Rzeźnia Wyszków - Czestkowski Marek - ebook

Rzeźnia Wyszków ebook

Czestkowski Marek

3,5

Opis

Stłucz termometr – pozbędziesz się gorączki

Dzień przed Wielkanocą Wyszków opanowuje zaraza nieznanego pochodzenia, miasto zostaje otoczone kordonem sanitarnym, a zdezorientowani mieszkańcy zmuszeni są do pozostania w domach.

Wobec narastającego zagrożenia naprędce zostaje powołana Rada Chłopskiego Rozumu, w której skład wchodzą: skorumpowany doktor wyznaczony na stanowisko eksperta do walki z epidemią KOWID, atrakcyjna sprzedawczyni ze spożywczaka z ambicjami dziennikarskimi i on – burmistrz Bredzisław Galareta – włodarz miasta, mistrz promocji i marketingu, naczelny ideolog. Gdy podczas konferencji prasowej dochodzi do zamachu przeprowadzonego przez katolicką terrorystkę, staje się jasne, że to początek wojny…
Foliarze, pro-liferzy, religijni ekstremiści, skorumpowana władza, sojusz tronu z ołtarzem, nepotyzm i korupcja. Satyra społeczno-polityczna ostra niczym cień mgły, pełna groteski i elementów gore, gdzie absurd goni absurd… a to wszystko dla dobra suwerena.

– Pełna nazwa zarazy brzmi „Kwarantanna Obowiązuje Wszystkich I Dezynfekcja”. KOWID to skrót. Tak nazwałem tę operację. I tak będzie się nazywać nasza nowa lokalna choroba.
– Skąd ten cały KOWID się wziął? – zapytał zaszokowany doktor.
– Na konferencji powiesz, że jeszcze nie wiadomo, bo to nowa choroba. Że na przykład dopiero wynaleźli ją w Chinach. No wiesz, jakiś facet zjadł nietoperza albo wirus wydostał się z tajnego laboratorium. A przyjechało to do nas, no nie wiem, w paczce ryżu. Żeby brzmieć wiarygodnie, podasz dowolną prowincję, Wuhan, dajmy na to.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 272

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,5 (8 ocen)
4
1
0
1
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
monika_i_ksiazki78

Nie oderwiesz się od lektury

Muszę przyznać, że brakowało mi takiej książki na rynku wydawniczym. Rzeźnia Wyszków jest satyrą społeczno - polityczną. W sposób groteskowy i wyolbrzymiony zostały przedstawione narastające problemy ostatnich lat - takie jak pandemia, korupcja, nepotyzm w kręgach władzy, a także problem pedofilii w kościele. A wszystko po to, by ukazać sedno problemu. W tej historii absurd goni absurd, jednak jest to przedstawione w niezwykle humorystyczny sposób. I dokładnie tak należy ją postrzegać - jako satyrę. Zdecydowanie nie jest to książka, którą wszyscy zrozumieją. Potrzebne są tu: poczucie humoru oraz dystans do przedstawionych sytuacji. Do mnie przemawia taki rodzaj czarnego humoru. Niejeden raz śmiałam się, gdy kolejne, absurdalne rozporządzenia zostawały wprowadzane w życie przez Bredzisława Galaretę - burmistrza Wyszkowa. Dzień przed Wielkanocą Wyszków opanowuje zaraza, a miasto zostaje odcięte od świata. Wobec rosnącego zagrożenia epidemiologicznego zostaje powołana Rada Chłopskiego...
00
Piotr_Rostek

Nie polecam

Jeśli uwielbiasz grafomaństwo to ta książka jest właśnie dla Ciebie. W przeciwnym razie - strata czasu.
00

Popularność




Wszystkie postacie i wydarzenia opisane w książce są fikcyjne, a wszelkie podobieństwo do osób żyjących jest przypadkowe. Niniejszy tekst, jako kreacja artystyczna, jest jedynie fikcją literacką i tylko w taki sposób powinien być rozumiany.

Obyś żył w ciekawych czasach.

Chińskie przysłowie

Rozdział I

To było na początku kwietnia. Właściwie to w pierwszej połowie kwietnia. Dokładnie dziesiątego kwietnia. Żeby być w pełni precyzyjnym, należy dodać, że wszystko wydarzyło się w ciągu jednego dnia. W sobotę. Wielką Sobotę, podczas której mieszkańcy Wyszkowa, przygotowując się do Wielkanocy, mieli tłumnie udać się do kościołów, aby poświęcić pokarmy. Ale nie uprzedzajmy faktów…

Wyszków był małym miastem. Mieszkało w nim dwadzieścia siedem tysięcy mieszkańców. Była to mieścina spokojna, za sprawą obwodnicy omijana przez wszelkiej maści wykolejeńców. Docierał tutaj tylko ten, kto miał uzasadniony i konkretny interes. A przynajmniej taki obraz miasta jawił się przed oczami dumnych i statecznych mieszkańców.

I właściwie tak też można było pomyśleć na pierwszy rzut oka, spoglądając na wierzchnią powłokę tego miejsca. Spokój i cisza, co najlepiej oddaje fakt, że jednym z największych dramatów dnia codziennego była informacja, że ziemniaki znowu podrożały. Ale to był tylko miraż. Zaznaczyć bowiem należy, że pod tą nudną powłoką skrywał się inny, niedostępny dla zwykłych śmiertelników świat. Ale nie uprzedzajmy faktów…

Oficjalny slogan miasta ustanowiony przez Ratusz był nowoczesny, atrakcyjny i zadziorny. Widniał na wjazdach do Wyszkowa i na stronie internetowej. Brzmiał następująco:

Wyszków

Miasto seksu i biznesu

Barwne oryginały wyszkowskiej ulicy przemieniły to po swojemu, i nawet do rymu:

Wyszków

Stolica opryszków

Jak się potem okazało, każda ze stron miała trochę racji. Ale nie uprzedzajmy faktów…

***

Julia Ciągała o szóstej rano rozpoczęła zmianę w osiedlowym sklepiku spożywczym. Spodziewała się standardowej wizyty klientów spragnionych złotej chmielowej ambrozji, by ci mogli choć trochę ukoić poranne drżenie rąk lub w ogóle zacząć myśleć. Julka nawet nie wykładała tego towaru na półkę. Zgrzewki z piwem stały tuż obok niej, zresztą i tak zwykle opróżniały się w zastraszającym tempie. Ci bardziej zaprawieni w boju kupowali z rana małpki, szczelnie wypełnione wysokoprocentową esencją. Julka, żeby się zanadto nie przemęczać, również i to trzymała w dużej liczbie na wyciągnięcie ręki. Oprócz produktów pierwszej potrzeby sklepik oferował jeszcze pieczywo, wędliny i podstawowe środki higieniczne.

Julka zaparzyła sobie kapucziny. Było już grubo po szóstej rano. Pięć po, a nie było widać żadnego klienta. Zazwyczaj kolejka spragnionych ustawiała się pod drzwiami jeszcze przed otwarciem. Specyfiką małego sklepu było to, że gdy klienci przychodzili, Julka wchodziła z nimi w mniejsze lub większe interakcje. To nie supermarket, by można było pozwolić sobie na nieco prywatności i anonimowości.

Większość klientów sklepiku była nijaka, choć zdarzały się ciekawe męskie wyjątki. Julka miała z nimi bliski kontakt, choćby przez te trzydzieści sekund pełne przeszywających spojrzeń, gdy z otwartymi ustami i drżącą ręką wydawała resztę i paragon. Zupełnie jakby robiła to po raz pierwszy i była całkowicie bezbronna. Ale dalej była głodna. Ten pobieżny small talk powodował u niej tylko uczucie zmęczenia, rozdrażnienia i pustki. Fastfoodowe relacje. Puste i bez wartości odżywczych. Zupełnie jak plastikowe żarcie, które sprzedawała, polerując je od czasu do czasu ścierką nasączoną płynem do czyszczenia kibla.

Jak co roku na dzień przed Wielkanocą na zapleczu sklepiku odbywał się potajemny handel chlebem. Julkę mocno to zdziwiło, bo inaczej niż w latach poprzednich dzisiaj czekał tam tylko jeden klient. Był niski, zgarbiony i miał na sobie kurtkę z kapturem zasłaniającym mu twarz.

– Poproszę piętnaście chlebów – rzekł cicho zamaskowany klient. Sądząc po głosie, była to jednak klientka.

– Pani to wszystko zje? – zapytała Julka, wydając torby z deficytowym towarem.

– Oczywiście, że nie. Zjem najwyżej połowę jednego bochenka. A resztę zgodnie ze świąteczną tradycją wyrzucę. – Staruszka zdjęła kaptur. – To ja! Cześć, złociutka!

– O masz! A ja w ogóle pani nie poznałam! Dzień dobry, pani Grażynko. Niech pani wejdzie do środka.

Pani Grażyna była stałą klientką sklepiku, podchodzącą pod siedemdziesiątkę.

– Julciu, co tu tak pięknie pachnie? – zapytała emerytka, przechodząc z zaplecza na sklep.

– Pachnie? Pani raczy żartować – prychnęła Julka, ale potem zauważyła, że pani Grażyna mówiła poważnie. – Powiem pani, co tak pachnie. Wczoraj przyjechała świeża dostawa francuskich serów znamienitej firmy La Scarpetta. Pachniało osobliwie, jak tylko kierowca otworzył drzwi busa. Włożyłam opakowania z serami do folii i wstawiłam do lodówki. Minęło parę minut, a że nie czułam ulatniających się trujących gazów, to zamknęłam sklep. Niestety dzisiaj rano okazało się, że folia nie spełniła swojej funkcji, a sery było czuć już na zewnątrz, przez zamknięte drzwi sklepu. Powietrze w środku było tak gęste, że można było na nim powiesić siekierę.

– Wiesz, Julciu, byś mi dała jedno opakowanie. Ten łechcący moje nozdrza zapach przypomina mi mojego świętej pamięci Zygmuncika…

– Aromat śmierdzących skarpet… znaczy tego sera, przypomina pani zmarłego męża?

– Jeszcze jak. – Uroniła łzę. – Z tym zapachem wiążą się piękne wspomnienia…

Mąż tłukł panią Grażynę całe życie. Po pijaku znęcał się nad nią fizycznie i psychicznie, wszczynał awantury, demolował mieszkanie, przepijał wypłaty i znikał z domu na całe dnie. Był królem życia: kobiety, koledzy i restauracje. Oczywiście do momentu, do którego starczyło pieniędzy. Potem jego atrakcyjność kompletnie znikała. Pani Grażyna pokornie to wszystko znosiła. Po jego śmierci wypowiadała się o mężu-alkoholiku w samych superlatywach, tak jakby zupełnie zapomniała o tym, czego przez niego doświadczyła. Tradycja wymiany genów z mężczyznami najmniej do tego odpowiednimi była kontynuowana wśród wielu młodych kobiet. Przecież wiadomo, że łobuz kocha najbardziej.

– Nasz klient, nasz pan – stwierdziła Julka. – Do sera proponuję francuskie wino owocowe Château de Naturat. Wedle etykiety właścicielem winnicy, z której pochodzi ten trunek, jest znany na całym świecie winiarz Pierre Dolnique. Jego winnica zaś leży w dolinie Sacrebleu. Wino to jest z najwyższej półki i kosztuje trzy dziewięćdziesiąt dziewięć za butelkę.

– Mam nadzieję, że cena idzie w parze z jakością. A właśnie, w Telewizji Rządowej mówili o takich podwyżkach wypłat! Mnie na przykład dali szesnastą emeryturę. Będę na nich głosować aż do śmierci. A jak u ciebie? Polepszyło ci się?

– Nie najgorzej. Jeszcze czterdzieści lat pracy i będzie mnie stać na jeden metr kwadratowy mieszkania. Podać coś jeszcze, pani Grażynko? – Julka zadała pytanie mechanicznie jak zaprogramowany robot. Doskonale wiedziała, że pani Grażyna będzie bardzo długo wybierać wędlinę życia. Zupełnie tak, jakby od tego zależała jej cała przyszła egzystencja.

– Jaką dzisiaj masz wędlinkę?

– Tę samą, pani Grażynko, co zawsze. Co ją jeszcze pani moja mama sprzedawała…

– Pozwolisz, złociutka, że sobie popatrzę. Może ta? Nie… Może ta obok? Niech pomyślę. Hmm…

O ile wszyscy inni traktowali wizytę w osiedlowym sklepiku jako przymus, pani Grażyna uważała to za darmową rozrywkę, którą uprawiała z przyjemnością pomiędzy chodzeniem na msze do kościoła i oglądaniem mszy w telewizji.

Julka wiedziała, że klientka zapatrzona w wędliny była teraz we własnym świecie, więc ukradkiem wymknęła się na dwór, aby się przewietrzyć.

Była młodą i atrakcyjną kobietą. Szczupła, ze śliczną buzią i pięknymi czarnymi długimi włosami sięgającymi pasa, gęstymi i zdrowymi, wprost hipnotyzującymi. Nosiła legginsy, które świetnie opinały jej pupę i szczupłe nogi, a na górę zakładała czarną skórzaną kurtkę.

Sklepową nicość rekompensowała sobie przygodami przeżywanymi z przypadkowo poznanymi mężczyznami. „Tak, jesteś moim pierwszym, nie ściemniam” – napisała na komunikatorze do jednego z licznych adoratorów i uśmiechnęła się w duchu. Odpisała mu dlatego, że jako jeden z nielicznych nie zaczął rozmowy od wysłania zdjęcia swojego przyrodzenia. Według niej już samo to było dużym osiągnięciem ze strony płci przeciwnej i zasługiwało na odpowiedź. Zerknęła na swój profil na portalu służącym do szybkiego spółkowania:

Julia Ciągała, 19

Zawód: Influencer x Model

Zainteresowania: Fashion x Beauty x Lifestyle x Travels x Movies x Chill

O sobie: Jestem szalona. Nie nadążysz za mną. Nie jestem taka jak inne. O mnie musisz się postarać. Ja nie zdradzam. Ja przeżywam przygody.

Wymagania:

Musisz mieć minimum dwa metry wzrostu, co najmniej czterdziestocentymetrowego bydlaka, o obwodzie co najmniej dwadzieścia centymetrów; własne mieszkanie, zarobki na poziomie minimum dwadzieścia tysięcy miesięcznie i zabierać mnie na drogie wycieczki. Ze względu na skromność nie wspomnę o obdarowywaniu mnie drogimi prezentami, na przykład w postaci samochodu prosto z salonu. Musisz bawić mnie, wciąż zaskakiwać i być animatorem mojego wolnego czasu. Nie gotuję, nie sprzątam, nie chcę mieć dzieci. Jestem księżniczką stworzoną do tego, by leżeć i pachnieć.

Oferuję: siebie.

„Gdy zamykasz oczy, nie widzisz nic”

~ Marek Czestkowski

Warto było wstawić inspirujący cytat świetnego pisarza, pomyślała. Teraz profil był kompletny.

Była godzina ósma czterdzieści jeden. Coś wciąż nie dawało jej spokoju. Rozglądała się po okolicy. Ulica Sowińskiego była całkowicie opustoszała. Na chodnikach nie było pieszych. Ruch w okolicy całkowicie zamarł.

Z oddali usłyszała rzężenie. Nie można było pomylić tego dźwięku z niczym innym. Pocztylion Śmigły nadjeżdżał na swoim dwukołowym rydwanie. Mottem pocztyliona było: „Wiatr we włosach, w oczach łzy. Na liczniku czterdzieści trzy”, co miał zresztą wytatuowane na plecach. Skuter skrzypiał niemiłosiernie, a im bardziej zbliżał się do Julki, tym mocniejsze powodował drgania jej narządów wewnętrznych. Julka machnęła mu ręką, by się zatrzymał.

Pocztylion Śmigły, zazwyczaj wylewny w kontaktach międzyludzkich, przystanął na chodniku po drugiej stronie ulicy. Zdjął kask i zawiesił na kierownicy. Za to założył na twarz maskę chirurgiczną i plastikową przyłbicę. Nałożył też lateksowe rękawiczki. Od Julki oddzielała go szerokość ulicy. Dziewczyna zrobiła krok naprzód, ale wtedy po drugiej stronie ulicy, na chodniku, pocztylion odskoczył do tyłu.

– Co z pana za chłop?! Ja mam po listy biegać?! – krzyknęła przez ulicę Julka.

– Nie! Żadnego kontaktu fizycznego! – zaznaczył kategorycznie roztrzęsiony Śmigły.

– A pan co? Ma mnie za trędowatą? Na co dzień mam do czynienia z wieloma klientami, zupełnie jak pan. Żadne choroby mi niestraszne. A może sam pan jaką dżumę przywiózł, co? Donosi pan listy, a przy okazji roznosi bakterie. Nasz lokalny posłaniec śmierci! – zażartowała rubasznie Julka.

– Zważaj na słowa! Obyś nie powiedziała tego w złą godzinę!

– Tylko żartuję! Mówiąc o posłańcu śmierci, miałam na myśli, że przynosi pan same podwyżki. Gaz, woda, prąd. Ostatnio kilkaset procent w górę!

– Wypluj te słowa! Albo nie! Bo to roznosi zarazki i bakterie! Stąd widzę, że masz czerwoną buzię. Jesteś pewna, że nie masz gorączki? – zapytał niepewnie Śmigły.

– Chyba nie. Może to od tych sprośnych wiadomości. – Pomachała telefonem. – A pan co ma na twarzy?

– Maskę i przyłbicę. To środki ochronne dla zachowania bezpieczeństwa sanitarnego.

– A w ogóle to co pan się trzęsie jak galareta? – Julka wydawała się ubawiona osobliwym zachowaniem pocztyliona.

– Nie powinno mnie tu w ogóle być! – odpowiedział rozdygotany. – Ryzykuję życie dla paru złotych! Obiecali, że pracownikom z pierwszej linii frontu zapłacą podwójnie, ale na razie tylko sobie powypłacali podwójnie! Dodatkowych pieniędzy nikt z nas nie widział! Ja mam żonę, dzieci, wnuki!

– Na pierwszej linii frontu… Dobre sobie. Uważa się pan za jakiegoś męczennika, bo dostarcza listy? Ja rzeczywiście ryzykuję życie za ladą! I to codziennie! Niech pan będzie mężczyzną, choć raz!

– Ja tobie mówię, Julio, udaj się w dzicz, jak najdalej od ludzi, bo nie znasz dnia ani godziny.

– Dobra, już niech się pan nie rozkleja! Skoro tak panu szkoda lateksowych rękawiczek… W każdej aptece kupi pan pakiet kilkudziesięciu sztuk za parę złotych.

– Są na wagę złota! Maska też! Towar deficytowy!

– Ha! Z pana to jest naprawdę oryginał! Wesoło tam u was na poczcie.

– Ja nie żartuję! Noś kaganiec… znaczy maskę. Wietrz chałupę, unikaj skupisk ludzi…

– Wolno wam tak na poczcie chlać od rana? – zapytała zirytowana Julka. – Jeśli liczy pan, że znowu przymknę na to oko i w godzinach pracy sprzedam panu małpkę na dobry początek dnia, to dzisiaj nic z tego!

– Nic jeszcze dzisiaj nie piłem – bronił się Śmigły.

– A może nawąchał się pan czegoś?

– Co najwyżej przedawkowałem cebulę i czosnek… Mam listy dla właściciela sklepu. Tylko bez gwałtownych ruchów! Nie ruszaj się! Ja podejdę powoli do ciebie.

Śmigły obiema rękami chwycił szczypce, które miał doczepione do paska, i za ich pomocą wyjął listy z torby. Powoli i ostrożnie przeszedł przez ulicę Sowińskiego, jakby niósł jakiś radioaktywny odpad. Im bardziej zbliżał się do Julki, tym mocniej trzęsły mu się ręce. W końcu szczypcami przekazał jej listy.

– Skoro aż tak się pan boi zarazków, to może wejdzie pan na chwilę umyć ręce? – zasugerowała z troską Julka.

– Nie wolno! Utrzymuj dystans społeczny! Minimum półtora metra odstępu od innego człowieka!

– Ciężko z panem dzisiaj dojść do ładu! Zwykle jak pan do nas przyjedzie, to wejdzie, pogada, opowie jakąś ciekawą anegdotę. Taki listonosz-gawędziarz! No, ale trudno. Jak jest pan taki strachliwy, to poproszę długopis, podpiszę odbiór…

– Nie trzeba. Sam podpiszę elektronicznie. Zaznaczone. Potwierdzone. – Kliknął na tablecie.

– Dawniej na poczcie niczego nie dało się załatwić. I trzeba było uważać, żeby nie przeszkadzać w piciu kawy obrażonej pani z okienka. A teraz takie rzeczy! Powie mi pan w końcu, skąd te futurystyczne ulepszenia?

– Nic nie słyszałaś?

– A co miałam słyszeć? Obsługiwałam klientkę. Po drugie zaczynam pracę o szóstej rano. Nie wysypiam się. To w ogóle cud, że jeszcze cokolwiek kontaktuję.

– W mieście panuje zaraza! – W głosie pocztyliona słychać było strach i podniecenie.

– Jaka zaraza?

– Ja tam szczegółów nie znam, ale ludzie gadają, że mordercza i bandycka. Służby sanitarne otoczyły już miasto. Ratuj się kto może!

Śmigły odwrócił się na pięcie i czym prędzej podbiegł do swojego dwukołowego rydwanu.

– Muszę jechać. – Zdjął przyłbicę i maskę, a założył z powrotem kask. – Każde miejsce jest potencjalną strefą skażenia. To jest wojna z niewidzialnym przeciwnikiem. Jak Bozia pozwoli, to ani ja nie zarażę ciebie, ani ty mnie. Uważaj na morowe powietrze! Zaklinam cię, jeśli możesz, unikaj kontaktów z ludźmi! Zamknij się w domu! Z nikim się nie spotykaj! Trzeba mieć zasady, tak jak ja! Jestem wiernym kochankiem wielu kobiet! A tobie radzę poczytać „Wieść Gminną”!

Śmigły odpalił swojego rzęcha i ruszył z piskiem opon.

– Wariat. Szurnięty wariat – skwitowała całą sytuację Julka.

Jeszcze raz sprawdziła koperty otrzymane od Śmigłego. Powąchała je i stwierdziła, że śmierdziały podłej jakości dyktą. Zastanawiała się, czy pocztylion pił nad listami w sortowni i coś mu się wylało albo czy specjalnie je odkażał.

W wirtualnym świecie Wyszków budził się do życia. Julka w telefonie weszła na stronę portalu informacyjnego „Wieść Gminna” i kliknęła w zakładkę „Wiadomości”. Pobieżnie przejrzała artykuły od góry do dołu. W czasie sprawdzania, co się dzieje, pojawił się artykuł. Potem kolejny. I kolejny. Dziesiątki artykułów. Do tego setki komentarzy. Wszystko nowe, opisywane i komentowane na bieżąco. Kwarantanna. Szczepionki. Antyszczepy. Prolajferzy. Totalny chaos. Histeria. Koniec świata. Tylko co tak poruszyło lokalną społeczność? Kliknęła w promowany artykuł na stronie głównej:

WIEŚĆ GMINNA[PILNE] ZARAZA!!! Sobota, godzina 06.09 | autor: Aneta Farmazon

Nie milkną echa porannego chaosu w naszym mieście. Na mieszkańców Wyszkowa padł blady strach. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że nasze miasto nawiedziła epidemia zarazy. Nikt jednak do tej pory nie wie, czy chodzi o morowe powietrze, czy o coś grypopodobnego.

Zdaniem ekspertów epidemia objawia się w jeszcze inny sposób. Nie brak opinii, że może chodzić o rzeżączkę, która w ostatnim czasie stała się strapieniem wielu kroczy. Wszystko za sprawą studentek, które po czasie ciężkiej nauki powróciły do Wyszkowa na Wielkanoc. Eksperci są zgodni, że na tym etapie wiadomo, że nic tak naprawdę nie wiadomo.

Poprosiliśmy o komentarz pana burmistrza Bredzisława Galaretę, ale na razie go nie otrzymaliśmy.

Jak zaraźliwy jest nowy wirus? Co z kwarantanną? Czy wszyscy umrzemy? Te pytania na razie pozostają bez odpowiedzi.

Materiał aktualizowany.

Komentarze:

Chciałem jechać do pracy do Turzyna, ale przed wiaduktem jakieś białe ludziki kazały zawrócić.

Szczepionki powodują homoseksualizm! Zeszłej jesieni mój syn zaszczepił się na grypę, a tydzień później przyprowadził do domu swojego chłopaka!

Ale z tą zarazą to dajcie spokój, kto to słyszał.

Choroby, też coś! Mój dziadek całe życie pił, palił i żył aż do śmierci!

Zaraza zarazą, ale szyby dla Jezusa umyć trzeba.

Koniec świata! Nadszedł dzień sądu!

Niby panuje straszliwa zaraza, a w mieście zbudowali plac zabaw dla psów.

Śmiechu warte.

Ja muszę dzisiaj poświęcić kiełbasę i jaja, a nie zajmować się jakimiś pierdołami jak mordercze epidemie!

Zaraza? A na co to komu? Komu to potrzebne?

REKLAMA Firmy transportowe go nienawidzą! Wynalazł jeden prosty sposób, żeby nie płacić za usługę! [ZOBACZ JAK]

Hobby Julki była fotografia. Wałęsając się tu i ówdzie, by zrobić zdjęcia na swój profil, zawsze natrafiła na coś ciekawego, czym dzieliła się z lokalnymi mediami. „Służby sanitarne i blokada miasta”, zaśmiała się w myślach, przywołując rozmowę z pocztylionem. A jeśli… Pomyślała, że warto byłoby to sprawdzić.

Pani Grażyna dalej wpatrywała się przez szyby w wędliny.

– Pani Grażynko, o niczym pani nie słyszała?

– A o czym, złociutka? – zapytała klientka przywołana do rzeczywistości.

– Na przykład o kwarantannie?

– Kochana, ja nie mam telefonu ani innych internetów. Moje jedyne rzetelne źródło informacji to Telewizja Rządowa.

Julka niespokojnie kręciła się po sklepie. Na wyświetlaczu telefonu zobaczyła połączenie od Anety Farmazon. Była to redaktorka naczelna „Wieści Gminnej”, dla której Julka dorywczo pracowała, wysyłając jej ciekawe zdjęcia.

– Julka, na portalu mam urwanie głowy z artykułami i komentarzami. Istne szaleństwo! Chwilowo będę na home office. Mam do ciebie pilną prośbę. Pojedź za mnie na granicę miasta i zrób zdjęcia. Podobno największa afera jest przy wiadukcie w kierunku na Turzyn.

– Ale ja jestem w pracy… I to w takiej, w której mi płacą, pani Anetko.

– Oj tam, czepiasz się. Przecież możesz to sobie wpisać do cefałki. Ruszaj czym prędzej. Być może to przełomowy moment w twojej reporterskiej karierze! – zachęcała naczelna.

– Rzeczywiście, wygląda to na gorący temat. Jaka jest stawka za zdjęcia?

– Halo?… Szszsz… Nie słyszałam, co mówiłaś. Szszsz… Coś przerywa. W każdym razie jedź i nie trać czasu na głupoty. W kontakcie.

Julka wiedziała, że wybór wędliny życia potrwa. Zamknęła sklep od zewnątrz z panią Grażyną w środku, czego klientka nawet nie zauważyła. Wsiadła na rower i pojechała zobaczyć blokadę na granicy miasta.

***

Minęła Stary Cmentarz przy ulicy Białostockiej. Powoli zmieniała się zabudowa. Osiedla bloków zostały zastąpione przez domy jednorodzinne, a im dalej jechała, tym więcej było pól dookoła, a coraz mniej wścibskich podglądaczy z okien. Na mieście nie zobaczyła ani jednego człowieka, a na Białostockiej brak było samochodów, obok których jazda rowerem zazwyczaj odbywała się z duszą na ramieniu.

Znalazła się już na obrzeżach miasta, tuż przed skrzyżowaniem, obok wiaduktu nad ekspresówką, gdy spostrzegła ogromne zamieszanie. Jacyś ludzie, w liczbie co najmniej kilkuset, w białych kombinezonach, wyglądający, jakby w okolicy nastąpiło radioaktywne skażenie środowiska, ustawiali właśnie na skrzyżowaniu szlaban, a okoliczne pola ogradzali gęstą siecią z drutu kolczastego. Wyglądało to tak, jakby chcieli ogrodzić nim całe miasto.

– Stać! – krzyknął jeden z białych ludzików przy szlabanie na drodze.

– Dlaczego? – zapytała zaskoczona Julka, stojąc kilka metrów od niego.

– Wyszków został otoczony szczelnym kordonem sanitarnym. Na jego terenie został wprowadzony stan zagrożenia epidemicznego. Na miasto została nałożona kwarantanna. Mieszkańców obowiązuje przymusowe odosobnienie. Nikt stąd nie wyjedzie ani tu nie wjedzie, aż do odwołania.

– Chciałam tylko pokręcić się po okolicy. Przyjechałam tylko zrobić kilka… Nieważne.

– Chciała pani powiedzieć „zdjęć”? Zresztą nie interesuje mnie to. A tak w ogóle pani może być nosicielką zarazy.

– Jakiej zarazy?

– Tego jeszcze nie wiadomo. Dopiero zaczynamy badać sprawę. Jest pani w skażonej strefie.

– A wy to kto? Po co te białe kombinezony?

Do rozmowy wtrącił się kolejny biały ludzik, najwyraźniej starszy stopniem:

– Jesteśmy elitarnym oddziałem do walki z zagrożeniem epidemicznym, czyli „Sanitarni”. Te kombinezony to nasze zabezpieczenie. Nie wiemy dokładnie, z czym mamy do czynienia, więc lepiej dmuchać na zimne. Ja tu dowodzę, może pani do mnie mówić agent Lockdown.

– Czyli mam się udać na samoizolację, tyle że dopuszczalną wśród innych ludzi? – zdziwiła się Julka.

– To chyba logiczne – prychnął agent Lockdown. – Wszystkich mieszkańców skażonej strefy obowiązuje DDM.

– Co takiego?

– Dystans, dezynfekcja, maseczki.

W czasie gdy rozmawiali, inny z agentów zdezynfekował rower Julki płynem z baniaka. Przy okazji ją samą też nieco ochlapał.

– Co pan robi?!

– Dezynfekcja wykonana – oznajmił czyszczący ją agent.

– Ile potrwa ta blokada? – zapytała Julka, zwracając się ponownie do dowódcy.

– Do odwołania – odparł agent Lockdown. – Ale chwila, chwila. Tak przy okazji, bo my jesteśmy nietutejsi… Czy pani pochodzi z miasta?

– Tak, pracuję w centrum.

– Z samego jądra… To się świetnie składa! Zapraszam ze mną do białego namiotu. Pobierzemy pani wymaz i poeksperymentujemy co nieco, he, he…

Realizację mokrego snu agenta Lockdowna zakłócił samochód nadjeżdżający właśnie z ogromną prędkością ulicą Białostocką. Kierowca zdawał się manewrować, ale nie wiadomo, czy robił to celowo, instynktownie czy z nerwów. Samochód gnał zygzakiem, szczęśliwie ominął Julkę, po czym wpadł z impetem na szlaban, zabierając na masce agenta Lockdowna. Następnie uderzył z dużą mocą w drzewo, wciskając w nie agenta. Po drodze mężczyźnie spadła część kombinezonu zasłaniająca głowę, a wzrost ciśnienia w jego ciele spowodował, że wypadły mu gałki oczne i dosłownie zwymiotował wnętrznościami na szybę auta.

– Co to było?! Kto teraz dowodzi?! Zacierać ślady! – krzyczeli agenci.

Julka, pracując w osiedlowym sklepiku, widziała już niejedno, a w tej sprawie mogły się także przydać dziesiątki przeczytanych kryminałów i powieści grozy. Pragnęła zmienić coś w swoim życiu, musiała więc wykorzystać szansę. Była w samym centrum ważnych dla lokalnej społeczności wydarzeń. Nie było czasu do stracenia. Odstawiła rower i podeszła do auta, które stało wbite w drzewo około dwudziestu metrów dalej. Zrobiła kilka szybkich zdjęć i schowała telefon, na szczęście w całym tym zamieszaniu nikt tego nie zauważył.

– Mhm – chrząknęła sobie Julka, spoglądając na agenta Lockdowna. – Wasz dowódca jest martwy. Ale kto kierował autem?

Zaprzęgła do pomocy kilku agentów i z trudem udało im się w końcu otworzyć skrzywione drzwi pojazdu. Z samochodu wypadło kilkanaście butelek po piwie, w tym jedno jeszcze z zawartością, więc kierowca musiał pić także w trakcie jazdy. W środku zobaczyli mężczyznę w średnim wieku, zalanego w trupa. Nie takiego trupa, którego miał na masce, ale w podobnym stanie kontaktu.

– Nic się panu nie stało? – zapytał jeden z ludzików w białym kombinezonie.

Julka odsunęła go i wzięła przesłuchanie w swoje ręce. Wyprowadziła pijanego mężczyznę z auta za chabety i położyła go plecami na masce samochodu.

– Mistrzu, obudź się! – Dała mu po twarzy serię z liścia raz z lewej, raz z prawej.

Sprawca w końcu się ocknął.

– Dlaczego mnie bijesz, człowieku?! Kobieto, daj mi spokój…

– Ile żeś wychlał?!

– Nic.

– Jak to nic?! Śmierdzi jak z gorzelni!

– Wypraszam sobie! Wracam z imienin od cioci… hyc… Jestem odpowiedzialnym kierowcą i nie piłem tam alkoholu. Nie przeczę, grzecznościowo i symbolicznie uraczyłem się ciasteczkiem ze spirytusem. Ewentualnie siedmioma… Ale nie miałem serca odmówić chrzestnej… hyc… A te piwka… Przecież mówiłem, że na imieninach nie piłem. Ale możliwe, że już w samochodzie umoczyłem lekko dziób… hyc…

– Zdajesz sobie sprawę, co się przed chwilą stało? – dopytywała dalej Julka.

– Nie, a co?

– Powiedzmy, że za to, co przed chwilą zrobiłeś, w najlepszym razie zabiorą ci prawko.

– Ale ja nie mam prawa jazdy – bełkotał sprawca.

– Dlaczego?

– Bo zabrali mi za jazdę po pijaku…

Odpowiedź wywołała konsternację wśród zgromadzonych. Julka złapała kierowcę za włosy i przekręciła mu głowę w jego prawą stronę. Zmieszał się nieco na widok agenta Lockdowna.

– Ten pan nie ma oczu i coś mu wystaje z ust… – rzekł spokojnie sprawca wypadku.

Julka stwierdziła, że winowajca zaczyna kontaktować, co się stało, a na dodatek zebrało mu się na puszczenie potężnego pawia, więc zdjęła go z maski samochodu. Gdy skończył haftować, Julka złapała go za kark i podprowadziła pod zwłoki agenta Lockdowna.

– On na pewno nie żyje? – zapytał kierowca drżącym głosem.

– Z sercem utkwionym w ustach raczej nie pociągnie się zbyt długo – stwierdziła. – Zabieram cię na komendę. Mam nadzieję, że to moje ostatnie zajęcie na dziś i w końcu udam się na zasłużony odpoczynek – powiedziała sama do siebie, jakby uważała się za lokalnego stróża prawa. Zatrzymany nie stawiał oporu, zresztą ledwo utrzymywał się na nogach i nie byłby w stanie gdziekolwiek uciec o własnych siłach.

Związała mu ręce trytytką, którą dostała od jednego z agentów, po czym posadziła na bagażniku i oboje powoli pojechali w stronę centrum. Gdy wjeżdżali w granice administracyjne miasta, Julka spojrzała na znak powitalny stojący na poboczu:

Wyszków

Miasto seksu i biznesu

***

Komisarz Sławomir Rzeźniczak był starym psem praktykującym wyuczone rytuały i wierzącym w przesądy. Najważniejszym ceremoniałem był ten z początku dnia. Na jego biurku stał przygotowany wcześniej zestaw śniadaniowy: lufa, filiżanka mocnej czarnej kawy i paczka papierosów. Walnął lufę i stwierdził, że po latach służby gorzała zaczynała smakować mu jak słodka oranżada, a kieliszek z biegiem lat wydawał mu się coraz mniejszy. Dlatego zaprawił się drugim. Nie chciał przekraczać limitu, czyli butelki gorzały dziennie. Był odpowiedzialny. W końcu po pracy musiał samochodem wrócić do domu.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Rozdział II

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział III

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział IV

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział V

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział VI

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział VII

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział VIII

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział IX

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział X

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział XI

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział XII

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział XIII

Dostępne w wersji pełnej

Podziekowania

Dostępne w wersji pełnej

Rzeźnia Wyszków

ISBN: 978-83-8313-414-7

© Marek Czestkowski i Wydawnictwo Novae Res 2023

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.

REDAKCJA: Dagmara Ślęk-Paw

KOREKTA: Emilia Kapłan

OKŁADKA: Grzegorz Araszewski

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Zaczytani sp. z o.o. sp. k.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk