Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czwarty tom pełnego wydania dzienników Krystyny Jandy!
Krystyna Janda - kobieta instytucja, a raczej instytucja - kobieta. Na pełnych obrotach w domu, w teatrze, w firmie, w życiu społecznym i politycznym. Z mocnym wsparciem i pomocą rodziny, najbliższych i współpracowników. Aż do dnia, który wszystko zmienił, przewartościował i ułożył od nowa. Do dnia śmierci męża.
Wszystko, co potem, było inne. Zmienił się film "Tatarak" robiony z Andrzejem Wajdą, zmienił się Teatr Polonia i choć otworzył się Och-Teatr, to i tak inny, niż miał być z Edwardem.
Dziennik z lat 2007–2010 to nie tylko piękny dowód potęgi miłości, ale też siły, jaką musi wykazać się żona - nie tylko Krystyna Janda, ale każda kobieta, która przez wiele lat tworzyła partnerski, wspierający się związek. Siły, z którą dalsze wyzwania musi podejmować sama. O tym jest ten dziennik.
Krystyna Janda - aktorka teatralna i filmowa, reżyserka, pisarka i piosenkarka. Ma na koncie ponad sześćdziesiąt ról teatralnych i ponad pięćdziesiąt filmowych. Wielokrotnie nagradzana w kraju i na świecie. Uznana za aktorkę stulecia polskiego kina i Człowieka Wolności w kategorii "Kultura" z okazji 25-lecia przemian ustrojowych. W 2004 roku stworzyła fundację, a w jej ramach dwa teatry: Teatr Polonia i Och-Teatr, które prowadzi do dziś.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 566
Copyright © Krystyna Janda, 2019
Projekt okładki
Paweł Panczakiewicz
www.panczakiewicz.pl
Zdjęcie na okładce
© Adam Kłosiński
Wydawnictwo pragnie podziękować poniżej wymienionym osobom, których fotografie znalazły się w książce: Andrzej Wierdak, Adam Kłosiński, Magda Umer, Piotr Bajcar, Małgorzata Solak, Anna Czarnecka, Maciej Łysakowski, Klaudia Wojciechowska, Natalia Zmyślna, Marek Dusza, Jerzy Baranowski/PAP; Stanisław Dąbrowiecki/PAP, Archiwum/PAP.
Pozostałe zdjęcia pochodzą z archiwum prywatnego Autorki.
Oddzielne podziękowania wydawnictwo pragnie złożyć Fundacji Krystyny Jandy na Rzecz Kultury, której materiały znacznie wzbogaciły tę publikację oraz Pani Barbarze Minkiewicz za zgodę na publikację tekstów Grzegorza Skurskiego.
Redaktor prowadzący
Michał Nalewski
Przygotowanie zdjęć do druku i konsultacja merytoryczna
Maciej Łysakowski
Redakcja
Małgorzata Grudnik-Zwolińska
Korekta
Jolanta Tyczyńska
ISBN 978-83-8123-612-8
Warszawa 2019
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
2007
1 stycznia 2007, poniedziałek, 20:00
Śpijmy!
Wszystkiego dobrego raz jeszcze!
1 stycznia to święto Nowego Roku, Światowy Dzień Modlitw o Pokój.
W Kościele katolickim – uroczystość Świętej Bożej Rodzicielki Maryi.
Na Haiti – Święto Niepodległości, na Kubie – Święto Wyzwolenia.
1 stycznia urodzili się Zygmunt Stary, Mieczysława Ćwiklińska i pan Erwin Axer, składamy Mu z tej okazji najserdeczniejsze życzenia wszystkiego dobrego. Czytam właśnie Jego ostatnie książki, Zapamiętać i Kłopoty młodości, kłopoty starości, które dostałam na Gwiazdkę, i jak zwykle, jak i nad poprzednimi, umieram z zachwytu.
1 stycznia urodzili się także panowie Andrzej Hiolski, Maurice Bejart, Mieczysław Kalenik, Jerzy Karaszkiewicz, Janusz Michałowski.
To dzień urodzin Joasi Jędryki, Bożenki Adamek, Ewy Kasprzyk – i z tej okazji wszystkiego dobrego, moje Panie!
Tego dnia w roku 1867 szwedzki chemik Alfred Nobel wynalazł dynamit.
A ja zapalam dziś lampkę na grobie mojego przyjaciela i mojej wielkiej miłości, rzeźbiarza Mieczysława Borysa.
4 stycznia 2007, czwartek, 07:43
ŻYCIE BEZ RADOŚCI JEST JAK DŁUGA PODRÓŻ BEZ GOSPODY. (Demokryt)
Nie odzywam się, bo głowę mam zajętą zupełnie czym innym.
Premiera niedługo, a ja… na zakręcie. Jak zwykle, tyle że to trochę inny zakręt. A do tego początek roku i w teatrze tyle spraw, tyle spraw…
Proszę mi wybaczyć. Powrócę.
Właśnie skończyłam poranną naukę tekstu. Dobrego dnia. Żyjcie szczęśliwie.
5 stycznia 2007, piątek, 21:00
SPRAWIEDLIWOŚĆ POLEGA NA CZYNIENIU TEGO, CO TRZEBA, A NIESPRAWIEDLIWOŚĆ NA CZYNIENIU TEGO, CZEGO NIE POTRZEBA. (Sokrates)
Wczoraj do jednego z ośrodków zdrowia przyskakał na jednej nodze chłopak z pobliskiej szkoły. Licealista chyba. Drugą nogę miał zwichniętą, stłuczoną, pękniętą, nie wiadomo. Przyskakał z największym wysiłkiem, wskoczył schodek za schodkiem na pierwsze piętro, pytał o chirurga, zaglądał do każdego z gabinetów, tam mówiono mu, że chirurga nie ma, a żaden inny lekarz go nie przyjmie, bo nic nie poradzi, i zamykano mu drzwi przed nosem. Skakał przez korytarz, pukał do każdego z kolejnych gabinetów z naiwną nadzieją, wreszcie pod ostatnimi drzwiami się przewrócił na śliskim linoleum. Wstał, spojrzał na korytarz, ludzi na korytarzu, na moment zawiesił wzrok na widoku za oknem, a potem zaczął wrzeszczeć: – JAK JA NIENAWIDZĘ TEGO KRAJU!!!!! JAK JA NIENAWIDZĘ TEGO KRAJU!!!!
Z gabinetów powybiegały pielęgniarki i lekarze, pacjenci. Któraś z pielęgniarek zapytała: – O co panu chodzi?
– O GÓWNO! O GÓWNO! – wydarł się i skacząc na jednej nodze, zaczął zmierzać do wyjścia. A wszyscy, widząc już tylko jego plecy, jeszcze długo słyszeli: TRZEBA STĄD SPIERDALAĆ! LUDZIE! TRZEBA STĄD SPIERDALAĆ!
Opowiedziała mi tę historię starsza pani, kupująca bilety do naszego teatru, prosto po odebraniu wyników badań w tejże przychodni lekarskiej. (Opowiedziała z wyraźną przyjemnością, zachowując słownictwo).
Dookoła zamieszanie w państwie, Kościele, w bankach, wypadki, ranni, wojny, anomalie pogodowe, a ja zwyczajnie, jak gdyby nigdy nic, pierwszy raz zagrałam całość. Szczęśliwe dni. Czy to jest normalne? – Tak, tak, opuszczać i podnosić głowę, czesać i szczotkować włosy, jeśli się tego wcześniej nie zrobiło lub się nie pamięta, czy się zrobiło, piłować paznokcie, jeśli to konieczne, i tak jakoś przez to wszystko przebrnąć, tylko, tylko tyle, nic więcej (Beckett Szczęśliwe dni).
8 stycznia 2007, poniedziałek, 05:45
Tak, byłem moim ojcem i byłem moim synem, stawiałem sobie pytania i odpowiadałem na nie, jak umiałem, kazałem sobie opowiadać wieczór po wieczorze tę samą historię, którą znałem na pamięć, nie mogąc w nią uwierzyć… Tak właśnie przetrwałem, do teraz. I jeszcze dziś wieczór wydaje mi się, że to jakoś pójdzie, jestem w moich objęciach, trzymam się w swoich ramionach, nie bardzo czule, ale wiernie, wiernie. Zaśnijmy, jak pod tamtą daleką lampą, objęci, bośmy wiele mówili, wiele słuchali, wiele cierpieli, wiele udawali (Texte pour rien).
Samuel Beckett. Irlandzki protestant. Ten tekst napisał, kiedy był młody. To liryczny skrót Szczęśliwych dni. Samotność i osobność.
Szczęśliwego dnia. I pamiętajcie, będzie on radosny i szczęśliwy choćby tylko dlatego, że będzie.
12 stycznia 2007, piątek, 07:54
MĘSTWO I RADOŚĆ TO OBOWIĄZKI ŻYCIA. (Bertrand Russell)
Dziś premiera Szczęśliwych dni Becketta. Cytat powyższy całkowicie z tym zdarzeniem się rymuje.
Piotr Cieplak – reżyser – roztrzęsiony. Jerzy Trela – wielki aktor, mój partner w tym utworze – spokojny.
Dziś też podobno premiera Happy Days w National Theatre w Londynie, w roli Winny Fiona Shaw, moja ulubiona brytyjska aktorka teatralna.
No nic. Trzymamy się tu w Warszawie i ja, i Jurek – mój ukochany Willy, trzymamy się nadziei, że to, co gramy, będzie ludziom bliskie.
Podobno Beckett powiedział kiedyś: Kto może sobie dać radę z życiem? Tylko kobieta.Jakoś trzeba dać sobie radę.
Dobrego dnia.
Samuel Beckett
SZCZĘŚLIWE DNI
(Happy Days)
Przekład: Antoni Libera
Reżyseria: Piotr Cieplak
Scenografia: Andrzej Witkowski
Światło: Edward Kłosiński
Producent wykonawczy: Rafał Rossa
Obsada: Krystyna Janda, Jerzy Trela
Czas trwania spektaklu: 140 minut, jedna przerwa
Kobieta i Mężczyzna – Winnie i Willie z codziennym mozołem oswajają śmierć. Jak wszyscy przed nimi i po nich przegrają, ale ich kres okaże się wyzwoleniem, jeszcze jednym, kolejnym, ostatecznym szczęśliwym dniem. Logika i Rozum były w tym zmaganiu nieodzownym, choć zawodnym orężem. W ostatecznym rachunku bohaterów ratuje miłość i wzajemne oddanie. Dla nas ta historia pozostanie także lekcją, jak drogocenne mogą być słabostki, okruchy wspomnień, magia bliskich nam przedmiotów i... poczucie humoru.
14 stycznia 2007, niedziela, 06:22
NATURA NIE ŁAMIE SWOICH PRAW. (Bertrand Russell)
Nie mogę spać, obudził mnie ktoś w nocy głupim telefonem, potem nie udało mi się zasnąć. Czytałam skutkiem tego od 3:00, a teraz siadam do komputera, szczególnie że ostatnio się podobno lenię, za mało piszę i jestem śpioch, jak powiedziała jedna moja znajoma, siadam do komputera dopiero koło siódmej każdego ranka, skandal! Przepraszam.
Wczoraj pierwszy po premierze, po premierowej traumie, spektakl dla „normalnej”, jak my to nazywamy, publiczności. Takiej z kasy za biletami, czyli z ulicy, jak to się różnie nazywa w teatrach.
Oczywiście ta publiczność zachowywała się i reagowała zupełnie inaczej niż te cztery sale z prób generalnych i publiczność premierowa. Bardziej skupieni, cichsi, mniej rozbawieni, mniej nastawieni na Beckettowski show. Nawet wejście Jurka Treli w damskim szlafroku, tak bawiące tamtych, dla tych wczoraj było ciszą i oczekiwaniem. Reżyser zadowolony.
A propos premierowych traum, oczywiście jak przy każdej premierze i nerwach, dla rozluźnienia wiele teatralnych, środowiskowych anegdot na temat. (To ciekawe, że przy okazji premier albo rozmawia się o innych premierach, albo aktorki namiętnie opowiadają o swoich porodach, zresztą aktorzy też o porodach żon, to się już chyba nie zmieni!).
Wracając do anegdot teatralnych związanych z premierami, przebił wszystkich Jurek Trela, opowiadając o pijanym strażaku, podczas jednej z premier w Teatrze Słowackiego w Krakowie, lata temu. Odbywała się więc premiera Lasu Ostrowskiego, dekoracją był las, realistyczne drzewa na scenie itd. Ten nieszczęsny funkcjonariusz straży pożarnej tak się zanietrzeźwił z okazji premiery, że w trakcie przedstawienia pomyliły mu się rzeczywistości, wyszedł na scenę i nasikał pod drzewem scenicznym, w lesie teatralnym.
Przedwczoraj nasza teatralna fryzjerka, kiedy wracała właśnie po premierowym przedstawieniu do domu nocą, a mieszka na wielkim osiedlu, blokowisku nie do ogarnięcia rozumem, spotkała bardzo zmartwionego, błąkającego się pijaka. Przestraszyła się i chciała uciekać, kiedy ten zatrzymał ją błagalnym głosem pełnym udręki: Niech się pani mnie nie boi, nic pani nie zrobię, chodzi tylko o jedno… czy pani przypadkiem nie wie, gdzie ja mieszkam?
Dobrej niedzieli. Dobrego dnia.
Nasz Beckett przyszedł na świat. To był trudny, choć radosny poród. Teraz gramy do piątku i przedstawienie „osadzamy na swoim miejscu przy udziale i w towarzystwie publiczności”.
Dobrego dnia.
16 stycznia 2007, wtorek, 07:09
INNI DAJĄ MI POCZUCIE SPEŁNIENIA. (Erich Fromm)
Oj, ale zamieszanie z tym Beckettem. Skrajnie różne recenzje. Anyway, ukochany nasz, skromny, Piotr NOBODY, jak o sobie mówi, Piotr Cieplak, wrażliwy do granic możliwości reżyser, się za bardzo nie przejął.
Goo! – jak czasem do mnie mówił podczas prób, co mnie śmieszyło, ale skutkowało.
Gramy co wieczór, sala pełna. Ludzie siedzą w skupieniu, a w drugim akcie w długich pauzach, w których słucham z widzami, jak wyimaginowane przedmioty się osuwają i zapadają, słychać tramwaj, ruszający z placu Unii w naszą stronę do Marszałkowskiej. Ćwiczę te pauzy z publicznością z zapałem, ciekawe, do jak długich dojdę. Przyznaję, że mam ambicje w tej sprawie. No, ale żeby sobie na nie pozwolić, muszę ciężko pracować wcześniej, bardzo ciężko. Wczoraj raz ktoś kaszlnął, ale było długo, przyznaję. Sorry!
Dobrego dnia. Cudnego! Szczęśliwego!
18 stycznia 2007, czwartek, 05:37
PRZYJAŹŃ ZASTĘPUJE LUDZIOM ICH POPĘDY I ZAPEŁNIA PUSTKĘ. (Erich Fromm)
W Teatrze Polonia próby do Rajskich jabłek, opowieści o Włodzimierzu Wysockim, całe dnie śpiewają jego piosenki po rosyjsku… i wraca, wszystko wraca… wspomnienia, emocje z tamtych lat, przypominają się i wzruszenia, i poczucie buntu, i bezsiły. I wybory z tamtych lat, i marzenia, i miłości, i… jak można się tak niszczyć, tak szastać swoim życiem… jak Wysocki.
Nie wiem, jaki będzie ten spektakl, słyszę tylko całymi dniami, jak śpiewają, rozmawiają, dyskutują, kłócą się… W poniedziałek wieczorem zobaczę rezultat na pierwszej generalnej. Teraz tylko, kiedy czasem przechodzę niedaleko małej sceny, chwyta za gardło zdanie po rosyjsku śpiewane. To jedno, to drugie, to jeszcze inne.
А на левой груди – профиль Сталина,
А на правой – Маринка анфас.
Na lewej ręce profil Stalina, na prawej Marinka „anfas” – tamte tatuaże.
Teatr, teatr, teatr, rano próby do tej premiery, która tuż-tuż, w rocznicę urodzin Wysockiego 25 stycznia, po południu gramy Darkroom, na koniec my z Jurkiem Trelą na dużej scenie z Beckettem. Kiedy kończy się dzień, ściany, lampy, powietrze oddychają z ulgą i zalega cisza, ale uczucia wyzwolone, emocje gdzieś zostają, przecież to nie znika, nie przepada! To mały teatr, na nic nie ma miejsca, każdy nowy element dekoracji przeraża, bo nie ma już gdzie go upchnąć, jak przestaje grać i martwieje, czeka znów na swoją kolej. Ale energia? Co się z nią dzieje? Gdzie ona się podziewa, jak sobie daje radę?
Dobrego dnia. Gdybyście nie mieli gdzie magazynować emocji, przyjdźcie, u nas jakoś się zmieszczą.
I teraz dla tych, co nie wiedzą albo wiedzą nie do końca lub nie pamiętają.
Za Wikipedią:
Włodzimierz Siemionowicz Wysocki (właśc. Владимир Высоцкий, Władimir Wysockij) (ur. 25 stycznia 1938, zm. 25 lipca 1980) – aktor, pieśniarz, poeta rosyjski. Jako aktor zyskał sławę swoimi kreacjami w Teatrze na Tagance oraz kilkoma rolami filmowymi. Dla większości był przede wszystkim pieśniarzem. Śpiewał niskim barytonem przy akompaniamencie gitary (później również z orkiestrą) pieśni trudne, wymagające kunsztu aktorskiego i ekspresji. Pierwotnie pod wpływem twórczości Okudżawy, dość szybko znalazł własną drogę wyrazu. Enfant terrible radzieckiej sceny rozrywkowej, nigdy nie zyskał uznania w oczach władz radzieckich. Zmarł nagle na serce wskutek nałogu (uzależnienie od różnych środków pobudzających) i wyniszczającego trybu życia. Jego śmierć poruszyła całą Moskwę, a pogrzeb zgromadził olbrzymie tłumy. Do dziś jego grób tonie w kwiatach, płoną gitary, a wielbiciele jego twórczości starają się zgłębić fenomen Wysockiego.
Życiorys
Dzieciństwo
Wysocki urodził się 25 stycznia 1938 roku w Moskwie. Jego matka, Nina Maksymowna, urodzona w 1912, była tłumaczką z języka niemieckiego. Ojciec, Siemion (Semen) Władimirowicz Wysocki, urodzony w 1915, był pułkownikiem w stanie spoczynku. Po wybuchu wojny wyjechał na front. W czasie rozstania z żoną poznał swą drugą żonę. Matka Wołodii została sama z dzieckiem. W 1941 rozpoczęły się bombardowania Moskwy, dlatego wraz z synem ewakuowała się do miasta Buzułuk, w obwodzie orenburskim. Okres ten musiał odbić się na psychice chłopca. Mieszkał na wsi, a choć jego matka miała pracę, nie przelewało im się. Ze wspomnień matki wynika, że już wtedy Wołodia przejawiał dobre serce, chętnie dzielił się jedzeniem z innymi ewakuowanymi dziećmi, często w gorszym niż on położeniu. W czasie wojny, a także bezpośrednio po jej zakończeniu chłopiec nieustannie ocierał się o śmierć, cierpienie, samotność i sieroctwo. Być może dlatego tak często pisał później o wojnie w swoich wierszach.
W 1943 Wołodia z matką wrócili do Moskwy i zamieszkali na ulicy Pierwszej Mieszczańskiej 126 – obecnie Проспект Мира (Prospiekt Mira). W 1947 chłopiec wyjechał do Niemiec, gdzie na jakiś czas zamieszkał z ojcem i jego drugą żoną. Tam zaczął naukę gry na fortepianie.
Młodość
W 1949 roku wrócił do Moskwy i zamieszkał z matką na ulicy Большой Каретный (Bolszoj Karietnyj) nr 15. Ulica ta, nieciesząca się dobrą sławą, wywarła głęboki wpływ na Wysockiego. Tam poznał młodzież żyjącą na granicy prawa, tam prawdopodobnie nauczył się grać na gitarze. O Wielkim Karetnym napisał piosenkę Где твоих 17 лет (Gdzie twoje 17 lat?), odpowiadając sobie na to pytanie w refrenie: „Na Bolszom Karietnym”.
W 1955 roku zaczął uczestniczyć w zajęciach koła dramatycznego w domu kultury, pod kierunkiem aktora moskiewskiego Teatru Dramatycznego MChAT – Władimira Bogomołowa. Bogomołow był entuzjastycznie nastawiony do Wołodii. Na pytanie matki, czy Wołodia może występować, odpowiedział: „Nie tylko może, ale wręcz powinien. Ma talent”.
Gdy Wysocki skończył szkołę średnią (nr 186 w Moskwie), jego najbliższe otoczenie zaczęło namawiać go, by wstąpił do moskiewskiego instytutu inżynieryjnego im. Kujbyszewa. Sam Wysocki marzył jednak o studiach w szkole aktorskiej, ale presja otoczenia – matki, ojca i dziadka-prawnika – była zbyt silna. Szalę przeważył jego przyjaciel Igor Kochanowski, który zdał na tę uczelnię i przez pierwszy semestr uczył się wraz z Wołodią. To znaczy Igor się uczył, a Wołodia mu towarzyszył w zajęciach, myślami będąc przy swej jedynej wówczas miłości: sztuce teatralnej. Po pierwszym semestrze Wołodia odszedł z uczelni, mówiąc: „Starczy tego inżynierowania, już nie mogę”. Nie pomogły namowy i sugestie, że przecież ma zdolności matematyczne.
Studia aktorskie
Po rzuceniu studiów Wysocki oddał się bez reszty sztuce aktorskiej. Do późnej pory przesiadywał na próbach w kółku dramatycznym, zaczął też pisać wiersze. Egzaminy do szkoły teatralnej kosztowały go wiele wysiłku. Pewną przeszkodą wydawał się zachrypnięty głos. Wołodia musiał przynieść zaświadczenie od laryngologa, że jego struny głosowe są zdrowe. Lekarz napisał, że głos wymaga jedynie odpowiedniego „ustawienia”. Tak się też stało. W trakcie jego późniejszej kariery teatralnej i estradowej widzów zawsze dziwiła niezwykła zdolność Wysockiego do zmiany brzmienia głosu – od zachrypniętego basbarytonu do czystego barytonu. W 1956 roku został przyjęty do szkoły teatralnej przy moskiewskim teatrze dramatycznym MChAT, którą ukończył w 1960 roku. Na pierwszym roku studiów zaczął śpiewać z akompaniamentem gitary. Początkowo były to tzw. pieśni „błatne”, czyli podwórkowe, których nasłuchał się, biegając jako dziecko po Wielkim Karetnym. Na uwagi, że musi zacząć zapisywać swe utwory nutami, odpowiadał pytaniem: „Po co? Przecież wszystkie je pamiętam”. Pamięć miał podobno fenomenalną. Na pierwszym roku poznał też swą pierwszą żonę – Izę Żukową (ur. 1937). W 1959 roku dostał pierwszą poważną rolę – zagrał Pietrowicza w Zbrodni i karze Dostojewskiego. Wtedy też po raz pierwszy stanął przed kamerą.
Początek kariery
W latach 1960–1964 pracował (z przerwami) w Teatrze Puszkina; zagrał tam około dziesięciu ról, w większości epizodycznych. W moskiewskich gazetach pojawiły się pierwsze recenzje z jego występów. W tym okresie zaprezentował publicznie swe pierwsze pieśni, m.in. Tatuaż.
W 1961, w czasie zdjęć do filmu 713 prosi o pozwolenie na lądowanie, Wysocki poznaje swoją drugą żonę, Ludmiłę Abramową, również aktorkę. Do kobiet zawsze miał dużo śmiałości, a może to one ośmielały go chętnie. Uroczy kompan, obdarzony licznymi talentami, przystojny, choć niewysoki (miał około 1,74 wzrostu), nie zanadto dbający o strój, ale obdarzony silną osobowością, musiał budzić zainteresowanie kobiet. To, że tak niewiele wiemy o jego życiu osobistym, świadczy najlepiej, że nie zależało mu na epatowaniu skandalami – miał inne argumenty na drodze do sławy. Najwięcej o jego problemach, ułomnościach i chorobie dowiedziano się po śmierci Wysockiego: z książki autorstwa Mariny Vlady, jego trzeciej żony. Książki tyleż interesującej, co kontrowersyjnej.
W 1962 roku przyszedł na świat pierwszy syn Wołodii, Arkady. Niecałe dwa miesiące Wysocki pracował w teatrze miniatur, starał się o etat w świeżo powstałym teatrze Sowriemiennik, ale bezskutecznie. W roku tym odbyła się też premiera filmu 713 prosi o zgodę na lądowanie, w którym Wysocki zagrał żołnierza piechoty morskiej. Wkrótce dostaje następną propozycję. W 1963 roku na ekrany wchodzą dwa filmy z Wysockim w rolach epizodycznych.
W 1964 roku przychodzi na świat Nikita, jego drugi syn. Wysocki komponuje pierwsze pieśni do filmów. Zaczyna pracować w moskiewskim Teatrze na Tagance. Będzie tam zatrudniony do końca życia. Na ekrany wchodzą kolejne dwa filmy, Wysocki nadal grywa raczej epizody.
Rok 1964 to rok jego debiutu autorskiego na scenie Taganki – komponuje pieśni do spektakli i sam je wykonuje. To bardzo owocny zawodowo rok dla Wołodii – trzy nowe filmy i trzy przedstawienia teatralne.
U szczytu sławy
W 1966 roku Wysocki gra główną rolę w sztuce Bertolta Brechta Życie Galileusza. Jest to prawdziwy triumf jego sztuki aktorskiej.
W 1967 roku poznaje aktorkę Marinę Vlady, swą późniejszą trzecią żonę. W prasie literackiej ukazują się pierwsze publikacje jego wierszy. Jego kariera aktorska zbliża się do szczytu, występuje w kilku ważnych przedstawieniach i kilku filmach. Wciąż jest bardziej aktorem teatralnym niż filmowym. Uznany za postać niepewną politycznie, w filmach ukazuje się głównie w epizodach. Umiejętności aktorskie liczą się tam mniej niż poprawność polityczna. W 1968 roku Wysocki pisze list do Komitetu Centralnego KPZR, ustosunkowując się do ostrej krytyki, z jaką w codziennej prasie spotkała się jego twórczość poetycka. Występuje w filmach Gospodarz tajgi, Interwencja (premiera w 1987), w sztuce Gorkiego Matka, gdzie gra Własowa.
1 grudnia 1970 roku Wysocki żeni się z Mariną. Ten sam rok przynosi mu rolę w poetyckim przedstawieniu na podstawie poezji Andrieja Wozniesienskiego, natomiast rok 1971 to przede wszystkim jego triumf w roli Hamleta. W 1972 roku Wysocki po raz pierwszy pojawia się w TV: jest to 55-minutowy wywiad z poetą w telewizji estońskiej.
Rok 1974 to przede wszystkim jego pierwszy wyjazd zagraniczny. Francuska publiczność wita go z mieszanymi uczuciami, nie bardzo wiedząc, o czym śpiewa i czemu w jego pieśniach jest tyle sarkazmu i bólu. W tym samym roku w ZSRR gra w filmie Zły dobry człowiek i wydaje autorską płytę Pieśni Włodzimierza Wysockiego. W 1974 roku gra w filmie Единственная дорога (Jedinstwiennaja doroga) i wydaje kolejne dwie płyty pod tym samym tytułem co pierwsza.
W 1975 roku przeprowadza się na Małą Gruzińską 28. W tymże roku ukazuje się pierwsza i jedyna za jego życia książkowa publikacja wierszy, a Teatr na Tagance po raz pierwszy wyrusza za granicę – do Bułgarii. Wysocki występuje w telewizji sofijskiej, a także nagrywa autorską płytę, która jednak nie ukazuje się za jego życia. W tym roku występuje m.in. w Wiśniowym sadzie Czechowa, a także filmach Единственная i Бегство Мистера Мак-Кинли.
W 1976 roku spektakl Hamlet otrzymuje pierwszą nagrodę na Dziesiątym Belgradzkim Międzynarodowym Festiwalu „Bitef”. Wysocki kręci film Сказ про то, как царь Петр арапа женил. Wydaje trzy autorskie płyty: Pieśni, Pieśni Wladimira Wysockowo i Pieśni-ballady z filmu Бегство Мистера Мак-Кинли.
Rok 1977 to nowe sukcesy Hamleta w postaci nagrody francuskiej krytyki za najlepszy spektakl zagraniczny. W tym samym roku wychodzi jedyna za życia artysty broszura na temat jego twórczości kinowej. Wysocki gra w filmie węgierskim Mészáros. W bajce Alicja w krainie cudów wg Carrolla gra papugę i orzełka Eda. We Francji wychodzą trzy płyty długogrające Wysockiego.
W październiku 1978 w telewizji w Groznym ukazuje się wywiad z Wysockim. W styczniu występy w Berlinie. W 1979 roku Wysocki wyjeżdża z koncertami do USA i Kanady. 25 lipca przeżywa śmierć kliniczną w Bucharze, w Uzbekistanie. Wysocki nadal pracuje; ukazuje się kolejny wywiad z artystą (telewizja w Piatigorsku); rola Swidrygajłowa w Zbrodni i karze. Ukazuje się płyta Баллады и песни (Ballady i pieśni).
Rok 1980 – ostatni rok życia Wysockiego. Uzależnienie od środków pobudzających nadwerężyło jego siły, nie zgadza się jednak na żadne kompleksowe leczenie. Stopniowo narasta bariera między nim i Mariną. Wysocki miota się, wyraźnie nie mogąc odnaleźć się w swej własnej niemocy. Jedyny występ w telewizji centralnej: pieśni z komentarzem. Niestety, program nie ukazał się za życia artysty. W czerwcu Hamlet otrzymuje pierwszą nagrodę na Drugim Międzynarodowym Festiwalu „Warszawskie Spotkania”. Jeszcze jeden film – rola Don Juana w Maleńkich tragediach. 16 lipca – ostatni występ dla szerokiej publiczności w podmoskiewskim Kaliningradzie (obecnie Koroliow).
Śmierć
18 lipca Wysocki nadal gra w Hamlecie. Najbliżsi przyjaciele zastanawiają się, jak go hospitalizować. Zwlekają ze stanowczymi krokami. 23 lipca ma kolejną zapaść, jest plan podłączenia go do respiratora, ale wszystko się przedłuża, Wysocki nie chce współpracować z lekarzami. 24 lipca miota się po domu, chwytając za serce. Mówi do matki: „Dziś umrę”. Wieczorem przyjeżdża zaprzyjaźniony lekarz, Anatoli Fiedotow. Niestety akurat w chwili, gdy jest najbardziej potrzebny – w czasie gdy Wysocki ma ciężki zawał – Fiedotow przysypia. Nad ranem 25 lipca Wysocki umiera.
19 stycznia 2007, piątek, 17:43
Dziś tylko pozdrowienia i stare zdjęcia POLONII, dziś je dostałam w prezencie. I wzruszyłam się.
23 stycznia 2007, wtorek, 08:05
PANOWAĆ NAD SOBĄ TO NAJWYŻSZA WŁADZA. (Seneka Młodszy)
Za chwilę jadę na narty. Jeszcze w czwartek premiera w Teatrze POLONIA: Rajskie jabłka, sceny z życia Włodzimierza Wysockiego, premiera w dniu Jego urodzin, i zaczynam urlop.
Przeżyłam chyba najbardziej intensywne dwa lata w moim życiu. Nie będę się nad nimi rozwodzić, bo słowa i tak nic nie znaczą. Jestem wykończona i w jakiś sposób szczęśliwa. Znajomi mówią, że mam nerwy ze stali, cierpliwość żółwia, decyzyjność myśliwego i odporność szczura. Jestem zmęczona i w jakimś sensie też pokonana. Niewątpliwie JA aktorki zmieniło się w MY fundacja, to pewne, a to duża zmiana. Trochę mniej umiem się cieszyć i dzień rozpoczynam od myśli o kłopotach i tym, co trzeba zrobić i załatwić, a nie tak jak dawniej od uśmiechu i nadziei na miły dzień. Rzadziej się uśmiecham w ogóle. Nie wyglądam dobrze, bo te dwa lata na mnie widać, poza tym jestem kobietą w trudnym „wieku”. Wszystko to wyznaję tylko po to, żeby opowiedzieć małe poniedziałkowe poranne zdarzenie. Nie mogę o nim przestać myśleć.
Po trudnym tygodniu w niedzielę o 6:00 wsiadłam do samochodu, żeby pojechać do Koszalina. O 14:00 byłam na miejscu, tam czekano na mnie z próbą, odbyłam próbę, zjadłam coś w bufecie teatralnym, umalowałam się i dwa razy zagrałam Shirley Valentine – w sumie sześć godzin pracy, sama na scenie, wysiłek, na jaki mnie po tych dwóch latach tworzenia i budowy teatru aktualnie nie stać. Przed drugim spektaklem modliłam się, żeby ludzie nie za bardzo się śmiali (sic!), bo mi tym zaburzają rytm całości i „nabicie” go na nowo wymaga ode mnie podwójnego wysiłku. Wiadomo, komedia to rytm. Marzyłam też, żeby nie przerywali brawami, bo to wymaga jeszcze więcej sił, żeby wrócić do normalnej temperatury opowieści. Pod koniec drugiego aktu, drugiego z kolei spektaklu, zwolniłam, bo zaczęłam walczyć z mroczkami wywołanymi długimi frazami mówionymi, czyli zaburzeniami oddechu przy długich zdaniach zmierzających do puent. Podobno główny problem slalomistów to wstrzymanie oddechu przy starcie i nieumiejętność oddychania podczas jazdy. Zastanawiałam się więc, czy wytrzymam. Zaczęłam lekko pauzować, odpoczywać, inaczej dzieląc zdania, racjonować oddech, i dobrnęłam do końca. Skracałam, wyciszałam brawa, bojąc się, że upadnę na koniec. O 24:00 byłam w hotelu. W poniedziałek z różnych powodów musiałam wyjechać wczesnym świtem, tak żeby być w Warszawie na południe. Miły hotel, obsługa hotelu uprzedzona o moim wczesnym wyjeździe, czekało na mnie małe śniadanie przygotowane przez miłego młodego chłopaka, który specjalnie z tego powodu przyszedł do pracy o 4:00 rano.
Tuż przed moim wyjazdem podszedł do mnie z aparatem fotograficznym i poprosił:
– Czy mógłbym zrobić sobie z panią zdjęcie, bo moja mama uwielbia panią jako aktorkę, była wczoraj na spektaklu i prosiła o takie zdjęcie. Chciałaby mieć nas dwoje razem na zdjęciu.
– Niestety nie mogę – odparłam. Jestem nieumalowana, źle się czuję, nie chcę się fotografować w takim stanie.
– Ale to nie ma znaczenia, to zdjęcie tylko dla mojej mamy.
– Ale mama będzie rozczarowana tym zdjęciem, wyobraża mnie sobie inaczej. Widziała mnie wczoraj na scenie umalowaną, uśmiechniętą, w światłach sceny, w roli. To, co zostanie sfotografowane dziś rano… te zwłoki ją rozczarują – zażartowałam. Po co jej takie zdjęcie?
– Ale jakie to ma znaczenie, chcę jej zrobić prezent, a pani wygląda zwyczajnie, jak kobieta rano.
– Ale ja nie mam ochoty fotografować się, wyglądając jak kobieta rano, bo nie jestem kobietą, tylko aktorką, i to dlatego mama prosiła o zdjęcie.
– To nie zgodzi się pani?
– Nie, bardzo mi przykro, a na tyle się śpieszę, że nie mogę zostać i umalować się specjalnie do tego zdjęcia. Proszę pozdrowić mamę.
Słyszał to wszystko inny pan, ktoś z parkingu czy portier.
– Szkoda chłopaka. Liczył na to zdjęcie.
– No trudno.
– Przesadza pani, widziała pani zdjęcia Hanki Bielickiej ze szpitala, przed śmiercią, albo teraz Violetty Villas przed zabraniem jej do szpitala. Było we wszystkich gazetach. No i co? Aktorka to aktorka, musi. Czy tak, czy tak. To już takie życie. Nic się nie da ukryć.
– Myśli pan?
– No tak. A im gorzej wygląda itd., tym ludzie czują się lepiej. Taki los.
– Wie pan, ma pan rację, od jutra będę się malować, choćbym umierała, a przed samą śmiercią o jednej rzeczy na pewno nie zapomnę, o makijażu. Bardzo panu dziękuję.
– Dobrej podróży.
– Cholera, mam nadzieję, że nie będę miała wypadku, bo w razie czego to mnie sfotografują nieumalowaną.
Dobrego dnia. Idę się malować. I przepraszam cię, młody człowieku, że nie pozwoliłam na to zdjęcie, pan parkingowy miał rację, mus to mus, taki zawód.
24 stycznia 2007, środa, 06:20
KTO SPOKOJNIE PRZYJMUJE CIERPIENIA, TEN ODBIERA IM MOC I WAGĘ. (Seneka Młodszy)
Och, jak mi się podoba ta sentencja Seneki! Nie ukrywać cierpień, nie cierpieć w milczeniu!
Wczoraj druga generalna Rajskich jabłek. Pierwsze osoby na widowni. Pół nocy słuchałam Wysockiego, sprawdzałam jakość nagrań i jednocześnie mimowolnie odbyłam kolejny raz podróż sentymentalną. Co za fenomen, co za artysta! Lata minęły, wszystko się zmieniło, a On wciąż ma siłę, nieprawdopodobną. Wczoraj zdałam sobie sprawę z tego, jak dużą część miłości do Wysockiego zawdzięczamy Jackowi Kaczmarskiemu.
Dobrego dnia. Dobrego.
Jak pójdę do teatru, włożę trochę pierwszych zdjęć.
25 stycznia 2007, czwartek, 17:50
Dziś premiera Rajskich jabłek. Przywitam gości w teatrze i sponsora głównego tego przedstawienia pana Ernesta Skalskiego, i bardzo Mu podziękuję. Niech sobie potem grają i będą szczęśliwi. Przedstawienie jest świetne, wzruszające i potrzebne.
Jutro wyjeżdżam odpocząć. Nareszcie.
Dobrych dni.
Raszyd Tuguszew
RAJSKIE JABŁKA
Przekład: Robert Worsztynowicz
Reżyseria: Żanna Gierasimowa
Realizacja filmów: Rymwid Worsztynowicz
Scenografia i kostiumy: Katarzyna Lewińska
Asystent scenografa i kostiumografa: Małgorzata Domańska
Montaż projekcji: Wojciech Kliczka, Karolina Noińska
Producent wykonawczy: Katarzyna Błachiewicz, Ewa Ratkowska
Obsada: Żanna Gierasimowa i Evgen Malinovskiy
Czas trwania spektaklu: 90 minut (bez przerwy)
Spektakl poświęcony losowi i twórczości wybitnego rosyjskiego aktora, poety i barda Wołodii Wysockiego, jego dziwnej i barwnej egzystencji w zamkniętej przestrzeni byłego Związku Radzieckiego. Sztuka osnuta na listach do Wysockiego różnych kobiet jego niezwykłego życia.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI