Rozmowy o rynku książki 13 - zbiorowa praca - ebook

Rozmowy o rynku książki 13 ebook

zbiorowa praca

0,0

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 366

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Biblioteka Analiz

przedstawia

ROZMOWY O RYNKU KSIĄŻKI

13

Rozmowy przeprowadzili: Piotr Dobrołęcki, Kuba Frołow, Łukasz Gołębiewski, Ewa Tenderenda-Ożóg i Paweł Waszczyk

Biblioteka Analiz

© Copyright by Biblioteka Analiz Sp. z o.o., 2014

Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie lub reprodukcja jakiegokolwiek fragmentu tej książki wymaga pisemnej zgody wydawcy.

Redakcja: Łukasz Gołębiewski

Skład i łamanie: TYPO 2 Jolanta Ugorowska

ISBN 978-83-63879-26-6

Firma jest członkiem Polskiej Izby Książki

Wydanie I

Warszawa 2014

Biblioteka Analiz Sp. z o.o.

00-048 Warszawa

ul. Mazowiecka 6/8 pok. 416

tel./fax +48 22 828 36 31

www.biblioteka-analiz.pl

Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o. | www.legimi.com

Wprowadzenie

To już trzynasta edycja zbioru wywiadów drukowanych w dwutygodniku „Biblioteka Analiz”. Bohaterami tych rozmów jak zwykle są przedstawiciele wydawnictw i księgarń, firm dystrybucyjnych oraz instytucji kultury, a także stosunkowo licznie firm z sektora poligraficznego i papierniczego. Firm małych i dużych, osoby z dużym doświadczeniem w branży, których głos jest dla środowiska ważny, ale i nowicjusze, którzy często borykają się z zupełnie innymi problemami, próbując stawiać swoje pierwsze kroki na rynku książki. Nie zabrakło głosów przedstawicieli branży związanej z nowymi technologiami, z dystrybucją treści w formie elektronicznej.

Nigdy nie ingerujemy w tekst autoryzowanych rozmów, nie ma tu żadnych skrótów ani zmian, choć czas zweryfikował część zapowiedzi i prognoz. Wywiady, które otwierają każdy numer „Biblioteki Analiz”, z jednej strony zawsze poruszają tematy „gorące”, a więc aktualne wydarzenia na rynku, z drugiej – dotyczą problemów uniwersalnych. Nawet po wielu miesiącach warto wrócić do ocen rynku stawianych przez fachowców. Tematy poruszane w rozmowach w 2013 roku to m.in. wciąż trwający kryzys na rynku dystrybucji, zwłaszcza liczne przeceny książek i zatory płatnicze, zagrożenia związane ze zmianami w prawie autorskim, zagadnienia digitalizacji kultury, dystrybucji treści w pliku, w tym modeli abonamentowej sprzedaży i przyszłości książki w dobie konwergencji mediów – jak połączyć dwie sprzeczna zdawałoby się potrzeby, z jednej strony biznesowe oczekiwania wydawców i dystrybutorów, z drugiej – coraz większy nacisk ze strony konsumentów kultury by ta była w internecie za darmo? Ten temat na pewno będzie powracał także w debatach w kolejnym roku. Dużo uwagi – przynajmniej część rozmówców – poświęcała instytucjonalnym potrzebom zmian w obszarze funkcjonowania książki, rozwiązaniom legislacyjnym i fiskalnym, najbardziej pilne tematy to zróżnicowane stawki podatku VAT na książki papierowe (5 proc.) i e-booki (23 proc.) oraz Ustawa o książce – propozycje uwarunkowań obiegu książki, modeli kształtowania cen i rabatów. Choć rozmawialiśmy z przedstawicielami różnych firm, w wielu sprawach są oni jednogłośni – kryzys na rynku książki wymaga solidarności środowiska i współpracy w kierunku wspierania czytelnictwa czy niezależnego księgarstwa. Coraz ważniejszą rolę w przyszłości odgrywać będą mechanizmy poza rynkowe, a także mądra polityka proczytelnicza państwa, działania resortu kultury, organizacji rządowych i pozarządowych, w tym też organizacji zbiorowego zarządzania prawami autorskimi.

Rozmowy „Biblioteki Analiz” będą stałym elementem pisma także w 2014 roku, już teraz zapowiadamy zatem trzynasty tom, który ukaże się w styczniu 2015 roku. Tymczasem w sprzedaży cały czas dostępne są poprzednie edycje – całość to już 340 wywiadów, ponad 3600 stron tekstu. Lektura głosów z poprzednich lat, przyjrzenie się dominującym tematom – dają dobry obraz przekształceń w branży wydawniczo-księgarskiej. Staje się ona coraz bardziej nowoczesna, coraz bardziej cyfrowa, coraz bardziej skoncentrowana wokół ochrony praw autorskich, a także wizji biznesu przyszłości, kiedy pomiędzy autorem a czytelnikiem swoje miejsce znajdzie nie tylko wydawca i księgarz, ale też dostawca technologii.

Życzymy miłej lektury

Redakcja

Marek Dobrowolski

Prezes zarządu spółki Platforma Dystrybucyjna Wydawnictw

Niewątpliwie najważniejszym, obok informacji o wycofaniu się z polskiego rynku niemieckiego koncernu Weltbild, branżowym wydarzeniem końcówki 2012 roku było powstanie nowego podmiotu w segmencie dystrybucji książek elektronicznych. Co ciekawsze, spiritus movens tego projektu było środowisko wydawców. Jak czytamy w komunikacie rozesłanym, w związku z tym wydarzeniem, do mediów: „siedmiu niezależnych wydawców: Prószyński Media, Dom Wydawniczy Rebis, Czarna Owca, Zysk i S-ka, Nasza Księgarnia, Wydawnictwo Literackie i Sonia Draga utworzyło spółkę z ograniczona odpowiedzialnością o nazwie Platforma Dystrybucyjna Wydawnictw”. Według zapowiedzi inicjatorów tego przedsięwzięcia, celem spółki jest uregulowanie dystrybucji e-booków. Wydawnictwa współtworzące nową spółkę przekażą jej „wyłączność do przechowywania wersji handlowych plików master, ich zabezpieczania i dalszej obsługi nimi serwerów sprzedawcy detalicznego”, a więc wyłączność w zakresie dystrybucji do e-księgarń. W początkowym okresie działalności Platformy, jej poczynaniami kierował będzie zarząd techniczny, w skład którego weszli: Marek Dobrowolski z wydawnictwa Nasza Księgarnia jako jego prezes oraz dwoje wiceprezesów, czyli Anna Gajewska (Prószyński Media) i Marek Korczak (Czarna Owca). W skład rady nadzorczej spółki weszli przedstawiciele kontrolujących ją wydawnictw. Publikujemy rozmowę z kierującym obecnie nową spółką Markiem Dobrowolskim, dyrektorem handlowym wydawnictwa Nasza Księgarnia.

Jaki był cel powołania spółki Platforma Dystrybucyjna Wydawnictw?

Przede wszystkim pragniemy, czyli współpracujące ze sobą w ramach powołanej spółki wydawnictwa, mieć większą, a w zasadzie znacznie większą niż obecnie kontrolę nad tytułami, które w imieniu licencjodawców oraz autorów wprowadzamy na rynek.

W przeszłości na tradycyjnym rynku bywały problemy z nielegalnymi kopiami książek drukowanych. Pamiętam lata, gdzie pojawiały się ni stąd ni zowąd, nie wiadomo przez kogo drukowane egzemplarze bestsellerów, czy innego rodzaju poczytnych lektur. Wraz z upływem lat takie procedery zostały właściwie wyeliminowane do zera i dzisiaj są tylko wspomnieniem, anegdotami, które opowiada się na branżowych imprezach.

Jednak anegdotycznego charakteru nie mają już działania podejmowane na naszych plikach, nad którymi wydawcy właściwie utracili kontrolę.

Po pierwsze wydawcy nie mają żadnej pewności, że pliki które trafiają do dystrybutorów, jeszcze nie zabezpieczone („miękkim” watermarkiem oczywiście), nie są – już na tym wczesnym etapie – powielane, chociażby na prywatny użytek różnych osób.

Zatem w okresie dynamicznego rozwoju rynku e-książek w Polsce musieliście stykać się ze zdarzeniami, które uprawniają do takich poważnych podejrzeń…

Nie mam zamiaru w tym miejscu kogokolwiek oskarżać. Po prostu wykazuję bardzo dużą nieszczelność dotychczasowej formy dystrybucji. Podobnych „nieszczelności”, na kolejnych etapach dystrybucji, znajdziemy znacznie więcej.

Oczywiście możemy i powinniśmy zaufać naszym najlepszym dystrybutorom. Jednak oprócz zaufania powinniśmy też mieć odpowiednie i odpowiedzialne narzędzia, dzięki którym nasze zaufanie będzie miało realne podłoże, twardy grunt. Podobnie jak dobra, przemyślana umowa handlowa czy dystrybucyjna stwarza solidne podstawy do współpracy partnerów biznesowych.

Po drugie, i ten argument wydaje się znacznie ważniejszy, nasze pliki dystrybuowane są na różne sposoby, przez kolejne ogniwa w łańcuchu dystrybucyjnym, co często nie ma nic wspólnego z pierwotną umową, jej zapisami, na podstawie których udzieliliśmy danemu dystrybutorowi licencji do sprzedaży konkretnych tytułów.

A to już bardzo niebezpieczne zjawisko, bo wykazujące w razie wystąpienia potencjalnych problemów, że nie panujemy nad daną formą dys trybucji. To z kolei rodzi sytuacje, w których swoje uzasadnione uwagi mogą mieć wobec nas, czyli wydawców, nasi licencjodawcy.

Nie twierdzę jednak, że jest to reguła na rynku dystrybucji plików (e-booków i audio). Choć uważam, że chociażby najsłynniejszy w ostatnich tygodniach przypadek startu projektu „Czytanie bez limitów” poznańskiej firmy Legimi, a także to, co wydarzyło się w kolejnych dniach od jego premiery, powinien znaleźć swój finał na sali sądowej.

Dlatego grupa wydawców zdecydowała się „wziąć sprawy w swoje ręce”?

Podjęliśmy konkretne działania po to, aby przynajmniej próbować unikać podobnych sytuacji, takich rozwiązań, aby nie stwarzać pokus na dwuznaczne interpretowanie umów… Postanowiliśmy uregulować, czy też raczej uszczelnić rynek, w takim zakresie, w jakim dopuszcza to oczywiście prawo. W zakresie, w jakim to prawo powinno nas po prostu chronić.

Czy z usług spółki będą mogli korzystać także inni wydawcy?

Oczywiście, że tak. Do współpracy będziemy zachęcali i zapraszali innych wydawców. W pierwszym etapie chcemy przede wszystkim stworzyć całościową formułę działania i współpracy zarówno na linii wydawnictwa-założyciele – PDW, na linii wydawnictwa-założyciele – eLibri (operator technologiczny), jak i oczywiście na linii PDW – dotychczasowi dystrybutorzy.

To pozwoli nam na opracowanie oferty dla innych wydawców. Oferty, która, mamy tego pewność, będzie dla nich atrakcyjna, a co najważniejsze będzie zabezpieczała ich interesy.

Czym będzie różniła się oferta PDW od dostępnych obecnie na rynku rozwiązań, m.in. w zakresie zabezpieczenia plików, zasad ich przekazywania klientom, jak również warunków handlowych? Czy to prawda, że e-księgarnie będą musiały pracować na państwa ofercie na 20-proc. marży, a nie jak dotąd w granicach 30-50 proc.?

PDW ma być docelowo spółką handlową. Ma być, bo obecnie jest w fazie organizacyjnej.

Jednak nie jest powołana z zamiarem stworzenia konkurencji swoim dotychczasowym partnerom dystrybucyjnym. Jej zadania, porządkowe, regulacyjne, wynikają z przyczyn, które wykazałem powyżej.

Nie chcemy jednak wylewać dziecka z kąpielą. Doceniamy kompetencje naszych najlepszych dotychczasowych partnerów. Zakładamy także, że na rynku mogą rozwinąć się handlowo inne, raczkujące jeszcze na polu dystrybucji plików, podmioty. Z nimi wszystkimi chcemy współpracować. Bezpośrednio, wykazując im w umowach oraz w innych dokumentach potwierdzających zasady naszej współpracy, co jest możliwe, a czego robić nie możemy. Żeby było to spójne działanie rynkowe, nowe zasady, w imieniu co najmniej owych siedmiu wydawnictw założycieli nowej spółki, przedstawi właśnie PDW.

Co do marż, to przyjdzie odpowiedni moment na przedstawienie naszego pełnego programu.

Jednak już teraz mogę powiedzieć, że wydawcy oddali sporą cześć swojej marży, obniżając ceny e-booków w stosunku do cen książek drukowanych. Domagali się tego zresztą bardzo dystrybutorzy. Oczywiście nie wszyscy, ale bardzo wielu z nich.

Nie widzę żadnych, rozsądnie uzasadnionych przeciwwskazań do obniżenie marż również przez dystrybutorów – wszak po stronie wydawców zmniejszają się koszty związane z drukiem, ale po stronie dystrybutorów – chociażby te związane z logistyką i magazynowaniem. Owszem, rosną koszty związane z budową i obsługą systemów systemami informatycznymi. Dobrze byłoby jednak pamiętać, że skoro rosną dystrybutorom, to wzrost ten odczuwają również wydawcy. A skoro klient oczekuje niższej ceny na treści cyfrowe, to koszt realizacji takiej potrzeby nie może obciążać tylko marży wydawcy.

Wspomniał pan, że zadanie stworzenia i obsługi platformy sprzedażowej e-książek powierzono firmie eLibri. Jednocześnie wydaje się, że najważniejszym zadaniem podmiotu takiego jak PDW, będzie zapewnienie bezpieczeństwa i rzetelności dystrybucji książek w plikach, a więc także gwarancja niezawodności systemu obsługującego sprzedaż. Czy PDW wykształci własne kompetencje technologiczne, czy projekt oparty zostanie na outsourcingu rozwiązań IT?

Rzeczywiście firma eLibri będzie operatorem technologicznym PDW. Z jednej strony wydawcy oprą się o kompetencje informatyczne eLibri, z drugiej strony będą wzmacniać tę firmę o swoje kompetencje oraz swoimi możliwościami finansowymi. Trwają rozmowy w tym zakresie, ale chcemy nadać taki właśnie kierunek dalszej współpracy między wydawnictwami, firmą eLibri i PDW.

Na jakim etapie znajdują się obecnie prace nad wdrożeniem państwa systemu sprzedażowego? Kiedy możemy spodziewać się rynkowej premiery?

Jak wspomniałem wyżej, trwają prace organizujące nową spółkę. Utworzenie umowy spółki, jej rejestracja, założenie kont bankowych, etc. Jak wiadomo istnieje trochę formalności tego typu, których nie da się uniknąć. Przypominam, że póki co władze spółki tworzą trzy osoby, które na co dzień pracują w swoich „podstawowych” wydawnictwach: Ania Gajewska w Wydawnictwie Prószyński, Marek Korczak w Czarnej Owcy i ja, w Naszej Księgarni. Zadaniem tego, jak to mało zgrabnie przyznaję nazwaliśmy, technicznego zarządu jest właśnie organizacja spółki (przy aktywnym współdziałaniu oczywiście rady nadzorczej złożonej z przedstawicieli siedmiu wydawnictw-założycieli PDW). W nieco późniejszym okresie wybrany musi być też docelowy zarząd, który podejmie statutowe działania, mające na celu przede wszystkim współpracę z dotychczasowymi partnerami dystrybucyjnymi poszczególnych wydawnictw, już na nowych zasadach.

Kiedy to nastąpi?

W najbliższych tygodniach.

Mam jeszcze prośbę o rozwinięcie innego wątku zawartego w komunikacie o powstaniu PDW. Chodzi o cytat: „Platforma stanie się również płaszczyzną do innych działań, mając na względzie przeciwdziałanie niekorzystnym zjawiskom na rynku wydawniczym”…

Nowa spółka – Platforma Dystrybucyjna Wydawnictw to także forum wydawców, w ramach którego spotykamy się, rozmawiamy, analizujemy rynek i całe jego biznesowe otoczenie. Przyglądamy się zjawiskom, które mogą sprzyjać rozwojowi rynku, ale także takim, które mogą mieć niekorzystny wpływ na jego przyszłość. No i tym niekorzystnym zjawiskom chcielibyśmy po prostu zaradzić. Staramy się być świadomymi podmiotami rynku wydawniczego i działalność PDW ma być odzwierciedleniem takiego podejścia.

Rozmawiał Paweł Waszczyk

Waldemar Szatanek

Współwłaściciel grupy antykwariatów „Książka dla każdego”

Czy na starych książkach można zarobić?

To trudne pytanie, przede wszystkim trzeba określić, co rozumiemy pod słowem „zarobić”. Jeżeli traktujemy to czysto biznesowo, to niewątpliwie w Polsce nie ma osoby, która na tym potrafiłaby zarobić. Wynika to ze specyfiki rynku antykwarycznego, który jest słabiutki. Można nawet powiedzieć, że cały czas jest w powijakach, a do tego występuje ogromne rozdrobnienie firm działających na tym rynku. Są to małe podmioty o niewielkim kapitale, albo nawet bez kapitału! Powoduje to, że wszyscy działamy raczej na granicy opłacalności niż po stronie zysku. Gdy jednak spojrzymy na rynek światowy czy europejski, to wydaje się, że na zarobek jest miejsce, bo sam rynek jest ciekawy. Są zresztą dwa segmenty tego rynku. Jeden segment to rynek unikatowy, rynek książki starej, prawdziwie antykwarycznej, gdzie wyceny są wysokie, bo słyszymy często o unikatach, które na aukcjach sprzedawane są na świecie za duże pieniądze. Ten trend na pewno przyjedzie i do Polski, bo i teraz publikacje z czasów PRL można sprzedawać, jeżeli są w ładnym stanie, i po kilkaset złotych – i jest na to klient. Myślę tutaj na przykład o zachowanym w pięknym stanie „Elementarzu” Mariana Falskiego, który można bez problemu sprzedać za 200-300 zł. Tak samo jest z książkami ilustrowanymi przez Jana Marcina Szancera. Rynek na takie unikatowe publikacje lub pozycje często wydawane w niskich nakładach tworzy się już w naszym kraju…

A drugi segment tego rynku, na którym działa na przykład moja firma, to tańsza sprzedaż współczesnych publikacji. Nie są to końcówki nakładów kierowane przez wydawców do sieci taniej książki, lecz powrót na rynek książek używanych. Znaleźć tu można zarówno nietrafione prezenty, jak też książki nowe, których ludzie chcą się pozbyć. Te książki dość szybko wracają na rynek wtórny.

Czyli są pieniądze, czy ich nie ma?

Uważam, że w tym biznesie są pieniądze, ale sam rynek jest słabo zorganizowany. Cały czas brakuje poważnych i dużych firm. Dziwię się, że firmy z rynku pierwotnego tak całkowicie omijają, a nawet – brzydko mówiąc – olewają antykwariuszy i generalnie rynek wtórny. Na świecie wygląda to inaczej. Na przykład wielki Amazon, tak przez wszystkich hołubiony, handluje książkami używanymi. A największy antykwariat świata – nowojorski SanfordSmith – jest jednym z największych dostawców książek dla Amazona. Szef internetowego giganta jest znany z teorii ekonomicznej „długiego ogona” i chlubi się tym, że sprzedaje miliony książek po jednym egzemplarzu. Nie chodzi tu o „Kod Leonarda” czy książki pani Rowling, lecz właśnie książki używane – antykwaryczne – które do Amazona dostarczają antykwariaty.

Jak jest u nas?

Nikt nie chce tego robić – ani Empik, ani Merlin. Właściwie żadna poważna i duża firma nie pochyla się nad książkami używanymi. To dziwny błąd, który pewnie kiedyś będzie naprawiony, czego swego rodzaju preludium jest pomysł księgarni internetowej Gandalf, a więc firmy z grupy Empiku, która zapowiedziała, że będzie odkupywać podręczniki. Pojawiła się już swego rodzaju przymiarka do takich rozwiązań, chociaż dziwię się, że przez lata pozwolono wyrosnąć takiej firmie jak moja, która rozwija się dzięki temu, że inni gracze zostawiają nam miejsce na rynku. Oczywiście w zderzeniu z jedną nawet dużą firmą i jej możliwościami finansowymi cały rynek antykwaryczny jest bez szans, bo tworzą go małe i słabsze ekonomicznie podmioty.

Czy rozwiązaniem byłoby połączenie tych małych firm albo pojawienie się kogoś, kto je wykupi?

Na pewno dla czytelników i dla rynku byłoby dobrze, gdyby pojawił się ktoś, kto potrafiłby stworzyć porządną firmę, która byłaby – dla przykładu – w stanie zagospodarować duży księgozbiór. Teraz jest to problem. Gdy umiera ktoś, kto zostawia po sobie parotysięczny zbiór książek, to właściwie nie ma firmy, która potrafiłaby go naprawdę dobrze zagospodarować.

W takim przypadku sprzedaje się jednak zbiór, czy tylko pojedyncze książki?

To zależy. W większości przypadków sprzedaje się całość, gdyż większość spadkobierców chce się po prostu pozbyć kłopotu. Ponieważ firmy antykwaryczne są z reguły jedno czy dwuosobowe, to w przypadku zbioru liczącego 5000-6000 książek żadna z firm nie jest w stanie z natury rzeczy „pochylić się” nad tym księgozbiorem. Wtedy wybiera się z tego 10 proc. rzeczy najcenniejszych i najciekawszych, nawet nie w sensie finansowym, ale najszybciej zbywalnych, natomiast pozostałe książki gdzieś giną. Często się martwię, gdy kupujemy starannie dobrany zbiór, nad którym przez lata ktoś pracował, a ja nie mogę trzymać go w całości, gdyż muszę szybko wyzbyć się części książek, bo muszę przynajmniej odzyskać pieniądze zainwestowane w jego przejęcie, a także pamiętać o koniecznej rotacji na półkach.

Jak szacuje się wartość takiego zbioru?

Przede wszystkim decyduje doświadczenie. Znamy większość tytułów, jakie są na rynku, chociaż na prawdę przez nasze ręce przechodzą dziennie setki książek. W pierwszej kolejności sprawdza się szybkość sprzedaży i często to nie cena jest tu czynnikiem decydującym. Książka może być bardzo droga, ale tylko teoretycznie, bo nie zapłacę za nią wysokiej ceny, gdy wiem, że będę czekać kilka lat na odpowiedniego klienta. Wtedy ten procent mojego zarobku musi być bardzo wysoki, bo nigdy nie wiadomo, czy za parę lat książka te nie zostanie wznowiona. Wielokrotnie zdarzało się, że były książki, które na rynku antykwarycznym „chodziły” za grube pieniądze, po czym nagle jakiś wydawca je wznawiał i wtedy takie pozycje przestawały być szczególnie interesujące. Dlatego antykwariusz musi naliczać wysoką marżę własną.

Czy duży księgozbiór kupuje się za kwotę, która jest wynikiem przemnożenia liczby egzemplarzy przez jakąś niewielką cenę za jeden egzemplarz?

Tutaj kłania się psychologia. Wszystko zależy od relacji ze sprzedającym. Gdy sprzedający chce się po prostu pozbyć książek, wtedy raczej czeka my na jego ofertę. Gdy ktoś chce na tym zarobić – wtedy rozmowa jest inna. Często się zdarza, że chodzi tylko o to aby ktoś przyjechał, spakował książki i je zabrał. Wtedy określamy cenę za księgozbiór i trudno tu liczyć cenę za książkę, zwłaszcza, że w takich przypadkach często kupujemy „w ciemno”, bo do końca nie wiemy, co kupujemy. Jest to sytuacja komfortowa i jednocześnie niekomfortowa. Komfortowa – dlatego, że możemy oczekiwać, że trafi się jakaś perełka, a nie komfortowa, bo trzeba z reguły zablokować pieniądze, a towar gdzieś „zrzucić” – i nie wiadomo, co taki zbiór w końcu zawiera. Paradoksalnie lepiej jest płacić drożej, ale mieć dostęp do księgozbioru przez parę lat. Miałem właśnie takich kontrahentów, którzy sami „czyścili” swoje księgozbiory, które zbierali przez całe życie. Mówili mi, żebym przyjeżdżał raz w tygodniu i wybierał torbę książek. I mimo, że wtedy wycena za pojedynczą książkę jest wyższa, jest to dla mnie na tyle komfortowe, że nie blokuje większych pieniędzy i przy okazji kupuję właściwie „na zlecenie”, bo wybieram tytuły, o które mnie ktoś wcześniej pytał. Wtedy umawiam się, że taką książkę będę miał – powiedzmy – za tydzień. Niestety, takie przypadki są sporadyczne.

Kto najczęściej sprzedaje większe księgozbiory?

W większości przypadków mamy do czynienia ze spadkobiercami. Dlatego osoby, które zbierają książki, muszą mieć świadomość, że spadkobiercy najczęściej nie mają do ich zbiorów żadnego szacunku. Warto o tym pamiętać!

Czy są spadkobiercy, którzy oczekują, że po sprzedaniu księgozbioru będą mieli pieniądze na zakup domu, czy chociażby samochodu?

Bardzo rzadko. W większości przypadków ludzie chcą pozbyć się kłopotu. Często są to jednak ludzie wychowani w kulturze książki, więc nie pozbywają się kłopotu wyrzucając je na makulaturę, ale chcą, aby te książki dalej komuś służyły. W takich przypadkach z firmy handlowej stajemy się niemal instytucją zaufania publicznego. Często zdarza się, że obecni właściciele, należący do grupy ludzi wychowanych w kulturze książki, zabierają tytuły, które ich interesują, jeszcze przed pierwszą rozmową ze mną, a zazwyczaj są to ludzie, którzy zgromadzili już spore własne księgozbiory. Właściwie nie spotkałem się z sytuacją, że ktoś oczekiwał, że zrobi na tym majątek…

Na ile może pan wycenić przykładowy wysoko specjalistyczny księgozbiór zbierany – powiedzmy – przez profesora uniwersytetu i liczący 5000 książek?

Tego nie da się tak ocenić. Przecież może być księgozbiór specjalistyczny, a przy tym całkowicie niehandlowy. Tak się dzieje z reguły w przypadku nauk ścisłych, bo właściwie są to rzeczy martwe i nie kupię ich nawet w cenie makulatury. Natomiast jeżeli jest to księgozbiór humanistyczny, to sytuacja jest nieco łatwiejsza. I znowu jeżeli będą to książki z polonistyki, to zbiór ma słabszą pozycję, ale jeżeli historia, to taka oferta bardziej się broni. Przeciętnie są to wartości rzędu 1, 2 lub 3 zł za książkę, gdyby przeliczyć to na cenę jednego egzemplarza, chociaż w zbiorze są też książki i po 10 zł, ale i po 100 zł. I właśnie za te książki płacimy, bo te wszystkie pozostałe tytuły tak naprawdę są tylko dodatkiem. Często nawet ich nie wyceniam. Można je sprzedać po 2 zł, ale nie ma takiego miejsca w Warszawie, w którym opłacałoby się sprzedać książki po 2 zł. Po prostu koszt półki księgarskiej jest zawsze wyższy niż ta wycena, a z drugiej strony nie da się tych książek sprzedać po 10 zł.

Czy fakt, że księgozbiór jest profilowany i tworzony przez lata, podnosi jego wartość?

Podnosiłoby wartość, gdyby istniały firmy, które mogłyby sobie pozwolić na czasochłonne prace nad takim zbiorem. A na rynku są głównie malutkie firmy, które muszą wycofać pieniądze, bo te pieniądza są im dzisiaj potrzebne na życie, czy na kolejny zakup.

Przez lata istniały katalogi antykwaryczne rozsyłane do stałych klientów, które bardzo często zawierały właśnie oferty sprzedaży książek pochodzących z likwidowanych księgozbiorów. Teraz chyba tego już nie ma?

Można powiedzieć, że tak pracowały antykwariaty wywodzące się z czasów PRL. Dzisiaj dominują małe firmy, korzystające z internetu i współpracujące z Allegro. I siłą rzeczy muszą być bardziej dynamiczne. Dzisiaj rynek firm, które czekają na klienta i robią z tego wydarzenie, jest bardzo mały. Działają tu takie firmy jak Lamus, Logos, Tom – wszystkie w Warszawie. Poza tym są jeszcze podobne antykwariaty w Poznaniu czy Bydgoszczy, czasem z Krakowa coś do mnie dociera. W Łodzi nic już nie ma, tam nastąpił totalny upadek antykwariatów. Dlatego w 2011 roku organizatorzy I Salonu Ciekawej Książki czyli łódzkich targów książki prosili mnie o zorganizowanie na tej imprezie stoisk antykwarycznych. Chcąc wywiązać się z tego zadania obdzwoniłem wszystkie firmy, jakie udało mi się znaleźć jako handlujące w Łodzi książką używaną. Było to 27 podmiotów różnej wielkości – zarówno sprzedający przez Allegro, jak też antykwariaty stacjonarne oraz internetowe. Z tych 27 firm, do których udało mi się dodzwonić, tylko trzy wyraziły jakiekolwiek zainteresowanie współpracą, ale ostatecznie z organizatorami targów nie dogadała się żadna i w końcu w ostatnim momencie jedna z tych firm zgodziła się wziąć udział, ale pod warunkiem, że za ich miejsce zapłaci antykwariat z Wrocławia, który w ostatniej chwili wycofał się, ale przed tym opłacił swój udział i zgodził się na przekazanie swojego miejsca innemu antykwariatowi…

Za udział w Salonie Ciekawej Książki antykwariusze płacili, bo nie było idealistycznego podejścia, że bukiniści są zapraszani przez organizatorów targów bezpłatnie…

Nie ma bezpłatnego udziału. Tak naprawdę polscy antykwariusze pojawili się na targach książki wraz z powołaniem Warszawskich Targów Książki i to dzięki działaniom prezesa spółki organizującej to przedsięwzięcie, czyli Aldony Zawadzkiej. Zgodziła się na nasz udział i na zmniejszenie opłaty.

A na Targach Książki Historycznej w Warszawie?

W wydzielonej na piętrze części antykwarycznej opłaty są mniejsze, ale w głównej sali Arkad Kubickiego, czyli w dolnej kondygnacji targów, te opłaty są takie same jak dla innych wystawców. Różnica jest spora, bo czterokrotna. Z niższych opłat korzystało na ostatnich targach na Zamku Królewskim sześciu wystawców i to jest maksymalna liczba, bo tam nie ma więcej miejsca, chociaż z pewnością znalazłoby się jeszcze kilku chętnych.

A jak było poprzednio – na Międzynarodowych Targach Książki w Warszawie?

ArsPolona, organizator tych targów, i osobiście jej prezes Grzegorz Guzowski pomimo moich licznych telefonów całkowicie nas zbywał. Wręcz była taka zasada nie powiedziana wprawdzie wprost, że antykwariusze obniżą rangę targów, bo wprowadzamy element ludyczno-kiermaszowy, który nie do końca pasuje do targów międzynarodowych.

Wróćmy do księgozbiorów. Czy istnieje dzisiaj rynek na sprzedaż całych zbiorów? Znam przypadek, że pewien biznesmen kupił cały zbiór od spadkobierców pewnego bibliofila, a także niektóre uczelnie były zainteresowane zakupem takich kolekcji…

Dzisiaj jest wręcz odwrotnie. Widzę, że uczelnie same wyzbywają się książek, podobnie jak wiele instytucji. Wielokrotnie w ciągu ostatnich lat braliśmy udział w likwidacji bibliotek różnych instytucji. I to nawet takich, które – wydawałoby się – są zobowiązane do posiadania bibliotek, jak na przykład Polskie Radio. Również uczelnie ostatnio wyzbywają się wielu książek. Do tej grupy można zaliczyć tez wydawnictwa, bo gdy skończyła się konieczność zachowania własnych egzemplarzy, to te starsze oficyny wyprzedały mnóstwo książek. Były wśród nich na przykład Czytelnik czy PIW oraz inne – duże i szacowne.

To nie były jednak zbiory?

Nie, to były książki leżące w magazynach, ale obrazuje to pewną tendencję. Chodzi bardziej o to, aby oczyścić powierzchnię, bo magazyn można wynająć jako biuro. Słyszałem też opinię, że w wielu instytucjach biblioteka wewnętrzna dla pracowników jest już niepotrzebna, a jej lokal można wynająć.

Niektóre wydawnictwa sprzedają swoje zbiory redakcyjne…

Kupowałem takie zbiory i z Wydawnictw Naukowo-Technicznych, i z Wiedzy Powszechnej, a także kilku jeszcze wydawnictw. To były zbiory o różnej objętości, przy czym zbiór z WNT był kolosalny, liczył 6000-7000 książek. Gdy go kupowałem od likwidatora, to był już wymieszany z egzemplarzami obowiązkowymi, które wydawnictwo musiało poprzednio zachować. I trudno było rozróżnić, co było egzemplarzem redakcyjnym, a co obowiązkowym. Również Czytelnik likwidował ogromny zbiór swojej biblioteki wewnętrznej. Z Wiedzy Powszechnej książki kupowałem przez trzy lata, jednocześnie obserwując degradację tego wydawnictwa.

O jakich cenach możemy mówić w takich przypadkach?

Są to także tzw. groszowe kwoty, dlatego, że tak naprawę trzeba szacować wartość, jaką można później osiągnąć. Zawsze oceniałem to w ten sposób, że sprzedawalne jest 10 proc. księgozbioru. Gdy kupię cały księgozbiór, to muszę sprzedać z tego 10 proc., co musi mi zwrócić koszt zakupu i dać minimalny zarobek. Następne 10 proc. to jest tak napraw dę pewien zarobek, a pozostałe 80 proc. sprzedaje się przez lata i tu już trudno mówić o zarobku, bo często są to tylko wycofane pieniądze, chociaż nie zawsze.

A wysiłek fizyczny?

To są setki kilogramów, które trzeba przenieść, a do tego dochodzi znalezienie miejsc magazynowych. Wszystkie wyprzedaże, które robimy, to jest efekt tego, że każdy antykwariusz obrasta przez lata w setki, a nawet tysiące książek dziennie, z którymi na prawdę nie ma co zrobić, a często są to ciekawe i wartościowe pozycje w dobrym stanie.

Gdyby teraz pojawił się zbiór oferowany przez znanego wydawcę całego jego dorobku – po jednym egzemplarzu każdego tytułu, to czy znalazłby się na to kupiec?

Nie ma takiej możliwości, bo nie ma na rynku antykwarycznym firmy, która mogłaby na raz wyłożyć kilkadziesiąt tysięcy złotych i czekać długo na ich zwrot. Najdroższe księgozbiory, o jakich słyszałem, wyceniano na kwoty do 100 tys. zł. Niedawno był kupiony polski księgozbiór w Paryżu, zawierający potężny zbiór polskich wydań emigracyjnych i to była jedna z najdroższych wycen – na poziomie właśnie 100 tys. zł. Na tą transakcję złożyło się kilku antykwariuszy, bo nikt z nich samodzielnie nie mógł wyłożyć takiej kwoty. Wtedy na rynku pojawił się duży „przypływ” książek emigracyjnych w idealnym stanie.

Kiedyś jednak po śmierci – powiedzmy – profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego, to jego księgozbiór mogła kupić jego katedra czy inna jednostka na uczelni…

Teraz nie ma takich możliwości. Obecnie takie katedry czy muzea w najlepszym przypadku mogą wziąć książki, ale za darmo i jeszcze trzeba ich bardzo o to prosić. Niedawno kupiłem bibliotekę po profesorze akademii wojskowej. Zawierała mnóstwo skryptów, prac magisterskich, ogromny zbiór wycinków prasowych – wszystko dotyczące historii. Żona profesora, jako spadkobierczyni tego zbioru, nie mogła się doprosić ani na uczelni, na której zmarły profesor pracował, ani w żadnym towarzystwie historycznym, aby ktoś przyjechał i to wszystko zabrał. W końcu wręcz mnie ubłagała, aby w zamian za to, że kupiliśmy książki, zabrać to wszystko i wywieść na makulaturę. To była ciężka fizyczna praca, którą wykonywało czterech dorosłych mężczyzn przez dwa dni!

Można więc nawet powiedzieć, że pana firma ma trochę charakter firmy przeprowadzkowej?

Przed tym się bronimy. Ale faktem jest, że część naszej pracy to prawdziwa praca fizyczna. Niektórym zawód antykwariusza kojarzy się trochę romantycznie, a my niestety mamy swoje choroby zawodowe. Dwie najczęstsze to dyskopatia i pylica, bo trzeba pamiętać, jak bardzo książki mogą być zakurzone i brudne. I czasem jest tak, że wartościowych książek nie da się uratować, tak bardzo są zniszczone. Chociaż udało nam się raz w takim przypadku odzyskać wielki zbiór książek Stanisława Lema, którego wartość polegała nie tylko na jego kompletności, a na fakcie, że w każdym tomie była długa dedykacja autora dla właściciela tej biblioteki, bo panowie bardzo dobrze się znali. Ale istnienie tych dedykacji odkryłem dopiero, gdy przeglądałem kupiony już księgozbiór.

Jak duże musi pan mieć obecnie magazyny, aby przechować posiadane książki?

Teraz mamy koło 300 mkw. i właściwie dusimy się na takiej powierzchni. To jest kilka lokali w różnych miejscach. Przy tym we wszystkich muszą być zachowane odpowiednie warunki, bo nie mogą to być – powiedzmy – szklarnie, w których wiele osób marnuje swoje książki. Są ludzie, którzy tak robią, ale to już jest choroba antykwaryczna, polegająca na tym, że kupuje się wszystko, co jest możliwe, ale od takiej osoby nie można już nic kupić. Znam taki przypadek, ale wtedy nie ma szans, nawet oferując wysokie ceny. Ten antykwariusz wynajmował kolejne szklarnie czy jakieś budy w polu i tam rzucał książki na sterty. Po kilku latach wszystko to, co by w dolnych warstwach nadawało się tylko do wyrzucenia, nawet nie na makulaturę. To jest ta trzecia i najgroźniejsza choroba zawodowa, z której nie da się wyjść. Bronię się sam przed nią, starając się być firmą innowacyjną jak na branżę antykwaryczną. Bierzemy udział w targach książki, w kiermaszach, działamy w internecie, mamy kilka sklepów. Nie jesteśmy więc takimi typowymi – klasycznymi – antykwariuszami i to nas broni.

Dzisiaj już taki klasyczny, jak w czasach PRL, sposób prowadzenia antykwariatu nie gwarantuje sukcesu…

Jednak istnieją firmy prowadzone przez starsze osoby, które tak jeszcze działają. Siedzi się i czeka na klienta, spędza się czas na rozmowach ze stałymi klientami i funkcjonuje jakoś na zasadzie niskokosztowej. My już tak nie działamy. W porównaniu z nimi jesteśmy już trochę fabryką.

Ile potrzeba pieniędzy, aby fabryka się „obracała”?

Zależy od wielkości. Jeżeli jest to firma jednoosobowa, to te pieniądze nie są wielkie, do 10 tys. zł. A firmy większe, a jest takich teraz na rynku cztery-pięć w całej Polsce, zawodowo prowadzących działalność antykwaryczną, potrzebują 100 do 200 tys. zł. Tyle wynoszą ich miesięczne obroty. Gdyby teraz ktoś zaproponował kilka milionów złotych i powiedział, że mam kupić parę firm, to nie byłoby ich więcej. Pomijam oczywiście sprawę, że byłoby to zupełnie niemożliwe, bo antykwariusze są osobami bardzo niezależnymi.

A jakie są marże antykwariuszy? Podobno kilkusetprocentowe?

Zawsze odpowiadam, że poniżej 100 proc. marży „nie robię”. Jest to najmniejsza marża, jaką mogę zaakceptować. Często są i kilkusetprocentowe, ale pracujemy na stosunkowo niewielkich liczbach bezwzględnych. Czasem towar kupuje się rzeczywiście za złotówkę i sprzedaje za 10 zł, co w procentach marżowych wygląda wspaniale, ale realnie miesięczny przychód sklepu antykwarycznego wynosi – powiedzmy – 6000 zł. Jednak trudno już mówić o wartościach pojedynczych książek – trzeba myśleć o całej firmie, o jej przychodach i kosztach.

Jaka jest forma pana działalności?

Osoba fizyczna prowadząca działalność gospodarczą.

A inne firmy?

Wszystkie mają taką formę działalności. Chyba nawet tak samo działają i znane stacjonarne antykwariaty, które zostały sprywatyzowane z dawnych księgarń Domu Książki. Miały przez lata pewne ulgi w cenach za wynajęcie powierzchni, ale i to się kończy, bo – jak słyszę – władze Warszawy z tego się wycofują. Nawet te najbardziej zasłużone antykwariaty dostają ogromne podwyżki czynszów, co spowoduje, że za chwilę ich nie będzie.

A pomysł władz warszawskiej dzielnicy Śródmieście, aby stworzyć na ul. Chmielnej zakątek bukinistów?

To całkowita porażka…

Czyli jedyną nadzieją na lepszą promocję książki antykwarycznej w stolicy są organizowane tu imprezy targowe?

Zdecydowanie tak, dlatego liczę na ponowną życzliwość i zrozumienie podczas nowej odsłony WTK na Stadionie Narodowym, podobnie jak na wspomnianych również Targach Książki Historycznej. Zwłaszcza, że jesteśmy bardzo zadowoleni ze współpracy z ich organizatorami, w tym z otrzymanych warunków handlowych, które są cztery razy niższe niż ceny, jakie płaciliśmy za udział w targach w Pałacu Kultury i Nauki.

I na koniec – jaki jest podatek VAT na książki antykwaryczne?

To trudny temat. Właściwie tak na dobrą sprawę jak wiele rzeczy w Polsce – nie da się tego zrobić zgodnie z przepisami, co wynika przede wszystkim z tego, że nikt nie wie jak to „ugryźć”. Teoretycznie jest podatek VAT na książki, który łatwo się odprowadza, ale zawsze jest też problem z definicją, co jest książką, szczególnie w przypadku rynku antykwarycznego.

Czyli 5 czy 23 proc. podatku VAT?

5 proc. jest w przypadku książki. Ale książka to jest coś, co posiada numer ISBN, a większość pozycji, jakimi obracamy, nie posiada tego numeru.

Rozmawiał Piotr Dobrołęcki

Iza Sadowska

Prezes i współwłaściciel serwisu Lubimyczytać.pl

W listopadzie do grona akcjonariuszy spółki Lubimycztać.pl dołączyło wydawnictwo Znak. Kto był inicjatorem tych zmian kapitałowych? Jak wygląda obecnie układ własnościowy firmy i jak ma się prezentować docelowo?

Z założenia fundusz inwestycyjny SpeedUp Investments, który był większościowym udziałowcem Lubimyczytać.pl Sp. z o.o., finansuje spółki na starcie ich działalności, więc od początku współpracy wiedziałam, że nie jest to docelowy właściciel serwisu. Portal zaczął bardzo szybko przynosić zyski, więc mniej więcej od marca 2012 roku rozpoczęły się rozmowy z kilkoma firmami zainteresowanymi inwestycją w spółkę. Wydawnictwo Znak przystąpiło do nich w czerwcu, a pod koniec października odkupiło 62 udziały i stało się większościowym właścicielem spółki. Docelowo, do końca 2013 roku, Znak obejmie 90 udziałów. Natomiast ja pozostaję w spółce z pozostałą częścią.

Zarząd firmy pozostaje jednoosobowy. Jak dużą niezależnością cieszy się serwis wobec właścicieli….

Lubimyczytać.pl działa bardzo niezależnie. Oczywiście składam comiesięczne raporty, a także przedstawiam plany krótko- i długoterminowe, ale nie przypominam sobie sytuacji, w której zostałyby one zakwestionowane lub zmienione. Zespół Lubimyczytać ma dobrze określone cele, misję i mnóstwo kreatywnych pomysłów, więc zostaliśmy obdarzeni dużą dozą zaufania.

Jak przebiega współpraca z nowym wspólnikiem? Czy rozpoczęliście już państwo poszukiwanie i budowę synergii i w jakich obszarach? Jakie cele stawiają przed serwisem nowi udziałowcy?

Dla nowego udziałowca bardzo ważną kwestią było pozostawienie w serwisie kluczowych osób oraz utrzymanie obecnego kierunku rozwoju i dlatego mogę śmiało powiedzieć, że współpraca układa nam się bardzo dobrze. Za wcześnie, aby odpowiadać na pytania o ewentualne synergie. Obecnie mamy zaakceptowane plany na najbliższy rok, a wspólne obszary działań pozostają takie same jak dotychczasowe, czyli współpraca promocyjna i marketingowa.

Czy zaangażowanie kapitałowe Znaku w spółkę kierującą serwisem, wpłynęło w jakiś znaczący sposób na odbiór platformy przez jego dotychczasowych kontrahentów – wydawców?

Polityka, zespół, misja, cele i model rozwoju pozostały bez zmian, więc dotychczasowi kontrahenci również nie zmienili nastawienia do spółki. Serwis jest wyjątkowy, ma bardzo zaangażowaną społeczność i użytkownicy powinni zawsze otrzymywać obiektywnie informacje i pełny przekrój ofert oraz propozycji. Tylko pracując na rzecz całego rynku książki jesteśmy w stanie budować taką niezwykłą społeczność. Wydawnictwo Znak traktowane jest na takich samych zasadach, jak pozostałe oficyny.

Podstawowy profil serwisu opiera się o koncept portalu społecznościowego skupiającego internautów deklarujących się jako miłośnicy książek. Jak definiujecie pastwo jego zadania?

Celem Lubimyczytać.pl jest tworzenie silnej społeczności opartej na literackiej pasji oraz promocja czytelnictwa, popularyzacja e-książek i nowych technologii, które w sposób nieunikniony wkraczają w świat książkowych moli. Nie jest ważna forma wydania książki: papier, e-book czy audiobook. Łącząc świat realny z wirtualnym można zarażać pasją do czytania miliony. Aby jednak tak się działo, należy bardzo aktywnie działać na rzecz propagowania literatury. Lubimyczytać.pl współpracuje z wydawnictwami, księgarniami i instytucjami kultury, a pod patronatem serwisu są wydawane książki oraz organizowane wydarzenia literackie. Na naszym portalu internauci znajdą ciekawe informacje ze świata książek, poznają nowości wydawnicze, recenzje i opinie o książkach, a dzięki rozbudowanemu forum spełniamy także rolę platformy, na której w ciekawy sposób można porozmawiać o literaturze.

Jakie najważniejsze funkcjonalności oferuje Lubimczytać.pl swoim użytkownikom?

Użytkownicy przeczesują imponującą bazę, liczącą ponad 160 tys. książek, dodając wybrane pozycje na półki swoich wirtualnych biblioteczek, piszą recenzje, śledzą nowości wydawnicze i informacje ze świata książki. Mogą zadawać pytania ulubionym autorom, śledzić transmisje ze spotkań autorskich. Dodatkowo system rekomendacji, bazując na ocenach książek wystawionych przez czytelników, indywidualnie dopasowuje i poleca nowe tytuły, które powinny trafić w ich literacki gust. Na podstronach książek znajduje się box „Gdzie kupić?” (funkcjonujący jako porównywarka cen) – użytkownicy mogą sprawdzić oferty różnych księgarń internetowych i wybrać najbardziej dla nich atrakcyjną. Ponadto od listopada posiadacze smartfonów z systemem iOS i Android mogą pobrać aplikację mobilną Lubimyczytać, która pozwala na wyszukiwanie książek za pomocą zdjęcia okładki oraz posiada większość funkcjonalności serwisu. Wkrótce aplikacja będzie dostępna także dla systemu Windows Phone.