Rudowłosa ze Starych Babic - Janusz Niżyński - ebook + książka

Rudowłosa ze Starych Babic ebook

Janusz Niżyński

4,1

Opis

Mała podwarszawska gmina pokazana w krzywym zwierciadle. Starobabicka, wiejska elita biznesu i intelektu, a wśród tego grona ona: młoda, ambitna dziewczyna o przezwisku „Chmurka”. Czego szuka na wsi piękna Rudowłosa? Dlaczego nie może uwolnić się od toksycznej rodziny, do której rzucił ją los? Czy ma jakąś szansę wyrwać się z roli Kopciuszka, w której znalazła się w wyniku tragicznych wydarzeń i czy znajdzie się królewicz z bajki w przysłowiowej karecie, który ją uwolni?

 

Rudowłosa ze Starych Babic to wciągająca od pierwszych stron współczesna powieść o marzeniach, miłości, intrygach i rozczarowaniach.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 515

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (8 ocen)
4
1
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
2323aga

Całkiem niezła

Niewątpliwie atutem książki jest jej język. Fajnie wykorzystany motyw Kopciuszka. Ale trochę się ciągnie...
00
frixi

Nie oderwiesz się od lektury

Lekka i przyjemna powieść. Fajnie sie czytalo i z humorem. Jak najbardziej na plus.
00

Popularność




Copyright © by Janusz Niżyński, 2018Wydawnictwo WasPos, 2021All rights reservedWszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Janusz Muzyczyszyn

Korekta: Angelika Ślusarczyk

Projekt okładki: Adam Buzek/[email protected]

Zdjęcie na okładce: © by ababaka/ pl.123rf.com

Ilustracje wewnątrz książki: copyright by © pngtree

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek

Wydanie I - elektroniczne

ISBN 978-83-67024-33-4

Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przyłuckawww.waspos.pl

[email protected]

Spis treści

Słowo od autora

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

31

32

33

34

35

36

37

38

39

40

41

42

43

44

45

46

47

48

49

50

51

52

53

54

55

56

57

58

59

60

61

62

63

64

65

66

67

68

69

70

71

72

73

74

75

76

77

78

79

80

81

82

83

84

Słowo od autora

DrogiCzytelniku!

Rudowłosa ze Starych Babic – to przyjemna o dużej dozie humoru powieść obyczajowa, której tytułowa bohaterka – samotna, osierocona w dzieciństwie młoda dziewczyna, o pięknych rudych włosach – wbrew i na przekór losowi, zakochuje się we współczesnym „księciu z bajki”. Dla szczęścia w miłości podejmie się niejednego niezwykłego wyzwania. Będąc niepozbawioną wyjątkowego polotu kobietą, jest równocześnie sympatyczną, inteligentną spryciarą. Poznajemy ją, gdy właśnie kończy studia uniwersyteckie i w konsekwencji staje przed trudnym życiowym dylematem: co dalej? Jak teraz będzie przebiegać jejżycie?

Buńczuczna natura Chmurki (tak nazywana jest przez bliskich), a już szczególnie jej brawurowa nieobliczalność, sprawiają, że przez niektórych uważana jest za przysłowiową rudą diablicę: osóbkę podstępną i fałszywą. Tymczasem w dziewczęcej piersi Chmurki stuka prawdziwie gołębie serce. Gdy więc trzeba – pomaga nawet wrogom, gdy musi – to po prostu musi i jak współczesny Kopciuszek wyzyskiwana przez przyrodnią siostrę i ojczyma – z potulnym smutkiem podporządkowuje się wyrokom bezdusznego losu. I tylko w skrytości serca odważnie i nieprzerwanie marzy: „Ach! Jak byłoby pięknie, gdyby mrzonki o księciu z bajki czasem jednak sięspełniały…”

W jakimś więc sensie cała powieść – zarówno rozwojem fabuły, ale i literackim przesłaniem – mniej lub więcej nawiązuje do ponadczasowego syndromu Kopciuszka z tytułowej baśni Braci Grimm. Jednak zapewniam Cię, drogi Czytelniku, nawiązuje tylko alegorycznie. Wszystkie perypetie, epizody i zawiązywane wątki będą bowiem dla Ciebie czymś nowym, mocno osadzonym we współczesnych czasach i realiach, czymś od początku do końca nieznanym, mimo że zwieńczenie głównej intrygi, jakkolwiek w pewnym sensie przewidywalne, to przecież do ostatnich stron książki pozostanie nieodgadnione: jakim splotem okoliczności? Jak?

Drogi Czytelniku! Akcja tej powieści, jak praktycznie wszystkich dotąd przeze mnie opublikowanych, prawie w całości rozgrywa się w autentycznych sceneriach małych podwarszawskich miejscowości przynależnych administracyjnie do gminy Stare Babice. W jednym z takich zakątków: Zielonki-Wieś, mam przyjemność zamieszkiwać od blisko dwudziestu lat. Tło fabularne towarzyszące bohaterom książki jest więc mi osobiście bliskie. Tym serdeczniej więc zapraszam Cię do zaczytania się w mojej Rudowłosej. Mam nadzieję, że przyjdzie Ci to bez specjalnego trudu, ponieważ starałem się, aby żaden z rozdziałów nie dłużył się i nie nużył. A jeśli po przeczytaniu powieści chciałbyś ją skomentować, to nic prostszego: wejdź na mój facebookowy fanpage. Chętnie się tam z Tobą spotkam i odpowiem na każdepytanie.

I na zakończenie tradycyjna uwaga: jeśli któraś z postaci personalnie skojarzy Ci się z kimkolwiek (w powieści przewija się m.in. postać wójta Starych Babic, ale i wicewojewody mazowieckiego), to w żadnym wypadku nie było to moim zamiarem; Twoje skojarzenia z konkretnymi realnymi osobami, jeśli już zafunkcjonują, to tylko na zasadzie przypadku i zbieguokoliczności.

Miłej zatem, przyjemnej i sympatycznejlektury!

Janusz Niżyński

1

Siedzieli nad kuflami ich ulubionego piwa Estrella w małej restauracyjce „El Punto Tapas Bar”, nieopodal centralnego ronda w Starych Babicach i jak przystało na dwóch nieco zblazowanych dżentelmenów, rozprawiali o wszystkim i o niczym. Na zewnątrz spod ołowiano-sinego poszycia chmur zacinał nieprzyjemny jesienny deszcz, absolutnie nie dając komukolwiek nadziei na rychłą zmianę pogody, nie prowokując do żadnej fizycznej aktywności na świeżym powietrzu, a już z pewnością nikogo nie zachęcając do popołudniowego joggingu, który obaj tak chętnie o tej porzepraktykowali.

– Czy kiedykolwiek zastanawiałeś się Dareczku, co byś zrobił, gdybyś był bogiem? – nieoczekiwanie zapytał kompana nieco starszy od niego Sebastian Latecki – mężczyzna o atletycznej posturze i bujnych czarnych włosach, przewiązanych z tyłu głowy w krótkikucyk.

Dariusz Uściłowski – prywatnie jego przyjaciel, a zawodowo szef działu planowania w biurze konstrukcyjnym „S&D”, którego dyrektorem naczelnym był Sebastian – ocknął się z chwilowego zamyślenia, upił niewielki łyk złotego płynu i tajemniczo sięuśmiechnął.

– Gdybym był bogiem, powiadasz? A nie jestem nim, przyjacielu? Jak sądzisz? – I wyszczerzył do kompana trzydzieści dwa nienagannie wybielone zęby, w uśmiechu godnym reklamy czołowych producentów past. – Jestem! Sądząc po moim powodzeniu u tutejszych kobiet, jestem nim z całą pewnością! Każda patrzy we mnie jak w święty obrazek. Jednak co z tego? Nic z tego! Żadna niczym mnie nie rajcuje, niczym nie epatuje, nie kusi… Na cholerę mi taka boskość… – prychnął i ponownie zanurzył usta w orzeźwiającympłynie.

– Dareczku, a może tak tylko ci się wydaje? Może ty po prostu boisz się kobiet? Będę musiał nad tobą kiedyś popracować… A na razie ja pytam naprawdę poważnie. Gdybyś był takim prawdziwym Panem Bogiem, co byś zrobił dlaświata?

– Dla świata co bym zrobił? – Oderwał się gwałtownie od kufla. – No dobra! Odpowiem ci: najpierw przygotowałbym miskę ciepłej wody, dolał do niej jakiegoś pachnącego szamponu, a następnie uzbroiłbym się w myjkę o średniejtwardości.

– Wow! – Z zachwytem zawołał Sebastian. – I co dalej? Co byś zeskrobywał? Te wszystkie namnożone w naszym kraju węglowe elektrownie, by na ich miejscu poustawiać turbiny wiatrowe i słoneczne panele? Sprytnie, amigo! „S&D” niewątpliwie miałoby wtedy multum roboty! To przecież nasz corebusiness.

Dariusz spojrzał na Sebastiana z zakłopotaniem, podobnym do tego, jakim nierzadko młodsi bracia patrzą na swe starsze rodzeństwo. Chwilę później uśmiechnął się i pokręciłgłową.

– Nie, przyjacielu. Wziąłbym naszą ziemską kulę w swoje ręce i zaczął ją prać – dopowiadał spokojnie i bez najmniejszej dozy humoru. – Myłbym ją długo i ostrożnie. Kręcił nieprzerwanie kulą w mych miękkich i ciepłych dłoniach, szorował myjką z pianką do nieskazitelnego połysku. Z każdego małego zakątka, z każdej dziury, usuwałbym wszelki brud. Na końcu spłukałbym całą planetę świeżą wodą aż do uzyskania olśniewającej czystości, aż do poczucia zapachu. Aby świeciła jak wypolerowanamoneta.

– Super! Nawet mogę to sobie wyobrazić – roześmiał się Sebastian. – A co z ludźmi, co z wszelkiego rodzaju zwierzyną, latającymi i pływającymi stworzeniami, co byś z nimi zrobił? Utopiłbyś, czyjak?

– Najpierw zabrałbym z padołu, przeobraził, a potem przeniósł z powrotem na czystąplanetę.

– Przeobraził? Co masz namyśli?

– To bardzo proste, Seb. Uwolniłbym ich dusze od ciał. Zbędne duszom ciała zmieszałbym z surową gliną i tak przeformowane wyrzuciłbym naśmietnik.

– O kurczaki! Masz pan pomyślunek… Zaczynam się bać, co wykombinujeszdalej.

– I te ciała, i wszelkie brudy, i śmieci pozostawione po przemyciu Ziemi, upakowałbym w jedną wielką kulistą pigułę i umieściłbym na orbicie. Niech sobie robi tam za drugi ziemski księżyc. Prawda Sebastianie, jak byłoby pięknie widzieć na niebie dwa księżyce? Niech sobie ten drugi krąży wokół planety jako zapasowy. Zresztą, na Ziemi szkoda byłoby przestrzeni dla gruzu i odpadów. Tam miałyby idealne miejsce doskładowania.

Sebastian podrapał się po gładziutko wygolonym pod kucykiemkarku.

– Czekaj, Dareczku… Mam jednak jeszcze kilka pytań: jak uwolniłbyś ludzi i wszystkie żywe stworzenia z ich ciał? Myślisz, że to nie zaszkodziłoby im? Nie byłoby to dla nichokrutne?

– Hmm… No co ty, Seb? Jeśli byłbym bogiem, to prawdopodobnie umiałbym zrobić to tak, aby nikogo nie krzywdzić. Zresztą, myślę, że całe cierpienie, cały ludzki ból i głupota na naszej planecie pochodzą z ludzkich ciał. Z ich chciwości, pożądliwości, interesowności i dumy. A dusze powinny się tylko cieszyć i radować, i żyć miłością jedna wobecdrugiej.

– Oryginalne… Ale, okej. Powiedzmy, że masz rację, lecz jak miałyby się rozmnażać dusze bez ciał? Przezpączkowanie?

Sebastian z coraz większym zainteresowaniem przysłuchiwał się fantazjom przyjaciela, któremu przelana do gardzioła zawartość kolejnego dużego kufla piwa nadzwyczajnie pobudziławyobraźnię.

I nie wiadomo tylko, czy pragnął zrozumieć w najdrobniejszych szczegółach wszystko, o czym fantazjował Dariusz, aby dotrzeć do samej istoty, czy najzwyczajniej chciał poprzekomarzać się z kolegą, zagadnąć go i wypełnić panoszącą się chwilami nad stolikiem ciszę. Ulewa za oknem wciąż nieodpuszczała.

– Po co mieliby się rozmnażać? – kontynuował odpowiedź Dariusz. – Jest ich i tak już zbyt wielu. Jeśli powróciłyby na planetę wszystkie dusze, które kiedykolwiek zamieszkiwały w ludzkich ciałach, czy naprawdę nie byłoby ich na Ziemi dosyć? Nawet, rzekłbym, wystarczyłoby ich na następne, zasiedlane za jakiś czas przez ludzi planety. Byłoby w czymprzebierać.

– Uff… Nie powiem. Pojechałeś po całości! – Sebastian spojrzał z uśmiechem na przyjaciela, który w twórczym zamyśleniu właśnie zamilkł na długą chwilę. – Czyli chciałbyś przywrócić z powrotem na ziemski padół dusze umarlaków? Zawrócić z nieba i piekła, aby ponownie się tutajosiedliły?

– Zgadza się. Spójrz, Seb. Czego pragnie każda dusza? Radości i spokoju, prawda? A czego chce ciało? By nie trapiły go choroby, by smacznie jadło, często uprawiało seks, rozmnażało się, dobrze bawiło… I jeszcze, żeby przy tym wszystkim było lepsze i ładniejsze od innych, czyli: aby miało być z czego dumne i czym się przed innymi chwalić. Prawda?

– Nie każda dusza chce tylko pałaszować jadło, rozmnażać się i panować nad innymi. Są ludzie, którym wystarcza własna mądrość i dobroć przekazywana drugiemu człowiekowi. Choćby dobroć w postaci takich produktów, jakie oferuje społeczeństwu nasze biuro: panele słoneczne, turbinywiatrowe…

– Sebku! Nie słuchałeś mnie uważnie. Mówiłem o ciałach, nie duszach. Dusza nie potrzebuje rozmnażania, jedzenia, panowania nad światem. Każda dusza chce jedynie radosnej ciszy, słodkiego spokoju dla siebie, a także bardzo pragnie, aby wszystkie inne dusze żyły również w radości i miłości. Dusza każdego stworzenia nie chce się bać czegokolwiek, nie chce cierpieć, doznawać bólu czy gubić inne dusze. Natomiast ciało zawsze stawia jakieś wymogi i czegoś oczekuje: a to zmiany na lepsze, aprobaty, pragnie uwagi i pieniędzy, i zawsze wszystkiego mumało.

– Czyli, twoim zdaniem, gdy wszyscy będą spokojni, zadowoleni i szczęśliwi, to nie będzie wojen, zbrodni, morderstw? I żadnych innych okropności, których tak wiele dziś na świecie? – Spojrzał ni to pytająco, ni to prześmiewczo naDariusza.

– Tak myślę. Nie będzie czego dzielić, nie będzie potrzeby i grabić. Wszyscy będą zdrowi iszczęśliwi.

– A ja myślałem – westchnął Sebastian, który właśnie dopił do końca swój kufel piwa i z zadowoleniem dostrzegł za oknem oznaki kończącej się na dworze ulewy – że, aby osiągnąć taki stan, wystarczy się po prostu szczęśliwie w kimś zakochać, i że ty, jako Pan Bóg, taki komfort zafundowałbyś gratis każdemu… W tym także i mnie. A ty, co? Fuj! Jakieś prania, oddzielania dusz od ciał, drugi księżyc… – I klepnął serdecznie przyjaciela po ramieniu. – Dobra, Dareczku. Dajmy temu pokój. Powiedz mi lepiej, co z jutrzejszym przyjęciem u wójta Iloczynka? W zeszłym tygodniu rozpoczął swą kolejną kadencję na urzędzie. I na tę okoliczność jego żona wyprawia niemałe przyjątko, na które nie wiedzieć czemu, my obaj także zostaliśmy zaproszeni. Idziemy czy odpuszczamysobie?

– To już jutro?! – Dariusz odzyskał poczucie rzeczywistości. – No rzeczywiście, jutro…! Nie! Nie wypada nie pójść, Seb, skorozapraszają…

– W porządku przyjacielu. Słusznie. Idziemy! Ostrzegam tylko, że na przyjęciu będzie Stella Kowalczuk – nasza starobabicka superstar, siostrzenica Iloczynka. Podejrzewam zresztą, że te zaproszenia to jej sprawka. Nie zdziw się tylko, gdy po imprezie będziesz drałował do domu beze mnie. Bo nie wiem jak ty, ale jeśli idzie o mnie, to wobec tej panny od dawna mam pewne, całkiem poważne zamiary… Ale na razie o nich sza…! À propos! Nie wiesz przypadkiem, gdzie w Starych Babicach mogę zamówić wielki kosz z czerwonymiróżami?

2

Spróchniały konar nie wytrzymał i urwał się pod nim. W efekcie – tak niespodziewanie spadał na złamanie karku, że nawet nie od razu był tego świadom. Wprawdzie podczas spadania machinalnie próbował chwytać się gałęzi, lecz nadaremno. Wylądował na świeżo pokrytej nawozem ziemi: grząskiej, obślizgłej, o okropnym zapachu i konsystencji. Dobrze chociaż, że rozmokłe podłoże po wczorajszej wieczornej ulewie znacznie złagodziłoupadek.

Od razu próbował się podnieść. Jednak ręce natychmiast zapadały się po łokcie wmokradle.

– Kuźwa! Ależ paskudztwo! – zaklął, dodając w myślach: I to się nazywa zrobić efektowną niespodziankę mojej superstar! – po czym uśmiechnął się i zaczął się przewracać naplecy.

Powoli podciągał stopy. W końcu poczuł pod nogami twarde podłoże. Wstał, niepewnie spojrzał na siebie. Po kosztownym garniturze ostało się wspomnienie. Wprawdzie, spadając z drzewa, słyszał jakieś trzaski, ale sądził, że to tylko gałęzie łamiące się pod cielskiem rosłego mężczyzny. Prawda okazała się znacznie bardziej prozaiczna: ubranie – od kamizelki po spodnie – całe sięporozdzierało.

– Jakbym z kaktusem tańcował?! – mruknął pod nosem, zaglądając w koronę drzewa. – Kuźwa! Musiało to drzewo być takie kostropate? – pożalił się do samegosiebie.

Dopiero teraz skojarzył, że na górze została marynarka, a w jej kieszeniach i rękawach poutykane kwiaty, które miał zrzucić na nią, a ściślej: do jej ślicznych nóżek. Jej – Stelli Kowalczuk – dziewczyny pod każdym względem wartej wszelakiego poświęcenia. To dla niej, przybywając na tę prywatną imprezę do świeżo wybranego wójta podwarszawskich Starych Babic, postanowił zaaranżować tak nietuzinkową, rodem z najbardziej romantycznych powieścideł scenkę. A teraz, co? Dupa blada! Nici z niespodzianki. Pora zwijaćżagle.

Wytarł brudnym mankietem koszuli cyferblat swego eleganckiego smartwatcha i spojrzał na elektroniczną tarczę. Do spotkania ze Stellą ostał się jeszcze cały kwadrans. Czy naprawdę wszystko już diabli wzięli?! Może jednak nie? Hej Sebastianie! Nie poddawaj się. Zobaczysz, zaraz coś na pewno wymyślisz! Przecież od zawsze byłeś bystrzachą! – Jego wewnętrzny mentor zaczął godopingować.

Obszedł stertę ziemi i dopiero teraz zrozumiał, dlaczego nie zauważył jej w ciemnym ogrodzie. Owszem – drzewo, które wybrał dla zrealizowania swej niespodzianki, rosło niemal pod samym dobrze oświetlonym domem. Było wysokie i rozłożyste. Po jednej stronie szerokiego pnia stała drewniana ławka i to dzięki niej, stając na oparciu, zdołał bez trudu wspiąć się na konar, ale niestety nie zwrócił uwagi na to, co znajdowało się po drugiej – zacienionej stronie konaru, czyli na to podstępne i zdradziecko-grząskie, pokryte obornikiempodłoże.

Ponownie spojrzał na koronę drzewa i westchnął. Wspiął się przecież nie aż tak wysoko, lecz cóż? Pochopnie wybrał gałąź, która nie była odpowiednia dla jego wagi i osiągnął efekt, jaki osiągnął: żenady i kompromitacji… Ale kto tam potrafiłby w ciemnościach ocenić, która gałąź jest odpowiednia, a która nie? Czyż nie trzeba było spokojnie usiąść na ławeczce i z kwiatami w dłoniach grzecznie na dziewczynę czekać? Trzeba było…! Jednak jakaż to wtedy byłaby niespodzianka? Mizerniutka! Przecież Stella nie jest jakąś tam tuzinkową laską, a żyletą – jak mawia jego brat… Skarbem! Takim należą się ekstraniespodzianki.

Jednak nagle coś pękło w jego głowie. Uświadomił sobie całą głupotę swego działania. Oto on – trzydziestotrzyletni mężczyzna, nagle zakochuje się w dwudziestoczteroletniej pannie, na dodatek siostrzenicy nowo wybranego wójta gminy Stare Babice. I zakochując się, postanawia oczarować ją czymś niecodziennym: kwiatami osypującymi się z drzewa prosto pod jej nogi…! Idiota! No, prawdziwyidiota!!

Stuknął się w czoło, pokręcił z niesmakiem głową. Większego kretynizmu nigdy dotąd nie wymyślił. Skąd w ogóle przyszedł mu taki do głowy? Czy naprawdę trzeba było spaść z drzewa na złamanie karku, aby oprzytomnieć? Teraz rozumie, czemu jego mama zwykła była mawiać: „Człowiek strzela, Pan Bóg kule nosi…”. Tak się złożyło, że strzeliłem, ale jak widać mamusiny Pan Bóg wycelował po swojemu – podsumował rozmyślania, po czym znów przyjrzał się swemu ubraniu. I co mam teraz robić? Wrócić takim łachmytą między ludzi…? Ech! Chyba musiałbym do reszty zidiocieć… Kuźwa! Jestem nie tylko wściekły, ale i brudny, i na dodatek… śmierdzę!!

Rozejrzał się wokół. W stonowanym świetle ulicznej latarni tuż przy ogrodzeniu dojrzał jakiś porzucony ogrodniczy wózek. Czyżby na uchwycie coś wisiało? Szybko podbiegł sprawdzić. Tym czymś okazał się kombinezon ogrodniczy i co najważniejsze, kombinezon ten był nawet w miarę schludny. Po kilku minutach – już w pełnej krasie – prezentował się na jego muskularnym ciele. Zostawiwszy swą dotychczasową wierzchnią odzież na wózku, ponownie ruszył w stronędrzewa.

Garniturek niczego sobie! Uśmiechnął się, jeszcze raz mierząc swą nową odzież krytycznym spojrzeniem. Nie, no, w porzo! Może być. Ubranko w kolorze khaki, z nielicznymi zacięciami i plamami od trawy na kolanach, jest może ździebko dla mnie przykrótkie, ale czyż będę w nim defilować na pokazie ogrodniczej mody? Chyba nie. W każdym razie nie tego wieczoru. Znów się uśmiechnął, spoglądając na swe drogie, luksusowe buty upaprane błotem. Teraz klasa tego obuwia jest doskonale zakamuflowana. Ha! Teraz jest ono nawet świetnym dopełnieniem kombinezonu! Podrapał się po głowie. Zbliżył się do ławki i odgarnął z włosów grudki piachu. Patrząc na stertę mokrej ziemi, ponownie za sprawą swej kretyńskiej akcji poczuł wewnętrznążenadę.

W dalszym biadoleniu niespodziewanie przeszkodził mu czyjś cichy płacz. Zdziwiony odgłosem szybko ukrył się za rozłożystym konarem, skąd postanowił dyskretnie rozpoznaćsytuację.

Obok drzewa, na drewnianej ławeczce, w niebrzydkiej niebieskiej sukni siedziała rudowłosa dziewczyna. Siedziała, co chwilę szlochając. Jej płacz czasem się wzmagał, szczególnie wtedy, gdy unosząc głowę, patrzyła na duże okna salonu, za którymi na hucznej imprezie bawiło się wesołetowarzystwo.

– Cieszcie się, cieszcie… – Usłyszawszy głos dziewczyny, mocniej nastawił uszu. – Wy się tam bawicie… a ja… ja nie mogę, bo… Kim ja jestem? Pospolitą nieudacznicą życiową, popychadłem Stelli! Nikim więcej… Jakie mam prawo z wami świętować? Jestem najbardziej nieszczęśliwą dziewczyną na świecie! Dlatego takie jak ja powinny tylko… Tak! Powinny tylko zza okna spoglądać na was, nic więcej! – I ryknęłapłaczem.

Jednak szybko wzięła się w garść, jakby ze słusznej obawy, by przypadkiem nie być przez kogośusłyszaną.

– Stella ma rację – kontynuowała ciszej – w ogóle nie powinnam pokazywać się ludziom… Byłam tam ledwie kwadrans, a już zniszczyłam cenny chiński wazon i przy okazji przeraziłam żonę jakiegoś-tam biznesmena, bo wystraszona zalała sobie czerwonym szampanem kosztowną suknię. – I znów zaszlochała. Nagle jednak, podnosząc ręce, krzyknęła: – A co kazało ci schować się za tym olbrzymim wazonem, durna dziewczyno…?! Jak to, co? Po prostu chciałam schować się, by przynajmniej z ukrycia patrzeć na mojego księcia… Ale co ci do łba strzeliło, Chmurko, by w takim się zakochiwać? Nie mogłaś w zwykłym facecie…? Nie, nie mogłam. I już!! Zakochałam się w najprzystojniejszym, i co, to źle…? No źle, wariatko! Bo to facet, który od początku wpadł także w oko samej Stelli… I co z tego?! Nie mam prawa!? – Teraz dziewczyna załkała trzy razy. Po chwili jednak znów kontynuowała dysputę sama ze sobą, w dalszym ciągu za wszystko się obwiniając. – Tak. Przewróciłam i stłukłam ten cholerny chiński wazon, przestraszyłam wszystkich i rozśmieszyłam, krótko mówiąc: z własnej winy stałam się pośmiewiskiem. – I wziąwszy kolejny głęboki oddech, odkaszlnęła…

Sebastian nagle przypomniał sobie, jak – tańcząc ze Stellą – zauważył, że w pewnym momencie wszyscy się przerazili widokiem spadającego z marmurowych schodów wazonu i hałasem jaki wywołał. On akurat tego bezpośrednio nie widział, ale zapamiętał śmiech gości i… oburzenie Stelli. Więc skarciła ją za nieumyślny incydent? Mimowolnie cicho świsnął pod nosem, po czym znów nasłuchiwał, bo dziewczyna wznowiłamonolog.

– No, Chmurko, ale i tego nie było ci dość, postanowiłaś podlizać się Stelli, aby wybaczyła ci tę wtopę z wazonem. Jaka byłam… O! Jaka głupia!! Oczywiście, że głupia! Zgodziłam się spełnić jej prośbę i teraz… Siedzę tu pod tym drzewem… Czekam na mego „księcia”, który już odtąd nigdy nie będzie moim, a tylko jej… – Dziewczyna szybko spojrzała na zegarek i zeskoczyła z ławki. – Kurczę! On zaraz przyjdzie, a ja… taka rozmemłana!? – Zastygła na chwilę, zastanawiając się, co robić, a że nic szczególnego nie przyszło jej do głowy, znów siadła na ławce. – Cóż, niech sobie mnie taką ujrzy… Chromolę! Nawet wzorowo ogarnięta i z nienagannym makijażem wystraszyłabym każdego, więc i jego mogę sobie wystraszyć! Niech dowie się, że jestem dziewczyną o urodzie, jak to faceci z klasą mawiają: „oryginalnej” i niech nigdy więcej na mnie nie spojrzy. Za to przynajmniej ja przez krótki moment popatrzę sobie na niego… z bliska. Może, gdy dojrzę w jego wyrazie twarzy zwyczajną do mnie niechęć, wybudzę się ze snu? Może wreszcie wtedy zrozumiem, że nie powinnam nawet o nim marzyć? A z drugiej strony… Ach! Jak byłoby pięknie, gdyby mrzonki o księciu z bajki czasem jednak sięspełniały…

Dziewczyna zamilkła, po krótkiej chwili jednak ponownie zaszlochała na całygłos.

Podsłuchującemu Sebastianowi najzwyczajniej zrobiło się żal nieszczęśnicy. Oczywiście, żadna kobieta w Starych Babicach pod względem urody nie może równać się ze Stellą, bo Stella to absolutna piękność. Jak przystało na piękność, ma idealną figurę, duże niebieskie oczy i włosy do pasa, na dodatek jedwabne jak len. Jednak żeby z tego powodu tak bardzo samą siebie poniżać? Absurd! Przecież ta dziewczyna także ma świetną figurę, a jej włosy podczas pół-obrotów są wręcz czarująco kuszące! Czemu więc tak siebie nie docenia? Coś tu jest nie tak… – rozmyślał.

Nieraz już się zdarzało, że w podobnych okolicznościach działał pochopnie. Czasami z tego powodu wpadał w bardzo kłopotliwe sytuacje, z których musiał się później wycofywać rakiem. Ale czasem przynosiło mu to nie najgorsze efekty. Na swoje szczęście jest typem człowieka przywykłego do natychmiastowych reakcji. Gdy podejmuje decyzję, najchętniej od razu wprowadza ją w czyn. Dlatego więc silnie potrząsnął konarem drzewa, śmiało wysunął głowę z kryjówki, nieznacznie zmienił głos, dodając mu emocjonalnej chrypki, izawołał:

– Hej, płaczko, dlaczego się mażesz? Ktoś cię obraził? – Po czym dziarsko ruszył w stronęławki.

Dziewczyna wzdrygnęła się, podniosła, odwróciła i rozejrzała. W tym samym momencie, na skutek potrząsania, z korony drzewa zaczął spadać na jej głowę deszcz czerwonych róż. Zaskoczona krzyknęła i zamiast zrobić krok do tyłu, zrobiła go przed siebie, w stronę ławki, uderzając w twarde siedzisko kolanem. Natychmiast krzyknęła z bólu i podskakując na jednej nodze, ścisnęła dłońmi bolące kolano, które faktycznie ucierpiało wzderzeniu.

Od razu podbiegł do niej ze szlachetnym zamiarem niesienia pomocy, ale… jedyne co zdołał osiągnąć, to jeszcze większy strach u dziewczyny. Spojrzała na niego, wstrzymała ze zdziwienia oddech i tak szybko z wrażenia ponownie usiadła, całym ciałem napierając o oparcie, że ławeczka niebezpiecznie odchyliła się do tyłu. Na szczęście w porę zdążył złapać niebogę za nogi, nie dopuszczając do katastrofy. Po chwili jego silne dłonie chwyciły także i za oparcie ławki, doprowadzając ją razem z dziewczyną do właściwej, bezpiecznej pozycji. Wciąż siedziała bez ruchu jakposąg.

– Jesteś jak klęska żywiołowa. – Chrząknął i cofnął się krok. Nastąpił na kilka róż. Nieznacznie speszony swoją niezdarnością, godną słonia w składzie porcelany, zebrał je wszystkie z ziemi, położył naławce.

– Czego tak się boisz, moja panno? To są kwiaty… Nie węże… A i węże, jeśli się z nimi nie zadziera, bywająugodowe.

Dopiero teraz mógł przyjrzeć się twarzy dziewczyny, nadal zastygłej w bezruchu jak woskowa maska. Uderzyły go w niej trzy szczegóły. Po pierwsze: duże brązowe „sarnie” oczy, zaczerwienione i pełne łez. Po drugie: biała, prawie przezroczysta karnacja skóry. I po trzecie: duża czerwona plama na lewym policzku. Rozciągała się od nosa aż doucha.

Przez prawie minutę patrzyli na siebie w milczeniu. W końcu odezwał siępierwszy.

– Kim jesteś? Jak masz naimię?

– Ja… Ja jestem Chmurka… To znaczy Ola… A właściwie, Olga – odpowiedziała cicho i z powagą, jednak zaraz potem wykrzyknęła: – A ty, co taki ciekawy? Po co ci mojeimię?

Na dźwięk napastliwych słów brwi mężczyzny podskoczyły. Ma charakterek! – pomyślał z uznaniem, po czym, przypomniawszy sobie swój aktualny wygląd, to znaczy ten – ogrodnika, natychmiast jązrozumiał.

– Chciałem pomóc zapłakanemu łabądkowi, ale coś mi się zdaje, że chyba jedynie podpadłem – powiedział, uśmiechnął się i pociągnął nosem. – No, dobrze, że chociaż już nie ryczysz i że nawet już się trochęuśmiechasz.

– Bo rozbawiły mnie twoje miny. Świetnie naśladujesz ogrodnika – odezwała się, już nieco bardziej ugodowymtonem.

Ogrodnika? Naśladuję? – pomyślał przez chwilę i odpowiedział: – A, nie! Ja nikogo nie naśladuję. Przecież sam jestem ogrodnikiem. I właśnie doglądając grzędy, zobaczyłem płaczącą pod jaworem jakąś pannę. I czemu ta Laura tak biadoli, pomyślałem…? No to podejdę i spytam. Może potrzebuje jakiej pomocy…? Czyżbyś zmówiła się tu na randkę ze swym Filonem? Nawet kwiaty spadają ci z nieba. Tylko, czemu tak cię wystraszyły, że aż musiałem rzucić się naratunek?

– Randkę? – Prawie zadławiła się z oburzenia. – Jaką randkę? Zobowiązano mnie do przekazania wiadomości pewnemu facetowi, iwszystko!

– A czerwone róże? Skąd się wzięły te róże? – Postanowił trochę ją wkręcić i poddenerwować, żeby dowiedzieć się o dziewczynie czegoś więcej. – Chciałaś zaimponować swemu Filonowi spadającymi z nieba na ciebie kwiatami? Nie warto! Dzisiejsi faceci nie cenią sobie takich gestów. Preferują bardziej pragmatyczne walory: seksapil panienki i żeby byłachętną.

Westchnęła:

– Wiem, ogrodniku. Ale ja tu nie przyszłam na randkę. Spełniam tylko prośbę Stelli. To ona zmówiła się tu ze swoim księciem. Jednak z jakiegoś powodu ona się trochę spóźni. Wysłała mnie, żeby go o tym poinformować. Czekam więc na stukot kopyt. Bo skoro książę, to pewno podjedzie pod dwór na złotym rumaku. – I dziewczyna wreszcie pogodnie sięroześmiała.

– Stella? A kto to taki? Twojapsiapsióła?

– Psiapsióła? O, nie! Żadna z niej kumpela. Jestem dla niej co najwyżej gońcem na posyłki, jeśli mogę tak określić. Wykonuję też za nią rzeczy, których ona z różnych powodów robić nie chce, lub nie może. Krótko mówiąc, nawet studiuję za nią na uniwerku, ale… – Dziewczyna nagle się przestraszyła, z lękiem patrząc na Sebastiana. – Ale o tym nikt akurat wiedzieć niepowinien!…

– Spoko! A niby komu miałbym wypaplać? Moim kwiatom, czy może drzewom…? – Zachichotał i zauważył, że dziewczyna uspokoiła się. Postanowił grać dalej, chcąc od wkręcanej panienki wyciągnąć o Stelli wszystko, co tylko się da. – Spoko! Nikomu nie wypaplam. Słowo ogrodnika. – I teatralnie przyłożył prawą dłoń do piersi. – Lepiej powiedz, mocno przyłożyłaś kolanem o tęławę?

Podniosła rąbek sukni, obnażając tuż nad obolałym miejscem piękną smukłąnogę.

– Nie, nie tak mocno. Chociaż wciąż nieco pobolewa – odpowiedziała, z uwagą przypatrując się kolanu. – O! Nawet skóra jest trochę zadrapana. Będzie siniak… Bardziej chyba się jednakprzestraszyłam…

– Tylko siniak? To dobrze, że tylko… – Postanowił podejść do niej bliżej. Odsunął od dziewczyny róże i usiadł tuż obok niej. – A kto ci oszpecił twarz? Powiedz, a spuszczę gogusiowiłomot.

Dziewczyna machnęła ręką i posmutniała. W jej oczach pojawiły się łzy, lecz nie uroniła nawetjednej.

U nas, na Ukrainie uczestniczyłam razem z rodzicami w tragicznej w skutkach samochodowej kraksie… Zresztą dawno już temu. Z życiem uszłam z niej tylko ja, ale do dziś pozostała mi na lewym policzku czerwona szrama. To od oparzeń… Już i tak sporo przez te lata zbladła, ale kiedy jestem zdenerwowana, wtedy czerwienieje bardziej. Cóż… Ta szrama to taki mój małyzdrajca.

– Jesteś Ukrainką? Nie słychać tego poakcencie.

– Bo od lat mieszkam w Polsce, zresztą niedaleko stąd – w starobabickim Latchorzewie. W Warszawie skończyłam liceum, teraz kończę studia. Pan Kowalczuk, ojciec Stelli, dobrze znał moich rodziców. Robił z nimi interesy. Gdy zostałam sierotą, wziął mnie na wychowanie, obdarzył opieką jak własną córkę… Z czasem pomógł mi zmienić obywatelstwo na polskie i usilnie zachęcał do zmiany nazwiska… W końcu mu to się udało. Przekonał mnie… Wtedy jednak nie rozumiałam, dlaczego mu tak na tym zależało. Teraz jużwiem.

Mężczyzna mimowolnie położył dłoń na ściśniętych w piąstki dłoniachdziewczyny.

Nie odepchnęła jej. Spojrzała mu w twarz i uśmiechnęła się. Jej uśmiech był tak pełen ciepła i uroku, że i on w rewanżu natychmiast się do niejuśmiechnął.

Nagle nosek dziewczyny zmarszczył się. Nieco speszonaspytała:

– Sorry, że pytam! Czym tak od ciebie śmierdzi? I czym jesteś tak ubabrany? Nawet twarzy spod błota dobrze ci niewidać.

– Upadłem na grzędę ziemi, którą właśnie pokryłem świeżym obornikiem – odpowiedział szybko i uwolnił jej dłonie. – Pracuję wieczorami, żeby za dnia nie zakłócać estetyki i aureoli ogrodu. W tym domu bywa wielu gości nie tylkowieczorem…

– Rozumiem. Swoim wyglądem nie możesz psuć pięknego widoku ogrodu. – Westchnęła. – Jasne. To prawie jak u mnie. Też swym wyglądem nie mogę psuć nastroju gościom. Nie wiem więc, po co ta Stella wzięła mnie tu ze sobą. I tak, jak co do czego, muszę się tu teraz przed wszystkimiukrywać…

– Kuźwa! Ale ja nie rozumiem. Przecież jesteś piękną dziewczyną, po co więc toczynisz?

– Piękną? – Roześmiała się, ze zdziwieniem patrząc mężczyźnie w oczy. – Nawet ani razu w życiu nie byłam u kosmetyczki. Jestem tylko brzydkim szarym kaczątkiem… i jejcieniem.

– Ojojojojoj! Moja panno! Po co doszukiwać się w sobie szpetot? Gdy pada deszcz, trzeba wypatrywać tęczy, a gdy nadchodzi noc, szukać gwiazd. I tobie tak radzę… A poza tym, nie czytywałaś Andersena? Z takich kaczątek wyrastają piękne łabędzice. Nie wiesz tego…? A w ogóle, możesz jaśniej? Co za cień? Czyim jesteś cieniem idlaczego?

– Cieniem Stelli. Uczę się za nią. Chodzę za nią na wykłady, piszę prace semestralne, a wkrótce odbieram dla niejdyplom.

– Zaraz, zaraz! Nic nie kumam. Uczysz się za nią? Odbierasz dla niej dyplom? Jak tomożliwe?

– Ech! – Machnęła z rezygnacją ręką – Długo by tłumaczyć. Dość powiedzieć, od jakiegoś czasu też nazywam się Stella Kowalczuk. Mówiłam ci już, że takie życzenie miał pan Kowalczuk. Tego samego dnia także obchodzimy z jego córką urodziny. Jesteśmyrówieśniczkami…

– Nadal niewiele rozumiem – odparł zdumiony – ale nic to, mówdalej…

– Trochę jestem też dla niej dziewczyną na posyłki, wykonuję drobne prace domowe, słucham jej paplaniny i chowam się, kiedy jej kumpele lub goście zwalają się do domu. W ten sposób zarabiam na życie, lecz nie narzekam. To lepsze niż pobyt w sierocińcu. A że mój przybrany ojciec – to znaczy tata Stelli – daje mi nawet kieszonkowe, mogę więc sobie czasem pozwolić na marzenia… – Dziewczyna uśmiechnęła się, spojrzała w rozgwieżdżone niebo i dokończyła: – Chcę kiedyś zebrać pieniądze na operację plastyczną, by na trwałe usunąć mojego „zdrajcę” z twarzy. A kiedy to zrobię, odważęsię…

Nagle usłyszeli kobiecy głos. – Chmurko! Gdziejesteś?

– Oj! To Stella. Szuka mnie. Muszę do niej wyjść – szepnęła przestraszona dziewczyna. – Odejdź… Ukryj się, inaczej dostanę od niej burę. Nie wolno mi rozmawiać znieznajomymi.

Sebastian szybko uniósł się z ławki, podbiegł do drzewa i schował się za rozłożystym konarem. Chwilę potem zza rogu budynku wyłoniła sięStella.

– Tu jestem! – wykrzyknęła Chmurka, machając do niej ręką. – Tutaj!

– A to co? – zapytała Stella, gdy podeszła i spojrzała na leżące na ławce róże. – Co to zakwiaty?

– To dla ciebie od… twojego księcia. Nie mógł dłużej czekać, miał do załatwienia jakąś pilną służbową sprawę. Zadzwonili do niego, więc poprosił mnie, abym cię w jego imieniu przeprosiła. I przekazał te kwiaty. – Już zamierzała podnieść je z ławki, lecz powstrzymał ją zirytowany głosStelli.

– Jak mógł! Więc jego sprawy służbowe są ważniejsze ode mnie? Sam nalegał, abym przyszła, a teraz tak po prostu zostawił mnie z tymi paskudnymi połamanymiróżami?

– Nie są takie paskudne. One po prostu… – Dziewczyna podniosła wzrok, spojrzała na rozdeptane łodygi iumilkła.

– …Są okropne! Są… takie same jak ty! – Gwałtownie odwróciła się i ruszyła w stronę tarasu, dopowiadając po drodze: – Weź taksówkę i wracaj do Latchorzewa. Nie jesteś mi tutaj już do niczego potrzebna. Same tylko z tobąkłopoty…

3

Sebastian, odprowadzając oczyma Stellę, wracającą do rozbawionego w najlepsze towarzystwa, nagle sobie uświadomił, że całe jego uczucie do tej dziewczyny, początkowo tak namiętnie żarliwe, w jednej chwili wyparowało. Jeszcze godzinę temu, tańcząc z nią na parkiecie i wspólnie degustując wystawne dania, zachwycał się jej urodą, podziwiał jej grację, nienaganną figurę i świetnie uczesane włosy. Jednak teraz, patrząc na nią od tyłu, ujrzał wielką pełzającą po chodniku żabę. Zamknął nawet oczy, aby ukrócić okropneprzywidzenie.

– Ogrodniku! – nagle usłyszał głos dziewczyny. – Gdzie jesteś? Możesz wyjść. Moja Stella już sobie poszła. Teraz mam wolne. Aż dorana!

Wyjrzał zza drzewa. Ujrzał ją, jak na powrót siedzi na ławce… Była taka drobna i krucha niczym łodyga źdźbła. Twarz miała zwróconą ku rozgwieżdżonemu niebu. Wiatr trzepotał jej rudymi włosami; miało się wrażenie, że za chwilę ta dziewczyna zamacha swymi chudymi dziewczęcymi rękoma i uleci wprzestworza…

– Hej, nie odlatuj! Jeszcze się nie poznaliśmy. – Ledwie zdołał zażartować, jak na głowę nieszczęśnicy znów coś spadło z koronydrzewa.

Tym czymś była jego marynarka, w której kieszenie upakował wcześniej róże. Aby tylko ochronić delikatne pąki róż podczas wspinania się na drzewo, nie żałował eleganckiegoubrania.

Tym razem dziewczyna aż wrzasnęła i gwałtownie odchyliła się do tyłu. Na szczęście siłę okrzyku stłumiła tkanina marynarki, zasłaniając jej usta, za to ławka – ponownie ostro przechyliła się. Sebastian, ledwo zdążył do niej podbiec, instynktownie chwycił dziewczę w pasie, podniósł z ławki i postawił na nogi, zażegnując niechybną katastrofę. Dopiero gdy z głowy nieszczęśnicy zdjął marynarkę, przestrzegł:

– Przestań krzyczeć, bo wszystkie świetliki wypłoszysz. A mój ogród bez świetlików nie będzie już taki piękny. – Uśmiechnął się i uścisnął niebogę w ramionach. – I nie miotaj się jak nieoswojona klacz na wybiegu, bo znowu uderzysz kolanem wławkę…

– Co… Co to jest? – Wydukała wciąż zniewolona jego ramieniem. – Co znowu na mnie spadło? Dlaczego znowu coś na mniespada?

– Uspokój się. To tylko męska marynarka… Na drzewie były w niej pochowane kwiaty. Najpierw spadły kwiaty, a teraz ona. – Machnął ciuchem przed nosem dziewczyny. – Widzisz?

Skinęła głową i już miała coś powiedzieć, gdy nagle… ciuch zadzwonił. A dokładnie ukryta w nim komórka. Mężczyzna niechętnie uwolnił dziewczynę spod swego ramienia, po czym wyciągnął z marynarki rozdzwonionegonatręta.

– Masz zamiar odebrać? – zdziwiła się. Zaczęła nerwowo poprawiać swymi chudymi rękomawłosy.

Przez chwilę zafascynowany jej ruchami, miast odpowiedzi skinął tylkogłową.

– Ale to jest cudzytelefon!

– Co z tego? Więc dowiem się czyj i będę wiedział, komu zwrócić. – Zdecydowanie nacisnął przycisk w smartfonie, szybko przyłożył go sobie do ucha. – Halo!…

Dziewczyna z coraz większym zdziwieniem patrzyła na, jej zdaniem, mocno szurniętego ogrodnika. Z drugiej strony czuła, że zaczyna go najnormalniej lubić. No, owszem: jest cały upaprany i śmierdzi obornikiem, ale czy nie taka to już praca ogrodnika? – rozmyślała, przyglądając się, jak rozmawiał przez telefon. Ogrodnictwo to brudna robota. Ale nawet w tym jego kombinezonie widać, że jest naprawdę przystojnym facetem. Może nawet i ciachem. Ciekawe, ile może mieć lat? Pewno ze trzydzieści, góra trzydzieści pięć… A ten chrapliwy głos? No to popracuj sobie, koleżanko, na wietrze przez cały dzień i wtedy zobaczymy, jaki ty miałabyś. Głos mu się łamie, owszem! Ale i tak jest przyjemny… – Mimowolnie westchnęła, na chwilę przyciągając jegouwagę.

I oczy ma takie piękne. Duże, ciemne… Na razie nawet nie wiem, w jakimkolorze…

A bo to nocą da się określić? Za to te jego kontury twarzy i usytuowanie głowy nad szerokimi ramionami wręcz ujmują klasycznąproporcją…

Dziewczyna, studiując na wydziale zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego, od czasu do czasu brała udział w fakultatywnych wykładach z architektury. Gdyby miała wybór, studiowałaby właśnie architekturę. Niestety tragiczna śmierć rodziców, która się wydarzyła przed wieloma laty, potem wyjazd do Polski i wreszcie konieczność zarabiania na życie, zmusiły ją do zmiany planów i podjęcia nauki na innym kierunku. Na takim, na który wysłana została przez swych dobroczyńców: Stellę i jej ojca. Jednak jej wrodzona zdolność do postrzegania pięknej i harmonijnej, tak zwanej „złotej proporcji” odkrytej dawno, dawno temu przez Fibonacciego, skłaniała ją do wypatrywania takich odniesień we wszystkim, co tylko ją otaczało. I teraz też, patrząc na ogrodnika, zrozumiała, że jego „złote” proporcje, bez trudu dostrzegalne w każdym fragmencie postury, mogłyby być obiektem natchnienia dla niejednego współczesnego rzeźbiarza. Ma przecież idealnie ukształtowane linie męskiej sylwetki, które co prawda w tym momencie skrywają się pod niechlujnym ubraniem i brudem, ale z całą pewnością takimi właśniesą.

Ciekawe, jak ubiera się na co dzień? Już zamierzała go o to spytać, ale ogrodnik sam nieoczekiwanie zwrócił się do niejsłowami:

– Co na mnie tak patrzysz, jak na posąg? Zamyśliłaś się nad czymś, czy zapatrzyłaś w moje piękne ciało? – zapytał z uśmiechem, natychmiast kasując wszystkie pozytywne myśli kłębiące się dotąd w głowiedziewczyny.

– Nie schlebiaj sobie! – żachnęła się zamiast odpowiedzi. – Lepiej od razu powiedz, czego się dowiedziałeś. Czyja tokomórka?

– Jakiegoś tam Sebastiana Lateckiego. Uzgodniliśmy, jak mam ją zwrócić. Obiecał zapłacić znaleźne… – mówił, bacznie obserwując reakcjędziewczyny.

Z początku jej oczy się rozszerzyły, ale zaraz potem otworzyły się takżeusta.

I wkrótce wyglądała na totalnie osłupiałą, co najmniej jak Bridget Jones – ta od kultowego Dziennika, gdy odkryła, że nudny prawnik Mark Darcy okazał się interesującymmężczyzną.

– Co się z tobą dzieje? Teraz sama zamieniłaś się wposąg…

– Jak to, jakiegoś Lateckiego? – Ledwie przemówiła. – Przecież to ten właśnieLatecki!

– Jaki ten? – Konsekwentnie jąwkręcał.

– No ten! Kiedyś znany sportowiec, dziś znany prawnik i na dodatek prezes jakiegoś podobno świetnie prosperującego biura projektowego. Obiekt westchnień wszystkich dziewczyn nie tylko ze Starych Babic! No i… – sapnęła z rozrzewnieniem – po uszy zakochany w mojej Stelli. Ta moja… przyszywana siostrunia postanowiła zostać jego księżniczką, a z niego zrobić swego księcia – ponownie westchnęła – …na białym koniu, jak tomówią.

Sebastian, uśmiechnął się szeroko i pomachał w stronę miejsca, do którego odeszłaStella.

– To właśnie ona, ta twoja piękna „przyszywana siostrunia”, miałaby się podkochiwać w Lateckim? No nie wiem, nie wiem… Widziałem przez okno, jak ze sobą tańczyli. Nawet nie próbowała się do niego tulić. Czy to możliwe, by zakochane dziewczyny nie korzystały z takiej okazji? – Zmrużył oczy i wycelował palec w jej stronę. – Ha! Tak naprawdę to ty jesteś w nim… zadurzona. Widzę wręcz istny żar w twoich oczach. Ledwie wypowiedziałem jego nazwisko, a od razu niemal zajaśniałaś jak jakaś śliczna gwiazdka na niebie. Dlaczego się z nim nie spotkasz? Jesteś piękną dziewczynąi…

– …szpetnym pasztetem. – Przerwała mu. – Spójrz na moją twarz, chociaż… po co mam ci to mówić? Ty, oprócz swego obornika i drzew, pewno nie widziałeś w życiu prawdziwie pięknychkobiet…

– W błędzie jesteś, moja mała. – Ja także jestem byłym sportowcem, miałem wiele fanek i teraz zaczynam sobie nawet przypominać, że chyba znam tego twojego Lateckiego. Graliśmy w szczypiorniaka w jednym zespole. I w tym samym zresztą czasie obaj zakończyliśmy karieręsportową.

Dziewczynęoszołomiło.

– Więc dlaczego zawracasz migłowę?

– Aby zweryfikować poprawność swoich ustaleń… Czyli mam rację: podkochujesz się w tym Lateckim? – Prychnął nosem, po czym przetarł pod nim brudną dłonią i dodał: – Oczywiście: trafiona-zatopiona… Podkochujesz… Wszystkie dziewczyny się w nim podkochują. No bo gościu, nie powiem, przystojniak, nie to, co ja… bo ja, kto taki ja, kim jestem? Brudnym biednym ogrodnikiem, który może zarządzać co najwyżej tylko roślinami w ogrodzie, a nie biuremprojektowym.

– A może nie warto tak się nad sobą użalać…? – Próbowała go pocieszyć. – Ktoś tu przed chwilą mówił o tęczy, gwiazdach… – Uśmiechnęła się, ale szybko przyjęła poważny wyraz twarzy. – Co ci przeszkadza w podjęciu nauki? Może i ty kiedyś zostaniesz… prawnikiem? A w ogóle, czym sięinteresujesz?

Wzruszywszy ramionami, odpowiedział:

– Nie wiem. Po urazie głowy, gdy uderzyłem o dno basenu, z trudem sobie cokolwiek przypominam. Od kilku lat pracuję tu, w Wojcieszynie, u pana wójta Iloczynka, jakoogrodnik…

Usłyszawszy jego zwierzenie, twarz dziewczyny natychmiast sięzmieniła.

Nic nie pozostało w niej z wyniosłego, dumnego i po części obrażonego spojrzenia. Teraz patrzyła na „ogrodnika” z sympatią, a nawet z litością, co nie za bardzo podobało się Sebastianowi. Zaczął nawet żałować, że tak bardzo wkręcił dziewczynę, zapędzając samego siebie ze swym fantazjowaniem w koziróg…

Chwyciła go zarękę.

– Przepraszam, ogrodniku za mój brak delikatności. Nie znam nawet twojego imienia. Może się więc poznajmy? Ja przyjeżdżając z Ukrainy nazywałam się Olga Błoczek. Od razu więc wszyscy tutaj zaczęli na mnie mówić „Obłoczek”. Poprosiłam, że – skoro już używają przezwiska – to wolałabym być dla nich „Chmurką”, gdyż mamusia nosiła nazwisko Chmurzyńska. I tak już zostało. Potem, jak już ci mówiłam, za namową pana Kowalczuka zmieniłam urzędowo najpierw obywatelstwo na polskie, a potem personalia. I teraz, jak już ci wspomniałam… także nazywam się StellaKowalczuk.

– Stella Kowalczuk?! Dziwne! – autentycznie się zdumiał. – Macie to samo imię, nazwisko, datęurodzenia?!…

– I ten sam nawet wzrost! – kiwnęła potakująco głową. – Tak! Widocznie panu Kowalczukowi i Stelli bardzo na tym zależało, to jest na dacie urodzin. Prawdopodobnie dzięki temu, gdy skończę studia, łatwiej będzie mogła wykorzystać mój dyplom. Niejako stać się jego nie tylko dublerką, ale i wiarygodnąwłaścicielką…

– Bzdura! – Wykrzyknął. – Personalia wiek i wzrost nie wystarczą, by przywłaszczyć sobie czyjąś tożsamość. Jest jeszcze pesel, są kartoteki, relacje, kontakty ze studiów, jest…

– A kogo to będzie obchodzić! – Przerwała mu. – Stella nigdy nie podejmie żadnej pracy i nigdy formalnie i oficjalnie nie powoła się na swój przywłaszczony dyplom. Nie będzie musiała. Już jej tatuś zawczasu zadbał, aby ukochanej córeczce nigdy w życiu niczego nie zabrakło. Ona chce posiadać dyplom dla samego dyplomu, to jest… by zyskać w oczach przyszłego męża, może nawet przyszłych swych dzieci iwnuków…

Tym razem Sebastian spojrzał na dziewczynę z rozdziawionymiustami.

Zamurowałogo.

– To w końcu powiesz, jak masz na imię, ogrodniku? – poprosiła gocicho…

– Ja? – I przez chwilę autentycznie zastanawiał się, co ma tej dziewczynie odpowiedzieć. – Ja… Ja jestem Wojtek… Wojtek Dąbrowski. Bardzo mi miło, Chmurko…

4

Obudziła się prawie o jedenastej. Szybko wstała, ogarnęła się, włożyła swe ulubione szorty i T-shirt, po czym poczłapała w rozciapcianych kapciach dokuchni.

– Pani Mario – zwróciła się do starszej kobiety, pichcącej coś nad płytą kuchenki – czy nasza Stella jadła jużśniadanie?

– Jeszcze nie, moja dziewczynko, właśnie robię dla niej omlecik z dżemem. Myślałam, że będzie pościć do obiadu, a tu nagle życzenie: „Przygotuj śniadanie na wpół do dwunastej, bo o dwunastej będę miała gościa” – odpowiedziała kobieta, nie przestającpichcić.

Po chwili śniadanie było już ułożone na dużej srebrnej tacy: omlet, tosty i białakawa.

– A co to za gość? – Chciała wziąć z tacy jedną z grzanek, ale kobieta szturchnęła ją wramię.

– Nasza Stellusia uwielbia ciepłe grzanki. A ty możesz zrobić je sobie sama, ale kiedy wrócisz. Bierz! – podała tacę dziewczynie – zanieś swej przyszywanej siostruni. Jej Królewska Mość nie zejdzie na śniadanie, ponieważ ma zbyt mało czasu na ogarnięcie się przed przybyciem dostojnego gościa. Będzie jeść wsypialni.

Pani Maria – gosposia i kucharka Kowalczuków – wyróżniała się wesołym usposobieniem. Nie przegapiała okazji, by choćby troszeczkę pokpić z gospodarzy, ale – tu trzeba oddać jej szacunek – pokpić w najlepszym tego słowa znaczeniu. Lubiła ich parodiować, zwłaszcza Stellę… Teraz na przykład, mówiąc o niej, położyła palce na skroniach i przewróciła oczami ku niebu. Było to bardzozabawne.

– No już. Starczy tego śmiechu. Idźże wreszcie. Pani czczczcz-czeeka! – I otworzyła przed niądrzwi.

Dziewczyna weszła do sypialni Stelli, jak zwykle wcześniej kilkukrotnie pukając do drzwi i nasłuchując pozwolenia. Postawiła tacę na niedużym okrągłym szklanym stoliku w pobliżu miękkiej białej sofy iogłosiła:

– Podanośniadanie!

Gdy Stella spokojnie wyszła z łazienki, Chmurka spojrzała na nią i niemal przysiadła z wrażenia. Dziewczyna była tak odstawiona, że aż zapierało w piersidech.

Miękka niebieska prawie przezroczysta sukienka przywierała do jej ciała jak druga skóra. Suknia była pięknie przyozdobiona głębokim dekoltem. W zagłębieniu piersi na złotym łańcuszku wisiał duży niebieski szafir. Świecił jak oczy właścicielki, urzekając niezwykłym pięknem… Stella, dla podkreślenia i uwypuklenia walorów swej nietuzinkowej kobiecej urody, zawsze potrafiła umiejętnie korzystać z markowych kosmetyków. Nie można było nie podziwiać jej oczu. Do takiego stopnia były wyraziste, że z najmniejszymi detalami mógłby je bez retuszu przenieść na płótno niejeden mistrz sztalug i pędzla. A jej lniany strumień włosów lśnił i łopotał przy każdym ruchu jak chińskijedwab.

Chmurka nie była w stanie powstrzymać swego szczerego westchnieniapodziwu.

Zauważywszy jej reakcję, Stella uśmiechnęła się, po czym podeszła do kanapy irzekła:

– Nie ma takiej możliwości, żebym nie podobała się mężczyznom. Ja ich wręcz onieśmielam! Za pół godziny zrobię to z pewnym dumnym absztyfikantem. Ukarzę go za to, jak potraktował mnie na naszej niedoszłej schadzce w ogrodziewuja.

– Co ty mówisz, Stello? Kiedy to było? Ja nic niepamiętam.

Stella spojrzała na niąprotekcjonalnie.

– A co ty możesz pamiętać z wczorajszego wieczoru? Chyba tylko mój wstyd, który musiałam przez ciebie znosić… Stłukłaś chiński wazon wujostwa, którego cena na rynku jest horrendalna, niszcząc jednocześnie sukienkę kobiety, której cena przekracza twoje rocznestypendium.

Przerażenie na twarzy Chmurki wyraźnie rozbawiłoStellę.

– Uspokój się. Gdyby nie moje prośby i zapewnienia, że stosownie cię ukarzę i douczę ogłady, wszystko musiałoby skończyć się dla ciebie fatalnie. Masz też szczęście, że trochę dopomógł ci twój mizerny wygląd i ta obrzydliwa szrama na twarzy. – Stella siadła na kanapie, biorąc się zaśniadanie.

– Nie rozumiem, Stello… Chcesz mnie karać, douczać… Ale ja ten wazon naprawdę stłukłamnieumyślnie!

– Powiedzieli mi, że chowałaś się za nim. A ja pytam – przed kim? A może ty kogoś podglądałaś z ukrycia? Przyznajsię!

Chmurkawestchnęła.

– Sama mi powiedziałaś, żebym się napatrzyła na najpiękniejsze ciacho na imprze. Szukałam i z ciekawością wyglądałamtakiego.

– I znalazłaś? – W głosie Stelli pobrzmiałolekceważeniem.

– No… tam były same superanckie ciacha! – żachnęła się, machinalnie wzruszając ramionami. – Nie mogłam wybrać, którenajbardziej…

– Wybrać? – Stella roześmiała się histerycznie. – Co niby ty mogłabyś wybierać? Ty się przecież absolutnie nie znasz na mężczyznach. Był tam tylko jeden silny, wysoki i przystojny. Jeden, jedyny!! I ty nawet nie wiesz, który…! Cóż, wkrótce tu przyjdzie, aby przeprosić mnie za wczorajsze nieporozumienie. Dokładnie tak zapowiedział, dzwoniąc do mnie. – Stella uważnie spojrzała na Chmurkę. – A ponieważ już powiedziałam, że będę cię uczyć ogłady, pozwolę ci spojrzeć na niego… ale tylko zza balustrady na półpiętrze. – Stella przyjrzała się jej od dołu do góry. – W tych twoich schodzonych szortach i T-shircie lepiej się nikomu nie pokazuj. Dobrze, że chociaż włosy podczesałaś. Potrząsasz swoją grzywą jak dzika klacz. Ile ci razy mówiłam, że powinnaś używać odżywki do włosów! I nadaremno… Niczego się nie uczysz… Chociaż, właściwie, po co ci taka nauka? Okej…! nie ma sensu dalej ci klarować. Spotkam się z moim gościem na dole, w salonie, a ty zostaniesz, jak powiedziałam, na półpiętrze. Wszystkojasne?

Chmurka, natychmiast kiwnęła głową izapytała:

– A może chociaż w trakcie spotkania mogłabym przynieść ci kawę, by… przyjrzeć mu się zbliska?

– I przestraszyć mi gościa na śmierć? – zniesmaczyła się. – Absolutnie nie! Zabraniam. Patrz sobie na niego, ale tylko z dala. Nie odstraszaj mi narzeczonego… A propos, dlaczego twój rumieniec jest dziś jakby mniej jaskrawy? Wczoraj na imprezie po prostupromieniował.

– Kiedy się denerwuję, blizna czerwienieje, to znaczy: staje się bardziejczerwona…

– Rozumiem… Zaś odnośnie zbitego wazonu… Sama rozumiesz, musimy się rozliczyć. – Stella skończyła pić kawę i wstała. Podeszła do Chmurki, dokładnie obejrzała rumień na jej twarzy, po czym kontynuowała przemowę: – Zrobimy tak: spłacisz mi dyplomem. Za dwa miesiące bronisz dyplom, prawda? – Dziewczyna skinęła głową – Studiowałaś dla mnie bardzo dobrze. Wiem, że otrzymasz dyplom z wyróżnieniem. Miałam cię początkowo za to ekstra wynagrodzić, ale teraz cała twoja premia i twoja pensja z sześciomiesięcznym wyprzedzeniem zasilą konto mojego wuja, tytułem kosztu odkupienia wazonu. – Odwróciła się i dodała. – Możesz mi nie dziękować, jakby co nadal jesteś moją siostrunią ikumpelą.

Stella, już więcej nic nie mówiąc, skubnęła jedną z grzanek. Najwyraźniej jednak nie miała apetytu. Odepchnęła od siebie z niesmakiem talerz, wstała i wyszła z pokoju, zostawiając Chmurkę w kompletnejrozsypce.

– Pół roku bez wynagrodzenia? – Cicho i z przerażeniem szepnęła. – I z czego będę żyła? Przecież jeśli moje dalsze posługi w tym domu nie będą już nikomu potrzebne, dokądpójdę?

Bezwładnie opadła na miękką sofę, wzięła grzankę z tacy. Wolno ją gryzła i ledwo powstrzymywałałzy.

– Tylko nie płacz, Chmurko… Tylko nie płacz! I tak nikt cię tu nie pocieszy… W tym domu nie maogrodnika.

Nagle niczym w szoku przypomniała sobie, że niejaki Wojtek, to jest Wojtek-ogrodnik, miał dziś się spotkać z Sebastianem Lateckim także o godzinie dwunastej. Ojej! Ten Latecki wyznaczył z nim spotkanie na dwunastą i o tej samej porze miałby zjawić się tu, uStelli?

Podekscytowana zerwała się na równe nogi i szybko pobiegła do swego pokoju. Tu – natychmiast chwyciła telefon i wybrała numer do Wojtka-ogrodnika. Wczoraj, po zakończonym nocnym spacerze, na szczęście nie zapomnieli wymienić się numeramikomórek.

– Halo, Wojtku, to ty? Tutaj Chmurka! Znaczy się ta rudowłosa, z którą spędziłeś całąnoc…

5

Telefon zadzwonił, gdy siedział za kierownicą. Jechał ze swego rodzinnego Borzęcina do Latchorzewa spotkać się ze Stellą. Jechał bez kwiatów, by nie robić dziewczynie zbędnych nadziei. Chciał tylko przeprosić za wczorajsze faux-pas i jednocześnie podtrzymać dobre kontakty z jej ojcem, ponieważ ojciec Stelli, Stefan Kowalczuk, był szefem przedstawicielstwa dużego ukraińskiego banku, z którym on współpracował na co dzień. Sebastian absolutnie nie zamierzał zrywać z nim dobrych biznesowychrelacji.

Smartfon błysnął nieznanymnumerem.

Ciekawe, kto dzwoni? – zastanawiał się, naciskając przyciskpołączenia.

– Halo? Słucham!

– Halo, Wojtku, to ty? – Usłyszał kobiecy głos. – Tutaj Chmurka! Znaczy się ta rudowłosa, z którą spędziłeś całąnoc…

– Spacerując z nią po uliczkach i łąkach Wojcieszyna… zanim ostatecznie nie wsiadła do pierwszego porannego autobusu linii 719 w stronę Warszawy – sprostował natychmiast, po czym szybko skręcił na mały parking przy starobabickiej stacji BP. – Oczywiście, pamiętam cię Chmurko. Co sięstało?

– Wojtku, twój znajomy cięoszukał.

– Spokojnie… Chmurko, nie spiesz się. Wyjaśnij konkretnie, o cochodzi?

– A chodzi o to, że nie musisz się spieszyć na spotkanie z nim. Jego Królewska Mość, imć Latecki, właśnie jedzie do swojej księżniczki złożyć jej uniżony hołd i błagać o przebaczenie za nieudane z jego powodu spotkanie. – Terkotała w słuchawkę, ogłuszającym piskliwym głosikiem. – Mogę sobie nawet wyobrazić ten obraz: ona – piękna, i uwierz mi, że taka jest, bo ja już ją widziałam i prawie oniemiałam z wrażenia… Więc, Stella jest absolutnie piękna, co tu gadać… Tak więc ona stoi, a on u jej stóp… rozpościera się, jak… – Zawiesiła na chwilę głos, zastanawiając się nad wyboremporównania.

– Kurz na drodze? – Postanowił jejpomóc.

– Tak! Dobrze to ująłeś… Ja powiedziałbym inaczej, ale ty także dobrze powiedziałeś: piękno, które okrywa kurz. – Słysząc lekki śmiech w słuchawce, zamilkła na chwilę. – Na szczęście nie zdenerwowałeś się, bo jesteś mężczyzną… ale ja – jako kobieta – obraziłabym się na takąprzyjaciółkę.

– Nie denerwuj się, Chmurko. Znam Sebastiana. Ostrzegłby mnie, gdyby mógł. Widocznie nie mógł… – Stuknął się w czoło dłonią. Po co tak wciąż lawiruję? – Posłuchaj mnie, jeśli on przyjdzie do waszego domu, to może sama mu oddasz ten telefon? Jadę właśnie rowerem. Wkrótce będę. I najlepiej tobie przekazałbym tentelefon.

W słuchawce zapadłacisza.

Sebastian mimowolnie spojrzał na smartfon, a potemrzekł:

– Chmurko, słyszysz mnie? Czy możezemdlałaś?

– Coś w tym rodzaju… – odpowiedziała. – Nie, nie pozwolono mi na spotkanie z Lateckim, więc nie miałabym jak przekazać. Mam pozwolenie na obserwowanie go jedynie zza balustrady napółpiętrze.

– Jak to? – oburzył się. – Chyba jesteś wolnym człowiekiem i masz prawo spotykać się, z kimchcesz?

– Jasne, że mam takie prawo, ale… dopiero po obronie dyplomu, jeśli, oczywiście, nie zostanę wcześniej stądwyeksmitowana.

Sebastian ożywiłsię.

– Chmurko, wyjaśnij, co się znowustało?

– Lepiej ty mi powiedz, czy nie potrzebujesz asystentki w ogrodzie? Mogę grabić liście, kosić trawę. Mogę nawet taczką rozwozićgnojowicę…

– Chmurko! Pleciesz trzy po trzy! O czym ty do diabłamówisz?

– Wojtku! To nie są bzdury. To perspektywa mojej najbliższej przyszłości. Dziś Stella oznajmiła, z całą powagą swego majestatu, że od teraz staję się jej niewolnikiem. Mam przez pół roku pracować dla niej za darmo, aby pokryć koszt stłuczonego przeze mnie wazonu. Okazuje się, że był tak cenny, że… głowa mała!! – Mężczyzna aż musiał nieco odsunąć telefon od ucha, tak krzyczała. – Ale Jej Wysokość ma litość i przez te sześć miesięcy będzie mnie uczyć ogłady i rozumu. I nie płacić mi żadnego kieszonkowego… Wszystko!

Nie od razu zdał sobie z tegosprawę.

Dopiero gdy usłyszał nieartykułowane w słuchawce dźwięki, zapytał:

– Mażesz się ponownie, Chmurko? Przestań, nie płacz… Wybrniemy jakoś z twojejsytuacji…

– Ja nie płaczę. Tylko śmieję się nerwowo. Najwyraźniej „mózg mi odjęło”, jak mawiała moja mama, nie rozumiejąc, dlaczego robię, to co robię. – Po krótkiej chwili znów ogłuszył go kolejny krzyk. – Och! Wojtku, piętnaście minut zostało do jego przyjazdu. Zdążysz? Pośpiesz się, ja… ja jakoś przekażę mu ten telefon, albo po prostu rzucę mu go na głowę zza balustrady na półpiętrze… Skoro jego kwiaty spadły na mnie, to jego telefon tym razem może sobie spaść naniego…

Wyobraziwszy sobie ów groteskowy obrazek, spokojnieodpowiedział:

– Cóż, możeniekoniecznie…

– Coniekonieczne?

– Nie rzucaj w niego telefonem, jest bardzo drogi. To iPhone XI Max. Chcesz, żeby dołożono ci kolejnych miesięcy pracy bez wynagrodzenia? – I ledwie to powiedział, usłyszał po drugiej stronie linii kolejnyszloch.

– No tak. Masz rację. W ogóle o tym nie pomyślałam. Muszę wykombinować coś innego. Najlepiej przyjdź pod bramę ogrodzenia, ale tę narożną, nie od frontu… – I połączenie sięurwało.

– Kuźwa! Co się znowu dzieje u tych Kowalczuków? – zadał sobie retoryczne pytanie, uruchamiając samochód. – Coraz bardziej przestaję lubić Stellę. Trzeba coś wymyślić… Żeby zostawić dziewczynę bez wynagrodzenia z powodu… wazonu?! Zgroza! Nawiasem mówiąc, warto byłoby dowiedzieć się o faktyczny koszt stłuczonego… antyku?

Zatrzymał samochód z tyłu rezydencji, gdy ujrzał powoli idącego wzdłuż drogi starszegoczłowieka.

Po kilkuminutowej rozmowie starszy pan skierował się w stronę domu Kowalczuków, a Sebastian z powrotem do swegosamochodu.

– No, a teraz już można iść „do księżniczki, by złożyć jej uniżone pokłony i hołd”. To będzie pierwsza i, mam nadzieję, nasza ostatnia randka, księżniczko Stello – powiedział, włączającsilnik…

Chmurka wreszcie pozbyła się Stelli, od której otrzymała ostatnie instrukcje i czym prędzej pośpieszyła do ogrodu. Ale gdy tylko otworzyła narożną furtkę, natychmiast natknęła się na paniąMarię.

– I dokąd się tak spieszysz, Chmurko? – spytała kobieta, blokując jej swym słusznym ciałem drogę – czy aby nie do tylnej furtki? Nie spiesz się. Już go tam niema.

– Ale kogo, paniMario?

– A tego starego zbereźnika, pana Ireneusza, to znaczy tego ogrodnika naszych sąsiadów. Prosił cię pozdrowić… z buziakiem i… – wsunęła w dłonie dziewczyny smartfon – i przekazać tenprzedmiot.

– Nic nie rozumiem!? – odpowiedziała, potrząsając głową. – Co to za pan Ireneusz, co za jakiś stary ogrodnik? Miał tu przyjść… młody ogrodnik! – Zaniemówiła na chwilę, po czym rzekła do samej siebie: – Tyle tylko, że w ogóle nie zapamiętałam jego twarzy. Cała była umorusana piachem jak zresztą i całe jegoubranie.

– No, ogrodnik przyszedł, tylko nie żaden tam młokos, a kulawy i łysy, a i jeszcze zrzęda. Powtarzam: przekazał dla ciebie pozdrowienia… fuj! – z buziakiem, i ten telefon. Powiedział też, że ten twój młody ogrodnik nie mógł przyjść, ponieważ tak bardzo się do ciebie spieszył, że aż wywrócił się na rowerze i zwichnął sobie nogę. Teraz siedzi w swej ogrodniczej kanciapie i pewno żłopie piwo. – Następnie, zmrużywszy oczy, dodała. – A gdzie ty i ten twój młody ogrodnik spotkaliście się, skoro był taki zabrudzony, że nawet nie zapamiętałaś jegotwarzy?

Dziewczyna czuła, jakpąsowieje.

– Nie powiem. To, pani Mario, tajemnica. Jeszcze dowiedziałaby się Stella i przedłużyłaby mi karę. Wszystko, pani Mario. Uciekam. Mam pilne sprawy. Dzięki!

Wpadła do domu jak strzała, przebiegła przez cały korytarz i schody, zatrzymując się dopiero przy balustradzie na półpiętrze. Stąd miała zupełnie niezły widok na cały salon. Przykucnąwszy za barierką, przy ścianie, zastygła woczekiwaniu.

6

Stella powoli chodziła po salonie, a raczej nie tyle chodziła, co demonstrowała przed trzema lustrami swoją nieskazitelną figurę, z gracją pochylając się nad różnymibibelotami.

– Wszystkie twoje maskoteczki już umierają z zazdrości – wyszeptała pod nosem Chmurka, obserwując „piękną”. – Wyluzuj, usiądź wreszcie i cierpliwie czekaj na swegoksięcia!

Zadzwonił dzwonek. Stella niespiesznym krokiem wyszła na korytarz i podeszła do domofonu. Po chwili razem z nią do salonu wszedł wysoki, okazały mężczyzna w pięknym, drogim garniturze. Jego czarne włosy dostojnie leżały ułożone na głowie, ale gdy pokręcił nią rozglądając się po salonie, część kosmyków zakryła mu czoło. Mężczyzna machnięciem ręki wsunął palce we włosy, odłożył niesforne kosmyki na miejsce, uniósł głowę i spojrzał napółpiętro.

Chmurka zadrżała z wrażenia. Szybko przykucnęła. Niestety! Podczas tej czynności jej obolałe kolano stuknęło w balustradę. Aby nie krzyknąć z bólu, przygryzła nadgarstek. Łzy, które pojawiły się w jej oczach, nieznacznie ukoiły zarówno ból kolana, jak i cierpienie nadgarstka. Odsunęła się podścianę.

I czemu czuję się taka nieszczęśliwa? – wyszeptała w myślach, przecierając obolałe miejsca. Ledwie wszedł do salonu, a ja już mam kontuzję. To co dopiero by było, gdyby podszedł do mnie!? – zastanawiała się, po czym, chcąc lepiej przyjrzeć się widowisku, ponownie się podczołgała do balustrady. Stella i Latecki stali naprzeciwko siebie, trzymając się za ręce. – Jakie gołąbki! Niemal aż słychać niebieskie flety grające dla nich melodie miłości. I to wszystko zamiast spotkania z przyjacielem, którego nie widział od wielu lat…? Stop!

Ponownie odsunęła się od balustrady. Oparła się plecami o ścianę i cicho szepnęła: – Co się ze mną dzieje? Czyżbym była zazdrosna o Lateckiego? Dlaczego? Jakie mam do tego prawo? Po chwili zastanowienia kontynuowała dywagacje w myślach: Czy on rzeczywiście jest w niej zakochany…? Wiem, że ona z tych, które, albo tylko pozwalają siebie kochać, albo i same zakochują się po uszy. A ja? Co mi dotego?

Namnożyła pytań, po czym zaczęła sobie na nie odpowiadać: oni są teraz w salonie, gruchają jak gołąbki. A ja siedzę tu sama na podłodze jak palec. O mój Boże!! I jestem zazdrosna o Lateckiego! Matko Święta! Ponieważ jest moim prawdziwym idolem, obiektem westchnień, mimo że widziałam go dotąd tylko z daleka, ale… starczyło. Choliwcia…! Teraz pytanie brzmi: czy on także podkochuje się w „pięknej”? Jasne, że tak! Jak możesz w to wątpić głupia Chmurko? Jak mógłby nie startować do takiej gwiazdy? I jak ona mogłaby się nie durzyć w takim ciachu? On jest… diabelnie przystojny! Taki męski… Sexy! Wyciszyła na chwilę myśli, uspokoiła emocje. Następnie postukała się palcem po czole. I tak dywaguje dziewczyna kończąca z wyróżnieniem studia? Napisałam pracę magisterską „Specyfika zarządzania biurem projektowym” i zajmują mnie takie bzdury? Gdyby mój promotor słyszał mnie teraz, dałby mi po uszach i z czerwonego dyplomunici.

Wróciła do balustrady. A w salonie „gołąbki” siedziały już na miękkiej kanapie. Pani Maria właśnie przyniosła im kawę. Rozmawiali o czymś, ale niestety! Praktycznie nic nie słyszała. Zdecydowała się więc przemieścić trochę bliżej, zatrzymując tuż nad ich głowami. Tu wreszcie mogła wszystko wyraźniedosłyszeć.

– Powtarzam… Tatuś ma dla ciebie propozycję. I jeśli już widzimy dla siebie naszą wspólną przyszłość, to najlepiej od razu ją zaakceptuj – mruczałaStella.

– Najpierw muszę dokładnie ją przeanalizować. – Głos Lateckiego urzekał niską, męską barwą. Chmurka, wsłuchując się w jego brzmienie, mimowolnie sięuśmiechała.

– Nie rozumiem cię Sebastianie, jak można się zastanawiać nad ofertą wartą miliony? Trzeba szybko działać i decydować się, by nie trafiła do kogoś innego – pouczała goStella.

Usta Chmurki ponownie skrzywiły się w uśmiechu. Oceniała w myślach to, co usłyszała. Stella, jak zawsze uparcie stawia na swoim. Boi się, że coś może wypaść z jej rąk, nawet jeśli jest to czyjśinteres.

No i co jej odpowiesz, panie Latecki? Rozumiem, że wasze osobiste relacje nabierają tempa. Teraz nadszedł czas na podkręcenie więzi biznesowych. Azatem?…

– Nie jestem aż tak zdesperowany, żeby rzucać się na kontrakty, których warunków jeszcze nie znam – odpowiedział.

Stella jednak nie zrozumiała ani jego sarkazmu, ani go nie doceniła. I tylko Chmurka, patrząc na jej tępą minę, szeroko sięuśmiechnęła.

– Ojciec nikomu nie składa takich ofert bez powodu – kontynuowała zachęty Stella, kładąc dłoń na nadgarstku Sebastiana, który w odpowiedzi na ten wymowny gest obdarował ją uśmiechem. – Poinformowałam tatę, że planujemy wspólną przyszłość. Postanowił więc nampomóc.

Tak, tak… – odpowiedziała jej w myślach Chmurka – pomóc, to znaczy: jeszcze bardziej uczynić z córuchny atrakcyjną partię. Westchnęła. I jak tu ma się pan, panie Latecki, nie skusić? Taka oferta…! Kuźwa! Czemu ciebie, Stello, nie porwą do jakiegoś tureckiego haremu? Byłabyś tam umiłowaną żoną następnego władcy świata, chociaż… prawda! Z takimi mózgiem jak twój wcale nie byłoby to takieoczywiste.

Nagle wszystkie myśli w głowie dziewczyny zamarły, ponieważ zobaczyła, jak Sebastian bierze dłoń Stelli, po czym delikatnie obcałowuje jejpaluszki.

– Stello, trochę się pośpieszyłaś – powiedział – chociaż, nie powiem: twoje stwierdzenie schlebia mi. Jako menedżer nie mogę też lekceważyć aspektów biznesowych, o których wspominasz. Ale… Nic na siłę. Czy mnierozumiesz?

– Oczywiście, mój drogi. – Dziewczyna ponownie zamruczała. – I tatuś też to rozumie. Da ci czas do namysłu. Na razie tylko poprosił, abyś się z