Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Pełne ciepła, humoru i zaskakujących spostrzeżeń felietony znakomitej aktorki jeszcze raz potwierdzają jej niezwykłą wrażliwość i dar obserwacji. Janda mówi o sprawach codziennych z taką samą pasją, z jaką opowiada o swych inspiracjach, życiu i sztuce. Nawet w błahych zdarzeniach potrafi dostrzec treści godne uwagi, a te najważniejsze odkrywają przed nią zupełnie nowe znaczenie.
Można płakać ze śmiechu, by za chwilę zrobiło się przejmująco smutno.
(„Wysokie Obcasy”)
Krótkie, dowcipne, celne, błyskotliwe – takie felietony chce się czytać. Lektura obowiązkowa nie tylko dla kobiet!
(„Dlaczego”)
Wspaniałe opisy sytuacji, które wyreżyserowało życie
(„Głos Wielkopolski”)
Felietony zawarte w tej książce były pierwotnie publikowane „Urodzie”, w latach 1997-2001 i w „Pani” w latach 2001-2002.
Teksty te, to nie tylko interesująca, ponadczasowa lektura, ale także ciekawe świadectwo czasów, w których były pisane.
SPIS TREŚCI
CZĘŚĆ I
Telefon. Redakcja „URODY”
SPADAJ! Jestem facetem!
Czy w pani domu straszy?
Znów wszyscy mają kryzysy w małżeństwach
Jadę do Petersburga
Miałam pisać o jakiejś sprawie
Dziś w nocy leżałam bezsennie w łóżku
Mężczyzno, jeśli zabłądziłeś się na tę stronę
Uwielbiam tak zwane trasy
W powitaniu osób przychodzących
Ostatnie z moich dzieci idzie do komunii
Pojechałam na to spotkanie, sama, taksówką
Było tak
Siedziała przede mną zdenerwowana
Jechałam przez miasto, był
A teraz, kiedy jest już spokojniej
Poznałam ich na Wielkanoc
Jadłam niedawno kolację
Boję się samotności
Ostatnią sobotę spędziliśmy z mężem
Najpierw pokroili
Tak chciałam wreszcie
Nie mam zupełnie czasu
Była niezorganizowana
Nic na to nie poradzę
Ten felieton nie będzie miał formy
Kocham mój telefon komórkowy
Znów wakacje
Dzwonię do jednej
Drogie Młode Czytelniczki!
Pierwszej nocy po przylocie
Serce nie sługa
Czy pamiętacie film
Pomyliłam niedawno toaletę
Dziś rano mama
Otwieram pocztę
Nie cierpię zegarków, które
Zdarzyła mi się rzecz okropna
Dzielę życie z psem
Jubileuszowy numer „URODY”
CZĘŚĆ II
Ta pani z małego miasteczka
Zazdrość
Przez ostatnich kilka lat
Czy wierzy pani w horoskopy?
Miałam kiedyś ukochaną gosposię
Ten dzień był taki dlatego
...Nie kocham jeszcze
Zbliża się
Siadła koło mnie
Moja daleka znajoma.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 213
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Krystyna Janda
RÓŻOWE TABLETKI
NA USPOKOJENIE
Wydawnictwo Estymator
Warszawa 2021
ISBN: 978-83-66719-76-7
Copyright © Krystyna Janda
Projekt okładki: Iwona Białas
Zdjęcie na okładce wykonał: Robert JaworskiNa zdjęciu: Krystyna Janda
Spis treści
Część I
Telefon. Redakcja „URODY”
SPADAJ! Jestem facetem!
Czy w pani domu straszy?
Znów wszyscy mają kryzysy w małżeństwach
Jadę do Petersburga. Ostatni
Miałam pisać o jakiejś sprawie
Dziś w nocy leżałam bezsennie w łóżku
Mężczyzno, jeśli zabłądziłeś się na tę stronę
Uwielbiam tak zwane trasy
W powitaniu osób przychodzących
Ostatnie z moich dzieci idzie do komunii
Pojechałam na to spotkanie, sama, taksówką
Było tak
Siedziała przede mną zdenerwowana
Jechałam przez miasto, był
A teraz, kiedy jest już spokojniej
Poznałam ich na Wielkanoc
Jadłam niedawno kolację
Boję się samotności
Ostatnią sobotę spędziliśmy z mężem
Najpierw pokroili
Tak chciałam wreszcie
Nie mam zupełnie czasu
Była niezorganizowana
Nic na to nie poradzę
Ten felieton nie będzie miał formy
Kocham mój telefon komórkowy
Znów wakacje
Dzwonię do jednej
Drogie Młode Czytelniczki!
Pierwszej nocy po przylocie
Serce nie sługa
Czy pamiętacie film
Pomyliłam niedawno toaletę
Dziś rano mama
Otwieram pocztę
Nie cierpię zegarków, które
Zdarzyła mi się rzecz okropna
Dzielę życie z psem
Jubileuszowy numer „URODY”
Część II
Ta pani z małego miasteczka
Zazdrość
Przez ostatnich kilka lat
Czy wierzy pani w horoskopy?
Miałam kiedyś ukochaną gosposię
Ten dzień był taki dlatego
...Nie kocham jeszcze
Zbliża się
Siadła koło mnie
Moja daleka znajoma
Część I
Telefon. Redakcja „URODY":
– Pani Krystyno, dziękujemy za ostatni felieton, dostaliśmy go w nocy faksem, podoba nam się, ale jest cały pisany dialogiem, a my mamy listy od czytelniczek z prośbami, żeby nie pisała pani felietonów w formie dialogów, bo mają z tym problemy. Aha, jeszcze jedno, ten następny będzie na maj. Czy nie napisałaby pani o swojej pierwszej miłości?
Ja: – O mojej pierwszej miłości? Musiałabym kłamać.
„URODA”: – Napisze pani, o czym zechce. Pozdrawiamy.
Nie pisać dialogiem! Dlaczego? Moja ulubiona forma. Niczego tak nie rozumiem jak dialogu. Dialog zostawia tak wiele miejsca dla interpretacji i wyobraźni. No tak, ale czytanie dialogów to mój zawód. Wszystkie sztuki, scenariusze to właściwie suchy dialog. Uwielbiam to, ale trudno. Szkoda. A mam taki smakowity dialog w zanadrzu. Wracałam dwa dni temu z Nowego Jorku i kilka godzin w samolocie rozmawiałam z mężczyzną, który mnie na szczęście nie znał. Ten człowiek ma wszystko, pieniądze, fabryki, hotele, domy, żony, narzeczone, dzieci, dzieła sztuki – tylko nie ma celu w życiu. Dzięki niemu uświadomiłam sobie, że w naszych czasach, budzącej się konsumpcji i apetytu na wszystko, wybór i eliminacja są prawdziwą sztuką i świadectwem dojrzałości. Że świadomie „nie mieć” – jest nobilitacją i uspokojeniem. Dużo tej rozmowie zawdzięczam.
Moja pierwsza miłość?... Boże, to horror! Co za temat? Nawet nie chcę o tym myśleć. Trudno!
Moja pierwsza miłość jest przykładem na to, że „mieć”, dużo „mieć” i całkowicie „mieć” to klęska. Moja pierwsza miłość to historia zachłanności, zaborczości, braku dojrzałości.
To młodzieńcza, ekstremalna definicja uczucia, jego dowodów, i próba ich egzekwowania. To ciągła walka, brak tolerancji, walka o wyłączność i cierpienie z zazdrości.
Mój pierwszy chłopak, miły, inteligentny, zdolny student architektury, chyba naprawdę mnie kochał zwariowaną młodzieńczą miłością. Został przeze mnie, z miłości i w imię tej miłości, miłości największej, jedynej, absolutnej, jak nam się wtedy wydawało, całkowicie ubezwłasnowolniony, zdominowany i pozbawiony możliwości samodzielnego myślenia. W imię miłości. Biedny chłopak. Żył, oddychał, myślał, martwił się ze mną. Wszystko ze mną. Wszystko razem. Nie wolno było nic osobno. Ale wtedy wydawało się nam obojgu, że tak trzeba. Że tak jest, jak się kocha.
Zwyciężyłam wszystko, jego rodzinę, kolegów, studia, przyzwyczajenia, przyjaciół. Wszystko. Na koniec został mi tylko jeden przeciwnik, jedna konkurentka... jego pasja i miłość od dzieciństwa, łódka.
Pieprzony „Hornet”, na którym pływał po Zalewie Zegrzyńskim jak nikt, a ja siedziałam na brzegu, połykając łzy zazdrości.
Pamiętam, on szczęśliwy, wykonując przede mną popisy prawie cyrkowe z dumą, i ja plączącą ze złości. Siedziałam, patrzyłam na to i popijałam ulubione herbatniki łzami i kefirem, jednocześnie przysięgając jej (łódce) zemstę i nienawiść do końca życia. Nie zauważałam, jaki on jest z nią szczęśliwy i że ona i to ich szczęście jest dla mnie. I pewnego dnia zwyciężyłam. Zrezygnował. Przestał pływać. Byłam jedyna. Byłam najważniejsza To był ostateczny dowód miłości. I wtedy, niedługo po tym haniebnym zwycięstwie, rozstałam się z nim. Bo nie wiem. Bo koniec. Bo coś. A może dlatego, że zajmował mi za dużo czasu, a ja już miałam nową miłość, świat, do którego on nie miał dostępu, TEATR, studia w PWST. Przeszkadzał mi. Chciał, żebym była tylko dla niego. Chciał naszego młodzieńczego dowodu miłości, tym razem ode mnie. Ofiary, wyłączności, której ja już nie mogłam mu dać. Szukał, jak ja wcześniej, poczucia bezpieczeństwa. Aż mnie boli, kiedy o tym myślę.
Dziś wiem, że taki „absolut”, taka tyrania, bezwzględność miłości nie może istnieć. Że tak dużo trzeba dać i umieć wybaczyć, żeby dostać to samo w zamian. Ale gdyby ktoś mnie zapytał, po tylu latach, co to jest miłość, jaka ona jest, jaka powinna być, nie umiałabym odpowiedzieć.
Wiem, że jest wspaniała i nic więcej nie wiem. Że nie jest wieczna i bezkompromisowa, i wiem, że jestem już dorosła i biorę za wszystko odpowiedzialność. Wiem też, że umiejętność ograniczania swoich żądań i oczekiwań bardzo pomaga.
A teraz wiem też, że moje szczęście polega między innymi na tym, że wczoraj, kiedy przypadkowo spojrzałam na dłoń mojego męża chwytającego cukiernicę, ruch tej ręki i sposób, w jaki ją chwycił, wywołał we mnie bardzo przyjemny dreszcz. Z resztą jakoś sobie poradzimy.
PS. Czy wy też czujecie ulgę, kiedy zapakujecie bagaże i już od tego momentu macie tylko to, co zapakowaliście? Jak to upraszcza i porządkuje życie! Przy czym moje bagaże, z upływem lat, są coraz mniejsze. Mam nadzieję, że niedługo nic mi nie będzie potrzebne do szczęścia, w każdym razie nic materialnego. Pozdrawiam.
SPADAJ! Jestem facetem. Udaję kobietę, bo mi tak wygodniej. Udaję słabość, udaję bezradność, bo taki jest mój obowiązek, bo tego się ode mnie oczekuje, bo tak łatwiej mi żyć, ale tego nie cierpię.
– Niech pani spojrzy na mnie zalotnie – mówi do mnie fotograf. – Jakby pani chciała mnie uwieść.
Oszalał? Myślę. Jego uwieść. A spadaj! Jak coś takiego mogło mu przyjść do głowy? Ja jestem facetem, to mnie trzeba uwodzić! Zresztą i tak niespecjalnie mnie to interesuje. To mnie nudzi, za dużo wysiłku, komplikacje. Spadaj! – myślę jak każdy normalny facet.
– Czy mogłaby pani włożyć dłonie między uda, pochylić się, wydąć usta i uśmiechnąć? Będzie pani wyglądała tak mniej ostro, tak...wie pani, bezbronnie i sympatycznie.
Dłonie między uda? Człowieku! Poproś o to Holoubka albo Zapasiewicza, zaproponuj, żeby oni wydęli usta i wyglądali bezbronnie, dlaczego ja?
– Niech pan robi zdjęcia i nie marudzi. Mam na nich wyglądać inteligentnie, na tym mi zależy! Udaję w życiu kobietę, głupią i bezradną, bo wtedy nie płacę mandatów, ale to wszystko.
Mój mąż mówi, że w dodatku jestem stuprocentowym facetem! Lubię golonkę, chociaż szczecina na niej mnie brzydzi. Lubię śledzie i ogórki kiszone. Lubię czytać gazety, leżeć na tapczanie, oglądając telewizję. Nie cierpię tak zwanego babskiego gadania, plotek i zwierzeń. Nie jestem sentymentalna. Wolę prawdę od kłamstwa, mam wytrwałość, upór i wytrzymałość słonia. Odporność psychiczną żółwia. Pozwalam sobie na niewiedzę, infantylność, histerię czy euforię, żeby innym sprawić przyjemność, potwierdzić mój wizerunek, a potem jestem po prostu zmęczona. Dużo rozumiem, wiele czuję, wyciągam wnioski, ponoszę konsekwencje i nie rozczulam się nad sobą. Nie pamiętam, kiedy chorowałam. Rano decyduję, czy dziś udaję kobietę, czy zostaję facetem, to zależy od trudności, komplikacji dnia. Jeżeli wyjątkowo skomplikowany – wybieram kobietę. Łatwiejszy – spokojnie, jestem facetem i do tego wyjątkowo leniwym i niezależnym.
Nie cierpię kobiet na drodze. Ale kiedy kobieta myli się i zmienia zdanie, mam dla niej sympatię i czułość, facetowi wjechałabym z całej siły w kuper, i pewnie kiedyś to zrobię, jeśli będą mnie dalej poganiać na drodze, niecierpliwie trąbiąc, oczywiście dlatego tylko, że baba, czyli ja, się zagapiła.
Wiem, że inni faceci mówią o mnie z lekceważeniem i pogardą, ale to normalne, dobrze udaję kobietę.
Od lat przekonuję facetów, a może kobiety udające facetów, żeby obsadzali mnie w rolach męskich. Tłumaczę: – Bierzesz scenariusz, sztukę, główna rola – facet, obsadzasz mnie. Normalnie. Nic nie zmieniając, tylko rodzajniki. Poza tym wszystko nareszcie będzie się zgadzało. Powiedziałam to ostatnio Andrzejowi Wajdzie, który, na marginesie, jest facetem. Spojrzał na mnie uważnie i powiedział: – Aaaa! Tak kombinujesz? Rozumiem. To bardzo rozszerza horyzont. To zmienia postać rzeczy. Będę tak myślał.
Jestem pewna, że mnie zrozumiał i wie, że nie żartowałam.
Wczoraj usłyszałam w radiu, że delegacja polska na światowy kongres w sprawach kobiet pod przewodnictwem posła na sejm, pana Kropiwnickiego, jako jedyna z krajów europejskich we wszystkich sprawach głosowała tak jak fundamentalistyczne kraje islamskie. Gratuluję delegacji i polskim kobietom! Ja na szczęście, jak wyjaśniam to powyżej, nie mam z tym nic wspólnego, ale współczuję, współczuję paniom!... Jak pan Kropiwnicki jestem facetem, ale współczuję.
Boję się burzy i ciemności, szybko marznę i gubię się w lesie, każdy inny facet może mi z łatwością przyłożyć i będę bezradna, co więcej, będzie mnie to bolało. Ale... w ciemności szybko umiem znaleźć świecę. Jeśli zmarznę, pożyczam marynarkę od jakiejś kobiety, która udaje mężczyznę, a ona mi jej szarmancko użycza, bo jej zależy na nieskazitelności wizerunku. Staram się sama do lasu nie wchodzić, a kobietę, która mnie bije po to, żeby inni uwierzyli, że jest facetem, podam do sądu! A jak będzie mi się chciało, to niedługo przestanę cokolwiek udawać, bo mi już nie zależy, i będę mówić prawdę, zawsze, wszędzie i każdemu.
Najważniejsze z tego jest to, że moje dzieci nie mają wątpliwości, że jestem mamą, widzowie, że człowiekiem, mama, że córką, mąż, że żoną. A panu Kazimierzowi Kutzowi zdania skierowanego do mnie o tym, że pozwolono mi zrobić film fabularny tylko dlatego, że rok, w którym go robiłam, był Rokiem Kobiet, nie zapomnę nigdy. I nie daruję.
Moje drogie panie, nie chodzę na wasze zebrania, nie krzyczę, nie domagam się, nie walczę o prawa, szacunek i sprawiedliwość, bo jakoś nie mogę. Nigdy nie byłam typem działaczki i wojowniczki. Robię swoje, ale dziękuję, że robicie to i w moim imieniu. Pozdrawiam. Ja mam sytuację wyjątkową, jestem aktorką. A aktorka to nie kobieta, nie mężczyzna, to... aktorka. Nikt mnie nie traktuje poważnie, a mnie z tym dobrze.
Ach, dziś wieczorem będę sobie kobietą, mam coś do załatwienia z moim mężem, a jak to w interesach, trzeba znać słabe strony przeciwnika i umieć korzystać z tej wiedzy. Zapowiada się miły wieczór.
Pozostaję z wyrazami szacunku.
KONIEC BEZPŁATNEGO FRAGMENTU
ZAPRASZAMY DO ZAKUPU PEŁNEJ WERSJI