Rozproszone umysły. Przyczyny i leczenie zespołu deficytu uwagi - Gabor Maté - ebook

Rozproszone umysły. Przyczyny i leczenie zespołu deficytu uwagi ebook

Gabor Mate

4,9

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.

29 osób interesuje się tą książką

Opis

W książce Rozproszone umysły autor obala mit genetycznego podłoża ADD i daje nadzieję oraz porady żyjącym z tym zespołem dzieciom i dorosłym. Dzięki potraktowaniu ADD nie jako dziedzictwa genetycznego, lecz odwracalnego zaburzenia i opóźnienia rozwojowego, książka ta ułatwia rodzicom zrozumienie ich dzieci z ADD, a dorosłym z tym zespołem zdobycie lepszego wglądu we własne emocje i zachowania.

Dzięki mądrości i doświadczeniu zdobytym przez lata praktyki i badań Maté stworzył lekturę obowiązkową dla rodziców oraz każdego zainteresowanego zagadnieniem formowania się biologii i psychologii ludzkiego mózgu pod wpływem doświadczeń z dzieciństwa.

Gabor Maté jest cenionym prelegentem, rozchwytywanym ze względu na ekspercką wiedzę na różne tematy, takie jak uzależnienia, stres i rozwój dzieci. Napisał kilka bestsellerowych książek, w tym wielokrotnie nagradzaną Bliskie spotkania z uzależnieniem. W świecie głodnych duchów, a także Kiedy ciało mówi nie. Koszty ukrytego stresu oraz Mit normalności. Trauma, choroba i zdrowienie w toksycznej kulturze. Jego prace były publikowane na całym świecie i tłumaczone na kilkadziesiąt języków.

Jedna z najbardziej uniwersalnych i przystępnych książek o ADD.

„Publishers Weekly”

Pouczająca i napisana z wrażliwością książka, która skupia się na niezwykle istotnej kwestii dorosłych i nastolatków z ADHD (…). Znakomita lektura dla każdego, kto zastanawia się, czy jego nieuważność, impulsywność, łatwość dekoncentracji lub nadpobudliwość mogą być objawami ADHD.

„Winnipeg Free Press”

Maté wyświadczył nam wielką przysługę (…). Czytelnikom, którzy nie mają ADD, opowiada o życiu z tym zespołem. Osobom z ADD, ich bliskim i lekarzom lektura tej książki przyniesie znaczne korzyści. A ludziom, którzy jeszcze nie wiedzą, że mają ADD, może odmienić życie. „Canadian Medical Association Journal”

Ta zachwycająca i pomocna książka jest mile widzianym uzupełnieniem istniejącej literatury na temat ADD. Oparta na rzetelnych badaniach i głębokiej wrażliwości humanistycznej, została napisana z humorem i wyrozumiałością oraz z uwzględnieniem do bólu szczerej, osobistej perspektywy. Gorąco polecam Rozproszone umysły każdemu dotkniętemu ADD – dorosłym, rodzicom i terapeutom.

Doktor John Ratey, współautor książek W świecie ADHD oraz Shadow Syndromes

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 397

Oceny
4,9 (8 ocen)
7
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
adk_bookworm

Dobrze spędzony czas

bardzo ciekawa
00
bielinskaeliza

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra książka, nie tylko o ADHD
00

Popularność




Podziękowania

Pra­gnę zło­żyć podzię­ko­wa­nia wszyst­kim wymie­nio­nym niżej oso­bom.

Dok­tor John Ratey udzie­lał mi przy­ja­ciel­skich zachęt, a jego szczera kry­tyka mojego pierw­szego szkicu była krze­piąca i zba­wienna zara­zem. Pomógł mi też uak­tu­al­nić wie­dzę na temat naj­now­szych odkryć w obsza­rze neu­ro­bio­lo­gii.

Czy­tel­nicy tej książki bez wąt­pie­nia dostrzegą dług inte­lek­tu­alny, jaki zacią­gną­łem, czer­piąc z prac dok­tora Alana Schore’a i dok­tora Daniela J. Sie­gela. Mia­łem szczę­ście brać udział w ich wykła­dach na temat rela­cji nie­mowlę–rodzic oraz roz­woju mózgu, jakie odbyły się w Seat­tle w 1996 roku. Ich postę­powe prace pozwo­liły okrzep­nąć moim wła­snym intu­icyj­nym poglą­dom, im samym zaś ugrun­to­wać zna­ko­mitą pozy­cję w lite­ra­tu­rze doty­czą­cej badań mózgu i neu­rop­sy­cho­lo­gii.

Diane Mar­tin z wydaw­nic­twa Knopf Canada wnio­sła nie­za­stą­piony wkład w ukoń­cze­nie niniej­szego ręko­pisu. Oszczę­dziła czy­tel­ni­kowi wielu nie­po­trzeb­nych i męczą­cych wynu­rzeń. Nauczy­łem się z nie­cier­pli­wo­ścią wycze­ki­wać jej kolej­nych wni­kli­wych komen­ta­rzy i z przy­jem­no­ścią ciąć tam, gdzie suge­ro­wała cię­cie, oraz zmie­niać tam, gdzie mówiła o zmia­nie. Nie wyobra­żam sobie wraż­liw­szych i roz­sąd­niej­szych porad redak­cyj­nych.

Debo­rah Brody z Dut­ton w Nowym Jorku od samego początku dostrze­gała poten­cjał tej książki i zacho­wała jasną wizję kie­runku, jaki należy jej nadać. Oba­wia­łem się, że praca z dwoma redak­to­rami będzie udręką. Oka­zała się zaś przy­jem­no­ścią.

Denise Bukow­ski nadał dłu­giej i trud­nej do przy­swo­je­nia pro­po­zy­cji książki przy­ja­zną dla wydawcy formę.

Eks­perc­kie i nie­zwy­kle uważne poprawki korek­tor­skie wpro­wa­dzone przez Ali­son Reid znacz­nie popra­wiły płyn­ność tek­stu, w żaden spo­sób nie umniej­sza­jąc jego zna­cze­nia.

Moja szwa­gierka Noni Maté jako pierw­sza prze­czy­tała kilka począt­ko­wych roz­dzia­łów. Jej kry­tyczne uwagi były dla mnie bez­cenne. Pomoc­nych opi­nii udzie­lił mi też Mur­ray Ken­nedy.

Dok­tor Michael Hay­den poświę­cił mi swój czas i wie­dzę na wyja­śnie­nia doty­czące gene­tyki.

Nie­ocze­ki­wa­nym począt­kiem tego przed­się­wzię­cia stało się wysłu­cha­nie histo­rii Betsy-Jo Spen­cer. Trish Craw­ford wska­zała mi wła­ściwe kie­runki, doty­czące neu­ro­bio­lo­gicz­nych badań nad roz­wo­jem mózgu. Wielu doro­słych z ADD i rodzi­ców dzieci obar­czo­nych tą przy­pa­dło­ścią udzie­liło mi waż­nych nauk, otwar­cie dzie­ląc się wła­snymi doświad­cze­niami.

Jestem głę­boko wdzięczny czte­rem oso­bom, które uwa­żam za swo­ich nauczy­cieli: psy­cho­te­ra­peu­cie Andrew Feld­ma­rowi, psy­cho­lo­gowi roz­woju dok­to­rowi Gor­do­nowi Neu­fel­dowi, psy­chia­trze dok­tor Mar­ga­ret Weiss oraz tera­peu­cie rodzin­nemu dok­to­rowi Davi­dowi Fre­ema­nowi. Na kar­tach tej książki zazna­czył się wpływ wszyst­kich czworga.

Dzię­kuję mojej przy­ja­ciółce, pie­lę­gniarce Marii Oli­ve­rio, która dbała o moje biuro pod­czas kolej­nych nie­obec­no­ści zwią­za­nych z pisa­niem Roz­pro­szo­nych umy­słów, a co wię­cej, potra­fiła utrzy­mać tam porzą­dek, nawet gdy w nim urzę­do­wa­łem.

Rae, mojej part­nerce życio­wej i brat­niej duszy, która dzie­liła ze mną lata tru­dów, smutku, śmie­chu, nauki i miło­ści – wszystko to w znacz­nej mie­rze stało się kanwą tej książki. Była też moją naj­su­row­szą redak­torką: jej wni­kliwe komen­ta­rze po wie­lo­kroć poma­gały mi zbli­żyć się do sedna tego, co sta­ra­łem się wyra­zić. Bez jej ser­decz­nego wspar­cia książka ta ni­gdy by nie powstała.

Na koniec chciał­bym wyra­zić wdzięcz­ność trójce moich dzieci: Danie­lowi, Aaro­nowi i Han­nah, które nauczyły mnie być może wię­cej, niż powinny, i które całym ser­cem wspie­rały reali­za­cję mojego pie­lę­gno­wa­nego od lat marze­nia, by zostać pisa­rzem.

Od autora

Książka Roz­pro­szone umy­sły została podzie­lona na sie­dem czę­ści. Pierw­sze cztery opi­sują cha­rak­ter zespołu defi­cytu uwagi i wyja­śniają jego pocho­dze­nie, trzy ostat­nie zaś doty­czą pro­cesu zdro­wie­nia. Część piąta, doty­cząca dzieci z ADD, jest skie­ro­wana nie tylko do rodzi­ców, ale też do doro­słych z zespo­łem defi­cytu uwagi, ponie­waż zawiera infor­ma­cje nie­zbędne do zro­zu­mie­nia samego sie­bie. Na podob­nej zasa­dzie rodzice czy­ta­jący roz­działy doty­czące osób doro­słych z ADD mogą zyskać wgląd w zacho­wa­nie swo­ich dzieci z ADD, a nie­wy­klu­czone, że także we wła­sne.

Zespół defi­cytu uwagi jest czę­sto opi­sy­wany akro­ni­mem ADD; nie­kiedy zaś ADHD. Sprawę kom­pli­kuje for­malne ozna­cze­nie w postaci AD(H)D, zgod­nie z któ­rym ADD może być połą­czony z nad­po­bu­dli­wo­ścią, lecz nie musi. W więk­szo­ści przy­pad­ków przy­jęło się jed­nak okre­śle­nie ADD. Jest to naj­prost­sza nazwa tego zespołu i naj­mniej myląca, uży­wana jako jedyna w dal­szej czę­ści tej książki.

Na stro­nie https://drga­bor­mate.com można zada­wać auto­rowi niniej­szej książki pyta­nia, na które z chę­cią udzieli on odpo­wie­dzi.

Wstęp

Ci, któ­rzy „wie­rzą” w gene­tyczne pod­łoże zespołu defi­cytu uwagi (ADD, od ang. atten­tion defi­cit disor­der) tłu­ma­czą jego przy­czyny złymi genami; pozo­stali obwi­niają za nie złe rodzi­ciel­stwo. Aura nie­ja­sno­ści, a nawet wro­go­ści, ota­cza­jąca publiczną debatę na temat tego zespołu, znie­chęca do racjo­nal­nej dys­ku­sji o tym, jak śro­do­wi­sko i dzie­dzicz­ność mogą wza­jem­nie wpły­wać na neu­ro­fi­zjo­lo­gię dzieci dora­sta­ją­cych w zestre­so­wa­nych rodzi­nach, w podzie­lo­nym i wywie­ra­ją­cym silne pre­sje spo­łe­czeń­stwie oraz w kul­tu­rze, która w miarę zbli­ża­nia się do prze­łomu tysiąc­leci zdaje się coraz bar­dziej zwa­rio­wana.

Sam mam zespół defi­cytu uwagi i został on także stwier­dzony u trojga moich dzieci. Nie sądzę, by ADD było kwe­stią tylko złych genów czy złego rodzi­ciel­stwa, ale wie­rzę, iż geny i rodzi­ciel­stwo mają zna­cze­nie. Neu­ro­bio­lo­dzy usta­lili, że ludzki mózg nie jest pro­gra­mo­wany tylko przez bio­lo­giczną dzie­dzicz­ność, jego obwody są bowiem kształ­to­wane przez to, co dzieje się po przyj­ściu dziecka na świat, a nawet wtedy, gdy wciąż jest ono w macicy. Na for­mo­wa­nie się mózgu dzieci zna­cząco wpły­wają stany emo­cjo­nalne rodzi­ców i spo­sób ich życia, choć oni sami czę­sto mogą nie dostrze­gać lub nie umieć kon­tro­lo­wać tak sub­tel­nych i nie­świa­do­mych wpły­wów. Na szczę­ście dzięki stwo­rze­niu warun­ków do pozy­tyw­nego roz­woju można przy­czy­nić się do dużych zmian w obwo­dach mózgu dziecka czy nawet osoby doro­słej.

Po wzmiance o śro­do­wi­sku szybko poja­wia się kwe­stia winy. „Twoim zda­niem to wina rodzi­ców?” – padają od razu pyta­nia. Zbyt­nim uprosz­cze­niem jest sądzić, że jeśli coś jest nie tak, musi zna­leźć się winny. Rodzi­com dzieci z ADD, osa­czo­nym ze wszyst­kich stron osą­dami wyni­ka­ją­cymi z nie­zro­zu­mie­nia, kry­ty­kanc­twem przy­ja­ciół, rodziny, sąsia­dów, nauczy­cieli czy nawet nie­zna­jo­mych na ulicy, nie pomoże jesz­cze jeden wytknięty w ich stronę palec. Ta książka tego nie robi.

Pewien lekarz z Onta­rio przed­sta­wił ojcu dzie­wię­cio­latki z zespo­łem defi­cytu uwagi nie­zwy­kle trafną ana­lo­gię. Wyobraź sobie – powie­dział – że sto­isz pośrodku bar­dzo tłocz­nego pomiesz­cze­nia. Wszy­scy wokół mówią. Nagle ktoś pyta cię wprost: „Co powie­działa ta kon­kretna osoba?”. Wła­śnie tak to wygląda w mózgu kogoś z ADD i tak wygląda u two­jego dziecka. Podobną ana­lo­gią można zilu­stro­wać sytu­ację rodzi­ców dzieci z ADD: tkwisz w samo­cho­dzie pośrodku wiel­kiego, ruchli­wego skrzy­żo­wa­nia, ale sil­nik zgasł i robisz, co możesz, żeby go znowu odpa­lić. Wszy­scy trą­bią i krzy­czą ze zło­ścią, ale nikt nie kwapi się pomóc. Może nikt nie wie jak.

Jako rodzice dokła­da­jący wszel­kich sta­rań, by wycho­wać dzieci w poczu­ciu miło­ści i bez­pie­czeń­stwa, nie chcemy dźwi­gać jesz­cze cięż­szego brze­mie­nia winy niż dotych­czas. Trzeba nam mniej winy, a wię­cej świa­do­mo­ści na temat moż­li­wo­ści wyko­rzy­sta­nia odpo­wied­niej rela­cji rodzic–dziecko do pobu­dza­nia roz­woju emo­cjo­nal­nego i poznaw­czego naszych dzieci. Książka Roz­pro­szone umy­sły została napi­sana w celu krze­wie­nia takiej świa­do­mo­ści.

Roz­pro­szone umy­sły napi­sa­łem też z myślą o dwóch innych gro­nach czy­tel­ni­czych. Mam nadzieję, że doro­śli z zespo­łem defi­cytu uwagi znajdą w niej wska­zówki, które pomogą im lepiej zro­zu­mieć samych sie­bie oraz drogę, jaką mogą podą­żać ku uzdro­wie­niu. Książka ta ma także być kom­plek­so­wym omó­wie­niem czę­sto nie­ro­zu­mia­nego scho­rze­nia, skie­ro­wa­nym do pra­cow­ni­ków służby zdro­wia pra­cu­ją­cych z pacjen­tami z ADD oraz do nauczy­cieli mają­cych w swo­ich kla­sach uczniów z tym zespo­łem.

Zawarte w tej książce stu­dium ADD jest próbą syn­tezy spo­strze­żeń doko­na­nych w obsza­rze współ­cze­snych badań neu­ro­lo­gicz­nych, psy­cho­lo­gii roz­wo­jo­wej, teo­rii sys­te­mów rodzin­nych, gene­tyki i nauk medycz­nychq1. Infor­ma­cje te połą­czy­łem z indy­wi­du­alną inter­pre­ta­cją tren­dów spo­łecz­nych i kul­tu­ro­wych oraz spoj­rze­niem przez pry­zmat wła­snych doświad­czeń jako osoby z ADD, rodzica i leka­rza. Aby unik­nąć nada­nia książce zbyt aka­de­mic­kiego cha­rak­teru, przy­pisy zamie­ści­łem na jej końcu. Zawie­rają one dodat­kowe komen­ta­rze, prze­zna­czone dla spe­cja­li­stów oraz laików szu­ka­ją­cych infor­ma­cji źró­dło­wych.

Histo­rie przy­pad­ków i cytaty pocho­dzą z mojej doku­men­ta­cji. Z nie­licz­nymi wyjąt­kami imiona osób zostały zmie­nione.

Część pierw­sza

Istota zespołu deficytu uwagi

Roz­dział 1

Dużo zupy i kosz na śmieci

Medy­cyna tyleż mówi nam o isto­cie uzdra­wia­nia, cier­pie­nia i umie­ra­nia, co ana­liza che­miczna o war­to­ści este­tycz­nej cera­miki.

Ivan Illich, Limits to Medi­cine

Jesz­cze cztery lata temu mia­łem podobne poję­cie o zespole defi­cytu uwagi jak typowy pół­noc­no­ame­ry­kań­ski lekarz, czyli pra­wie żadne. Wie­dzę na ten temat zgłę­bi­łem dzięki jed­nemu z tych zrzą­dzeń losu, które wcale takie losowe nie są. Jako felie­to­ni­sta medyczny w gaze­cie „The Globe and Mail” posta­no­wi­łem napi­sać arty­kuł o tym dziw­nym scho­rze­niu po tym, jak pewna zna­joma pra­cow­nica opieki spo­łecz­nej, u któ­rej nie­dawno je stwier­dzono, zre­la­cjo­no­wała mi swoją histo­rię. Pomy­ślała, że będę nią zain­te­re­so­wany – a raczej intu­icyj­nie wyczuła, że tak się sta­nie. Jeden felie­ton roz­rósł się do czte­rech.

Zanu­rze­nie palca w tym tema­cie pozwo­liło mi znie­nacka zro­zu­mieć, że tkwi­łem w nim przez całe życie po uszy. Uświa­do­mie­nie sobie tego można nazwać eta­pem obja­wie­nia cho­rego na ADD – swo­istą auto­de­kla­ra­cją, cechu­jącą się unie­sie­niem, wglą­dem, entu­zja­zmem i nadzieją. Wyda­wało mi się, że odna­la­złem drogę do mrocz­nych zaka­mar­ków swo­jego umy­słu, w któ­rych bez ostrze­że­nia rodzi się chaos mio­ta­jący we wszyst­kie strony myślami, pla­nami, emo­cjami i zamie­rze­niami. Czu­łem, że odkry­łem coś, co odkąd pamię­tam, unie­moż­li­wiało mi osią­gnię­cie psy­cho­lo­gicz­nej spój­no­ści – bycia cało­ścią i połą­cze­nie nie­har­mo­nij­nych frag­men­tów mojego umy­słu.

Umysł doro­słego z ADD ni­gdy nie odpo­czywa – fruwa niczym obłą­kany ptak, zatrzy­mu­jąc się na chwilę tu i tam, lecz ni­gdy na dość długo, by się zado­mo­wić. Bry­tyj­ski psy­chia­tra R.D. Laing napi­sał, że ludzie boją się trzech rze­czy: śmierci, innych ludzi i wła­snych umy­słów. Str­wo­żony swoim umy­słem zawsze bałem się spę­dze­nia z nim choć chwili sam na sam. Zawsze musia­łem mieć pod ręką książkę niczym wytrych, na wypa­dek gdy­bym został uwię­ziony, cze­ka­jąc w dowol­nym miej­scu, choćby przez minutę, w kolejce do okienka w banku czy do kasy w super­mar­ke­cie. Nie­ustan­nie pod­rzu­ca­łem umy­słowi jakieś ochłapy, by mógł się posi­lić – jak okrut­nej i zło­wro­giej bestii, która nie mając nic innego na ząb, natych­miast się na mnie rzuci. Ni­gdy nie umia­łem żyć ina­czej.

W szoku zwią­za­nym z samo­po­zna­niem, jakiego doświad­cza wielu doro­słych, dowie­dziaw­szy się o ADD, jest tyleż rado­ści, co bólu. Pozwala ono po raz pierw­szy w spójny spo­sób wytłu­ma­czyć sobie upo­ko­rze­nia i porażki, nie­zre­ali­zo­wane plany i nie­do­trzy­mane obiet­nice, porywy mania­kal­nego entu­zja­zmu, które giną we wła­snym sza­lo­nym tańcu, pozo­sta­wia­jąc po sobie emo­cjo­nalne szczątki; pozor­nie nie­da­jący się opa­no­wać chaos, który panuje w dzia­ła­niach, mózgu, samo­cho­dzie, w pokoju i na biurku.

Zespół defi­cytu uwagi zda­wał się wyja­śniać wiele moich wzor­ców zacho­wań, pro­ce­sów myślo­wych, infan­tyl­nych reak­cji emo­cjo­nal­nych, pra­co­ho­lizm i skłon­no­ści do innych uza­leż­nień, nagłe wybu­chy złego humoru i zupeł­nej nie­ra­cjo­nal­no­ści, kon­flikty w mał­żeń­stwie oraz podej­ście do dzieci rodem z opo­wie­ści o Jekyllu i Hydzie. Tłu­ma­czył też moje poczu­cie humoru, które potrafi zaiskrzyć z zasko­cze­nia i roz­ba­wić ludzi do roz­puku albo tra­fić w kom­pletną próż­nię czy też – jak mawiają Węgrzy – być niczym groch rzu­cony o ścianę. Wyja­śniał też moją dziwną skłon­ność do obi­ja­nia się o fra­mugi, ude­rza­nia głową w półki, upusz­cza­nia przed­mio­tów i wpa­da­nia na ludzi, zanim się zorien­tuję, że przede mną stoją. Prze­stała być tajem­nicą moja nie­udol­ność podą­ża­nia za wska­zów­kami czy choćby ich zapa­mię­ta­nia albo para­li­żu­jąca złość, gdy mam do czy­nie­nia z instruk­cjami obsługi nawet naj­prost­szych urzą­dzeń. Nade wszystko zaś uświa­do­mie­nie sobie tego pozwo­liło mi zna­leźć wyja­śnie­nie dla tra­pią­cego mnie od dawna prze­czu­cia, że dziw­nym tra­fem ni­gdy nie udało mi się w pełni spo­żyt­ko­wać swego poten­cjału w zakre­sie wyra­ża­nia sie­bie i samo­okre­śle­nia – tej wła­ści­wej doro­słemu z ADD świa­do­mo­ści, że ma jakieś uzdol­nie­nia, spo­strze­że­nia albo trudne do zde­fi­nio­wa­nia pozy­tywne cechy, do któ­rych można byłoby dotrzeć, gdyby nie krót­kie spię­cie w obwo­dach. „Wystar­czy mi połowa mózgu, żeby to zro­bić” – zwy­kłem żar­to­wać. Ale to nie był żart. Wła­śnie tak robi­łem mnó­stwo rze­czy.

Moja droga do dia­gnozy była podobna do tej, jaką poko­nuje wielu innych doro­słych z ADD. Dowie­dzia­łem się o tym scho­rze­niu nie­le­d­wie przy­pad­kiem, zba­da­łem je i szu­ka­łem u spe­cja­li­stów potwier­dze­nia, że moje domy­sły na wła­sny temat są zasadne. Tak nie­wielu leka­rzy i psy­cho­lo­gów orien­tuje się w kwe­stiach zespołu defi­cytu uwagi, że zanim ludzie znajdą kogoś, kto może posta­wić kom­pe­tentną dia­gnozę, czę­sto stają się eks­per­tami-samo­ukami. Mia­łem szczę­ście. Jako leka­rzowi łatwiej było mi prze­mie­rzać medyczny labi­rynt i szu­kać naj­lep­szych źró­deł pomocy. W ciągu kilku tygo­dni od napi­sa­nia arty­ku­łów na temat ADD zosta­łem zba­dany przez zna­ko­mitą psy­chia­trę dzie­cięcą, która przyj­muje rów­nież doro­słych z tym zabu­rze­niem. Potwier­dziła moją dia­gnozę i przy­stą­piła do lecze­nia, zaczy­na­jąc je od prze­pi­sa­nia rita­linu. Wyja­śniła mi też, jak nie­które moje życiowe wybory nasi­liły ten­den­cje do ADD.

Moje życie, podob­nie jak wielu doro­słych z ADD, przy­po­mi­nało żon­glerkę ze sta­rych pro­gra­mów z Edem Sul­li­va­nem – tę z męż­czy­zną krę­cą­cym tale­rzami na kij­kach. Żon­gler dokła­dał kij­ków i tale­rzy, gorącz­kowo uwi­ja­jąc się mię­dzy nimi, bo każdy kijek, coraz chwiej­niej­szy, gro­ził prze­wró­ce­niem. Nie da się tego robić w nie­skoń­czo­ność – któ­ryś kijek wresz­cie wymyka się spod kon­troli, tale­rze pękają albo sam żon­gler upada. Coś trzeba odpu­ścić, lecz oso­bo­wość ADD ma pro­blem z odpusz­cza­niem cze­go­kol­wiek. W odróż­nie­niu od żon­glera nie potrafi zejść ze sceny.

Nie­cier­pli­wość i nie­zna­jo­mość cha­rak­te­ry­stycz­nych dla ADD obja­wów spra­wiły, że zaczą­łem leczyć się sam jesz­cze przed ofi­cjalną dia­gnozą. Zespół defi­cytu uwagi cechuje koniecz­ność podej­mo­wa­nia szyb­kich dzia­łań, roz­pacz­liwe dąże­nie do natych­mia­sto­wego osią­gnię­cia tego, czego w danym momen­cie się pra­gnie – czy jest to przed­miot, czyn­ność, czy rela­cja. Poza tym jest coś jesz­cze, co zostało świet­nie wyra­żone przez kobietę, która kilka mie­sięcy póź­niej przy­szła mi z pomocą. „Dobrze jest choć przez chwilę od sie­bie odpo­cząć” – powie­działa, a ja dosko­nale rozu­mia­łem, co ma na myśli. Pra­gnie się uciec od męczą­cego umy­słu, w któ­rym wiecz­nie coś się kotłuje i kłębi. W dniu, w któ­rym dowie­dzia­łem się o zespole defi­cytu uwagi, wzią­łem wyż­szą niż zale­cana dawkę rita­linu. Po kilku minu­tach mia­łem przy­pływ eufo­rii i poczu­cie wła­snej obec­no­ści; postrze­ga­łem samego sie­bie jako peł­nego uważ­no­ści i miło­ści. Moja żona uznała, że zacho­wuję się dziw­nie. Jej pierw­sze słowa brzmiały: „Wyglą­dasz, jak­byś się naćpał”.

Decy­du­jąc o dawce rita­linu, nie byłem nie­do­uczo­nym nasto­lat­kiem, tylko ponad­pięć­dzie­się­cio­let­nim speł­nio­nym i sza­no­wa­nym leka­rzem rodzin­nym, któ­rego felie­tony z opi­niami medycz­nymi chwa­lono za wni­kli­wość. Prak­ty­ku­jąc medy­cynę, kła­dłem ogromny nacisk na uni­ka­nie medy­ka­men­tów, jeśli nie były abso­lut­nie konieczne, i nie muszę chyba doda­wać, że odra­dza­łem pacjen­tom lecze­nie się we wła­snym zakre­sie. Ten ude­rza­jący roz­dź­więk mię­dzy świa­do­mo­ścią inte­lek­tu­alną z jed­nej strony a samo­kon­trolą emo­cjo­nalną i beha­wio­ralną z dru­giej jest jedną z cha­rak­te­ry­stycz­nych cech osób z zespo­łem defi­cytu uwagi.

Pomimo owego impul­syw­nego dzia­ła­nia wie­rzy­łem, że widzę świa­tło na końcu tunelu. Pro­blem był oczy­wi­sty, lekar­stwo wybit­nie pro­ste: nie­które czę­ści mojego mózgu przez połowę czasu znaj­do­wały się w letargu, roz­wią­za­nie spro­wa­dzało się więc do wybu­dze­nia ich ze snu. Wtedy kon­trolę mogłyby prze­jąć „dobre” czę­ści mojego mózgu – te spo­kojne, zdrowe, doj­rzałe i uważne. Tak się jed­nak nie stało. W moim życiu nie­wiele się zmie­niło. Dowie­dzia­łem się o sobie tego i owego, ale to, co było we mnie dobre, takim pozo­stało, a to, co było złe, nie zmie­niło się ani odro­binę. W nie­dłu­gim cza­sie rita­lin wpę­dził mnie w depre­sję. Dek­se­dryna, śro­dek pobu­dza­jący, który został mi następ­nie prze­pi­sany, uczy­nił mnie uważ­niej­szym i pomógł w… pogłę­bia­niu mojego pra­co­ho­li­zmu.

Odkąd posta­wiono mi dia­gnozę, sty­ka­łem się z set­kami doro­słych i dzieci z zespo­łem defi­cytu uwagi. Uwa­żam obec­nie, że rola leka­rzy i prze­pi­sy­wa­nych na receptę lekarstw w tera­pii ADD została wyol­brzy­miona. To, co zaczyna się jako pro­blem o cha­rak­te­rze spo­łecz­nym i roz­wo­jo­wym, zostało nie­mal w stu pro­cen­tach spro­wa­dzone do medycz­nej dole­gli­wo­ści. Nawet jeśli w wielu przy­pad­kach leki rze­czy­wi­ście poma­gają, rekon­wa­le­scen­cja, jakiej wymaga ADD, nie przy­po­mina docho­dze­nia do sie­bie po innej cho­ro­bie. Jest to pro­ces sta­wa­nia się cało­ścią, któ­rego zna­cze­nie nie­przy­pad­kowo leży u źró­dła ter­minu „zdro­wieć”.

W scho­rze­niu nazwa­nym zespo­łem defi­cytu uwagi bez­sprzecz­nie mamy do czy­nie­nia z nie­pra­wi­dło­wym funk­cjo­no­wa­niem mecha­ni­zmów neu­ro­fi­zjo­lo­gicz­nych. Nie wynika z tego jed­nak, że wszel­kie pro­blemy umy­słu ADD da się wyja­śnić za pośred­nic­twem bio­lo­gii zabu­rzeń w pozio­mach sub­stan­cji neu­ro­che­micz­nych czy krót­kich spięć w ścież­kach neu­ro­nal­nych. Aby dostrzec głęb­sze zna­cze­nia prze­ja­wia­jące się w zabu­rzo­nych sygna­łach ner­wo­wych, nie­spo­koj­nych zacho­wa­niach i psy­cho­lo­gicz­nym zgiełku, któ­remu nadano miano ADD, potrzeba cier­pli­wych i peł­nych wyro­zu­mia­ło­ści docie­kań.

Troje moich dzieci rów­nież ma zespół defi­cytu uwagi – wynika tak nie z moich dia­gnoz, ale z ocen, jakie otrzy­mały w kli­nice. Jedno z nich zaży­wało leki, które przy­no­siły zauwa­żalną poprawę, obec­nie jed­nak żadne tego nie robi. W świe­tle tak moc­nych prze­sła­nek wyni­ka­ją­cych z rodzin­nej histo­rii scho­rze­nia może sta­no­wić zasko­cze­nie, że w odróż­nie­niu od wielu innych osób nie uwa­żam ADD za przy­pa­dłość o nie­mal czy­sto gene­tycz­nym pod­łożu. Nie postrze­gam go jako trwa­łego, dzie­dzicz­nego zabu­rze­nia mózgu, lecz fizjo­lo­giczną kon­se­kwen­cję życia w okre­ślo­nym śro­do­wi­sku oraz kul­tu­rze. Czło­wiek może zeń wyro­snąć pod wie­loma wzglę­dami i w dowol­nym wieku. Pierw­szy krok polega na odrzu­ce­niu przy­ję­tego modelu cho­roby oraz poglądu, że far­ma­ceu­tyki mogą dać w niej coś wię­cej niż tylko czę­ściową i pro­wi­zo­ryczną ulgę.

Od nie­dawna zespół defi­cytu uwagi ota­cza nimb tajem­nicy, ale – wbrew opi­niom wielu ludzi – nie jest to nowe odkry­cie. W takiej czy innej postaci zespół ten jest roz­po­zna­wany w Ame­ryce Pół­noc­nej od 1902 roku; jego współ­cze­sne lecze­nie far­ma­ko­lo­giczne przy uży­ciu psy­cho­sty­mu­lan­tów ma ponad sześć­dzie­się­cio­letni rodo­wód. Nada­wane ADD nazwy i dokładny opis scho­rze­nia prze­cho­dziły kilka muta­cji. Jego obecna defi­ni­cja została zamiesz­czona w czwar­tym wyda­niu Dia­gno­stic and Sta­ti­sti­cal Manual, ucho­dzą­cym za swo­istą biblię i ency­klo­pe­dię Ame­ry­kań­skiego Towa­rzy­stwa Psy­chia­trycz­nego. Podana w DSM IV defi­ni­cja zespołu defi­cytu uwagi opiera się na prze­ja­wach zewnętrz­nych, a nie zna­cze­niu emo­cjo­nal­nym w życiu danego czło­wieka. Popeł­niono w niej faux pas, nazy­wa­jąc owe zewnętrzne prze­jawy „symp­to­mami”, choć słowo to w ter­mi­no­lo­gii medycz­nej ozna­cza odczu­cia wła­sne pacjenta. Prze­jawy zewnętrzne, bez względu na ich nasi­le­nie, są w tym przy­padku „ozna­kami”. Ból głowy jest symp­to­mem. Wychwy­cone przez ste­to­skop leka­rza szmery w klatce pier­sio­wej są ozna­kami. Kaszel jest zarówno symp­to­mem, jak i oznaką. W DSM posłu­żono się języ­kiem oznak, ponie­waż świa­to­po­gląd medy­cyny kon­wen­cjo­nal­nej nie zna języka serca. Jak powie­dział psy­chia­tra dzie­cięcy z Uni­wer­sy­tetu Kali­for­nij­skiego w Los Ange­les, Daniel J. Sie­gel: „DSM zaj­muje się kate­go­ry­za­cją, a nie bólem”.

Tym­cza­sem ADD ma wiele wspól­nego z bólem, obec­nym u każ­dego doro­słego i mło­dego czło­wieka, jakiego bada­łem. Dźwi­gany przez nich głę­boki ból emo­cjo­nalny daje się wyczuć w spusz­czo­nym wzroku lub nieobec­nym spoj­rze­niu, szyb­kim, rwa­nym toku mówie­nia, napię­tej posta­wie ciała, podry­gi­wa­niu stóp, nie­spo­koj­nych dło­niach oraz ner­wo­wym, samo­kry­tycz­nym poczu­ciu humoru. „Boli mnie każdy aspekt życia” – powie­dział mi trzy­dzie­sto­sied­mio­letni męż­czy­zna pod­czas dru­giej wizyty w moim gabi­ne­cie. Ludzie są zasko­czeni, gdy po krót­kiej wymia­nie zdań wyczu­wam ich ból i rozu­miem chaos i pełną kon­flik­tów histo­rię emo­cji. „Mówię także o sobie” – tłu­ma­czę im.

Cza­sami żałuję, że tak zwani eks­perci i medialni znawcy, któ­rzy negują ist­nie­nie zespołu defi­cytu uwagi, nie spo­tkali się choćby z kil­koma poważ­nie dotknię­tymi tym scho­rze­niem doro­słymi, któ­rzy przy­szli do mnie na tera­pię. Osoby te, męż­czyźni i kobiety, po trzy­dzie­stce, czter­dzie­stce i pięć­dzie­siątce, nie umieją długo utrzy­mać się w żad­nej pracy ani w zawo­dzie. Nie­ła­two anga­żują się w zna­czące rela­cje, nie mówiąc już o pozo­sta­niu w nich. Niektó­rzy ni­gdy nie byli w sta­nie prze­czy­tać książki od deski do deski, a inni nie zdo­łali wysie­dzieć całego seansu w kinie. Ich nastroje wahają się od apa­tii i przy­gnę­bie­nia do nad­mier­nego pobu­dze­nia. Talenty twór­cze, jakimi zostali obda­rzeni, leżą odło­giem. Są bar­dzo sfru­stro­wani sytu­acjami, które uwa­żają za swe porażki. Ich samo­ocena tonie na dnie głę­bo­kiej studni. Naj­czę­ściej trwają w prze­ko­na­niu, że ich pro­blemy są pokło­siem pro­stych, lecz nie­na­pra­wial­nych wad oso­bo­wo­ści.

Chciał­bym, aby każdy wąt­piący Tomasz prze­czy­tał i roz­wa­żył auto­bio­gra­ficzny szkic nade­słany mi przez Johna, pięć­dzie­się­cio­jed­no­let­niego bez­ro­bot­nego, samot­nego męż­czy­znę. Za jego pozwo­le­niem zamiesz­czam go tutaj słowo w słowo:

Mia­łem Prace robi­łem Co Mogłem ale ni­gdy nie wystar­czało. gdy ludzie do mnie Mówią, pytają, czy Słu­cham, bo wydaję się Znu­dzony. Poja­wiają się emo­cje albo gdzieś odpły­wam albo gdy się za Coś zabie­ram nie mogę tego skoń­czyć albo zacząć Cze­goś a potem oko szuka Cze­goś innego. gdy cza­sami w więk­szo­ści przy­pad­ków cze­kam do Ostat­niej minuty, aby Coś zro­bić. Czuję nie­po­kój że muszę to zro­bić albo coś. czuję się pod pre­sją. Wydaje się że obło­ko­bu­jam albo marzę. zawsze coś prze­sta­wię, gubię rze­czy. nie pamię­tam gdzie Coś odło­ży­łem. „zapo­mi­nal­ski” nie­ogar­nięty, chaos w myślach. wście­kam się o nic ludzie pytają co się stało ja nic nie mówię. Ludzie coś ode mnie chcą a mnie się wydaje że nic z tego nie rozu­miem. kiedy byłem dziec­kiem. nie mogłem usie­dzieć wier­ci­pięta. W rapor­tach ze szkoły zawsze było coś jak nie Uważa w kla­sie, nie sie­dzi spo­koj­nie Nauka albo zro­zu­mie­nie zaj­mo­wało mi dłu­żej. Zawsze wpa­da­łem w tara­paty sie­działem z przodu klasy albo z tyłu klasy albo w gabi­ne­cie dyrek­tora (przy­pa­sany) przy­wią­zany do krze­sła. bez prze­rwy cho­dzi­łem do psy­cho­lo­gów. nauczy­ciele wciąż powta­rzali siedź spo­koj­nie bądź cicho. Wysy­łali mnie na kory­tarz mój tata zawsze powta­rzał mi żebym sie­dział spo­koj­nie i co ze mnie za leń w moim pokoju. zawsze na mnie krzy­czał.

Mowa Johna jest znacz­nie spój­niej­sza niż prze­kaz pisany, ale nie mniej przej­mu­jąca. „Mój tata – powie­dział – zawsze wbi­jał mi do głowy, że powi­nie­nem zostać leka­rzem albo praw­ni­kiem, bo w prze­ciw­nym razie będę nikim. Odkąd rodzice się roz­wie­dli, roz­ma­wiali ze sobą tylko wtedy, gdy matka dzwo­niła do taty, żeby »dał mi do wiwatu«… Widzia­łem taki film w zeszłym tygo­dniu” – dodał. – „Jego tytuł oddaje to, jak się czuję: Jestem chory i zmę­czony byciem zmę­czonym i cho­rym”.

Pacjenci opi­sują swoje stany uczu­ciowe obra­zowo, czę­sto wręcz poetycko. „Ach – rzekł czter­dzie­sto­sied­mio­letni męż­czy­zna, macha­jąc ręką z uśmie­chem tyleż zre­zy­gno­wa­nym, co zło­śli­wym – moje życie to po pro­stu za dużo zupy i kosz na śmieci”. Co dokład­nie ozna­czają te słowa, nie umiem wyja­śnić. Podob­nie jak poeci, prze­ka­zują zna­cze­nia poprzez uczu­cia i budzone przez nie sko­ja­rze­nia słowne. „Wylą­do­wa­łem w zupie”. „Mgła gęsta jak zupa”. „Kuch­nia zupy”. „Trak­to­wany jak śmieć”. „Czuję się jak śmieć”. Obrazy cier­pie­nia, samot­no­ści i zamętu, odma­lo­wane z nutką humoru. Ich dziwny wewnętrzny dyso­nans mówi też coś o nie­spo­koj­nej duszy, dla któ­rej rze­czy­wi­stość oka­zała się zbyt surowa – tak surowa, że umysł musiał roz­mie­nić się na drobne, by roz­pro­szyć ból.

Roz­dział 2

Wiele nieprzebytych dróg

Natury nieco ner­wowe, jak moja, prze­bie­ga­jąc dnie, roz­po­rzą­dzają na kształt samo­cho­dów róż­nymi „szyb­ko­ściami”. Bywają dnie górzy­ste i uciąż­liwe, dla któ­rych prze­by­cia trzeba nie­skoń­czo­nego czasu; bywają dnie spa­dzi­ste, z któ­rych zjeż­dża się pędem, śpie­wa­jąc.

mar­cel pro­ust, W stronę Swanna1

Zespół defi­cytu uwagi okre­ślają trzy zasad­ni­cze cechy, spo­śród któ­rych dwie wystar­czają do posta­wie­nia dia­gnozy: słaba kon­cen­tra­cja, nie­do­sta­teczna kon­trola impul­sów oraz nad­po­bu­dli­wość.

Cha­rak­te­ry­styczną oznaką ADD jest auto­ma­tyczne, mimo­wolne „odłą­cza­nie się”, fru­stru­jąca nie­obec­ność umy­słu. Czło­wiek nagle odkrywa, że nie usły­szał nic z tego, czego słu­chał, nie zoba­czył nic z tego, na co patrzył, i nie pamięta nic z tego, na czym pró­bo­wał się sku­pić. Pomija infor­ma­cje i wska­zówki, zosta­wia rze­czy w przy­pad­ko­wych miej­scach i z tru­dem stara się nadą­żyć za tokiem roz­mowy. Odłą­cze­nie się stwa­rza prak­tyczne trud­no­ści i prze­szka­dza czer­pać radość z życia. „Słu­cha­nie muzyki w spo­sób cią­gły i pełny jest dla mnie abs­trak­cją” – powie­dział mi pewien nauczy­ciel ze szkoły śred­niej. „Mój umysł zaczyna błą­dzić po zale­d­wie kilku akor­dach. Wysłu­cha­nie choćby jed­nej krót­kiej pio­senki w radiu w samo­cho­dzie jest dla mnie spo­rym wyzwa­niem”. Taka osoba ma poczu­cie odcię­cia od rze­czywistości, nie­mal bez­cie­le­snego odgro­dze­nia od fizycz­nej teraź­niej­szo­ści. Jeden z pacjen­tów opi­sał to nastę­pu­jąco: „Czuję się jak ludzka żyrafa; zupeł­nie jakby moja głowa uno­siła się w innym świe­cie, wysoko nad cia­łem”.

Wspo­mniana nie­obec­ność umy­słu jest jedną z przy­czyn dekon­cen­tra­cji i bar­dzo krót­kiego czasu sku­pie­nia, jakie nękają doro­słych i dzieci z ADD w każ­dej sytu­acji, z wyjąt­kiem naj­bar­dziej moty­wu­ją­cych i wcią­ga­ją­cych czyn­no­ści. Wygląda to pra­wie jak celowe nie­do­strze­ga­nie; tak jakby dana osoba inten­cjo­nal­nie robiła wszystko, byle tylko nie zda­wać sobie sprawy z tego, co ją ota­cza. Kom­ple­men­tuję żonę za nową ozdobę w salo­nie, a w odpo­wie­dzi dowia­duję się, że przed­miot ten stoi w tym miej­scu od mie­sięcy, a może nawet od lat.

Podat­ność na dekon­cen­tra­cję sprzyja cha­osowi. Przy­pu­śćmy, że decy­du­jesz się posprzą­tać swój pokój, który na ogół wygląda tak, jakby prze­szedł prze­zeń taj­fun. Pod­no­sisz książkę z pod­łogi i odkła­dasz ją na półkę. Kiedy to robisz, zauwa­żasz, że dwa tomy poezji Wil­liama Car­losa Wil­liamsa nie stoją obok sie­bie. Zapo­mi­nasz o leżą­cych na pod­ło­dze róż­no­ściach i wycią­gasz jeden z tomów, chcąc wsta­wić go obok jego towa­rzy­sza. Prze­wra­casz kartkę i zaczy­nasz czy­tać wiersz. W poema­cie jest nawią­za­nie do kla­syki, co skła­nia cię do zer­k­nię­cia do prze­wod­nika po mito­lo­gii grec­kiej; na tym eta­pie gubisz się, bo jeden wątek pro­wa­dzi do innego. Godzinę póź­niej twoje zain­te­re­so­wa­nie sta­ro­żytną mito­lo­gią chwi­lowo się wyczer­puje, wra­casz więc do pier­wot­nego zada­nia. Polu­jesz na bra­ku­jącą do pary skar­petę, która naj­wy­raź­niej zro­biła sobie wolne – być może na zawsze – aż nagle jakiś inny leżący na pod­ło­dze ele­ment gar­de­roby przy­po­mina ci, że przed wie­czo­rem powi­nie­neś zro­bić pra­nie. Gdy scho­dzisz na dół, trzy­ma­jąc pod ręką kosz z brud­nymi rze­czami, dzwoni tele­fon. Twój plan posprzą­ta­nia w pokoju wła­śnie legł w gru­zach.

Umy­słowi ADD bra­kuje wzorca porządku – men­tal­nego modelu jego zapro­wa­dza­nia. Możesz nawet umieć wyobra­zić sobie czy­sty i upo­rząd­ko­wany pokój, ale bra­kuje ci ukie­run­ko­wa­nia na wyko­na­nie pracy, która tym zaowo­cuje. Zacznijmy od tego, że wyzby­wa­nie się cze­go­kol­wiek budzi głę­boką nie­chęć: kto wie, kiedy będziesz potrze­bo­wać egzem­pla­rza „New Yor­kera”, który od trzech lat zbiera kurz i ni­gdy na niego nie spoj­rza­łeś? Na wszystko jest mało miej­sca. Masz wra­że­nie, że ni­gdy nie dasz rady opa­no­wać kosmicz­nego bała­ganu w książ­kach, doku­men­tach, cza­so­pi­smach, ubra­niach, pły­tach kom­pak­to­wych, listach, na które trzeba odpo­wie­dzieć, i wielu innych przed­mio­tach – po pro­stu par­tiami prze­no­sisz ten chaos z jed­nego miej­sca w dru­gie. Jeśli od wiel­kiego dzwonu ci się uda, dobrze wiesz, że ten porzą­dek jest tym­cza­sowy. Wkrótce znów zaczniesz prze­ko­py­wać się przez sterty rze­czy, szu­ka­jąc jakie­goś potrzeb­nego przed­miotu, który – dasz głowę – widzia­łeś w zapo­mnia­nym kącie czy zaka­marku. Rzą­dzi prawo entro­pii – porzą­dek prze­mija, chaos jest abso­lutny.

Nie­wiele osób z ADD może się pochwa­lić wybit­nymi umie­jęt­no­ściami inży­nie­ryj­nymi, pozwa­la­ją­cymi na nie­mal intu­icyjne demon­to­wa­nie i skła­da­nie skom­pli­ko­wa­nych urzą­dzeń czy pod­ze­spo­łów. Trud­no­ści z koor­dy­na­cją prze­kła­dają się na wiele innych umie­jęt­no­ści – zwłasz­cza w obsza­rze pre­cy­zyj­nej kon­troli moto­rycz­nej. Rze­czy wyla­tują z rąk, stopy są nadep­ty­wane, piłki lecą w nie­wła­ści­wym kie­runku. Obiekty uło­żone jeden na dru­gim pod­czas sprzą­ta­nia są ska­zane na kolaps. Numery tele­fo­nów są bazgrane w nie­wła­ści­wej kolej­no­ści; nawet jeśli dasz radę odczy­tać to, co napi­sa­łeś, i tak nie masz pew­no­ści wybra­nia wła­ści­wego numeru.

Jak wiele innych osób z ADD, mam trud­no­ści z wyobra­ża­niem sobie świata w trzech wymia­rach albo dostrze­ga­niem prze­strzen­nych zależ­no­ści mię­dzy obiek­tami, bez względu na to, jak dobrze zostały zobra­zo­wane. Gdy czy­ta­jąc powieść, docie­ram do opisu, powiedzmy, pokoju z biur­kiem tutaj, łóż­kiem tam, oknem i sto­li­kiem noc­nym, moja wyobraź­nia po pro­stu się gubi. Pyta­jąc na ulicy o drogę, czło­wiek z ADD traci orien­ta­cję, zanim jego infor­ma­tor dotrze do połowy pierw­szego zda­nia. Na szczę­ście więk­szość opa­no­wała sztukę kiwa­nia głową. Wsty­dząc się przy­znać do nie­zro­zu­mie­nia i zda­jąc sobie sprawę z darem­no­ści pro­sze­nia o dodat­kowe wska­zówki, które zapewne pojąłby nie­wiele lepiej, pyta­jący po mistrzow­sku udaje tego, który rozu­mie. A potem wyru­sza, powie­rza­jąc swój los szczę­ściu. „Jeśli skrę­ce­nie w nie­wła­ściwą stronę jest praw­do­po­dobne w pięć­dzie­się­ciu pro­cen­tach, zro­bię to w trzech przy­pad­kach na cztery” – powie­dział jeden z moich pacjen­tów z ADD. Defi­cyt w obsza­rze orien­ta­cji prze­strzen­nej idzie w parze z dekon­cen­tra­cją. Porzą­dek po pro­stu nie ma szans.

Kwe­stia dekon­cen­tra­cji w ADD nie jest uni­wer­salna. Wielu rodzi­ców i nauczy­cieli się myli: dziecko może poświę­cić nie­któ­rym czyn­no­ściom kom­pul­sywną, hiper­sku­pioną uwagę. Ale hiper­sku­pie­nie, które wyklu­cza świa­do­mość oto­cze­nia, prze­kłada się też na nie­do­sta­teczną regu­la­cję uwagi. Ponadto czę­sto wiąże się ono z czymś, co można opi­sać jako „uwagę bierną” – na przy­kład pod­czas oglą­da­nia tele­wi­zji czy gra­nia w gry wideo. Uwaga bierna pozwala umy­słowi dzia­łać auto­ma­tycz­nie, nie wyma­ga­jąc od mózgu wydat­ko­wa­nia więk­szej ener­gii. „Uwaga aktywna”, czyli pełne zaan­ga­żo­wa­nie umy­słu i wyko­ny­wa­nie pracy przez mózg, poja­wia się tylko w szcze­gól­nych oko­licz­no­ściach sil­nej moty­wa­cji. Mózg ADD cierpi na braki w obsza­rze uwagi aktyw­nej, gdy trzeba się skon­cen­tro­wać na czymś mało inte­re­su­ją­cym.

Zdol­ność do skon­cen­tro­wa­nia się na inte­re­su­ją­cej czyn­no­ści nie wyklu­cza ADD, ale żeby się sku­pić, osoba z ADD potrze­buje o wiele sil­niej­szej moty­wa­cji niż inni ludzie. Nie­zna­jo­mość tego faktu pro­wa­dzi do nie­tra­fio­nych lekar­skich dia­gnoz. „Cechą cha­rak­te­ry­styczną naszego pacjenta – napi­sał psy­chia­tra wykła­dowcy uni­wer­sy­tec­kiego ze stwier­dzo­nym zespo­łem defi­cytu uwagi, któ­rego lekarz rodzinny popro­sił o kon­sul­ta­cję – jest bar­dzo trudna dla pacjen­tów z ADD umie­jęt­ność sku­pie­nia się na czymś, co go naprawdę inte­re­suje”. Ale nie na tym polega praw­dziwa trud­ność. Para­li­żu­jąco trudne jest pobu­dze­nie mecha­ni­zmów moty­wa­cji w mózgu pod nie­obec­ność oso­bi­stego zain­te­re­so­wa­nia.

ADD ma cha­rak­ter sytu­acyjny: nawet u tej samej osoby jego oznaki mogą być bar­dzo zróż­ni­co­wane, zależ­nie od oko­licz­no­ści. Są na przy­kład zaję­cia, na któ­rych dziecko z ADD radzi sobie zna­ko­mi­cie, choć na innych jest roz­pro­szone, nie­efek­tywne i może zakłó­cać spo­kój. W takich przy­pad­kach nauczy­ciele mogą dojść do wnio­sku, że dziecko świa­do­mie decy­duje o tym, kiedy przy­siąść fał­dów i pil­nie pra­co­wać. Dzieci z ADD czę­sto są nara­żone na jawną nie­przy­chyl­ność i publiczne szy­kany z powodu zacho­wań, któ­rych nie są świa­dome. Te dzieci nie są celowo nie­uważne ani nie­po­słuszne. W grę wcho­dzą rzą­dzące nimi siły emo­cjo­nalne i neu­ro­fi­zjo­lo­giczne. Przyj­rzymy się im we wła­ści­wym cza­sie.

Drugą nie­mal uni­wer­salną cechą ADD jest impul­syw­ność w sło­wach i czy­nach, połą­czona ze słabo kon­tro­lo­waną reak­tyw­no­ścią emo­cjo­nalną. Doro­sły albo dziecko z ADD z trud­no­ścią powstrzy­muje się od prze­szka­dza­nia innym, cze­ka­nie na swoją kolej w dowol­nych aktyw­no­ściach uważa za tor­turę i czę­sto działa lub mówi pod wpły­wem impulsu, jakby nie­po­prze­dzo­nego żad­nym namy­słem. Przy­kre kon­se­kwen­cje nie­trudno prze­wi­dzieć. „Chcę się kon­tro­lo­wać – powie­dział mi pewien trzy­dzie­sto­trzy­letni męż­czy­zna pod­czas pierw­szej wizyty w moim gabi­ne­cie – ale umysł mi na to nie pozwala”. Impul­syw­ność może się wyra­żać w for­mie kupo­wa­nia nie­po­trzeb­nych przed­mio­tów pod wpły­wem chwi­lo­wego kaprysu, bez względu na koszty i następ­stwa. „Zakupy impul­sywne?!” – wykrzyk­nął inny męż­czy­zna pod­czas pierw­szej roz­mowy. „Gdyby było mnie na to stać, impul­syw­nie kupił­bym cały świat”.

Trze­cią ważną cechą ADD jest nad­po­bu­dli­wość. W tra­dy­cyj­nym uję­ciu prze­ja­wia się ona trud­no­ściami w pozo­sta­wa­niu w fizycz­nym bez­ru­chu, lecz może wystę­po­wać w for­mach nie­oczy­wi­stych dla obser­wa­tora. Zwy­kle da się dostrzec jakąś nie­spo­koj­ność – stu­ka­nie pal­cami, podry­gi­wa­nie stóp, poru­sza­nie udami, obgry­za­nie paznokci, zgrzy­ta­nie zębami. Nad­po­bu­dli­wość może też przy­jąć formę nad­mier­nej gada­tli­wo­ści. W nie­licz­nych przy­pad­kach, zwłasz­cza u dziew­cząt, nad­po­bu­dli­wość nie wystę­puje w ogóle. Takie dzieci prze­cho­dzą przez szkołę nie­uważne i nie­obecne duchem, ale ponie­waż nie spra­wiają kło­po­tów, prze­py­cha się je do następ­nej klasy. Choć stwier­dze­nie nad­po­bu­dli­wo­ści nie jest konieczne do posta­wie­nia dia­gnozy ADD, prze­ży­cia nie­któ­rych pacjen­tów bywają dra­ma­tyczne. „Jedyne, co było w sta­nie mnie spo­wol­nić, to syrena poli­cyjna, gdy łapano mnie na prze­kro­cze­niu pręd­ko­ści” – powie­działa dwu­dzie­sto­sied­mio­let­nia kobieta.

Wiele dzieci z ADD jest nie­zwy­kle gada­tli­wych. Pewien chło­piec z dru­giej klasy szkoły pod­sta­wo­wej paplał tak nie­ustan­nie, że kole­dzy nazwali go Talk Bird, gada­ją­cym ptasz­kiem. Jego rodzice też czę­sto sta­rali się go uci­szać. Takie dziecko zdaje się komu­ni­ko­wać, że jest do tego stop­nia odcięte od innych ludzi i tak nie­spo­kojne, że jeśli nie będzie w dwój­na­sób sta­rać się o pod­trzy­ma­nie z nimi kon­taktu, zosta­nie samo. Umie to zro­bić tylko sło­wami. Nie zna innego spo­sobu. Nie­któ­rzy doro­śli z ADD zwie­rzali mi się, że gadają jak kata­rynka po czę­ści dla­tego, że do głowy wpada im tak wiele słów i zwro­tów, iż bojąc się zapo­mnieć o tych naj­waż­niej­szych, wyrzu­cają je z sie­bie w zawrot­nym tem­pie.

Osoba z ADD odbiera swój umysł jako per­pe­tuum mobile. Gdy tylko nie ma aktyw­no­ści, na jakiej mogłaby się sku­pić, niczego, co odwróci albo przy­kuje jej uwagę, poja­wia się u niej silna nie­chęć do nudy; wręcz awer­sja. Nie­usta­jący brak spo­koju jest wewnętrz­nie odczu­walny jako stały zgiełk w mózgu, czy też nie­ustanny „biały szum”, jak nazwał to zja­wi­sko dok­tor John Ratey, psy­chia­tra z Harvardu. Bez­li­to­sna pre­sja umy­słu nie ma kon­kret­nego celu ani kie­runku. Już w 1934 roku w arty­kule zamiesz­czo­nym w „The New England Jour­nal of Medi­cine” opi­sano nie­po­ko­jącą cechę nie­któ­rych ludzi, nazwaną przez auto­rów publi­ka­cji „orga­nicz­nym zapa­łem”. Ja na przy­kład rzadko mie­wam chwile relaksu wolne od natych­mia­sto­wego i kło­po­tli­wego poczu­cia, że powi­nie­nem robić coś innego. Nie­da­leko pada jabłko od jabłoni. W wieku ośmiu lub dzie­wię­ciu lat mój syn powie­dział mi: „Bez prze­rwy mi się wydaje, że powi­nie­nem coś robić, ale nie wiem co”. Naj­star­szą osobą, któ­rej prze­pi­sa­łem śro­dek psy­cho­sty­mu­lu­jący, była osiem­dzie­się­cio­pię­cio­let­nia kobieta, która po zaży­ciu rita­linu po raz pierw­szy w życiu była w sta­nie usie­dzieć nie­ru­chomo dłu­żej niż przez kwa­drans.

Wewnętrzny nie­po­kój współ­ist­nieje z dłu­gimi fazami pro­kra­sty­na­cji. Aby włą­czył się apa­rat moty­wa­cyjny, groźba kary lub obiet­nica nagrody muszą mieć cha­rak­ter natych­mia­stowy. Bez pory­wa­ją­cego przy­pływu adre­na­liny wyni­ka­ją­cego z wyścigu z cza­sem górę bie­rze bez­wład­ność. Ani razu w liceum i na stu­diach nie zaczą­łem odra­biać lek­cji albo pisać wypra­co­wa­nia ina­czej niż na dzień przed ter­mi­nem. W epoce tra­dy­cyj­nych maszyn do pisa­nia moje robo­cze kopie musiały słu­żyć jako kopie osta­teczne. Przy­po­mi­nały pat­chwork: błędy zakle­ja­łem małymi kawał­kami papieru, na któ­rych pospiesz­nie gry­zmo­li­łem poprawki. Choć, gdy jest coś, czego osoba z ADD chce, o cier­pli­wo­ści i pro­kra­sty­na­cji można zapo­mnieć. Musi to zro­bić, zdo­być, osią­gnąć albo doświad­czyć tego natych­miast.

Czę­ste i fru­stru­jące zaniki pamięci są u osób z ADD codzien­no­ścią. Mój ser­deczny przy­ja­ciel Brian cierpi na zespół defi­cytu uwagi. Ma psa. Nawza­jem wypro­wa­dzają się na spa­cery. Gdy Brian wkłada płaszcz, czapkę i buty, pies leży pod sto­łem kuchen­nym i czeka. Brian wycho­dzi z domu – pies ani drgnie. Nie ruszy się, dopóki Brian nie wróci do domu po raz trzeci po klucz, port­fel czy cokol­wiek innego, czego zapo­mniał za pierw­szym i dru­gim razem. Pies nauczył się tego, obser­wu­jąc swo­jego wła­ści­ciela, co sta­nowi chyba naj­lep­szy komen­tarz.

Mój naj­śwież­szy pro­blem z pamię­cią, gdy piszę te słowa, zaob­ser­wo­wa­łem cztery dni temu. Przy­je­cha­łem na lot­ni­sko Ben Guriona w Tel Awi­wie, spa­ko­wany i przy­szy­ko­wany do lotu powrot­nego do domu w Van­co­uver. Byłem z sie­bie zado­wo­lony, że dla odmiany udało mi się gdzieś dotrzeć na czas. Pod­czas odprawy pra­cow­nica lot­ni­ska zer­k­nęła na mój bilet. Na jej twa­rzy poja­wiło się zakło­po­ta­nie. „Ale pań­ski lot jest zare­zer­wo­wany na jutro” – powie­działa wresz­cie. Być może nie­świa­do­mie pró­bo­wa­łem powe­to­wać sobie wszyst­kie inne przy­padki, gdy docie­ra­łem na lot­ni­ska w ostat­niej chwili.

Czę­sto pytano mnie, jak przy takich uwa­run­ko­wa­niach udało mi się przejść przez trudy stu­diów medycz­nych. Ogólna odpo­wiedź brzmi tak, że wielu oso­bom udaje się osią­gać zna­czące suk­cesy pomimo ADD. Zespół defi­cytu uwagi miewa destruk­cyjny wpływ na różne aspekty życia. Pozorny suk­ces zawo­dowy pra­co­ho­lika może masko­wać poważne pro­blemy w innych obsza­rach. Prawdą jest też, że jak wszystko inne, ADD może mieć różne nasi­le­nie, a spek­trum jego odmian jest bar­dzo sze­ro­kie.

Choć odkąd pamię­tam, chcia­łem zostać leka­rzem, na aka­de­mię medyczną tra­fi­łem dopiero w wieku dwu­dzie­stu ośmiu lat, po kilku życio­wych zakrę­tach. Tuż po dwu­dzie­stce stop­niowo ogra­ni­cza­łem swoje aka­de­mic­kie ambi­cje, bo nie potra­fi­łem kon­se­kwent­nie się uczyć. Pew­nego pamięt­nego dnia na dru­gim roku wsze­dłem do sali egza­mi­na­cyj­nej z prze­krwio­nymi oczami, po prze­czy­ta­niu pię­ciu sztuk Szek­spira od pół­nocy do siód­mej rano. Nie­stety, pomy­li­łem ter­miny egza­mi­nów – ten kon­kretny nie doty­czył Szek­spira, tylko lite­ra­tury euro­pej­skiej. I tak to się odby­wało, semestr po seme­strze. Na trze­cim roku zre­zy­gno­wa­łem. Na uczelni medycz­nej naj­go­rzej wio­dło mi się przez pierw­sze dwa lata, gdy nacisk poło­żony był głów­nie na nauki pod­sta­wowe, wykła­dane z pora­ża­jącą szcze­gó­ło­wo­ścią. Nawet wtedy jed­nak przy­go­to­wa­nia do egza­minu nie­zmien­nie zaczy­na­łem poprzed­niego wie­czoru. Z bie­giem lat, w miarę jak kolejne przed­mioty sta­wały się bar­dziej prak­tyczne i zorien­to­wane na pacjenta, łatwiej było mi się zmo­ty­wo­wać i zaan­ga­żo­wać. A choć stu­dia medyczne są trudne, wiążą się z licz­nymi ter­mi­nami, egza­mi­nami do zda­nia i prze­szko­dami do poko­na­nia, jest to nie tyle jedno dłu­go­ter­mi­nowe przed­się­wzię­cie, ile długa seria krót­kich zadań.

Patrząc wstecz na swoje życie, doro­sły z ADD widzi nie­speł­nione inten­cje i nie­zli­czone plany, które ni­gdy nie zostały w pełni zre­ali­zo­wane. „Jestem osobą o per­ma­nent­nym poten­cjale” – powie­dział mi jeden z pacjen­tów. Począt­kowe przy­pływy entu­zja­zmu szybko opa­dają. Ludzie opo­wia­dają o nie­do­koń­czo­nych murach opo­ro­wych, które zaczęli budo­wać ponad dzie­sięć lat temu, o czę­ściowo skon­stru­owa­nych łodziach, które całymi latami zaj­mują miej­sce w garażu, o roz­po­czy­na­nych i porzu­ca­nych kur­sach, prze­ry­wa­nych w poło­wie książ­kach, skre­ślo­nych przed­się­wzię­ciach biz­ne­so­wych, nie­na­pi­sa­nych opo­wia­da­niach i wier­szach… o wielu, wielu nie­prze­by­tych dro­gach.

Pro­blem sta­no­wią też umie­jęt­no­ści spo­łeczne. Jest coś w ADD, co utrud­nia zdol­ność roz­po­zna­wa­nia gra­nic mię­dzy­ludz­kich. Choć są nie­liczne dzieci z zespo­łem defi­cytu uwagi, które wzbra­niają się przed doty­kiem, we wcze­snym dzie­ciń­stwie więk­szość z nich dosłow­nie wcho­dzi doro­słym na głowę i zasad­ni­czo prze­ja­wia pra­wie nie­na­sy­cone pra­gnie­nie kon­taktu fizycz­nego i emo­cjo­nal­nego. Do innych dzieci pod­cho­dzą z naiwną otwar­to­ścią, która na ogół jest odtrą­cana. Mając kło­poty z odczy­ty­wa­niem wska­zó­wek spo­łecz­nych, czę­sto są ska­zane na ostra­cyzm rówie­śni­ków. Rodzice cier­pią, patrząc na wyklu­cza­nie ich dziecka z zabaw na szkol­nym podwórku, przy­jęć uro­dzi­no­wych, noc­le­gów u przy­ja­ciół czy wymiany walen­tyn­ko­wych kar­tek.

Choć ADD na ogół wiąże się ze sła­bymi umie­jęt­no­ściami spo­łecz­nymi, nie zawsze tak się dzieje. Są dzieci z ADD bar­dzo komu­ni­ka­tywne i sza­le­nie popu­larne. Z mojego doświad­cze­nia wynika, że taki suk­ces skrywa brak pew­no­ści sie­bie w waż­nych obsza­rach funk­cjo­no­wa­nia i maskuje kru­chą samo­ocenę – świa­do­mość tego może się jed­nak wyło­nić dopiero w póź­nym wieku nasto­let­nim lub po prze­kro­cze­niu dwu­dziestki.

Doro­śli z ADD mogą być postrze­gani jako powścią­gliwi i aro­ganccy albo męcząco gada­tliwi i gru­biań­scy. Wielu można roz­po­znać po kom­pul­syw­nym żar­to­wa­niu, strze­la­niu sło­wami niczym z kara­binu maszy­no­wego, pozor­nie przy­pad­ko­wym i bez­ce­lo­wym prze­ska­ki­wa­niu z jed­nego tematu na inny oraz nie­umie­jęt­no­ści wyra­że­nia jakiejś kon­cep­cji bez wyczer­pa­nia całego słow­nika. „Ni­gdy w życiu nie dokoń­czy­łem żad­nej myśli” – ubo­le­wał pewien młody czło­wiek. Męż­czyźni i kobiety z ADD cechują się nie­mal nama­calną inten­syw­no­ścią bycia, na którą inni reagują nie­po­ko­jem i odru­cho­wym wyco­fa­niem. „Zupeł­nie jak­bym była z Marsa, a wszy­scy inni z Ziemi” – powie­działa pewna czter­dzie­sto­latka. Inna kobieta wyra­ziła się zaś tak: „Wszy­scy wydają się nale­żeć do klubu jakichś miłych osób, a ja jestem wyklu­czona”. Wszech­obecne jest poczu­cie bycia na zewnątrz i zer­ka­nia do środka; swo­istego nie­zro­zu­mie­nia przez oto­cze­nie. Na spo­tka­niach towa­rzy­skich zwy­kle dry­fuję na obrzeża ze świa­do­mo­ścią, że jakoś nie udaje mi się prze­nik­nąć do sedna roz­mów. Obser­wuję dys­ku­tu­ją­cych ludzi, któ­rych mogę nawet dobrze znać, z bole­snym prze­świad­cze­niem, że nie mam nikomu nic do powie­dze­nia. Roz­mowy towa­rzy­skie zawsze sta­no­wiły dla mnie zagadkę. Cza­sami przy­glą­da­łem się ludziom toczą­cym oży­wioną dys­ku­sję i żało­wa­łem, że nie mogę się stać nie­wi­dzialny, aby ich usły­szeć – nie po to, by pod­słu­chi­wać, ale by raz na zawsze dowie­dzieć się, o czym można roz­ma­wiać. Pacjenci z ADD mówią mi o swo­ich doświad­cze­niach mniej wię­cej to samo. „Nie wiem, jak roz­ma­wiać o bła­host­kach, albo boję się, że palnę coś głu­piego” – powie­działa moja dwu­dzie­sto­sze­ścio­let­nia roz­mówczyni. Prawda jest taka, że gdy doro­sła osoba z ADD już włą­czy się do roz­mowy, czę­sto nudzi ją dro­bia­zgowe roz­trzą­sa­nie płyt­kich jej zda­niem tema­tów.

Pro­wa­dząc wywiady z doro­słymi z zespo­łem defi­cytu uwagi, czę­sto trzeba nasta­wić się na kano­nadę żar­tów. Zaska­ku­jące zwroty i świa­do­mie absur­dalne sko­ja­rze­nia ubar­wiają histo­rie życia, w któ­rych na ogół nie ma wiele do śmie­chu. „Dzięki Bogu to tylko ADD” – powie­dział mi jeden męż­czy­zna, gdy potwier­dzi­łem jego dia­gnozę. „Zawsze myśla­łem, że jestem sałatką cezar, któ­rej bra­kuje grza­nek”. Dzieci z ADD czę­sto odgry­wają rolę kla­so­wych klau­nów.

Nastroje dziecka z ADD bywają kapry­śne – rado­sny uśmiech w jed­nej chwili może prze­ro­dzić się w gry­mas nie­za­do­wo­le­nia albo roz­pa­czy. Wyda­rze­nia wycze­ki­wane z rado­ścią i roz­po­czy­nane z wiel­kim ani­mu­szem czę­sto koń­czą się gorz­kim roz­cza­ro­wa­niem i nadą­saną, oskar­ży­ciel­ską rej­te­radą. Stany emo­cjo­nalne doro­słych z zespo­łem defi­cytu uwagi także gwał­tow­nie i nie­prze­wi­dy­wal­nie się zmie­niają. Dobre i złe dni prze­pla­tają się bez wyraź­nego powodu.

Wspól­nym moty­wem każ­dego dnia, dobrego czy złego, jest drę­czące poczu­cie braku cze­goś, co jest w życiu ważne.

Roz­dział 3

Wszyscy moglibyśmy być wariatami

W codzien­nych roz­wa­ża­niach na temat zło­żo­nych i nace­cho­wa­nych sil­nymi emo­cjami sytu­acji czę­sto ceni się nad­mierne uogól­nie­nia.

Doro­thy Din­ner­stein, The Mer­maid and the Mino­taur

Zespół defi­cytu uwagi został nazwany „modą lat dzie­więć­dzie­sią­tych”. Scep­ty­cyzm co do fak­tycz­nej skali wystę­po­wa­nia ADD pod­syca fakt, że żadna cecha tego zespołu nie jest na tyle uni­ka­towa, by w takim czy innym stop­niu nie wystę­po­wała u wielu innych ludzi spoza popu­la­cji z ADD. Wrzu­ce­nie do jed­nego worka zbioru atry­bu­tów oso­bo­wo­ści w pod­ręcz­niku psy­chia­trycz­nym nie two­rzy auto­ma­tycz­nie stanu pato­lo­gicz­nego. Bar­dzo słusz­nie wiele osób zasta­na­wia się, dla­czego zwy­kłe cechy są defi­nio­wane jako objawy cho­roby. Wkrótce – ostrzega jeden z kry­ty­ków – wszyst­kie ludz­kie przy­mioty zostaną nazwane cho­ro­bami. W luto­wym wyda­niu „Har­per’s Maga­zine” z 1997 roku zna­la­zła się okrut­nie dow­cipna recen­zja pod­ręcz­nika DSM IV autor­stwa L.J. Davisa. Zgod­nie z obecną dia­gno­styką psy­chia­tryczną „każdy aspekt ludz­kiego życia (oczy­wi­ście z wyjąt­kiem prak­ty­ko­wa­nia psy­chia­trii) może być inter­pre­to­wany jako pato­lo­gia” – pisał Davis.

Ze sta­ty­styk insty­tu­cji Health Canada wynika, że ilość rita­linu przyj­mo­wa­nego w Kana­dzie w 1997 roku wzro­sła ponad pię­cio­krot­nie od roku 1990, w tym o 21 pro­cent w ciągu ostat­niego roku w tym prze­dziale czasuq2. Także w Sta­nach Zjed­no­czo­nych dia­gnozy ADD zaczęły mno­żyć się na potęgę. Czy dzieci są fasze­ro­wane lekami tylko dla wygody doro­słych? Nie­któ­rzy twier­dzą, że stwier­dze­nie ADD jest kolej­nym medycz­nym wykrę­tem wymy­ślo­nym dla spo­koju ducha nie­kom­pe­tent­nych rodzi­ców i leni­wych nauczy­cieli oraz uża­la­ją­cych się nad sobą doro­słych, zbyt nie­doj­rza­łych, by sta­wić czoło wymo­gom życia.

Nawet osoby takie jak ja, uzna­jące ist­nie­nie zabu­rzeń neu­ro­fi­zjo­lo­gicz­nych i psy­cho­lo­gicz­nych, któ­rym nadano wspólną nazwę zespołu defi­cytu uwagi, mogą zada­wać uza­sad­nione pyta­nia: jak dia­gno­zo­wać ADD, jak należy go rozu­mieć, a w szcze­gól­no­ści – jak leczyć. Spo­łe­czeń­stwo Ame­ryki Pół­noc­nej pró­buje przy­kryć wiele pro­ble­mów ogro­mem leków, woląc igno­ro­wać spo­łeczne i kul­tu­rowe przy­czyny stresu. Nie znamy jesz­cze dłu­go­fa­lo­wych kon­se­kwen­cji spo­łecz­nych maso­wego przyj­mo­wa­nia far­ma­ceu­ty­ków w lecze­niu depre­sji, ADD i wielu innych scho­rzeń. Mnie też to nie­po­koi, choć prze­pi­suję leki innym i sam je biorę.

Wielu oso­bom wydaje się też, że neu­ro­fi­zjo­lo­giczne wyja­śnia­nie okre­ślo­nych zacho­wań jest próbą uspra­wie­dli­wia­nia dzia­łań wła­snych bądź cudzych; obwi­nia­nia bio­lo­gii o nasze występki i wady. Czy nie powin­ni­śmy być odpo­wie­dzialni za to, co robimy? – pytają. Czy ADD jest licen­cją na pobła­ża­nie sobie albo krzyw­dzące zacho­wa­nia? Nie­dawno w Kolum­bii Bry­tyj­skiej obrońcy w spra­wie o gwałt i mor­der­stwo argu­men­to­wali, że ich klient nie może być pocią­gnięty do odpo­wie­dzial­no­ści, ponie­waż cierpi na zabu­rze­nia obse­syjno-kom­pul­sywne oraz zespół defi­cytu uwagi. Sąd mądrze odrzu­cił tę prze­słankę. Wszy­scy musimy brać odpo­wie­dzial­ność za wła­sne dzia­ła­nia, bo w prze­ciw­nym razie świat stałby się miej­scem nie do życia. Ogrom­nym postę­pem spo­łecz­nym byłoby jed­nak pod­ję­cie pew­nego wysiłku w celu zro­zu­mie­nia, jakie doświad­cze­nia zmie­niają ludzi w złe, nie­od­po­wie­dzialne czy wręcz anty­spo­łeczne istoty. Mogli­by­śmy wtedy podejść na przy­kład do kwe­stii prze­stęp­czo­ści w zupeł­nie inny spo­sób. Odpo­wie­dzial­ność nie­ko­niecz­nie musi wią­zać się z nie­ludz­kim sys­te­mem sądow­nic­twa kar­nego w dzi­siej­szej Kana­dzie, czy w szcze­gól­no­ści w Sta­nach Zjed­no­czo­nych, gdzie za krat­kami prze­bywa wię­cej ludzi niż w jakim­kol­wiek innym zachod­nim kraju. Nie ulega wąt­pli­wo­ści, że znaczna część peni­ten­cja­riu­szy cierpi na ADD lub innego rodzaju moż­liwe do unik­nię­cia zabu­rze­nia w samo­re­gu­la­cji2. Nie ma wąt­pli­wo­ści także co do tego, że trudno byłoby o per­fid­niej­sze urzą­dze­nie zakła­dów peni­ten­cjar­nych, w któ­rych warunki bytowe jesz­cze zaostrzają men­talne dys­funk­cje.

Ponie­waż w obli­czu ADD nie jeste­śmy bez­bronni, na pozio­mie oso­bi­stym próba zrzu­ce­nia odpo­wie­dzial­no­ści za nega­tywne zacho­wa­nia na obwody mózgowe do niczego nie pro­wa­dzi. Zamyka osobę w potrza­sku bycia ofiarą. Bez względu na prze­ko­nu­jące wyja­śnie­nia neu­ro­fi­zjo­lo­giczne nikt – dzieci, mał­żo­nek, przy­ja­ciele ani współ­pra­cow­nicy – nie powi­nien uzna­wać „prawa” takiej osoby do nie­oka­zy­wa­nia sza­cunku czy krzyw­dze­nia. Pozna­wa­nie psy­cho­lo­gicz­nych i bio­lo­gicz­nych mecha­ni­zmów ADD pozwala zyskać jakiś obraz, mapę – ale tylko mapę, nic ponadto. Choć pozba­wio­nym jej ludziom pozo­staje nie­wiele wię­cej niż znie­chę­ca­jące poczu­cie wła­snej nie­udol­no­ści, nie należy mylić mapy z podróżą. Nakre­śle­nie kursu na­dal zależy od jed­nostki.

Nie­któ­rzy rodzice sprze­ci­wiają się kon­cep­cji ADD ze stra­chu przed styg­ma­ty­zo­wa­niem i szu­flad­ko­wa­niem ich dzieci. Nie w smak im sta­wia­nie dia­gnozy medycz­nej dziecku, które poza pew­nymi obsza­rami funk­cjo­no­wa­nia radzi sobie zupeł­nie nie­źle. Zwią­zane z tym obawy nie są bez­pod­stawne. Zbyt czę­sto łatka ADD staje się jedy­nie osą­dem cha­rak­te­ry­zu­ją­cym dziecko jako pro­ble­ma­tycz­nego ucznia, nie­zdol­nego do nor­mal­nego zacho­wa­nia. Wiele na ten temat zdra­dza uży­wany język. Ludzie czę­sto mówią, że ten doro­sły czy to dziecko „jest ADD”. To zaś fak­tycz­nie ozna­cza przy­kle­je­nie ety­kietki; spro­wa­dze­nie całej osoby do jed­nego obszaru sła­bo­ści czy upo­śle­dze­nia. Nikt nie jest ADD i nikt nie powi­nien być okre­ślany ani kate­go­ry­zo­wany pod kątem tego czy jakie­go­kol­wiek innego szcze­gól­nego pro­blemu.

Roz­po­zna­nie u dziecka ADD powinno być po pro­stu prze­ja­wem zro­zu­mie­nia, że poma­ga­nie mu wymaga kom­pe­tent­nego i kre­atyw­nego podej­ścia, a nie opi­nią o jego fun­da­men­tal­nej i nie­od­wra­cal­nej ska­zie. Zro­zu­mie­nie to powinno umoż­li­wiać nam wspie­ra­nie dziecka w wyko­rzy­sty­wa­niu swego poten­cjału, a nie dodat­kowo ów poten­cjał ogra­ni­czać.

Można się oczy­wi­ście spo­dzie­wać, że nawet ludzie wolni od uprze­dzeń będą mieć trud­no­ści z pogo­dze­niem się z tą dia­gnozą. Naszemu zwy­kłemu spo­so­bowi myśle­nia o cho­ro­bie (albo czym­kol­wiek innym) nie jest po dro­dze z nie­jed­no­znacz­no­ścią. Pacjent albo ma zapa­le­nie płuc, albo nie; albo cierpi na scho­rze­nie wpły­wa­jące na umysł, albo nie. Wiele osób odczuwa dys­kom­fort na myśl o dowol­nym sta­nie umy­słu postrze­ga­nym jako „nie­nor­malny”. Ale co, jeśli cho­roba nie jest odrębną kate­go­rią? Jeśli nie ist­nieje gra­nica oddzie­la­jąca „zdrowe” od „nie­zdro­wego” i jeśli „nie­nor­mal­ność” jest po pro­stu wystę­pu­jącą u danej jed­nostki więk­szą kon­cen­tra­cją zabu­rzo­nych pro­ce­sów mózgo­wych, zacho­dzą­cych u każ­dego? Wtedy może po pro­stu nie dałoby się mówić o sta­łych, nie­odwo­łal­nych zabu­rze­niach mózgu, a każdy z nas pod pre­sją stre­su­ją­cych oko­licz­no­ści mógłby być uznany za podat­nego na zała­ma­nia i roz­ma­ite psy­chiczne awa­rie. Wszy­scy mogli­by­śmy być waria­tami. Może nawet już nimi jeste­śmy.

ADD wymyka się podzia­łom na nor­mal­ność i nienor­mal­ność. Jeśli u każ­dego, kto wyka­zuje dowolną z jego oznak, stwier­dzono by ADD, rów­nie dobrze mogli­by­śmy doda­wać rita­lin do wody pit­nej i zapi­sać więk­szość miesz­kań­ców uprze­my­sło­wio­nego świata na gru­pową psy­cho­te­ra­pię. Jak zauwa­żyli dok­to­rzy Hal­lo­well i Ratey w książce W świe­cie ADHD, dia­gnoza ADD nie jest czymś kate­go­rycz­nym, tylko kwe­stią skali. W pew­nym punk­cie ludz­kiego kon­ti­nuum cechy koja­rzone z ADD stają się na tyle uciąż­liwe, że w takim czy innym stop­niu utrud­niają danej oso­bie funk­cjo­no­wa­nie.

Wśród spe­cja­li­stów pra­cu­ją­cych z dziećmi lub doro­słymi z ADD łatwiej jest o kon­sen­sus w kwe­stii tego, jak prze­ja­wia się zespół defi­cytu uwagi, niż czym on jest. Mylące jest już samo w sobie poję­cie „zabu­rze­nie” (ang. disor­der). W ter­mi­no­lo­gii medycz­nej ozna­cza ono dole­gli­wość lub cho­robę, tym­cza­sem ADD z całą pew­no­ścią nie jest ani jed­nym, ani dru­gim. Ter­min ten, zanim tra­fił do medycz­nego słow­nic­twa, miał jed­nak jesz­cze jedno zna­cze­nie. „Jeśli wyka­zu­jesz wiele cech ADD – tłu­ma­czę pacjen­tom – i jeśli przy­czy­niają się one do braku porządku w twoim życiu, to masz ADD. Czym jest porzą­dek? Spo­so­bem orga­ni­za­cji. Świa­do­mie zapla­no­waną sekwen­cją dzia­łań. Wie­dzą, gdzie są rze­czy i co zro­bi­łeś, a co jesz­cze zro­bić trzeba. A jak nazy­wamy brak porządku? Nie­po­rząd­kiem3”.

Nie akcep­tuję ADD jako zabu­rze­nia w sen­sie medycz­nym. ADD nie jest cho­robą, pomimo nada­nia jej takiego miana przez nie­które auto­ry­tety. Jest to rodzaj upo­śle­dze­nia, podob­nego choćby do upo­śle­dze­nia wzroku, które nie wiąże się z żadną cho­robą.

Pyta­nie brzmi, skąd biorą się owe upo­śle­dze­nia, wywo­łu­jące je nie­pra­wi­dło­wo­ści fizjo­lo­giczne oraz zwią­zane z nimi zacho­wa­nia i pro­blemy psy­cho­lo­giczne? Pomimo zdu­mie­wa­ją­cego wzro­stu wie­dzy na temat ludz­kiego mózgu, jaki nastą­pił na prze­strzeni ostat­niej dekadyq3, dzi­siej­sza nauka nie udziela na to pyta­nie jed­no­znacz­nej odpo­wie­dzi. Bio­rąc pod uwagę to, co już wiemy – oraz poprawkę na luki w wie­dzy – jedy­nym kry­te­rium war­to­ści jakie­go­kol­wiek wyja­śnie­nia doty­czą­cego zespołu defi­cytu uwagi jest sens owego wyja­śnie­nia w świe­tle doświad­czeń ludzi i dostęp­nych fak­tów nauko­wych oraz moż­li­wość pro­duk­tyw­nego wyko­rzy­sta­nia go do poma­ga­nia ludziom.

Wła­ści­wie wszy­scy auto­rzy popu­lar­nych ksią­żek na ten temat twier­dzą, że ADD jest dzie­dziczną cho­robą gene­tyczną. Z nie­licz­nymi god­nymi uwagi wyjąt­kami, pogląd gene­tyczny, z któ­rym oso­bi­ście się nie zga­dzam, prze­waża rów­nież w dużej czę­ści dys­ku­sji w krę­gach zawo­do­wych.

Moim zda­niem ADD można lepiej zro­zu­mieć dzięki przy­glą­da­niu się życiu ludzi, a nie tylko frag­men­tom DNA. Dzie­dzicz­ność ma istotne zna­cze­nie, ale znacz­nie mniej­sze, niż się zwy­kle zakłada. Jed­no­cze­śnie nie mia­łoby sensu sztuczne prze­ciw­sta­wia­nie dzie­dzi­cze­niu kwe­stii śro­do­wi­sko­wych. Taki sztywny podział nie ist­nieje w natu­rze ani w umy­śle żad­nego poważ­nego naukowca. Jeśli w tej książce kładę nacisk na śro­do­wi­sko, robię tak po to, by zwró­cić uwagę na kwe­stię, która w więk­szo­ści ksią­żek jest zanie­dby­wana, a w żad­nej nie została potrak­to­wana z nale­żytą dro­bia­zgo­wo­ścią. Zanie­dba­nie to czę­sto pro­wa­dzi do para­li­żu­ją­cych defi­cy­tów w obsza­rze lecze­nia.

Ponie­waż w ciele i mózgu zacho­dzi wiele bio­lo­gicz­nych zda­rzeń, które nie zostały bez­po­śred­nio zapro­gra­mo­wane przez dzie­dzicz­ność, twier­dze­nie, że ADD nie ma głów­nie pod­łoża gene­tycz­nego, w żad­nym razie nie ozna­cza nego­wa­nia jego cech bio­lo­gicz­nych – ani dzie­dzi­czo­nych, ani ufor­mo­wa­nych pod wpły­wem doświad­czeń. Gene­tyczne plany archi­tek­tury i funk­cji ludz­kiego mózgu roz­wi­jają się w pro­ce­sie inte­rak­cji ze śro­do­wi­skiem. ADD odzwier­cie­dla bio­lo­giczne nie­pra­wi­dło­wo­ści w okre­ślo­nych ośrod­kach mózgu, lecz wiele jego cech – w tym leżąca u jego pod­staw bio­lo­gia – jest nie­ro­ze­rwal­nie zwią­za­nych z fizycz­nymi oraz emo­cjo­nal­nymi prze­ży­ciami danej osoby.

Można powie­dzieć, że dzie­dzi­czymy pre­dys­po­zy­cje do ADD, lecz jest to bar­dzo dale­kie od stwier­dze­nia, że zespół ten jest zde­ter­mi­no­wany gene­tycz­nie. Pre­de­ter­mi­na­cja ozna­cza, że coś nie­uchron­nie się wyda­rzy. Pre­dys­po­zy­cja jedy­nie zwięk­sza praw­do­po­do­bień­stwo, że może do tego dojść, zależ­nie od oko­licz­no­ści. Na rze­czy­wi­sty rezul­tat wpływa wiele innych czyn­ni­ków.

Roz­dział 4

Konfliktowe małżeństwo: ADD i rodzina (I)

Cechą cha­rak­te­ry­styczną kon­flik­to­wego mał­żeń­stwa jest złość i wza­jemne nie­za­do­wo­le­nie męża i żony. Choć atmos­fera skon­flik­to­wa­nych rela­cji jest przez więk­szość czasu sil­nie nace­cho­wana nega­tyw­nie, na ogół prze­ry­wają ją okresy rów­nie inten­syw­nej, a nie­kiedy bar­dzo namięt­nej bli­sko­ści (…). Kon­flikt może mieć wła­ści­wo­ści uza­leż­nia­jące: jest czymś oswo­jo­nym, a zara­zem sta­nowi przy­po­mnie­nie o sil­nym zaan­ga­żo­wa­niu dwóch osób. Ludzie nie chcą kon­fliktu, ale nie zna­leźli alter­na­tyw­nego spo­sobu inte­rak­cji.

Michael E. Kerr, Family Eva­lu­ation

Moja żona Rae i ja mamy troje dzieci: dwóch chłop­ców w wieku dwu­dzie­stu trzech i dwu­dzie­stu lat oraz dzie­się­cio­let­nią córkę. U całej trójki stwier­dzono ADD, podob­nie jak u mnie.

Nasza rodzina mogłaby być postrze­gana jako ide­alny argu­ment dla zwo­len­ni­ków teo­rii gene­tycz­nej: bez­pieczna finan­sowo, sta­bilna para wywo­dząca się z klasy śred­niej, mał­żeń­stwo z trzy­dzie­sto­let­nim sta­żem, które kocha się nawza­jem i swoje dzieci. W rodzi­nie nie ma alko­ho­li­zmu ani uza­leż­nień od innych sub­stan­cji, prze­mocy i nad­użyć. Jeśli te dzieci mają zespół defi­cytu uwagi, z pew­no­ścią wynika to z ich genów. Co w tym śro­do­wi­sku mogłoby bowiem wywo­łać ADD?

Śro­do­wi­sko nie wywo­łuje ADD ani tro­chę bar­dziej, niż wywo­łują go geny. Dzieje się raczej tak, że dany mate­riał gene­tyczny tra­fia­jący do okre­ślo­nego śro­do­wi­ska może poskut­ko­wać poja­wie­niem się ADD. Bez tego mate­riału gene­tycz­nego nie byłoby ADD. I nie byłoby go bez tego kon­kret­nego śro­do­wi­ska. Śro­do­wi­skiem for­ma­tyw­nym jest rodzina, z jakiej się pocho­dzi.

Jeśli cho­dzi o mał­żeń­stwa, nasze zde­cy­do­wa­nie można upla­so­wać na kon­flik­to­wym końcu spek­trum. Wypra­co­wa­li­śmy różne roz­wią­za­nia, lecz zajęło to dzie­siątki lat i pochło­nęło mnó­stwo ener­gii. Patrząc wstecz, wzdry­gamy się na wspo­mnie­nia chwil daw­nego bólu i mroku, zwłasz­cza zaś na świa­do­mość obcią­ża­ją­cego wpływu naszych spo­rów na dzieci.

Dziś mał­żeń­stwo jest dla nas powo­dem do rado­ści. Nasze statki, mio­tane i ciskane po wzbu­rzo­nym morzu, wresz­cie bez­piecz­nie dotarły do tego samego portu. Ale sztormy odci­snęły piętno na dzie­ciach. Pod koniec swego uro­czo szcze­rego eseju My Own Mar­riage z 1972 roku wybitny ame­ry­kań­ski psy­cho­te­ra­peuta i nauczy­ciel Carl Rogers napi­sał o trud­no­ściach, jakie jego doro­słe dzieci napo­ty­kały w swo­ich rela­cjach. „Wspólny roz­wój pro­wa­dzący do satys­fak­cjo­nu­ją­cego nas samych związku nie sta­no­wił żad­nej gwa­ran­cji dla naszych dzieci” – pod­su­mo­wał Rogers. Dzieci są dla rodzi­ców ogromną zachętą i bodź­cem do pozna­wa­nia samych sie­bie, part­nera i życia. Nie­stety, znaczna część tej nauki może się odby­wać ich kosz­tem.

W naszym domu ni­gdy nie było mowy o braku miło­ści. Ale miłość odczu­wana przez rodzica nie prze­kłada się auto­ma­tycz­nie na miłość odbie­raną przez dziecko. W domu tym czę­sto pano­wała atmos­fera otwar­tego lub stłu­mio­nego kon­fliktu emo­cjo­nal­nego mię­dzy rodzi­cami, wza­jem­nych roz­cza­ro­wań i głę­bo­kich nie­po­ko­jów, z któ­rych nawet nie zda­wa­li­śmy sobie sprawy.

Moje życiowe fru­stra­cje mogły bez ostrze­że­nia wybuch­nąć prze­ciwko Rae lub samym dzie­ciom w for­mie napa­dów gniewu albo chłod­nego dystansu. Mogłem być nie­sły­cha­nie współ­czu­jący i pomocny wobec nie­mal zupeł­nie obcych ludzi, ale w sto­sunku do naj­bliż­szych pre­zen­to­wa­łem podwójne obli­cze – z jed­nej strony pełne miło­ści wspar­cie i wro­gie odtrą­ce­nie z dru­giej. Ni­gdzie indziej moje nie­po­koje i nie­roz­wią­zane napię­cia – a ści­ślej rzecz bio­rąc, nie­roz­wią­zana kwe­stia żalu – nie były wyra­żane tak otwar­cie i krzyw­dząco jak na moim wła­snym podwórku.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

M. Pro­ust, W stronę Swanna, tłum. Tade­usz Boy-Żeleń­ski, wol­ne­lek­tury.pl. [wróć]

W prze­pro­wa­dzo­nym w 1998 roku w Szwe­cji bada­niu stwier­dzono, że ADD jest bar­dzo czę­sty wśród peni­ten­cja­riu­szy. [wróć]

Gra słów; angiel­ski ter­min disor­der może też ozna­czać nie­po­rzą­dek (przyp. tłum.). [wróć]

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Waż­nym gło­sem w lite­ra­tu­rze facho­wej był Ste­phen P. Hin­shaw, pro­fe­sor nad­zwy­czajny psy­cho­lo­gii na Uni­wer­sy­te­cie Kali­for­nij­skim w Ber­ke­ley. Suge­ro­wał on moż­li­wość ist­nie­nia zło­żo­nych inte­rak­cji bio­lo­gicz­nych, spo­łecz­nych i psy­cho­lo­gicz­nych, które two­rzą grunt pod ADD: „Nie­zmier­nie powoli zdo­bywa akcep­ta­cję kon­cep­cja ist­nie­nia zło­żo­nych związ­ków przy­czy­no­wych, w któ­rych psy­cho­bio­lo­giczne czyn­niki ryzyka, pro­blemy w funk­cjo­no­wa­niu rodziny oraz szer­sze wpływy sys­te­mowe mogą wspól­nie kształ­to­wać zabu­rze­nia w regu­la­cji uwagi, modu­la­cji poziomu aktyw­no­ści i hamo­wa­niu reak­cji”. (Hin­shaw, Atten­tion Deficits and Hype­rac­ti­vity in Chil­dren, s. ix). [wróć]

Kana­dyj­skie sta­ty­styki doty­czące sto­so­wa­nia rita­linu: „The Van­co­uver Pro­vince”, 3 kwiet­nia 1998 roku. [wróć]

Jeśli cho­dzi o naszą wciąż szcząt­kową wie­dzę na temat funk­cjo­no­wa­nia mózgu, badaczka mózgu Patri­cia S. Gold­man-Rakie pisze: „Wciąż daleko nam do wyja­śnie­nia choćby jed­nego aspektu lub ele­mentu zin­te­gro­wa­nego dzia­ła­nia obwodu neu­ro­no­wego, zespołu neu­ro­nów czy kodu neu­ro­no­wego”. (Daw­son i Fischer, Human Beha­viour and the Deve­lo­ping Brain, s. xi). [wróć]