczęła z niej schodzić, ale ból stawał się coraz bardziej nieznośny. Niewiele myśląc, swoje pierwsze kroki skierowała do barku. Pierwszy łyk wina wypiła prosto z butelki. Odetchnęła z ulgą spragnionego maratończyka i przelała resztę napoju do kieliszka. Następnie poszła do kuchni po coś zimnego na zredukowanie opuchlizny. Usiadła na łóżku, dzierżąc w jednej dłoni trunek, a w drugiej mrożone warzywa na patelnię, które przyłożyła do bolącego policzka. Popatrzyła przed siebie. Pokój wyglądał jak pobojowisko: szafki i szuflady były pootwierane, niektóre świeciły pustkami. Wiele ubrań walało się po podłodze. Róża szybko upiła kilka łyków wina, chcąc uspokoić drżenie rąk. Po połowie kieliszka zrobiło jej się nijako – w końcu. Bardzo wyczekiwała tego stanu: by przestało ją to wszystko przytłaczać, by nie czuć bólu, żalu i zawodu.
– To właśnie był ten moment, kiedy człowiek nie może wytrzymać i musi wybuchnąć. To taki rodzaj wołania o pomoc, ale w sposób niekoniecznie aprobowany przez społeczeństwo.
Słowa Grzegorza uderzyły ją z równym impetem, co pięść Romana. No tak, czego mogłam się spodziewać? Niby były byłemu nierówny, ale… Kozetka, dyplomy na ścianach, a i tak to jeden chuj… Chytre oczka wpatrywały się w Różę z taką dezaprobatą, że przeszkodziły jej w dokończeniu myśli. Gdy Grzegorz upewnił się, że skupia jej uwagę, cmoknął wyniośle, jak to miał w zwyczaju, poprawił druciane okulary na orlim nosie i kontynuował swoją myśl:
– Osoby, które sobie nie radzą z gniewem i frustracją, muszą dać jakoś upust tym emocjom.
– Tylko dlaczego akurat na mojej twarzy? – zapytała, gładząc się po opuchniętym i zsiniałym poliku.
– Wiesz, nie chcę cię wpędzać w poczucie winy, bo odwróciłaś się od chorego człowieka. Co to, to nie, ale…
I w tym momencie Róża nie wytrzymała, na szczęście dla Grzegorza tylko słownie.
– Czy ty w ogóle słuchałeś, co do ciebie mówiłam? – podniosła głos, który pod koniec pytania zaczął drżeć, podobnie jak jej dłonie. – On mnie uderzył, Grzegorz! Ten chuj mnie najpierw zdradził, a potem uderzył. Czy ty tego nie rozumiesz?!
– Kochanie… To znaczy moja droga, nie kłóćmy się. Oboje dobrze wiemy, że masz skłonności do dramatyzowania. – Jego głos złagodniał w bardzo nieprzyjemny sposób. Był tak obślizgły, że niemal czuła, jak oblepia jej ciało. – Oboje także wiemy, czemu tu jesteś i po jakiego typu opiekę przyszłaś. – Pochylił się powoli nad nią i szepnął do ucha: – Koniec sesji, czas na zapłatę. Mam nadzieję, że się do tego przyłożysz.
Róża podskoczyła jak rażona prądem i czym prędzej przesunęła się na bezpieczną odległość.
– Ja naprawdę przyszłam prosić o pomoc, a nie na jakieś macanki! Za kogo ty się uważasz?
– Ja? – Teraz Grzegorz wstał i z wyniosłością pomieszaną z wyrzutem dodał: – Naprawdę, Różo? Przychodzisz do mnie, do swojego byłego, po kłótni ze swoim obecnym facetem i co ja miałem sobie pomyśleć? Co? Przecież właśnie próbuję ci pomóc, ty niewdzięczna histeryczko! – Wyniosłość przekształciła się w gniew i podniesiony głos.
– Miałam traumatyczne przeżycie i przyszłam do psychologa, który mnie zna, by lepiej mógł ocenić sytuację. Jak możesz tego nie rozumieć? – mówiła ze łzami w oczach. Teraz już sobie przypomniała, jak smakuje poczucie winy wywoływane przez jego psychologiczne zagrywki i, jak on to nazywał, „logikę, której ty nigdy nie pojmiesz”.
– Ocenić sytuację?! Jasne. Proszę bardzo. To moja ocena: jesteś autodestrukcyjną, samolubną jednostką aspołeczną, która przyciąga podobne, nędzne jednostki lub osoby, które starają ci się pomóc – wycedził przez zęby. Stał naprzeciwko niej i dyszał ze złości.
– Taaak? – Róża nie mogła powstrzymać jąkania i łez z wściekłości. – W taaaakkim razie mam nadzieję, że zaaaliczyłeś siebie do tych ooosób, które są róóóównie nęęęędzne! Żegnam!
Trzasnęła drzwiami gabinetu, następnie prawie wybiegła z budynku, nawet się nie oglądając. Stanęła na przystanku obok przychodni i wsiadła do pierwszego tramwaju, który nadjechał. Aby się uspokoić, włączyła muzykę. Miała kilka playlist na różne okazje. Chropowaty, niepokorny głos Amy Winehouse rozbrzmiewał w słuchawkach. I can’t help you, if you can’t help youself – śpiewała, a Róża zastanawiała się, teraz już na spokojnie, nad ostatnim wyborem „pomocy”. Co mi strzeliło do głowy, by do niego iść? Przecież to nielogiczne, nawet jak na mnie. Może cios od Romana był za mało bolesny i potrzebowałam jeszcze jakiegoś psychicznego okaleczenia? Jej myśli płynęły w różnych kierunkach. Czasami potrafiła zadać sobie odpowiednie pytanie, najczęściej po fakcie. Mechanizm dobrze zadanego pytania wykształciła sobie dzięki Ester, swojej przyjaciółce, z którą omawiały i analizowały wzajemne posunięcia życiowe. Jak łatwo się domyśleć, posunięcia z Grzegorzem nie skonsultowała. Ale na pewno omówią to podczas kolejnego spotkania. Tymczasem, zbierając siły i tworząc buntowniczą aurę, Róża, nucąc o tym, że nie pójdzie na odwyk, wysiadła z tramwaju i udała się na przystanek autobusowy, by dojechać do mieszkania.
Róża wynajmowała lokal na trzecim piętrze bloku, przy ruchliwej ulicy. Nocami, gdy miała melancholijny nastrój, wsłuchiwała się w dźwięk autobusów sygnalizujących odjazd z przystanku i zastanawiała się, czy w odpowiednim momencie ona też dostanie taki sygnał i dotrze na właściwe sobie miejsce. Na razie musiała odłożyć marzenia o drodze i utrzymać się na powierzchni. Mąż Ester załatwił jej L4, dzięki któremu miała wziąć się w garść, uprzątnąć swoje sprawy i może mieszkanie, jak dobrze pójdzie. W rzeczywistości podczas pierwszego tygodnia jej samopoczucie walczyło o przetrwanie wśród niedojedzonych resztek jedzenia, zużytych chusteczek higienicznych oraz pustych butelek po winie. Po swojej stronie miała zastępy energetyzujących piosenek, motywacyjnych książek oraz kontrolne rozmowy telefoniczne z Ester, która nie mogła jej wspierać osobiście przez ten czas, bo szefowa dawała jej nadgodziny i deadline’y nie do utrzymania.
Gdy nazbierała wystarczająco dużo melodii, pokrzepiona rozmową z Ester, która jak z rękawa rzucała motywacyjnymi tekstami – może rzeczywiście sobie je wypisała, byłaby do tego zdolna – Róża postanowiła odgracić mieszkanie i uczynić z tego metaforę uprzątnięcia Romana i małej, nieporadnej Róży ze swojego życia. Po kilku godzinach jej się udało, ale nadal coś nie dawało jej spokoju. Coś, co napawało ją niepokojem równie silnym albo i większym niż kolejne spotkanie z którymkolwiek z byłych. Starała się sobie wmówić, że zrobiła kawał dobrej roboty i teraz może odpocząć. Próbowała odłożyć na bok to, co nieuchronne. Nie mogła jeszcze stawić temu czoła, mimo przekonywań Ester przez ostatni tydzień. Czemu to spotkanie wywoływało w niej taki niepokój?
No cóż, żeby odwiedzić swoją mamę, Róża zawsze musiała się przygotowywać, a teraz gdy ma jej do przekazania wiadomość, że znowu jest sama, musi być gotowa na wszystko. Ani jej mama, ani ojczym nie przepadali za Romanem, i z wzajemnością, do tego stopnia, że przestali ją odwiedzać w jej wynajętej kawalerce.
Nie można ich za to winić. Mimo że Róża nigdy nie powiedziała tego wprost, łatwo można było wywnioskować, że Roman był na jej utrzymaniu: duchowo, fizycznie i finansowo.
– Wiem, że widzisz w nim księcia z bajki – usłyszała kiedyś przy kawie od swojej mamy – ale jedyną bajką, z jaką mi się kojarzy, jest Zmierzch. To jest wampir energetyczny, wysysa z ciebie wszystko, co najlepsze.
Biorąc pod uwagę relacje ukochanego z rodzicami, Róża nie powinna się obawiać reakcji mamy, ale to tylko logiczny punkt widzenia. Mamie daleko było do bycia logiczną i nie była to jej jedyna wada. Inną, która doprowadzała ją do frustracji, był „aniemówizm”. Wystarczyło tylko jedno spojrzenie i te trzy magiczne słowa, a ona już zaczynała zgrzytać zębami. Ostatni raz miała okazję doświadczyć tego w kontekście rozstania z Grzegorzem, tym samym kolegą psychologiem, który oczekiwał wynagrodzenia w naturze.
– A NIE MÓWIŁAM?! Czemu ty mnie nigdy nie słuchasz, co? Przecież mówiłam ci, że on cię prędzej czy później zostawi, Różyczko.
– Bo co? Bo jestem od niego młodsza i głupsza? Czy może niewystarczająco ładna? – zripostowała z naburmuszoną miną. Czerwień jej polików i przymrużone oczy sprawiały, że wyglądała jak mała, wściekła dziewczynka. Nigdy nie była dobra w ripostach.
– No cóż… Miss Polonia to ty nie jesteś, po ojcu odziedziczyłaś urodę, to już wiadomo. Ale tu raczej chodzi o to, że starsi mężczyźni traktują takie dziewczęta jak zabawki. Bawią się, dopóki nie stwierdzą, że się zepsuła. – Mama za to w ripostach była wyśmienita.
Brr… kolejny dreszcz. Na taką rozmowę trzeba się przygotować – pomyślała. Machinalnie sięgnęła po butelkę i wlała sobie whisky, przykrywając tylko samo dno szklanki. Dno osiągnięte, tak na zachętę – stwierdziła.
W tym roku kończy trzydzieści lat. Trzy lata straciła z Romanem vel Pattisonem. Był jak narkotyk popijany whisky i doprawiony kubańskim cygarem – dawał porządnego kopa, jak nic innego, ale następnego dnia trzeba było to porządnie odchorować. Ona po odstawieniu tej mieszanki chorowała miesiąc. Teraz został jej tylko wór butelek – znalazła jeszcze siedem w piwnicy – wzmożona sympatia do alkoholu i niska, niższa niż wcześniej, samoocena.
Róża myślała, że w tym wieku będzie miała dom, kochającego męża i dwójkę dzieci. Takie życie jak z żurnala. Co gorsza, jej mama też tak myślała. A z marzeń została jej tylko wynajmowana kawalerka z balkonem. Jest jeszcze praca, w której może nie być przez miesiąc i nikt nie zainteresuje się, co się z nią dzieje. Praca, w której dla kolegów i koleżanek nie istnieje. Nigdy nie daje się wciągnąć w żadne „dworskie intrygi” i po prostu robi swoje, co sprawia, że jest jeszcze mniej popularna. Nie to, co w domu. Kiedy jedzie do rodzinnego domu, staje się gwiazdą: jej rozterki, problemy i występki są wystawiane na światło dzienne w rodzinnym zaciszu czy – jak kto woli – sądzie rodzinnym. Jedzie tam z duszą na ramieniu, jak skazaniec, który wie, że wyrok był już znany jeszcze przed rozprawą.
Nadszedł sądny dzień. Róża ubrała się w najładniejszą sukienkę, jaką miała, oczywiście prezent od drogiej mamusi. Zrobiła porządny makijaż zgodnie z zasadą „zachowuj się tak, jak wypada w twoim wieku, i skończ wreszcie z tym nastoletnim wizerunkiem, bo to śmieszne”. Jeszcze włosy i już. Od dwóch dni nie pije. Zamykając drzwi na klucz, zauważyła, że nie potrafi zapanować nad drżeniem rąk. Nie wiedziała, czy to syndrom odstawienia czy strach przez rozmową.
Dojazd do rodzinnego domu, domu rodziców, jak zwykła go nazywać, od kiedy go opuściła, zajmował jej dwie godziny. Przez ten czas mogła przemyśleć, poukładać i dopieścić to, co będzie chciała powiedzieć rodzicom. Wzięła nawet pod uwagę fakt, że będzie miała dodatkową publiczność: młodszy brat, Piotrek, jeszcze u nich pomieszkuje. Pewnie gdy zobaczy, w jakim stanie zdenerwowania jest Róża, nie pozwoli sobie na opuszczenie takiego przedstawienia.
Zaparkowała tuż przed podjazdem do garażu. Jej rdzawoczerwone cinquecento gryzło się z pięknie przystrzyżonym trawnikiem, idealnie powieszonymi firankami w oknach i cieszącym oko fikuśnym skalniakiem. Idąc w kierunku domu, Róża patrzyła na drzewka ozdobne przycięte idealnie w bombki. Ich widok napawał ją niepokojem. Coś podpowiadało jej, że gdyby mama miała taką moc i odpowiedni sekator, to ułożyłaby ją na swoją modłę.
Rodzicielka powitała ją zmartwionym spojrzeniem.
– Co się stało? – zapytała.
– Czemu miało się coś stać? – odpowiedziała pytaniem na pytanie. To zły początek – pomyślała.
– Bo się wystroiłaś jak stróż w Boże Ciało! – zawołał radośnie Piotrek, włączając się do rozmowy. Był w świetnym humorze, który nie pogorszył się nawet mimo piorunujących spojrzeń siostry.
– Chciałam z tobą porozmawiać, mamo.
– Jesteś w ciąży? – W tym pytaniu krył się cały zestaw uczuć: od nadziei po zażenowanie.
– Nie – odpowiedziała zrezygnowana. Wiedziała już, że jest na straconej pozycji. Miała kilka sekund, by przejąć inicjatywę i załatwić to szybko. Nie dała rady. Teraz czeka ją wyliczanka.
– Ten łachudra poprosił cię o rękę? Wiedziałam, że tak będzie! Mało miał twoich pieniędzy, to teraz chce połasić się na nasze? Ale gdzie wy chcecie wyprawić wesele? Przecież tutaj się nie pomieścimy! – Mama odpłynęła myślami, wyliczając gości.
– Nie, mamo! – zdążyła się wstrzelić przed kolejnymi pytaniami. – Nic z tych rzeczy.
– To wyrzuć to w końcu, a nie się tak czaisz!
– Rozstaliśmy się. – Napięcie w jej głosie było nie tylko słyszalne, ale niemal widoczne. Podczas tych dwóch godzin jazdy stwierdziła, że ta wersja będzie najbezpieczniejsza. Dzięki temu skieruje mamę na tor myślenia, który prawdopodobnie mniej Różę zaboli.
Mama stoi wstrząśnięta. Tego się nie spodziewała. Napięcie Róży ustąpiło lekkiemu rozbawieniu. A jednak potrafię cię czymś zaskoczyć – pomyślała. Po chwili mama się otrząsnęła.
– To dobrze. Nie chciałam cię martwić, ale nigdy z Arkiem nie przepadaliśmy za Romanem.
– Wiem. Ale teraz jest już po wszystkim – odpowiedziała Róża.
Tak, sielanka. Powrót córki marnotrawnej na właściwe tory. Nie było tak źle – pomyślała. Nie zdążyła się jednak nacieszyć słodkim smakiem tej naiwnej myśli, bo już za rogiem czaiła się gorzka rzeczywistość.
– Po jakim wszystkim? Jezu, Róża, ale co teraz? Przecież ty masz już trzydzieści lat, a nie masz ani męża, ani dzieci, o własnym domu czy dobrej pracy nie wspominając! – Mama coraz bardziej się nakręcała.
– Trzydzieści lat to przecież nie wyrok – Róża próbowała się nieudolnie bronić.
– Ale bardzo blisko – wtrącił swoje trzy grosze Piotrek. – Teraz to pewnie żaden facet cię nie będzie chciał, bo jesteś za stara.
– Dzięki, Młody. Cieszę się, że mogę liczyć na twoją szczerą opinię i wsparcie – odpowiedziała w miarę spokojnie. Starała się ochłonąć, ale świadomość, że musi grać na dwa fronty, nie pomagała.
Weszli do domu, a Piotrek złapał niedbale paczkę chipsów i usadowił się wygodnie. Ciekawość pochłonęła go całkowicie i nawet nie próbował ukryć frajdy, jaką sprawiało mu słuchanie rozmowy i wtrącanie się do niej. Był w swoim żywiole.
– Nie dokuczaj siostrze – powiedziała mama, po czym dodała: – I bez twoich złośliwości ma ciężko. Najpierw zostawił ją doktor, a teraz nierób. Nie musisz jej dołować takimi głupimi tekstami.
Ta… to zadanie tylko dla mamusi – dopowiedziała sobie w myślach Róża.
– Ale nic to. Jakoś damy radę, nie Różuś? – zapytała słodko mama.
Różuś stała się czerwono-purpurowa. Nienawidziła tego określenia. Mama była zbyt pochłonięta swoimi myślami, by to zauważyć, i ciągnęła dalej:
– A wiesz co, to się nawet dobrze składa. Sąsiadka, ta z różowej willi, spod siódemki, no wiesz która, ma syna i on się ostatnio rozwiódł. Może zorganizuję jakiś wystawny obiad na twój powrót. Bo teraz to chyba wrócisz do domu, skoro nic cię tam nie trzyma. Twój pokój jest prawie nietknięty. Zabierze się te parę szpargałów i będzie jak dawniej.
– Ale ja się nie zamierzam na razie z nikim widywać.
– Jak to? Moja droga, teraz nie możesz sobie robić przerw. Zegar tyka…
– Tyk, tyk, tyk – wtórował matce Piotrek, pokazując swoje idealnie proste, białe zęby w uśmiechu. Róża musiała zmagać się z bólem związanym z aparatem ortodontycznym, haczącym dziąsła i język, wyrwanymi zębami, a i tak nie osiągnęła takiego rezultatu, jaki on miał od zawsze.
– Nie zamierzam się z nikim spotykać i nie zamierzam tutaj wracać – powiedziała stanowczo, z lekkim poirytowaniem.
– To co? Nic nie zrobisz? Nadal będziesz żyła na kocią łapę? – oburzyła się matka.
– Na kocią łapę to znaczy, że z kimś mieszkasz bez ślubu, mamo – poprawiła ją już spokojniej Róża.
– No widzisz, a ty nawet tego nie masz. Jesteś tak samo uparta i irracjonalna jak twoja chrzestna! – Zacięcie namalowało na szczupłej twarzy matki wyraźną zmarszczkę pomiędzy idealnie wymodelowanymi brwiami.
Uuu… To nie może wróżyć nic dobrego, skoro przywołała swoją siostrę, trzepniętą Anę, jak zwykła ją nazywać, gdy była sama z Arkiem. Mama w ogóle nie chciała o niej opowiadać, więc jedynie dzięki takim oto uroczym refleksjom i porównaniom mogła się czegoś dowiedzieć o kobiecie, z którą Róża miała tyle wspólnego. Wtedy gdy mama o niej wspominała i nie było jej stać na dodanie „ale nie będę mącić jej spokoju niesforną chrześniaczką”, pojawiały się fale lamentu, płaczu i łkania wraz z wymówkami i wyrzutami. I tym razem mama chciała pójść wydeptaną ścieżką, ale zatrzymała się w pół słowa, a jej twarz przybrała kolor porcelanowej truskawki.
– Właśnie, Anastazja! Ostatnio robiąc porządki, znalazłam coś. Poczekaj tutaj! – przykazała.
Róża nie pamiętała ciotki, ale już była jej dozgonnie wdzięczna za wyrwanie mamy z samonakręcającego się stanu zagłady. Nawet Piotrek był tak zdezorientowany zmianą tematu, że poleciał za mamą, by zobaczyć, co sprawiło, iż śmiała przerwać takie dobre widowisko. On żywił się takimi ekscesami i pochłaniał całą energię wytworzoną podczas druzgocących Różę spotkań. Co więcej, przeważnie sam je prowokował, by potem zagrać w nich główną rolę. Ale ponieważ był najmłodszy, pozwalano mu na dużo, dużo za dużo, jeśli ktoś zapytałby Różę o zdanie.
Miał dwadzieścia dwa lata i nie zamierzał się wyprowadzać od rodziców, w przeciwieństwie do jej starszego brata Sebastiana, który jako pierwszy wyfrunął z rodzinnego gniazda. Młodszy brat był synem Dagmary i Arka, co sprawiło, że wychował się w tak zwanym środowisku bezstresowym i był bez końca rozpieszczany. Nie miał też pomysłu na to, co dalej robić ze swoim życiem. Może Róża akurat w tym momencie nie była właściwą osobą, by to oceniać, ale według niej tego chłopaka po prostu zżerało lenistwo. Siedział w swoim pokoju i bez przerwy w coś grał. Rodzicom mówił, że pracuje jako tester gier. Róża bardzo chciałaby w to wierzyć, ale zdawała sobie sprawę, że jej młodszy braciszek w jednej rzeczy – oprócz zębów – bije ją na głowę: jest milion razy lepszy w kłamaniu. Nie to, żeby Róża się brzydziła kłamstwem, ona też by chciała, by po niej nie było widać łgania, by na poczekaniu mogła wcisnąć rodzicom kit bez mrugnięcia powieką. Zazdrościła mu tej umiejętności do czasu, aż zbyt częste jej wykorzystywanie sprowadziło na niego poważne kłopoty. Rozmyślania o bracie przerwało jej wejście Arka – jej ojczyma.
– Cześć, Róża, fajnie, że przyjechałaś. Ładnie wyglądasz – rzucił z uśmiechem.
Róża odwzajemniła uśmiech, podziękowała za komplement, po czym dodała:
– Wiesz, rozstałam się z Romanem – powiedziała to nadzwyczaj spokojnie. Ze strony Arka nie musiała obawiać się krytyki i oceniania. Kiedy już było wiadomo, że się pobiorą, Róża miała nadzieję, że mama przejmie trochę luzu od swojego małżonka. Czasami sama zaskakiwała siebie swoją naiwnością.
– O kurczę. Przykro mi, ale na pewno wszystko się ułoży. Jesteś mądrą i ładną dziewczyną, jeszcze znajdziesz swojego księcia. Napijesz się czegoś?
– Poproszę kawę z mlekiem.
– Już się robi – powiedział, udając, że zapisuje zamówienie w niewidzialnym notesie. – A gdzie Dagmara?
– Poszła po jakąś rzecz dla mnie od ciotki.
– Aaa… No tak! Ostatnio nie mogła przez to spać – przewrócił oczami, a potem pochylił się ku pasierbicy, jakby chciał powierzyć jej tajemnicę. Ona też się ku niemu skłoniła. – Znalazła coś, co Anastazja zostawiła dla ciebie jako prezent na osiemnaste urodziny.
Róża była zdziwiona, ale dużo ciekawsze wydało jej się rozmawianie o tym, co słychać u Arka. Był mechanikiem samochodowym i złotą rączką. Już się zaczęła relaksować, gdy do kuchni wpadła zziajana mamusia z zawiniątkiem w ręku. Na jej twarzy malowało się zmieszanie i poczucie winy – bardzo ciekawe zjawisko i tak rzadkie do zaobserwowania w jej przypadku. Dwa zero dla ciotki – pomyślała Róża. Tuż za matką wpadł Piotrek, który nie odstępował jej na krok. Nawet on, oczko w głowie mamusi, nie dostąpił zaszczytu rozmowy na temat ciotki. Wszystko było owiane tajemnicą i zaklęte w jednym prostym i znienawidzonym zdaniu: „Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie”. Róża czuła, że ta sytuacja w końcu zmierza w dobrym kierunku.
Mama podała jej zawiniątko i rzuciła jakby od niechcenia:
– Masz. Miałam ci to dać na któreś twoje urodziny, chyba osiemnaste, ale gdzieś mi się zapodziało i byłam zbyt zajęta organizowaniem przyjęcia.
– Dziękuję, że sobie teraz przypomniałaś. – Róża starała się powiedzieć to w najbardziej neutralny sposób, jaki potrafiła. Wiedziała, że dalsze usprawiedliwianie się mamy wywoła jeszcze większe pretensje do całego świata. – Co to jest?
– Nie wiem, nie sprawdzałam. Przecież to dla ciebie – odburknęła matka obrażona.
Róża trzymała teraz w ręku przedmiot wielkości koperty, owinięty w szary papier i lniany sznurek. Było widać, że ktoś bardzo się postarał, by wyglądało to wyjątkowo.
Piotrek krążył wokół siostry jak satelita i zniecierpliwiony powtarzał dwa słowa:
– Otwórz to! Otwórz TO!
Róża udała, że na przekór bratu chowa zawiniątko do torebki. Uważnie przyglądała się mamie, która dopiero po schowaniu prezentu przyłożyła brzeg filiżanki do ust. Ona też była bardziej niż ciekawa, co jest w środku, i widać było, że miała nadzieję, iż Róża ulegnie namowom brata.
Po kilku chwilach mama pomogła jej zapomnieć o podarunku, wypierając tę myśl wyrzutami związanymi z brakiem perspektyw na dalsze życie. Popołudnie i wieczór upłynęły pod znakiem parodii konferencji prasowej. Była zasypywana pytaniami: od tych najbardziej filozoficznych „Co teraz?”, „Jak będziesz żyła?”, po te najbardziej abstrakcyjne, które przeważnie były tworzone przez łapanie za słówka. Kiedy matka zauważyła, że cierpliwość córki jest już na wyczerpaniu, podeszła do niej bliżej i szepnęła do ucha:
– Wiesz, że pytam cię o to wszystko, bo najzwyczajniej w świecie się o ciebie martwię. Chcę dla ciebie jak najlepiej. Nie możesz mieć do mnie o to pretensji. – I przytuliła córkę.
– Wiem, mamo. Doceniam to.
KONIEC. Kurtyna opadła i przedstawienie się skończyło. Część publiczności w postaci Piotrka, rozczarowana dobrze znanym zakończeniem, wzięła resztę chipsów i poszła do pokoju. Podsumowując – kolejny spektakl zakończył się bez większych zmian czy poprawek w tekście. W nagrodę za dobrze zagraną rolę Róża otrzymała całą torbę słoików, wędlin, owoców, warzyw i słodyczy.
– Musisz coś jeść, znowu schudłaś. – Tym razem ton mamy był bardziej dobrotliwy i opiekuńczy.
– Nie mogę więcej jeść, bo zamierzam wziąć udział w castingu do old models – Róża uśmiechnęła się szeroko.
Kiedy sobie żartowały, mama miała to spojrzenie, które zawsze sprawiało, że Róża chciała zostać. To, co do siebie czuły, było bardzo intensywne, ale i tak samo skomplikowane. Po śmierci ojca Róży nie mogły znaleźć wspólnego mianownika, dzięki któremu mogłyby dzielić się swoimi uczuciami i doświadczeniami. Od tamtej pory matka starała się zrobić wszystko, by oszczędzić jej cierpienia; niestety to zachowanie często było odbierane jako brak zaufania i próba przejęcia kontroli nad życiem córki.
Do domu wracała, jak zwykle, z mieszanymi uczuciami. Zdawała sobie sprawę z tego, że mama stara się nawiązać z nią nić porozumienia, jakąś bogatszą konwersację. Tylko miała wrażenie, że mówią zupełnie innymi językami. Przypomniała sobie jedną z rozmów z Grzegorzem.
– Twoja mama za bardzo się stara – wyjaśnił jej kiedyś w swoim gabinecie. – A ty podświadomie wyczuwasz tę desperację i czujesz się zagrożona.
– Ale czemu miałabym się czuć zagrożona? Przecież to miłe, że aż tak się stara. Doceniam to – powiedziała Róża, ale w jej głosie słychać było niepewność.
– W porządku. – Delikatnie się nad nią pochylił. – Ale twoja podświadomość ci podpowiada, że skoro jest aż tak zdesperowana, to musi czegoś chcieć i to bardzo. Ma w tym swój cel – popatrzył na nią z politowaniem, co jednocześnie oznaczało koniec wywodu.
Róża chciała zaprzeczyć, ale argumenty, jakie wymyśliła, nie mogły jej przejść przez gardło. Zawsze podziwiała swoją matkę za to, jak udało jej się podnieść po śmierci męża. Chciała być jak ona, ale nie potrafiła.
Ten powrót z rodzinnego domu do mieszkania różnił się od poprzednich. Przez ostatnie dwa lata mieszkał w nim wybranek jej serca, co prawda zwykle nawalony, ale tym razem wiedziała, że wraca do pustego mieszkania starej panny. Jedyne, co podtrzymywało ją na duchu, to ogromna ciekawość związana z zawiniątkiem od chrzestnej. Miała poczucie, jakby za chwilę miała wejść na wyższy poziom wtajemniczenia, jakby miała usłyszeć zakazaną historię. Była tak zaintrygowana prezentem, że kilka razy chciała zatrzymać samochód i go obejrzeć, ale jej silna wola była dopingowana wizją otwarcia zawiniątka przy kieliszeczku wina. W końcu należało się jej po tym przesłuchaniu, przecież była taka dzielna.
Po wejściu do domu niemal machinalnie podeszła do barku i nalała sobie kieliszeczek „czegoś mocniejszego, na ukojenie nerwów”. Uwielbiała dźwięk wina moszczącego się w kieliszku: najpierw odżywczy plusk, następnie miarowe pulsowanie cieczy. Pierwszy łyk był zbawienny, zaczęło jej się lepiej myśleć, jaśniej… trzeźwiej.
Zamknęła drzwi na zamek, wyjęła z torebki zawiniątko i położyła się na łóżku. Oczywiście obok łóżka, na stoliku nocnym, wiernie stał kieliszek, jakby też zaciekawiony szarym przedmiotem. Teraz Róża mogła się spokojnie przyjrzeć prezentowi od ciotki. Z jednej strony widniał napis „Dla Róży” i rysunek róży, z drugiej dostrzegła małe wybrzuszenie. No to witaj przygodo – pomyślała i zaczęła delikatnie otwierać pakunek.
W środku znajdował się list i jeszcze jedno zawiniątko. Już miała brać się za kolejny szary papier, kiedy kątem oka zauważyła swoje imię na pożółkłej stronie listu. Wzięła go do ręki i zaczęła czytać.
Kochana Różo,
pewnie dziwi Cię, że piszę do Ciebie, mimo iż jest między nami taka różnica wieku i rzadko się widywałyśmy. No cóż… Potrzebowałam trochę czasu i przestrzeni, by napisać to, co chcę Ci opowiedzieć, w miarę poukładany sposób. Postaram się przedstawić Ci wszystko najjaśniej i najprościej jak potrafię, byś nie pomyślała, że jestem szalona.
Zapowiada się interesująca lektura. Miała nieodpartą ochotę przybić z trzepniętą ciotką Aną piątkę za to, jak obie świetnie radziły sobie z wyprowadzaniem mamy z równowagi. Myślom tym towarzyszył smutny uśmiech. Jako mała dziewczynka Róża chciała się zwierzyć ze swoich tajemnic, ale nie miała komu. Już wtedy czuła, że ciotka byłaby właściwą osobą. Bardzo chciała wyrzucić z siebie wydarzenia związane ze śmiercią taty, ale poczucie winy było zbyt silne, by mogła się z tego wyspowiadać. Z czasem tajemnica wrosła jej w serce i nie potrafiła tego wyjawić nikomu, nawet Ester.
Zanim przejdę do sedna, należą Ci się wyjaśnienia. Prosiłam Twoją mamę o dwie rzeczy: po pierwsze, żeby o mnie nie wspominała, najlepiej w ogóle.
No to wiem, dlaczego jesteś trzepniętą ciotką Aną – pogroziła palcem literom na kartce. Tyle wiedziała. Mama rzeczywiście nie była skora do rozmów o swojej siostrze, ale najwyraźniej nie mogła sobie odmówić chociaż tego jednego komentarza.
Po drugie, żeby dała Ci ten list w dniu Twoich osiemnastych urodzin. Mam nadzieję, że obie te prośby spełniła, chociaż znając Twoją matkę… No cóż… Dagmara jest bardzo rozsądną i dobrą dziewczyną, ale czasami traktowała siebie zbyt poważnie, a jak uważała, że coś jest mało ważne, to zwyczajnie się tym nie przejmowała.
To jej nie przeszło na pewno.
Nie myśl sobie, że jest to list oczerniający Twoją mamę – w żadnym wypadku! Niestety nie miałyśmy dobrego kontaktu – wynikało to po prostu z różnicy charakterów. Często było tak, jakby to ona była starszą siostrą albo nawet matką, a ja córką, a było między nami sześć lat różnicy. Wiem, wiem, że nie ma się czym chwalić i nie chcę Cię zachęcać do tego, byś poszła w moje ślady. Przynajmniej nie w tym przypadku.
Nie chciałam, byś czytała ten list z jakimś bagażem stereotypów, przekonań czy oczekiwań. Chciałam, by tylko jedna rzecz towarzyszyła Ci podczas lektury tego listu: ciekawość. Ciekawość jest najlepszym nośnikiem informacji, ponieważ otwiera umysł na rzeczy, które w szarej rzeczywistości nie mają racji bytu.
Widzisz, ciotuniu, ja znalazłam jeszcze jeden taki nośnik – wino. Z chęcią uzupełnię sobie niedobór tego nośnika, by jeszcze milej czytało mi się list od ciebie – powiedziała Róża do siebie i wstała, lekko chwiejnym krokiem podążając do barku. Nie dogadywały się z mamą, to ciekawe… O co jej chodzi? Może ma dla mnie karocę z dyni i szczury zamiast koni? Ponieważ zapowiadało się dość interesująco, postanowiła nie odrywać się od czytania na spacery podobne do poprzedniego i wzięła butelkę ze sobą.
Mam nadzieję, że lepiej niż ja dogadujesz się ze swoją mamą, chociaż, szczerze mówiąc, gdyby tak było, to nie pisałabym do Ciebie tego listu. Bo widzisz… Wiem, że pewien rodzaj cech w naszej rodzinie ujawnia się tylko w kobiecej postaci najstarszej córki. Dlatego bardzo mi przykro, że nie mogłam być przy Tobie, pomagając Ci w trudnych chwilach, odpowiadając Ci na pytania, na które rodzice nie byli w stanie odpowiedzieć. Kiedy Twoja mama była nieco starsza od Ciebie i wyszła za mąż, zaczęłam podróżować, by lepiej zrozumieć siebie i znaleźć odpowiedzi na dręczące mnie pytania i co za tym idzie, wspólny mianownik z Twoją mamą. Już wtedy podejrzewałam, że to nie będzie takie proste i będę musiała poświęcić temu bardzo dużo czasu i energii, ale wyniki przeszły moje najśmielsze oczekiwania. I właśnie tymi wynikami chciałabym się z Tobą podzielić, abyś na początku Twojego dorosłego życia miała nieco łatwiejszy start.
Na początku dorosłego życia? Ta… ja już jestem na początku staropanieństwa, a nie dorosłego życia, ciociu.
Muszę przyznać, że jedyne, co mnie powstrzymuje przed przejściem do sedna sprawy, to Twój młody wiek. Nie jestem pewna, czy będziesz w stanie wszystko zrozumieć, czy masz wystarczająco dużo doświadczeń, historii i wspomnień, by nie tylko udźwignąć, ale też pojąć to, co za chwilę przeczytasz. Jestem przekonana, że nasza matka, a Twoja babka przekazała Ci w spadku dar, który może na razie uważasz za przekleństwo, bo nie potrafisz go odpowiednio wykorzystać. Myślałam, żeby może poprosić Twoją mamę o to, by przekazała Ci ten list na przykład, kiedy skończysz trzydzieści lat, ale wtedy pewnie będziesz miała już męża, gromadkę dzieci i nie w głowie Ci będą moje rady.
Trafiłaś w dziesiątkę, cioteczko. Specjalnie dla ciebie nie mam męża i gromadki dzieci, żeby się wsłuchać w twoje rady. Widzisz, jaka ze mnie dobra córka chrzestna? – uśmiechnęła się gorzko do siebie.
Z drugiej strony nie łudzę się, że Twoja mama odda Ci ten list w czasie osiemnastych urodzin. Zapewne nie sądziła, że to ważne, więc jestem pewna, że dostałaś go w najodpowiedniejszym czasie, jaki mógł się zdarzyć. W czasie gdy szukasz siebie i czegoś, co możesz zmienić w swoim życiu. Dlatego, jeśli jesteś osobą szukającą i czasami błądzącą i na tyle podobną do mnie jak myślę, to musisz czuć frustrację z powodu tego, że świat Ci nie sprzyja i nikt Cię nie rozumie, nawet Ty sama. Mam tylko nadzieję, że mając podobne myśli, nie topisz ich w alkoholu, do którego, muszę przyznać, miewałam słabość, bo to naprawdę nie jest wyjście. A na pewno nie powinnaś w stanie upojenia czytać tego listu. Dlatego, jeśli go czytasz pod wpływem alkoholu większym niż lampka wina, to poproszę Cię o to, byś na razie skończyła i poszła spać. Bardzo mi zależy na tym, by Twój umysł był trzeźwy, kiedy będziesz czytać to, co napisałam.
Róża nie mogła uwierzyć w to, co widzi. Kilka razy czytała ten sam akapit, a fale rozbawienia i wstydu na przemian obmywały jej twarz. Gdyby ciotka próbowała jej coś narzucić, rozkazać, to by się zbuntowała, jak to pijak, i przeczytała list pobieżnie lub nawet go wyrzuciła. Ale było coś takiego w tych słowach, że Róża nie mogła się oprzeć wrażeniu, iż znały się z ciotką od zawsze. Czuła straszną tęsknotę za kobietą, którą tak naprawdę poznała niespełna pół godziny temu. Wydawało się, że matka chrzestna rozumie ją bardzo dobrze, mimo że nie widziały się ani razu. Róża była skołowana i zawstydzona.
Rozejrzała się po pokoju, jakby chciała się upewnić, czy nie jest w ukrytej kamerze. Zobaczyła szare ściany pooblepiane zdjęciami z Romanem i widokami z chińskiego sklepu, by było przytulniej. Dwa drewniane regały uginające się pod ciężarem książek, teczek i bibelotów, jakby ktoś wyrzucił zawartość kilku biurek i poutykał je, bawiąc się w tetris. Chaos. Jej wzrok zatrzymał się na jedynym pustym miejscu w pokoju; na butelce wina, którą zdążyła opróżnić podczas lektury. To nie tak miało być – wyszeptała i położyła się na wznak, zamykając oczy, by już na to nie patrzeć. Po chwili zasnęła.
Świat pełen przemocy
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Copyright © Oficynka & Marta Lewandowska-Mróz
Wszystkie prawa zastrzeżone.
Książka ani jej część nie może być przedrukowywana
ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana
w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Oficynki.
Wydanie pierwsze w języku polskim, Gdańsk 2019
Opracowanie edytorskie książki: zespół
Projekt okładki: Studio Karandasz
Zdjęcia na okładce © Guy Shapira/ Fotolia.com
ISBN 978-83-66613-01-0
www.oficynka.pl
email: [email protected]
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek