RÓŻNIA i inne opowieści ze wsi obok - Miniszewski Mirosław - ebook

RÓŻNIA i inne opowieści ze wsi obok ebook

Miniszewski Mirosław

3,9

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Różnia i inne opowieści ze wsi obok.Mirosław Miniszewski -Ebook(epub + mobi)

Pamiętacie opowieści o miejscu, gdzie tuż za miedzą żyją pogańskie zjawy i znachorki, na bagnach bez wieści giną urzędnicy, a nawiedzone karuzele mordują wysłanników ministerstwa? Oto etap drugi ekscytującej wyprawy na Podlasie, gdzie licho nie śpi, zło mocuje się z dobrem, a na straży odwiecznych prawd stoją pierwotne duchy. Czarny humor, psychoanalityczna wnikliwość, filozoficzny sarkazm – wszystko to w ebooku „Różnia i inne opowieści ze wsi obok” drapieżnego pióra Mirosława Miniszewskiego – współczesnego outsidera z wyboru.

Na podlaskim odludziu, wśród bagien i trzęsawisk, tuż obok mrocznej puszczy znajduje się pewna wieś. Miejsce, gdzie często dochodzi do nieprzyjemnych sytuacji, jednak zło nie może się zakorzenić. Dobro tam w końcu zawsze wygrywa, a niedobrych ludzi spotyka zasłużona kara, gdyż pierwotne duchy lasu i bagienne baby nie tolerują łamania odwiecznych praw. Po„Opowieściach ze wsi obok”– najoryginalniejszej premierze wiosny 2022 roku, dostępnej jako ebook i audiobook – ukazuje się kolejny zbiór opowiadań Mirosława Miniszewskiego osadzonych w magii prowincjonalnego uniwersum. Wszystko okraszone tęczową dżędą, czarnym humorem, psychoanalityczną wnikliwością i filozoficzną goryczą oraz, już tradycyjnie, koglem-moglem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 147

Oceny
3,9 (8 ocen)
5
1
0
0
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AnnaWilczynska

Nie oderwiesz się od lektury

We wsi obok nieprzyjemna sytuacja :D lewacki żart na najwyższym poziomie. Czekam na trzeci tom :)
00
Sushi85

Nie oderwiesz się od lektury

Uśmiałam się podczas słuchania audiobooka, jednak nie jest to lektura dla każdego.
00
Kaja_Ch

Nie polecam

Bardzo słaba książka pod względem językowym, stylistycznym. Pomimo ciekawej tematyki wszystkie opowiadania mają płaską formę, jakby pisał je uczeń podstawówki, zafascynowany używaniem słów takich jak chuj, rzygać, odbyt, kurwa
00

Popularność




RÓŻNIA

I INNE OPOWIEŚCI

ZE WSI OBOK

Copyright © by Mirosław Miniszewski 2020

Redakcja: Siabroŭki ze wsi obok

Skład, projekt okładki i stron tytułowych: Dzikie Siedlisko

Ilustracja na frontyspisie: Pustelnik, Izabela Bochenko

ISBN 978-83-964853-2-8

wewsiobok.pl

miroslawminiszewski.pl

facebook.com/miroslawminiszewski

[email protected]

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Wszystkie postacie i zdarzenia przedstawione w tej książce są fikcyjne, a ich podobieństwo do rzeczywistych może być tylko przypadkowe. Publikacja jest przeznaczona wyłącznie dla osób pełnoletnich i zawiera treści erotyczne, pornograficzne, drastyczne oraz obrazoburcze. Ci, którzy mogą się poczuć obrażeni zmieszczonymi w niej treściami, powinni zaniechać jej czytania, gdyż autor nie ponosi odpowiedzialności za skutki ewentualnej lektury.

Dla Marii

UCIECZKA Z MIASTA

Zawsze kiedy przychodzi jesień, przypominam sobie taką sytuację, jak jeszcze mieszkałem w Bydgoszczy, kiedy zrozumiałem, że ta pora roku to nie jest nic dobrego. Przez pół roku mamy w tym kraju trochę spokoju i normalnego życia i gdyby nie politycy, to można by rzec, że jesteśmy szczęśliwymi ludźmi. Jednak kolejne pół roku to znów gehenna związana z pogodą. W Bydgoszczy mieszkałem w kamienicy, takiej zbudowanej w XIX wieku, gdzie mieszkania są na pięć metrów wysokie, pięter jest też pięć, więc ostatnie naprawdę wypadało wysoko. Na Podlasiu pewnie byłoby to dziewiętnaste piętro. Siedziałem więc sobie przy otwartym jeszcze oknie, bo nie lubię zamykać okna, nawet zimą. Uważam, że okna zamykają tylko ludzie, którzy próbują się chronić przed światem, a ja kocham świat i całe życie chciałbym spędzić w świecie, a nie w mieszkaniu za zamkniętym oknem, jak pierdolnięty więzień jakiś. Wkurwia mnie ta polska obsesja zamykania okien. Ów paniczny lęk przed przeziębieniem i świeżym powietrzem. Wszędzie, dokądkolwiek pójdziesz, pozamykane okna. Latem pozamykane okna, zimą, jesienią, wiosną, w deszcz, w słońce, w ciepło, w zimno – zawsze, kurwa, Polak ma zamknięte okna! Kiedy więc tak siedziałem przy tym otwartym oknie, w kamienicy na parterze, usłyszałem dźwięk. Tego dźwięku nie można z niczym pomylić. Nie ma innego odgłosu, który tak brzmi. Kiedy go usłyszałem, już wiedziałem, do czego doszło. Sąsiadka z piątego piętra mojej kamienicy prawdopodobnie nie wytrzymała czegoś, albo Polski, albo tego, że jesień nadeszła, albo czegoś innego, i pierdolnęła się z tego piątego piętra na dół. Głową w dół się rzuciła. I to ten rozbijany czerep, miażdżony kręgosłup i pękająca miednica wydały właśnie ten dźwięk, którego do dzisiaj nie mogę zapomnieć. Wiedziałem, że nie muszę nawet wyglądać przez to okno, nie muszę wychodzić przed kamienicę, żeby wiedzieć, do czego doszło, i żeby wyobrazić sobie, jak wygląda sąsiadka leżąca na ulicy, z głową wepchniętą do tułowia, a może głębiej nawet. Przecież kiedy lecisz trzydzieści metrów głową w dół i głowa ta uderza w betonowy chodnik, to wdusza się do tułowia, a może i nawet bardziej do środka. Po chwili usłyszałem drugi raz ten sam dźwięk. Wyjrzałem więc przez okno, bo zastanawiałem się, kto jeszcze rzucił się głową w dół. Był to mąż sąsiadki. Chwilę później wyskoczył ojciec sąsiadki, po nim jej matka, następnie, po kolei, jej ciotka, babka i wujek. Na samym końcu prababka wyskoczyła – razem z wózkiem inwalidzkim rzuciła się precz przez okno. W ciągu pięciu minut osiem osób wyskoczyło przez okno na chodnik, wszyscy głową w dół. Wtedy zrozumiałem, że nie chcę już mieszkać w tym mieście. Postanowiłem przeprowadzić się tam, gdzie nie ma kamienic. Przynajmniej nie tyle, by można rzucać się z nich głową w dół w taki bydgoski sposób. Wybrałem do zamieszkania Białystok jako miejsce o niskiej raczej zabudowie, gdzie takich skoków uprawiać nie można. Tak sądziłem. Okazało się, że źle myślałem. Niestety także i w tym mieście co jakiś czas słyszałem ten charakterystyczny dźwięk pękającej głowy i kręgosłupa łamanego o betonowy chodnik. W końcu wyprowadziłem się więc na wieś. Tutaj jest zabudowa parterowa, czasami jest pierwsze piętro, pod oknem trawa, miękka ziemia, to nikt nie skacze. We wsi obok nie ma samobójstw. Obok, bo ja mieszkam na pustkowiu za wsią lub przed nią, zależy skąd patrzeć i kto patrzy. Jak ja patrzę, to jest po prostu obok. Wszelako dalej w gminie są inne odgłosy. Tam raz na jakiś czas słychać dźwięk naprężającej się gwałtownie liny z wisielcem. Naprawdę, nic innego tak nie brzmi. Jak struna jakiegoś kontrabasu potwornego. Napiszę kiedyś o tym, jak ludzie w gminie się wieszają. Ludzie sobie myślą, że wiejskie powieszenia są takie same jak te w mieście. Tymczasem nie da się ich porównać. Ludzie po wsiach wieszają się w najstraszliwszy z możliwych sposobów. Tak chronią się przed szarością, emeryturą, pasztetową z dyskontu, nadchodzącą zimą – przed bezsensem tak uciekają i przed pustką. Trwa to tak mniej więcej do połowy grudnia. Potem jest chwila spokoju. Jednak około Bożego Narodzenia, przeważnie w samą Wigilię, następuje druga seria samobójstw ludzi udręczonych Polską, tradycją, polskimi świętami, rodziną i współmałżonkami. W czasie Świąt ludzie jednak nie wieszają się. Po prostu wychodzą nagle z domów i idą w mrok pod Przestwór, i nigdy już nie wracają. Nikt tu nie nazywa tego samobójstwami. Po prostu mówi się, że ktoś poszedł sobie precz w Wigilię, i nikt nie pyta o nic więcej.

RÓŻNIA

Są teraz takie wypadki, że nagle ktoś na wsi znika z domu, a potem wraca po jakimś czasie. Jednak domownicy zaczynają zauważać, że ta osoba jest jakaś dziwna, że to jakby ktoś inny – niby taki sam jak zaginiony, ale nie ten sam.

Ciężko jednak o dowody. Trudno zapytać. Dlatego mieszkają z tymi podmienionymi całymi latami. Żony, dzieci, mężowie – coś ich zabiera, a oddaje innych, jakby dziwnych, takich samych, ale jednak różnych.

Jedna kobieta opowiadała, że mieszka z podmienionym mężem. Że ten prawdziwy wyszedł z domu zeszłego roku latem, a potem wrócił. Niby ten sam. Jednak kiedy mu się dobrze przyglądała, widziała, że jest różnica – nawet nie różnica (fr. différence) ale Różnia (fr. différance), powiedziała. Nawet znamiona w tym samym miejscu, blizny te same, ale to jednak nie ta sama osoba. Ma coś w oku – to znaczy w spojrzeniu – coś obcego, nieludzkiego wręcz, zło takie albo zew jakiś dziki, jaky patrzył gdzie indziej, albo głębiej. Nie wprost, ale przez mgnienie, nawet nie sekundę tak patrzy, żeby wiedziała, że to nie jej mąż.

Kiedyś znów mężczyzna jeden opowiadał, że jego dzieci poszły na jagody, pacholęta jeszcze niewinne, a kiedy wróciły, czuł, że coś jest nie tak. Żona tego nie dostrzega i nie wierzy, do psychiatry go wysyła, ale on widzi, że to nie tylko nie jego dzieci, ale nawet ludzie to nie są. Mówi, że to człowiekony, kurwa, jakieś. Knują coś po nocach. Przyglądają się mu dziwnie. Nie odzywają się, tylko obserwują.

Znów jedna starowinka siostrę miała i ta zmarła, ale tak, że nikt nie wiedział o tym, bo nagle, w mieście wielkim. Na drugi dzień ta siostra wróciła – z zakupów niby. Toć tę starowinkę to szlag na miejscu prawie trafił! Cicho jednak siedziała, kawę temu kurwiszczu zrobiła i jak gdyby normalnie wszystko, ale nic nie mówi. Lęka się.

Ludzie się boją. Dużo tego po wsiach teraz jest. Są plotki, pomówienia, podejrzenia. Zła atmosfera od tego się robi po wsiach, po osadach leśnych. W miastach tego nie ma albo nie widzą. Pewnie na wioskach ludzie bardziej wyczuleni są, nastrojeni, bardziej uważni może.

Źle też jest, jak całą rodzinę zabierze i wszyscy oni podmienieni potem są. Miałeś sąsiadów i masz niby nadal, ale chuj wie, kto to teraz tak naprawdę jest. Po psach widać, że nie chcą źreć od nich, bydło wyje i barabani okrutnie po oborach, bociany porzucają gniazda i uciekają z pisklętami w dziobach z takich gospodarstw w pizdu, koty najeżone chodzą. I musisz z takimi gadać – tirli tirli, kurwa – że niby wszystko w porządku, a wiesz, że nie jest, i wiesz, że oni też wiedzą, że ty wiesz, ale brnie się w to gówno, bo co zrobić?

A najgorzej to jest, a są takie przypadki, że człowiek sam gdzieś wychodzi i wraca – patrzy potem w lustro i widzi, że coś nie tak jest, że oko ma jakieś inne, jedno albo dwa i w końcu zaczyna rozumieć, że nie jest już sobą, że jego też podmieniło, że coś zabrało tamtego jego prawdziwego, a dało obcego – tego oto tu – i wie już taki, że ma przejebane.

PODMIENIONY SYNz inspiracji bajką Adolfa Dygasińskiego[1]

We wsi obok, w starym siedlisku blisko bagien mieszka małżeństwo z późnym synem. Chłopak ma teraz już dwadzieścia siedem lat. To, co z nim przeżyli, warte jest opowiedzenia, bo ludzie myślą, że takie rzeczy to działy się dawniej albo tylko w bajkach. Do tej pory wszystko było okryte mgłą tajemnicy i nikt o nic nie dopytywał, bo i tak wiele cierpienia doświadczyła ta biedna rodzina.

Wszystko zaczęło się w 1992 roku, kiedy to po bardzo długich staraniach, modlitwach, zabiegach medycznych i wizytach u bab znachorek kobieta zaszła wreszcie w ciążę. Wszystko przebiegało bez problemów i latem 1993 roku urodził się im piękny i dorodny syn. Byli bardzo szczęśliwi. Chłop pracował jako drwal i całe dnie nie było go w chacie. Ciężar opieki nad synem spadł więc na kobiecinkę. Nikt jej nie pomagał. Chociaż miała wiele roboty na gospodarstwie, bardzo starannie opiekowała się dzieckiem – niemniej czasami musiała je na chwilę zostawić, aby nakarmić bydło i kury, narąbać drewna czy wypielić ogród. Sąsiadki ostrzegały ją, żeby nie zostawiała niemowlęcia samego nawet na chwilę, bo tutaj, przy samej puszczy i blisko bagien, o licho okrutne nie trudno.

Kobieta naprawdę czasami nie dawała rady mieć bobasa cały czas na oku. W końcu przyszła jedna taka z gminy, baba tajemna, trucicielka i zielarka, okrutnica leśna, kraftem straszliwym się parająca, i ostrzegła matkę, że to nie są żarty, że dziecko jest za ładne, za zdrowe, za piękne po prostu, aby je zostawiać, bo może być podmienione. Ta jednak zignorowała te słowa, bo myślała sobie, że jak tu, na pustkowiu kompletnym, gdzie ze samej wsi idzie się dobre dwa kwadranse, ktoś przyjdzie i dziecko jej podmieni.

Czas leciał, a dziecko rosło i nabierało zdrowych rumieńców, że aż miło było patrzeć. Pewnego dnia kobieta wyniosła dziecko w kołysce na podwórko, aby się przewietrzyło i słońca nabrało. Siedziała przy nim i śpiewała mu piosenki. W tym czasie jej stary i niewidomy pies zaczął gryźć się z jakimś dzikim kundlem. Kobieta zobaczyła, co się dzieje, podbiegła je rozdzielić i szybko wróciła do niemowlaka. Poprawiła mu kołderkę i kiedy tak na nie patrzyła, wydało się jej jakieś inne. Nie, żeby bardzo inne, ale takie trochę inne. Jakby miało większą głowę czy coś. Pomyślała, że bachor rośnie i łeb mu puchnie normalnie, jak każdemu dziecku.

Wieczorem z lasu wrócił mąż. Po obiedzie bawił się ze synkiem. Zaczął się mu przyglądać i powiedział żonie, że jakieś inne jest to dziecko, że jakieś jakby większe, niby takie samo, ale nie to samo; że głowa większa i oczy ciemniejsze. Małżeństwo cały wieczór, aż do nocy, przypatrywało się dziecku. Tymczasem, jak dotąd było grzeczne i ciche, tak teraz zaczęło wyć, płakać i wierzgać nóżkami. Pomyśleli, że to kolka albo co, ale dziecko wyło do rana.

Wyło cały następny dzień i kolejny także. Płakało, darło się i wierzgało bez przerwy. Jeździli po lekarzach i znachorach. Bez rezultatu. W końcu posłali po tę babę leśną, okrutnicę, która, jak tylko weszła do chałupy i spojrzała na chłopca, chwyciła się za głowę, ze sykiem wciągnęła powietrze i opadła całym ciężarem ciała na krzesło. Po chwili powiedziała, że to jest podmienione dziecko. Rodzice zapytali, że jak podmienione? Baba powiedziała, że normalnie. Musiało być na chwilę zostawione samo i zostało podmienione. Matka zapytała, kto podmienił. Kto, do kurwy nędzy, mógł podmienić dziecko na takim pustkowiu? Baba na to, że Siubiela, zwana także Mamuną, Odmienicą lub Boginką. Rodzice powiedzieli jej, że ją pojebało chyba, na co ona sobie poszła. Matka jednak za nią pobiegła i zapytała, co teraz, co to będzie. Okrutnica na to, że nic, że żyją w lasach demonice takie, bagienne stwory, ni to duchy, ni bestie, które też się płodzą czasami. Jak taka dziecko powije, to żal jej, że nie jest ludzkie. Szuka przeto noworodka po wsiach i jak tylko widzi, że niedopilnowane, to podrzuca swoje nieludzkie, a człowiecze porywa w puszczę, w bagna potworne i tam chowa jako własne. Matka powiedziała babie, że jednak jest pojebana. Ale w duszę jej się wkradła niepewność.

Chłopiec wył, płakał i wierzgał do szóstego roku życia, kiedy to w majową pełnię uspokoił się i odtąd był cichy. Rósł normalnie, ładny był, tylko głowę miał minimalnie za dużą. Nie żeby bardzo, trochę tylko. I oczy nie całkiem normalne. Nie znów, żeby bardzo, ale lekko szerzej rozstawione i ciemne. Nawet ładnie wyglądały, takie elfie jakby. Rodzice nie myśleli za wiele, bo oni w ogóle nie byli myślicielami jakimiś, tylko rolnikami prostymi. Nie poruszali już tematu podmiany i nawet o tym zapomnieli. Do czasu.

Pewnego razu, w bardzo gorący dzień, chłopiec bawił się na podwórku, a matka oporządzała gospodarstwo. Chłopiec miał już ponad sześć lat i bardzo lubił muzykę. Ojciec wystrugał mu fujarkę. On więc na tej fujarce grał, siedząc na wielkim kamieniu. Nagle w trawie zrobił się szum i zewsząd zaczęły wychodzić zaskrońce i jaszczurki. Otoczyły chłopca. Matka, prawie zemdlała ze strachu, ale zdjęta stuporem, patrzyła na to niecodzienne zjawisko. Nikomu później o tym nie powiedziała, nawet mężowi.

Razu znów innego straszna burza nadciągnęła nad okolicę. Wicher okrutny się zerwał, który prawie dachy z domów zrywał. W pewnym momencie uformowało się tornado i sunęło prosto na wieś. Ludzie w przerażeniu zaczęli uciekać. Kiedy chłopak zobaczył, co się dzieje, pobiegł do stodoły i wziął ojcowski nóż rzeźnicki. Taki do zarzynania świniaków. Pobiegł z nim na pole, prosto w objęcia tornada. Splunął na ostrze, pociągnął nim po podeszwach buta, zrobił trzy szybkie obroty i cisnął tym nożem prosto w trąbę powietrzną. Ta z miejsca moc utraciła i rozwiała się w powietrzu. Burza żadnych szkód nie wyrządziła.

O ile ludzie ze wsi chłopaka szanowali, to w szkole w gminie łatwo nie miał. Kiedy było mu już ze czternaście lat, w klasie zmieniła się nauczycielka i z miejsca zaczęła go dręczyć. Wyzywała go od debili i zagroziła, że skierują go do szkoły specjalnej. Prawda taka, że chłopak za dobrze się nie uczył, a i w nosie zadania domowe miał. Nie pojmował wymagań, które system wobec niego formułował. Pewnego dnia, kiedy napisał bardzo źle dyktando, popełniając sto dwadzieścia cztery błędy ortograficzne, nauczycielka zaczęła się wyżywać nad nim tak bardzo, że aż doprowadziła go do złości. Chłopak wiedział, jakimi mocami dysponuje, ale w emocjach czasami tracił nad nimi kontrolę. Wkurwił się na belferkę i, patrząc jej prosto w oczy, syknął złowrogo. Ta z miejsca padła na podłogę i połamała sobie ręce i nogi.

Innym znów razem jeden człowiek we wsi twierdził, że po nocach zmora go dusi. Budził się z bezdechem i czuł, jakby mu ktoś na piersi siedział i w usta mu się wpijał. Był wykończony. Jego żona, wiedząc, że chłopak jest dziwny i mocarny, posłała po niego i obiecała świniaka całego, jak pomoże jej mężowi. Ten przyszedł wieczorem i czekał aż wszyscy zasną. Schował się w szafie i czekał. Po północy zobaczył, jak do pokoju przez okno weszło coś czarnego, kot jakby, ale nie kot jednak, tylko coś podobnego, złowrogiego. Usiadło to coś na mężczyźnie, a ten zaczął rzęzić strasznie i się dusić. Chłopak wyskoczył, chwycił stwora i wsadził go do worka. Wyniósł na podwórko i zaczął tłuc kijem. Tłukł bydlę z pół godziny, po czym wypuścił w ciemność. Potem powiedział, żeby za dnia patrzeć, która dziewczyna będzie miała powybijane zęby i to będzie ta zmora. I rzeczywiście – jedna taka, wypindrowana, z powiększonymi kwasem ustami, miała świeżo wybite wszystkie zęby. Jak tylko została zdemaskowana, czym prędzej spakowała się i pojechała do siostry do Irlandii, i tyle jej było. Mężczyzna od tej pory spał spokojnie.

Kiedy chłopak dorósł, musiał iść do pracy. Dostał robotę w zakładzie mechanicznym, ale mu nie szło. Narzędzia z rąk leciały, koledzy się z niego śmiali i w końcu go zwolniono. Chłopak był bardzo przygnębiony. Całymi dniami siedział w stodole pogrążony w melancholii. Nie chciał jeść, pić, pracować. W nocy się dopiero ożywiał i znikał na całe godziny, wałęsając się po puszczy i bagnach. Wracał o świcie i spał do popołudnia. W końcu rodzice nie wytrzymali i powiedzieli mu, że musi coś zrobić, bo oni go karmić nie będą, a w domu bieda. Wyjawili mu też, że nie jest ich dzieckiem, tylko że Siubiela, Odmienica go podrzuciła do kołyski, a prawdziwe ich dziecko porwała w las i pewnie po dziś dzień gdzieś trzyma. Tego było za wiele. Chłopak tak się wkurwił, że nawyzywał rodziców, spakował się i powiedział, że idzie w takim razie szukać swojej prawdziwej matki. Poszedł z tobołkiem w puszczę. Rodzice za nim płakali, ale w końcu zapomnieli. Tak minęło kilka lat.

Pewnego dnia, a było to jakoś niedawno całkiem, do wsi wszedł postawny mężczyzna. Przystojny i dobrze ubrany. Modne sportowe buty, markowa koszulka i spodnie skrojone według najnowszych trendów. Na ramieniu sportowa torba wiodącej marki. Ludzie ze zdziwieniem patrzyli, bo tak ładnych ludzi to tu nie ma. Mężczyzna poszedł do chałupy rodziców tego dziwnego, co odszedł. Kobieta krzątała się po podwórku i kiedy mężczyzna do niej podszedł, ta aż zakrzyknęła. Rozpoznała w nim swojego syna. Ojciec wrócił z roboty w lesie i też nie posiadał się z radości. Zabili świniaka, narobili jadła, napitku, zaprosili wielu ludzi i wieczorem odbyła się impreza. Wszyscy przyglądali się mężczyźnie i widzieli, że bardzo podobny jest do tego, co odszedł, tego podmienionego, ale głowę miał bardziej normalną i oczy nie tak szeroko rozstawione i jakby jaśniejsze. Pytali go, co i jak, gdzie był i jakie przygody miał. Ten opowiadał, że żył długie lata w puszczy, w zagubionej osadzie na bagnach i że wychowywała go jedna dziwna kobieta. Sprawiał jej jednak wiele problemów i ta w końcu powiedziała mu, że nie jest jej synem, tylko że porwała go w niemowlęctwie z kołyski w dalekiej wsi, podrzucając swoje własne dziecko. Powiedziała mu też, jaka to wieś i kim jest jego prawdziwa matka. On więc uciekł od niej i pojechał w świat. Po latach postanowił odszukać swoją własną rodzinę i tak oto jest tutaj. Wszyscy byli zachwyceni, jedli pieczonego świniaka, pili swojskie wino i bimber, a śmiechom i żartom nie było końca.

Kiedy wszyscy się już rozeszli i chłopak kładł się spać w izbie, weszła jego matka i, tuląc go czule, zapytała, czy on naprawdę jej jest, czy on prawdziwy. Chłopak odpowiedział, że tak, że on prawdziwy, jej własny, że zawsze był. Ona spojrzała na niego i już wiedziała, że to on, ten sam, jej synek, nigdy inny, że nigdy nikt go nie podmienił, że zawsze był tym samym dzieckiem jej ukochanym, od samego początku aż do teraz.

Tulili się przez długie minuty. Płakali. W końcu chłopak powiedział mamie, że w przyszłym tygodniu przyjedzie także jego mąż, z którym rok temu wziął ślub w Edynburgu.

KWIAT PAPROCI – HISTORIA PRAWDZIWA

Mieszka w gminie pewien mężczyzna. Przystojny, nie otyły. Dosyć wykształcony jak na tutejsze warunki. Niestety należy do tego grona ludzi, którym w życiu nic nie wyszło, a nawet jak już wyszło, to z wielkim trudem. Nie mógł utrzymać żadnej pracy. Jak tylko gdzieś się zatrudniał, to po kilku dniach albo nie dawał rady, albo inni nie dawali rady z nim. Był często zwalniany albo sam się zwalniał.

Mieszka u rodziców, którzy żyją z renty rolniczej. Próbował pomagać w gospodarstwie, ale jak tylko za coś się brał, to wszystko łamało mu się w rękach, spadało na ziemię i się tłukło albo zaczynał robotę i nie kończył. Chodził po okolicy niezadowolony z miną skwaszoną. Był małomówny i unikał ludzi. Zbliżał się do czterdziestki, ale ciągle nie wiedział, jakie jest jego życiowe powołanie i jaki kierunek ma nadać swojej egzystencji. Kobiety też żadnej nie miał, bo jak któraś tylko zobaczyła, jak on funkcjonuje, to uciekała w popłochu. Żył głównie marzeniami o dobrobycie i o tym, żeby wreszcie mu w życiu wyszło.

W desperacji zaczął palić różne zioła, co go trochę rozluźniało i przez co stawał się bardziej ciekawy świata i trochę bardziej chętny do ludzi.