Rywalka - Maxime Parker - ebook + książka

Rywalka ebook

Maxime Parker

3,8
33,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Czy to jest przyjaźń, czy to jest… obłąkanie?

Karla właśnie zaczęła nowe życie - przeprowadziła się do wielkiego miasta, odnosi sukcesy w wymarzonej pracy, a do tego w końcu jest zakochana z wzajemnością. Jednak nie wszystko układa się tak idealnie, jak mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać. Dziewczyna codziennie walczy z towarzyszącym jej cieniem przeszłości, od której chciałaby się raz na zawsze odciąć. Pewnego dnia otrzymuje tajemniczy list, a w jej życiu pojawia się ktoś, kto nie pozwoli, by wydarzenia sprzed lat odeszły w zapomnienie.

Karla zaczęła czegoś szukać w swojej markowej torebce. Po chwili wyjęła z niej czerwony, gładki portfel. Lily patrzyła na nią zdziwiona, zastanawiając się, jaką to niespodziankę może mieć dla niej jej przyjaciółka.
– Mam! Zamknij oczy! – zawołała uradowana Karla.
Dziewczyna zrobiła to, niecierpliwie przy tym cmokając i przypominając sobie jednocześnie, że zostawiła rower na stacji. Nagle usłyszała szelest jakiegoś papieru albo folii.
– Ok, możesz otworzyć oczy, tylko nie panikuj! – zaśmiała się Karla.
Lily uniosła powieki. Na wyciągniętej dłoni przyjaciółki zobaczyła dwie jadowicie zielone pigułki w kształcie kokardek.


Maxime Parker – modelka, właścicielka salonu tatuażu oraz wielka miłośniczka zwierząt. Studiowała filologię oraz prawo na Uniwersytecie Opolskim. Urodziła się w Polsce, ale mieszka za granicą. Prywatnie mama siedmiu psów oraz kota.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 282

Oceny
3,8 (50 ocen)
17
15
11
5
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Dla moich dzieci, tych obecnych i tych przyszłych.

2019 Teraz

Karla stanęła pod zwykłym apartamentowcem. Wyciągnęła złożoną kartkę z kieszeni płaszcza i przeczytała:

Kod: 120 717

Nr mieszkania 14

Wpadła do klatki i popędziła na górę. Schody zdawały się złośliwie mnożyć, a już tylko one dzieliły ją od poznania prawdy. Liczyła, że ta wizyta uciszy Lily. Nagle na wysokości drugiego piętra coś jej zaświtało. Odwróciła się na pięcie i zbiegła na sam dół, zatrzymując się przed oszkloną tablicą. Lista lokatorów musiała tu wisieć już od jakiegoś czasu, papier lekko pożółkł od słońca, które wpadało przez klatkowe okno. Wiele punktów było pustych, co raczej oznaczało, że mieszkająca osoba zastrzega sobie anonimowość, niż to, że mieszkanie było niewynajmowane. Sięgnęła wzrokiem numeru czternastego i otworzyła oczy z niedowierzeniem.

– Co jest, do…?! – wydyszała.

Na listę lokatorów wpisano Karlę Lynch, a data widniejąca w rogu potwierdzała, że lista była sporządzona wiele miesięcy temu.

Co tu się, kurwa, dzieje? – pomyślała.

Czy Lily zmieniła imię, zostawiając tylko własne nazwisko? Kiedy? Po co? I co ona tu robiła tyle czasu, skoro dopiero niedawno pisała, że przyjeżdża do miasta? Karla nie mogła tego wszystkiego pojąć, nic się ze sobą nie łączyło. Pognała z powrotem na górę, doskoczyła do drzwi z numerem czternastym i ledwo zipiąc, poderwała wycieraczkę. Klucz leżał na ziemi.

– Nigdy się nie nauczy – wypowiedziała na głos, powalczyła chwilę z zamkiem i weszła do środka.

– Lily! Lily! Słodka, niewinna Lily! Gdzie jesteś?! – wykrzyknęła od progu. – A może mam cię nazywać Karlą?!

W mieszkaniu jednak nikogo nie było. Wewnątrz unosił się zapach dziewczęcych perfum, których zwykle używają nastolatki.

Która dorosła kobieta używa takich perfum? – pomyślała z ironią, choć była zdziwiona, że dawna przyjaciółka w ogóle zaczęła jakichś używać.

Rozejrzała się dookoła. Był to apartament typu studio, z aneksem kuchennym w salonie. Skromny, przytulny i dość zaniedbany. Karla objęła go w całości wzrokiem.

Lily. Była siostra i bratnia dusza.

Na stoliku widniał stos książek fantasy, a kilka pluszaków i poduszek tuliło się do siebie na wygodnie wyglądającej kanapie. A pomiędzy tym wszystkim mizerne, puste kubki z wystającym sznurkiem od herbaty.

Co ona knuła? – zastanawiała się Karla.

Zwykłemu gościowi mogłoby się wydawać, że mieszka tutaj zupełnie niewinna, miła dziewczyna, najpewniej studentka. Ale Lily niewinna nie jest, Karla była już o tym przekonana. Zaraz znajdzie na to dowód. Przeszukanie tego mieszkanka nie zajmie dużo czasu. Przyszła pora, żeby zmierzyć się z przeszłością.

2017 Ten dzień

Tego ranka Lily obudziła się bardzo wcześnie, jeszcze przed pianiem koguta sąsiada.

Nawet Cornelius jeszcze śpi – pomyślała, przeciągając się w swoim niezbyt wygodnym łóżku. Małe, szmaciane lampiony sennie majaczyły nad oknem i Lily stwierdziła, że powinna wymienić w nich baterie, bo nie dają już zbyt wiele światła. Od czasu, kiedy kilka lat temu jej matka wyjechała do pracy za granicę, nie lubiła spać w całkowitej ciemności. Jakiś czas temu Karla powiedziała jej, że na pewno prowadzi już inne życie, z nową rodziną. Dlatego przestała przyjeżdżać, kiedy miała wolne od pracy.

Karla. Jej jedyna i najlepsza przyjaciółka, przyszywana siostra i bratnia dusza. Znały się od zawsze i od zawsze kochały, mimo że bardzo się od siebie różniły. To, co je dzieliło, było widoczne coraz bardziej w okresie dorastania, szczególnie że Karla była tą starszą. Jako dziewczynka Lily często naśladowała swoją przyjaciółkę, jednak teraz wiele jej zachowań nie do końca jej odpowiadało. Mimo wszystko na myśl o ich dzisiejszych planach przeszył ją dreszcz podniecenia. Miała już dziewiętnaście lat, jednak nigdy nie zdarzyło jej się zrobić niczego szalonego – w zasadzie nawet nic ekscytującego w życiu jej nie spotkało. Życie w Sharneyville płynęło niezwykle wolno i nudno, brakowało rozrywek dla ludzi w młodym wieku, choć i tych nie było tutaj wielu.

– Zobaczysz, jak będziemy starsze, to wyjedziemy do dużego miasta! – obiecywała Karla podczas ich wspólnych wypadów na polanę pobliskiego gaju.

– Karla? – zagadała mała Lily.

– No?

– Policzysz mi piegi? A potem ja tobie! – zapiała uradowana dziewczynka.

– Znowu! Na pewno masz ich tyle samo, co ostatnim razem. Choć mam nadzieję, że ja mam ich mniej – odburknęła Karla i skrzyżowała ręce na piersiach. Nie lubiła swoich piegów.

– Na pewno masz ich więcej, przecież jest tyle słońca! – zachichotała Lily i zamknęła oczy, czekając, aż Karla policzy jej piegi.

– Raz… Dwa… Trzy… – liczyła, delikatnie muskając palcem jej twarz.

Tak płynęło ich dzieciństwo w Sharneyville. Lily często wracała myślami do tych beztroskich chwil. Dni w tamtych czasach wydawały jej się jakby jaśniejsze. Niedawno Karla wyjechała z miasteczka – rozpoczęła studia w wielkim mieście i dziewczyny nie widywały się już tak często jak kiedyś, co przygnębiało Lily. Zazdrościła przyjaciółce. Wiedziała, że nie jest tak rezolutna i przebojowa jak Karla i pewnie nigdy nie będzie. Przyjemnie było słuchać opowieści o życiu w tłocznym i rozrywkowym miejscu, ale zawsze czuła lekkie ukłucie zazdrości.

Za oknem rozległo się donośne pianie koguta.

– No skoro Cornelius już nie śpi… – wysunęła się spod patchworkowej, ciepłej kołdry, wkładając stopy w pluszowe kapcie w kształcie Muminka.

Od dziecka kochała zwierzęta i nadawanie im imion przychodziło jej z łatwością. Wszystkie lgnęły do niej, a ona wyobrażała sobie, że jest jedną z królewien z bajek Disneya i wystawiając rękę, czekała, aż jakiś ptak sfrunie na jej palec. W swoim gospodarstwie, choć tak sporym, zwierząt nie mieli. Ojciec zajmował się rolą, lubił też przy tym wypić, co nie szło w parze ani z uprawą roślin, ani tym bardziej z dodatkową pracą przy zwierzętach.

Stanęła przed lustrem. Jak na dziewiętnastolatkę wyglądała bardzo dziecinnie. Miała długie jasne włosy, które najczęściej zaplatała w dwa warkocze, a całość zdobiła dziewczęca grzywka. Lubiła wplatać we włosy różne pstrokate dodatki i nosić kolorowe spinki. To dodawało jej pewności siebie, bo mimo skromnego ubioru, zawsze choć trochę się wyróżniała.

Cerę miała idealną, na szczęście nie musiała walczyć z nastoletnimi niedoskonałościami, z którymi niektóre jej koleżanki z klasy miały problem do dziś. Piegi idealnie prezentowały się na takiej twarzy. Poranna toaleta Lily składała się z mycia zębów i twarzy oraz nałożenia prostego kremu nawilżającego o zapachu jaśminu.

Jaśmin, jej ulubiony. Kojarzył się jej głównie z kuzynką od strony mamy. Kiedyś pisywały do siebie listy i Lily zapamiętała szczególnie ten jeden, w którym kuzynka opisała swoją podróż do Tunezji i zapach kwiatu, który towarzyszył jej przez cały pobyt.

Nastolatka wyszła z pokoju, cicho zamykając za sobą drzwi. Przechodząc przez mały przedpokój, poczuła znajomą woń.

– Jak w gorzelni, powiedziałaby Karla – Lily zachichotała sama do siebie.

Zamknęła drzwi wejściowe, a klucz jak zwykle schowała pod wycieraczkę. Mimo że Sharneyville było bezpiecznym miejscem, wolała nie zostawiać otwartych drzwi na wypadek, gdyby ktoś wpadł z niezapowiedzianą wizytą i zobaczył ojca w takim stanie. Z pewnością nie popisałby się dobrymi manierami, a Lily lubiła, kiedy ludzie mówili o nich dobrze.

Słońce już wstało i przywitało ją zaraz za domem. Przecięła podwórze, mijając rozmaite maszyny, których ojciec używał do pracy. Jako dziecko namówiła go, żeby pozwolił jej ozdobić pojazdy farbami – dziecięca sztuka przetrwała do dziś, tu i ówdzie można było dostrzec żółto-czerwony kwiat. Wychodząc z gospodarstwa, skręciła w znajomą ścieżkę prowadzącą do głównego placu w miasteczku.

Sharneyville niewątpliwie było pięknym miejscem – na skraju lasku rosły stare dorodne drzewa, a łąki usłane były niezliczonymi polnymi kwiatami. Miasteczko otaczały pola pszenicy, którymi pięknie kołysał ciepły wiatr, często wiejący późnym latem. Widoki przypominały magiczne obrazy Thomasa Kinkade’a – były niezwykłe, niektóre wręcz idylliczne. Najpiękniejsze było połączenie południowej i wschodniej części Sharneyville – tam, gdzie nad rzeczką przecinającą ten urokliwy obszar wyrastał przyjazny kamienny mostek. Lily podobały się okoliczne stare domy, które zaczynały stanowić jedność z naturą, pozwalając opleść się bluszczem i fioletowym kwieciem. Im bliżej ciasnego placu, przy którym mieściły się wszystkie ważne miejsca w miasteczku, tym głośniej było słychać gwar. I tak w samym sercu Sharneyville, które okalały staroświeckie latarnie, można było znaleźć piekarnię pani Barcklett-Fynch, pub pana Scotta, kawiarenkę Dwa Ziarna i sklepik wielobranżowy z punktem pocztowym. Kawałek dalej mieścił się pokój medyczny i biuro adwokackie, do którego trzeba było się umawiać z tygodniowym wyprzedzeniem. Lily zawsze zwracała uwagę na szyld, który adwokat pan Murrey i doktor Subborn mieli wspólny i zachwycała się pomysłowością autora, który zmyślnie połączył Temidę i kaduceusza.

Dziewczyna pomyślała, że Sharneyville mimo wszystko dobrze się rozwinęło. Pamiętała czasy, kiedy rano chodziła z mamą po pieczywo na śniadanie, ale nie do sklepu, tylko do przejezdnego busa zaopatrzonego w najważniejsze artykuły spożywcze i użytku codziennego.

Zbliżając się do piekarni, poczuła znajomy zapach świeżutkiego chleba. Ostatnimi czasy pani Barcklett-Fynch potrzebowała więcej czasu na odpoczynek, w związku z tym zaproponowała Lily pracę na okres wakacji, głównie w soboty, rzadziej w niedziele. Nie był to szczyt marzeń i była pewna, że to zajęcie będzie równie nudne jak całe życie w Sharneyville, ale kobieta przekazała jej coś, czego dziewczyna do tej pory nie znała – nauczyła ją, czym jest pasja. Lily była pełna podziwu, z jakim zaangażowaniem i miłością pani Barcklett-Fynch oddaje się wypiekom. Była to kontynuacja czegoś, co zapoczątkowała kiedyś wraz z nieżyjącym już mężem. Należeli do grona szczęśliwców, którzy kochali to, co robili, i dzięki temu piekarnia żyła swym najlepszym życiem.

Dziewczyna przywitała się z kotem, który leżał już przed piekarnią, wygrzewając się w słońcu. Weszła do środka, uwalniając przy tym melodyjny dźwięk dzwonka.

– O, dzień dobry, kochanie, jak zwykle pierwsza o tej porze w niedzielę! – zapiała radośnie właścicielka. – Nie masz spania, co?

– Dziękuję pani, nie mam – uśmiechnęła się Lily. – Dziś z miasta przyjeżdża Karla, a w dodatku ten jarmark…

– Och, cudownie! Tak, tak, oczywiście, jarmark! Wszyscy na to czekamy, kochanie. Mam nadzieję, że moje wyroby będą cieszyć się dużym uznaniem, tak jak w zeszłym roku – oznajmiła figlarnie pani Barcklett-Fynch, puszczając do dziewczyny oczko.

– Na pewno tak będzie – odpowiedziała uprzejmie Lily, czekając przy ladzie na swoje stałe zamówienie, czyli cztery grahamki, pół chleba robionego na maślance i ciastko z kremem.

– Czy przemyślałaś już moją propozycję, kochanie? – właścicielka popatrzyła na dziewczynę, pakując wypieki do papierowej torby. – Jedno ciastko gratis, dla twojej przyjaciółki – uśmiechnęła się kobieta, dorzucając do zamówienia dodatkowe zawiniątko.

– Myślałam, pani Barcklett-Fynch. Nie wiem jeszcze, czy zdecyduję się wyjechać na studia.

Lily spochmurniała. Z jednej strony marzyła o studenckim życiu, z drugiej wiedziała, że nie będzie jej na to stać, jeśli nie podejmie pracy. Nie chciała też zostawiać ojca samego. Karla od zawsze wiedziała, że pójdzie na studia, a potem znajdzie pracę w banku. Lily podziwiała pewność siebie przyjaciółki. To była jedna z cech, której jej zazdrościła. Tego lata miała okazję podjąć się pierwszej pracy i dzięki temu odkryła, że kontakt z klientami sprawiał jej przyjemność.

– Nie martw się, dziecko – pocieszyła ją pani Barck lett-Fynch, głaszcząc po ramieniu i wręczając zakupy. – Jeszcze masz czas na podjęcie decyzji. W razie czego możesz pomyśleć o studiach zaocznych i tym samym pracować na pełnym etacie. Jeśli w przyszłości chciałabyś się zatrudnić w usługach lub w sprzedaży, to takie doświadczenie będzie dla ciebie pożyteczne. A ja chętnie wystawię ci referencje. Obsługa klienta przydaje się obecnie w wielu zawodach – zauważyła słusznie kobieta, stukając kilka razy palcem po nosie, czym podkreśliła swoje przeczucie.

Lily uśmiechnęła się delikatnie, zapłaciła za towar i pożegnawszy się, wyszła z piekarni.

W drodze powrotnej myślała o najbliższej przyszłości. Długo oczekiwany przyjazd Karli i ich dzisiejsze plany całkowicie odwróciły jej uwagę od uczelni – musiała wkrótce podjąć jakąś decyzję. Na studia dzienne została przyjęta, ale nie wyobrażała sobie, jak miałaby to wszystko poukładać. Pomysł ze studiami zaocznymi o wiele bardziej do niej przemawiał, mogłaby też zostać w Sharneyville. Ale czy tego właśnie chciała? W głębi duszy czuła, że nie, ale gasiła tę ekscytującą iskrę, bo było to łatwiejsze niż rozpalanie marzeń o życiu w wielkim mieście, z niekończącymi się możliwościami i bez obowiązku pilnowania ojca.

Odsunęła na razie te myśli od siebie i znów oddała się snuciu dzisiejszych planów. Już nie mogła się doczekać, czuła motyle w brzuchu, obiecując sobie, że wykorzysta dzisiejszą okazję – będzie odważna i nie będzie miała żadnych zahamowań. Ten jeden raz będzie trochę bardziej jak Karla, a mniej jak Lily. Bardzo ciekawiło ją to, jaką niespodziankę ma dla niej przyjaciółka. Była to wielka tajemnica, ale obstawiała, że gwoździem programu będzie dzisiaj kolega Karli ze studiów, ten, który spodobał się Lily ostatnim razem. Wszystko to uderzyło jej do głowy i wydając z siebie zduszony okrzyk, przyspieszyła kroku.

Kiedy weszła do domu, ojciec już nie spał.

– Dzień dobry, tatku, czekasz na śniadanie? – zagadnęła wesoło, otwierając okna, żeby wpuścić trochę świeżego powietrza.

– Yhym… – odburknął ojciec, siadając przy stole. – O gazecie dla taty dziecko zapomniało.

Charles Lynch wyglądał na człowieka przede wszystkim zmęczonego życiem, takiego, który raczej wypatruje dnia swojego odejścia niż swoich urodzin. Gnuśniał.

Stary nie był, choć na takiego wyglądał – lata ciężkiej pracy i duże ilości alkoholu zrobiły swoje. Do tego wystarczy dodać długi, odejście żony, samotne wychowywanie nastolatki – idealny przepis na to, czym stał się Charles Lynch. W sztuce dramatycznej nie mógłby już nawet zagrać cienia samego siebie. Lily słyszała kiedyś, jak pani Barcklett-Fynch mówiła o nim, że „zmechaniczniał”. Każdy jego dzień wyglądał tak samo, ulubioną rozrywką były wizyty w pubie, a wątłym promykiem nadziei – córka.

– Tato, dziś jest niedziela, sklep jest otwarty później – odpowiedziała Lily, podając mu kubek z kawą.

– Ano tak. To za wcześnie wstałem.

Lily zastanowiła się, do czego za wcześnie. Do wyjazdu w pole było już raczej za późno, a przecież w niedzielę i tak nie pracował, do kościoła nie chodził, a na wyjście do pubu było dużo za wcześnie. Może chciał obejrzeć jakiś program w telewizji?

– Może dziś zrobiłabyś porządek w tej szopie? Albo razem zrobimy, mógłbym wprowadzić tam później maszyny – zaproponował, zaglądając do kubka.

– Dzisiaj przyjeżdża Karla, pamiętasz? Mówiłam ci. Później w miasteczku jest jarmark – poinformowała Lily, smarując pieczywo masłem.

– Aha, czyli będziecie się dziś szlajać po wsi. Twoja matka też lubiła się szlajać i nikomu nie wyszło to na dobre – zadrwił ojciec.

– Tato, mama wyjechała za granicę, żeby spłacić twoje długi… – powiedziała dziewczyna, spuszczając oczy i dziwiąc się sobie w duchu, że miała odwagę wygarnąć to ojcu. Mogła ugryźć się w język.

Siedział chwilę w milczeniu, a potem odparł:

– No i jak się to skończyło?

Dalsza rozmowa nie miała już sensu, ponieważ ojciec nie do końca był trzeźwy, a argument mama-stworzyła-sobie-nowe-życie-i-nas-olała był nie do podważenia. Również z powodu jej wyjazdu ojciec zaczął więcej pić.

Lily wymamrotała pod nosem, że idzie do siebie, a niedługo wychodzi na stację po Karlę. Dziś doceniła to, że ojciec nigdy nie rozliczał jej z godzin powrotnych. Raz, że nie wychodziła zbyt często, a dwa – nawet jeśli, to on zawsze wracał do domu ostatni, najczęściej po zamknięciu pubu.

Weszła do pokoju i rzuciła się na łóżko. Poleżała tylko chwilę, bo zauważyła, że nie wyłączyła lampionów. Wstała, kliknęła wygaszacz i usiadła przy biurku, sięgając do szuflady. Na jej spodzie leżał pluszowy pamiętnik w kolorze beżowym. Wzięła dziennik do ręki i otworzyła stronę bliżej końca, bo niewiele zostało już miejsca. Dziękowała sobie za to, że nadal znajduje chęci do gromadzenia swoich wspomnień w takiej formie. Ostatni dzień w szkole, pierwszy dzień w pracy. A dziś ten dzień, ten szczególny i niezapomniany. Gdy kończyła ostatnie zdanie, uczucie latających w brzuchu motyli ustąpiło uczuciu głodu. Kiedy wyszła z pokoju, ojciec spał, siedząc na kanapie; w telewizji leciał jakiś teleturniej. Zjadła na szybko grahamkę i pomyślała, że na stację pojedzie rowerem. Najwyżej na miejscu trochę poczeka. Na Karlę i na kogo jeszcze? Wkrótce dowie się, co to za niespodzianka!

Pamiętnik Lily

Dziś jest ten dzień. Nie zaczął się dobrze, bo po raz pierwszy wygarnęłam ojcu.

Ale co tam, dziś czeka mnie tyle wrażeń! Karla! Jarmark! I… No właśnie, co to będzie?

Mam przeczucie… czy się potwierdzi?

Karla dziś znów zasypie mnie opowieściami o szalonych imprezach, chłopakach i całym jej studenckim życiu.

Czy ja bym tam pasowała?

Dziś jej pokażę, jak się bawi Lily!

2019 Wcześniej

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:
Okładka
Karta tytułowa
2019 Teraz
2017 Ten dzień
2019 Wcześniej
2017 Ten dzień
2019 Wcześniej
2017 Ten dzień
2019 Wcześniej
2017 Ten dzień
2019 Wcześniej
2017 Ten dzień
2019 Wcześniej
2017 Ten dzień
2019 Wcześniej
2017 Ten dzień
2019 Wcześniej
2017 Ten dzień
2019 Wcześniej
2017 Ten dzień
2019 Teraz
2017 Ten dzień
2019 Teraz

Rywalka

Wydanie pierwsze

ISBN: 978-83-8219-177-6

© Maxime Parker i Wydawnictwo Novae Res 2020

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt

jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu

wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

Redakcja: Monika Turała

Korekta: Małgorzata Szymańska

Okładka: Magdalena Muszyńska

Wydawnictwo Novae Res

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek